Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 - Czerwone róże.

Edward zmartwił się tym, iż jego siostra nie wracała przez dość długi czas. W końcu po upływie dwóch godzin postanowił iść jej poszukać. Przebrał się w bluzę i jeansy. Wyszedł z domu zamykając za sobą drzwi na klucz, który następnie schował do kieszeni spodni. Wyjął telefon i wybrał po raz setny numer do Brooklyn. Kolejny raz nie odebrała przez co zmartwił się bardziej. Dobrze wiedział do którego sklepu miała się udać. Zaczął iść w tamtą stronę rozglądając się zmartwiony. Mimo, iż szatynka była pełnoletnia to w jego oczach dalej została jego „malutką siostrzyczką", której za wszelka cenę musiał pilnować. Zaczął się stresować. To jego zadaniem było pilnowanie Brook, to on był starszym bratem. Był na siebie zły i z nerwów mocniej zaciskał pięści. Zaczął zastanawiać się nad tym jakie wytłumaczenie znajdzie, gdy ojciec spyta gdzie zniknęła dziewczyna. Przeklnął się w głowie zdając sobie sprawę, że żyją w Sheffield. Miasto w którym pół roku temu znaleziono zwłoki chłopaka w rzece. Miejsce, które znane było z wysokiego poziomu przestępczości i hazardów.

Zamyślił się nad tym wszystkim nie zauważając blondynki przed sobą. Odrazu na nią wpadł, a ona na niego. Jej biały iPhone upadł na chodnik przez co na jego ekranie powstała pajęczyna. Spojrzał na urządzenie po czym skupił wzrok na rozgniewanej dziewczynie. Jej twarz miała odcień pomidora co w głębi duszy sprawiało, iż śmiał się z tej sytuacji. Przestał, gdy zdał sobie sprawę z tego ile kosztuje sprzęt, który został zniszczony. Szatyn podrapał się po karku podnosząc komórkę jasnookiej.

— Nie zauważyłem cię... — Podał jej komórkę. — To chyba twoje. — Mruknął obojętnie, bo nie za bardzo za sobą przepadali. Nie lubił jej, ponieważ wiedział iż dokucza Brooklyn.

— Kpisz sobie ze mnie, Ambler? — Warknęła patrząc na rozbity ekran. Miała ten telefon od kilku dni i fakt, że był zepsuty nie był dla niej dopuszczalny. — Zapłacisz mi za to. Dosłownie. — Zacisnęła mocniej szczękę. Nie cierpiała ich rodziny. W każdym aspekcie uważała ich za nieudaczników i gorszych od siebie.

— Uspokój się, Clark. — Westchnął i złapał za bok szkła telefonu. Wiedział, że komórka takowe posiada. Bez problemu zdjął szybkę zostawiajac telefon w nienaruszonym stanie. — Ile kosztowało szkło hartowane? — Zapytał po chwili chowając jej własność do torebki, którą miała na ramieniu. Była markowa, przez co, jak i zdążył zauważyć. Droga.

— Dwieście. — Wywróciła oczami. — Myśle, że nie stać cię nawet na taki wydatek. Daruj sobie i zejdź mi z drogi. — Zasunęła zamek torebki odwracając wzrok od chłopaka.

— Zapłacę za to. — Odparł spokojnie. — To moja wina i powinienem ponieść koszta naprawy, w tym wypadku kupienia szkiełka. — Przytaknął głową. — Niedaleko jest galeria, możemy iść razem i sama zobaczysz czy aby napewno tyle kosztowało.

— Ja mam się gdzieś pokazywać z tobą? — Parsknęła śmiechem. — Szanujmy się, Ambler. — Minęła chłopaka zarzucając blond włosy do tylu.

Edward poszedł za nią kierując się do wspomnianej galeri. Czuł się winny nieszczęsnemu wypadkowi. Może jego rodzina nie była najbogatsza w dzielnicy, ale sam miał swoje oszczędności. Od dawna próbował znaleść jakąś prace, ale nigdzie nie potrafił wytrzymać dłużej niż miesiąc przez co zrezygnował. Zaczął zarabiać sprzedając gry komputerowe. W ten sposób płacił za swoje treningi, które prowadził Louis. Trenował w klubie zapaśniczym. Był jednym z najlepszych zawodników i co jakiś czas jeździł na walki. Nie były to w żaden sposób walki nielegalne, człowiek taki, jak Louis w życiu, by się na to nie zgodził. Mężczyzna był dość młody, bo miał tylko 32 lata. Otwarta i ciepła osoba dbająca o swoich ludzi, chcąca dla nich, jak najlepiej.

Zatrzymali się przy dużym budynku. Spojrzał na dziewczynę, która nie czekając na niego weszła do środka. Podeszła do stoiska w którym naprawiali telefony i sprzedawali do nich akcesoria. Położyła swój na ladę i popchnęła do przodu szatyna. Uśmiechnęła się wrednie w stronę pracownika i zaczęła niewinnie odkręcać kosmyk włosów na palec. Podała model telefonu, a mężczyzna zaczął szukać odpowiedniego szkła. Edward stał obok przyglądając się obudową na telefon. Sam wyjął swój i spojrzał na czarne zdrapane etui. Wykrzywił brwi i dopytał o swoje.

— Znalazło, by się coś na mój telefon? No nie wiem coś typu obudowa? — Uśmiechnął się miło. Był to jeden z droższych stoisk w galerii.

Katherine przyglądała się mu z zainteresowaniem. Odebrała swój telefon i spojrzała na Edwarda. Zmusiła się do uśmiechu.

— Dziękuje. — Czekała, aż chłopak zapłaci. Była przekonana, że Ambler nie będzie posiadał tyle pieniędzy.

— 279. — odpowiedział podając chłopakowi skórzany prawie nie wyróżniający się niczym case na telefon.

— Może już pan wzywać policję. Nie ma opcji, że tyle ma. — Prychnęła będąc pewna swojej racji.

— Będzie kartą. — przyłożył telefon do terminala, a ten pobrał zapłatę z jego karty kredytowej. Transakcje zaakceptowano.

Katherine ukryła swoje zdziwienie, a w głowie przyznała chłopakowi o jeden punkt więcej w szacunku do niego. Pociągnęła go za ramie nie żegnając się z pracownikiem. Coraz ciężej było jej skrywać szok jakiego doznała.

— Pochopnie oceniasz ludzi. — Pokręcił głową z politowaniem. — Nie koniecznie muszę ubierać się w garnitur i nosić drogie zegarki żeby mieć pieniądze. Nie muszę jeździć drogim samochodem czy mieszkać w stu pokojowej willi. Dorośnij, Katherine. — Chciał od niej odejść, ale ta złapała mocniej jego nadgarstek przyciągając do siebie. — Co znowu? — Zirytował się, bo naprawdę wolał wrócić do domu niż spędzać z dziewczyną więcej czasu.

— Należą ci się przeprosiny. — Przyznała najciszej, jak umiała. Od czasu sytuacji z Vitalio jej życie nie było tak samo idealne, jak kiedyś. Edward pokazał się jej z naprawdę dobrej strony, jako osoba, która nie zasługuje, by zostać źle potraktowana. — Nie doceniłam cię. Możliwe, że zbyt szybko oceniłam patrząc na twoją siostrę.

— Możliwe? — Uniósł brew. — Już mniejsza, jesteśmy kwita. Na następny raz uważaj z tak drogim telefonem. — Zwrócił na nią wzrok. — I nie mówię tego ze złośliwości. — Wzruszył ramionami. — Szkoda siana.

— Postaram się. Jeszcze raz dziękuje. — Sama nie wiedziała czemu to zrobiła. Delikatnie ucałowała blady policzek chłopaka po chwili odsuwając się do tylu. — Edward. — Pierwszy raz od dawna zwróciła się do niego po imieniu. Był przekonany, że naprawdę nie wie, jak się nazywa. Nim zdążył powiedzieć coś więcej blondynka zjechała ruchomymi schodami na dół galerii chcąc go zgubić.

Ten gest podziękowania wywołał w nim dziwne emocje. Zawsze postrzegał Katherine Clark jako osobę z ciemnej gwiazdy. Wredną złoże z klasy swojej siostry, którą cieszy nieszczęście innych ludzi. Nigdy nie mógł widzieć w niej zwyczajnej dziewczyny, chociaż gdyby mógł się zastanowić nad tym dłużej, Kate nie była zwykła. Uchodziła za jedną z tych ładniejszych w swoim liceum. Sam się nie dziwił, bo uważał, że jej jasne włosy w połączeniu z błękitnymi oczami stanowią zgrany duet nadający jej uroku. Jednak wygląd to nie wszystko, a ona dalej miała charakter diablicy pochodzącej z piekła. Nie wytarł swojego policzka, bo chcąc nie chęć musiał to przyznać. Buziak blondynki nie był dla niego koszmarem, a raczej czymś przyjemnym co będzie mógł zapamiętać, jako dobre wspomnienie.

Edward zapomniał już o poszukiwaniach swojej siostry. Usiadł na ławce spoglądając na fontannę przed sobą. Dawno nie wychodził z domu, a szczególnie nie do galerii. Skupił się na dźwięku małego strumyczka odganiając od siebie złe myśli. Myśli, które wiązały się z Agnes i ich rozstaniem. Postanowił wsiąść się w garść i poukładać swoje życie na nowo. Poskładać rozbite odłamki swojego serca i otworzyć się na nowe uczucia. Nie wiedział jeszcze jakie, ale nie odrzucał jednej z opcji, którą była Clark. Spojrzał na swój telefon widząc przychodzące powiadomienie u góry swojego ekranu.

Katherine Clark

W ostateczności... w ramach przeprosin.
Może dasz się wyciągnąć na kawę?

W ostateczności.
Tak.

****

Szatynka usiadła zrezygnowana na schodach. Spojrzała na zegar wiedząc, że brunet powinien zaraz wrócić. Nie mogła wyjść z podziwu, jak siedemnastolatka zdołała ją tak załatwić. Fakt, nie była od niej dużo starsza, ale jednak w jakimś stopniu czuła się upokorzona. Chociaż tak naprawdę czemu? Nie chciała zostawać z Avery, a Theodor ją do tego przymusił. Po godzinnej walce z kajdankami odpuściła to sobie. Mimo, iż była to „zabawka" na dobry wieczór, to była bardzo solidnie i dobrze wykonana. Pod czarnym futerkiem znajdowały się prawdzie kajdanki zrobione z metalu. Spojrzała na porozrzucane piórka obok niej i przygryzła policzek od środka. Zaczęła myśleć nad tym co powie chłopakowi i jakie znajdzie wytłumaczenie, by ten nie wpakował jej kulki w łeb.

Jej użalanie nad sobą przerwał dźwięk otwierania drzwi. Klucze, które były przekręcane w zamku. Zacisnęła mocno szczękę wstając ze schodów. Niech chociaż on myśli, że próbowała walczyć z tym ustrojstwem do końca. Nie mogła spodziewać się, jak zareaguje. Theodor był dla niej osobą, której nie potrafiła zrozumieć, a cała rodzina Heistonów stała się jej wiecznym utrapieniem. Od czasu poznania Avery wiedziała dobrze, że od tamtej chwili posiada dwójkę dręczycieli. Spojrzała w stronę otwartych już drzwi i stojącego w nich chłopaka. Modliła się w głowie żeby jednak przyjął to z przymrużeniem oka wiedząc jaka jest jego siostra. Może nawet żeby się z niej śmiał?... jednak nie była świadoma, iż miał za sobą fatalnie spędzone 5 godzin.

Zauważył ją odrazu. Szatynka której wręcz nie znosił przez jej charakter przykuta kajdankami z futerkiem do poręczy jego schodów. W normalny dzień najpewniej zaczął, by się z niej śmiać, ale nie w ten. George z którym musiał załatwić kilka spraw przetestował jego cierpliwość na każdy możliwy sposób. Mówił za dużo o „dziewczynie której pilnuje" i o tym, jak to poczuje do niej coś więcej. George był w błędzie. Brunet nie czuł nic do Brooklyn. Podpisała z nim umowę przez, którą oboje byli na siebie skazani. Odłożył torbę na bok i podszedł bliżej dziewczyny. Nie mówiąc na początku nic złapał ją trochę mocniej za włosy i przyciągnął do siebie. Nie miał zamiaru rozkuwać kajdanek.

— T-theodor?... — Przełknęła ślinę czując uścisk jego pięści trzymający jej czarne włosy.

— Lepiej już teraz zacznij się tłumaczyć. — Warknął chłodno nie puszczając jej. Jedyne na co miał teraz ochotę to przywalenie głową Ambler w metalowa rurkę, tak żeby straciła przytomność i więcej się nie odzywała. — I gdzie Avery. — Palił ją wzrokiem. Nie odrywał go od niej i na obecną chwile nie miał zamiaru tego zmieniać.

— To B-boli... — Przyznała cicho czując ból głowy przez naciągane cebulki włosów. — Puść... proszę. — Ciężej oddychała próbując nie patrzeć w jego bursztynowe oczy.

— Nie o to kurwa pytam. — Zacisnął mocniej pięść. — Zacznij odpowiadać z sensem na pytania, bo mało brakuje mi do tego żeby własnoręcznie cię zadusić. — Wywrócił oczami jednak dalej będąc wkurzonym.

Brooklyn poczuła, jak jej nogi uginają się pod nią i ciężej złapać jej powietrze. Miała ochotę się popłakać. Chciała żeby w końcu dał jej spokój, ale po tym co działo się chwile wcześniej wiedziała, że szybko się od niego nie uwolni. Wiedziała, że wykończy ją psychicznie, a może nawet i fizycznie, a ona mu na to pozwoli. Serce biło jej, jak szalone, a ona czuła jakby nie potrafiła poprawnie funkcjonować. Nie ruszyła się z miejsca modląc się żeby nie spełnił swoich gróźb. Strach zabrał jej głos. Do jej oczu zebrało się kilka łez którym próbowała nie pozwolić spłynąć po policzkach.

— Nie mam do ciebie dzisiaj cierpliwości, Ambler. Mów. — Zacisnął szczękę. — Póki możesz. — Spojrzał na jej czerwone nadgarstki unosząc kącik ust.

— A-Avery... ona Um... — Jej głos się łamał. — Ona wyszła... mówiła, że do jakiś znajomych, ja... próbowałam ją zatrzymać, ale... — Zakrył jej usta swoim palcem wskazującym uniemożliwiając dalszą wypowiedź.

— Dałaś się zrobić siedemnastolatce. — Zabrał rękę z jej włosów i tylko patrzył na jej błękitne zaszklone oczy. — Za swoje głupie zachowanie powinnaś dostać dobrą nauczkę. — Zwrócił uwagę na kieszeń jej bluzy. Szybko wyjął telefon dziewczyny wpisując jego hasło bez problemu. Wiedział o niej więcej niż sama ona.

— Co robisz?... — Mruknęła cicho spoglądając na niego kątem oka. Była na siebie zła, zła za to, że musiała się go słuchać. Za to, że była w tym wszystkim dalej bezbronną ofiarą. Przeklinała w głowie dzień w którym zdecydowała się wsiąść do czarnego samochodu stojącego przed jej domem.

— Edward do ciebie dzwonił. — Zauważył mnóstwo nieodebranych połączeń, które próbował nawiązać szatyn. — A teraz milcz i słuchaj. — Wybrał jego numer.

— Po co ty... — Zakrył jej usta swoją dużą dłonią dociskając ją mocno do jej twarzy. Nie chciał żeby mu przeszkadzała.

— Edward? — Przyłożył telefon do ucha.

— Brook? — Odebrał i odetchnął z ulgą. Przez pierwsze kilka sekund nie rozpoznał głosu bruneta. — Gdzie ty jesteś? Miałaś iść tylko do sklepu. — Przyznał dość ostro, jak na siebie. Martwił się.

— Aktualnie? — Zaśmiał się czysto złośliwie wpatrując się w dziewczynę. — Przed rozporkiem Theodora.

— Co proszę?! — Uniósł się wstając z ławki w galerii. — Kurwa. — Dotarło do niego, iż to męski głos.

Szatynka mimo, że chciała mu przerwać nie miała takiej możliwości. Robił z nią co chciał, robił co chciał z jej życiem. Próbowała odsunąć się do tyłu, by stracić jego dłoń ze swojej twarzy, ale jej próby były na nic. Nie pozwolił jej na to przez ani jedną sekundę.

Czy on na każdym kroku musi pokazywać mi, że nie mam z nim szans?...

— Brooklyn, spokojnie. Przecież tutaj jestem i nigdzie ci nie ucieknę. — To było, jak wyśmianie jej sytuacji, bo to ona w tej chwili tkwiła uwięziona w jego domu. — Pomóc ci z tym suwakiem spodni? — Uniósł brew widząc zawstydzenie na twarzy młodszej dziewczyny.

— Co do kurwy. — Warknął przez telefon. — Daj do telefonu moją siostrę. — Rozkazał dość nieprzyjemnym tonem, który nie do końca spodobał się brunetowi.

On śmieje mi się w twarz niszcząc relacje z bratem...

Brunet głośniej jęknął chcąc dać tym do zrozumienia Amblerowi, iż bawią się znakomicie, a jego mała siostrzyczka nie jest taka grzeczna za jaką ją uważał.

— Heiston gdzie wy jesteście. — Czuł, jak ze złości jego nerwy sięgają zenitu. — Ona z nikim jeszcze nie spała, rozumiesz? Kurwa zostaw ją. — Zacisnął mocno telefon w dłoni. Wyszedł z galerii i zaczął rozglądać się bez celu. Czy w jego głowie właśnie była scena, jak pieprzą się w jakiejś ślepej uliczce? Możliwe, ale wolał zachować te informacje dla siebie.

— Jeszcze. — Podkreślił to słowo rozłączanąc się i rzucając jej telefon na skórzaną kanapę. — Teraz do rzeczy. — Znowu wrócił do swojego przeraźliwego tonu, którego się bała. — Gdzie poszła Avery. — Zabrał swoją dłoń.

— Naprawdę nie wiem. — Sama zdenerwowała się po tym co zrobił. Nie miała zamiaru dłużej być tą, która pozwalała sobą pomiatać. Przygryzła policzek od środka. — W życiu bym się z tobą nie przespała. Nie z tobą.

— Ja tylko wyprzedzam wydarzeniami kolejne rozdziały twojego życia. — Uśmiechnął się wrednie nie szukając kluczyka do kajdanek. — Mógłbym pomęczyć cię jeszcze trochę, ale muszę znaleść siostrę.

— Jest tak popierdolona, jak ty. — Odrazu pożałowała swoich słów. Bała się wybuchu jego agresji.

— Słońce. — Złapał nie zbyt mocno szczękę szatynki. — Tylko ja mogę ją obrażać, rozumiemy się? — Spojrzał kątem oka na jej pełne usta w których zagryzła dolną wargę. — Bo w porównaniu do ciebie. — Puścił ją. — Ona zasługuje na jakikolwiek szacunek. — Usatysfakcjonował się wyrazem jej twarzy po czym zgasił światła w całym domu. Wyszedł z apartamentu kierując się do swojego samochodu. Skoro dała jej uciec to musi ponieść konsekwencje swojej głupoty. Noc w skrępowaniu powinna dać jej dużo do myślenia. Nie przejmując wie więcej Brooklyn zaczął jechać w stronę miasta. Nie miał pojęcia gdzie powinien zacząć szukać. W tamtej chwili podziękował sobie w głowie za lokalizacje w jej telefonie. Wpisał namiary telefonu Avery i pomrugał kilka razy widząc, że jest obok jakiegoś klubu. Jęknął męczeńsko zdając sobie sprawę, iż musi tam po nią jechać.

Dopiero po kilkunastu minutach zaparkował czarny mercedes pod klubem. Nie był to jeden z tych do których często chodził. Najczęściej siedzieli tam narkomani i porządni alkoholicy. Wysiadł zamykając za sobą swój drogi samochód. Zdawał sobie sprawę, że jak przyjdzie to może go nie zastać. Zaczął się rozglądać po osobach stojących przed klubem. Skoro Avery tu trafiła to prawie pewne było to, iż chce kupić narkotyki. W głowie zadawał sobie pytanie dlaczego akurat on? Dlaczego to on musiał mieć siostrę, która trafiła na odwyk. Dlaczego brunetka musi mieć problemy z substancjami psychoaktywnymi? Zauważył ją stojącą pośród kilku osób. Nie byli w jej wieku przez co odrazu podniosło mu to ciśnienie. Bez uprzedzenia podszedł do dziewczyny łapiąc ją mocno za nadgarstek.

— Wolnego. — Chciała zabrać rękę, ale zobaczyła kto ją dopadł. — Braciszek? Ty tutaj? — Uśmiechnęła się niewinnie.

— Wy wszyscy. — Warknął zdenerwowany. — Wypierdalać. Teraz. — Był śmiertelnie poważny, bo odezwała się w nim strona opiekuńczego brata, którym nigdy nie był.

Mimo, iż mieli za uszami najprawdopodniej więcej niż Theodor postanowili się go posłuchać. Rozeszli się zostawiajac rodzeństwo same w ciemnej uliczce.

— Do domu. — Zaczął ciągnąć ją w stronę auta.

— Jaki ty jesteś nudny. — Wywróciła oczami. — Tak szybko wam to poszło? Poważnie? — Cicho się zaśmiała przypominając sobie, jak mistrzowsko załatwiła Brooklyn.

— Wsiadaj do tego samochodu i mnie nie denerwuj. — Popchnął ją do środka na tylnie siedzenia. Odrazu zauważył, że coś jest nie tak przez to, że brunetka zaczęła nienaturalnie się śmiać.

— Sam mógłbyś spróbować, wieszzzz? — Przeciągnęła słowa czując, jak narkotyk powoli zaczyna na nią działać. — To lepsze niż warczenie na ludzi. — Śmiała się pod nosem czując przypływ dobrej energii.

Usiadł obok niej na tylnim siedzeniu. Zamknął dobrze drzwi i położył jej głowę na swoich kolanach. Zaczął ręką gładzić włosy Avery. Miał do siebie żal, że znowu pozwolił jej na doprowadzenie się do takiego stanu. Nie kochał nikogo, ale Avery... była jego słabością do której nie chciał się przyznać. Spojrzał za szybę zmieszany wydarzeniami, które wydarzyły się tamtej nocy. Chciał mieć brunetkę blisko siebie i w końcu pomóc jej wyjść z nałogu. Jednak zawalił. Zawalił na całej lini zostawiajac ją samą. Przymknął oczy chcąc poukładać swoje myśli.

Szatynka została sama. Została sama wśród ciemności którą jej zagwarantował. W jakimś stopniu cierpiała na chorobę zwaną nyktofobią. Był to paniczny lęk przed ciemnością, który realnie wpływa na wybory podejmowane przez cierpiącego na tę przypadłość. W ten sposób może zaburzać normalne funkcjonowanie, powodując zaburzenia snu czy niezdolność do opuszczania domu po zmroku. Nie lubiła tego stanu i mogła z całą pewnością powiedzieć, że brunet zrobił to specjalnie. Skoro wiedział o niej tak dużo to musiał wiedzieć również o tym. Próbowała nie myśleć o niczym i usiadła na schodku. Patrzyła na ciemność przed sobą. Ogarniał ją mrok, mrok który widziała i ten łamiący ją od środka.

Lęk przed ciemnością to naturalny i przemijający element dzieciństwa wielu spośród nas. Jak każdą fobię, nyktofobię można leczyć. W pierwszej kolejności jednak warto ją zrozumieć, by skuteczniej walczyć z nią w życiu codziennym. Objawy nyktofobii przejawia większość małych dzieci i nie jest to uważane za oznakę zaburzenia. Można wskazać przynajmniej dwie przyczyny takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, jest bardzo prawdopodobne, że jesteśmy genetycznie predysponowani do tego, by bać się ciemności. Mózg człowieka ewoluuje o wiele wolniej niż cywilizacja, a zatem nadal jest przystosowany do funkcjonowania w takich warunkach, jak ludzie pierwotni. Nie ułatwia tego z pewnością także ogromna wyobraźnia, jaką obdarzone są dzieci. Można wręcz powiedzieć, że dzieci nie tyle boją się ciemności, co czyhających w niej duchów, potworów, których istnienie dopowiada im wyobraźnia. Boją się co może czychać w mroku. Stad również brały się problemy z jej snem. Problemy z którymi nie mógł sobie poradzić żaden lekarz. 

Nienawidzę go.

Dziewczyna spuściła głowę czując więcej łez w oczach. Mocno zacisnęła powieki nie pozwalając im spłynąć. Musiał wybrać akurat jej nudne życie? Musiał wpaść akurat na nią i to akurat ona musiała zabrać jego plecak? Została sama. Nie było to dla niej nic nowego, bo ostatnim czasem cały czas się tak czuła. Nikt z bliskich jej osób nie wiedział co przeżywa i jak trudno jest jej znosić kolejne dni. Jak trudno znosić jej osobę Heistona, która wtargnęła w jej życie.

****

Edward wrócił do domu. Był zrezygnowany i odrazu, gdy przyjdzie ojciec chciał powiedzieć mu to czego się dowiedział. Nie ze złości. Martwił się o nią i o jej decyzje życiowe. Wszedł do swojego pokoju praktycznie padając twarzą na miękki materac. Miał dość tego dnia, a po miłym wspomnieniu z Katherine nie było śladu. Przeglądał coś w swoim telefonie dopóki nie przerwał tego dzwonek jego komórki. Zmarszczył brwi widząc połączenie przychodzące. Połączenie od Agnes. Odebrał przykładając telefon do ucha.

— Halo? — Zaczął się zastanawiać dlaczego do niego zadzwoniła. Mimo, iż obiecali sobie przyjaźń to żaden z nich nie utrzymywał kontaktu.

Agnes po rozmowie z Jeffem załamała się psychicznie. Korzystając z okazji, że jej rodzice wyszli poszła do swojej kuchni i wyjęła szklaną butelkę wódki. Siedziała na swoim parapecie popijając trunek, który palił jej gardło, a w smaku nie przypominał nic innego niż nienawiść do samej siebie. Mocno podpita wybrała numer swojego byłego chłopaka i zadzwoniła do niego mając gdzieś jego uczucia i to co będzie czuł w sytuacji w której go postawi. Była samolubna i myślała tylko o tym, by ulżyć samej sobie.

— Ed. Cześć. — Znowu przechyliła butelkę przełykając więcej alkoholu.

— Agnes? — Zagryzł policzek od środka. — Coś się stało? — Podrapał się delikatnie po swoim karku nie rozumiejąc czemu dzwoniła akurat do niego.

— Nie, kochanie. — uśmiechnęła się przez łzy znowu wpajając w siebie trunek. — Po prostu zastanawiam się kiedy zabierzesz mnie na kolejną randkę. — Pociągnęła nosem. Siedziała na swoim parapecie przy otwartym oknie. Jeden fałszywy ruch i mogła skończyć swoje życie w bardzo łatwy sposób.

— C-co? — Pomrugał kilka razy wstając do siadu. — Um... Agnes, nie pamiętasz?.... Zerwałaś ze mną. — Zakłopotał się nie wiedząc co ma powiedzieć.

— Już nie dostanę od ciebie róż? — Powiedziała smutnym głosem, jednak było można w nim wyczuć bezradność dziewczyny w sytuacji w której się znalazła.

— Jesteś w swoim domu? — Dopytał włączając lampkę nocną.

— Te wcześniejsze stoją w wazonie na moim biurku. — Słabo się uśmiechnęła ignorując coraz więcej łez. — Są piękne, dziękuje ci za nie. — przetarła dłonią swój mokry policzek.

— Płaczesz?... — Zamartwiał się. Nie byli razem, ale Agnes była dla niego ważna. Nie chciał i nie potrafił znieść słuchania jej płaczu. — Kochanie... co się dzieje? — Miał gdzieś czy mógł uważać się za jej byłego chłopaka. Lubiła, gdy tak do niej mówił.

— Tylko trochę. — Zaśmiała się nieszczerze w udawanym rozbawieniu. — Kocham cię. Proszę nie miej nigdy nikogo obok siebie. Nie zastępuj mnie żadną inną dziewczyną... — Wywierała na nim presję nie kontrolując tego.

— Nie chce cię zastępować, ale powiedz mi co się dzieje... proszę. — Przełknął ślinę nie wiedząc czego ma się spodziewać. Nie dość, że tego dnia martwił się o Brooklyn to dochodziła do tego Agnes.

— Tęskniłbyś za mną? — Wychyliła się bardziej odkładając na ziemie wypitą do płowy butelkę.

— Agnes. Przestań. Dość. — Panikował. Nie miał pojęcia gdzie obecnie znajduje się czerwonowłosa.

— Na moim pogrzebie musiałbyś dać mi kwiaty. Czy to jedyny sposób żebym je dostała?... — Poczuła jak silny wiatr rozwiewa jej włosy na wszystkie strony. — Czerwone róże...

Nie panowała nad sobą. Nie panowała nad niczym, a szczególnie nad swoim życiem. Jeff odbierał jej wszystko co kochała. Zaczynajac od przyajciół kończąc na chłopaku. Popłakała się bardziej nie wiedząc co ma powiedzieć więcej. Zdała sobie sprawę, że mogła wprowadzić chłopaka w zakłopotanie.

— Przepraszam. Dobrej nocy... — Rozłączyła się zrzucając telefon na panele swojego pokoju. Schowała głowę w kolana i pozwoliła sobie na płacz.

— Nie poczekaj. — Sygnał się urwał. Przez wyznanie dziewczyny nie umiał się pozbierać. Czuł się rozbity w środku.

Wstał z łóżka i w szybkim tępie wyszedł ze swojego domu. Znowu zamknął dokładnie drzwi i wsiadł do swojego auta. Odpalił silnik zaczynajac jechać w kierunku domu Viller. Nie mógł skupić się na drodze, nie mógł skupić się na niczym. W jego głowie rozbrzmiewało tylko „Tęskniłbyś za mną?". 3 słowa, które potrafiły odebrać mu mowę. Podczas swojej drogi złamał przynajmniej kilkaset przepisów drogowych. Zatrzymał auto pod jej kamienicą. Wysiadł idąc szybko w stronę klatki dziewczyny. Domofonem wybrał jej nazwisko i kliknął mały guziczek dzwoniąc. Nerwowo stukał podeszwą buta o bruk czekając, aż ta odbierze i wpuści go do środka. Usłyszał dźwięk mówiący o tym, że może wchodzić. Zrobił to odrazu biegnąc schodami w stronę jej drzwi. Zapukał w nie kilka razy ciągnąć mocniej klamkę. Agnes nie była osobą, która mogłaby celowo zrobić sobie krzywdę. Przynajmniej, fak myślał...

Dziewczyna otwarła drzwi i stanęła naprzeciwko szatyna. Popatrzyła na niego załzawionymi oczami nie dbając o to w jakim była stanie. Chciała płakać więcej. Płakać do tego stopnia, by zabrakło jej łez. Nie mógł dłużej na to patrzeć i mocno objął ją w swoich silnych ramionach zamykając nogą drzwi. Oparł brodę o jej głowę i delikatnie ją ucałował. Chciał okazać jej wsparcie, którego zauważył, że nie dostała od nikogo.

— Już jestem, tak? — Delikatnie się z nią kołysał próbując uspokoić dziewczynę. — Nie jesteś sama, Agnes. — Pogładził dłonią jej plecy.

Nie powiedziała nic więcej. Schowała głowę w tors chłopaka płacząc bardziej. Pozwoliła sobie na słabość. Chciała czuć tylko jego i jego bliskość. Łkała wiedząc, jak bardzo namieszała w jego życiu. Nie chciała dla niego źle. Miał o niej zapomnieć i cieszyć się życiem. Kochała Edwarda. Był chłopakiem na jakiego nie zasługiwała i jakiego chciała mieć każda dziewczyna. Miły, troskliwy, kochany, ale w tym wszystkim i odważny. Dający jej poczucie bezpieczeństwa i ochrony. Cieszyła się, że nie zauważył rozcięcia na jej nadgarstku. Rozbite fragmenty butelki w dalszym ciągu leżały przy oknie na którym siedziała, a krew powoli zaczynała spływać na ziemie. Traciła jej coraz więcej ignorując to. Ignorowała wszystko co było złe, wszystko, bo miała obok siebie Edwarda. Chłopaka dla którego mogła skończyć w piekle.

Szatyn odsunął się patrząc w jej oczy. Nie mógł opisać słowami tego, jak bardzo się o nią martwił. Dawno nie wiedział jej w tak złym stanie. Nie opierał się, gdy ta wpiła się w jego usta. Oddał jej pocałunek jednak nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Chciał przy niej być i przy niej trwać do końca, ale przecież zerwali. Skoro zerwali to dlaczego właśnie całują się w przedpokoju jej domu. Pogłębiła pocałunek nie chcąc już nigdy go opuszczać. Kusiło ją żeby powiedzieć mu prawdę. Powiedzieć o Jeffie i o tym do czego ją zmusza. Nie mogła tego zrobić. Bała się chłopaka i tego co zrobiłby gdyby dowiedział się, że Edward wie.

Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem nawet wbrew własnemu. Miłość definiowana jest także jako poczucie silnej więzi z czymś, co stanowi dla danej osoby ogromną wartość. Podobnie zaznacza się, że miłość jest głębokim zainteresowaniem czymś, co sprawia przyjemność. Tym czymś w przypadku Eda była Agnes. Miłością nazywa się czyjś obiekt westchnień, uczuć i pragnień. Zmęczony swoimi rozmyślaniami na temat uczuć zdał sobie z czegoś sprawę. Wspomniał słowa ojca, które usłyszał od niego, gdy był młodszy.
„W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze". Przez te słowa mógł zrozumieć wiele, ale wypadło na właśnie jeden wniosek. Nie kochał Agnes Viller tak samo, jak wcześniej. Jego uczucia nie były tymi, które czuł będąc z nią w związku. W takimi razie dlaczego mimo to był przy niej, gdy tego potrzebowała? W zasadzie często najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od których bieg życia każe nam odchodzić. Życie kazało mu odejść właśnie od niej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro