Rozdział 3 - Idealny romans.
Brooklyn zerwała się z miejsca i szybko pobiegła za chłopakiem. Złapała mocno jego ramie i pociągnęła do siebie nie zważając na konsekwencje. W tamtej chwili miała w głowie tylko jedno. Chciała znać prawdę i motyw jakim kierował się chłopak.
— Theodor proszę. — Oparła jego plecy o murek niedaleko sklepu.
— O co prosisz? — Mierzył ją wzrokiem. Zadziwiały go jej postępowania. Skąd nagle w dziewczynie, która boi się własnego cienia wzięło się chociażby małe ziarenko odwagi.
— Muszę wiedzieć. — Złapała za jego bluzę i przyciągnęła do siebie. — Te filmiki... ci ludzie. — Przełknęła ślinę. — Czy oni... — Nie chciała mówić tego na głos, ale ton w jakim utrzymywała wypowiedź wskazywał na to, że obawiała się najgorszego.
— Nie żyją? — Brunet zmienił ich pozycje tak, że to on napierał na dziewczynę.
Pokiwała lekko głową czując mocny zapach jego perfum, który odbierał jej dostęp do tlenu. Zaciągnęła się nimi i poczuła, jak nogi uginając się pod nią. Traciła przez to zdrowy rozsądek. Sama nie wiedziała czy to przez perfumy czy brak snu, ale osunęła się po chłopaku. Theodor złapał ją w ostatniej chwili przed bolesnym upadkiem i usadził pod ścianą nie rozumiejąc co się dzieje.
— Ambler? — Delikatnie szturchnął ją w ramie. Nie miał pojęcia co stało się dziewczynie co lekko go zaniepokoiło. Z tego co wiedział nie chorowała na żadną chorobę. — Cholera. — Wziął ją na ręce i wsadził na tylne siedzenia swojego samochodu. Usiadł obok niej i oparł jej głowę o szybę naprzeciwko.
Pomrugała kilka razy po czym przetarła zmęczone oczy. Spojrzała na bruneta przed sobą i spięła się w sobie. Podciągnęła do siebie kolana przyglądając się mu. Znowu była w jego cholernym aucie z którego nie było drogi ucieczki. Znowu musiała być na niego skazana.
— Chorujesz na coś? — Spytał wprost badając każdy detal jej twarzy.
— Nie... — Odpowiedziała krótko rozglądając się. Nie miała pojęcia czego się po nim spodziewać.
— Już coś mówiłem o kłamstwie. — Przyłożył dłoń do jej czoła. Była rozpalona.
— Bezsenność. — Mruknęła pod nosem czując jego dłoń na swojej skórze. Była przyjemnie chłodna.
— Kiedy ostatnio spałaś? — Dopytywał. Nie wiedział wcześniej o jej przypadłości. Zabrał rękę do siebie.
— Dzisiaj... rano wzięłam tabletki i zasnęłam do wieczora... — Podrapała się po ręce co chłopak odrazu zauważył.
— Ojciec wie? — Przekrzywił głowę.
— Tak, od dawna. — Przyznała dalej cicho.
— Odwieść cię do domu? — Zaproponował. — Mimo iż chcesz mnie wydać policji. Może jednak nie opłaca mi się bycie „łagodnym" dla ciebie. — Uniósł brew.
— N-nie chce... — Zaprzeczyła głową.
— Zostań tutaj. — Wyszedł z samochodu i wszedł na przednie siedzenie za kierownice. — Twój brat jest u Agnes, a tata wyszedł na nocną zmianę w pracy, racja? — Odpalił samochód i powoli zaczął jechać w stronę jej domu.
— Skąd ty to wiesz?... nie rozmawialiśmy o tym. — Zauważyła i zapięła pasy bojąc się, że chłopak znowu osiągnie niemożliwą prędkość niebezpieczną dla ich dwójki.
— Wiem o tobie znacznie więcej niż myślisz, Brooklyn. — Jechał spokojnie, aż do mieszkania szatynki. Wysiadł z samochodu i otworzył drzwi obok niej. — Wyjdziesz sama czy ci pomóc? — Zapytał spoglądając na bladą dziewczynę.
— Wyjdę sama... — Wstała i odrazu upadła w jego ramiona.
— Jasne. — Podniósł ją na ręce. — Masz klucze w torebce? — Wyjął je z jej skórzanej czarnej torebki i zamknął swój samochód kluczykiem. Otworzył drzwi do jej domu i zamknął je nogą.
Poszedł schodami do góry, aż natrafił na jej pokój. Położył dziewczynę na miękkim białym materacu. Zauważył, że jest ledwo przytomna. Usiadł obok rozglądając się po pokoju. Brooklyn czuła gule w gardle której nie potrafiła przełknąć. Był w jej mieszkaniu. Prowadził ją do jej pokoju tak jakby znał rozkład wszystkich pomieszczeń w JEJ domu.
— I po co ci to było? Wystarczyło dotrzymać słowa. — Pokręcił głową i zwrócił uwagę na komputer dziewczyny. Odrazu wpadł na pomysł, który miał pomóc im obum.
— Zostaw... — Jęknęła cicho czując ból rozchodzący się po jej ciele.
— Leż. — Theodor wstał z łóżka i podszedł do komputera. Usiadł na fotelu i spojrzał na jej pulpit. Wychwycił kilka folderów. „Szkoła", „zdjęcia", „Prywatne", „?" i „dokumenty". Uniósł brew i wszedł w ten oznaczony znakiem zapytania. Zobaczył swoje pliki i zacisnął mocniej dłoń na myszce. — Poważnie?.
Powoli wstała ze swojego łóżka ignorując złe samopoczucie. Złapała jego rękę i odsunęła od swojej myszki. Nie chciał żeby grzebał w jej plikach, co jak można było zauważyć, było z jej strony objawem hipokryzji.
— Masz siłę żeby wstawać? — Zmierzył ją wzrokiem i złapał za nadgarstek. — Masz je tylko tutaj czy gdzieś jeszcze?. — Zacisnął długie palce sprawiając jej ból.
— Tylko tu... — Zawyła z bólu czując, jak zaciska mocniej pięść na jej nadgarstku.
— Mam nadzieje. — Jednym kliknięciem skasował wszystko. — Po problemie. — Wstał z fotela dalej nie puszczając jej ręki.
— Boli... — Odwróciła wzrok.
— Mnie twoja głupota również boli, Brooklyn. — Popchnął ją, by usiadła na łóżku i puścił jej rękę.
Spojrzała na niego z dołu gryząc policzek od środka. Zwróciła uwagę na czerwono siną plamę którą zrobił. Siniak.
— Będę miał cię na oku. — Zacisnął szczękę.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale telefon szatynki zadzwonił uniemożliwiając mu to. Spojrzał zezłoszczony na urządzenie po czym skierował wzrok na dziewczynę.
— Kto to? — Spytał chłodno.
— Agnes. — Zabrała telefon do ręki. — Co zrobić? — Dopytała pamiętając do czego zdolny jest chłopak stojący w jej pokoju.
— Odbierz. Powiedz, że wszystko jest okej. — Poprawił włosy do tyłu. — Bez żadnych sztuczek, Ambler.
Odebrała tak, jak kazał.
— Agnes?
— No nareszcie ile można się do ciebie dobijać.
— Coś się stało?
— Edward zapomniał kluczy. — Zaśmiała się. — Chodź nam otwórz drzwi. Mamy pizze. — Szturchnęła chłopaka w ramie.
— Pizze? Chwila jesteście przed domem? — Brooklyn przełknęła ślinę i spojrzała na bruneta.
Theodor przeklnął pod nosem. Pokazał jej, by się zgodziła i poszła im otworzyć.
— Zaraz zejdę. — Rozłączyła się. — Są na dole... — Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, a w środku zaczynała panikować.
— Słyszałem. — Zacisnął mocniej pięści. — Będziemy udawać. — Zadecydował po chwili.
— Udawać? — Pokręciła głową z niedowierzaniem. — Co udawać? — Zapytała wstając z łóżka i kierując się na dół.
— Randkę, Brooklyn. — Theodor podszedł do drzwi i je otworzył spotykając się z zielonymi oczami chłopaka przed sobą.
Co do cholery?!
— Cześć. — Stała obok wyższego bruneta.
— Brook? Kto to? — Agnes pisnęła rozpoznając chłopaka z pubu. — No nie wierze! — Zapowietrzyła się. — O mój Boże! — Podekscytowała się spoglądając na przyjaciółkę. — Agnes Viller. — Wystawiła rękę w jego stronę.
— Theodor Heiston. — Uścisnął jej dłoń i skupił wzrok na bracie szatynki. — Ty musisz być Edward. — Przez to, że wiedział wiele o Brooklyn znał również i szatyna.
— Mhm. Dobrze, że mnie znasz, ale ja o tobie nie słyszałem ani słowa. — Edward patrzył poważnie na siostrę. — Nie chwaliłaś mi się. Kto to. — Jego ton był poważny, a pięści chłopaka coraz mocniej się zaciskały. Theodor był starszy co bardzo mu się nie spodobało.
— Skarbie spokojnie. Poznali się w Heaven. — Agnes pogładziła ramie szatyna.
Theodor objął Brooklyn w tali i przyciągnął do siebie.
— Właśnie mieliśmy się zbierać. — Brunet uniósł kącik ust widząc różowe wypieki na policzkach bladej dziewczyny.
— Zostańcie. Mamy pizze. — Edward zamknął drzwi. — Chętnie poznam się bliżej z Theo. — Silił się na miły ton.
— Edward. — Szturchnęła jego ramie. — Nie naciskaj oni... — Brunet jej przerwał.
— W porządku. Zostaniemy. — Spojrzał na kartony pizzy. — Jakie kupiliście? — Umiał dobrze grać.
— Hawajska. Nasza ulubiona, a jak coś ci nie pasuje to masz problem. — Warknął i odstawił pizze na stół do kuchni.
— Miły braciszek. — Mruknął pod nosem.
— Zignoruj... — Brooklyn spojrzała na starszego chłopaka. — Nie czepiaj się go tak. — Wywróciła oczami. W żadnym stopniu nie czuła chęci do osoby Theodora, ale nadopiekuńczość jej brata umiała wyprowadzić ją z równowagi.
— Romantyk. Gdzie chciałeś zabrać Brook? — Ambler mierzył go wzrokiem.
— Kochanie. — Agnes zabrała kawełek pizzy i zaczęła go jeść.
— Na rynek. Znamy się dopiero dwa dni i nie chciałem przesadzać. — Uniósł brew.
— Ehe. — Odparł krótko nie mając zamiaru tracić czasu na rozmowę z brunetem.
— Obejrzyjmy jakiś film! — Zaproponowała czerwonowłosa ciągnąć za sobą szatyna na kanape. Usiadła przyciągając go do siebie. — Zabierzcie pizze i oglądamy! — Krzyknęła z salonu.
Brook spojrzała na bruneta przygryzając wargę od środka.
— Chodź. — Theodor zabrał kartony z jedzeniem i położył na stoliku przed nimi. Usiadł na kanapie obok niebieskookiej.
— Co chcecie obejrzeć? — Spytał zmieniając kanały.
— Netflix. Wybierz jakiś horror. — Puściła oczko do Brooklyn.
— Chryste, Agnes. — Szatyn pokręcił głową i wybrał film.
Minęło już trochę czasu. Byli w połowie oglądania, ale nikt się nie przejmował. Agnes od dziecka lubiła horrory, Edward oglądał gorsze rzeczy, a Theo sam na codzień przeżywał gorszy horror niż głupi film. Nawet nie zauważył kiedy, ale szatynka oparła głowę o jego ramie.
— Oho romantyczna scena. — Dotknęła Edwarda w nos uśmiechając się prowokująco. — Wiesz co to znaczy, kochanie. — Oblizała usta chcąc sprowokować szatyna.
— Agnes nie. Nie przy ludziach. — Brooklyn wywróciła oczami wiedząc, jak zaraz skończy się ta ich „zabawa". Próbowała odciągnąć myśli od tego, że właśnie w tej chwili opiera głowę o ramie mordercy brata jej przyjaciółki.
— Prowokujesz mnie, słońce? — Uniósł kącik ust i nachylił się nad swoją dziewczyną łącząc ich usta w namiętnym i gorącym pocałunku.
Theodor uniósł kącik ust przyglądając się im. Całowała go tak, jak lubił. Odsunęła się i oblizała usta po chwili trwania przy nim.
— Teraz wasza kolej. — Cicho się zaśmiała przytulając się do chłopaka. — No raz raz gołąbeczki. — Poganiała ich wymieniając TO spojrzenie z Brook.
— Agnes... — Nie wierzyła w słowa swojej przyjaciółki. Nie miała zamiaru dotknąć go z własnej woli. Heiston ją brzydził, a jego czyny wręcz kazały trzymać się od niego z daleka.
Brunet położył dłoń na jej tali i przerzucił ją przez swoje nogi tak, aby siedziała na nim okrakiem.
— Theo... — Brooklyn błądziła wzrokiem po jego twarzy. Nie zdążyła zrozumieć co się dzieje i kiedy znalazła się na jego udach.
Theodor położył dłoń na jej policzku i przyciągnął do siebie. Wpił się w usta dziewczyny. Musiał pokazać, że on tu rządzi i że to on wygrywa. Zawsze to robił i nigdy się nie mylił. Ciepło jego ciała i ciągłe pogłębianie pocałunku przyczyniły się do zapomnienia o „udawaniu". Jego ręce znalazły się na tali szatynki i przyciągnął ją mocniej do siebie. Znowu jej nozdrza podrażnił charakterystyczny zapach. Jej ręce owinęły mu się na karku, a palce wplotły się w jego ciemne włosy. Z czasem wrócili do czułości całując się coraz namiętniej i intensywniej. Była w amoku. Nie zdawała sobie sprawy ze swoich działań.
— Dość. — Podszedł i odciągnął siostrę. — Wystarczy mi. — Warknął ostrzegawczo.
Heiston oblizał usta spoglądając na szatyna. Wstał i otrzepał spodnie. Zwrócił uwagę na czerwonowłosą mającą banana na twarzy.
— Do później, Brook. — Poszedł do wyjścia zabierając z wieszaka swój płacz. Ubrał buty i wyszedł z jej domu kierując się do swojego samochodu.
— Edward noooo. — Agnes jęknęła zawiedziona. — To było takie ahhh. — Rozmarzyła się. — W końcu twoja mała siostrzyczka ma chłopaka! Powinieneś się cieszyć! — Spojrzała na swoją przyjaciółkę siedzącą bez ruchu. — Ziemia do Brooklyn! — Potrząsnęła jej ramionami.
Dziewczyna siedziała patrząc się na ścianę przed sobą. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Właśnie całowała się z przestępcą, który ją prześladuje i co gorsza czerpała z tego przyjemność. Pokręciła głową pamiętając o „udawaniu". Wstała z kanapy zamykając karton po zjedzonej pizzy.
— Idę do siebie... — Szatynka przygryzła dolną wargę. Cały czas myślała o ich długim pocałunku.
— Brook ja chce usłyszeć, jak się umówiliście. — Złapała ją za nadgarstek. — Nie odpuszczę dopóki się nie dowiem. — Przyznała szczerze patrząc w jej błękitne oczy.
— To nic poważnego, nie wiem czy warto o tym rozmawiać. — Próbowała wymyślić dobrą historie w swojej głowie.
— A powiedzieć ci coś? — Agnes uniosła kącik ust.
— Co takiego? — Odwróciła wzrok.
— Masz szczęście, że taki przystojny chłopak zwrócił na ciebie uwagę. — Zaśmiała się pod nosem. — A teraz... wybacz Edward, ale babskie plotki. — Pociągnęła ją do łazienki zamykając jej drzwi na klucz. — I nie podsłuchuj! — Krzyknęła rozbawiona sadzając szatynkę na wannie.
Dziewczyna wiedziała, że musi brzmieć wiarygodnie, by przyjaciółka jej uwierzyła. Westchnęła i zaczęła swoją „historie miłosną".
— Więc tak, jak ci mówiłam... wtedy wpadłam na niego w Heaven. Okrzyczał mnie, że jestem niezdarą i nie patrze pod nogi. — Wyjaśniła.
— No pamiętam, ale co dalej. — Viller usiadła na kafelkach przed dziewczyną.
— Zdobył mój numer. — Cicho się zaśmiała wymuszając to. — nie mam pojęcia skąd uprzedzając twoje pytania.
— Stalker, jak nic. — Pokręciła głową rozbawiona.
Żebyś wiedziała.
— Przyznał się, że spodobałam mu się od pierwszego wejrzenia. — Brooklyn uniosła kącik ust.
Brzmi, jak romantyczna poezja, a nie prześladowanie.
— Mówiłam? Widać było, jak na ciebie patrzy, Brook. —Uśmiechnęła się. Wiedziała od początku, że szatynka wpadła w oko brunetowi.
— Zadzwonił i przeprosił za swoje zachowanie. Zaprosił mnie na kawę. — Bawiła się kosmykiem włosów.
— Jaki Romeo. — Zachichotała.
— Pewnie. — Kiwnęła głową. — Jakoś dobrze się rozmowa kleiła... i skończyliśmy u mnie. — Wzruszyła ramionami. — Sama mówiłaś bym była bardziej otwarta na nowe znajomosci. — W tym wypadku wolałaby nigdy nie poznawać bliżej Theodora.
— Tak się cieszę! Będziemy chodzić razem na podwójne ranki! — Wstała podskakując wesoło.
— O ile mój brat szybciej go nie zabije. — Wywróciła oczami wychodząc z łazienki. Ciężko było jej okłamywać swoją najlepszą przyjaciółkę.
Viller spojrzała za nią uśmiechając się pod nosem. Sama pamięta czas w którym szalała za jej bratem i miała w głowie tylko amory. Od pierwszej chwili, gdy zobaczyła Edwarda skradł jej serce. Lecz dopiero po kilku latach znajomosci zapytał ją o związek na ich wspólnych wakacjach. Wyszła i spojrzała na szatyna. Podeszła bliżej uwieszając ręce na jego szyi.
— Skoro Brook poszła do siebie... zostaliśmy sami. —Niewinnie się uśmiechnęła.
— Jak widać.
Podrapała go delikatnie paznokciami po szyi.
— Co masz zamiar zrobić z tym faktem? — Wyszczerzył białe zęby.
— Co bym mogła? — musnęła wargami jego usta, ale odrazu po tym odsunęła. — Może zająć się tobą?... ale sama nie wiem. jest jeszcze kilka opcji... — Droczyła się z nim.
— Jakich Panno Ambler? — Przekrzywił głowę.
— Jeszcze jestem Viller, nazwisko dopiero zmienię, jak się oświadczysz pajacu. — Uniosła kącik ust przyglądając się mu. Darzyła chłopaka ogromnym uczuciem, zresztą ze wzajemnością.
— Oświadczyny to tylko kwestia czasu, skarbie. — Pocałował ją delikatnie starając się zrobić to, jak najlepiej.
Oddała jego pocałunek i wskoczyła wyżej, a ten złapał ją pod udami, by z niego nie spadła. W szybkim czasie uagresywnili pocałunek. Chłopak zjechał niżej wargami zaczynając całować mocniej jej bladą skórę. Wpił się w nią zostawiajac na niej czerwono fioletowe ślady.
Brooklyn siedziała u siebie. Nie wierzyła w to, jak łatwo Agnes dała się jej okłamać. Doszła jednak do wniosku, że sama, by jej uwierzyła. Byli przekonującymi aktorami, a scena ich romansu wyszła im idealnie. Prawie idealnie, bo dziewczyna zamiast myśleć o czym kolwiek innym cały czas wracała do momentu ich pocałunku. Zabrała do ręki telefon i postanowiła napisać do bruneta.
Nieznany
Agnes uwierzyła
Jakoś wymyślę co jej powiem później
No wiesz
Jak już przestaniesz za mną chodzić...
Kto powiedział, że przestane?
Co?
Mogę mieć cię blisko w ten sposób.
Czemu miałbym z tego rezygnować?
Ale
Myślałam, że jesteśmy kwita
Że problem jest rozwiązany...
Zmieniłem plany.
Nauczę cię dotrzymywać obietnic, Brooklyn.
Nie taka była umowa...
Była. Po porostu ominęłaś ten fragment w jej treści.
Brooklyn nie odpisała. Nie miała pojęcia co odpisać. Odłożyła telefon i spojrzała w sufit. Zaczęła rozmyślać nad swoją sytuacją analizując zachowanie chłopaka w jej stosunku. Był agresywny, porywczy i nachalny, ale w jakiś sposób interesujący. Nie umiała przestać myśleć o jego zimnym wargach. Odrazu później miała przed oczami obraz martwego Travisa. Przełknęła ślinę bawiąc się srebrnym pierścionkiem na palcu. Zaczęła się denerwować. Nigdy nie myślała, że spotka ją coś takiego.
****
Czerwonowłosa wstała z chłopaka po tym, jak spojrzała na zegar. Ogarnęła włosy i założyła bluzkę zakrywając czarny stanik.
— Już idziesz? — Edward patrzył na nią z dołu. — Szybko. — Mruknął pod nosem zawiedziony.
— Wiesz jaki jest ojciec, muszę... — Krótko pocałowała go na pożegnanie po czym wyszła z jego pokoju, a odrazu później z domu. Wsiadła do swojego samochodu przekręcając kluczyki w stacyjce. Odjechała kierując się do swojego bloku.
Kilka minut później była pod kamienicą. Zaparkowała i wysiadła z auta. Weszła do swojej klatki i poszła schodami na samą górę. Przygotowała się w głowie na krzyki ze strony ojca. Otworzyła drzwi kluczem i na wejściu spotkała mężczyznę.
— Tato. — Spojrzała w górę.
— Agnes. — Złapał ją za ramie i pociągnął do środka. — Gdzie byłaś. — Patrzył na nią poważnie. Był młodym mężczyzną ubranym w drogi garnitur.
— U Amblerów, przecież wiesz. — zabrała rękę.
— Często tam chodzisz. Nie podoba mi się to. — Przyznał ostrzejszym tonem.
— Gdzie mama? — Agnes rozejrzała się po domu w poszukiwaniu blondynki.
— W pracy. Nie możesz przychodzić tam tak często. — Uniósł brew. — Rozumiesz? Koniec tego. — Mierzył wzrokiem córkę.
— Sam wiesz jakie mam z nimi kontakty. Brooklyn jest dla mnie jak siostra, a Edward to mój chłopak tato. — Warknęła i poszła do swojego pokoju, który dzieliła z bratem. Usiadła na łóżku i spojrzała na łóżko naprzeciwko swojego. Brakowało jej Travisa i długo po jego śmierci nie potrafiła się z tym pogodzić.
— Powinnismy wyrzucić jego rzeczy. Tylko na nie patrzycie i płaczecie z matką. — Mężczyzna stanął w progu drzwi do jej pokoju.
— Czemu Travis?... czemu to spotkało akurat go? — Poczuła łzy w oczach.
— Nie wiem Agnes. Naprawdę nie wiem... — Zacisnął usta w wąską linie.
— To takie niesprawiedliwe... miał 17 lat, całe życie przed sobą. — Łza spłynęła po jej policzku. — Nigdy nie miał dziewczyny... — Cicho się zaśmiała pozwalając sobie na więcej łez. — Zawsze tylko opowiadał, że jak będzie starszy to powie Brook co do niej czuje. — Pociągnęła nosem.
— Tak... był w niej zakochany. — Uniósł lekko kącik ust spoglądając na gry komputerowe rozłożone na jego łóżku.
— A teraz nie będzie miał nikogo... nigdy już nie będzie obok mnie. — schowała twarz w dłonie. — Nie będzie na moim ślubie. Nie będzie wujkiem moich dzieci. — Szlochała czując, jak jej wspomnienia wracają.
— Agnes... — Usiadł obok niej i objął ją ramieniem opierając jej głowę o swój bark. — Travis bardzo cię kochał... — Szepnął głaskając jej głowę. Od śmierci syna nie okazywał rodzinie zbyt wiele uczuć przez co czerwonowłosa zapomniała, że je posiada.
— To był tylko dzieciak... — Popłakała się bardziej wtulając w ojca. — Niewinny dzieciak.
Oparł brodę o jej głowę próbując ją uspokoić. Było mu szkoda córki tak samo, jak żony. Sam kochał swojego syna, ale wiedział, że nie był bez winy, a jego nocne spacerki przyczyniły się do jego śmierci. Przytulała się do mężczyzny nie zauważając telefonu z zaświeconym ekranem.
****
Brooklyn od ponad godziny próbowała dodzwonić się do Agnes mając nadzieje, że nic sobie nie zrobiła. Edward spał, dlatego również nie miał o niczym pojęcia. Postanowiła sama uratować dobre imię Viller.
Katherine Clark
Usuń zdjęcia Agnes.
Co?
Niby czemu?
Ładnie wyszła
To nie jest kurwa prośba.
Usuń je natychmiast.
I tak cała szkoła już je widziała.
Viller była sensacją na imprezie
Miałaś jej pilnować do cholery.
Nie jestem jej nianią, a jeżeli laska nie umie pić to niech nie pije
Szmata z ciebie.
Przynajmniej nie dziewica.
Weszła jeszcze raz na post Katherine. Przejrzała dokładnie zdjęcia. Było na nich widać, jak Agnes w samej bieliźnie zabawia się ze starszymi chłopakami. Przełknęła ślinę i napisała swój komentarz.
„Szkoda, że twój profil nie jest tak pusty jak ty, Clark"
Zgłosiła jej post i ciężko westchnęła. Bała się o Agnes i o to, jak zareaguje na umieszczone zdjęcia, które zapewne widzieli wszyscy znajomi Katherine. Inaczej mówiąc cała szkoła. Spojrzała na swoje wiadomości i zauważyła nową. Była ona od Theodora.
Nieznany
Agnes to gorąca laska.
Edward powinien o nią dbać żeby nie skończyła, jak jej braciszek
Kurwa.
Milcz.
Nie pisz do mnie więcej.
Zabawna jesteś, Ambler.
Krzyknęła w poduszkę i znowu wybrała numer do jasnookiej. Na szczęście odebrała prawie odrazu.
— Brook? Co jest? — Spojrzała za tatą, który wyszedł z jej pokoju.
— Widziałaś?... — Przełknęła ślinę.
— Co widziałam? Dopiero skończyłam rozmawiać z ojcem. — Zaniepokoiła się.
Spełniły się jej najgorsze obawy. To ona musiała uświadomić ją w jak dramatycznej sytuacji się znalazła.
— Post Clark... — Mruknęła cicho. — Agnes nie bierz tego do siebie... wiesz jaka ona jest...
— Poczekaj. — Agnes włączyła głośno mówiący i podeszła do swojego laptopa. Sprawdziła profil blondynki i otworzyła szerzej oczy. — Japierdole, Brook. Co to jest. — Zaczęła czytać komentarze pod zdjęciami. — Widziałaś te komentarze?! — Krzyknęła zaskoczona.
— Komentarze? Nie. — Przyznała i spojrzała jeszcze raz na wpis na jej tablicy. — są...
— Mocne. — Przyznała. — Kurde Brook zobacz co piszą. „Ale ma tyłek", „Brałbym ją", „To z niej taka sztuka?" — Zaczęła odczytywać kilka z nich.
— Chwila... Agnes. — Pokręciła głową. — T-tobie. — zająkała się. — Podobają ci się te wpisy?.. — Pomrugała kilka razy oczami.
— Nie są złe. — Polubiła kilka z nich. — To komplementy.
— Ale jakie zboczone, Agnes... — Nie wierzyła w słowa przyjaciółki.
— Tylko trochę. Edward widział? — Zapytała wiedząc, że jej chłopak będzie miał o to problem.
— Widziałem. — Szatyn stanął w progu pokoju Brooklyn.
— Kochanie... — Usłyszała głos chłopaka.
— Co to ma do kurwy znaczyć?! Czemu twoje półnagie zdjęcia są w internecie?! — krzyknął przez co Brook poczuła dreszcze na swoich plecach. Zabrał jej telefon wyrywając go z ręki.
— To nie tak ja...
— Ty?! Ty?! Ty co?! — Krzyczał. — Co jest do cholery z tobą nie tak?! — Czuł, jak traci nad sobą panowanie. Od dziecka miał problemy z agresją, ale wyszedł z tego poprzez długą terapie.
— Nie krzycz... — Poprosiła cicho.
— Edward oddaj mi telefon... — Szatynka wystawiła rękę w stronę brata.
Edward odtrącił ją i wyszedł z jej pokoju. Poszedł na dół i zaczął się ubierać do wyjścia.
— Będę krzyczeć! — uniósł się. — Od kiedy zachowujesz się, jak dziwka i dajesz macać jakimś zboczeńcom! — wyszedł z domu.
— Nie mów tak do mnie. Gdzie idziesz? — Agnes usłyszała dźwięk zamykania drzwi.
— Na trening. Powinnaś wiedzieć po trzech latach naszego jebanego związku, Viller! — Rozłączył się, odłożył jej telefon na szafkę i wsiadł do swojego samochodu odjeżdżając w stronę miasta.
Brooklyn wyszła na swój balkon i spojrzała za dojeżdżającym autem. Nie lubiła, gdy się kłócili i zawsze chciała tego unikać. Jednak w tej sytuacji nie miała pojęcia czyją stronę poprzeć. Sama czuła się winna przez zostawienie dziewczyny na imprezie. Agnes zachowała się nieodpowiedzialnie pijąc alkohol w takiej ilości, a Edward jak dupek wyzywając, ją od pań lekkich obyczajów. Domyśliła się, że pojechał na trening wyżyć się. Agnes próbowała się z nim skontaktować, ale bez skutku. Spojrzała jeszcze raz na jeden komentarz i rozpoznała chłopaka ze starszej klasy. Zaprosiła go do znajomych przygryzając paznokieć. Sama nie wiedziała co w nią wstąpiło, ale spodobało jej się bycie w centrum uwagi. Nawet kosztem swojej prywatności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro