Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Wrogowie.

Blondynce odrazu wpadł w oko brunet stojący obok Brooklyn. Poprawiła swoje ułożone włosy zatrzymując się obok nich. Skupiła wzrok na wyższym chłopaku. Miał idealnie zarysowaną szczękę. Piękne bursztynowe oczy w których zatracić się mogła nie jedna osoba. Ciemne kasztanowe włosy będące w artystycznym nieładzie. Ubrany był w swój czarny płaszcz i spoglądał na nią z góry.

Theodor wiedział kim jest. Kojarzył te dziewczynę przez post jaki zamieściła o przyjaciółce Brooklyn. Teoretycznie nie popierał takiego zachowania i gnębienia innych, ale była to Viller. Wywrócił oczami i zdał się na swoją grę aktorską. Dziewczyna przecież nie musi wiedzieć co o niej myśli naprawdę. Przedstawi jej taką wersje siebie jaką uzna za słuszną. Nie wyglądała na najmądrzejszą, więc pewnie nie zorientuje się kiedy brunet będzie udawał, a kiedy mówił prawdę. Poluźnił ścisk na tali Brook i wymusił delikatny uśmiech na twarzy. Przyglądał się dwójce młodszych dziewczyn.

— Ambler, co za miła niespodzianka. — Zaczęła Katherine. Nie chciało jej się wierzyć w ich związek. Brooklyn i przystojny nieznajomy? Wolne żarty.

— Cześć, Brook. — Mruknęła bawiąc się kosmykiem czerwonych wlosow.

— Hej. — Przywitała się z przyjaciółką ignorując Clark.

— A my się jeszcze nie znamy... Katherine. — Wystawiła rękę w stronę bruneta.

Miał ochotę ją odepchnąć, ale gra to gra. Nie musiała wiedzieć, że uważa ją za pustą idiotkę.

— Theodor. — Uścisnął delikatnie jej dłoń.

— Bardzo miło mi cię poznać, Theo. — Uśmiechnęła się niewinnie.

— Co tutaj robicie? — Agnes zmierzyła wzrokiem szatynkę na przeciwko siebie. — Myślałam, że będziesz siedzieć w domu. — Dobrze wiedziała, że zaprzepaściła sobie relacje z innymi ludźmi.

— Nie... byłam umówiona z Theodorem. Chciałam tylko chwile pogadać w Heaven, ale znalazłaś sobie już zastępstwo. — Wywróciła oczami.

— O ktoś tu jest zazdrosny. — Uniosła kącik ust. — No proszę... a to ci ciekawostka. — Czuła satysfakcje z zachowania Brooklyn.

— Przecież nawet się nie umawiałyśmy. Nie dramatyzuj Brook. — Przekrzywiła głowę.

— Mhm... jasne. — Odwróciła wzrok.

— Wracacie stamtąd? — Wtrącił się. Bawiła go zazdrość ze strony szatynki.

— Tak... chciałyśmy się przejść. — Patrzyła na niego, jak w obrazek. Chłopak wydawał się jej idealny.

— To my wam nie przeszkadzamy. — Szatynka ścisnęła mocniej dłoń bruneta.

— Nie przeszkadzacie nam. — Machnęła ręką. — Może dołączycie do nas? Będzie ciekawiej. — Chciała spędzić więcej czasu z nowo poznanym chłopakiem.

— Dołączyć do was? — Uniosła brew. Nigdy nie ufała Clark i nie miała zamiaru tego zmieniać.

— Chętnie. — Odpowiedział za dziewczynę i zaczął iść z nimi dalej w głąb parku.

— Kate, miałyśmy iść do mnie... — Agnes zdziwiło zachowanie blondynki. Mówiła, że relacja z profesorem jest prawdziwa, a teraz co? Klei się do innego.

— Później pójdziemy. — Zacisnęła szczękę, bo czerwonowłosa ją zirytowała.

— Gdzie idziemy? — Dopytała Brook spoglądając na bruneta.

— Przed siebie? — Poprawił jej szalik. — Zakryj się, bo jest zimno.

Delikatnie się zarumieniła i odwróciła wzrok. Sama nie wiedziała co łączy ją z chłopakiem. Przymus czy własne chęci...

— Theo... — Zaczęła zbliżając się do jego drugiego ramienia. — Wyglądasz na starszego... ile masz lat? — Słabo się uśmiechneła.

— W tym roku dwadzieścia trzy. — Wyjaśnił idąc prosto.

— Dojrzały... — Skomentowała nie zwalniając tempa. Chciała być blisko chłopaka na tyle ile to możliwe.

Brooklyn była poirytowana obecnością blondynki. Nie przez zazdrość... po prostu zachowywała się, jak przylepa w stosunku do chłopaka, którego poznała chwile temu. Ale czy ona sama nie robiła podobnie? Theodor był cholernie przystojny i jeżeli działał na nią w ten sposób... to na inne dziewczyny również mógł działać tak samo.

— Może wymienimy się numerami? — Zaproponowała łapiąc delikatnie jego ramie, by się zatrzymał.

— Idźcie, zaraz przyjdziemy. — Uniósł kącik ust patrząc na szatynkę i jej przyjaciółkę.

Został sam z Clark. Wyjął swój telefon i wszedł w kontakty. Z wielką chęcią chciał podać jej numer.

— Jesteś gotowa? Mogę podać? — Uniósł brew. Próbował ukryć rozbawienie w swoim głosie.

— Pewnie. Już zapisuje. — Była przygotowana do wpisywania cyferek na klawiaturze. Podekscytowała się zainteresowaniem chłopaka.

— 639... — Zaczął. Naprawdę starał się ukryć wredny uśmieszek, który wkradł się na na jego twarz.

— Dalej. — Zapisywała.

— 922 269 — Schował telefon.

— Dzięki. — Uśmiechnęła się szeroko i schowała swój telefon. — Napewno zadzwonię...

— Nie krępuj się. Będę czekać. — Puścił jej oczko i poszedł w stronę swojej „dziewczyny".

Chciała piszczeć z radości. Wiedziała, że przy niej szybko zapomni o Brooklyn. Każdy chłopak, którego chciała był jej. Teraz chciała właśnie jego - Theodora Heistona. Chciała jego uwagi i aprobaty. Podszedł do szatynki i znowu złapał jej dłoń. Rozejrzał się, zobaczył, że wyszli na główną ulice. Clark chciała przedzwonić do chłopaka, by ten miał jej numer. Uniosła brew nie słysząc jego dzwonka. Agnes spojrzała na telefon swojej przyjaciółki.

— Kate? Po co dzwonisz do Brook? — Nie rozumiała, a rozpoznała jej numer. — Przecież jest obok...

— Czekaj co? — Spojrzała na swój telefon i przychodzące połączenie.

— A-ale... — Zwróciła uwagę na Theodora. Nie okazywał żadnych emocji.

— Może chciała mieć twój numer, kochanie? — Puścił oczko do Katherine.

W dziewczynie się zagotowało. Nie umiała pojąć, jak można zignorować i zadrwić sobie z takiej osoby, jak ona. Wywróciła oczami usuwając jej numer.

— Idę już. Agnes idziemy. — Złapała jasnooką za rękę i poszła w stronę pubu gdzie miała swój samochód.

— Cześć... — Spojrzała ostatni raz na pare i odeszła z dziewczyną.

Dopiero, gdy odeszły spojrzał w stronę szatynki. Uniósł kącik ust widząc, jak zastanawia się dlaczego Clark do niej dzwoniła. Przecież nie miała z nią dobrego kontaktu i nie było sensu go poprawiać. Obie się nie lubiły. Popatrzyła na chłopaka obok siebie i zmarszczyła brwi. Zauważyła, że próbuje coś ukryć.

— Będę wracać... — Spojrzała na godzinę w telefonie. Była już 22. — Jest późno i tata będzie się martwił. Do później? — Nie była pewna.

— Do zobaczenia. — Odszedł od niej i skierował się w stronę swojego samochodu. Wszedł do środka czarnego mercedesa i przekręcił kluczyki w stacyjce. Odjechał obierając sobie za cel pewne miejsce.

Popatrzyła za nim i skierowała w stronę swojego domu. Park nie był daleko, więc dojście tam zajęło jej ledwie kilkanaście minut. Weszła do środka zdejmując z siebie kurtkę i szal. Poszła do kuchni i zauważyła Edwarda z ojcem. Jedli kolacje na którą ona, jak zwykle się spóźniła. Usiadła na przeciwko brata i wzięła sobie trochę sałatki na talerz.

— Gdzie byłaś? — Spytał zabierając do ręki szklankę.

— W parku... — Bawiła się widelcem pośród zielonych liści sałaty. — Chyba nie chcecie mi robić kazań o której to nie wracam do domu. Przypominam, że mam już skończone osiemnaście lat. — Zjadła porcje nałożoną na widelec.

— Nie. Spokojnie. — Pokręcił głową. — Mam do ciebie zaufanie, Brook. — Uśmiechnął się w jej stronę.

— To wiele dla mnie znaczy tato. — Odwzajemniła jego gest.

— Do mnie nie masz. — Mruknął pod nosem.

— Edward. Nie zaczynaj znowu. — Wywrócił oczami.

— Będę u siebie, jak co. — Szatyn wstał od stołu i szybko poszedł na górę.

— Pokłóciliście się? — Spojrzała na tatę nie rozumiejąc zachowani brata.

— Agnes od rana go zlewa. Chyba wziął to do siebie. — Wzruszył ramionami. — Wiesz jaki jest...

Zmarszczyła brwi. Dlaczego miała by go zlewać? Na rzecz Clark? Jeżeli tak to chyba ma z nią do pogadania.

— Też idę. Dobranoc tato. — Słabo się uśmiechneła i poszła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi zabierając telefon z kieszeni. Usiadła na łóżku i weszła w konwersacje z przyjaciółką.

Arielka

Czemu ignorujesz Edwarda?

Co?
nie ignoruje

Podobno mu nie odpisujesz.
On się martwi Agnes...

Ale o co?
Japierdole
Już nawet dnia nie mogę bez niego spędzić?
Bez przesady.
Nie należę do niego.

Ale to twój chłopak.
Chce dla ciebie dobrze i martwi się, jak nie odpisujesz
Bo mu zależy
Cholernie cię kocha.

To jego decyzja.
Chyba muszę go nauczyć co i jak w tym związku.

Nauczyć?
Słucham?

Nie będzie mi stawiał warunków.
Mogę robić co chce i kiedy chce.
Nawet nie muszę mu o tym mówić.

Agnes...

Dobrej nocy, Brooklyn.

Odłożyła telefon. Nie potrafiła zrozumieć, jak Agnes mogła napisać coś takiego. Zawsze szalała za jej bratem i zależało jej na związku z nim, a teraz? Traktowała go, jak nic nie wartego człowieka. Zdenerwowała się i wstała z łóżka. Podeszła do komputera chcąc obejrzeć jakiś film żeby się odstresować. Zobaczyła w roku ekranu instagrama i ciekawa co nowego na nim słychać, otworzyła aplikacje. Przeglądała posty swoich znajomych, aż natrafiła na profil Katherine. Zauważyła dużo zdjęć z Heaven z nią, Agnes i dwoma innymi dziewczynami. Nie znała ich za dobrze, ale kojarzyła, że trzymały się z Clark. Wywróciła oczami i weszła w post zaczynajac przeglądać zdjęcia. Zauważyła na jednym, jak Agnes i Kate wygłupiają się... dokładnie jak one. Patrząc na te zdjęcia widziała tam siebie i swoją przyjaciółkę. Zrobiło jej się przykro, bo poczuła się zastąpiona. Chociaż nie była takim typem człowieka... Zabolało. Nie chodziło o to, że chciała wybierać jej znajomych. Raczej o to, że próbowała ją zastąpić. Widziała, jak czerwonowłosa się od niej oddala, ale nie znała przyczyny. Zamknęła aplikacje rezygnując z oglądania filmu. Wyłączyła komputer i spojrzała na telefon na przychodzące połączenie. Była już dwunasta w nocy. Odebrała i przyłożyła telefon do ucha.

— Halo? — Zaczęła nie wiedząc czego się spodziewać.

— Zejdź na dół. Balkonem. Złapie cię. — Rozłączył się.

— Chwila co? Theodor? — Odłożyła telefon i wyszła na swój balkon. Zaniemówiła widząc chłopaka na dole.

— Chodź. — Popatrzył na nią z dołu podnosząc lekko głowę. — Szybko. — Pogonił ją.

— Chwila... — Wróciła do środka i wyjęła z szafy swoją drugą kurtkę. Ubrała ją na bluzę i powoli wyszła na balkon.

— Zeskocz. — Patrzył na nią poważnie.

— Boje się... — Przełknęła ślinę. Nie miała pokoju tak wysoko, ale sam fakt tego, że ma skakać z balkonu w jego obcięcia trochę ją przerażał.

— Nie za bardzo mnie to obchodzi, Ambler. — Uniósł ręce. — Skacz. — Rozkazał.

W jednej chwili uspokoiła swoje myśli. Powoli podniosła nogę przekładając ją przez barierkę. Stanęła po jej drugiej stronie i znowu na niego spojrzała.

— To konieczne? — Kręciło jej się w głowie.

— Po prostu zejdź. Chryste, tak trudno? — Wywrócił oczami.

Puściła się barierki i pozwoliła ciału spaść w dół. Zamknęła oczy bojąc się co może się stać, ale nic złego nie nastąpiło. Wylądowała bezpiecznie na jego rękach. Odstawił ją na ziemie i popatrzył na nią uważnie.

— Zapomniałaś szala. — Zauważył.

— Był na dole... — Mruknęła cicho. — Po co chciałeś się spotkać? — Mimo pozorów dalej nie zapominała kim jest chłopak.

— Zobaczysz. Chodź. — Złapał jej rękę i poszedł z nią do swojego samochodu. Wsiadł, poczekał aż ona wsiądzie i odrazu odjechał.

Obrał sobie wybrany kierunek i spokojnie jechał. Sam nie wiedział czemu, ale chciał być blisko dziewczyny. Oczywiście żeby jej pilnować, by nie wydała go policji. Mijali kolejne budynki jadąc w kompletnej ciszy. Brooklyn zaczęła się zastanawiać gdzie jadą. Czemu o tej godzinie i jakie intencje ma brunet siedzący obok niej. Całą drogę przemilczeli nawet na siebie nie patrząc. Zatrzymał samochód i wyjął kluczyki ze stacyjki. Wysiadł z auta po czym je okrążył otwierając jej drzwi.

— Wysiadaj. — dalej zachowywał swój chłodny ton.

— Gdzie jesteśmy? — Nie poznawała tego miejsca. Tak właściwie nie wiedziała gdzie się znajduje. Zobaczyła przed sobą dość spory budynek.

— Musisz zadawać tyle pytań? — Znowu złapał jej rękę i poszedł do wejścia. Popatrzył na nie chwile po czym cicho zaśmiał.

— Co cię bawi? — Popatrzyła na niego. Zaczęła mieć mętlik w głowie. Niby zamieszany w morderstwo, ale śmiech ma dość uroczy...

— Ty. — Odpowiedział krótko i pociągnął ją na tylu budynku. Podszedł do tylnich drzwi i powoli je otworzył. — Ofiary przodem. — Popchnął ją do środka i zamknął za nimi drzwi. Znajdowali się w kompletnej ciemności.

Brooklyn wpadła na ścianę i się rozejrzała. Nie wiedziała absolutnie nic. Nawet chłopaka.

— Theodor? — Spytała czując, jak jej adrenalina wzrasta.

Brunet zamilkł będąc ciekawy reakcji szatynki. Oparł się plecami o ścianę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

— To nie jest zabawne. — Zaczęła wymachiwać rękami szukając go. — Gdzie jesteś... Theo. — Powoli czuła strach. — Jeżeli to jakiś twój głupi żart... — Zaczęła iść do przodu. — Proszę przestań... to głupie. — Próbowała ukryć swoje zdenerwowanie.

Dalej nic sobie z tego nie robił. Wiedział, że taki strach to praktycznie nic. Dziewczyna dopiero zacznie się bać.

— Wyjdź. Proszę. — dotknęła dłonią jednej z szafek i szybko ją do siebie zabrała. Krzyknęła wystraszona.

Zepsuła jego zabawę. Podszedł do niej od tylu zakrywając jej buzie swoją sporą dłonią.

— Możesz być cicho? — Nie zabrał ręki. — Możesz krzyczeć w ciszy.

Ulżyło jej, gdy usłyszała jego głos. Naprawdę bała się, że ją tu zostawił na niepewny los. Powoli odsunęła jego rękę, ale w zamian złapała dłoń bruneta.

— Możemy już wracać? — Ścisnęła mocniej.

— Ty się tak wszystkiego boisz? — Uniósł brew i zaczął kierować się przed siebie. Wiedział gdzie idzie. Otworzył drzwi przed sobą i przepuścił dziewczynę. — Jesteśmy.

Totalna ciemność ogarniała całe pomieszanie. Nie wiedziała gdzie są i po co ją tu zabrał.

— Nic nie widzę. — Przyznała cicho.

— Bo jesteś ograniczona umysłowo. — Podszedł do jednej z ścian i przycisnął mały pstryczek.

— Gdzie my... — Nie dokończyła. Teraz dokładnie widziała obraz przed sobą.

Przed nią znajdowało się spore lodowisko. Miało przeszkloną barierkę na około. Trybuny były w idealnym stanie, a sam lód wyglądał na nietknięty ani jednym ostrzem łyżew. Tym co odrazu rzuciło jej się w oczy były małe lampki naśladujące sople lodu. Jedynym oświetleniem pomieszczenia były właśnie one. Narzucały jasno niebieskie światło współgrające z wystrojem miejsca. Każdy sopel był zawieszony osobno i przyczepiony do sufitu na drugim sznurku. Sięgały do połowy wysokości pomieszczenia. Było ich kilkaset... nie liczyła, wszytsko wyglądało jak scena wyjęła z jakiegoś filmu. Uznała ten widok za piękny i zaczęła zastanawiać dlaczego nie kojarzyła tego miejsca wcześniej. Nie jechali tutaj długo. Około dwadzieścia minut... powinna znać te miejscówkę mieszkając w tym mieście kilka lat.

— To... — Zaparło jej dech w piersiach.

— Niesamowite. Wiem. — Słabo uśmiechnął się pod nosem. Byli na opuszczonym lodowisku z którego chłopak zrobił sobie swoje miejsce do którego często przychodził, by pomyśleć.

— Piękne... — Popatrzyła na niego. — Nie miałam pojęcia, że w moim mieście jest takie miejsce...

— Bo nie ma. To moja sprawka. — Wyjaśnił podchodząc bliżej barierki na wejście. Usiadł na ławce i zdjął z pleców swój plecak. Wyjął pare łyżew.

— Jeździsz? — Podeszła bliżej niego i przyglądała mu się z uwagą. Przez chwile wyglądał, jak zwyczajny chłopak.

— Od dzieciaka. — Założył łyżwy i dobrze zapiął ich klamry. Wstał i powoli wszedł na lód.

— Chętnie zobaczę, jak sobie radzisz... — Oparła się rękami o przezroczystą barierkę i skupiła na nim wzrok.

— Jeżeli chcesz to patrz. Swoje masz w plecaku. — Wjechał pewnym ruchem na sam środek i zaczął robić kolka. Jeździł na około całego terenu robiąc co jakiś czas szybkie odbitki na środek. Jego ruchy były płynne i było widać, że wie co robi. Czuł lód, a lód czuł jego.

— Ja nie umiem jeździć... — Zdjęła kurtkę i odłożyła ją na bok. Spojrzała na jego plecak i zauważyła prawie idealnie białe łyżwy. Wyjęła je.

— Podobno szybko się uczysz, co nie? — Podjechał do barierki i na nią spojrzał. — Założysz sama? — Zapytał. Nie zachowywał się, jak zwykle przy niej. Te miejsce przypominało mu o jego dzieciństwie i dobrej relacji z ojcem.

— Dam radę. — Zdjęła swoje trampki odrzucając je na bok. Rozpięła zapięcie łyżew i wsunęła je powoli na nogę.

Podszedł do niej i przed nią uklęknął. Bez problemu zapiął jej klipy po czym przewiązał sznurówkę zawiązując ją na kokardkę. Wstał i wystawił rękę w jej stronę.

— To nie takie trudne. — Lekko uniósł kącik ust.

— W porządku... — Podała mu dłoń i wstała z ławki.

Zabrał ją do wejścia i powoli wszedł na lód. Czuł, jak dłoń dziewczyny się trzęsie, więc przesunął się odrazu dalej od barierki.

— Trzymaj mnie. — Nie umiała ustać na lodzie i czuła, jak jej nogi latają od prawej do lewej strony.

— Przecież cię nie puściłem. Weź głęboki oddech i spróbuj ustać. — Poluźnił uścisk jej ręki.

Zrobiła to co kazał i zamknęła oczy. Policzyła do dziesięciu po czym znowu je otworzyła. Zauważyła, że nikogo przed nią nie ma. Emocje zrobiły swoje, a nogi znowu się pod nią ugięły. Już miała zaliczyć upadek, ale silne ręce złapały ją w tali uniemożliwiając jej to. Odwróciła głowę lekko do tylu i poczuła, jak tors bruneta przylega do jej pleców.

— Powoli jedź do przodu. Raz prawa noga raz lewa. Odbijasz się od lodu. — trzymał ją delikatnie, ale skutecznie. Oparł brodę o jej głowę. — Poradzisz sobie, Brooklyn.

— Spróbuje... — Wystawiła jedną nogę do przodu po czym odrazu dała drugą. — Chyba to łapie... — Znowu powtórzyła te czynność.

Zauważył, że jej wychodzi i powoli zaczął przesuwać się za nią dalej trzymając talie dziewczyny. Mały uśmieszek wkradł się na jego twarz widząc, że sobie radzi.

— Nieźle ci idzie. — Przyznał zabierając ręce.

Dziewczyna nawet nie zauważyła kiedy to zrobił. Sunęła przed siebie czując się pewniej. Spodobało jej się to do czego zachęcił ją chłopak. Popatrzyła w górę skupiając wzrok na świecących kryształkach przypominających sople lodu. Rozpostarła ręce robiąc niewielki obrót. Zaczęła czerpać przyjemność ze swojej jazdy. Patrzył na nią z zainteresowaniem. Brooklyn wydawała mu się ciekawa i bardzo mądra. Nie tylko przez policję chciał spędzać z nią czas. Jakoś przyzwyczaił się do tego, że jest obok.

— Patrz teraz! — Zapomniała o Travisie i o tym co zrobił chłopak. Zaczęła jechać w jego stronę.

— Brook. Zwolnij. — Zauważył, że jedzie za szybko.

— Nie poczekaj! — nie dała rady za hamować i wpadła na chłopaka, który przewrócił się na twardy lód po, którym przed chwila jeździli.

— Boże Theo! — Krzyknęła leżąc na nim. Nie chciała żeby tak to się skończyło.

— Mówiłem zwolnij... — Mruknął cicho, bo bolała go głowa. Położył ręce na jej plecach. — Chyba ci wystarczy jazdy.

— Nic ci nie jest? — Zmartwiła się. Dotknęła dłonią jego policzka i delikatnie przetarła go kciukiem.

Zapatrzył się na nią. Sam nie wiedział czemu, ale cała złość jaką odczuwał po upadku nagle zniknęła. Jej dotyk wydawał się dotykiem anioła. Przycisnął jej dłoń swoją do policzka tak, by jej nie zabrała. Miała ciepłe ręce co było dziwne zważając na zimę i lód wokół nich.

— Przepraszam... — Chciała z niego wstać, ale poczuła, jak przyciąga ją do siebie.

— Jesteś zadziwiająca, Brooklyn. — Przyznał przyglądając się każdym najmniejszym detalom jej twarzy. — I zmienna...

— Jestem? — Uniosła brew. Nie rozumiała co to wszystko ma do obecnej sytuacji w której się znaleźli.

— Dlatego tak ciężko mi odpuścić, wiesz? — Przyznał patrząc jej głęboko w oczy swoimi bursztynowymi w których sama się gubiła.

— Nie sądziłam, że usłyszę to z twoich ust... — Poczuła się dziwienie. Tak jakby jej oprawca prawił jej właśnie komplementy.

— Jednak usłyszałaś. — Podniósł lekko głowę, ale nie wstawał.

— To miłe... dziękuje. — Patrzyła na niego jeszcze chwile aż do pory w której nie wytrzymała. Chciała wpić się w jego usta, ale zrobił to przed nią.

Mocno ją pocałował, ale czuć było w tym delikatność. Dobrze wiedział co robi. Uczucia nie miały tu większej roli. Przyciągnął ją bliżej siebie pogłębiając ich pocałunek. W przeciwieństwie do Theo Brook nie miała pojęcia co się dzieje i dlaczego się dzieje. Jeszcze kilka dni temu płakała na widok bruneta, a teraz? Całuje się z nim w jakiejś cholernej romantycznej scenie. Po dłuższej chwili, gdy czuł, że brakuje jej tchu odsunął swoje wargi i położył głowę na lodzie.

— Ambler. — Popatrzył w górę na jasnoniebieskie światła.

— T-tak? — Zająkała się czując na ustach smak jego zimnych warg.

— To nie jest opowiadanie w którym zły chłopczyk zakochuje się w kujonce ze swojej szkoły. — Powoli ją od siebie odsunął wstając na równe nogi. — Nie takie w którym traci swoje nawyki dla dziewczyny, która odmieniła jego życie.

— Sam mnie pocałowałeś... — Podrapała się po ręce nie rozumiejąc jego zachowania.

— Bo mimo iż jesteś mądra to dalej słaba. — Przyznał podnosząc ją z lodu. — Lecz widzę w tobie potencjał. Przysięgam, że spróbuje go odkryć.

— Theo... — Popatrzyła, jak odjeżdża do wyjścia. — Nie musisz tego wykorzystywać przy każdej okazji... — Powiedziała sama do siebie po czym przestała usta. Poczuła się gorzej niż przy Vincencie.

— Przyjdź do auta. — Odparł ostro i wyszedł z pomieszczenia zostawiajac ją samą. Czerpał przyjemność z ich pocałunku, ale nie było mowy o żadnym zauroczeniu. To błąd, a on ich nie popełnia.

****

Agnes siedziała przy swojej toaletce i malowała. Sama nie wiedziała czemu, ale malowanie się w nocy poprawiało jej samopoczucie. W tle słuchała muzyki, a w ręce obracała maskarę. Popatrzyła na łóżko swojego brata i ciężko westchnęła. Odkąd znaleziono jego ciało ich dom zatracił się w ciszy i przerażającym nie spokoju. Wzięła do ręki telefon chcąc zrobić sobie zdjęcie finalnego wyglądu. Ustawiła się i kliknęła kółko na środku ekranu. Robiła serie zdjęć, aż do momentu powiadomienia u góry ekranu. Zmarszczyła brwi i weszła w chat z nieznanym numerem.

Nieznany

Travis nie zginął bez przyczyny.
Miał swoje za uszami.
Też masz coś co chcesz ukryć, Agnes?

Kim jesteś?

Czerwonowłosa nie wiedziała co myśleć o wiadomości. Skąd ten ktoś wie o Travisie? Jak dużo wie? Może wie coś czego ona nie wie? Miała jeden sposób, by się tego dowiedzieć.

Nieznany

Dlaczego zginął?

Dlaczego został postrzelony w głowę?
Naprawdę nie wiesz?
Może mu pomagałaś?

Pomagałam?
W czym?
O czym ty mówisz?

Za pomoc takim ludziom należy się kara.
Nie musisz nic pisać.
Sam do tego dojdę, Viller.

Ale...

Za niedługo sama będziesz mogła zapytać brata.
Chociaż powinnaś zacząć od Brooklyn.

Zablokowała numer i poczuła, jak jej ręce się trzęsą. Od początku wiedziała, że smierć Travisa miała głębsze znaczenie i historie. Poprawiła kosmyk włosów za ucho. Czym tak naprawdę zawinił Travis i jakie jeszcze będzie miało to konsekwencje?...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro