Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdzial 5 - Błąd.

Theodor odsunął ją od siebie i zszedł po schodach na dół. Spojrzał ostatni raz na dziewczynę chwytając za klamkę po czym wyszedł z jej domu. Poszedł do swojego samochodu ignorując jej osobę. Poczuł się dziwnie po kolejnej bliskości z szatynką. Odjechał kierując się do swojego mieszkania.
Brooklyn wyszła i stanęła przed swoim domem. Popatrzyła zrezygnowana za czarnym samochodem. Nie rozumiała tego co działo się z nią w ostatnim czasie. Czy to przez chłopaka czy przez pogorszenie relacji z Agnes. Westchnęła i weszła do środka. Stwierdziła, że powinna porozmawiać z czerwonowłosą. Zadzwoniła do niej zamykając drzwi nogą. Viller odrazu odebrała.

— Co jest? — Spytała jadąc autem.

— Masz czas? — Usłyszała to. — Jesteś w samochodzie? — Zdziwiła się. Myślała, że dziewczyna nie wyjdzie z domu po akcji ze zdjęciami.

— Ta... jadę do Heaven. — Przyznała skręcając.

— Super. Będę za 5 minut. — Brooklyn uniosła lekko kącik ust.

— Brook, czekaj. — Pokręciła głową.

— He? — Złapała za kurtkę.

— Będę z Katherine. — Przyznała cicho.

— C-co? — Pomrugała kilka razy. — Z Clark? Ty? Po tym co zrobiła? Agnes... — Pomrugała jeszcze raz kilka razy mając nadzieje, że to sen.

— Zaproponowała spotkanie... stwierdziłam, że pójdę. — Zatrzymała się pod pubem. — Umówimy się jutro, okej? Buziaki. — Rozłączyła się.

— O-okej... — Poczuła się zazdrosna. To było ich miejsce. Nie wierzyła, że Agnes będzie tam z dziewczyną której obie nie lubiły. Usiadła na małej ławeczce przy wyjściu i odłożyła kurtkę obok siebie. Ciężko westchnęła. Chciała jej powiedzieć o sprawie z Theodorem. To ona była blisko niej przez całe jej życie. Oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy.

****

Dziewczyna wyszła z samochodu i weszła do pubu przed sobą. Spojrzała w stronę blondynki siedzącej z kilkoma dziewczynami. Nabrała powietrza do płuc i podeszła do nich. Słabo się uśmiechnęła poprawiając kosmyk włosów za ucho.

— Agnes! — Katherine wstała i przytuliła dziewczynę. — Jednak jesteś. — Uśmiechnęła się do niej.

— Siadaj z nami. — Dodała brunetka obok nich.

Agnes zrobiła to odrazu. Poczuła się dobrze w ich towarzystwie. Zabrała do ręki menu i zawołała kelnera.

— Shake truskawkowy. — Oddała mu kartę dań.

— O jejku, to mój ulubiony. — Cicho się zaśmiała zarzucając blond loki do tyłu.

— Truskawkowy jest najlepszy. — Przyznała i odwzajemniła jej gest. — Wybaczcie, że zapytam... ale nie znamy się dobrze. Jak się nazywacie? — Spojrzała po dziewczynach przy stole.

— Jenna. — Brunetka spojrzała łagodnie w stronę jasnookiej.

— Ophelia. — Uśmiechnęła się.

— Wybacz Ag, ale. — Zaśmiała się. — Mogę tak ci mówić? — Bawiła się słomką swojego napoju.

— Ag? Ciekawy skrót. — Przyznała.

— To Arielka. — Złapała za jej włosy. — Mają piękny kolor. — Katherine poprawiła je na jej ramionach.

— Brooklyn mnie tak kiedyś nazywała. — Uniosła kącik ust. — Jak jeszcze była obok... — Przyznała cicho.

— A nie jest? — Clark objęła ją ramieniem.

— Nie koniecznie... — Odwróciła wzrok. — Ostatnio się od siebie oddaliłyśmy... — mruknęła pod nosem.

— Wiesz... przyjaciółka nie powinna się tak zachowywać. Dobra przyjaciółka. — Stwierdziła Jenna.

— Ma własne problemy... — Wywróciła oczami. — Typu nauka na egzamin. — Cicho się zaśmiała.

— To poważny problem, faktycznie. — Katherine uniosła brew patrząc na dziewczynę przed sobą. — Jeżeli przez naukę cię zlewa to nie jest ciebie warta.

— Propo problemów... musimy pogadać Agnes. Teraz. — Złapała ją za rękę i poszła do łazienki. Zamknęła drzwi i puściła jej rękę.

— O co chodzi Katheri— Przerwała. — Kate.

— Ja wiem. — Popatrzyła na nią łagodnie.

— Wiesz? Wiesz o czym? — Błądziła wzrokiem po jej twarzy.

— O twojej relacji z profesorem. — Uniosła brew.

Agnes przełknęła ślinę i poczuła, jak robi jej się słabo. Odwróciła wzrok i odsunęła trochę dalej od dziewczyny.

— Zluzuj. Nie chce się z ciebie śmiać. — Przyznała odrazu.

— Skąd wiesz?... — Spytała cicho.

— Sam mi powiedział. — Prychnęła. — Pochwalił się.

— P-pochwalił? — Zająkała się. — Nie rozumiem.

— Pokłóciłam się z nim miesiąc temu. Właśnie wtedy się na ciebie uwziął, racja? — Dopytała.

— Tak... — Uwiesiła na niej wzrok. — Pokłóciłaś się z nauczycielem? Kate ja naprawdę nie rozumiem co chcesz mi powiedzieć... — Odwróciła wzrok.

— Spotykam się z nim. Mamy romans. — Uniosła kącik ust. — Chciał mi zrobić na złość. Więcej nie będzie cię zaczepiał. — Wyjaśniła nie robiąc sobie z tego nic.

— Też cię do tego zmusza?... — Przygryzła policzek od środka.

— Agnes. Sama tego chce. To, że jestem młodsza o te kilka lat nie stanowi dla nas problemu... kochamy się. — Słabo się uśmiechnela.

— On ma 30 lat...

— To nam nie przeszkadza. — Przyznała bawiąc się pasemkiem blond włosów.

— Nie wiedziałam... — Spojrzała na nią.

— Już wiesz. — Puściła jej oczko. — Ale ja cię nie rozumiem, Agnes. — Przyznała.

— To znaczy? — przekrzywiła głowę.

— Miałaś takiego przystojnego kolesia obok siebie. Czemu nie czerpałaś przyjemności z jego zainteresowania? — Spytała wprost.

— Mam chłopaka... — Odwróciła wzrok.

— Chłopacy przychodzą i odchodzą. Jeden się znudzi to bierzesz następnego. — Wzruszyła ramionami.

— Kocham Edwarda. — Zacisnęła szczękę.

— Przecież nie musiałby wiedzieć. Ma do ciebie zaufanie? Ma. Co ci szkodzi? Zabawić się raz w życiu. Nie znudził ci się już twój związek? Jesteś młoda. Możesz próbować nowych rzeczy, a on nie powinien mieć o to problemu. — Szturchnęła jej ramie.

— Zapamiętam. — Uśmiechnęła się. — Wracamy do dziewczyn? — Zmieniła zdanie na temat Clark.

— Jasne. — Pociągnęła ją za rękę wychodząc z łazienki. Była z siebie zadowolona, bo wiedziała, że wywołała u niej mętlik w głowie.

****

Edward wszedł do środka swojego domu i zauważył dziewczynę siedzącą przy ścianie. Zmarszczył brwi. Usiadł obok niej obejmując ją ramieniem.

— Co jest młoda? — Spytał spoglądając na nią.

— Edward... — Mruknęła cicho.

— Tak? — Przekrzywił głowę.

— Przytulisz mnie? — Spytała podnosząc głowę.

— Co się stało? — Uniósł brew. Od dawna nie mieli ze sobą takich relacji.

— Potrzebuje tego?... — Brooklyn poprawiła kosmyk włosów za ucho.

— No już chodź. — Usiadł obok niej i objął ją ramieniem przesuwając do siebie. — Wyżal się. Widzę, że tego potrzebujesz. — Pogładził dłonią jej głowę.

— Ostatnio... jest ciężko. — Bawiła się rękawem koszuli.

— Nie tylko tobie, Brook. — Sam w ostatnim czasie czuł się źle z wydarzeniami, które miały miejsce.

— Nie jestem z Agnes już tak blisko... — Rozpruła rękaw i kręciła nitką na swoim palcu.

— O czym ty mówisz? Cały czas u nas jest. Praktycznie codziennie. — zdziwił się słowami siostry.

— Ty nie rozumiesz. Jest tutaj, ale nie ma jej obok mnie. Nie ma jej, gdy tego potrzebuje... zawsze była. — Przygryzła policzek od środka.

— Brook... — Westchnął. — Ciebie też przy niej nie było, gdy tego potrzebowała. Zostawiłaś ją samą... — Przypomniał jej.

— Ale ja nie zaczęłam znajomosci z kimś pokroju Clark. — Warknęła i wyrwała nitkę z koszuli.

— Hm? O czym ty mówisz? — Zmarszczył brwi.

— Była z nią dzisiaj w Heaven. — Wyjaśniła spoglądając na niego.

— Czego chce od niej Clark? Nie wystarczy jej opublikowanie tych zdjęć?. Za kogo ona się ma. — Zdenerwował się na dziewczynę. — Pogadam z Agnes. To nie jest towarzystwo dla niej. — Chwile pomyślał. — Ty jesteś zazdrosna...

— Nie jestem i... Nie możesz jej rozkazywać... — Osunęła się. — A ja nie mogę zmusić jej do przyjaźni. Zawaliłam... muszę pogodzić się z konsekwencjami. — Poszła w stronę swojego pokoju.

Weszła do środka i zamknęła drzwi. Sytuacja w której była od kilku dni strasznie ją przytłoczyła. Po tym, jak dowiedziała się czemu Travis został zamordowany nie potrafiła w to uwierzyć. Podglądał ją. W dzieciństwie była strasznie związana z chłopakiem. On obiecał jej że, gdy dorośnie oświadczy się jej i założą cudowną rodzine. Traktowała go, jak przyjaciela, więc tylko kiwała głową na jego słowa. Westchnęła i schowała twarz w dłonie czując się bezsilna.

— Brook? — Stanął w progu drzwi do jej pokoju. — Możemy pogadać? — Zapytał spoglądając na nią.

— Edward chce pobyć sama... proszę. — Mruknęła cicho nie odsuwając dłoni.

Pokręcił głową i usiadł obok niej na łóżku. Spojrzał w sufit.

— Co ty robisz?... — Spojrzała na niego.

— Jestem przy tobie. — Wyjaśnił cichym tonem nie odwracając wzroku od żyrandolu na jej suficie.

— Ale... — Spojrzała na niego.

— Chcesz zostać sama. Słyszałem. — Wzruszył ramionami.

— A mimo to mnie nie posłuchasz, prawda?... — uniosła brew.

— Wiem, że tego nie chcesz. Nie lubisz samotności, Brook. — poprawił czarne włosy do tylu.

— Masz racje Ed. Nie cierpię. — Przyznała przygryzając policzek od środka.

— Martwię się o ciebie... ojciec też. — Popatrzył na nią z góry, bo był wyższy.

— Dlaczego? O mnie?... — Pomyślała chwile. — Nie masz o co, serio. — Próbowała go zapewnić.

— Masz chłopaka, starszego. — Zmarszczył brwi. — Dość szybko zaczęliście się spotykać. Nie jestem do niego przekonany i mam jakieś złe przeczucie...

— Wiem co robię, spokojnie. — Tak naprawdę nie miała pojęcia. Znowu okłamywała bliską jej osobę na rzecz bruneta, który wtargnął w jej życie.

— Kłócisz się z Agnes, coś się dzieje, ale nie chcesz mi powiedzieć... — Zauważył to.

— To nie tak... — Nie chciała się z nim kłócić.

— Jest mi ciężko widząc cię w takim stanie. Jest ciężko z Agnes... tymi zdjęciami... wszystko się sypie Brook. Dlatego musimy trzymać się razem. Przecież wiesz, że masz we mnie wsparcie. — Uśmiechnął się słabo.

— Czasami po prostu za dużo myślisz o innych... skup się na sobie. — Położyła dłoń na jego ramieniu i delikatnie je pogładziła.

— Bo mi zależy. Nie umiem od tak mieć gdzieś problemów ludzi, których kocham. — Wyjaśnił.

— Wyjaśnie to z Agnes, a o Theo się nie martw... jest okej. — Próbowała sama w to uwierzyć.

— Ufam ci, Brooklyn. Wierze, że mówisz prawdę. — Poczochrał ją po głowie unosząc kącik ust.

W tamtym momencie poczuła się okropnie. Tak jakby ktoś narzucił na jej plecy wielkie brzemię, które musi nosić i zostawił ją z tym sam. Powoli gubiła się w swoich kłamstwach, których musiała wymyślać coraz to więcej kryjąc przed innymi swoją relacje z Heistonem. Zawsze mu ufała. Byli nie rozłączni w dzieciństwie. Jednak przyszedł czas w którym on i Agnes zaczęli ze sobą chodzić. Poszła w odstawkę i oboje zepchnęli ją na drugi plan. Na początku nienawidziła tego, że są razem. Z czasem jednak jej zazdrość zastąpiło ich szczęście. Widziała, jak dobrze się przy sobie czują i to, że oboje się kochają. Próbowała nie być samolubna, jak to w zwyczaju miała i dała im spokój odsuwając się w cień. Z biegiem lat sytuacja się powtarzała. Edward znowu poświęcał czas jedynie czerwonowłosej zapominając o swojej siostrze. Nie miał pojęcia o tym co działo się w związku jej i Vincenta. Nikomu nie mówiła, jak chłopak naciskał na to, by mieli swój pierwszy raz. Tak właściwie to było powodem ich niekończących się kłótni. Brooklyn zrozumiała, że szatyn jest toksyczną osobą i jak najszybciej z nim zerwała. Nie umiał się z tym pogodzić przez co sprawa trafiła w odpowiednie ręce.

Odsunęła się od brata wstając z łóżka. Podeszła do swojego biurka i wyjęła z szuflady notes. Popatrzyła na niego i odłożyła go na blat drewnianego mebla.

— Hm? — Spojrzał w jej stronę.

— Powiem ci wszystko. — Przełknęła ślinę. — Ale obiecaj, że nie będziesz działał pochopnie. Obiecaj.

— W porządku. obiecuje. — Edward wstał podchodząc do niższej dziewczyny.

— Theodor... to wszystko nie tak. — Zaczęła patrząc prosto w jego ciemne oczy. Wiedziała, że będzie miała przez to problemy, ale nie potrafiła okłamywać dłużej swojej rodziny.

Uniósł brew patrząc na nią. Nie wiedział czego może się spodziewać. Nie miał pojęcia co zaraz usłyszy z ust szatynki.

****

Theodor siedział na kanapie w swoim mieszkaniu. Był to ładny i schludny apartament. Mieszkał sam, bo szybko po swojej 18 chciał się wyprowadzić od rodziców i iść na swoje. Postanowił dać trochę swobody Brooklyn wiedząc, jak na nią dział. Niestety to okazało się błędem bruneta. Czekał na swojego znajomego z którym łączyło go wiele niewyjaśnionych spraw. Gdy usłyszał dzwonek do swoich drzwi podszedł je otworzyć. Zmierzył wzrokiem blondyna przed sobą.

— Wchodź. — Otworzył szerzej drzwi odsuwając się od nich, by mógł wejść.

— W końcu znalazłeś czas. — Wywrócił oczami i zamknął za sobą drzwi. — A teraz mów. W jakie problemy tym razem się wpakowałeś?

— Ktoś widział pliki z mojego laptopa. — Przyznał. Był zły na siebie za to, że do tego dopuścił.

— Co kurwa?! — Uniósł się zaciskając pięści. — Załatwiłeś to?. — Nie zmieniał tonu.

— Dziewczyna, dziewiętnaście lat. Nie mogłem. — Pokręcił głową. — Ja tak nie robię. — Popatrzył na niego poważnie.

— Ty tak nie robisz? Ona nas wyda kretynie! — Krzyknął podchodząc bliżej bruneta.

— Nie wyda. Uspokój się, George. — Uniósł brew.

— Jak się nazywa. Dokładne dane. — Był zły na swojego kolegę.

— Brooklyn Ambler. Tyle ci wystarczy. — Zacisnął szczękę.

— Mów, jak do tego doszło. — Nie silił się na miły ton.

— Byłem w Heaven. Ona również tam była. Miała ten sam plecak i przez przypadek wzięła mój. — Theodor usiadł na fotelu.

— Coś ty odjebał. — Usiadł na kanapie.

— Ogarniam to. — Wyjął ze spodni paczkę papierosów.

— W jaki sposób?. — Zabrał jedną fajkę z jego paczki.

— Jestem blisko niej będąc jej „chłopakiem" — Skrzywił się na to słowo i włożył peta między swoje wargi. Odpalił zapalniczką i zaciągnął się wypuszczając z buzi dym.

— To zły pomysł. — Przetarł twarz dłońmi.

— Niby dlaczego? — Zmarszczył brwi trzymając papierosa między palcami.

— Zakochasz się w niej. — Stwierdził podpalając koniec papierosa. — Te udawanie to kwestia czasu stary.

— Nie jest w moim typie. To tylko gra. — Znowu się zaciągnął i powtórzył czynność sprzed chwili.

— Będziesz żałował, Theo. — Oparł głowę o oparcie kanapy.

— Nigdy nie żałuje. — Warknął gasząc peta o blat czarnego stolika.

— I to właśnie twój błąd do którego nie potrafisz się przyznać. — znał go dobrze i wiedział, że ma racje.

— Zajmij się sobą i swoimi sprawami. — Wyjął telefon.

— Czy tego chcesz czy nie mamy te same sprawy. I oboje musimy je ogarniać żeby nie wpaść w bagno.

— Jasne. — Wszedł w konwersacje z Brooklyn.

Brooklyn Ambler

Naprawdę nie chce robić ci krzywdy.
Nie zmuszaj mnie do tego.

Nie miał pojęcia, że powstrzymał ją przed tragedią.

****

Patrzyła w oczy swojego brata. Chciała powiedzieć mu wszystko. Jak ich relacja się zaczęła i w co się wpakowała. Ekran jej telefonu się zaświecił, a ona zobaczyła wiadomość. Przełknęła ślinę. Poczuła jakby jej nogi były z waty. Skarciła się w głowie za głupotę.

— Słucham cię. — Zauważył przejęcie siostry. — Odłóż ten telefon i mi wytłumacz.

Przygryzła policzek od środka. Znowu musiała to zrobić - wymyśliła kolejne kłamstwo.

— Theodor i ja znamy się dłużej... już wcześniej ze sobą kręciliśmy. Poznałam go w klubie. — Próbowała brzmieć wiarygodnie.

— To jest tą wielką tajemnicą? Nie rozumiem. — Podrapał się po karku. Myślał, że dowie się czegoś strasznego.

— Nie chciałam was okłamywać, bo wtedy nie wiedzieliście o tej relacji... sam widzisz jakie masz do niego uprzedzenia. Nie chciałam żebyś go oceniał...

— Myślałem, że powiesz coś gorszego. — Pogładził dłonią jest ramie. — Nie jestem zły, ale nie okłamuj mnie więcej i bądź ze mną szczera. Zgoda? — Popatrzył na nią łagodnie.

— Zgoda. — Kiwnęła lekko głową.

— I nie przejmuj się tak wszystkim. — Słabo się uśmiechnął.

— Muszę iść Edward. — Wyszła z pokoju i zbiegła na dół. Zabrała kurtkę wychodząc na dwór. Zmieniła nick chłopaka. Weszła w konwersacje z brunetem i odpisała.

Heiston

Prawie powiedziałam Edwardowi.

Szybko usunęła wiadomość, ale zdążył ją przeczytać. Ścisnął mocno pięści i odrazu napisał.

Heiston

Ty chyba kurwa nie rozumiesz.
To nie zabawa.
Pozwolenie ci na swobodę to był błąd.

Nic nie powiedziałam...
Przepraszam.

Dopiero będziesz przepraszać, Ambler.

Theodor wstał z kanapy wychodząc z mieszkania. Poszedł do swojego samochodu i wszedł do środka. Przekręcił kluczyki w stacyjce i wyjechał z podziemnego parkingu. Dobrze wiedział, gdzie jej szukać przez lokalizacje w telefonie dziewczyny. Po krótkim czasie znalazł ją siedzącą na ławce w parku. Podszedł od tylu i stanął za szatynką. Był na nią zły, wiedział, że musi panować nad swoimi emocjami żeby na tym nie ucierpiała.

— Ambler. — Odezwał się lodowatym tonem.

Wzdrygnęła się i odwróciła głowę za siebie. Zauważyła chłopaka przez co poczuła, że robi jej się słabo. Wiedziała, że jest na nią zły.

— Nie odzywaj się. — Uprzedził jej słowa i podszedł bliżej stając na przeciwko niej. — Popełniłaś duży błąd. Za błędy się płaci. — Patrzył na nią bez emocji.

— J-ja... po prostu nie wiedziałam co mam robić. To mnie przerasta... przepraszam. — Chciała wstać, ale mocno pchnął ją na drewniane belki. Położył kolano między jej udami i przycisnął jej plecy do oparcia ławki.

— Biedna... jaka biedna. — Pogładził dłonią jej policzek. — Aż tak cię to stresuje, Brooklyn? — Patrzył na nią uważnie nie odsuwając się.

— T-tak... — Jąkała się. Nie potrafiła zdobyć się na inny ton. Czuła się winna przez chęć proszenia o pomoc.

— W porządku. Dam ci spokój. — Zjechał kciukiem na jej dolną wargę. — Szkoda mi cię wiesz? — Przysunął jej twarz do swojej.

— Dlaczego?... — Szepnęła.

— Całe twoje życie jest teraz w moich rękach. I muszę przyznać ci to szczerze. — zabrał dłoń i zbliżył jej wargi do swoich. Ściszył ton głosu. — Podoba mi się to. — Uniósł kącik ust.

Zaprzeczyła głową. Poczuła jego oddech na swoim policzku. Nie wiedziała co powiedzieć. Zgodzić się z tym? Miał racje. Była pod jego kontrolą i musiała to zrozumieć.

— Może kiedyś zaznasz wolności. — Wstał prostując się.

— Nie zrobię nic co ci zaszkodzi... — Ciężej było jej brać oddech. Dalej czuła, jak duszą ją perfumy chłopaka.

— Oczywiście, że nie zrobisz. Mimo iż tego nie okazujesz. Jesteś inteligentna i wiesz, że poniesiesz konsekwencje. — Złapał jej rękę i podniósł ją z ławki.

— Naprawdę tak uważasz?... — Miała mętlik w głowie. Ani przez chwile nie myślała o policji czy pomocy. Przy nim świat nie istniał.

— Naprawdę przejęłaś się tylko tym po moich słowach? — Zaśmiał się sarkastycznie po czym zmierzył ją wzorkiem. — Chyba cię przeceniłem.

— Nikomu nie powiem... to była chwila słabości. — Brooklyn znowu była blisko niego. Czuła, jak ściska jej rękę.

— Ty jesteś słaba. — Odsunął się. — Ale popracujemy nad tym, Ambler. Wracaj do domu. — Zauważył, że znowu się rozpadało. Biały śnieg zajął większą cześć parku.

— Jesteś na mnie zły? — Dziwnie czuła się w ich relacji. Tak jakby nie chciała, by obca jej osoba miała o niej złe zdanie. Osoba, która przyczyniła się do zabicia kilkudziesięciu osób. Kryminalista i szemrany typ.

— Obchodzi cię to? — Poprawił jej kosmyk włosów za ucho.

— Nie... znaczy tak... w sensie nie. — Pogubiła się w swoich słowach. Zatraciła się w bursztynowych oczach bruneta.

— Jesteś interesująca. — Przeszywał ją wzorkiem. — Psujesz swoje życie kłamstwami, których wymyślasz coraz więcej. Wszystko z mojego powodu. To zabawne czy smutne? — Pokręcił głową. — Ciężko stwierdzić.

— Agnes... — Spojrzała za jego plecy.

— Hm? — Odwrócił głowę zauważając czerwonowłosą i blondynkę. Uniósł brew. Nie kojarzył, by dziewczyny się lubiły, a wręcz przeciwnie.

Katherine szła obok dziewczyny. Obie wracały z Heaven przez park. Agnes zostawiła samochód przed pubem, bo chciała się przejść. Nie spodziewały się spotkania z szatynką.

— O mój Boże. — Zauważyła Theodora. Odrazu jej się spodobał. Nie zauważyła osoby obok niego.

— Brook? — Spojrzała na przyjaciółkę z daleka. Stała obok Clark i przyglądała się im.

— Nie widziałam go tu wcześniej. Kurwa jaki przystojny... — Kate przygryzła paznokieć.

— Chłopak Brooklyn. — Wywróciła oczami i złapała nadgarstek dziewczyny kierując się w ich stronę.

— Kurwa. — Przeklnęła pod nosem widząc, jak idą wprost na nich.

— Gotowa na kolejny spektakl? — Spytał przyciągając ją do siebie i poprawiając jej szal na szyi.

— Potrzebuje więcej prób... — Szepnęła. Były coraz bliżej nich.

— Zapomnij. Mówiłem, że za błędy się płaci. — Puścił jej oczko i podszedł bliżej zbliżających się dziewczyn.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro