Rozdział 1 - Plecak.
[Ogólnie ten jeden rozdział jest pisany z perspektywy Brook, bo miałam poprawić opowiadanie ale mi się odechciało i usunęłam je z wattpada. Jednak dużo prosi żeby wróciło, więc macie]
Leżałam przytulona do swojej białej kołdry. W nocy nie potrafiłam zasnąć przez dziwne odgłosy za oknem, których sama nie umiem wyjaśnić. Możliwe, że tylko mi się zdawało i próbowałam wytłumaczyć sama przed sobą takim sposobem swoje problemy ze snem. Spojrzałam kątem oka na zegar wiszący nad moim biurkiem. Jego wskazówki pokazywały godzinę 6:30, czyli czas, w którym powinnam wstawać, by nie spóźnić się na swoje pierwsze zajęcia tego dnia. Jęknęłam zrezygnowana i schowałam głowę w poduszkę zdając sobie sprawę, jak bardzo nie chce mi się wstawać z miękkiego łóżka. Jak codzień do pokoju wszedł mój ojciec. Wysoki brązowowłosy mężczyzna przed pięćdziesiątką pokręcił głową widząc, że dalej wygodnie leżę w swoim łóżku. Podszedł bliżej materaca i zabrał okrycie do, którego byłam przytulona.
— Wstajemy śpiąca królewno! — Cicho zaśmiał się widząc moje włosy. Odstawały na wszystkie strony i jak można było powiedzieć, żyły własnym życiem. Nie było to dla niego czymś nowym, bo jak zdążył zauważyć zasnęłam bez wysuszenia ich przez co wszystkie splatały się tworząc bolesne kołtuny.
Odłożył moją kołdrę na ziemie i usiadł na białym materacu. Mężczyzna szturchnął mnie lekko w ramie widząc sińce pod moimi oczami. Zmarszczył brwi i spoważniał, gdy wstałam do siadu i zaczęłam przecierać zmęczone oczy. Odrazu nie spodobało mu się to co zdążył zaobserwować.
— Znowu nie spałaś w nocy? — Zapytał chociaż dobrze wiedział, że ma racje. To samo pytanie powtarzało się praktycznie każdego ranka. „Znowu nie spałaś" było, jak tradycja, której nie potrafiłam zmienić chociaż bardzo, bym tego chciała.
— Nie umiałam zasnąć. — Mruknęłam pod nosem poprawiając niesforne włosy do tyłu. Denerwowało mnie w jej życiu, iż nie odziedziczyłam idealnie układając się ciemnych włosów po swojej matce. — To nic. — Machnęłam niedbale ręką. — Nie przejmuj się. — Wstałam ze swojego łóżka i podeszłam do szafy mrużąc oczy. Omijałam wzrokiem wielkie lustro stojące obok szafy żeby nie widzieć, jak bardzo źle wyglądam. Nie chciałam zejść na zawał przed swoim bratem.
— Agnes zaraz po ciebie będzie. — Przyglądał mi się uważnie. — Śniadanie jest na dole, nie spóźnij się do szkoły. — Odłożył kołdrę na miejsce poprawiając ją na łóżku. — Wiesz, że ona nie będzie na ciebie czekać i weźmie sprawy w swoje ręce, Brook. — Przyznał dobrze znając moją najlepszą przyjaciółkę. — Więc ciesz się, że na razie masz do czynienia tylko ze mną młoda damo. — Zaśmiał się.
— Zaraz zejdę. Tylko się ubiorę. — Wyjęłam z szafy szarą bluzę i czarne jeansy. Bluza jednak w porównaniu do spodni była o dwa rozmiary za duża. — Wyjdziesz? Chce się przebrać. — Uniosłam brew przyglądając się twarzy mężczyzny.
— Czekam na dole. — Wyszedł z mojego pokoju zamykając za sobą drzwi. Skierował się schodami w stronę kuchni znajdującej się na dole.
Odrazu, gdy mężczyzna wyszedł odetchnęłam z ulgą. Złapałam za materiał swojej czarnej koszulki, która sięgała mi do kolan. Zdjęłam ją z siebie i nałożyłam przez głowę bluzę. Poprawiłam jej kaptur i włożyłam zestaw swoich srebrnych pierścionków. Wzięłam szczotkę z półki obok toaletki i zaczęłam rozczesywać swoje gniazdo, które inni nazywali włosami. Spakowałam do plecaka potrzebne książki związując włosy w luźny kok, zostawiając dwa luźne pasemka z przodu. Wyszłam ze swojego pokoju zbiegając po schodach. Zatrzymałam się w progu drzwi do kuchni i skupiłam wzrok na swoim starszym bracie. Edward był bladym szatynem wyższym ode mnie o kilka centymetrów. Tylko wywróciłam oczami widząc, jak ten wymienia wiadomości z moją przyjaciółką. Usiadłam na krześle biorąc do ręki tosta, próbując ignorować jego poranne amory przez telefon.
— Dłużej się nie dało? Zaraz się spóźnisz. — Tata spojrzał za okno, gdy usłyszał klakson. Pomachał Agnes i podszedł do drzwi, by ją wpuścić. Traktował dziewczynę praktycznie, jak swoje trzecie dziecko. Dbał o nią, a normalnością stało się dla niego to, że często u nas pomieszkuje.
Czerwonowłosa weszła do naszego domu i odrazu trafiła do kuchni. Zmierzyła mnie gniewnym spojrzeniem. Sama w głębi duszy nie potrafiła zrozumieć, jak udało nam się ze sobą zaprzyjaźnić.
— Brooklyn Tency Ambler. — Uniosła brew. — Można wiedzieć co robisz jeszcze w domu? — przekrzywiła głowę patrząc na mnie złowrogo. Mrużyła oczy przez co chciała pokazać tym swoje niezadowolenie z mojego zachowania.
Chciała powiedzieć coś więcej, ale Edward oplótł ją swoimi umięśnionymi ramionami w tali i położył głowę na jej ramieniu. Często to robił, w końcu chcąc nie chcąc wiedziałam, że jest chłopakiem Agnes.
— Cieszę się, że jesteś. — Szepnął cicho do jej ucha wywołując przy tym ciarki na plecach dziewczyny. Uwielbiał być obok niej i starał się z całych swoich sił żeby być dla niej najlepszym chłopakiem pod słońcem.
Wywróciłam oczami i włożyłam tosta do swoich ust przytrzymując go zębami. Złapałam ramie niższej dziewczyny i pociągnęłam ją za sobą do drzwi. Oszczędziłam sobie oglądania ich czułości, które działały mi na nerwy.
— Cześć kochanie! — Edward krzyknął za nami machając Agnes na pożegnanie. Chciał iść za nami, ale już dawno skończył szkołę do której chodziłyśmy. Był starszy o kilka lat.
— No wiesz ty co? — Agnes pomrugała szybciej idąc za mną. — Nie zdążyłam się nawet z nim pożegnać. — Skrzyżowała swoje ręce na klatce piersiowej.
W przeciwstawię do mnie Agnes zawsze dbała o swój wygląd. Szybko znalazła chłopaka, którym okazał się mój brat. Ja byłam za to daleko od relacji z jakimi kolwiek chłopakami. Odkąd zerwałam z natrętnym Vincentem nie chciałam zaczynać związku z nikim innym. Chłopak był toksyczny i pilnował mnie na każdym kroku. Długo po ich rozstaniu nie chciał dać mi spokoju, ale przez Edwarda odpuścił i trzymał się na dystans. Wsiadłam do auta, a obok mnie usiadła Agnes. Czerwonowłosa złapała za kierownice i przekręciła kluczyki w stacyjce odjeżdżając spod mojego domu. Zaczęła jechać prosto w stronę liceum do, którego uczęszczałyśmy. Stukała paznokciami o obręcz kierownicy gorączkowo zastanawiając się nad tym, jak zacząć temat, który miała na języku od dobrego miesiąca.
— Tooo. — dziewczyna zaczęła przeciągając słowo. — Dzisiaj wieczorem jest impreza u Clark... może. — Nie zdążyła dokończyć, bo przerwałam jej wypowiedź. — No Brook! — Uniosła się zmarnowana. Bardzo zależało jej na imprezie blondynki z naszej klasy. Była dość znana, a jej rodzice bogaci. Miała nadzieje poznać dużo nowych osób na owej imprezie.
— Zapomnij. — Spojrzałam w stronę dziewczyny. — Żadnych imprez. Mamy egzamin z biologi za tydzień. — pokręciłam głową. — Masz maskarę? Zapomniałam pomalować rzęsy. — Sprawdziłam schowek. Wiedziałam, że wyglądam tego dnia dość paskudnie, jak na samą siebie. Przez to chciałam poprawić chociażby swoje długie rzęsy. Maskara zawsze ratowała mi życie.
Agnes podała mi małe opakowanie i kontynuowała ignorując moje wtrącenia. Była uparta i zdeterminowana żeby zmusić mnie na imprezę Katherine.
— Będą tam wszyscy... fajnie, by było poznać nowe osoby. — Skręciła. — Wiesz... zawsze siedzimy tylko w swoim towarzystwie. — Przygryzła policzek od środka. — Zrób to dla mnie. — Poprosiła. — Jeżeli ci się nie spodoba... to wrócimy do domu i obejrzymy jakiś film, zgoda? — Nalegała. — Kilka godzin, Brook... — Spojrzała na mnie maślanymi oczami.
— Agnes. — Zaznaczyłam ostro. Nie cierpiałam, gdy brała mnie na litość wykonując swoje dziecinnie przekonujące zagrania.
— Oj no proszę Brook! — wywróciła oczami. — Test z biologi dopiero za tydzień, a jestem prawie pewna, że znasz cały dział na pamięć! — Uniosła kącik ust wiedząc, że ma racje.
— Kpisz sobie ze mnie? Nie rozumiem najprostszych definicji. — Burknęłam obrażona. Przez kilka dni zdążyłam przeczytać około sto razy tematy, z których mieliśmy pisać klasówkę.
— Co to amebocyty? — Zapytała nie odrywając wzroku od drogi. Miała prawo jazdy już rok, a i tak nie ufała sobie do tego stopnia, by rozkojarzyć się podczas jazdy.
— Amebocyt, komórka ameboidalna inaczej komórka pełzakowata — Westchnęłam i zaczęłam cytować wręcz idealnie definicje z naszego podręcznika. — Zdolna do ruchów pełzakowatych, występująca w wielu grupach organizmów, pełniąca różne funkcje. — Przygryzłam policzek od środka. — Na przykład... ochrona przed drobnoustrojami, gromadzenie zbędnych produktów przemiany materii. — Ucichłam. — To niczemu nie dowodzi... — Czułam się przegrana w tej rozmowie.
— Dowodzi mojej racji panienko Ambler. — Puściła mi oczko zatrzymując samochód na parkingu szkoły. Poczuła satysfakcje z udowodnienia swojego.
— Naturalnie. — Cicho się zaśmiałam i wyszłam z samochodu kierując się do wejścia szkoły. Zdawałam sobie sprawę z tego, że byłam na przegranej pozycji.
— Czuje w tym sarkazm. — Uniosła brew pchając drzwi przed sobą do przodu. Rozejrzała się po pustym korytarzu. Był pusty co oznaczało, że lekcje już dawno się zaczęły.
— Ależ skąd. — Powstrzymałam śmiech i spojrzałam na godzinę w telefonie. Na chwile zamarłam w miejscu. Byłyśmy spóźnione 10 minut. — Agnes! Już do klasy! — Złapałam nadgarstek dziewczyny i pociągnęłam ją do sali biegnąc przed siebie.
Profesor Timberlate utkwił na nas swój wzrok tak samo, jak reszta klasy. Trzymał w ręce kredę, którą zapisywał działania matematyczne. Poprawił swoje okulary i wziął do ręki dziennik. Był tym typem nauczyciela, którego nie znosił każdy. Czepialski i na swój sposób okrutny mężczyzna w młodym wieku.
— Przepraszamy za spóźnienie. — Przeszłam obok starszego mężczyzny i usiadłam na swoim miejscu sadzając obok rozkojarzoną Agnes.
— Panna Ambler i Viller. Spóźnione. — Prychnął. — Jak zwykle. — Pokręcił głową odkładając kredę i zapisując w dzienniku naszą frekwencję. — Jakie usprawiedliwienie otrzymam tym razem?. — Jego głos mógł znaczyć tylko jedno, był zdenerwowany, bo przerwałyśmy mu lekcje.
— Autobus się spóźnił.
— Zabrakło nam paliwa.
Odpowiedziałyśmy w tym samym czasie przez co nasza wypowiedź były conajmniej komiczna. Skarciłam się w głowie za swoją głupotę, a Agnes ugryzła się w język. Cóż za zgranie.
— Wszystko jasne. — Zapisał spóźnienia i odłożył długopis. — Kłamstwo wam nie wychodzi. — Prychnął oburzony. — Zupełnie tak bardzo, jak matematyka. — Zacisnął szczękę. — Myślicie, że możecie od tak spóźniać się na moje zajęcia kiedy tylko sobie zapragniecie? — Palił nas wzrokiem.
— Przepraszamy... — Mruknęłyśmy cicho pod nosem w tej samej chwili. Nie chciałyśmy wchodzić w spory z nauczycielem.
— Viller, ostatnio dostałaś jedynkę z kartkówki. Myśle, że nauczyłaś się na dzisiejszą lekcje i będziesz w stanie to poprawić. Zapraszam do tablicy. — Nauczyciel wystawił kredę w jej kierunku.
Rudowłosa przeklnęła pod nosem i zabrała przedmiot z rąk profesora. Przełknęła ślinę stając przed zieloną tablicą. Matematyka nigdy nie była jej mocną stroną, a ostatni dział był dla niej czarną magią.
Wiedziałam, jak skończy się jej odpowiedź, więc bez większego zainteresowania skupiłam wzrok na swoim zeszycie i zaczęłam rozwiązywać równania. Również nie mogłam powiedzieć, że nowy dział był dla mnie czymś łatwym. W zasadzie od pierwszych zajęć z trygonometrii zastanawiałam się nad tym czy dwa dodać dwa to napewno cztery.
— Doczekamy się rozwiązania? — Poganiał Agnes. Jak zdążyła zauważyć cała nasza klasa, był najzwyczajniej w świecie wredny.
— Nie potrafię... przepraszam. — Odłożyła kredę i szybko poszła na swoje miejsce. Zauważyłam czerwone wypieki na jej policzkach, przez co odrazu zakryła je wnętrzem swoich dłoni.
— Jedynka. Kolejna. — Westchnął wpisując stopień czerwonym długopisem. Uwielbiał w ten sposób zaczynać swoje dni.
Jasnooka uszczypnęła się w swój nadgarstek chcąc się w jakiś sposób ukarać za brak wiedzy. Wiedziała, że w domu ojciec nie da jej żyć i dostanie szlaban. Reszta lekcji minęła w spokoju. Dłużyła się w nieskończoność, ale po 35 minutach dobiegła końca. Szatynka spakowała swoje książki i założyła czarny plecak na swoje ramiona.
— Idziemy? — Brooklyn spojrzała na przygnębioną przyjaciółkę. Chciała jakoś poprawić jej humor, ale od urodzenia była pesymistką.
— Tak... — Wstała zabierając swoją torbę na ramie. Lekcja matematyki i kolejna zła ocena wpłynęły znacznie na jej humor.
— Mówiłam żebyś się pouczyła, Agnes. — Wyszła z sali. Od dawna obie wiedziały, że profesor uczepił się młodszej uczennicy i czekał na każdy, nawet malusieńki błąd z jej strony.
— Mówiłaś. — Chciała wyjść za nią, ale zatrzymał ją aksamitny i męski głos należący do wspominanego przez nie mężczyzny.
— Viller, zostań. — Uniósł brodę do góry przyglądając się szczupłej dziewczynie.
— Idź Brook, potem się spotkamy. — Zamknęła drzwi i podeszła do biurka znienawidzonego profesora. — Słucham?... — Obawiała się swojej obecnej sytuacji i tego czy napewno uda jej się zdać.
Szatynka wyszła z klasy zgodnie z prośbą przyjaciółki i poszła pod sale, w której miała odbyć się jej kolejna lekcja.
— Z takimi ocenami nie będę mógł przepuścić cię do następnej klasy. — Warknął stanowczo wstając z krzesła.
— Ja... poprawie to. — Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Mężczyzna ją odrażał i nie chciała przebywać blisko niego dłużej niż to konieczne.
— Obiecałaś mi to ostatnim razem. — Stanął naprzeciwko niej. — Wiesz, że nie lubię się na ciebie gniewać, Agnes. — Dotknął zimną dłonią jej ciepłego policzka.
Poczuła, jak jej wszystkie mięśnie się spinają, a ona sama nie umie wydusić z siebie słowa. Od jakiegoś czasu jej relacja z profesorem Timberlatem nie była normalna, ale nigdy nie przekraczał jej strefy komfortu. Zacisnęła mocniej pięści.
— Poprawie, Profesorze. Obiecuje. — Ściszyła ton i odsunęła jego rękę zdając się na odrobine odwagi.
— Od kiedy jesteśmy do siebie na Profesorze i uczennico? — Uniósł brew.
— Od zawsze... — Przygryzła mocniej wnętrze swojego policzka próbując zachować poważny ton.
— Lubię, gdy jesteś taka... — Uniósł kącik ust skanując wzorkiem jej ciało.
— J-jaka? — Zająkała się czując, jak jego duże dłonie spoczywają na jej tali lekko ją zaciskając.
— Zdeterminowana. Gotowa do działania. — Przyglądał się jej uważnie ściskając mocniej opuszki palców przylegające do jej wcięcia na tali.
— Taka już jestem... — Agnes odwróciła wzrok chcąc zerwać krępujący kontakt wzrokowy, który z nim złapała.
Złapał jedną dłonią jej podbródek i uniósł go do góry. Skupił swój wzrok na każdym detalu jej twarzy. Piegi na jej policzkach i zielone oczy dodawały jej uroku. Odsunął dłoń poprawiając niesforny kosmyk włosów za jej ucho.
— Pójdę już... Brook na mnie czeka... — Odsunęła się do tyłu i szybko wyszła z sali. Odetchnęła ciężko i poszła przed siebie zatłoczonym korytarzem mając nadzieje, że nikt ich nie widział.
Agnes nienawidziła się za to na co pozwalała starszemu mężczyźnie. Od dobrego miesiąca zaczął zwracać na nią szczególną uwagę. Przez wakacje bardzo się zmieniła. Sam nie wiedział czy to te ogniste włosy czy oczy, które przeszywały go na wylot wzbudziły jego zainteresowanie. Skierowała się do łazienki. Na jej szczęście była pusta. Odłożyła torebkę obok kafelek i oparła swoje ręce o umywalkę. Poczuła łzy w oczach, ale nie pozwoliła im spłynąć. Nikomu nie mówiła, jak wyglada jej relacja z nauczycielem matematyki nawet Brook. Odkręciła wodę w kranie i przemyła swoją buzie zimną wodą, by uspokoić myśli. Miała mętlik w głowie, bo nie widziała co zrobić. Powiedzieć komuś? Co jak ją wyśmieją? Postanowiła znosić jego zachowanie i liczyć na to, że któregoś dnia da jej spokój. Zakręciła wodę i wytarła buzie w papierowy ręcznik. Poprawiła krótkie włosy w lustrze po czym przetarła rozmazany tusz spod powiek.
****
W tym czasie Brooklyn siedziała przed klasą na parapecie. Zastanawiała się czemu nauczyciel tak uczepił się jej przyjaciółki. Wyjęła telefon i napisała do Agnes.
Arielka
Ej
Gdzie jesteś
Ile można rozmawiać?
Jestem w łazience
Zaraz przyjdę
Zagadał mnie i narzekał na oceny
Uczepił się ciebie
On cię nie przepuści ://
Nie przejmuj się
Zdam.
Podeszła do szatynki i usiadła obok niej na marmurowym parapecie. Oparła głowę o szybę i ciężko westchnęła.
— Jeszcze tylko 7 lekcji, wytrzymasz. — Ambler poklepała ją po ramieniu i weszła przez drzwi, które otworzyła ich nauczycielka.
— W co ty wierzysz... — Weszła za nią i usiadła w pierwszej ławce. Cały czas myślała nad rozmową z mężczyzną.
****
Wyszły z ostatniej lekcji tego dnia. Obie były zmęczone i wręcz pragnęły położyć się do łóżka. Brook spojrzała w stronę swojej przyjaciółki.
— Shake w Heaven? — Zaproponowała słabo się uśmiechając.
Kiwnęła głową i wyszła ze szkoły idąc do swojego samochodu. Kończyły lekcje już po zmroku przez zimę i krótkie dni. Chwile później były pod ulubionym pubem. Weszły do małego lokalu i zajęły jeden stolik. Agnes zamówiła dwa truskawkowe i oparła brodę o swoje dłonie. Skupiła wzrok na przystojnym brunecie za nimi.
— A to kto? — Uniosła brew nie rozpoznając chłopaka siedzącego kilka stolików dalej.
— Hm? — Brooklyn odwróciła głowę do tyłu patrząc na chłopaka. Szybko znowu skupiła wzrok na przyjaciółce. — Nie wiem... pierwszy raz go tu widzę. — Szepnęła nie chcąc zwracać na siebie uwagi.
— Ja też... a to ciekawe. — Podziękowała, gdy kelner przyniósł im dwie szklanki pełne truskawkowej rozkoszy.
— Wcale nie ciekawe, nie gap się tam tak. — Skarciła przyjaciółkę. — Wyjdziesz na jakąś psychiczną. — W porównaniu do Agnes dziewczyna umiała być dyskretna.
— Przecież nie patrze, dramatyzujesz. — Wywróciła oczami i wsadziła słomkę do środka szklanego naczynia.
— Przypomnę ci, że masz chłopaka. — Spojrzała na nią poważnie i przyłożyła słomkę do swoich warg.
— Pamiętam, ale patrz jaki jest przystojny... ej chyba wpadłaś mu w oko. Patrzy się tutaj. — Bawiła się słomką mieszając Shake.
— Chryste co ja z tobą mam, Agnes. — Spojrzała na jej telefon, który zaświecił się, gdy dostała powiadomienie. — Kto się dobija? — Dopytała ciekawa.
— Ojciec. — Dziewczyna zabrała telefon bliżej i przeczytała kilkanaście wiadomości. Odsunęła od siebie szklankę i wstała zabierając torbę na ramie. — Muszę iść. — Westchnęła zrezygnowana.
— Leć. — Wiedziała, jaki kontakt ma z tatą. — Widzimy się jutro? — Spytała spoglądając na nią w górę.
— Dzisiaj wieczorem. Wpadnę do ciebie o 20 i przyszykujemy się na te imprezę. — Agnes uniosła kącik ust i szybko wyszła z pubu nie pozwalając szatynce na sprzeciw.
— To niesprawiedliwe! — Krzyknęła za nią patrząc, jak ta szybko wsiada do swojego auta, które zaparkowane było niedaleko lokalu.
Z Agnes Viller nie wygrasz Brook.
****
Minęła około godzina. Dziewczyna przeglądała coś w swoim telefonie i nawet nie zauważyła, która jest. Dopijała Shake rudowłosej, dopóki nie zobaczyła wiadomości od swojego brata.
Darmozjad
Jesteś z Agnes?
Nie
Wyszła wcześniej, bo ojciec jej kazał
Czemu pytasz?
Bo mi nie odpisuje
Martwię się
To, że nie odpisuje ci na twoje serduszka to nie koniec świata
Może zasnęła
Może...
Chciała iść na te imprezę do Katherine
Z tobą?
Fajnie, że mi powiedziała.
Nie
Mówiła, że ciebie wyciągnie
Chociaż szczerze jej nie wierzyłem XD
Mhm
idziemy razem
Napisz jakby się do ciebie odezwała
Dobra
Napisze
Schowała telefon i wstała z miejsca. Chciała iść do wyjścia, ale wpadła w plecy wyższego chłopaka upuszczając plecak. Pomrugała kilka razy po czym odsunęła się na bezpieczną odległość. Brunet odwrócił się w tym samym momencie wbijając w nią swój wzrok. Był przystojnym wyższym bladym chłopakiem. Jego włosy były w nieładzie, ale to tylko poprawiało jego wygląd. Był ubrany w czarną bluzę i zwyczajne jeansy. W oczy rzuciły jej się tatuaże na jego szyi. Podrapała się lekko po przedramieniu nie wiedząc co powiedzieć.
— Uważaj. — Odparł chłodno w jej stronę. Atmosfera między nimi była tak napięta, że można było ciąć ją nożem.
— Przepraszam... ja tylko zapatrzyłam się i nie zauważyłam, że stoisz przede mną... — Próbowała się wytłumaczyć.
— Idź już. — Pokręcił głową z politowaniem nie marnując więcej swojego czasu na rozmowę z nią.
— Jeszcze raz przepraszam. — Podniosła czarny plecak z ziemi zakładając go na plecy. Zapłaciła za swoje zamówienie i szybko wyszła z lokalu.
Poszła na przystanek autobusowy. Z tego względu, że nie miała prawa jazdy nie jeździła. Usiadła na ławce i czekała na autobus, który miał przyjechać za 5 minut. Machała nogami myśląc o imprezie na którą mają iść. Katherine Clark była popularna w ich szkole i nikt nie chciał jej podpaść. Nie była przekonana co do pomysłu czerwonowłosej, ale mimo wszystko postanowiła przystanąć na jej propozycje. Wsiadła do zatłoczonego autobusu i złapała ręką rurkę przy oknie, by się nie przewrócić. Z tego co mówiła Agnes miała jeszcze godzinę do jej przyjścia, więc postanowiła się zdrzemnąć. Jako, iż chorowała na bezsenność nie potrafiła spać w nocy i często kończyło się to drzemkami podczas dnia. Dojechała i wysiadła z pojazdu. Zaczęła iść przed siebie zerkając nerwowo za swoje plecy. Była przewrażliwiona jeżeli chodzi o samotne wracanie po ciemności. Poczuła, jak jej plecak staje się cięższy. Wzruszyła ramionami ignorując ten fakt i otworzyła drzwi do domu swoimi kluczami. Odrazu na wejściu zobaczyła w przed pokoju brata ubierającego swoje buty. Zdjęła kurtkę i rozwiązała sznurówki.
— Młoda idę na trening. — Oznajmił zabierając na ramie sporą torbę sportową.
— Jak co piątek, wiem Edward. — Odwiesiła kurtkę i położyła plecak na szafce.
— Późno wracasz ze szkoły. — Szatyn założył czapkę, bo wieczorami było naprawdę zimno. Jak zauważył przez okno, zaczął padać śnieg.
— Byłam w Heaven. — Wyjaśniła i zarzuciła szalik na jego szyje. — Masz, bo zmarzniesz. — Sama szła w rozpiętej kurtce przez co miała czerwony nos odznaczający się na jej bladej karnacji. Lubiła w jakiś sposób „matkować" swojemu starszemu bratu.
— Dobrze mamo. — Poczochrał ją po głowie i wyszedł z domu zamykając za sobą drzwi.
— Co za dzieciak. — Mimo, iż była młodsza o 4 lata dalej czuła się starsza od swojego brata.
Obie z Agnes miały 19 lat i były w trzeciej klasie liceum. To był ich ostatni rok w szkole i chciały dobrze go wykorzystać. Nim Brook zdążyła wejść do swojego pokoju już usłyszała pukanie do drzwi. Zwlokła się po schodach i otworzyła. Jej zmarznięta przyjaciółka stała tuż przed nią.
— Szybko. Gorąca herbata. — Agnes minęła ją idąc do kuchni i odkładając dużą torbę do której, jak szatynka podejrzewała spakowała swoje kosmetyki i ubrania.
Weszła do kuchni i wyjęła czysty kubek po czym zalała owocową herbatę wrzątkiem z czajnika.
— Wiesz... Edward się o ciebie martwił. — Szatynka mruknęła pod nosem dosypując dwie łyżeczki cukru.
— Edward? — Oparła się o blat stołu. — A No tak... pisałam z nim. — Wyjaśniła. — Nie miałam czasu, jest słodki, gdy się o mnie martwi. — Stwierdziła i napiła wrzątku nie robiąc sobie z tego nic.
— Wpadłam na tego chłopaka w Heaven. — Przygryzła policzek od środka spoglądając na dziewczynę. Nie wiedziała czy to był dobry pomysł, bo Agnes za szybko nakręcała się na wszystko.
— Co?! — Wstała zadowolona i pisknęła. — Nie wierze! Jak super! I co masz jego numer? Gadaliście? — Dziewczyna zasypała ją masą pytań.
— Chwile, opieprzył mnie, że nie patrze gdzie chodzę. — Rozpuściła włosy. Miała gdzieś nieprzyjemne zachowanie bruneta, bo mało obchodziła ją jego osoba.
— To już coś! — Zaznaczyła unosząc kącik ust.
— A teraz przyznaj się co przyniosłaś. — Brooklyn spojrzała na torbę.
— Nic takiego... — Czerwonowłosa wysypała na kanapę jej zawartość. — Tylko kilka kosmetyków...
Szatynka wbiła wzrok w kupę różnych malowideł, pomadek, szminek, błyszczyków, bronzerów, paletek i wszystkiego czym malują się dziewczyny. Jęknęła męczeńsko.
— Tortury. — Usiadła na kanapie obok rzeczy.
— Przesadzasz... zobacz nasze sukienki! — Wyjęła czarną krótką sukienkę z odkrytymi plecami i białą wyglądająca tak samo.
— W życiu tego nie ubiorę. Nie ma mowy. — Wstała z kanapy.
Agnes popchnęła ją ręką przez co znowu usiadła. Zaczęła ją malować nie zważając na próby odtrącenia jej.
— Brook, dzisiejszego wieczoru będziesz wyglądać pięknie. Gwarantuje ci to. — Nie przeszkadzała sobie i zaczęła je obie stroić na imprezę.
Po kilku minutach poprawiła czerwoną szminką swoje usta. Była już przebrana i pomalowana. Spojrzała w stronę drzwi łazienki, a te się otworzyły. Brooklyn zaczęła ciągnąć sukienkę na dół, by zakryła większą cześć ud. Czuła się niekomfortowo.
— Wyglądasz... — Nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie.
— Jak dziwka? — Uprzedziła ją.
— Nie głupia. — Pokręciła głową. — Cudownie. Jestem z siebie dumna. — Podeszła do niej i poprawiła długie czarne włosy opadające na jej ramiona.
— Chwila... nie powinniśmy czegoś przynieść? — Szatynka zadała pytanie, nie znając się na tym. Nigdy nie chodziła na imprezy, bo najzwyczajniej w świecie nie była typem takiej osoby.
— Racja... przydałoby się coś dać. — Rozejrzała się.
— Tylko co... — Zamyśliła się spoglądając na przyjaciółkę.
— Już mam! — Podeszła do lodówki i wyjęła butelkę czystej. — To zawsze dobry prezent. — Puściła jej oczko i zabrała do ręki butelkę. Wyszła z jej domu zarzucając na siebie futerko.
Brook zdążyła w ostatniej chwili złapać za torebkę i kurtkę. Wsiadła do auta swojej przyjaciółki. Agnes włączyła swoją ulubiona piosenkę i zaczęła jechać w stronę posiadłości Katherine Clark. Dojechały pod jej dom i zauważyły tłum ludzi już na samym dworze. Zaparkowane samochody ciągnęły się przez całą ulice. Szatynka wysiadła z auta i poszła razem z czerwonowłosą do drzwi. Zadzwoniły dzwonkiem.
— Kolejni goście. — Katherine otworzyła drzwi i zmierzyła je wzrokiem. Uniosła kącik ust widząc papużki nierozłączki przed sobą.
— Cześć, Kate. — Agnes pocałowała ją w policzek i podała butelkę czystej.
— Hej... — Mruknęła cicho pod nosem nie chcąc zwracać na siebie uwagi.
— Brooklyn Ambler i Agnes Viller, was się tutaj nie spodziewałam. — Odgarnęła blond włosy do tylu i zabrała butelkę od dziewczyny podając ją towarzystwu w środku. — Zapraszam. Czujcie się, jak u siebie. — Sarknęła i odeszła w tłum.
Rudowłosa rozejrzała się po tłumie. Stała blisko swojej przyjaciółki czując się tam obco. Podeszła do stolika i nalała sobie kieliszek wódki, by jak kolwiek się rozluźnić. Brook nie powtórzyła czynności swojej przyjaciółki. Jej nozdrza zaatakował mocny smród fajek i alkoholu. Usiadła na kanapie obok całującej się pary. Gdy już myślała, że zmarnowała godzinę swojego czasu w jej oczy rzucił się pewien osobnik. Otworzyła szerzej oczy widząc w rogu pokoju szatyna od którego chciała uciec, jak najdalej. Wstała i poprawiła sukienkę.
— Zaraz wrócę. — Zwróciła się do niższej dziewczyny i podeszła do chłopaka. — Co tu robisz. — Warknęła zdenerwowana.
— Stoję. — Szatyn uniósł kącik ust lekceważąc jej poważny ton.
— Miałeś się do mnie nie zbliżać. — Zaznaczyła ostro krzyżując ręce na piersi.
— Już się tak nie denerwuj Brook, złość piękności szkodzi. — Zmierzył ją wzorkiem i oblizał swoje usta. — To impreza u Clark. Mogę tu być tak samo, jak każdy mieszkaniec tej zapyziałej nory.
— Nie patrz się tak na mnie. — Zacisnęła szczękę.
— Jak? — Chłopak znowu to zrobił.
— Przestań. — Warknęła czując, jak chłopak podnosi jej ciśnienie.
— Ubrałaś się w ten sposób, więc musisz liczyć się z tym, że kusisz ludzi swoim wyglądem. — Wbił w nią wzrok.
— Nie muszę. — Odsunęła się od niego.
Vincent złapał ją za nadgarstek przyciągając do siebie. Chciała się od niego odsunąć, ale mocno zaciskał dłonie na jej ręce.
— Gdyby nie to, że zerwaliśmy. — Ścisnął mocniej. —Zerżnąłbym cię teraz na tym stole tu przy wszystkich. — Puścił ją.
— Lecz się. — Przełknęła ślinę widząc czerwone ślady na nadgarstku. Spanikowana, podeszła do swojej przyjaciółki. — Zwijamy. Teraz. — Oznajmiła poważnym tonem.
— Hm? — Agnes spojrzała na nią. Była już lekko podpita.
Brooklyn nie wierzyła w to jakim cudem dała się namówić na imprezę tego pokroju. Rzygający ludzie i wódka, której nie było końca. Wolała się nie zastanawiać nad tym ilu z gości ma przy sobie nielegalny towar przez, który mogliby mieć dużo problemów.
— Vincent tu jest. Szybko... proszę. — Odstawiła jej kieliszek. — Napijemy się kiedy indziej. Możemy nawet się upić, ale w domu.
— Napij się Brook, czysta dobrze ci zrobi. — Oblizała usta.
— Chodźmy już... — Poprosiła raz jeszcze.
— Ja zostajeeee. — Przeciągnęła słowo czując, jak działa na nią alkohol. — Ale jak chcesz to wracaj nudziarooo. — Nalała sobie więcej trunku.
— Boże Agnes już. Wychodzimy. — Złapała ją za ramie i chciała wychodzić. Drogę zagrodziła jej grupka dziewczyn na której czele stała Katherine.
— Już wychodzicie? — Blondynka przekrzywiła głowę.
— Mhm, na Agnes źle działa alkohol. — Przyciągnęła do siebie przyjaciółkę nie czując się bezpieczna. Otoczyły je w swoim typowym kółeczku.
— Nie wypowiadaj się za koleżankę. — Katherine objęła ramieniem Viller. — Jeżeli chcesz, idź. Zajmiemy się Agnes. — Uśmiechnęła się wrednie. Dokładnie, jak rekin myślący o swojej kolacji.
— Idź Brook, widzimy się jutrooo. — Uśmiechnęła się szeroko nie wiedząc co dzieje się dookoła.
— Ugh. Napisz do mnie, jak wrócisz. — Szatynka spojrzała na dziewczynę w czerwonej sukience. — Jeżeli coś się jej stanie, będziesz miała do czynienia ze mną. — Wyszła szybko z domu bogatej dziewczyny. Nie chciała tam być ani chwili dłużej przez komentarze jej byłego chłopaka.
Zaczęła iść przed siebie w stronę swojego domu. Katherine nie mieszkała tak daleko, więc nie było to problematyczne. Po kilku minutach weszła przez drzwi do środka domu. Złapała do ręki plecak i skierowała na górę do pokoju. Usiadła na łóżko i zdjęła nie wygodne szpilki zrzucając je na panele. Podciągnęła plecak do siebie. Było to cięższe niż zazwyczaj przez co bardzo się zdziwiła. Rozsunęła zamek plecaka zauważając, że w jego środku nie znajduje się nic innego niż wielki czarny drogi laptop. Uniosła brew wyjmując go ze środka. Otworzyła go i zauważyła, że jest odblokowany. Na pulpicie nie było nic oprócz jednego folderu podpisanego „X". Chciała w niego kliknąć, ale na boku ekranu otworzył się prywatny chat. Spojrzała na wiadomość.
Nieznany
Masz coś co należy do mnie.
Chce to z powrotem.
Przełknęła ślinę i próbowała zrozumieć, jak weszła w posiadanie laptopa. Przypomniała sobie sytuacje z pubu i zderzenie z przystojnym brunetem. Uderzyła się w czoło rozumiejąc, że pomyliła plecak podnosząc go z ziemi. Musieli mieć bardzo podobne przez co doszło do pomyłki. Była w posiadaniu jego własności, a chłopak jej rzeczy, które chciała odzyskać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro