Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20 - Dalia.

UPRZEDZAM
rozdział jest dość mocny, a wszystkie długie opisy bardzo potrzebne. Zawiera ponad 10 tysięcy słów, dlatego może być ciężko wam przez niego przebrnąć. Jednak obiecuje, że jest warto. Zakończenie tej książki miałam już dawno wymyślone. W zasadzie opierając się o nie wymyśliłam całą fabułe. Nie tylko o nie, bo film „spierdeman" miał w tym również swój udział. Dzięki MJ. Twój ulubiony kwiat przyczynił się do stworzenia „Heaven". Dużo komentarzy mile widziane <33

Wszystko stało się nagle. Jeden z policjantów podszedł bliżej bruneta i skuł mu ręce. Theodor odetchnął dopiero wtedy, gdy zobaczył, jak ratownicy z karetki wysiadają idąc w stronę Brooklyn. Cała akcja trwała chwile, ale gdy jeden z ratowników stwierdził, że nie oddycha wszystko stało się zamazane, a mu zrobiło się słabo. Zabrali szatynkę na nosza zamykając drzwi karetki.

— Brook! — Krzyknął za nią szarpiąc się jednemu z funkcjonariuszy. — Niech Pan mnie puści! — Warknął.

— Już dość namieszałeś. — Zaprowadził go pod radiowóz i wepchnął do środka nie będąc delikatnym. Zauważył czerwonowłosą dziewczynę idąca w jego stronę.

— To on strzelił. — Powstrzymała łzy ze swoich oczu. Agnes bardzo bała się o Brooklyn. — Od dawna jej grozi i ją prześladuje. — Wyjaśniła przecierając policzki.

Theodor nie słyszał tego o czym rozmawiają. Mężczyzna zamknął auto, a on oparł głowę o szybę modląc się żeby z Ambler wszystko było dobrze. Czuł, że to jego wina.

— Pojedzie Pani z nami na komendę. Tam spiszemy zeznania. — Otworzył jej drzwi drugiego samochodu do którego wsiadła.

Agnes dobrze wiedziała co musi zrobić i powiedzieć. Miała sprowadzić na Theodora nie małe kłopoty po to, by jej tajemnica była bezpieczna. Bała się konsekwencji jakie mogła dostać. W tamtej chwili zrozumiała, że nie jest dobrym człowiekiem. Stała w miejscu, gdy jej przyjaciółka umierała. Kula przestrzeliła jej brzuch, a ona tylko patrzyła. Pociągnęła nosem poprawiając czerwone włosy. Ta noc była zaplanowana od kilku miesięcy. To wszystko... musiało się wydarzyć.

Chłopak miał mętlik w głowie. Był na siebie zły? Zły za to, że przez niego skrzywdzono szatynkę? Avery miała racje. To on zniszczył jej życie i doprowadził ją do tego co się wydarzyło. Chciał być obok niej, ale nie mógł. Właśnie jechał na komisariat jako jeden z podejrzanych. Nie przejmował się sobą. Liczyła się tylko dziewczyna.
Szybko dojechali pod budynek policji. Wysiadł z samochodu siłą trzymany przez mężczyznę w niebieskim mundurze. Westchnął pełen nerwów wchodząc do środka. Zaprowadzono go do małego pokoju ze stolikiem i dwoma krzesłami. Mężczyzna popchnął go na krzesło, a sam usiadł na przeciwko. Rzucił przed niego stertę papierów na blat. Papierów, które były zrzutami ekranu wiadomości, które wymieniał z Brooklyn. Dowodami na jej prześladowanie.

— To wszystkie wiadomości jakie wymieniłeś z Brooklyn Ambler. — Mężczyzna przeszył wzrokiem młodszego chłopaka. — Groziłeś jej.

Theodor spojrzał dokładniej na kartki przed sobą. Nie miał pojęcia skąd mają zapis z jego telefonu. Dopiero po chwili przypomniał sobie o niezwykłych umiejętnościach Shermana. Jebany genialny informatyk.

— Kilka z nich pozwolę sobie przeczytać. — Zacisnął szczękę. — Zabrał jedną z kartek do ręki. —
Pojadę pod twój dom. — Uniósł brew spoglądając na niego. — Nieźle zaczynamy.

— Może Pan sobie darować te komentarze. — Brunet mruknął pod nosem poprawiając się na krześle.

— Powiedziałem, że pożałujesz. — Zaśmiał się czysto sarkastycznie. — No i jak widzisz pożałowała.

— Nie chciałem tego. — Warknął czując, jak jego złość przybiera na sile. Mógł odpowiadać za wszystko tylko nie za strzał, który był wymierzony w Brooklyn. — Wiem co pisałem. Oszczędzi Pan sobie głosu. — Theodor skupił wzrok na starszym mężczyźnie.

— Jeszcze jedna. — Poprawił kartki w rękach. — Dopiero będziesz przepraszać, Ambler. — Odłożył je na blat. — Dam ci szanse na przedstawienie tego wszystkiego z twojego punktu widzenia. Nie kłam, bo nie skończy się to dla ciebie dobrze. — Ostrzegł go.

— Nie do końca wiem od czego zacząć. — Odwrócił wzrok wiedząc, że przyparli go do ściany.

— Ja ci ułatwię. — Wyjął laptop, który następnie otworzył. Wsadził do środka mały pendrive i kliknął w pierwszy lepszy plik. Odwrócił ekran w stronę chłopaka. — Może od tego.

Na ekranie było widać Travisa przywiązanego do krzesła. Odrazu wiedział jakie nagranie zostaje mu pokazane. Przeklnął pod nosem. Czyli wiedzą za dużo. Wiedzą, że był świadkiem morderstw.

— Nie powiem nic bez swojego adwokata. — Brązowowłosy zacisnął mocniej pięści. Zdawał sobie sprawę z problemów. Miał przejebane.

— Jasne. — Prychnął zamykając klapę laptopa. — Osoby takie, jak ty nie powinny mieć możliwości do obrony. Taki młody chłopak... — Pokręcił głową. — Zostań tu. Nie kombinuj. — Wstał zazuswając krzesło.

— Chwila. — Wstał. — Co z Brooklyn? — Dopytał nie przejmując się całą sytuacją w okoł siebie. — Muszę ją zobaczyć. Muszę wiedzieć, że się obudziła. — Stanął na przeciwko mężczyzny.

— Jest w szpitalu. — Odsunął się. — Przywrócono jej akcje serca. Żyje. — Wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Chłopak usiadł na krześle przymykając oczy. Po jego policzku potoczyła się czysta łza. Uniósł delikatnie kąciki ust. Żyje. Tyle mu wystarczyło. Ambler żyła. Była pod opieką specjalistów, którzy szybko mieli jej pomóc. Po prostu była bezpieczna. W przeciwieństwie do niego. Zaczął zastanawiać się nad swoim życiem. Czy aby napewno dobrze robił karając ludzi, którzy na to zasługują? Może faktycznie najpierw powinien popatrzeć na siebie? Ale on tak nie umiał.

Od czas w którym pozwolił Dell utonąć postanowił sobie nigdy więcej nie być tchórzem. Gardził takimi ludźmi. Miał sobie za złe swoją bezradność tamtego dnia. Strach przejął władze, a on patrzył bez ruchu na to jak mała szatynka znika pod lodem. Pamiętał dobrze, jak wymyślił idealną historie, jak bardzo nie próbował jej uratować. Jak to dzielny Theodor Heiston wskoczył za nią w szparę na lodzie. W jego głowie wyryło się wspomnienie, jak mały on wchodzi na kilka sekund do wody, by udowodnić tym swoje ohydne kłamstwa. Nienawidził tego uczucia w sobie. Poczucie winy. Żył z nim, aż do momentu w którym Eliot się dowiedział. Miał sobie za złe prowadzenie „pamiętnika", w którym zapisywał wydarzenia ze swojego życia opisując je ze szczegółami. W zasadzie nie nazywał tego pamiętnikiem, uważał, że to dla małych dziewczynek. Notes był dla niego dziennikiem małego odkrywcy świata. W dzieciństwie nie miał złych zamiarów względem nikogo. Był dobrym uczniem przynoszącym do domu same najlepsze oceny.  Rówieśnicy go lubili, a on miał powodzenie u dziewczyn. Był dzieckiem ciekawym świata, w którym żył. Chciał uczyć się więcej i pogłębiać swoją wiedzę. Miał duże ambicje jakimi na przykład były łyżwiarstwo czy rysunek. Żałował, że nie poświecił się swojemu zamiłowaniu do lodu. Tak bardzo żałował, że nie potrafił powiedzieć rodzicom o tym, że chce chodzić na specjalne miejsce wyznaczone do jazdy. Tylko, jak ten głupi dzieciak chodził na małe jeziorko niedaleko ich domu. Po sytuacji z szatynką przestał tam chodzić. To miejsce było dla niego złym wspomnieniem, którego wolał unikać. Wiedział, że Eliot miał do niego żal. Sam miał. Jednak był tylko dzieciakiem bojącym się własnego cienia. Chciałby cofnąć czas, żeby uratować małą Dell, ale nie mógł. Nikt nie mógł. Stchórzył pozwalając jej umrzeć w lodowatej wodzie.

****

Dokładnie 20 minut po północy telefon Horacego rozbrzmiał dzwonkiem. On i Edward byli w domu. Chłopak dopiero co rozmawiał z siostrą, że będzie obok niej. Odrazu po tym zasnął w swoim pokoju, a mężczyzna został sam w salonie. Martwił się o swoje dziecko i postanowił poświęcać Brooklyn więcej swojej uwagi. Spojrzał na telefon pokazujący przychodzące połączenie. Nie miał w zwyczaju odbierać od nieznanych, ale tym razem stwierdził, że może być to coś ważnego. Niestety nie mylił się w swoich przekonaniach. Przytrzymał komórkę przy swoim uchu wcześniej przyciskając zielony przycisk.

— Halo? — Odezwał się jako pierwszy.

— Horacy Ambler? — Głos kobiety przyprawił mężczyznę o nieprzyjemny dreszcz.

— Tak, to ja. — Przyznał kierując się do kuchni. Poczuł suchość w gardle i stwierdził, że musi nawodnić swój organizm. — O co chodzi?

Kobieta przez chwile się nie odzywała. Westchnęła poprawiając kosmyk swoich włosów za ucho ciężej przy tym oddychając. Przygryzła policzek od środka otwierając powoli swoje pełne usta.

— Pańska córka trafiła do naszego szpitala. Postrzelono ją. — Przełknęła ślinę.

I wtedy wszystko potoczyło się w ułamku kilku sekund. Telefon wypadł z rąk mężczyzny, a on osunął się po jednej ze ścian kuchni. Przyłożył swoją trzęsąca się dłoń po lewej stronie na swojej klatce piersiowej. Nie działo się to pierwszy raz. Chociaż nigdy nie z taką siłą. Właśnie dowiedział się, że jedno z jego dzieci zostało postrzelone, że leży w szpitalu, a go nie było obok niej. Zacisnął mocniej powieki czując ból w klatce piersiowej. Zawał. Objawem zawału serca jest przede wszystkim ból, pieczenie lub ucisk za mostkiem. Takie symptomy występują u znacznej większości chorych. Mężczyzna od dawna miał problemy ze sercem. Nie mówił o tym swoim dzieciom żeby ich niw stresować, ani nie martwić. Chciał radzić sobie z tym sam. Jednak ból pomieszał się z poczuciem winy wywołując ciśnienie tętnicze. Brunet poczuł nagłe duszności i problemy z oddychaniem. Zakręciło się mu w głowie i już w tamtej chwili wiedział, że nie są to żarty. Ostatkami swoich sił zaczął wołać imię syna.

— Edward. — Nie krzyczał. Nie miał na to siły, a ból stawał się nie do zniesienia. Próbował jeszcze kilka razy. — Ed... proszę zejdź. — Przymykał oczy widząc rozmazany obraz. Nie wiedział czy to od łez czy stresu, ale wszystko zaczęło się mu mieszać.

Oparł się mocniej o ścianę. Pamiętał, jak mocny sen ma szatyn. Pamiętał o telefonie leżącym obok niego, ale nie miał na to siły. Każdy ruch, jaki wykonywał bolał go bardziej. Pociągnął nosem nie umiejąc złapać oddechu. Wtedy usłyszał kroki na schodach. Jakaś nadzieja znowu go dopadła, a on zmęczonymi oczami zauważył Edwarda. Słabo się uśmiechnął nie mogąc wyślic się na jakiekolwiek słowa.

Chłopak obudził się przez suchość w gardle. Zapas butelek wody znajdujących się przy jego łóżku się skończył, więc postanowił iść po nową. Szedł w stronę kuchni ubrany w dużą czarną koszulkę i zielone spodnie w kratę. Zauważył mężczyznę podpierającego ściany i jego pęknięty ekran w telefonie. W kilka sekund znalazł się obok niego klękając.

— Tato?! — Przełknął ślinę rozglądając się do okola. Nie wiedział co się dzieje. — Tato co się dzieje?! — Krzyczał czując bezradność.

— Brooklyn jest w szpitalu... — Mężczyzna oparł swoją głowę o ramie syna.

— C-co? — Jego głos się załamał. — J-jak... dlaczego? — Jego słowa do niego nie docierały. — Co się dzieje tato?... — Przetarł swój nos czując łzy w oczach. Nigdy nie chciał wiedzieć ojca w takim stanie.

— To nic Ed... będzie dobrze. — Powoli mrużył bardziej swoje oczy.

— Chryste tato. — Wyjął swój telefon wybierając numer pogotowia ratunkowego. Nie mógłby zliczyć ile razy śmiał się z programów, które pokazywały jak to zdesperowani ludzie dzwonią pod ten numer. Jednak w tej chwili... to on był tym człowiekiem. To on potrzebował pomocy i to on był zdesperowany. Przyłożył słuchawkę do ucha. — Tato patrz na mnie.

— Centrum powiadomienia ratunkowego w czym mogę pomóc? — Miły głos mężczyzny przemówił do chłopaka. Usłyszał przyśpieszony oddech szatyna co dość mocno go zmartwiło.

— On potrzebuje pomocy. Tata... tata się źle czuje. — Panikował cały czas w głowie mając słowa Horacego. „Brooklyn jest w szpitalu". Życie dawało mu w kość.

— Spokojnie. — Westchnął. — Jak się nazywasz i skąd dzwonisz? — Zapytał spokojnym tonem po to, by nie stresować bardziej przejętego chłopaka.

— Edward Ambler, Nightveel 17. Tato. Otwórz oczy. — Dotknął dłonią policzka mężczyzny. — Nie wiem co mam robić on traci przytomność! — Nerwy przejęły kontrole nad chłopakiem, a on nie potrafił myśleć logicznie.

— Edward, musisz powiedzieć mi co się stało żebym mógł pomoc twojemu tacie. — Wyjaśnił sprawdzając na komputerze lokalizacje, którą podał mu szatyn. Zgadzała się więc wiedział, że sprawa jest poważna.

— Tato? — Przetarł mokre policzki spoglądając na starszego bruneta. — Tato powiedz co się stało... proszę. — Złapał ramie ojca delikatnie nim potrząsając.

— Zawał... — Wyszeptał czując, jak traci kontakt z rzeczywistością. Było coraz gorzej, a Edward za późno zszedł do kuchni.

— Co?! — Chłopak zakrył usta dłonią czując więcej łez na swoich policzkach. Nigdy nie słyszał o tej chorobie przy imieniu swojego taty. Horacy nie chorował. Napewno nie na pieprzone serce.

— Musisz podać mi objawy, jakie ma twój ojciec. Szybko. — Zaczął coś wpisywać na klawiaturze.

— Dlaczego nic nie mówiłeś... — Poczuł gule w gardle, której nie mógł przełknąć. — Czemu... — Nie rozumiał decyzji swojego ojca.

— Zaopiekuj się Brook. Kocham was... — Położył się na podłodze. Zamknął oczy tracąc z punktu widzenia sylwetkę szatyna.

— Tato! — Wdarł się odrzucając telefon na bok. Szybko nachylił się nad mężczyzną nie wyczuwając jego oddechu. Przyłożył dwa palce pod jego szczękę nie wyczuwając pulsu. Nie oddychał.

Panika. To było jedynym co wtedy poczuł. Panika to napad silnego lęku. Niejednokrotnie odczuwał strach i lęk. Jednak emocje te towarzyszyły konkretnej sytuacji. Znajdował się w niebezpieczeństwie, bał się kogoś lub czegoś, a jego organizm uruchamiał akcję obronną. Wyrzut adrenaliny dodawał sił do ucieczki lub obrony. W przypadku paniki jest nieco inaczej. Napad silnego lęku pojawia się nagle, w sytuacji, która nie jest niebezpieczna. Czy można było to nazwać - Irracjonalny strach? Nie do końca. Atak paniki w pozornie bezpiecznej sytuacji może mieć związek z traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości. O ile pierwotne źródło lęku jest inne, o tyle w jakiś symboliczny sposób może się łączyć z daną sytuacją. Jego ojciec umierał.

— Tato nie proszę... — Zaczął uciskać jego klatkę piersiową. — Proszę nie zostawiaj mnie! — Wydarł się robiąc 30 uciśnięć. Po nich schylił się wykonując 2 wdechy. — Proszę. Proszę. — Nie panował nad łzami, które toczyły ścieżki po jego mokrych już policzkach. Trząsł się nie wiedząc, jak ma pomóc. Wykonywał resuscytację krążeniowo oddechową widząc, że ta nic nie daje. Zabrał do rąk swój telefon mając nadzieje, że operator, z którym rozmawiał nie rozłączył się. — On nie oddycha! — Płakał. Płakał tak, jak nigdy dotąd.

— Edward służby ratunkowe powinny przyjechać pod wasz dom za trzy minuty. — Próbował uspokoić chłopaka. Jednak to było na nic.

— On nie ma tyle czasu! Boże! — Oparł głowę o jego klatkę piersiową. Rozpłakał się na dobre. — Tato... — Pociągnął poczerwieniałym nosem.

— Proszę uspokój się, tak nie pomożesz. — Sam zaczął się stresować. Modlił się o to, by zdążyli na czas.

Po dwóch minutach, które dłużyły się wieczność dzwonek do drzwi ich domu rozbrzmiał. Chłopak podniósł się na nogi podbiegając do klamki. Szybko otworzył drzwi wpuszczając ratowników do środka. Dwójka szybko kucnęła obok mężczyzny. Popatrzyli na siebie poważnie po czym wyjęli małe urządzenie. Dobrze je kojarzył z lekcji bhp. Defibrylator. Nie minęła chwila, a pierwszy strzał prądem przeszedł przez ciało Horacego. Edward nie kontrolował swoich emocji. Usiadł na podłodze patrząc na to co robią. Patrzył, jak próbują uratować jego ojca. Po trzecim strzale kobieta przełknęła ślinę spoglądając na innego mężczyznę. Ten odwrócił wzrok, który skierował ma szatyna.

Wtedy już wiedział.

Tak mi przykro młody... — Mężczyzna położył swoją dłoń na ramieniu trzęsącego się chłopaka.

— Nie dało się nic zrobić... — Kobieta szybko przetarła swoje oczy wstając z paneli. Nie zdążyli.

Zawył z bólu, który tlił się w jego sercu. Właśnie tej nocy Horacy Ambler postanowił odejść. Mężczyzna o złotym sercu zostawił za sobą ziemie pnąc się ku niebiosom. Zawsze uśmiechnięty mężczyzna w średnim wieku, jego ojciec. Jeden z powodów do uśmiechu. Odszedł. Przypomniał sobie wszystkie chwile jakie razem spędzili. Wspominał w głowie wszystkie wieczory jego, ojca i Brooklyn. Wszystkie wypady do restauracji czy spacery po parku obok ich domu. Przez oczy przebiegło mu całe życie u boku mężczyzny. Jego najlepsze potrawy, którymi mógł się zajadać do końca życia. Wszystkie wspomnienia, w których go już nie będzie. To go złamało. Zawsze próbował tłumić w sobie emocje, ale wtedy nie mógł. Rozpłakał się dławiąc się własnymi łzami na oczach ratowników. Nikt mu nie przeszkadzał, bo każdemu krajało się serce. Dziecko właśnie straciło swojego ojca.

Wtedy przypomniał sobie o Brooklyn. „Leży w szpitalu". Dlaczego? Dlaczego akurat dzisiaj życie postanowiło go rozbić? Poczuł się okropnie. Smierć, którą widział na własne oczy i obawa o młodszą siostrę. Nie mógł logicznie myśleć. Nie wiedział co zrobić. Nie mógł tak zostawić Horacego, ale myśli o tym co mogło stać się Brooklyn nie dawały mu spokoju. Siedział na ziemi ze złamanym sercem. Sercem, które jakiś czas temu naprawić pomogła mu blondynka. Ten silny Edward stracił swoją siłę. Stracił osobę, która mu ją dawała.
Czołgając się na ziemi usiadł przy ciele mężczyzny. Popatrzył na niego załzawionymi oczami. Odgarnął dłonią włosy z jego czoła i bardzo delikatnie je ucałował mocząc je przy tym swoimi łzami.

— Dlaczego mnie zostawiłeś?... — Szepnął, a jego szept był przepełniony bólem. Zdawał sobie sprawę, że już nigdy mu nie odpowie. Nigdy więcej nie usłyszy głosu swojego taty.

Kilka ulic dalej w szpitalu Brooklyn powoli dochodziła do siebie po ciężkiej operacji. Leżała na sali patrząc w sufit nad sobą. Chciała skontaktować się z tatą, albo Edem, ale jej telefon został zarekwirowany. Wiedziała, że to koniec. Uwolniła się od Theodora. Spojrzała w stronę drzwi, które się otworzyły. Zobaczyła sylwetkę wysokiego szatyna przez co uśmiech znowu pojawił się na jej twarzy. I wtedy to dostrzegła. Łzy na jego policzkach. Podszedł bliżej siadając obok. Objęła dłońmi jego twarz próbując wyczytać z niej cokolwiek.

— Ja go nie uratowałem, Brook... — Szlochał pociągając nosem. Mocno wtulił ją w swoją klatkę piersiową. — Tata miał zawał... — Oparł brodę o jej głowę. — Nie żyje.

Kiedy umiera bliska nam osoba, w nas i wokół nas, odczuwamy pustkę. Rzeczywistość staje się nierealna, pojawiają się setki pytań, nastroje i emocje zmieniają się szybko i niezrozumiale. Gubimy się w pustce, która zostaje i gubimy się w uczuciach, których doświadczamy. Nie wiemy, czy to, co przeżywamy jest „normalne", czy ból, który odbiera nam oddech kiedykolwiek minie, czy gniew, żal, i poczucie winy, i lęk, i rozpacz mogą kiedykolwiek przestać być tak silne, a nawet przeminąć zupełnie. Gubimy się w tym, co przeżywamy, ponieważ nikt też nas nigdy nie przygotowywał na to doświadczenie. Otoczenie równie zagubione jak my, często nie umie odpowiedzieć na nasze potrzeby, nie potrafi wysłuchać i wesprzeć.

Żałoba jest doświadczeniem trudnym i bolesnym, jest jednak również doświadczeniem ważnym, przez które trzeba przejść, aby znów móc odnaleźć w życiu pełnię, radość i pójść do przodu mimo poniesionej straty. Każda osoba inaczej będzie przeżywać odejście bliskiego. Zależy to od wielu czynników związanych z relacją, z osobowością, również ze sposobem, w jaki się kogoś traci. Niezależnie jednak od tych różnic każdy proces żałoby będzie niósł ze sobą zadania, które muszą zostać wypełnione na jego poszczególnych etapach, aby móc odzyskać równowagę i powrócić do codziennego, zdrowego funkcjonowania. Warto mieć na uwadze, że proces ten może przebiegać w różnym tempie i z różną intensywnością. Ta przebiegła szybko, bo wiadome było, że się nie skończy.

Czy właśnie to było jej pokutą?

Brooklyn rozpłakała się pozwalając sobie na płacz. Nie chciała wierzyć w słowa brata i w to, że nigdy więcej nie spojrzy ojcu w oczy. To ona była w szpitalu, a jednak smierć postanowiła zawitać do innych drzwi. Pomyliła się. Powinna przyjść po nią, bo to ona zgrzeszyła. To ona prosiła się o problemy i to ona miała ponieść konsekwencje.

****

Brooklyn do dzisiejszego dnia nie kontaktowała się z Theodorem. Jedyne co wiedziała, to to że chłopak był w areszcie i jutro miał mieć sprawę w sądzie. Była w swoim pokoju. Ubrana w czarną sukienkę z długim rękawem i małym golfem na którym wisiały białe perły. Na lewe ramie opadał jej luźno zapleciony warkocz. Popatrzyła na siebie w lustrze mając dejavu. Przypomniało jej się, jak wychodziła z domu na pogrzeb Travisa, a teraz? Robiła to samo tylko w sprawie Horacego. Przetarła mokre policzki spoglądając na chłopaka w ciemnej koszuli obok siebie. Ich świat spowiła ciemność. Światło, którym był mężczyzna odeszło zostawiajac za sobą mrok. Mocno objęła brata spoglądając kątem oka na róże leżące na jej biurku.
Białe róże przewiązane czarną wstążką.

Kiedy osoba doświadczająca straty, uzna śmierć bliskiej osoby zarówno na poziomie emocjonalnym, jak i intelektualnym, zaczyna przeżywać bardzo silne i często sprzeczne uczucia. Pełne doświadczenie bólu straty jest jedyną drogą na przepracowanie żałoby i uwolnienie się od cierpienia. Żałoba jako przeżycie niecodzienne i nieznane niesie ze sobą uczucia, których nigdy wcześniej nie doświadczaliśmy lub takie, które jest trudno zaakceptować. Mogą one nie pasować do obrazu samego siebie lub możemy ich nie rozumieć. Przeżywanie bólu straty to bardzo trudny okres, w którym wsparcie innych osób, ich otwartość na towarzyszenie w bólu niezmiernie pomagają przeżywać pojawiające się uczucia. Po czasie pojawia się mocne, czasowe przeżywanie bólu związanego z lękiem i cierpieniem psychicznym. Bardzo silnie odczuwany jest brak zmarłego. Osoba w żałobie doświadcza dużego smutku, płacze i trudno jest jej wyobrazić sobie, że kiedyś znów będzie mogła cieszyć się życiem. W okresie tym codzienne czynności, praca, obowiązki wymagają wiele wysiłku. Na tym etapie mogą również towarzyszyć nam myśli samobójcze, chęć nieistnienia lub połączenia się ze zmarłym. Myśli te powodowane są ogromem bólu i chęcią ucieczki przed nim. Jeżeli jednak pragnienia te konkretyzują się, przybierając formę precyzyjnego planu, należy zwrócić na nie szczególną uwagę i poprosić o pomoc specjalistę.

Ból po stracie może również przejawiać się w postaci buntu i agresji kierowanych na różne osoby. Osoba będąca w żałobie wątpi w wyznawane wartości, podważa je. Są to naturalne reakcje w tym okresie, gdyż doświadczając straty czujemy się ograbieni z osoby, którą kochaliśmy, z marzeń, które się z nią wiązały, z poczucia bezpieczeństwa. Jakaś część nas została bezpowrotnie utracona. Pogodzenie się ze stratą wymaga czasu, wymaga wykrzyczenia złości, bólu, poczucia skrzywdzenia. Towarzyszyć temu może poczucie zagubienia, pytania o to, kim teraz jestem, czasem obniżone poczucie własnej wartości.
Również poczucie winy względem zmarłego może potęgować przeżywane cierpienie. Żałujemy niewypowiedzianych w porę słów lub tych słów, które chcielibyśmy cofnąć, żałujemy czasu, którego nam nigdy nie starczało, zbyt małej troski, odwołanego spotkania. Wyrzuty takie mogą męczyć osobę w żałobie przez bardzo długi czas i ważne, aby mogły zostać wypowiedziane, uwolnione. Otwarcie się na doświadczenie bólu po stracie jest niezbędne, aby żałoba mogła zostać zakończona. Może wydawać się, że łatwiejsze byłoby uciekanie w wir zajęć, obowiązków, unikanie myślenia o zmarłym, nieokazywanie uczuć, udawanie, że wszystko jest w porządku. Na krótką metę chroni nas to przed trudnym doświadczeniem cierpienia, jednak w przeżyciu żałoby nie ma drogi na skróty. Odcinając się od naszego smutku, bólu, lęku, złości, poczucia winy, osamotnienia, nie będziemy w stanie poradzić sobie z tym doświadczeniem. Nieprzeżyte uczucia mogą zablokować nasz rozwój, przerodzić się w objawy fizyczne lub w innym trudnym momencie odezwać się z większą siłą. Tylko skonfrontowanie się ze swoimi przeżyciami doprowadzi nas do uwolnienia się od tych trudnych uczuć i pozwoli pójść dalej.

Wyszli z domu idąc do pobliskiego parku, w którym zdecydowali się na przeprowadzenie pogrzebu. Byli pełnoletni, dlatego mogli o tym decydować. Brooklyn spojrzała na zdjęcie Horacego oprawione w kwiatową ramę. Chwile później dostrzegła Agnes, Katherine, Louisa, Vincenta, swoją rodzine, matkę z jej chłopakiem i kilka osób ze swojej klasy. Oczy znowu zaszły jej łzami. Zauważyła, jak blondynka podchodzi bliżej nich po czym mocno ściska rękę Edwarda. Oparła głowę o jego ramie próbując okazać mu wsparcie. Spostrzegła dużą brązową trumnę, którą niosła 4 mężczyzn. Miała na sobie piękne kwiaty. Tulipany, ponieważ to one były ulubionymi Horacego. Wszyscy patrzyli na zdobioną trumnę podchodząc do niej po kolei. Coraz więcej przeróżnych kwiatów znajdowało się na jej wierzchu. Szatynka podeszła bliżej idąc obok swojego brata. Ostrożnie położyła bukiet białych róż pozwalając łzą spłynąć. Znowu poczuła te okropne uczucie. Uczucie nazywane stratą. Odsunęła się widząc, jak jej brat podchodzi na środek. Zrozumiała, że Edward chce się „pożegnać". Nie miała serca zabronić mu tego robić.

— Mój tata... — Zaczął czując, jak jego głos drży. — Był cudownym człowiekiem. — Pomrugał szybciej odganiając łzy ze swoich oczu. — Nigdy nie poznałem nikogo kto miałby większe serce niż Horacy Ambler. Tata był przy mnie w najlepszych i najgorszych chwilach... — Poczuł, jak jego dłoń ściska czyjaś inna. Odwrócił głowę w bok spotykając się ze spojrzeniem szatynki. — Nie znałem wspanialszej osoby. Boli mnie, że nie mogłem przygotować się na to pożegnanie. Że już nigdy go nie zobaczę i z nim nie porozmawiam. — objął swoją siostrę. — Ale jego duch ciągle żyje. On będzie nad nami czuwać. Będzie naszą częścią. — Spojrzał na trumnę przed sobą. — Bardzo cię kochamy tato. — Uśmiechnął się przez łzy bólu.

Kolejny etap żałoby przynosi stopniowe odzyskiwanie sił życiowych i powrót do równowagi. Osoba dotknięta stratą zaczyna dopuszczać do siebie myśl, że życie bez osoby zmarłej oraz poradzenie sobie w nowej sytuacji są możliwe. Okres ten niesie za sobą ważne wyzwania. Osoba w żałobie musi na nowo zorganizować swoje życie tak, aby poradzić sobie bez zmarłego. Niekiedy wymaga to dużo pracy, aktywności, nabywania nowych umiejętności. Może towarzyszyć temu uczucie zwątpienia we własne możliwości, rozczarowania, smutku i bezsilności. Niekiedy również z powodu śmierci bliskiej osoby zmienia się nasz status społeczny i przez to również relacje z otoczeniem. Moment ten może być trudny dla żałobnika, dlatego też wsparcie najbliższych, ich obecność i gotowość do pomocy są równie ważne w tym okresie, jak na wcześniejszych etapach. Zagrożeniem dla możliwości przystosowania się do rzeczywistości po stracie jest uciekanie w rolę osoby bezradnej. Osoby przyjmujące tę rolę nie znajdują bowiem siły do rozwijania nowych umiejętności i podejmowania na nowo swoich obowiązków. Blokuje to dopełnienie procesu żałoby i powrót do pełniejszego życia.

— Mam nadzieje, że jest ci tam lepiej... — Brooklyn spojrzała w niebo nad nimi uśmiechając się delikatnie. Zawsze wiedziała, że jej tata trafi pod opiekę aniołów. Miał złote serce, a ludzi takich, jak on świat potrzebował więcej.

— Edward... — Katherine podeszła bliżej chłopaka. — To były piękne słowa... — Szepnęła czule obejmując chłopaka.

Ambler pogodziła się z nowym związkiem jej brata. Zaczęła powoli akceptować Clark. W tłumie dostrzegła czerwone włosy zapłakanej dziewczyny. Agnes Viller. Dziewczyna, która nie robiąc nic patrzyła na to, jak umierała. Zaczęła iść w jej stronę po czym gwałtownie przed nią zatrzymała. Wiedziała co sprowadziła na Heistona.

— Agnes. — Zmierzyła ją wzrokiem.

— Brook... — Viller skupiła wzrok za dziewczyną. Patrzyła na trumnę człowieka, którego chciała nazywać ojcem. — Tak mi przykro, ja... — Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo szatynka mocno ją objęła. Przytuliła ją zapominając o wszystkim. Tego potrzebowała. Swojej najlepszej przyjaciółki.

Agnes była wdzięczna dziewczynie chociaż dobrze wiedziała, że nie zasłużyła na nią w swoim życiu. Zrobiła wiele złego przez uleganie manipulacją Eliota. Zrozumiała swój błąd za późno. Wiedziała o jutrzejszej sprawie Theodora i o tym, że ona jak i Brooklyn musiały się na niej zjawić.

Często podaje się okres roku lub dwóch lat jako czas potrzebny do zakończenia żałoby. Jednak czasu, którego każdy indywidualnie potrzebuje, aby zaakceptować śmierć bliskiego, przeżyć ból, pustkę, poczucie winy, uporać się z nową rzeczywistością i znowu zacząć cieszyć się życiem nie da się określić. Niekiedy żałoba trwa osiem miesięcy, niekiedy może trwać pięć lat. Dopiero kiedy potrafimy wspominać zmarłą osobę bez intensywnego bólu, możemy sądzić, że zakończyliśmy proces żałoby. Żałoba niesie również ze sobą większą akceptację dla skończoności ludzkiego życia. Smutek po stracie będzie się jednak odzywał w nas całe życie. Pojawiać się będzie w momentach szczególnie dla nas ważnych. Życie po stracie nigdy nie jest takie samo, jak przedtem. Możliwe jest jednak odkrycie w nim nowego sensu i odzyskanie szczęścia. Doświadczenie żałoby dla wielu jest źródłem siły i mądrości, którymi można dzielić się z innymi. Agnes również tego dnia czuła smutek. Horacy nie był dla niej nikim. Dzieliła z nim przepiękne wspomnienia, którymi chciała dzielić się z resztą świata. Był jej rodziną.

— Jutro jest sprawa Heistona... — Agnes szepnęła opierając brodę o ramie szatynki. — Musimy na nią iść... — Przypomniała dalej swoim cichym głosem.

— Wiem... — Przyznała odsuwając się od swojej przyjaciółki. — Odpowie za to co zrobił. Za wszystkie okrucieństwa, które uczynił. — Mówiąc te słowa czuła ból w sercu. Chłopak był dla niej kimś ważnym i tak, jak sam sobie tego życzył - nie mogła bez niego oddychać. Bo to on był jej powietrzem. Ona była jego i chciała trwać przy nim do końca. Z jej rozmyśleń wyrwał ją kobiecy głos. Odwróciła głowę na bok spotykając się z zielonymi tęczówkami swojej matki.

Tency poprawiła elegancką sukienkę obejmując delikatnie zadbanymi przez kosmetyczki dłońmi bark swojego mężczyzny. Miała długie kościste palce z czarnymi paznokciami. Jej twarz była nietknięta przez czas. Ani jednej zmarszczki czy zadrapania. Duże kształtne i pełne wargi wpadające w lekki bordowy odcień. Mały lekko zadarty nosek. Duże ciemne lisie oczy wyciągnięte ku górze. Dodawały jej charakteru. Całą twarz kobiety ujmowały długie kruczoczarne włosy. Jej sylwetka również była niczego sobie. Należała do tych szczupłych i wysokich. Duże okrągłe piersi i wcięcie w talii. Nie można było zarzucić jej niczego. Wyglądała idealnie na pogrzebie swojego byłego męża.

— Wiem, że to dla ciebie trudne, Brooklyn, ale musisz zapomnieć o tym przykrym wydarzeniu. — Kobieta nie siliła się na miły ton. Mało obchodziło ją życie Horacego. — Musisz myśleć o studiach. — Przeszyła wzrokiem niższą szatynkę. — Chce ci zaproponować żebyś odbyła je u mnie. W Paryżu, Brooklyn.

— Proszę?... — Ambler uniosła brew do góry. Nie spodziewała się takiej propozycji. Chciała ją odrzucić, ale to było idealne wyjście z ciężkiej sytuacji. Zaczęcie nowego rozdziału, którego tak potrzebowała. — A co z Edem?... — Dopytała cicho spoglądając na chłopaka obok blondynki.

— Poleci z nami. — Odparła przyglądając się swoim paznokciom. — Chce dla was dobrze, dziecko. — Przyznała wykrzywiając usta w coś co miało przypominać uśmiech.

— Rozmawiałaś z nim?... — Przetarła rękami swoje ramiona.

— Tak. Właśnie rozmawia o tym ze swoją dziewczyną. — Przyznała spoglądając na czerwonowłosą dziewczynę. Kojarzyła ją.

— Bez Edwarda nigdzie nie lecę. — Odrazu postawiła swój pierwszy warunek. Dopiero po chwili zauważyła wysokiego blondyna obok mamy. James Gover wyglądał, jak totalne przeciwieństwo Horacego. Przełknęła ślinę zdając sobie sprawę, że prawie napewno mieszkają razem.

W chwili w której Brooklyn rozmawiała z kobietą Edward musiał przekazać swojej wieści od mamy. Spojrzał na Katherine stojącą przed nim. Jej piękne długie blond włosy idealnie układały się na ramionach tworząc delikatne fale. Patrzyła na niego niebieskimi tęczówkami nie zdając sobie sprawy z tego co zaraz jej powie.

— Kate. — Zaczął łapiąc dłonie dziewczyny. — Jest pewna sprawa o której muszę ci powiedzieć. — Przyznał ciągnąć ją dalej od zbiorowiska ludzi.

— Jaka, Ed? — Przekrzywiła głowę. Dzięki chłopakowi czuła się „lepsza". W końcu ktoś stopił jej zlodowaciałe serce pozwalając mu kochać.

— Wyjeżdżam do Paryża. — Odwrócił wzrok nie mogąc patrzeć w jej oczy.

— W porządku... na ile? — Dopytała nie spodziewając się tego co miała zaraz usłyszeć.

— Na trzy lata... — Przełknął ślinę znowu skupiając wzrok na jej bladej twarzy.

— Że co proszę?... — Jej głos się załamał, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Poczuła pierwszą łze na policzku. — T-trzy lata?... — Miała nadzieje, że to  koszmar, z którego zaraz się obudzi.

— Będę do ciebie pisał, obiecuje. — Objął ją w swoich ramionach.

— J-ja nie chce... — Był jej szczęściem, którego nie chciała stracić. To on nauczył ją kochać i pokazał co znaczy być kochanym. — Musisz?.. — Popatrzyła na niego unosząc głowę ku górze.

— Potrzebuje tego, kochanie... — Przyznał prawie szeptem. — Brook tego potrzebuje, a ja muszę być obok niej.

— A kto będzie obok mnie?... — Przetarła palcami tusz spod powiek. — Kto będzie kochał mnie?...

— Ja cię kocham, Katherine. — Delikatnie pocałował jej wilgotne usta. Pocałunek był namiętny, lecz nie agresywny. Szybko go oddała, po czym się odsunęła.

— I za to jestem ci cholernie wdzięczna, Edwardzie Ambler. — Uśmiechnęła się słabo. Próbowała zrozumieć jego decyzje. Nie była samolubna i wiedziała w jakiej sytuacji znajduje się szatyn. Nie miała zamiaru nim manipulować czy kusić się na jakiś szantaż. Zaakceptowała jego dezycję. Znała wiele przypadków, w których ludzie byli w związku na odległość. Skoro inni sobie poradzili to ona tym bardziej. — Nigdy nie poczułam do nikogo tak silnego uczucia, jak do ciebie wiesz? — Cicho się zaśmiała.

— Nigdy nie pomyślałbym, że będę chciał żebyś była moją żoną. — Uniósł kącik ust odwlekając swoje myśli od trumny stojącej niedaleko nich. Znowu złączył ich usta w pocałunku.

Agnes stała kilka metrów dalej przyglądając im się. Zakochana para. Szczęśliwa para. Para, której zazdrościła. Blondynka zajmująca jej miejsce obok najcudowniejszego chłopaka jakiego poznała. Nie zasługiwała na to. Katherine Clark nie zasługiwała na Edwarda. Popełniła za dużo błędów w swoim życiu. Nie miała prawa odbierać jej szczęśliwego zakończenia w objęciach szatyna. Problem był w tym, że Viller sama zdecydowała o tym, by nigdy go nie doświadczyć. Uległa Eliotów i jego manipulacją niszcząc swoje życie. Życie, które kochała. Pozwoliła mu zniszczyć samą siebie.

****

Był następny dzień. Brooklyn czuła się obco we własnym domu. Podeszła do swojej łazienki spoglądając w lustro. Wiedziała, że powinna wyglądać tego dnia, jak człowiek. Chociaż ciężko było jej normalnie funkcjonować. Wiedziała, że tego właśnie chciałby Horacy. Żeby się nie poddawała i spełniała swoje marzenia. Ubrała czarne spodnie i białą koszule na którą narzuciła szary sweter. Zrobiła delikatny makijaż po czym spojrzała w telefon.

Mama

Do tej szkoły bym cię zapisała
Mama wysłała 3 zdjęcia

Szatynka weszła na przesłane zdjęcia widząc wielki uniwersytet. Przełknęła ślinę po czym schowała telefon do małej czarnej torebki. Westchnęła spinając włosy w niskiego koka i wyciągnęła dwa pasemka z przodku. Zauważyła, jak drzwi do jej pokoju się uchylają, a Edward spogląda w jej stronę łagodnym wzorkiem. Dziewczyna wytłumaczyła mu wszystko co było związane z Theodorem. Postanowił, że pojedzie z nią, by dodać jej otuchy. Objął delikatnie siostrę schodząc schodami na dół. Katherine czekała na nich w samochodzie. Ona również chciała uczestniczyć w rozprawie sądowej Heistona. Nie dla bruneta, tylko dla Brooklyn. Przez smierć Horacego zbliżyła się do szatynki. Oboje wsiedli do samochodu. Edward przekręcił kluczyki w stacyjce wyjeżdżając z placu. Skierował się pod sąd.

Katherine siedziała na tylnich siedzeniach tak samo, jak Brooklyn. Położyła dłoń na jej udo słabo się uśmiechając. Wiedziała, jak bardzo ta sytuacja jest dla niej ciężka. Mimo, iż często tego nie okazywała, to miała uczucia. Clark odgarnęła jeden z jej kosmyków za jej ucho. Uniosła podbródek dziewczyny do góry i spojrzała w jej oczy.

Jesteś dzielna Brook. Poradzisz sobie z tym. — Odsunęła rękę widząc, jak szatynka opiera głowę o szybę.

Nie boje się sprawy. — Przyznała to najcięższej, jak tylko umiała. — Boje się go znowu zobaczyć. Znowu spojrzeć w te piekielne bursztynowe oczy. — Przymknęła powieki.

— To zły człowiek. Dobrze o tym wiesz. — Westchnęła spoglądając przez szybę.

— Zły człowiek, w którym się zakochałam... — Przetarła poczerwieniały nos. W jej życiu stało się za dużo.

Dojechali pod budynek sądu. Przed nim stała czerwonowłosa dziewczyna. Brooklyn wysiadła jako pierwsza idąc w stronę Agnes. Właśnie za kilka minut miała zakończyć swoje piekło na dobre. Cała czwórka powoli przekroczyła drzwi wejściowe kierując się pod podaną sale. Przeszli przez bramki uchylając duże czarne zdobione drzwi. Weszli do środka. Brooklyn usiadła przy jednym z mężczyzn ubranych w elegancki garnitur, a Edward i Katherine zasiedli na trybunach. Agnes usiadła niedaleko szatynki między swoimi rodzicami. Przez swoje kłamstwa również dostała udział w całej sprawie.

Minęło kilka minut, a do sali wszedł brunet. Theodor Heiston ubrany w czarny garnitur z białą koszulą i idealnie związanym krawatem. Ręce miał skute kajdankami co nadawało wszystkiemu dziwne poczucie całości. Usiadł na miejscu znajdującym się na środku, a mężczyzna obok niego zdjął kajdanki krępujące jego ręce. Chłopak spojrzał w górę na kobietę ubraną w togę. Obok swojej ręki miała młotek, którym miała przypieczętować jego wyrok. Przez te kilka dni Theodor nie bo traktowany dobrze. Spędził je w areszcie nie mając pojęcia co z Brooklyn. Dowiedział się o śmierci jej ojca, więc domyślał się w jakim może być stanie. Spojrzał na nią katem oka, a na jego twarz wkradł się mały uśmiech. Osoba za, którą tęsknił siedziała prawie obok niego. Przełknął ślinę słysząc, jak inni ludzie wstają. To oznaczało jedno - początek rozprawy.

Rozprawa sądowa zawsze jest sporym przeżyciem. Zarówno dla stron sporu, jak i dla wezwanych świadków. Wiele osób ma wątpliwości, jak należy zachowywać się w sądzie, jak zwracać się do sądu, gdzie usiąść, jak odnaleźć się na sądowych korytarzach. Jednak grupka nastolatków musiała dzisiaj zmierzyć się z byciem tematem rozprawy. Rozprawa sądowa jest zawsze protokołowana. W niektórych sądach są one również nagrywane. Protokołowanie rozprawy sprawia, że co kilka zdań wypowiedzianych przez stronę lub świadka sędzia prowadzący rozprawę będzie przerywał wypowiedź, dyktując zdania protokolantowi do zapisania. Po wywołaniu rozprawy, sprawdzeniu obecności i poproszeniu świadków o poczekanie na korytarzu pierwsze minuty rozprawy zostaną przeznaczone na wnioski stron. Tak zwane powody na pozew. Jeśli strona stawia się w sądzie i chce złożyć jakieś pismo lub poprosić o czas do namysłu, ponieważ strony podjęły negocjacje i być może będą w stanie rozwiązać sprawę we własnym zakresie, początek rozprawy jest właściwym momentem na uporanie się z tymi wszystkimi kwestiami. Zazwyczaj sędzia prowadzący sprawę pyta w tym miejscu, czy w sprawie nic się nie zmieniło i czy strony mają jakieś nowe wnioski. Obowiązkiem sądu, zwłaszcza na pierwszej rozprawie jest również zachęcenie stron do zawarcia ugody, stąd sędzia zawsze zapyta o to, czy powód i pozwany widzą jakąkolwiek możliwość korzystnego dla obu stron porozumienia.

— Proszę powstać. Zaczynamy rozprawę w sprawie Theodora Heistona. — Wszyscy usiedli tak samo, jak sędzia. — 23 letni Theodor prześladował 19 letnią Brooklyn Ambler oraz był świadkiem wieku morderstw, w których miał swój udział.

Theodor przełknął ślinę zdając sobie sprawę z tego, jaki wyrok może zostać na niego nałożony. Właściwie zabił tylko jedną osobę... ale w czym mu to pomoże? Był świadkiem wielu morderstw w tym i tego związanego z Travisem. Zachował kamienny wyraz twarzy.

Kolejne pytania zostawały zadawane w stronę chłopaka/ odpowiadał na wszystko szczerze jednak nie zdradzając wszystkiego. Przyznał się do tego co zrobił z Brooklyn. Jego adwokat zaczął wymawiać jakieś artykuły prawne, ale mało go to obchodziło. Dobrze wiedział, że jest złym człowiekiem. Widział swoich rodziców na widowni, a ich twarze wyrażały coś czego nie znał - Zawód. Czymś przez co było z nim gorzej był fakt braku obecności Avery. Przez te kilka dni zdążył zżyć się z siostrą. Nie miał pojęcia, że to ona dostarczyła potrzebne pliki Eliotowi. To ona wbiła w niego szpilkę. Nigdy nie zapomniała tego, jak ją potraktował i chciała się zemścić. Chciała sprawiedliwości. Tym razem Gregory i Flora Heiston byli zawiedzeni nim samym. To on był ich rozczarowaniem. Włączył się w sprawę dopiero, gdy dobrze znany głos szatynki dostał szanse na swój moment. Wszystko było w rękach Brooklyn.

— Theodor mnie prześladował. Wiele razy nie umiałam przez niego spać i bałam się o własne życie. — Dziewczyna zacisnęła mocniej swoje dłonie wbijając w nie paznokcie. — Ale to nie on strzelił.

Brunet poczuł ulgę. Mógł odpowiadać za czyny, ale tylko swoje. Nigdy nie skrzywdziłby, Brooklyn w ten sposób. Miał swoje zasady, których się trzymał.

— Eliot Sherman mnie postrzelił. Agnes mówi, że to wina Theodora tylko dlatego, że on jej kazał. Manipulował nią. — Przygryzła policzek od środka.

Agnes otworzyła delikatnie swoje usta nie wiedząc co powiedzieć. Eliot rozpłynął się w powietrzu i nie miała z nim kontaktu. Może to właśnie ten moment, w którym powinna przestać kłamać? Zdobyła się na to. Zaczęła mówić prawdę. Skończyła z kłamstwami i intrygami, w których się zatraciła. Po jej zeznaniach zaczęła się długa dyskusja. Kobieta ubrana w togę uniosła rękę w górę nakazując ciszę. Już wiadomo jaki miał być wyrok.

— Theodor Heiston. — Przemówiła, a wszyscy zwrócili na nią wzrok. — Za swoje czyny, jakimi były — Zabrała kartkę bliżej siebie. — Pomoc w zabójstwie Travisa Villera, George'a Filla, Henrego Tylera, Freda Williama, Billego Jonesa, Alec'a Walkera... — Wymieniła jeszcze około dwudziestu osób. — Oraz prześladowanie Brooklyn Ambler sąd skazuje cię na 11 lat pozbawienia wolności.

Wyrok zapadł.

Brooklyn poczuła, jak jej słabo. 11 lat. Czym było to jedenaście lat? Wiecznością? Dla niej końcem. Nie mogła wyobrażać sobie tego, iż nie będzie przez tyle czasu mogła być blisko chłopaka. Straciła dla niego głowę chociaż na to nie zasługiwał. Spojrzała w jego stronę wiedzą, jak spuszcza głowę. Theodor Heiston wiedział, że przegrał. Widziała jego rodziców, którzy w tym samym momencie zaczęli iść do wyjścia z sali.
Edward objął mocniej Katherine czując w sobie ulgę. Obwiniał Theodora o smierć Horacego. Gdyby nie ta cała gra, w którą wciągnął Brooklyn, nic by się nie stało.

Ambler zerwała się na równe nogi po tym, jak sędzia opuścił sale, a oni zostali tam sami w towarzystwie policjantów czekających na Theodora. To oni mieli zabrać go do więzienia. Mocno przytuliła się do jego torsu czując łzy napływające do jej oczy. Dlaczego to ona musiała codziennie płakać? Poczuła dużą dłoń, która głaszcze jej głowę. Uniosła podbródek wyżej spotykając się z bursztynowymi tęczówkami. Tak bardzo za tym tęskniła.

— Theo... — Przyłożył palec wskazujący do jej pełnych warg.

— Daj mi zapamiętać się, jako kogoś mówiącego mniej głupot. — Słabo się uśmiechnął odgarniając jej włosy.

— Kocham cię. — Przyznała łapać w dłonie jego policzki. Złączyła ich usta w pocałunku.

Pocałunek nie był zwyczajny. Przesiąknięty był nieodwzajemnionym uczuciem. Brooklyn zakochała się w swoim oprawcy. Kochała osobę, która zniszczyła jej życie. Kochała swoje zniszczenie. Chłopak oddał jej pocałunek pogłębiając go i sprawiając, że był bardziej namiętny. Chciał czuć jej wargi na swoich już zawsze. Miała być jego i tylko jego. Czy też ją kochał? Nic z tych rzeczy. Theodor nie potrafił tego poczuć. Jednak czuł coś innego. Coś dziwnego i coś czego nie umiał wyjaśnić. Jakaś więź łączyła go z Brooklyn Ambler. Odsunął się słysząc, że już musi iść. Spojrzał na nią ostatni raz.

— Poczekam na ciebie, Ambler. — Poczuł, jak silne ramiona mężczyzn go łapią. Wyszli z sali zostawiajac ją samą.

Obudziła się z koszmaru.

Pomrugała kilka razy nie chcąc się rozpłakać. Wiedziała, że to koniec, a ich historia właśnie się zakończyła. To było na nic. Łzy znowu wypłynęły z jej oczu tocząc drogę po jej policzkach. Theodor odpuścił.

Minęło kilka dni. Brunet siedział w swojej celi powoli przywykając do nowego życia. Spojrzał na mężczyznę otwierającego kraty. Wstał z niewygodnego materacu wychodząc na zewnątrz. Szedł obok rudowłosego w specjalnym mundurze. Zdziwił się, gdy ten wepchnął go do jednego z pokoi przeznaczonego dla pracowników. Rzucił w niego strojem podobnym do swojego i oparł plecy o drzwi. Wszystko przestało mieć jakikolwiek sens.

— Przebieraj się. Szybko. — Rozkazał władczym tonem, ale wtedy właśnie Theodor rozpoznał jego głos.

— George?... — Nie wierzył, że może to być on, ale musiał zapytać. Chłopak zdjął czapkę ukazując swoją twarz. Theodor uniósł kącik ust po czym szybko zrobił to co kazał.

— Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci zgnić w więzieniu. — Puścił mu oczko podchodząc bliżej. Objął wyższego chłopaka swoimi ramionami.

— Nigdy w ciebie nie zwątpiłem. — Przyznał cicho wzdychając. Znowu miał nadzieje.

— Chodźmy już. — Razem z nim szybko poszedł w stronę wyjścia. Zrobili to tyłem. George chwile wcześniej podmienił obraz z kamer, na te z dnia wcześniejszego. Wszystko było zaplanowane. Podeszli do samochodu chłopaka wsiadając do środka. Szybko zapieli pasy, a starszy chłopak odjechał spod budynku. W krótkim czasie przejechali poza znak przekreślonego Sheffield.

Właśnie tak wyglądało życie Theodora. Było zmienne. Wiedział, że teraz jest wolny. Uchylił swoją szybę i wychylił głowę czując wiatr we włosach. Uciekł od konsekwencji. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie może zostać w tym mieście. Paryż miał być jego nowym początkiem.

****

Edward spakował ostatnią walizkę Brooklyn do  samochodu. Tency poganiała ich od rana wiedząc, że nie mogą spóźnić się na lot. Szatyn ostatni raz pocałował zapłakaną blondynkę po czym wsiadł do auta. Siedział z tylu tak samo, jak miała Brooklyn. Dziewczyna objęła Katherine głaskając ręką jej plecy.

— Będzie mi brakować takiej suki, jak ty. — Ambler odsunęła się poprawiając kołnierzyk bluzki dziewczyny.

— Powiedz mi lepiej gdzie znajdę taką życiową ofiarę. — cicho się zaśmiała pociągając nosem

— Nie znajdziesz. — Odwzajemniła jej gest.

— Viller jest jeszcze na miejscu. — Odwróciła wzrok.

— Myślałam, że przyjdzie... — Przyznała cicho przygryzając policzek od środka. Chciała pożegnać się z dziewczyną, którą traktowała jak siostrę.

Edward wysiadł wiedząc, jak czerwonowłosa puka w jego szybę. Objął ją w swoich ramionach opierając policzek o jej głowę. Ta szybko się rozpłakała wiedząc, że minie sporo czasu zanim znowu ich zobaczy. Brooklyn dołączyła do nich i cała trójka trwała w uścisku jeszcze chwile. Gdy wymienili ze sobą ostatnie zdania rodzeństwo wsiadło do samochodu, a Jeames zaczął jechać w stronę lotniska. Wylot mieli za dwie godziny. W szybkim czasie dojechali na lotnisko. Wysiedli z pojazdu idąc do środka budynku. Po przejściu wszystkich bramek usiedli na krzesłach przy dużym punkcie widokowym. Brooklyn sięgnęła po swój telefon odblokowując go. Przesunęła wyświetlacz ze zdjęciem siebie, Edwarda oraz Horacego. Zauważyła nowe powiadomienie należące do Agnes. Zmarszczyła brwi po czym weszła na chat.

Arielka

Słyszałaś?

O czym?

Heiston zniknął.
Nikt nie wie gdzie jest.

Dziewczyna poczuła, jak robi jej się słabo. Szybko wyłączyła chat z czerwonowłosą i weszła na ten z brunetem. Sama nie wiedziała co sobie myślała. Serce przejęło kontrole, a rozum poszedł na spacer.

Heiston

Nie wiem czy to prawda, ale podobno uciekłeś...
Theo długi czas próbowałam to ukrywać.
Chciałam wypierać z siebie to uczucie jakim cię darze, rozumiesz?
Ja nie umiem dłużej.
Nie kłamałam.
Nie wiem jak to zrobiłeś, ale...
Zakochałam się w tobie.
Pewnie nawet tego nie przeczytasz...
Ale ja nigdy cię nie zapomnę Theodor
Dziękuje, że pokazałeś mi, jak wygląda prawdzie życie.

Schowała swój telefon słysząc głos matki. Zawołano ich na pokład samolotu. Lot zajął około 3 godzin, w których Brooklyn przysnęła na ramieniu Edwarda. Jechali taksówką pod apartament James'a i Tency. Weszli do środka, a kobieta zamknęła za nimi drzwi. Zmierzyła wzrokiem Brooklyn po czym Edwarda. Wiedziała, że przed nimi długa droga, by dopasować się do nowego otoczenia. Westchnęła prowadząc ich do ich nowoczesnego pokoju. Blondyn położył walizki rodzeństwa na ziemi po czym wyszedł z dużego pomieszczenia. Szatyn usiadł obok siostry spoglądając na duży żyrandol zawieszony nad nimi. Wiedział, że Brook ostatnio nie rozumie własnego życia.

— Poradzimy sobie. — Objął ją ramieniem. — To dla nas szansa na nowe życie młoda.

— Nie wiem, czy bez taty jest to możliwe. — Wyjęła szare dresy i bordowy top, w które się przebrała po czym wyszła z pokoju schodząc na dół.

— Kochanie, dlaczego ubrałaś się w piżamę? — Tency zmierzyła wzrokiem swoją córkę stojącą na schodach.

Podniosła wzrok na kobietę i mężczyznę. Czuła się od nich gorsza. Nie chodziło o sam fakt tego, że była w szarych dresach i bordowym topie z krótkim rękawem na, który tylko zarzuciła dużą bluzę. Po prostu pod każdym względem.

— Um... — spojrzała na jej dłoń po czym prosto w oczy kobiety to było dziwne widzieć ją po takim czasie. — To nie piżama... — mruknęła pod nosem prawie niesłyszalnie.

— Charakteru po tobie nie odziedziczyła. — James prychnął wtrącając się w ich rozmowę. — Jak i stylu.

— Myśle, że chodzi jednak o pieniądze jej ojca. Pojedziemy do butiku kupić jej coś ładnego. Moje dziecko nie będzie chodziło w szmatach. — Mruknęła kierując się do salonu.

— Lubię dresy to coś złego?... — Tency cały czas próbowała pokazać jej, że jest gorsza.

— Na ulice tak nie wyjdziesz. — Stwierdził odrazu lodowatym tonem. — Co sobie o nas pomyślą sąsiedzi.

— Nie wyjdziesz. Nasza gosposia lepiej się ubiera. Nie masz nic innego?. — Spytała opierając się o oparcie dużej skórzanej kanapy.

— Tata mówił, że mi ładnie... — Zawstydziła się czując czerwone wypieki na policzkach.

— Ojcowie tak mają, Brooklyn. — Westchnęła. — Powiedziałby ci, że ładnie wyglądasz nawet jakbyś ubrała worek na śmierci.

— Już nie powie... — Znowu poczuła łzy w swoich oczach.

— Skarbie. — Podeszła bliżej swojej córki. — Możesz płakać, ale nad swoją figurą. Dziecko, ktoś musi zadbać o twoje odżywianie. — Przyznała skanując ją wzorkiem.

— Będę w pokoju. — Nie chciała kontynuować tej rozmowy. Uznała za bezczelne zachowanie kobiety. Poważnie wytyka jej tłuszcz na brzuchu, gdy ona mówi jej o zmarłym ojcu?

Zamknęła drzwi do dużego pokoju i spojrzała na swojego brata, który próbował rozpakować walizkę. Usiadła na łóżku podciągając do siebie kolana.

— Ed. — objęła kolana swoimi rękami.

— Hm? — Mruknął odwracając głowę w stronę szatynki

— Jestem gruba? — Zapytała cicho myśląc nad słowami Tency. Pierwszy raz od dawna zaczęła mieć kompleksy.

— Co? O czym ty mówisz, Brook? Absolutnie nie. — Pokręcił głową zapinając walizkę. Podszedł do dziewczyny siadając przed nią na ziemi.

— Mama jest taka chuda... — Brooklyn oparła podbródek o swoje kolana.

— Jest od ciebie dużo wyższa i do tego wychudzona. Nie myśl tak. Nie znasz jej... dlatego tak reagujesz. — Pogładził dłonią jej dłoń. — Jeszcze tylko 4 lata z nimi.

— Nie wytrzymam... — Jęknęła na samą myśl kolejnej rozmowy z mamą i jej kochankiem.

— Razem wytrzymamy. — Stwierdził kładąc się na zimnych panelach. — Coś mówiła o tym, że poszuka mi dobrego miejsca na treningi... wykończy mnie.

— Jesteś najlepszym zawodnikiem jakiego miał Louis, pamiętasz? — Cicho się zaśmiała.

— Ale Paryż jest inny... — Patrzył na kryształy znajdujące się na żyrandolu.

— Chciałabym żeby wszystko było jak dawniej, a tamta noc nie miała miejsca... — Przetarła twarz dłońmi.

— Tata zawsze będzie z nami, Brook. — Położył rękę na swoim sercu. — Tu. — Słabo się uśmiechnął.

****

Tydzień później Brooklyn wracała późnym wieczorem sama z restauracji. Pokłóciła się z matką i blondynem. Kobieta znowu pogłębiała w niej kompleksy. Poprawiła marszczoną beżową sukienkę przekręcając kluczyki w drzwiach do apartamentu szatynki. Weszła do środka odkładając na bok czarną torebkę. Oparła swoje plecy o drzwi wyciągając telefon. Zauważyła wiadomości Edwarda.

Kaszojad

Wróciłaś do domu?

Ich domu.

Nieźle odwaliłaś.
Wszystko okej?

Nie wiem Ed.
To jest za trudne.
Ja tu nie pasuje.

Młoda.
Matka ma jakiś fetysz na szkielety.
Zignoruj to.
Jesteś piękna.

Za gruba by dostać śniadanie.

Czemu aż tak bardzo się tym przejmujesz?

Bo jestem dziewczyną.

Heistonowi się podobałaś...

Wyszyła z konwersacji po przeczytaniu jego nazwiska. Usiadła pod drzwiami opierając mocniej głowę o drewnianą powierzchnie. Chciała nauczyć się żyć nowym życiem, ale nie umiała. Paryż był przytłaczający. Ludzie z jej szkoły szybko ocenili jej pochodzenie umieszczając ją na dole w hierarhi jaka tam obowiązywała. Nie umiała odnaleźć się we wielkim mieście. Sheffield to było miejsce do, którego chciała wracać. Miasto, w którym się wychowała. Tęskniła za swoim nie dużym w porównaniu do apartamentu Tency domem. Przeklnęła pod nosem zdając sobie sprawę, że zostawiła tamto życie. Zostawiła to co kochała za sobą idąc dalej. Chciała zacząć nowy rozdział zapominając, że wcześniejszy nie idzie w zapomnienie. Tęskniła. Poprawiła rękami swoje włosy powoli wstając z paneli. Miała kierować się w stronę swojego pokoju, ale dzwonek rozbrzmiał w całym domu. Otworzyła drzwi zauważając kuriera. Mężczyzna trzymał w swoich rękach bukiet czarnych dali przewiązany czarną wstążką. Kwiaty prezentowały się świetnie, a jej samej kojarzyły się z jednym. Z nim.

— Brooklyn Ambler? — Przeczytał z małej karteczki.

— Tak? — Nie mogła oderwać wzroku od kwiatów, które trzymał.

— Życzę miłego wieczoru. — Wręczył jej bukiet poprawiając swoją czapkę z daszkiem.

— Chwila. — Zatrzymała go. — Od kogo są?... — Zaciągnęła się ich zapachem.

— Nie wiem proszę panią. Ja tylko wykonuje swoją prace. — Nim zdążyła się obejrzeć jego samochód odjechał.

Dziewczyna zamknęła drzwi szukając małego bileciku w kwiatach. Znalazła go dość szybko zabierając w ręce. Otworzyła zagięty papierek czytając co było na nim napisane.

„To ty byłaś moją dalią Brooklyn.
Nigdy o tobie nie zapomnę."

Poczuła ciepło na sercu wchodząc do kuchni. Odłożyła bukiet na stolik zabierając szklany wazon, który napełniła do połowy wodą. Wsadziła do niego łodygi kwiatów. Kwiaty dalii mogą przetrwać w dość trudnych warunkach życia. Możemy uczyć się na podstawie ich zachowania i starać znieść wszystko, co rzuca nam się pod nogi. Wyróżnia się spośród wszystkich innych swoim pięknem i niepowtarzalnym wyglądem. Uczy nas, że zawsze powinniśmy się wyróżniać i być sobą bez względu na to, co myślą inni. Chciał nauczyć Brooklyn, że powinna akceptować swoją oryginalność. Dalia jest symbolem przygody, ale reprezentuje także relaks i znalezienie równowagi w życiu. Zawsze powinniśmy dążyć do tej szczęśliwej równowagi między działaniem a relaksacją, ponieważ wszystko, co jest w nadmiarze, nie jest dobre. Po tym co zaszło właśnie takiej równowagi potrzebowała szatynka. Spojrzała ostatni raz na kwiaty unosząc kącik ust.

****

Avery zaczęła wątpić w słowa Eliota. Obiecał, że jej nie zostawi jednak nie mogła się z nim skontaktować. Wiedziała o wyroku swojego brata, ale próbowała o tym nie myśleć. To było zbyt trudne uświadamiając sobie, że sama go tam wpakowała. Znała Theodora i pewne było to, iż długo nie wytrzyma w więzieniu. Heiston nie będzie za kratami dłużej niż kilka dni. 11 lat? Brzmi, jak conajmniej połowa jej życia. Siedziała przed domem dopijając kawę. Miała wracać do środka, ale odgłos palonych opon przekonał ją do przemyślenia swojej decyzji. Czarny mercedes zaparkował na chodniku, a jego szyba się odsunęła. Dziewczyna przełknęła ślinę rozpoznając samochód brata. Wstała poprawiając spódniczkę i zaczęła iść w stronę auta. Nie wiedziała co nią kierowało. Może poczucie winy? Może chciała przeprosić Theodora za swoje zachowanie? Zatrzymała się przed szybą, a wysoki szatyn wysiadł z pojazdu. Wryło ją w ziemie po tym, jak zobaczyła Eliota.

— Myślałam, że już wyjechałeś... — Avery objęła rękami swoje ramiona spoglądając w oczy wyższego chłopaka. Te piękne szafirowe tęczówki...

— Obiecałem, że cię tutaj nie zostawię, prawda? — Pogładził dłonią ramie brunetki. — Dotrzymuje obietnic.

— Dziękuje... — Uniosła kącik swoich pełnych ust pomalowanych delikatnym błyszczykiem.

— Avery... — Złapał nie zbyt mocno kark dziewczyny.

— Hm? — Przekrzywiła głowę czując jego przyjemny uścisk.

— Nie umiem dłużej się powstrzymać. — Złączył ich usta w pocałunku.

Pochylił się i pocałował ją delikatnie w kąciki ust. Ona rozchyliła wargi, więc odpowiedział jej głębokim, ognistym pocałunkiem. Trwali tak złączeni, aż wydawało się, że można usłyszeć syk unoszącej się z ich ciał pary. Właśnie tego chcieli od siebie nawzajem. Za długo czekali, by w końcu tego nie zrobić. Może przeszkadzał im fakt wieku Avery? Dziewczyna miała 17 lat, a Sherman dobre 22. Nie była to bardzo duża różnica, lecz jednak coś ich blokowało. Kiedy chciał się cofnąć, przytrzymała go ustami. Nie chciała opuszczać tej pięknej krainy, do której zawędrowała dzięki niemu. Nie chciała przerywać czegoś na co czekała całe swoje życie.

Nagle wszystko przestało istnieć, gdy poczuł na ustach smak jej warg. Były chłodne, ale słodkie. Nie chciał od życia nic więcej, tylko jej i niczego więcej. Ich ciałami zawładnęło pożądanie. Przysunął się do niej czując słodki zapach jej perfum. Nie chciał przestać jej całować, ale odsunął swoje wargi od jej aby mogła złapać oddech. Ku jego zaskoczeniu Avery oblizała swoje wilgotne wargi patrząc na niego prowokującym wzrokiem - Chciała więcej. Chłopak wiedział, że dobrym pomysłem nie jest okazywanie swoich uczuć przed domem poszukiwanego więźnia, dlatego ostudził jej zapał przerywając ciszę, która między nimi zapanowała.

— Musisz się spakować, Ave. — Przyznał poprawiając ręką jej włosy.

— Mogłeś mnie uprzedzić... to mi trochę zajmie. — Odwróciła głowę w stronę dużego domu.

— Pomogę ci, ale nie mamy wiele czasu, rozumiesz? — Zamknął auto i poszedł w stronę drzwi wejściowych. — Jeszcze nie wiem gdzie pojedziemy, ale chce być z tobą. — Wszedł do środka po tym, jak przepuścił ją w drzwiach.

— Ja też tego chce... — Poszła do pokoju, który zajmowała i sięgnęła po walizkę w rogu pokoju.
Zaczęła pakować swoje ubrania.

Eliot nie miał zamiaru na tym zakończyć. Wszedł do garażu zabierając z półki dwa pojemniki z benzyną. Rozejrzał się po drogim domu odkręcając kurek pierwszego z nich. Zaczął wylewać ciecz na ciemne panele. Avery wyszła ze swojego pokoju zauważając co robi i przełknęła ślinę. Już wiedziała. Nie mówił jej prawie niczego, ale te serce siedmiolatki podpowiadało jej, że jest to ideał partnera dla niej. Zabrała walizkę schodząc po schodach. Chłopak pomógł jej spakować ją do samochodu, a ta szybko wsiadła na miejsce pasażera. Sherman stanął przed domem wyciągając zapalniczkę z kieszeni swoich spodni. Schylił się nad rozlaną cieczą i ją podpalił. Cały dom szybko stanął w płomieniach zwracając uwagę sąsiadów. Szatyn patrzył przed siebie napajając się widokiem destrukcji, którą zaplanował. Czy właśnie mógł przyznać, że zniszczył życie idealnego Theodora Heistona? Nie inaczej. Eliot Sherman wyrównał ich porachunki.

Dziewczyna widziała wszystko z samochodu. Łza spłynęła po jej policzku przypominając sobie o Theodorze. Wszystko mogło potoczyć się inaczej. Czy aby napewno dobrze robiła trzymając stronę Eliota? Nie zdążyła myśleć nad tym dłużej, bo szatyn usiadł za kierownice i w szybkim tępie odjechał spod domu Heistona. Podczas fazy rozprzestrzeniania się, pożar rozwija się pod względem wielkości i stopniowo zajmuje obiekty wokół zarzewia. Mogą się zapalić nawet znajdujące się w pobliżu okładziny ścian, podłogi i sufit. Zaczynają wydzielać się coraz większe ilości dymu i ciepła, a pod sufitem tworzy się warstwa gorących gazów pożarowych. To wszystko działo się zbyt szybko. Dom stanął w płomieniach, a Avery wiedziała, że poczucie winy zaniesie ze sobą do trumny.

****

Szatynka powoli miała dość nowego życia. Cały czas nie mogła przestać myśleć o kwiatach, które dostała. Weszła do jednej z pobliskich kawiarni podchodząc do lady. Od dłuższego czasu chciała mieć chwile tylko dla siebie. Zabrała ze sobą swoją ulubioną książkę, jaką było dzieło Williama Szekspira. Przedstawiała historię tragicznej miłości dwojga młodych ludzi, którzy stali się wzorcami romantycznych kochanków. Zaczęła porównywać Romeo do dobrze znanego jej bruneta. Theodor również miał w sobie coś z romantyka. Zamówiła croissanta i filiżankę zielonej herbaty. Usiadła na miejscu znajdującym się przy oknie czekając na swoje zamówienie. Dziewczyna sięgnęła ręką po sporą książkę odkładając ją na blat stołu. Otworzyła jej okładkę zaczynajac czytać znaną jej historie.

Dobrze pamiętała, jak pierwszy raz czytała ten dramat zadany przez profesora Beverliego. Czytała późnym  wieczorem, jak to Romeo zakradł się do ogrodu Kapuletów. Julia rozpacza, że spór pomiędzy ich rodzicami jest przeszkodą dla ich miłości. Oboje są gotowi wyrzec się nazwiska, własnego rodu, byle tylko być ze sobą. Wyznają sobie miłość i postanawiają wziąć potajemnie ślub. Przypomniała sobie, jak wtedy odłożyła te książkę na półkę. Ślub za plecami rodziców był dla niej głupi. Jak dziewczyna mogła zakochać się w nieprzyjacielu? W zasadzie, teraz mogła stwierdzić swoje podobieństwo co do Julii. W tym celu Romeo udaje się do ojca, który wyraża zgodę, licząc, że związek tych dwojga pogodzi zwaśnione rody. Ludzie zawsze mają dobre chęci, a później i tak wszystko trafia jasny szlak.

Coś łączyło ją z głównymi bohaterami. Jak zdążyła zauważać, był to tragiczny koniec. W przeddzień ślubu Julia wypija napój. Rankiem rodzina Kapuletów odkrywa, że dziewczyna umarła. Julia zostaje pochowana w rodzinnym grobowcu. Nic nie wiedzący o tym Romeo, do którego nie dotarł posłaniec, zabija się widząc ją martwą. Po obudzeniu się z letargu Julia przebija się sztyletem chcąc dołączyć do ukochanego za, którym jej serce umiera z tęsknoty. Dziewczyna zamknęła książkę dziękując kelnerowi za swoje zamówienie. Wgryzła się w pieczywo spoglądając przez szybę na paryskie ulice. W oddali było widać wieże Eiffla. Zawsze chciała ją zwiedzić, a teraz wiedziała, że będzie miała na to dużo czasu.

Jaki właściwie morał wyciągnęła z tej lektury? że "zgoda buduje, niezgoda rujnuje". Nie warto kierować się w życiu nienawiścią, nie warto podbudowywać jej, ponieważ może doprowadzić do tragedii. Nienawiść zaślepia, popycha człowieka ku złemu, ma destrukcyjną siłę. Ponadto pokazuje, że często potrafimy zrozumieć coś dopiero wtedy, gdy utracimy coś cennego. Zrozumiała to dopiero po utracie swojego koszmaru. To było czymś strasznym, bo dziewczyna mimo wielkich chęci nie umiała wrócić do wcześniejszego życia. Czuła pustkę, gdy strach nie odbierał jej głosu. Nigdy nikt nie powinien czuć się jak ona. Tęskniła za swoim dręczycielem. Jej serce umierało bez Theodora. Dusiła się, bo był jej powietrzem. Szczerze wątpiła w to, że jeszcze kiedyś może spotkać chłopaka o bursztynowych oczach. Zauważyła kątem oka brązowe rozkopane włosy. Jej serce na chwile przestało bić, a osoba na którą patrzyła podniosła swoją głowę do góry spotykając się z jej spojrzeniem. Złapali kontakt wzrokowy. On nie odpuszcza. Nigdy nie odpuścił mimo wszystkich sprzecznych znaków. Theodor Heiston był koszmarem, którego nie da się zapomnieć.

Znowu chciała go doświadczyć nie myśląc o konsekwencjach.
Chciała być jego.
Już była.
Należała do Theodora Heistona.

****

Okej wow... czy to właśnie koniec książki której wymyślenie zajęło mi około 2 miesiące? To strasznie dziwne uczucie. Jeżeli mam być szczera to zależało mi, by ta historia była jedną z tych oryginalniejszych. Nie widziałam jeszcze nigdy czegoś podobnego i mam wielką nadzieje, że wy też. Koniec był dość... specyficzny? W pewnym sensie sami możecie dokończyć sobie moją powieść. Czy Brooklyn znowu postanowiła wpuścić Theodora do swojego życia? A może wręcz przeciwnie? Wyszła szybko z kawiarni nie chcąc powtórki z piekła, które przeszła?

Popłakałam się pisząc o Horacym. Przysięgam nigdy nie pisałam bardziej pozytywniejszą postacią niż ten mężczyzna. Jednak życie nauczyło mnie, że wszyscy, których kochamy kiedyś odejdą. Dobrze wiem co czuła Brooklyn, bo mój dziadek umarł kilka lat temu. Jeżeli straciliście kogoś bliskiego to mam nadzieje, że pozwolicie sobie na powrót do normalnego życia. Uwierzcie, oni by tego chcieli. Dziękuje, że byliście ze mną podczas tej pięknej przygody. Nie mam pojęcia czy jest to ostatnia z moich książek. Muszę przyznać, że wymyślenie czegoś oryginalnego nie jest tak proste na jakie się wydaje. Nie cierpię typowych historii i schematów jakimi kierują się autorki na tej aplikacji. Dlatego „Heaven" miało być inne.

Jak już mogliście się nauczyć nie znam określenia szczęśliwego zakończenia. Uważam, że książki z tak zwanym happy endem nie uczą nas niczego i szybko idą w zapomnienie. Chciałam tą książką pokazać wam, że nie ważne, jak bardzo ułożeni byśmy nie byli wystarczy czasami jedna osoba, jedna pomyłka do całkowitej zmiany życia. Nikomu z was nie życzę tak toksycznej relacji jaka łączyła głównych bohaterów. Miłość jest ciężka, ale każdy jej potrzebuje. Nie każdy potrafi kochać. Od tego mamy ludzi, którzy mogą nas tego nauczyć. Widać to bardzo dobrze na przykładzie Katherine, której życie zmieniło się diametralnie po tym, jak poznała bliżej brata swojego „wroga z ławki". Jedna głupia sytuacja w której chłopak zbił szybę jej telefonu sprawiła, że w końcu znalazła kogoś komu chciała zaufać. I mimo, iż na koniec pokazuje, że ich relacja zmieniła się w te na odległość to dalej jest ona tak samo silna. Możecie również mieć pretensje jeżeli chodzi o to co stało się z Agnes. Jednak jej postać też miała swój morał. Bo w zasadzie nie ważne ile złego zrobi człowiek to zawsze zasługuje na drugą szanse. Viller właśnie taką dostała od swoich bliskich. Spędziła z nimi szmat czasu i nie mogli od tak o niej zapomnieć. Dziewczyna uległa manipulacji ze strony Eliota, ale bardzo szybko tego pożałowała. Jej pokutą okazał się nowy związek Edwarda, którego tak bardzo zazdrościła Clark.

Wcześniej chciałam jeszcze pokazać wam relacje Państwa Heiston ze swoimi dziećmi, jednak zrezygnowałam z tego. W tym rozdziale dzieje się dużo, bo musiałam wszystko podsumować, a równocześnie dobić próg 10 tysięcy słów. Zawsze chciałam osiągnąć te liczbę. Wydawała mi się nierealna, a teraz? Kurczę kończę ten rozdział o jakiejś 4 rano i dałam radę. Jestem z siebie cholernie dumna tak samo, jak z was. Uwielbiam to co dla mnie robicie, a każdy kolejny komentarz przypomina mi jakimi cudownymi ludźmi się otaczam. Kocham was I bez was nie byłabym tym kim jestem.

Książkę dedykuje wszystkim osobą, które zatraciły się we własnym życiu i tym którzy stracili bliskie dla nich osoby. Osoby które, tak jak powiedział to jeden z bohaterów opowiadania: „Dawały nam siłę".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro