Rozdzial 4 - Wina.
Brooklyn wzięła swój telefon z szafki na którą odłożył go Edward, usiadła na swoim łóżku i w końcu zrobiła to o czym myślała od początku dnia. Weszła na chat z Theodorem i do niego napisała. Wiedziała, że postępuje głupio, ale ciekawość wygrała.
Nieznany
Co zrobił Travis.
Czemu on.
Muszę wiedzieć
Nie odpisał jej. Westchnęła i położyła się do łóżka. Mieli jutro lekcje na 7 rano. Wiedziała, że jeżeli teraz nie zmusi się do snu to nie zaśnie wcale. Przytuliła twarz do poduszki i przymknęła oczy. Po kilku minutach udało jej się przysnąć.
Edward dojechał do budynku w którym odbywały się jego treningi. Zabrał dużą czarną torbę na ramie i wszedł do środka. Spojrzał po swoich kolegach szepczących między sobą. Był pewny, że widzieli zdjęcia Agnes przez co zacisnął mocniej pięści. Odłożył swoje rzeczy do szafki i zdjął koszulkę. Jeden z chłopaków znajdujących się w szatni podszedł do niego od tyłu szturchając go lekko w plecy, by się odwrócił. Nie miał pojęcia, że to nie był najlepszy pomyśl na jaki mógł wpaść. Szatyn złapał go mocno za ramie i pchnął na szafkę obok siebie.
— Czego kurwa. — Warknął. Edward był pod wpływem silnych emocji.
— Ed... wyluzuj. — Odsunął się od niego. — Chciałem tylko spytać co u ciebie. — Poprawił ręką blond włosy do tylu.
Ambler zaśmiał się czysto sarkastycznie i zawiesił na nim swój wzrok.
— A jak może być? — Zacisnął szczękę. — Jest cudownie odkąd foty mojej półnagiej dziewczyny latają po internecie. — Sarknął.
— To przecież nic takiego. — Dodał jeden z nich. — Szczególnie dla Agnes. Ma się dziewczyna czym pochwalić. — Uniósł kącik ust.
— Milcz. — Odparł chłodno mierząc go wzrokiem. — Zamknij się.
— Nie powiesz mi, że ci się nie podobały. — Uniósł brew. — Po prostu nie chcesz się podzielić pięknem swojej dziewczyny. — Wzruszył ramionami.
— Raczej ciałem. — Dodał cicho jeden z nich.
— Jeszcze jedno słowo o Agnes, a nie ręczę za siebie. — Edward popchnął blondyna do tyłu i wyszedł z szatni.
Spojrzał na swojego trenera dając mu do zrozumienia, że da z siebie dzisiaj wszystko. Zabrał rękawice z ławki i zapiął je ciasno na swoich rękach. Skupił wzrok na czerwonym worku treningowym zawieszonym przed sobą. Wyobraził sobie, iż są tam wszyscy chłopacy śliniący się na widok zdjęć Agnes.
— Edward? Wszystko w porządku? — Podszedł bliżej niego. Był jego trenerem już kilka lat i szybko zauważył, że nie zachowuje się normalnie.
Edward bez opamiętania zaczął uderzać w cel przed sobą. Jego ciosy były czyste, ale strasznie szybkie. Gdyby bił się z żyjącą istotą już miałaby problem z oddychaniem. Poczuł, jak złość w nim pulsuje, a krew gotuje się w jego żyłach. Przypomniał sobie słowa czerwonowłosej. „Nie są złe", „To komplementy", nie traktował tego tak. Zacisnął mocniej pięści w rękawicach przekrzywiając głowę. Wiedział, że worek nie przeżyje tego starcia. Chciał znowu uderzać, ale ręka trenera wylądowała na jego ramieniu.
— Ed. Agresja to nie rozwiązanie problemów. — Mężczyzna pokręcił głową. — Zdejmij rękawice.
— Ale trenerze. — Westchnął i rozpiął je odkładając na bok. — Przecież o to chodzi. Liczą się mocne uderzenia.
— Tak. Masz racje. — Usiadł z nim na ławce. — Ale nie pokazujesz tu chęci do sportu, tylko próbujesz wyżyć się na niewinnym worku treningowym. — Uświadomił mu jego poczynania. — Wiem, że to przez te zdjęcia twojej dziewczyny.
— Skąd... — Popatrzył na niego nie rozumiejąc.
— Słyszałem, jak chłopaki o tym mówią. — Przyznał. — Edward.
— Tak?... — Powoli upływały z niego emocje przez kojący głos i sposób mowy mężczyzny.
— To co się stało jest straszne i bardzo współczuje tobie, jak i zarówno tej dziewczynie. — Dalej nie zmieniał tonu.
— Nie chce współczucia, Louis. — Odwrócił wzrok.
— Wiem, że bardzo ją kochasz, bo tyle się o niej nasłuchałem. — Cicho się zaśmiał. — Jeśli tylko będziesz przy niej myśle, że wszystko dobrze się skończy. Ludzie zapomną za jakiś czas, a dziewczyna która to wrzuciła poniesie konsekwencje.
— Katherine Clark i konsekwencje? Zabawny jesteś. — Szatyn pokręcił głową.
— Ed to, że w waszej szkole ma wysoką pozycje nie znaczy, że policja będzie się tym przejmować. — Wyjaśnił mu.
— Nakrzyczałem na Agnes... — Przyznał cicho.
Mężczyzna westchnął i popatrzył na niego łagodnym wzorkiem. Bardzo lubił swojego podopiecznego i chciał dla niego, jak najlepiej.
— Ona powiedziała, że podoba jej się ta uwaga, którą zyskała... że te zdjęcia nie są złe. — Chłopak zagryzł policzek od środka.
— Może to nie powód do złości? Agnes ma dystans do swojej osoby. Może pomyślała, że w ten sposób najlepiej poradzi sobie z tą sytuacją? — Louis próbował myśleć obiektywnie.
— Nie pomyślałem o tym... — Przeklnął pod nosem. — To, by było do niej podobne... przecież już tyle z nią jestem. Dlaczego na to nie wpadłem. — Uderzył się dłonią w czoło.
— Ważne, że teraz o tym myślisz. Odpuść sobie trening. — Poradził mu. — Jedź do niej i pokaż, że może na ciebie liczyć Edward. — Uśmiechnął się ciepło.
— Tak zrobię. Dziękuje... — Objął starszego mężczyznę. Zawsze miał w nim wsparcie za co go uwielbiał.
Louis oddał jego uścisk po czym spojrzał za nim. Chłopak szybko poszedł do swojej szatni i ubrał koszulkę. Zabrał torbę ze swojej szafki, wręcz wybiegając z budynku. Wsiadł do auta i wyjechał na główną drogę. Zaczął jechać w stronę kamienicy Agnes. Chciał zahaczyć o jeszcze jedno miejsce. Wybrał numer do dziewczyny, ale ta nie odbierała. Westchnął i zaparkował samochód. Wyszedł z auta, wszedł przez drzwi do małego lokalu. Wybrał bukiet białych róż, które Agnes uwielbiała. Zapłacił i wrócił do pojazdu. Czuł się, jak ostatni dupek i bardzo chciał przeprosić dziewczynę. Podszedł pod drzwi jej mieszkania po czym zadzwonił dzwonkiem. Nie miał pojęcia, że w tym czasie Agnes była zajęta pisaniem z kimś innym. Dziewczyna po krótkiej chwili podeszła do drzwi i je otworzyła. Pomrugała kilka razy widząc szatyna po czym przybrała obojętny wyraz twarzy.
— Co tu robisz? — Zauważyła kwiaty, ale nie zareagowała.
— Agnes Viller. — Wystawił bukiet w jej stronę. — Chce przeprosić za to, jak cię potraktowałem. Zachowałem się, jak dupek i nie zasługuje na dziewczynę taką jak ty. — Przygryzł wargę od środka.
— Fakt. Zachowałeś się, jak dupek. — Agnes wzięła kwiaty do rąk.
— Przepraszam słońce... to ta zazdrość i... — Nie powiedział więcej, bo dziewczyna zdążyła odłożyć prezent i przytulić go do swojego ciała.
— Już nic nie mów. — Wtuliła się w tors szatyna.
— Zraniłem cię... — Szepnął i pogładził dłonią jej głowę.
— Nie pierwszy i nie ostatni raz, Ed. — Mruknęła cicho zamykając za nim drzwi.
— Obiecuje, że ostatni... — Oparł brodę o głowę niższej dziewczyny.
Odsunęła się i złapała jego rękę. Poszła do swojego pokoju i usiadła z nim na łóżku. Słabo się uśmiechnęła odgarniając jego czarne włosy do tylu.
— Zapomnijmy o tych zdjęciach i tamtej imprezie, dobrze? — Poprosiła cicho.
— Dobrze... zapomnijmy. — Edward oparł swoje czoło o jej i cicho oddychał. Cieszył się, że znowu ma ją obok siebie. Przysiągł sobie już nigdy nie oceniać jej w ten sposób.
****
Brooklyn wstała następnego dnia wcześnie. Zauważyła, że w domu jest cicho. Podeszła do szafy i wybrała ubrania. Zdecydowała się na jasne jeansy i czarny golf na który narzuciła czarną koszule w kratkę. Spięła włosy w niski kok i zabrała plecak do rąk. Zeszła na dół rozglądając się. Nikogo nie było w domu. Podeszła do lodówki wyjmując z niej ser. Położyła go na suchego tosta. Miała jeszcze trochę do wyjścia. Agnes napisała jej w nocy, iż nie pójdzie na dzisiejsze zajęcia. Ubrała plecak podchodząc do wyjścia. Założyła swoje trampki i narzuciła na siebie czarną kurtkę. Przerzuciła przez szyje czerwony szalik i wyszła z domu. Musiała iść na przystanek autobusowy. Usłyszała dźwięk powiadomienia przez co szybko wyjęła swój telefon.
Nieznany
Przyjadę po ciebie po twoich lekcjach.
Wtedy możesz pytać.
Ale...
W porządku.
Stała dłuższą chwile na przystanku. Autobus spóźniał się już kilka dobrych minut. W krótkim czasie zrozumiała, że nie przyjedzie. Westchnęła i okryła się bardziej szalem. Na zewnątrz było bardzo zimno. Straciła już wszelkie nadzieje, aż do momentu zatrzymania się srebrnego samochodu obok siebie. Uniosła brew rozpoznając w nim blondynkę.
— Ambler. Podrzucić cię? — Zaproponowała przez uchyloną szybę.
— Clark. — Wstała z ławki i podeszła do jej auta. — To dzień dobroci dla zwierząt? — Dalej była na nią zła za sprawę z Agnes.
— Można tak powiedzieć. Wsiadasz czy chcesz kolejne spóźnienie? — Otworzyła jej drzwi zabierając swoją torebkę.
Przypomniała sobie o swoich pierwszych lekcjach. Zajęcia z profesorem Timberlatem. Nie chciała u niego problemów, więc bez większego namysłu wsiadła do auta Katherine.
— Po prostu jedź. — Brooklyn mruknęła cicho i zapięła swoje pasy.
— Mówi się dziękuje. — Katherine wywróciła oczami i zaczęła jechać w stronę ich liceum.
— Dziękuje za zniszczenie życia mojej najlepszej przyjaciółki? — Uśmiechnęła się cynicznie.
— Ależ nie ma za co. — Skręciła szybko przez co Brooklyn wpadła na szybę przyciskając do niej twarz.
— Świetnie jeździsz. — Brooklyn wyprostowała się i przetarła policzek.
— Mhm. — Zaparkowała pod szkołą po czym wysiadła z auta. Gdy zrobiła to również szatynka zamknęła samochód.
Brooklyn szybko poszła w stronę wejścia nie zważając na Clark. Poczuła się dziwnie po tym, jak zaproponowała jej podwózkę. Weszła do klasy i usiadła w swojej ławce. Przez całą lekcje myślała, jak powinna ułożyć pytania, które chce zadać Theodorowi. Katherine weszła do klasy chwile później i usiadła sama. Zauważyła jedną wiadomość... odrazu na nią weszła. Zdziwiła się, że dziewczyna do niej pisze.
Agnes Viller
Po co wstawiałaś te zdjęcia?
Bo dobrze wyszłaś.
Też masz do mnie o to problem?
Nie do końca
A chyba powinnam
Nie do końca?
Ludziom się podobają...
Czyli nie mogą być takie złe
Masz zajebiste ciało Viller
Dziwisz się?
Clark...
Wole Kate.
Masz dzisiaj czas?
Ja?
Mam...
Idę z dziewczynami do Heaven.
Wpadniesz?
Chętnie.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem i schowała telefon. Spojrzała kątem oka na zamyśloną Brooklyn. Nie skupiła się na lekcji, a myślami była na spotkaniu w Heaven.
****
Szatynka wyszła z budynku i zauważyła przed szkołą czarnego mercedesa. Poprawiła plecak powoli zmierzając do samochodu. Robiła tak wielką głupotę. Cały czas popełniała ten sam błąd. Powinna trzymać się od niego a daleka, a zamiast tego właśnie kroczy na spotkanie z chłopakiem. Spojrzała w telefon i zamarła w miejscu.
Travis
Brook potrzebuje pomocy.
Proszę.
Otworzyła delikatnie usta ze zdziwienia. Przełknęła ślinę patrząc na chłopaka przed sobą. Nie rozumiała z tego nic. Travis żyje? Więc kto był na filmiku? Theodor kłamał? Podeszła do niego i wsiadła na miejsce pasażera.
— Słucham. Zacznij swoje pytania. — Theodor położył ręce na kierownicy.
— Kłamałeś. — Brooklyn zacisnęła szczękę patrząc na niego.
— Zależy o czym mówimy. — Chłopak uśmiechnął się cynicznie.
— O Travisie. — Warknęła i pokazała mu telefon. — Co mu zrobiłeś. Gdzie jest. — Próbowała brzmieć poważnie.
— A o tym mówisz. — Wyjął jego telefon. — Nudziło mi się i poklikałem kilka literek na klawiaturze. — Uniósł kącik ust.
— Dupek. — Zacisnęła mocniej pięści.
— Uznam to za komplement. — Wywrócił oczami. — Pytałaś dlaczego Travis.
— Mhm. Nie odpisałeś. — Przyznała.
— Wy poważnie myślcie, że był takim niewinnym chłopczykiem?. — Popatrzył na nią poważnie.
— Był. Nie zasługiwał na to. — Odwróciła wzrok przypominając sobie filmik znajdujący się w plikach Heistona.
— Wiesz czym się zajmował? — Theodor spojrzał na drogę.
— Mhm. Naprawiał komputery. Był świetnym informatykiem. — Pokiwała głową. — Najlepszym w swojej klasie.
— Podglądał ludzi. — Zacisnął dłonie na kierownicy.
— C-co? — Dziewczyna zająkała się.
— Zarabiał w ten sposób. Myślisz, że skąd miał pieniądze na motor czy nowy telefon, podczas kiedy rodzina Agnes ledwo wiązała koniec z końcem? — Zapytał na pozór spokojnie.
— Mówił, że ma dobrze płatną prace... — Zamurowało ją.
— No i oczywiście, że miał. Wiesz czemu? Bo nielegalną. — Oparł głowę mocniej o fotel. — Ostrzegałem go. Mówiłem, że ma przestać. Dałem mu szanse, Brooklyn.
— Ale Travis nigdy, by nie... — Pomrugała kilka razy. — Nigdy, by się tak nie zachował. Nie... nie on. — Zaprzeczyła głową.
— Różni kolesie płacili mu, by schował małe kamerki w mieszkaniach dziewczyn na których punkcie mieli obsesje. Ex czy swoich partnerek. Kradli ich urządzenia dając mu je, by sprawił, żeby mogli je podglądać. Takim był świetnym informatykiem. — Wyjaśnił.
— N-nie chce w to wierzyć. — Słowa chłopaka nabierały sensu. Travis zawsze dobrze trzymał się ze swoimi wydatkami. Nigdy w życiu nie oskarżyłaby go o coś takiego.
— Był wiele razy u was w domu. — Spojrzał na nią. — Myślisz, że co zrobił, gdy został sam w twoim pokoju? — Uniósł brew.
— Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że on... — Nie dokończyła.
— Tak Ambler. Podglądał również ciebie. — Theodor odwrócił jej głowę w swoją stronę.
Nie wiedziała co powiedzieć. Zdawała sobie sprawę, że podoba się Travisowi, ale nie sadziła, że mógłby zrobić jej coś takiego. Poczuła, jak jej ręce się trzęsą.
— Widział, jak spałaś. Jak się przebierałaś. Cały czas widział co robisz. — Cieżko było mu o tym mówić. Takie zachowanie po prostu go obrzydzało. — Miał szanse zrezygnować... ale jej nie wykorzystał. — Powiedział ostrzejszym tonem.
— To o to chodziło z tym, że nie dotrzymał umowy? — Głos łamał jej się co każde wypowiedziane słowo.
— Dokładnie. — Potwierdził.
— Te kamery... dalej są w moim pokoju? — Przełknęła ślinę.
— Mhm. — Westchnął i odsunął od niej.
— Ja... muszę wrócić do domu. — Jak najszybciej chciała to sprawdzić.
— Poczekaj. Zobacz. — Podał jej telefon chłopaka.
— Nie powinnam... — Odsunęła go od siebie.
— Powinnaś. — Wepchnął jej telefon do rąk.
Był odblokowany. Weszła w galerie chłopaka i zauważyła album podpisany „Brooklyn". Otworzyła szerzej oczy widząc pełno swoich zdjęć. Zjechała niżej i zauważyła nagrania. Nagrania na których śpi we własnym pokoju. Theodor widział kątem oka jej reakcje. Nie dziwił się i nie miał zamiaru jej przeszkadzać. Przeklikała dalej natrafiając na swoje zdjęcia w bieliźnie... kilka dalej na zdjęcia bez niej. Zakryła buzie dłońmi i upuściła telefon pod swoje nogi.
— Faktycznie. Niewinny 17 latek. — Przekręcił klucze w stacyjce i wyjechał na drogę.
Schowała twarz w dłonie i rozpłakała. Poczuła się okropnie. Jakby była cały czas obserwowana. Zaczęła cicho łkać zwracając na siebie uwagę bruneta. Okazała słabość przy kimś kogo się bała.
— Nie byłaś jedyna. — Wzruszył ramionami i podjechał pod jej dom. — Nikogo nie ma prawda? — Nie zauważył kiedy wysiadła. Poszedł za nią zamykając samochód kluczykiem.
Poczuła, jak wszystko się w niej gotuje. Wbiegła do swojego pokoju i przypominając sobie punkt z którego była nagrywana zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu kamery. Theo oparł się o framugę jej drzwi i przyglądał się dziewczynie z zaciekawieniem. Nie trwało to długo. Zwróciła wzrok na swoją lampe składającą się z kryształków. Przypominała bardziej żyrandol. W oczy rzuciło jej się czarne kółko na miejscu na którym powinien być diament. Zacisnęła szczękę. Podsunęła krzesło na środek pokoju i na nim stanęła.
— No i co ty robisz? — Patrzył na nią uważnie.
— Pieprzony zboczeniec. — Zdjęła małe urządzenie i przyjrzała się mu w swoich rękach.
— Sprytnie. — Przekrzywił głowę.
— Nie cierpię go. — Brooklyn rzuciła kamerką o ziemie. — jak mógł mi to zrobić! — Krzyknęła. Była cholernie zła.
— A jeszcze dzień temu za nim płakałaś. — Cicho się zaśmiał. — Jeżeli teraz będziesz chciała mnie wydać na policji. Wspomnij również o tym. — Uśmiechnął się wrednie.
— Widziałam, że mu się podobam. — Przyznała.
— Zakochał się w tobie? — Uniósł brew. — Nieźle.
— Miał obsesje. — Zrozumiała. — To nienormalne. Chore. Kurwa powinien się leczyć.
— Istotnie masz racje. — Theodor usiadł na jej łóżku.
— I ty też. Wszyscy jesteście siebie warci! — Uniosła się. — Po co za mną przyszedłeś.
— Bo chciałem? — Powoli go irytowała.
— W dupie mam to czego chcesz, Heiston! — Nie hamowała się.
— Chyba się zapominasz. — Theodor podszedł do niej i złapał mocno jej nadgarstki przyciągając ją do siebie. — Nie kolegujemy się.
Cała jej złość uciekła, a na jej miejsce znowu wstąpiło przerażenie. Faktycznie zapomniała, że Theodor nie ma dobrych intencji.
— Lepiej. — Zmrużył oczy. — Zawsze masz pamiętać, by odnosić sie do mnie z szacunkiem, Brooklyn.
— Przepraszam... — Mruknęła cicho.
— Zapomnijmy o tym. — Puścił ją i odsunął się. — Ta sprawa z Agnes...
— Hm? — Zdziwiła się, że nawiązuje do tego w tej chwili.
— To twoja wina, prawda?
— Zostawiłam ja wtedy na tej imprezie... nie wiedziałam, że tak to się skończy. — Zaczęła bawić się kosmykiem swoich włosów.
— Rozumiem. — Złapał za gumkę i szybkim ruchem rozpuścił jej włosy.
— Co robisz?... — Przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia czego ma się po nim spodziewać.
— Lepiej ci w rozpuszczonych. — Odłożył ją na bok i poprawił jej długie czarne włosy.
— Lubię, gdy są spięte... — Szepnęła cicho.
— Ale ja wole, gdy nie są. — Spojrzał na nią poważnie. — I tak mają zostać, jasne? — Wiedział, jak działał na dziewczynę.
— Dobrze, Theo... — Nie miała pojęcia czy powinna się tak do niego zwracać.
Pogładził dłonią jej głowę. Wiedział, że nie może dać jej spokoju przez to, że dziewczyna wie za dużo. Zbliżył się do jej ucha i cicho szepnął.
— Powiedz jedno słowo, a zniknę z twojego życia. — przejechał dłonią po policzku dziewczyny.
— Jakie?... — Spytała cicho.
— „Obiecuje" cały czas tylko tego od ciebie oczekuje. Obiecaj, że mnie nie wydasz. — odszedptał. Był bardzo blisko niej przez co dziewczyna poczuła na plecach ciarki.
Przez chwile w głowie miała mętlik. Przygryzła policzek od środka nie pozwalając sobie na słowa.
— Dasz radę, Brook. — Zjechał wargami na jej szyje delikatnie ją całując po bladej skórze. Przytulił ją od tyłu kładąc swoje ręce na tali szatynki.
— Theodor... — Jęknęła czując, jak ten wpił się w jej skóre. Odchyliła głowę do tylu.
— Cały czas cię słucham. — Zjechał niżej. Cały czas całował zmysłowo przez co czuła, że robi jej się gorąco.
Przygryzła swoją dolną wargę. Kurewsko dobrze całował. Oddychała ciężej czując, jak jej klatka piersiową unosi się do góry. Odwróciła się w jego stronę błądząc wzorkiem po jego idealnej twarzy. Zauważyła uśmieszek na jego ustach. Ten którego nienawidziła. Odsunął się zostawiajac ją w takim stanie.
— Na mnie już pora. — Zabrał swoją kurtkę.
— Co proszę? — Podeszła bliżej niego. — Niby dlaczego? Nie. — Nie wiedziała co się z nią dzieje. — To znaczy... — Poczuła czerwone wypieki na policzkach. — Do później...
— Później? — Uniósł brew.
— W końcu dalej udajesz mojego chłopaka... — Brooklyn podrapała się po ręce. — Dalej udajemy, tak?...
— Jasne. Cześć, Ambler. — Wyszedł z jej pokoju.
— Theodor czekaj! — Wybiegła za nim i mocno popchnęła go na ścianę. Wpiła się w jego usta nie prosząc o zgodę. Nie rozumiała swoich czynów, ale nie zamierzała się tym przejmować. Liczyły się tylko usta bruneta stojącego przed nią. Odsunął ją od siebie.
— Nie potrzebuje próby przed głównym show. — Osiągnął to czego chciał. Popatrzył spokojnie na rozpaloną szatynkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro