Rozdzial 2 - Bursztynowe oczy.
Szatynka przygryzła policzek od środka patrząc na ekran laptopa. Położyła palce na klawiaturze i zastanowiła nad tym co odpisać. W jednej chwili zapomniała o imprezie u Katherine. Spojrzała kątem oka na folder i próbowała powstrzymać chęć zobaczenia co jest w środku. Odpisała chłopakowi.
Nieznany
Masz mój plecak, a ja twój
Doszło do pomyłki
Nie obchodzi mnie to.
Chce odzyskać moją własność.
Spotkajmy się jutro w Heaven
Zabiorę twojego laptopa
Dzisiaj.
Jest 23...
Pojadę pod twój dom.
Chwila co
Skąd wiesz gdzie mieszkam?
Halo?
Odpisz
Westchnęła i zamknęła konwersacje po tym, jak chłopak nie odpisywał. Nie potrafiła się dłużej powstrzymać i kliknęła na folder. Zobaczyła pełno różnych plików z różnorodnymi nazwiskami. Zmarszczyła brwi przesuwając kursor myszy niżej. W jej oczach odbijały się nazwy plików. Nie wiedziała, który kliknąć, aż nie zobaczyła nazwiska Viller. Zamurowało ją i nie miała pojęcia co zrobić. Podeszła do swojego komputera i skopiowała pliki znajdujące się w laptopie chłopaka na pendrive. Nie wiedziała czemu to zrobiła, bo w zasadzie co ją to obchodziło? Dla jej dobra powinna tego nie ruszać. Usłyszała dźwięk hamowania samochodu i zatrzymanie silnika. Spojrzała na ekran i nową wiadomość.
Nieznany
Czekam pod twoim domem.
Nie jestem cierpliwy, Ambler.
Do jej głowy cisnęła się masa pytań. Skąd wie jak się nazywa? Skąd wie gdzie mieszka? Jest niebezpieczny?... Ubrała na sukienkę szarą bluzę w której ostatnio ją widział i wzięła do kieszeni gaz pieprzowy. Spakowała jego laptop do plecaka i zabrała go do ręki. Dalej była sama w domu, bo jej tato pracował do późna, a brat skończył trening i zatrzymał się na noc u swojego kolegi. Wyszła ze swojego domu naciągając na dłonie rękawy swojej bluzy. Spojrzała na drogi czarny samochód i zamknęła kluczem drzwi. Powoli zmierzała w stronę nieznajomego auta nie myśląc w tamtej chwili, jak wielką idiotką była. Chłopak trzymał rękę opartą luźno o kierownice, a drugą opierał się o uchyloną szybę. Wyprzedzając jej słowa odezwał się swoim aksamitnym lecz lekko zachrypniętym głosem.
— Wsiadaj. — Nawet na nią nie spojrzał.
— Mam twój laptop... — Mruknęła cicho pod nosem pokazując plecak, który trzymała na palcach. Znowu usłyszała ten oschły ton, który dobrze zapamiętała.
— Wsiądź do samochodu, rozumiesz? — Powiedział trochę ostrzej niż wcześniej. Odrazu nie spodobało jej się wydane polecenie.
Brooklyn nie wiedziała czemu, ale zrobiła tak, jak chłopak kazał. Wsiadła z drugiej strony i położyła plecak na swoich kolanach.
— Masz moje rzeczy?... — Spytała cicho nie patrząc w jego stronę.
Zamknął drzwi i przekręcił kluczyki w stacyjce ignorując słowa dziewczyny. Zaczął jechać przed siebie.
— Hej! Chce wyjść! — Pociągnęła za klamkę drzwi. —Zatrzymaj się! — Krzyknęła na niego czując, jak ciężej złapać jej oddech. W swojej głowie była już pewna, iż właśnie wywozi ją na wycięcie organów.
— Brooklyn Ambler. — Zwrócił się do niej pełnym imieniem i nazwiskiem. — Powiedz... Ładnie tak kraść? — Prowadził jedną ręką, a drugą zmieniał biegi.
— Nie ukradłam... — Przygryzła policzek od środka. — To była pomyłka... — Tłumaczyła się.
— Winny się tłumaczy. — Zauważył i skręcił w jakąś uliczkę której nie kojarzyła.
— Mogę oddać ci laptop i zapomnimy o tym wszystkim?... — Spojrzała na plecak na swoich kolanach. Serce biło jej w szybkim tępie. Była z obcym chłopakiem, w jego samochodzie na jego łasce.
— Wyjmij go.
Zrobiła to natychmiast pokazując mu, że jest cały.
— Widzisz? Znowu jest twój... — Zapięła zamek i odłożyła plecak na tylnie siedzenia.
— Nie tylko on jest teraz mój. — Chłopak przyśpieszył samochód.
Przełknęła ślinę rozumiejąc wypowiedziane przez niego słowa. Nigdy nie bała się tak bardzo o swoje życie, jak w tamtej chwili. W chwili w której zdecydowała się wsiąść do czarnego mercedesa zaparkowanego pod jej domem.
— Zwolnij, jest ograniczenie prędkości. — Poczuła, jak jej ręce się trzęsą, a ona nie potrafi nad tym zapanować.
— Otwierałaś go, bo zobaczyłaś wiadomość. — Nie ufał jej. — Grzebałaś w moich plikach? — Spytał wprost.
— C-co? — Zająkała się nie rozumiejąc agresywnego tonu bruneta.
— Nie będę powtarzał. — Jechali już dobre kilka minut.
— Nie... nie jestem taka. — Skłamała nie patrząc na niego. Bała się o własne życie przez to z jaką prędkością jechał chłopak.
— Gdybyś widziała to bezczelnie byś nie kłamała. Nawet byś nie zeszła na dół. — Uniósł kącik ust i zatrzymał samochód po środku lasu.
Spojrzała za szybę. Znajdowali się po środku niczego. Przełknęła ślinę i znowu pociągnęła za klamkę drzwi po swojej lewej stronie. Była pewna, że to moment w którym umarła. Oczami swojej wyobraźni widziała, jak ten zabija ją nożem po czym zakopuje jej zwłoki.
— Ile razy musisz sprawdzać czy są zamknięte? — Dopiero po takim czasie odwrócił się w jej stronę.
Jedynym co oświetlało samochód i ich twarze był blask księżyca. Złapał delikatnie podbródek dziewczyny i zwrócił jej twarz w swoją stronę.
— Są zamknięte. — Zapewnił ją badając dokładnie jej twarz. Miała piękne jasne oczy i długie czarne rzęsy. Pełne usta pomalowane delikatnym błyszczykiem.
— Nie rób mi krzywdy... ja nigdy jeszcze nie... — Przełknęła ślinę. To było pierwszym odruchem obronnym jeżeli chodziło o płeć przeciwną.
— Błagam. — mruknął z poirytowaniem w głosie. — Nie zgwałciliby cię w lesie. — Poprawił się. — Przynajmniej nie w tym. — Przyznał.
— Ja tylko... — Gubiła się w jego bursztynowych oczach.
— Słucham. Co chciałaś zrobić? — Uniósł brew nie odrywając od niej wzroku.
— Wyjść z auta... — Dokończyła cicho. Odbierał jej całą pewność siebie przez co pokazywał jej, że jest wyżej. Jest lepszy i szatynka nie jest w stanie mu dorównać.
— Po co chcesz wyjść w środku nocy do lasu? — Dopytał puszczając jej podbródek.
— N-nie wiem. — Straciła całą odwagę. Czuła się, jak bezbronna owca w stadzie wygłodniałych wilków.
— Tak też myślałem, Brook. — Mruknął pod nosem.
— Mogę wrócić do domu?... ja nie chce problemów. —Podrapała się po ręce. Nie miała pojęcia, jak zakończy się ten wieczór, ale w głębi duszy liczyła na pomoc.
— Może być ciężko, bo już się w nie wplatałaś zabierając ze sobą mój laptop. Skazałaś się na moje towarzystwo czy ci się to podoba czy nie. — Poprawił rozkopane włosy do tylu.
— Oddałam go... — Przypomniała. — Po co to ciągnąć?... Co jest w tych plikach... — Ciekawość nie pozwoliła jej ominąć tej kwestii.
— Ta nadmierna ciekawość wpędzi cię prosto ku bram piekieł. — Warknął.
— Chyba już i tak podpisałam cyrograf. — Odwróciła wzrok. Chłopak ją przerażał, a jej samej coraz ciężej było zachować normalny ton głosu.
— Brooklyn. — Odwrócił do niej głowę.
— Tak? — Znowu na niego spojrzała. Chcąc nie chcąc musiała przyznać sama przed sobą. Chłopak był bardzo przystojny, ale również przerażający.
— Wyglądam ci na kretyna? — Zacisnął szczękę.
— Skądże... nawet tak nie pomyślałam. — Zaprzeczyła głową.
— Wiem, że nie zdążyłaś zobaczyć żadnego z plików, ale wiedząc kim jesteś i jak się zachowujesz. — Przekrzywił głowę. — Mogę stwierdzić jedno. — Zaznaczył ostro.
— Mianowicie?... — Dopytała dalej tym samym tonem.
— Skopiowałaś je. — Był pewny swoich słów widząc reakcje niższej dziewczyny.
— Nawet nie wiem, jak się nazywasz... po co bym miała... — Mamrotała pod nosem. Nie umiała wyjść z podziwu, jak szybko ją przejrzał.
— Theodor Heiston. — Przeszył ją wzrokiem.
Zapamiętam.
— Widzę, że kłamiesz i oboje znamy prawdę. — Przybliżył się do niej łapiąc jej bluzę i przyciągając do siebie. — Powiem ci co się teraz stanie.
Brooklyn przygryzła dolną wargę od środka czując charakterystyczny zapach mocnych perfum i papierosów.
— Wrócisz do domu jakgdyby nigdy nic. — Oparł jej czoło o swoje. — Usuniesz skradzione pliki, a ja dam ci spokój. — Odsunął się.
— Obiecujesz? — Zauważyła, jak znowu odpala samochód.
— Obiecuje. — Wyjechał z lasu i zaczął jechać w stronę jej domu. — Swoje rzeczy masz na tarasie. — Skupił się na drodze.
— C-co? — Nawet tego nie zauważyła, gdy wychodziła z domu.
— Jesteś roztrzepana. Udajesz tylko zorganizowaną. — Chwile później byli pod jej dość sporym domem. — Twój ojciec wraca za 10 minut z pracy. Idź. Liczę, że dotrzymasz obietnicy. Pamiętaj moje słowa, Ambler.
— Mhm... — Nie miała takiego zamiaru. Wysiadła z samochodu i zamknęła za sobą drzwi czarnego Mercedesa.
Szła powoli do wejścia, ale zatrzymała w miejscu słysząc jego głos. Odwróciła głowę do tylu.
— Jeżeli nie dotrzymasz słowa, osobiście sprawie, że pożałujesz. — Odjechał nie dając jej szans na odpowiedź.
Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz i wzięła plecak leżący na tarasie na swoje plecy. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie ramieniem. Jej serce biło z zagrażającą życiu prędkością.
Co to do cholery było...
Szybko wbiegła na górę po schodach i zamknęła się w swoim pokoju. Usiadła do komputera i zgrała pliki Theodora. Wypuściła głośniej powietrze i kliknęła w nazwisko swojej przyjaciółki. W jednej chwili jej oczy mocno się rozszerzyły, a usta lekko otwarty widząc to co znajduje się na filmie. Na ekranie było krzesło do którego przywiązany był chłopak. Zakryła usta dłonią rozpoznając Travisa czyli brata Agnes, którego ciało znaleziono w rzece kilka miesięcy temu. Poczuła, jak bicie jej serca przybiera szybkiego tępa. Wtedy odezwał się głos... głos, który dobrze pamiętała.
— Nie wywiązałeś się z umowy. — Theodor odparł chłodno stojąc za kamerą.
Jeden z mężczyzn podszedł do nastolatka i odkleił taśmę z jego ust, by mógł się odezwać. Travis zawył i odrazu później rozpłakał. Był przerażony sytuacją w której się znalazł.
— Przepraszam! Naprawie to... dajcie mi czas, proszę. — Błagał czując jak lina obdziera jego nadgarstki.
— Przekonaj mnie, że warto oszczędzić twoje nędzne życie. — Odparł inny głos. Był to mężczyzna stojący obok chłopaka.
— Masz minutę. — Dodał Heiston, a w tym samym czasie mężczyzna przyłożył pistolet do głowy chłopaka.
Travis był pobity i miał siniaki na twarzy. Z dolnej wargi leciała mu krew. Brooklyn patrzyła na całą scenę rozgrywającą się przed jej oczami. Poczuła łzy w oczach widząc co dzieje się z 17 letnim bratem jej przyjaciółki.
— Błagam... — Głos Travisa się załamał.
— Czas minął. — Uniósł kącik ust i strzelił. Strzelił jakby było to dla niego przyjemnością. Zabił go.
Krzyknęła siedząc przed swoim komputerem i chwile później poczuła łzy na policzkach. Trzęsła się i nie umiała uspokoić po tym co zobaczyła. Objęła rękami swoje ramiona rozpłakując się, jak małe dziecko.
— Travis... nie... dlaczego. — Mamrotała sama do siebie. Przyjaźniła się z bratem Agnes i ciężko było jej patrzeć na jego smierć.
W tamtej chwili zrozumiała słowa chłopaka.
„Gdybyś widziała to bezczelnie byś nie kłamała. Nawet byś nie zeszła na dół".
Przypomniała sobie resztę plików i inne nazwiska.
Czy tam też...
Czy oni...
Usłyszała, jak do jej domu ktoś wchodzi. Zaczęła panikować. Była pewna, że Theodor wrócił żeby ją zabić. Była pewna, że skończy, jak Travis. Przez to wszystko zapomniała już o tym, iż Horacy kończył prace i wracał do domu. Złapała za parasolkę i zeszła powoli po schodach. Podeszła do mężczyzny i mocno uderzyła go w tył głowy. Nim się obejrzała ten odwrócił się w jej stronę masując obolałe miejsce.
— Brook? Oszalałaś? — Jęknął czując ból głowy.
— Tato... — Przytuliła się do ciemnowłosego mężczyzny. — Nie poznałam cię. — Schowała głowę w jego tors.
— Słońce przecież wiesz o której kończę prace. — Horacy uniósł brew patrząc z góry na dziewczynę.
— Mam okres. — Zmyśliła na poczekaniu i próbowała uspokoić swój zachrypnięty od płaczu głos.
— Biedactwo. — Pogłaskał ją po głowie. — Agnes jest na górze? — Dopytał myśląc, że dalej są razem.
— Nie... wróciła do siebie. — Przypomniała sobie, że zostawiła ją pijaną pod opieką Katherine. Znowu poczuła na siebie złość, bo dotarło do niej, jak bardzo chujowo zachowała się względem czerwonowłosej.
— W porządku. Jadłaś kolacje? Edward miał ci powiedzieć, że spaghetti jest w lodówce. — Uniósł kącik ust.
— Nie, ale nie jestem głodna. — Wymusiła ziewanie. —Padam. Dobranoc tato! — Pocałowała go w policzek i zamknęła się w swoim pokoju.
Co mam teraz zrobić?...
Jej rozmyślenia przerwał dzwonek. Wyłączyła komputer i wychyliła się zza drzwi swojego pokoju. Zauważyła Edwarda mającego na rękach nieprzytomną Agnes.
— Chryste. Co się stało? — Spojrzał na swojego syna i podszedł bliżej dziewczyny. — Nic jej nie jest?
— Brooklyn! — Krzyknął z dołu.
Przeklnęła pod nosem i powoli zeszła po schodach próbując zachowywać się normalnie i nie narzucać na siebie podejrzeń. Martwiła się o przyjaciółkę widząc w jakim jest stanie.
— Co się drzesz? — Brooklyn stanęła naprzeciwko niego.
— Jak mogłaś zostawić Agnes samą?! — Edward uniósł się zdenerwowany. Głaskał dłonią głowę nieprzytomnej dziewczyny.
— Zostawić? — Horacy spojrzał na córkę i zrozumiał, że go okłamała. — Brook. — Jego ton głosu był poważny.
— No ja... nie chciałam, przepraszam. — Podrapała się po ręce. — Po prostu na imprezie był Jones, a ja za cholerę nie chciałam z nim rozmawiać...
— Moi koledzy wysyłali mi zdjęcia, jak ją obmacują! Była kompletnie pijana! — Szatyn nie potrafił się uspokoić.
— Śpi?... — Spytała cicho zerkając na przyjaciółkę.
— Zasnęła. — Odpowiedział ostro i poszedł w stronę swojego pokoju. Podszedł do swojego łóżka i położył na nim ostrożnie czerwonowłosą. Zszedł na dół i złapał mocniej ramie siostry.
— Nie bijcie się. Puść ją Edward. — Mężczyzna pokręcił głową rozczarowany.
Puścił szatynkę po słowach ojca.
— Nie chciałam... — Zaczęła cicho.
— Przez ciebie nie wiadomo czy ktoś jej czegoś nie zrobił! — Znowu na nią nakrzyczał. Cholernie kochał się w Agnes Viller.
— Ma 19 lat... powinna sobie radzić. — Pożałowała tych słów odrazu po ich wypowiedzeniu.
— Brooklyn. — Horacy otworzył szerzej oczy. Kto jak kto, ale jego córka nigdy nie powiedziałaby takich słów o swojej przyjaciółce.
— Kurwa weź się nie odzywaj. — Popchnął ją lekko i wrócił do swojej dziewczyny. Byli w związku już trzy lata, więc bez problemu zdjął jej sukienkę i przebrał ją w swoją luźną koszulkę. Poszedł do łazienki i zabrał płyn micelarny siostry. Usiadł na materacu i oparł plecy dziewczyny o ścianę.
— Edward?... — Mrużyła oczy patrząc na chłopaka przed sobą.
— Csii... już dobrze kochanie. Jesteś bezpieczna. — Namoczył płatek kosmetyczny i powoli przejeżdżając po jej twarz zmazał makijaż.
— Jesteśmy u ciebie?... — Agnes była słaba. Widziała przed sobą rozmazany odraz szatyna.
Kiwnął głową i objął ją ramieniem. Widział, że nie warto ją pytać o nic w takim stanie. Osunął się na materac i pozwolił jej położyć głowę na swojej klatce piersiowej.
— Śpij, Agnes... jutro porozmawiamy. — Przymknął oczy i ciężko westchnął. Miał zaufanie do siostry, a po dzisiejszym wieczorze czuł, że nigdy już go nie odzyska.
Dziewczyna w jednej chwili zerwała się z łóżka i pobiegła w stronę ubikacji. Edward wyszedł za nią i zobaczył, jak ta klęka nad muszlą. Zawołał siostrę wiedząc, że Agnes nie chciałaby żeby widział ją w takim stanie. Czekał przed łazienką.
— Agnes... — Brooklyn kucnęła przy dziewczynie i przytrzymała jej włosy. Miała sobie za złe cały dzisiejszy wieczór.
Czerwonowłosa zwymiotowała opierając rękę o deskę. Czuła się okropnie. Sama nie wiedziała czy to przez alkohol czy coś innego. Nie miała również pojęcia o Travisie.
— Już jestem... nie chciałam cię zostawić, to moja wina... — Poczuła poczucie winy.
— Trzymaj włosy... — Pochyliła bardziej głowę czując wymiociny w buzi.
— Trzymam... — Mocniej przybliżyła się do dziewczyny. Była na siebie zła za to, że zostawiła ją samą.
Po kilkunastu minutach Agnes opróżniła całą zawartość swojego żołądka i blada usiadła pod ścianą opierając głowę o kafelki. Horacy słyszał odgłosy z łazienki, ale postanowił nie interweniować. Wiedział do czego zdolni są nastolatkowie, bo sam był w ich wieku, a zgonująca przyjaciółka to był klasyk imprez. Edward złapał rękę rudowłosej i wyszli z pomieszczenia. Oboje zasnęli w swoich ramionach. Brooklyn wróciła do swojego pokoju i usiadła przed komputerem. Zaczęła zastanawiać się nad tym co zobaczyła. Zamknęła pokój na klucz oznajmiając, że idzie spać i zabrała słuchawki podłączając je do komputera. Po kolei zaczęła oglądać pliki podpisane nazwiskami.
****
Słońce wpadało do środka jej pokoju poprzez zasłoniete do połowy rolety. Siedziała bez ruchu patrząc na pliki przed sobą. Obejrzała je wszystkie. Znajdowało się tam pełno nagrań. Ludzie błagający o litość której nie otrzymali. Przypalania ofiar, rażenie prądem, strzelanie z pistoletu, poderżnięcie gardła. Wszystko to widziała i nie potrafiła wyprzeć z głowy. Na koniec każdego filmiku była pokazana kartka z napisem jakiejś lokalizacji. Odsunęła się od komputera i wyłączyła ekran. Nie chciała wierzyć w to, że owe filmy są prawdziwe, a ludzie występujący w nich nie żyją. Złapała się za swoje czarne włosy i bezradna pociągnęła je w dół sprawiając sobie ból. Położyła plecy na miękki materac i próbowała zasnąć. Nie spała już drugą noc. Schowała twarz w dłonie i przetarła zmęczone powieki.
Nie zasnę.
Agnes wstała wcześniej i przeciągnęła się odsuwając od chłopaka. Bolała ją głowa, ale to nic dziwnego na kacu. Spojrzała na śpiącego Edwarda obok i wstała z jego łóżka. Wyszła z pokoju i zeszła do kuchni, gdzie Horacy przyszykował im śniadanie.
— Dzień dobry. — Ziewnęła rozciągając spięte mięśnie.
— Jest i nasza alkoholiczka. — Zaśmiał się pod nosem. — Siadaj. Zrobiłem naleśniki. — Ciepło uśmiechnął się w stronę dziewczyny.
— Tato nie przypominaj mi o wczoraj. — Wywróciła oczami i nalała soku do szklanki. Tyle lat znała się już z Amblerami, że Horacy stał się dla niej, jak drugi ojciec.
— Powiem ci, że nieźle się zabawiłaś. — Usiadł obok i nałożył naleśnika na talerz. — Smrody jedzenie! — Krzyknął z dołu.
— Błagam, nie tak głośno. — Agnes napiła się pomarańczowego soku i wgryzła w puszystego naleśnika.
— Już lecę! — Edward zszedł na dół i usiadł przy stole. Nałożył na talerz siedem sztuk.
— Boże Edward. Kto to zje? — Pokręcił głową widząc talerz syna.
— No ja, a kto? — Wsunął naleśnika w błyskawicznym tępie. — Muszę mieć siłę na trening, tato. — Wyjaśnił.
— Brook! Śniadanie! — krzyknął do siostry.
— Głowa mi wybuchnie. — Agnes zakryła uszy dłońmi.
— Wybacz kochanie. — Mruknął cicho. — Kac morderca nie ma serca. — Zaśmiał się pod nosem.
— Brook? — Horacy zauważył, że szatynka długo nie schodzi. Wstał od stołu i miał zamiar iść do jej pokoju, ale wtedy ta zeszła po schodach. Przeraził się widząc stan swojej nastoletniej córki. Była bardziej blada niż zwykle. Miała sińce pod oczami i ledwo stała na nogach. Do tego miał wrażenie, że ma spuchnięte oczy.
— Dziecko. — Podszedł bliżej ledwo przytomnej dziewczyny. — Co się stało? Znowu nie spałaś? — Podtrzymał ją i pomógł usiąść na krześle.
— Nie umiałam... — Złapała szklankę z wodą, ale ta wypadła z jej trzęsącej się ręki.
Edward złapał ją w ostatniej chwili.
— Weź swoje tabletki, musisz się przespać, kochanie. —Odgarnął jej włosy do tylu.
— Brook, odpocznij... — Martwiła się o swoją przyjaciółkę.
— Będę u siebie... — Wstała i powoli poszła do swojego pokoju podtrzymując się barierki.
Tak jak obiecała wyjęła z szuflady swoje tabletki na sen. Według recepty powinna brać tylko jedną, ale czuła, że nie da rady zasnąć. Wycisnęła trzy z pudełeczka i odłożyła resztę. Złapała za butelkę wody i odrazu je popiła. Położyła się wygodnie w łóżku chwile później czując zmęczenie. Były to mocne lekarstwa przypisywane tylko na recepcie. Przymknęła oczy zasypiając przez działanie tabletek.
****
Wstała na wieczór. Obudziły ją powiadomienia z jej telefonu. Wzięła go do ręki i jeszcze zaspana odblokowała ekran. Czuła się lepiej po dłuższej drzemce której potrzebowała. Spojrzała na wiadomości, gdzie widniało czerwone kółko znaczące, że dostała nową. Pierwsza była od Agnes, przez co odpisała na nią odrazu.
Arielka
Żyjesz?
Czy dalej trup?
Właśnie wstałam
Już lepiej
Zobaczyła jeszcze jedną wiadomość. Był to numer nieznany przez co odrazu wstała do siadu. Przypomniała sobie o Theodorze. Odczytała jego SMS znowu czując przerażenie, które zawładnęło jej ciałem.
Nieznany
Twoje obietnice nie mają wartości.
Przełknęła ślinę i odrazu zaczęła odpisywać na wiadomość.
Nieznany
Przepraszam, ale to chyba pomyłka
Powiedziałem, że pożałujesz.
Miałaś tylko usunąć te pliki.
Jakie pliki?
Do zobaczenia, Brooklyn.
O mój Boże. On wie.
Szybko podeszła do swojego okna wypatrując czarnego mercedesa. Odetchnęła z ulgą, gdy nie zauważyła pod oknem żadnego auta. Zeszła do pokoju swojego taty i oznajmiła, że idzie przejść się do sklepu. Chciała zachaczyć o komisariat. Ścisnęła w ręce pendrive i wyszła z domu. Zaczęła iść przed siebie. Było już ciemno, a drogę oświetlało tylko kilka lamp na chodniku. Rozejrzała się zmierzając w stronę dużego miasta. Zauważyła niedaleko siebie posterunek policji i przyspieszyła kroku. Wiedziała, że powinna siedzieć w domu i powiedzieć o wszystkim ojcu, ale jak to miała w swoim zwyczaju - nie chciała męczyć innych swoimi problemami. W jeden chwili poczuła, jak ktoś łapie ją za nadgarstek. Zamarła w miejscu czując charakterystyczny zapach perfum. Theodor był cholernie zdenerwowany. Popchnął ją w ślepy zaułek między budynkami przyciskając jej plecy do zimnej ceglanej ściany. Oparł rękę obok jej głowy.
— Widziałaś filmik. — Uderzył pięścią w ścianę obok jej głowy przez co ta krzyknęła. — Złamałaś obietnice. — Odwrócił jej głowę w swoją stronę.
— T-to nie tak... — Poczuła łzy w oczach. Spojrzała w górę spotykając się z jego rozgniewanymj oczami. Gdyby wiedziała, że dopadnie ją właśnie dzisiaj nie odważyłaby się wyjść z domu.
— Nie rycz. Teraz nie zaznasz spokoju. Twoja ciekawość cię zabiła. — Ścisnął pięści. — Nikt ma się nie dowiedzieć. Rozumiesz? — Jego ton był oschły, ale przy tym i rozgniewany.
— T-travis... ty — Próbowała brzmieć pewniej, ale jej głos łamał się co każde wypowiedziane słowo.
— Milcz. — Zabijał ją wzrokiem.
— Theodor. — Poczuła, jak jej ciało drży. — To nie tak, ja tylko chciałam... — Złapał ją za szyje odbierając dostęp do powietrza.
— Powiedziałem ci, że osobiście dopilnuje byś pożałowała, tak? — Ścisnął dłoń.
Poczuła, jak ciężej nabiera się jej powietrza do płuc.
— Proszę puść... — Próbowała odsunąć jego sporą dłoń od swojego karku.
— Daj mi ten pendrive. — Rozkazał wyciągając do niej dłoń.
— Nie mam żadnego pendrivea... puść. — Ciężej oddychała. Nie wiedziała jakim cudem zebrała się na odwagę do kłamstwa.
Puścił jej czerwoną szyje i spojrzał na nią z góry.
— Pamiętasz, jak skończył Travis? Brat Agnes? — Przeszywał ją wzorkiem.
Kiwnęła lekko głową nie zdając sobie sprawy, że tylko kopie własny grób.
— Właśnie przyznałaś się do oglądania plików. — Warknął i zabrał z jej kieszeni pendrive. — Wiem, że masz te filmy gdzieś jeszcze. Gdzie.
— Proszę daj mi spokój... — Dotknęła dłonią swojej szyi.
— Nigdy go nie zaznasz, Brooklyn. — Przejechał dłonią po jej ramieniu. — Jeśli dowiem się, że znowu próbowałaś iść na policję. Nie będę taki łaskawy. — Zaznaczył ostro patrząc w jej przerażone oczy.
— Brooklyn Ambler we własnej osobie! — Vincent szedł pijany z resztą kolegów.
— Cholera nie teraz... — Spojrzała na szatyna i jego towarzystwo.
— Znasz go? — Theodor spojrzał w ich stronę dalej będąc blisko dziewczyny.
— To mój były... Vincent Jones. — Objaśniła. — N-nie potrafi zrozumieć, że z nim zerwałam. — Nie wiedziała czemu zaczęła się mu żalić.
Brunet wepchnął ją za swoje plecy i stanął na przeciwko niższego chłopaka.
— Już masz nowego? Jaki groźny. — Naśmiewał się z Heistona.
— Chłopczyku. — Złapał jego włosy i pociągnął w tył odchylając jego głowę do tyłu.
— Co jest koleś?! — krzyknął jeden z zebranych.
— Vincent, jak mniemam? — Pociągnął mocniej.
— Puść mnie do kurwy. — Tracił pewność siebie.
— Posłuchaj mnie uważnie. — Theodor pociągnął go z całej siły. — Zbliż się jeszcze raz do Brooklyn, a gwarantuje ci. — Zacisnął szczękę. — Nie wstaniesz z tej ziemi o własnych siłach. — Warknął i puścił go agresywnie odpychając w tył.
— Chłopaki... — Zwrócił się do swoich kolegów. — Spadamy. Już. Zostawmy te dziwkę.
Nie zauważył kiedy, ale poczuł okropny ból na szczęce. Spojrzał na bruneta nad sobą, który mierzy kolejny cios. Obił mu twarz nie zważając na innych. Brunet miał szanse wyżyć się na kimś za emocje, które wywołała w nim szatynka.
— Boże! Theodor! Już wystarczy! — Krzyczała przerażona. Koledzy szatyna uciekli zostawiajac ich samych.
Uderzył po raz ostatni. Nie pobił go do tego stanu, by nie mógł wstać. Vincent podniósł się z ziemi i szybko pobiegł przed siebie. Wystraszył się starszego bruneta.
Theodor spojrzał na swoje zakrwawione kostki. Krew ubrudziła również jego srebrne sygnety. Wyczyścił je bluzą i spojrzał na wystraszoną szatynkę.
— Teraz już wiesz, że nie warto mnie okłamywać. — Popatrzył ma nią poważnie i zniknął za rogiem.
Brooklyn stała w miejscu jeszcze nie rozumiejąc co się stało. Jedyne czego była pewna po dzisiejszych wydarzeniach to to, że Theodor Heiston jej tak łatwo nie odpuści. Ciekawość okazała się pierwszym gwoździem do jej trumny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro