Rozdział 14 - Pionek w grze.
W głowie Brooklyn na raz pojawiło się pełno sprzecznych ze sobą myśli. Skąd zna Theodora i kim tak naprawdę jest? Skąd miał jej numer? Nie umiała skupić się na swojej pracy domowej przez co tylko bawiła się długopisem w swojej ręce. Spoglądała kątem oka na pudełko będące podarunkiem od Heistona. Zastanawiała się czy powinna iść na bal. Powinna iść tam z kimś kogo się boi? Z kimś kto ją przeraża i chce od niego uciec, jak najdalej? Westchnęła odsuwając krzesło od drewnianego blatu. Spojrzała na zegar, który wskazywał godzinę osiemnastą. Tego wieczoru była umówiona z Vincentem. Chłopak miał lepszy kontakt z szatynką po ich długiej telefonicznej rozmowie. Jednak w przeciwieństwie do niego dziewczyna nie myślała o powrocie do ich starej relacji. Podeszła do swojej szafy i zaczęła przeglądać ubrania. Na dworze nie było śniegu od dłuższego czasu. Sięgnęła po czarne jeansy i bordowy top na który narzuciła czarną, dużą rozpinaną bluzę z kapturem. Nie widziała sensu, by stroić się na zwyczajne wyjście z kolegą. Schowała telefon do tylniej kieszeni i zabrała mała torebkę przewieszając ją przez ramie. Wyszła z pokoju schodząc na dół. Dziewczyna spojrzała w stronę brata siedzącego na kanapie. Powoli zaczął rozumieć, że zerwanie z Agnes to nie koniec świata, co bardzo ją cieszyło. Nie lubiła, gdy był smutny, bo wtedy automatycznie ona też była.
— Wychodzę. Wrócę później. — Oznajmiła siedząc na ziemi ubierając swoje czarne vansy.
— Gdzie? — Edward odwrócił głowę w jej stronę zainteresowany. Jak zwykle byli sami w domu, bo tata pracował od rana do nocy.
— Do sklepu, kupić ci coś? — Okłamała go zawiązując sznurówki.
Edward przez chwilę nic nie mówił i wyglądał jakby zaczął zastanawiać się nad całym swoim życiem. Myślenie z rana, bo tak nazywał godzinę osiemnastą było dla niego trudne. Po krótkiej chwili kiwnął lekko głową.
— Zupkę chińską. — Uniósł kącik ust. — Wiesz, te najostrzejszą. — Popatrzył na nią prowokująco.
— Znowu? — Uniosła brew. — Ostatnio płakałeś jedząc. — Cicho się zaśmiała. — Ale skoro tak chcesz. — Wzruszyła ramionami. — W porządku, kupię ci. — Wstała z podłogi i podeszła do drzwi. Nacisnęła pozłacaną klamkę i wyszła na zewnątrz. Było naprawdę ciepło w porównaniu do ostatnich dni.
— Wcale nie płakałem. — Mruknął pod nosem. Szatynka uraziła jego ego przez co tylko prychnął oburzony.
Brooklyn poszła w kierunku sklepu pod którym miała spotkać się z chłopakiem. Szła patrząc pod nogi z słuchawkami w uszach. Nuciła pod nosem swoją ulubioną piosenkę jaką było „friends". Znała jej tekst na pamięć przez to ile razy słuchała tego utworu. Wyłączyła wszystkie swoje myśli i skupiła się na słowach, które dopływały do jej uszu. Nim się obejrzała zatrzymała się przed małym lokalem. Słabo uśmiechnęła się do szatyna chowając słuchawki do kieszeni swojej bluzy.
— Cześć. — Przywitała się cicho spoglądając na Jonesa.
— Hej, Brook. — Podszedł bliżej i delikatnie objął ciało szatynki. Bardzo za nią tęsknił i miał sobie za złe swoje zachowanie przez, które ją stracił.
Chwile nie wiedziała co zrobić, ponieważ mimo wszystko dalej pamietała jaki był chłopak w ich związku. Pamiętała, jak przez niego płakała, a jego krzyku nie było końca. Odsunęła się i zaczęła wyginać palce z nerwów.
— Idziemy do Heaven, czy masz jakiś inny pomysł? — Zapytał chowając ręce do swoich przednich kieszeni spodni. — Dostosuje się pod ciebie i twoje zachcianki. — Głupio się uśmiechnął w jej stronę.
— Może być i Heaven, chodźmy. — Podobała jej się zmiana chłopaka. Po zazdrosnym i agresywnym dupku nie było śladu.
— Edward cię puścił? — Pamiętał, jak brat dziewczyny miał do niego problem. Tego ile razy pobił się z Amblerem nie dało się policzyć. Oni wręcz się nienawidzili, dlatego szatyn byl pełen podziwu, iż Brooklyn się z nim spotkała.
— Szczerze? — Spojrzała na niego idąc do przodu. — Powiedziałam mu, że idę do sklepu. — Westchnęła. — Prędzej, by mnie zabił niż wypuścił z domu na spotkanie z tobą. Sam wiesz, jaki ma do ciebie stosunek...
— Rozumiem... — Otworzył jej drzwi do pubu. Dotknęło go to co powiedziała. W głębi duszy wierzył jednak, że szatyn zmienił o nim zdanie. — Zajmij stolik. Ja nam zamówię. — Słabo się uśmiechnął odganiając od siebie złe myśli.
— Dobrze. — Kiwnęła głową i usiadła na skórzanej czerwonej kanapie. Wygląd jej ulubionego pubu zawsze umiał poprawić jej humor. Cały wystrój robił klimat przez, który pokochała to miejsce.
Podłoga w czarno białą szachownice, czerwone skórzane fotele i kanapy. Przeszklone stoliki na których środku były piękne czarownie róże. Za to wszystko mieszkańcy Sheffield pokochali ten lokal. Myślała nad tym do czasu w którym Shake truskawkowy znalazł się przed nią. Vincent usiadł na przeciwko drapiąc się nerwowo po karku.
— Więc... chciałem z tobą porozmawiać... — Stresował się.
— Wiem, Vincent. Po to się spotkaliśmy. — Cicho się zaśmiała bawiąc się słomką swojego napoju.
— No tak tak... — Przygryzł policzek od środka. Pierwszy raz w swoim życiu, aż tak bardzo bał się rozmowy z kim kolwiek. Właściwie nie z kimkolwiek, bo ze swoją byłą dziewczyną.
— Słucham cię w takim razie. — Przyłożyła słomkę do swoich warg i pociągnęła shakea do buzi.
— Bo... — Głęboko odetchnął. — Chciałem porozmawiać o nas, Brooklyn. — Odważył się powiedzieć te męczące zdanie.
— O nas? — Dopytała odkładając szklankę. Spięła się.
— Tak. — Kiwnął głową. — Długo nad tym myślałem... — Przyznał. — Brook moje życie bez ciebie nie ma sensu. — Złapał ją delikatnie za dłoń. — Kocham cię, rozumiesz? — Patrzył na dziewczynę z nadzieją w oczach.
— Vincent... — Poczuła czerwone wypieki na policzkach. Przygryzła swój polik od środka próbując uspokoić swoje emocje.
— Każdego dnia mam sobie za złe to, jak bardzo źle cię traktowałem skarbie. Nie mogę sobie tego wybaczyć. Zasługujesz na wszystko co najlepsze. — Pogładził kciukiem jej dłoń.
— To co między nami było... — Odwróciła wzrok. — Nie wiem czy potrafię do tego wrócić... nie zrozum mnie źle, ale... — Spojrzała w jego oczy. — Wole zostać przyjaciółmi. Wole zostać na tym etapie na którym jesteśmy teraz.
Zabrał swoją rękę czując ból w sercu. Miał nadzieje, że dziewczyna wybaczy mu przeszłość i zacznie myśleć o ich wspólnej przyszłości. Wstał nie mówiąc nic więcej i położył przed nią pieniądze za ich zamówienie. Wyszedł z pubu zakładając na głowę kaptur. Rozżalony skierował się na przystanek autobusowy. Jedyne o czym teraz marzył to wepchnięcie się pod jeden z samochodów. Szatynka spojrzała na pieniądze, które zostawił. Dziwnie poczuła się po jego wyznaniu. Chciał jej łaski? Co na celu miało powiedzenie „kocham cię" po tym, jak traktował ją jak swoją własność? Vincent Jones był toksyczny i żadna chwilowa zmiana nie mogła tego zmienić. Dostawał to czego chciał, a jeżeli tak nie było zamieniał się w agresywnego dupka. Zabrała do ręki swój telefon przypominając sobie o „wyjściu do sklepu". Przeklnęła w głowie swoją głupotę. Kto normalny uwierzyłby, że spędziła 3 godziny w sklepie spożywczym? Przeglądała instagrama polubiając posty swoich znajomych. Po dość niedługiej chwili dostała powiadomienie od Theodora.
Heiston
Stoję przed Heaven.
Wyjdź.
Co?
Po co...
Możesz chociaż raz nie być irytująca?
Masz minutę.
Zacisnęła mocno pięści zabierając torebkę. Wyszła z pubu i spojrzała w stronę czarnego mercedesa. Zaczęła się stresować, bo ich ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. Podeszła do uchylonej szyby i zaczęła bawić się pierścionkami na palcach. Zapatrzyła się na swoje buty unikając wzroku chłopaka.
— Wsiądziesz czy dalej będziesz podziwiała chodnik? — Wywrócił oczami zirytowany jej zachowaniem.
— Po co miałam przyjść?... — Spytała cicho nie podnosząc wzroku. W tamtej chwili sznurówki jej butów wydawały się bardzo interesujące.
— Bo chciałem pogadać. — Otworzył drzwi z drugiej strony. — Chodź i nie rób scen. Dobrze ci radzę. — Popatrzył na nią poważnie.
Wsiadła do jego samochodu zapinając pasy. Dobrze wiedziała, jak szybko chłopak potrafił jeździć. Przełknęła głośniej ślinę patrząc przed siebie.
— O czym? — Dopytała nie patrząc w jego stronę.
— Jest u mnie moja siostra. — Westchnął. — Muszę dzisiaj gdzieś wyjść i nie może zostać sama. — Wyjaśnił krótko przekręcając kluczyki w stacyjce.
— Prosisz mnie żebym została jej niańką? — Uniosła brew nie rozumiejąc chłopaka. Nie wyobrażała sobie zajmowania się jego siostrą o której nigdy nie słyszała.
— Była na odwyku. Siedzi w narkotykach już kilka lat. Ma 17 i nie ufam jej na tyle żeby zostawiać ją samą w swoim domu, rozumiesz? — Prowadził samochód.
— I ja mam jej pilnować? — Pokręciła głową. — Nie poradzę sobie. — Przyznała cicho. Raz miała córkę swojej sąsiadki pod opieką i nie skończyło się to dobrze. — Nie mam ręki do dzieci. — Oparła mocniej głowę o fotel.
— Jest mniejszym dzieckiem niż ty. — Zaparkował pod domem szybko wychodząc z auta.
Szatynka zacisnęła mocniej pięści i wysiadła odrazu za nim. Mocno trzasnęła drzwiami jego drogiego samochodu. Odwrócił głowę w jej stronę i zmierzył ją krytycznym wzrokiem. Pokręcił głową zdumiony jej zachowaniem.
— To auto kosztowało więcej niż twoje życie, Ambler. — Otworzył drzwi swojego domu. Wszedł do środka rozglądając się po wnętrzu. Nie zauważył nigdzie brunetki, dlatego wywrócił oczami. — Avery! Zejdź na dół. — Zawołał dziewczynę. — Muszę cię komuś przedstawić. — Mruknął spokojnie pod nosem.
Nie zdziwiło go to, iż siostra nie zeszła. Heistonowie znani byli z tego, że nikogo nie słuchali. To ludzie mieli słuchać się ich. Zamknął drzwi za plecami szatynki i chwycił mocniej jej nadgarstek. Pociągnął ją w stronę swojego pokoju. Złapał za klamkę, ale ku jego zaskoczeniu drzwi były zamknięte.
— Avery? — Zapukał po czym pociągnął mocniej klamkę. — Co ty robisz do cholery w moim pokoju. — Zacisnął mocniej szczękę.
Ambler stała zaraz obok bruneta. Patrzyła na niego kątem oka. Skoro jego siostra jest JEGO siostrą to nie ma opcji żeby był to miło spędzony wieczór. Wiedziała, że nie może mu odmówić, ale nie chciała spędzać czasu pilnując tej małej diablicy jego pokroju. Westchnęła ciężko zdając sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyboru. Otworzyła szerzej oczy zauważając, jak chłopak przez swoje ciagle ciągniecie klamki w końcu wyłamał zamek z zawiasów. Zakryła dłonią usta nie wiedząc co ma powiedzieć. Zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak jest silny, ale nie aż tak silny...
— Poważnie rozwaliłeś swoje drzwi? — Uniosła kącik ust siedząc przy jego czarnym biurku na którym trzymała swoje nogi. Komputer chłopaka był włączony, a na ekranie widniał obraz nagrania jednego z jego plików. — w swoim domu. — Dodała czując nie małą satysfakcje. Chwile minęło zanim skierowała wzrok na szatynkę obok brata. — Avery, miło poznać. — Wyciągnęła rękę w jej stronę.
Brooklyn była zdziwiona i pozytywnie zaskoczona. Podeszła bliżej brunetki chcąc uścisnąć jej dłoń. Avery złapała mocniej jej bluzę przyciągając ją do siebie. Pstryknęła palcami w blade czoło dziewczyny.
— Nie szczególnie obchodzi mnie twoje imię. — Dodała puszczając jej ubranie. Wyszczerzyła się ukazując swoje białe zęby.
— Ave. — Upomniał ją chociaż w głębi duszy miał ochotę się śmiać z naiwności starszej dziewczyny. Przecież tyle razy jej powtarzał, że to jego siostra.
— Ty mała... — Zagotowało się w niej i poczuła przypływ złości na dziewczynę siedzącą przed nią.
— Spryciulo. — Dokończyła za nią puszczając jej oczko.
W tamtej chwili wiedziała już jedno. Ona i Avery Heiston nie zostaną przyjaciółkami od serca.
— To twoja nowa panienka, czy pomoc domowa? — Odchyliła głowę na krześle. — Strzelam na to drugie, bo jednak jako mój brat musisz mieć gust, Theo. — Cicho się zaśmiała.
— To drugie. — Dołączył do siostry robiąc sobie żarty z Brooklyn. Zaśmiał się pod nosem widząc, jak szatynka zaciska mocniej szczękę patrząc na nich z nienawiścią. — ale czysto teoretycznie również twoja opiekunka. — Wzruszył ramionami zamykając pliki, które oglądała. Wyłączył komputer tak żeby nie obejrzała nic więcej.
— Widziałam wszystkie. — Chwyciła szklankę stojącą na jego biurku. Pociągnęła słomką trochę pomarańczowego soku do swojej buzi.
— Ja was po prostu nie cierpię. — Jęknęła męczeńsko zdając sobie sprawę, że musi zostać w jego domu.
— Ej laska. — Wstała z krzesła odkładając sok. — Znamy się dopiero 5 minut. — Miło się uśmiechnęła co wprawiło Theodora w podejrzenia.
— Może masz racje... — Odwrócił wzrok myśląc nad tym czy nie za szybko oceniła brunetkę.
— O 5 minut za długo. — poprawiła ręką dwoje brązowe włosy do tyłu. — Ja mam z nią zostać? — Wykrzywiła brwi. — Lepiej popilnuje się sama. — Przyznała to co oboje wiedzieli.
— Gówniara. — Warknęła pod nosem spoglądając na Theodora. — O której wrócisz?. — Spojrzała w telefon. Chciała wiedzieć ile będą trwać jej tortury.
— Za pięć godzin, Brooklyn. — Odpowiedział poważnie.
Zanim zdążyła coś mu odpowiedzieć komentarz brunetki znowu ją rozdrażnił. Nie mogła wyjść z podziwu, jak bezczelna okazała się Avery.
— Brooklyn? — spojrzała na nią z wyższością. — Woah. — Udawała zachwyt. — Rodzice to chyba serio cię nie lubili. — Wyszła z pokoju chłopaka i skierowała do kuchni. Zdążyła już dobrze poznać cały dom.
— Nie ma mowy, że tyle z nią tutaj zostanę! — Uniosła się uwalniając swoje emocje. Była rozdrażniona, a obecność siedemnastolatki działała na nią, jak czerwona płachta na byka.
— Wiesz, że nie masz wyboru. — Wyszedł zostawiajac ją samą w pomieszczeniu. Zabrał torbę z przed pokoju i wyszedł z domu nie żegnając się z żadną z nich. Nie miał na to czasu. Zastanawiał się co zastananie po powrocie i czy dom będzie w jednym kawałku.
Zacisnęła usta w wąską linie i patrzyła pusto na drzwi przed sobą. Nie minęła chwila, aż poczuła że ktoś wchodzi do salonu w którym obecnie się znajdowała. Avery położyła się na kanapie zabierając do ręki pilot.
— Wyjdę dzisiaj. — Zmieniała kanały ignorując osobę szatynki.
— Co proszę? — Uniosła brew. — Nigdzie nie idziesz. Nie ma mowy. Nawet na to nie licz. — zabrała jej pilota. — A za to, że byłaś suką nie ma telewizji. — Uśmiechnęła się zwycięsko siadając na czarnym skórzanym fotelu.
— Wiesz, że popełniasz poważny błąd? — Tym razem spojrzała na nią poważnie. Wstała z kanapy stając na przeciwko dziewczyny. — Ale to dobrze. — Uniosła kącik ust w przerażający dla Brooklyn sposób. — Nie będziemy się nudzić. — Odeszła od niej kierując się na schody prowadzące na górne piętro.
Przez głowę dziewczyny przeszło wiele myśli. „Nie będziemy się nudzić" brzmiał, jak zapowiedź czegoś złego. Odłożyła pilot na szklany stół i uniosła wzrok na dziewczynę wyżej siebie. Z jednej strony chciała wiedzieć co planuje, ale z drugiej wolała pozostać w niewiedzy.
Przez kilka kolejnych minut było spokojnie. W zasadzie nie miała kontaktu z dziewczyną. Czytała książkę którą znalazła na jednej z półek Theodora. Okazała się być ciekawsza niż sadziła, więc szybko ją pochłonęła. Avery w tym czasie zdążyła skontaktować się z kilkoma znajomymi. Tak jak obiecała - miała zamiar sprawić żeby nie było im nudno. Zabierając na ramie torbę wyszła z jednego z pokoi. Spojrzała na dziewczynę i uśmiechnęła się niegroźnie.
— To ja już pójdę. — Skierowała się do wyjścia.
— Co? Nie nie. — Odłożyła książkę i złapała mocniej jej nadgarstek. Nie zdawała sobie wtedy sprawy, że brunetka tylko na to czekała.
— Skoro tak stawiasz sprawę. — Wyjęła kajdanki z czarnym futerkiem zza pleców. Nim szatynka zdążyła się odsunąć zacisnęła jedną z obręczy na jej nadgarstku. Pociągnęła dziewczynę w stronę schodów i przyłożyła jej ręce do metalowej poręczy. Zacisnęła drugą obręcz tak samo przez co była przykuta do rurki. — Chce się spotkać ze znajomymi proszę Pani. — Zrobiła minę niewiniątka.
— Avery! — Szarpała rękami cały czas stukając kajdankami o metal. — Rozkuj mnie! — Krzyknęła na nią nie przestając się szarpać.
— Mówiłam, że będzie zabawnie? — Poklepała ją lekko po policzku. — Uwierz, Brooklyn. — Przybliżyła się do jej twarzy. — To i tak niewielka kara, jak na mnie. — Puściła jej buziaka w powietrzu i poszła powoli do drzwi.
— Avery! Masz w tej chwili to zabrać! Słyszysz?! — Krzyczała w jej stronę. — Do cholery wracaj tu ty mała podstępna żmijo! — Znowu uderzyła o rurkę. Przeklinała w głowie brak ostrożności.
— Krzyczeć to dopiero będziesz, jak mój brat wróci. — Otworzyła drzwi. — Może nawet i w jego łóżku. — Zamknęła je za sobą wychodząc z apartamentu. Nie oglądając się za siebie zarzuciła na głowie czarny kaptur zmierzając w stronę miasta.
— Kurwa Heiston! — Wydarła się wiedząc, że nie może zrobić nic więcej. Uderzyła czołem o metal i modliła się w głowie o to żeby wróciła cała i zdrowa. Nie chodziło o to, że się o nią martwiła. Ona martwiła się sama o siebie.
****
Agnes weszła do swojego pokoju. Na zewnątrz padał deszcz i panowała burza. Co jakiś czas na niebie było widać błyskawice. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Chciała podejść do swojego okna, ale zauważyła postać siedzącą na jej marmurowym parapecie. Przełknęła ślinę cofając się w tył. Tajemnicza osoba odwróciła głowę w jej stronę. Odrazu poznała te burze nieogarniętych brązowych włosów. Poczuła, jak nogi uginają się pod nią, a z każdą kolejną sukundą trudniej było jej oddychać.
— Travis?... — Podeszła bliżej chłopaka. Głos jej się załamał.
— Agnes. — Wstał z parapetu stając naprzeciwko niej. Mimo, iż był młodszy to dużo wyższy od niej. — Tęskniłaś? — Uśmiechnął się ciepło obejmując ją w swoich ramionach.
— A-ale jak... ale przecież... ale ty. — Nie umiała się wysłowić. Odsunęła się. — J-jak to możliwe. Co ty tutaj robisz?... — Patrzyła na niego mocno otwartymi oczami.
— Czy to ważne? — Wzruszył ramionami. — Mogę cię o coś zapytać? — Położył rękę na jej ramieniu.
— P-pytaj... — Jej głos drżał, a ona nie potrafiła nad tym zapanować. Nie mogła zrozumieć tego co właśnie się działo.
— Żałujesz tego? — Zapytał cicho pocierając jej ramie.
— Travis... — Poczuła ogromne wyrzuty sumienia. — Ja... ja nie chciałam. — Patrzyła na niego błądząc wzrokiem po twarzy chłopaka. — Nigdy nie chciałam żeby ci się to stało, słowo. — Spuściła głowę.
— To twoja wina. — Przekrzywił głowę. — To z twojej winy mnie porwano i torturowano. To przez ciebie. — Przyglądał się czerwonowłosej dziewczynie.
— Ty nie możesz być prawdziwy, nie możesz... Co się dzieje? — Panikowała czując, jak jej ciało się trzęsie.
— To powinnaś być ty. — Skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
— Dość! Nie mów już nic! — Schowała twarz w swoje dłonie. Nie chciała słuchać więcej tego co mówił brunet. Poczuła łzy w oczach. Mocno zacisnęła powieki próbując nie skupiać się na jego słowach. W jednym momencie jedynym co słyszała była cisza. Przerażająca cisza.
Otworzyła szybko powieki i zauważyła swój biały sufit. Odetchnęła z ulgą rozumiejąc, że był to tylko jeden z jej koszmarów. Nie wiedziała, że koszmar dopiero się zaczyna. Poczuła czyjś dotyk na swoim policzku. Chłodną gładką dłoń. Zwróciła wzrok w bok i zauważyła szafirowe tęczówki należące co Jeffa. Odskoczyła, jak poparzona na drugą stronę łóżka. Nim zdążyła wydać z siebie jakiś dźwięk jego duża dłoń zakryła jej usta. Przełknęła ślinę. Była przerażona zdając sobie sprawę z tego, że szatyn jest w jej domu.
— Nie krzycz. Twoi rodzice śpią. — Mruknął znudzony zabierając rękę. Długo nie kontaktował się z czerwonowłosą przez co miała z pozoru spokój.
Kiwnęła lekko głową dając mu potwierdzający znak. Miała ochotę krzyczeć, ale tego nie zrobiła. Bała się chłopaka i tego co jej zrobi. Postanowiła się grzecznie słuchać włączając instynkt przetrwania. Jeżeli jej życie zależało od tego czy będzie słuchać rozkazów Jeffa, postanowiła tak zrobić.
— C-co tutaj robisz?... — Ciężej oddychała nie umiejąc się uspokoić. Nie patrzyła w jego stronę, a wzrok wbiła w ciemne panele.
— Chce porozmawiać z tobą o Brooklyn. — Odparł spokojnie co nie było do niego podobne. Przeczesał palcami czarne włosy do tylu. — Nie musisz nic mówić. Po prostu mnie słuchaj. — Poprawił jej prześcieradło.
— Dobrze... — Zagryzła wnętrze swojego policzka.
— Od kilku miesięcy cię okłamuje. — Odparł ostro. — Wpakowała się w nie małe problemy. Większe niż ty, Agnes. — Spojrzał na nią.
— Co?... Brooklyn? — Nie rozumiała. Miała wrażenie, że szatynka wiodła spokojnie życie. Takie życie jakie zapamiętała.
— Theodor Heiston ją prześladuje. — Oparł plecy o oparcie jej łóżka. — Grozi jej, bo widziała coś czego nie powinna.
— Co widziała?... — Mimo przerażenia jakie ją ogarniało postanowiła dopytać o szczegóły.
— Smierć twojego brata. Smierć Travisa Villera. — Wyjaśnił krótko. — Heiston przyczynił się do tego. To on jest winny zabójstwa tego chłopaka. — Uniósł kącik ust wiedząc jakie emocje w niej wywołuje.
— N-nie... to nie może być prawda. Theo to jej chłopak... oni są razem, ty... ty nic nie wiesz. — Nie mogła w to uwierzyć. Brooklyn ją okłamała? — Chcesz mi powiedzieć, że moja cholerna najlepsza przyjaciółka od kilku miesięcy jest w ogromnym niebezpieczeństwie, a ja nic o tym nie wiem?! — Uniosła się. Bardzo zależało jej na Ambler mimo, iż ostatnio tego nie okazywała.
— To ci właśnie próbuje powiedzieć, Viller. — Zirytował się. — Wiesz co jest w tym śmieszne? — Nie czekał na odpowiedź. — Ona również nie wie. — Uśmiechnął się wrednie wstając z jej materacu. — A przynajmniej tak było. — Zacisnął szczękę. — Teraz musisz zapłacić za swoje głupotę. — Udawał, że się zastanawia. — Myśle, że życie Brooklyn Ambler to wystarczająca zapłata.
— J-Jeff... nie. — Zaprzeczyła głową. — Ona nic nie zrobiła. Nie jest winna. Proszę zostaw ją... — Zaczęła go błagać.
— Skarbie. — Zbliżył się do czerwonowłosej. — To kwestia czasu kto pierwszy ją wykończy. Czy ja czy Theodor. W żadnym wypadku nie będzie to dla niej przyjemne. — Przejechał językiem po swoich zębach.
Agnes poczuła łzy w oczach. Nie chciała źle dla szatynki. Nigdy nie chciała dla niej źle. Zaczęła cicho łkać czym zwróciła uwagę chłopaka obok siebie.
— Chyba, że... — Otworzył jej okno.
— Chyba, że co?... zrobię wszystko, wszystko co tylko chcesz. Kocham Brook... nie mogę pozwolić żeby coś jej się stało... nie jej. — Płakała. — Jest dla mnie jak siostra...
— Pomożesz mi zniszczyć życie Heistona. — Odparł chłodno mierząc ją wzrokiem. — Mimo tego, iż myślisz, że jesteś bezużyteczna. — Cicho się zaśmiał, ale nie był to przyjemny śmiech. Należał do kogoś złego. Należał do Jeffa. — Jesteś kluczem do spełnienia moich marzeń. — Pocałował ją w czoło. — Czy tego chce czy nie. Muszę o ciebie dbać.
Poczuła czerwone wypieki na swoich policzkach. Nie zebrała się na wypowiedzenie słów i złożenie zdań. Lekko kiwnęła głową godząc się na jego warunki.
— Koszmarów, kochanie. — Wyszedł z jej pokoju oknem zostawiajac ją samą z jej myślami. Pogratulował samemu sobie w głowie. Tym sposobem mógł śmiało stwierdzić, że zaczął manipulować Agnes Viller.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro