Rozdział 8 - Pokusa i pożądanie.
Wbiegła do środka kopalni i rozejrzała się w ciemności. Wyjęła swój telefon po czym odrazu załączyła latarkę. Światło z jej komórki powędrowało na ziemie. Przełknęła ślinę widząc nieprzytomną blondynkę. Spojrzała w obie strony spanikowana i przykucnęła przy dziewczynie. Szturchnęła jej ramie przerażona. Nie drgnęła. Zaczął się spełniać najgorszy scenariusz, który wymyśliła jej głowa.
— Kate? Boże Kate?! — Szturchnęła mocniej jej ramie nie panujac nad emocjami. Wybrała numer alarmowy i chciała dzwonić, ale ręka dziewczyny wyładowała na jej udzie. Wzdrygnęła się i szybko wstała.
Clark wybuchła śmiechem i przetarła łzy z oczu. Powoli wstała z ziemi podpierając się na rękach od tylu. Bawił ją widok czerwonowłosej.
— Czy ty jesteś normalna! — Krzyknęła. — Wystraszyłaś mnie! — Była na nią zła. Nie umiała pojąć, jak może tak bardzo bagatelizować sytuacje w której się znalazły.
— No i po co krzyczysz? Nudziara. — Wywróciła oczami i poprawiła włosy. — Napisz do niego. — Zmierzyła ją wzrokiem.
— Po co? Dla mnie lepiej, jak nie przyjdzie... — Przyznała cicho drapiąc się po swoim ramieniu.
— Boże Agnes. — Zirytowała się. Wzięła telefon i włączyła latarkę świecąc w głąb kopalni.
Jasnooka właśnie w tym momencie żałowała zabrania ze sobą wyższej dziewczyny. Stresowała ją bardziej i naciskała na nią wywołując presję. Usłyszała powiadomienie przez co odrazu wyjęła telefon. Wiadomość od Jeffa.
Jeff
Jednak przyszłaś.
Mądrze.
Chce ci oddać pendrive.
I skończyć to tak, jak obiecałeś.
Oczywiście.
Wzdrygnęła się. Poczuła na swoim ramieniu dotyk. Spojrzała kątem oka w tamtą stronę i zobaczyła dłoń. Przełknęła ślinę i skupiła wzrok na Katherine. Nie miała pojęcia, jak się zachować, ale próbowała ograniczyć swoją reakcje do minimum. Podejrzewała kim może być osoba stojąca za nią. Jednak w jej myślach nie spodziewała się, że spotka się z nim twarzą w twarz. Chciała się odwrócić, ale złapał jej ramiona uniemożliwiając jej to. Patrzył na blondynkę przed nimi. Był poirytowany jej obecnością. Wolał żeby czerwonowlosa przyszła sama. Zabrał rękę i powoli schował kosmyk włosów za jej ucho. Dalej zostawał w tyle przez co tylko Clark mogła go zobaczyć.
— Katherine, powinnaś już iść. — Oznajmił męskim głosem, jednak było w nim słychać chrypę.
— Ja... — Była podekscytowana spotkaniem z chłopakiem, lecz, gdy wiedziała go przed sobą w towarzystwie swojej przyjaciółki mina jej zrzedła. — Powinnam poczekać w aucie... — Po tym, jak spojrzał na nią znowu zmieniła zdanie. — Pójdę do domu na nogach. Zobaczymy się później, Agnes. — Przerażał ją. Wyszła z kopalni i skarciła się w głowie za głupotę. Zaczęła zastanawiać się nad wezwaniem policji.
— Zostaliśmy tylko ty i ja. — Nie puszczał jej ramion. — Nie odwracaj się dopóki ci nie pozwolę. Nie rób teraz nic innego niż wykonywanie moich poleceń, rozumiesz?. — Zacisnął szczękę przez co i dłonie mocniej na jej ramionach.
— Mam... pendrive. — Powoli wyjęła rękę z kieszeni. Ściskała w dłoni mały srebrny przedmiot. — Zaraz może być twój... — Przełknęła ślinę.
— W swoim czasie. — Odsunął się od niej. Oparł plecy o kamienistą ścianę przyglądając się sylwetce dziewczyny.
— J-jak to?... — Zająkała się. Chciała się odwrócić, ale przypomniała sobie jego słowa.
— Ćwiczysz? — Spytał badając wzrokiem każdy milimetr jej ciała. Miała idealną figurę.
— Chciałeś pendrive... — Mruknęła cicho. Nie spodziewała się takich pytań z jego ust. Wydawał się być groźny, jak z nim pisała, a teraz sama nie wiedziała co myśleć.
— Chciałem się spotkać. Poznać cię Agnes. — Przyznał krzyżując ramiona na klatce piersiowej. — To ważne, by znać osobę, która nas interesuje. — Uniósł kącik ust.
— Interesuje cię?... — Przygryzła policzek od środka i poczuła nieprzyjemny dreszcz na swoich plecach.
— Interesuje mnie dużo osób. Po prostu jesteś jedną z nich. — Nie chciał żeby myślała sobie, że jest wyjątkowa. — wiesz dlaczego? — Spytał będąc ciekawym jej odpowiedzi.
— Nie mam pojęcia... — Spojrzała w ziemie.
— Bo niezła z ciebie kłamczucha. — Podszedł bliżej dziewczyny.
— T-ty wiesz?... — Miała nadzieje, że nikt nie będzie wiedział.
— Oczywiście, że wiem. Myślałaś, że jesteś aż tak sprytna? — Przejechał dłonią po jej ramieniu.
— Ale przecież ja... Nie mogłeś wiedzieć. — Była ostrożna. Nie sadziła, że kiedyś ktoś dowie się o tym co zrobiła.
— Dlatego mówiłem, że jesteśmy do siebie podobni. — Wyszedł zza jej pleców i stanął przed niższą dziewczyną.
— Nie czekaj! — Zamknęła oczy i ścisneła mocno powieki. Zakryła twarz dłońmi. Bała się na niego spojrzeć nie wiedząc co chce jej zrobić.
— Możesz spojrzeć. Nie zrobię ci krzywdy na pierwszym spotkaniu. — Złapał ją za nadgarstki i odsunął jej dłonie na boki.
Powoli otworzyła swoje jasnoniebieskie oczy i uniosła wzrok do gory. Złapała z nim kontakt wzrokowy. Na pierwszy rzut oka był to 20 paroletni chłopak. Ubrany był w czarną bluzę. Miał rozkopane ciemne włosy i oczy w kolorze wpadającym w szafir. Zauważyła na jego szyi blizny z zadrapań. Przełknęła ślinę nie mogąc oderwać od niego wzroku. Nie spodziewała się takiego widoku. Zauważyła również rane na jego dolnej wardze. Zaczęła zastanawiać się z czego mogły pochodzić owe blizny...
— Spodziewałaś się psychopaty z nożem? — Uniósł brew.
Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Dokładnie przyglądała się rysą jego twarzy. Próbowała zapamiętać, jak najwiecej. Nie miała pojęcia, że chłopak odrazu to zauważył.
— Każdy w tym mieście ma jakieś brudy o których chce, by nikt nie wiedział. — Przysunął się bliżej niej. — Brudy z których nie są dumni.
Wystawiła rękę w jego stronę i podała mu mały pendrive na który zgrała pliki o które ją prosił.
— Mam nadzieje, że nie próbowałaś mnie oszukać. — przejechał dłonią po jej policzku. — Nie skończyło, by się to dla ciebie dobrze. — Popatrzył na nią poważnie.
— Po tym spotkaniu... przestaniesz do mnie pisać? — Dopytała cicho. Nie zabierała jego dłoni.
— Nie, kłamałem. — Wzruszył ramionami zabierając rękę i chowając do kieszeni przedmiot. — To nic osobistego. — Skierował się do wyjścia z kopalni. Usłyszał syreny policyjne i odrazu wycofał się do środka. Przełknął pod nosem.
Domyśliła się, że to Katherine wezwała policję. Nie była jej wdzięczna. Rozejrzała się po czym zatrzymała wzrok na chłopaku.
— Jest drugie wyjście. — Spojrzał w głąb korytarza. — Nie wydaj mnie. — Minął ją i zniknął w ciemności.
Wypuściła głośniej powietrze z ust i wyszła z kopalni na zewnątrz. W oczach odbijały się jej kolory świateł syren policyjnych. Spojrzała na blondynkę stojąca przy funkcjonariuszu. Zacisnęła szczękę podchodząc bliżej.
— Boże Agnes! — Podbiegła do niej i mocno ją przytuliła. — Nic ci nie jest! — Ucieszyła się.
— A co miało by mi być? — Postanowiła kryć swojego oprawcę.
— Ten typ mógł ci zrobić krzywdę. — Odsunęła się.
— Jaki typ? O czym ty mówisz Kate? — Zmierzyła ją wzrokiem po czym spojrzała na mężczyznę obok nich. — Przepraszam, ale najwidoczniej koleżanka naoglądała się za dużo filmów kryminalnych. — Brnęła w to dalej. — Nie wiem o czym mówi. Chodziłyśmy razem i natrafiłyśmy na kopalnie. Chciałam sprawdzić co jest w środku. — Wyjaśniła.
— Że co proszę?. — Katherine nie wierzyła w słowa dziewczyny.
— Czyli mam rozumieć, że wezwała pani służby policji na darmo? Z powodu żartu?. — Zwrócił się do blondynki.
— Co? Nie. Ona kłamie. — Zaczęła się bronić. Nie spodziewała się kłamstwa po Viller.
Policjant pokręcił głową zirytowany ich zachowaniem. W tym czasie ktoś inny mógł potrzebować ich pomocy. Wyjął notes z kieszeni i poważnie na nie spojrzał.
— Imiona i nazwiska. — Chciał je spisać, by inni koledzy z jego pracy mieli na nie oko.
— Agnes Viller. — Odpowiedziała odrazu. Była wiarygodna.
— Katherine Clark... — Wywróciła oczami. — Możemy już iść?. — Zwróciła się do mężczyzny.
— Tak, na następny raz pomyślcie dwa razy zanim zaczniecie sobie żartować z służb ochrony. — Pokazał innym żeby się wycofali i wsiadł do auta. Czekał aż dziewczyny odejdą z tego miejsca.
— Chodź już, Clark. — Pociągnęła ją za nadgarstek w stronę czarnego samochodu należącego do niej samej.
— Puść mnie. — Wyrwała rękę. Podeszła do samochodu czerwonowłosej. — Tak to sobie wymyśliłaś?. Wyszłam na idiotkę. — Warknęła wsiadając na miejsce pasażera.
— Sama wiesz, że nie mogłam postąpić inaczej. — Wsiadła za kierownice i przekręciła klucze w stacyjce. — Zapomnij o tym. Dałam mu ten pendrive i to koniec. Nie chciał nic więcej. — Okłamała ją.
— I dobrze... ten typ krzyczy niebezpieczeństwo. — Przyznała cicho. Od początku była nakręcona na spotkanie z Jeffem jednak, gdy popatrzył na nią w sposób, który ją przeraził odrazu zmieniła zdanie. Od tego czasu wiedziała, że chodziło mu tylko o Agnes.
— Wiem, już nie będzie nas martwił. — Słabo uśmiechnęła się pod nosem wyjeżdżając z lasu. Spojrzała kątem oka na swój telefon widząc nową wiadomość. Odwróciła wzrok poszerzając uśmiech.
Po kilku minutach odwiozła je pod wielki dom blondynki. Weszły do środka nie odzywając się do siebie. Jak było widać - nie miły sobie nic do powiedzenia. Clark oznajmiła, że idzie się umyć po czym wyszła ze swojego pokoju. Agnes została sama i patrzyła pusto na ścianę przed sobą. Nie potrafiła zapomnieć koloru tych szafirowym tęczówek.
****
Brooklyn i Theodor nie mieli ze sobą kontaktu od kilku dni. Dziewczyna sama dziwiła się sobie, że zależy jej na tym, by ten kontakt był. Chciała odreagować jakoś swoje emocje. Nie myśleć o brunecie, Travisie, Edzie, Tacie, Agnes... nie myśleć o niczym innym niż o sobie. Była sama w domu, bo Horacy wyszedł na nocną zmianę, a Edward pojechał na trening. Normalnie nie przepadała za klimatami klubów, ale w obecnym czasie czuła, że to jedyne czego potrzebuje. Rozerwać się tańcząc na parkiecie w tłumie ludzi.
Podeszła do swojej szafy i otworzyła ją stając przed stertą ubrań. Westchnęła widząc jaki ma wybór. Obcisłe sukienki to nie do końca był styl jej ubioru, dlatego nie miała ich dużo. Zdecydowała się na przylegającą czarną sukienkę, która była na ramiączkach. Założyła srebrny naszyjnik i większe kolczyki niż zazwyczaj. Nie musiała ubierać pierścionków, bo zawsze miała je już na sobie. Poprawiła rękami włosy układając je ładnie po bokach. Od kilku dni cały czas były w nieładzie. Zabrała małą torebkę i spakowała do niej telefon razem z kluczami do domu. Zeszła na dół zabierając swój szary płaszcz z wieszaka. Przewiązała na szyi szal i wyszła przed dom zamykając za sobą drzwi na klucz. Poszła powoli przed siebie zmierzając na przystanek autobusowy. Podchodząc bliżej zauważyła znajomą jej twarz. Przeklnęła pod nosem patrząc na Vincenta Jonesa.
— Hej. — Stwierdził, że wypadało się przywitać. Wypalał właśnie kolejnego papierosa.
— Cześć. — Mruknęła cicho sprawdzając rozkład jazdy za nim.
— Gdzie jedziesz? Tak ubrana o prawie 23. — Spytał wprost przyglądając się jej. Przyznał jej w głowie, że dobrze wyglądała.
— Już nie muszę ci się tłumaczyć... — Odwróciła wzrok. Gdy byli razem na każdą czynność jaką wykonywała musiała mieć wytłumaczenie.
— Tylko pytam. — Wzruszył ramionami. — Z ciekawości, Brooklyn. Nie z zazdrości. — Ostatnie kilka dni dało mu dużo do myślenia. Popatrzył na nią, ale tym razem łagodnie.
— Do klubu. — Sama nie wiedziała czemu zdecydowała się powiedzieć szatynowi prawdę. Przecież wiedziała jaki jest chłopak i że może tylko grać miłego, żeby dowiedzieć się więcej. Skarciła się w głowie za swoją głupotę.
— Do jakiego? — Dopytał zainteresowany. Pamiętał, że Ambler unikała takich miejsc, jak ognia.
— Paradise. — Odpowiedziała po chwili. To tam chciała udać się dzisiejszej nocy. — Ale to nic takiego... Posiedzę chwile sama. Potrzebuje odpocząć. — Podrapała się lekko po ramieniu.
— Rozumiem. — Chwilę się zastanowił. — Sama? — Ulżyło mu.
— Mhm... czemu aż tak cię to dziwi? — Przekrzywiła głowę patrząc na wyższego chłopaka.
— Bo myślałem, że to jakaś randka z nowym. — Przyznał cicho. Dalej był cholernie zazdrosny o dziewczynę. — Nie sądzisz jednak, że szlajanie się po klubach samej to zły pomysł? Tam są różni ludzie... nie chce żeby coś ci się stało. — Położył dłoń na ramieniu szatynki.
— Nic mi nie będzie... — Dziwiło ją jego zachowanie. Odkąd byli razem pamietała tylko kłótnie i afery praktycznie o nic konkretnego. Taka odmiana ze strony chłopaka była dla niej czymś niespodziewanym. Była pozytywnie zaskoczona.
— Brook. — Patrzył w jej oczy stojąc naprzeciwko. Delikatnie przesunął dłoń w dół przejeżdżając po jej ramieniu.
— Tak, Vincent? — Przygryzła policzek od środka. Błądziła wzrokiem po jego twarzy.
— Wiesz, że mimo naszego zerwania możesz na mnie liczyć? — Spytał cicho. — To na imprezie... ja byłem pijany i nie wiedziałem co mówię. — Podrapał się po karku.
— Nie wspominajmy już tej imprezy... — Pamiętała, jak to właśnie przez niego z niej wyszła. — Dziękuje, będę pamiętać. — Zerwali, ale dalej miała słabość do chłopaka.
— Uważaj na siebie w tym klubie. — Zbliżył się do niej bardziej nie kontrolując tego.
— Będę... — Nie zauważyła kiedy odległość między nimi się zmniejszyła.
— Vincent, stało się coś?... Nie poznaje cię. — Musiała to powiedzieć. Chciała się dowiedzieć jaki jest powód zmiany zachowania jej byłego chłopaka.
— Po prostu zrozumiałem kilka spraw... Przepraszam. Zachowywałem się, jak dupek będąc z tobą w związku. — Delikatnie dłonią dotknął jej zimnego policzka przez co poczuła rumieńce.
Tym razem to dziewczyna przesunęła się bliżej chłopaka. Poczuła, że ich usta dzielą milimetry. Wiedziała, że to do czego dążą może być poważnym błędem, ale mimo to... postanowiła w to brnąć i nie przejmować się konsekwencjami. Uniósł delikatnie jej brodę, ale w tym momencie drzwi autobusu za nim się otworzyły. Popatrzył zrezygnowany w jasne oczy dziewczyny i odsunął się na bezpieczną odległość.
— Do zobaczenia, Brook... — Patrzył na nią jeszcze chwile po czym wszedł do środka autobusu. Poczuł się, jak tchórz uciekając od niej i ich uczucia.
Nie wiedziała co powiedzieć. Spojrzała na drzwi pojazdu za którymi stał szatyn. Sama nie potrafiła stwierdzić czemu, ale chciała, by to się wydarzyło. Myślała, że wszystkie uczucia jakimi darzyła Vincenta zniknęły bez powrotnie. Jednak, jak zawsze było jej trudno to przyznać - Myliła się.
Po jakimś czasie przyjechał jej autobus. Wsiadła do środka i zajęła miejsce pod oknem opierając głowę o szybę. Zaczęła zastanawiać się czy napewno dobrze zrobiła zostawiajac chłopaka. Może przesadzała i on wcale nie był dla niej zły? Przecież go kochała... spędziła z nim 2 lata swojego życia.
Wyjęła telefon i zaczęła coś sprawdzać. Spojrzała za szybę zabierając z miejsca obok torebkę. To był jej przystanek na którym musiała wysiąść. Była pełnoletnia wiec kluby i wejście do nich nie było dla niej problemem. Poprawiła srebrny łańcuszek na ramieniu i zwróciła uwagę na wielki nienowy napis „Paradise". Podeszła do wejścia a ochroniarze wpuścili ją do środka. Rozejrzała się po tłumie tańczących ludzi. Głośna muzyka odrazu zaatakowała jej uszy, a różne perfumy podrażniły nozdrza. Szybko przypomniała sobie dlaczego nie chodzi do takich miejsc na codzień. Podeszła do barku i usiadła na jednym z wysokich krzeseł przed barem. Słabo uśmiechnęła sie do mężczyzny odpowiedzialnego za napoje w owym klubie.
— Co dla pani? — Zmierzył wzrokiem dziewczynę. Zauważył, że jest sama.
— Whisky z lodem. — Stukała paznokciami o szklany blat.
— Jest Pani tutaj sama? — Dopytał wyciągając kostki lodu, które następnie wrzucił do szklanki.
— Um... — Zastanawiała się co odpowiedzieć. Mężczyźnie dobrze patrzyło się z oczu, ale wolała być ostrożna. — Mój chłopak jest w łazience. — Skłamała poprawiając włosy.
— W porządku. — Kiwnął głową i zalał całość trunkiem. — Będzie tylko to? — Spytał podając szklankę dziewczynie.
— Narazie tak. — Zabrała ją od niego i zapłaciła za swoje zamówienie.
— Chłopak ma szczęście. — Nie chciał być zaczepliwy, ale wygląd dziewczyny sam do tego prowokował.
— Szczęście? — Uniosła brew.
— Dokładnie. — Oblizał dolną wargę. — Może coś na koszt firmy? — Przyglądał jej się uważnie. Wiedział, że kłamała po jej zastanawianiu się. Uniósł kącik ust i położył dużą dłoń na jej ręce.
— Nie... podziękuje... — Chciał zabrać dłoń, ale on ją złapał. Zaczął kciukiem gładzić ją w swoich rękach.
— Nie daj się prosić. Jak się nazywasz? — Powoli stawał się nachalny w stosunku do szatynki.
— Nie twój pierdolony interes. — Odepchnął jego rękę stając obok Brooklyn.
Poznała go odrazu. Artystyczny nieład na głowie i te piękne hipnotyzujące bursztynowe tęczówki...
— Koleś wyluzuj. — Wywrócił oczami. Chłopak zepsuł mu wszystko.
— Koleś? — Złapał go za koszule przeciągając na bar. Przysunął go do siebie i zacisnął mocniej szczękę. — Lepiej kurwa hamuj swoje potrzeby. Ona jest zajęła. — Warknął.
— D-dobra... okej, nie wiedziałem. — Wystraszył się go. Powoli się odsunął i zaczął robić inne drinki nie zważając już na dziewczynę.
— Czy ty jesteś normalna? — Był na nią zdenerwowany. Złapał mocno jej nadgarstek odchodząc od baru.
— Theo... — Mruknęła cicho dając się mu ciągnąć.
Chłopak poszedł przed łazienki i popchnął ją mocniej na ścianę. Był zły na dziewczynę przez jej lekkomyślność.
— Mógł ci kurwa zrobić krzywdę. Czy ty myślisz czasami nad tym co robisz?. — Mierzył ją gniewnym spojrzeniem.
— Masz do mnie problem, bo poszłam do klubu? — Postanowiła postawić się chłopakowi.
— Sama. Zachowywałaś się, jak totalna idiotka. — Pokręcił głową rozczarowany. Po prostu się martwił.
— Idiotka, bo dałam podrywać się innemu niż ty? — Zaśmiała się pod nosem. — Co ty mówiłeś o tym opowiadaniu? — Przypomniała mu jego słowa z lodowiska.
— Nie prowokuj mnie. — Zmarszczył brwi.
— Tak w ogóle co tutaj robisz... — Przygryzła dolną wargę od środka. Zdziwiła się, bo brunet nic nie odpowiedział. Przyciągnął ją co siebie za talie skanując wzrokiem jej twarz.
Mimo wielu wątpliwości nie odsunęła się od niego. Przełknęła ślinę i chcąc nie chcąc uśmiechnęła pod nosem. Nie wiedziała czemu, ale potrzebowała teraz właśnie tego. Bliskości. Poczuła na policzkach czerwone wypieki, gdy ten zsunął dłonie niżej z jej tali pod uda i dźwignął dziewczynę do góry. Oplotła nogi w okol niego tak żeby nie spadła. Działali pod wpływem chwili i pragnienia. Pragnienia siebie nawzajem. Pokusy i pożądania, które nimi zawładnęły. Popatrzyła na niego zawstydzona z góry. Nie miała pojęcia, że to tak skończy się ten wieczór. Oparł mocno jej plecy o ścianę. Widział, jak na nią działał więc po tym spodziewał się tylko jednego. Wpiła się w usta chłopaka nie umiejąc myśleć już o niczym innym. Odrazu oddał jej pocałunek i zacisnął mocniej dłonie na udach szatynki. Pogłębiła go wplatając dłoń w jego rozkopane włosy. Po chwili popatrzył na nią jakby prosząc się o zgodę. Kiwnęła lekko głowa i odchyliła ją do tyłu dając mu pole do popisu. Zaczął delikatnie całować szyje młodszej dziewczyny. Po czasie, gdy nie słyszał tego czego chciał wpił się mocniej w jej bladą skórę podrażniając ją przy tym bardziej. Cicho mruknęła nie potrafiąc nad tym zapanować. W rekompensacie mocno pociągnęła jego włosy utrudniając mu przy tym czynność, którą wykonywał. Przeklnął pod nosem i znowu wrócił do jej lekko sinych ust z których starł już błyszczyk. Zaczął całować mocniej i agresywniej. Dziewczyna zaczęła gubić się w jego ruchach i nieudolnie próbowała za nim nadążyć. Gubiła się co wydawało mu się w tym wszystkim urocze. Jednak wiedział, że nie pozwoli jej na chwile przerwy. Mocno do niej przylegał dalej męcząc jej wargi. Przygryzł delikatnie dolną chcąc wymęczyć dziewczynę, jak tylko może. To dawało mu satysfakcje, której potrzebował.
Czy w tamtej chwili była dla niego słaba? Nie mógł w żadnym razie wyrazić się w ten sposób. Wciągnął ją na wyżyny swoich umiejętności, dlatego mimo wszystko był dumny z tego, jak sobie radzi. Dziewczyna nie potrafiła złapać tchu i próbowała się odsunąć lekko w tył, by chociaż na chwile odetchnąć. Pozwolił jej na to dopiero, gdy poczuł, że nie ustoi na własnych nogach. Odsunął się od jej warg i przejechał językiem po zębach. Zauważył, że jest czerwona. Słyszał jej ciężki oddech i widział małe kropelki potu na jej twarzy. Osiągnął swój cel chociaż jego celem było zupełnie coś innego. Odstawił ją na ziemie, ale przytrzymał za talie widząc, jak jej nogi poruszają się w obie strony. Drżała nie umiejąc poradzić sobie z uczuciem jakim zawładnęło jej ciało. Ciężko oddychała patrząc lekko w górę.
— Mówiłem, że nad tym popracujemy? — Puścił jej oczko.
— Czemu... — Sapała. — Nie odzywałeś się... — Złapała dłońmi jego ramiona. — martwiłam się... Theodor. — Wydusiła z siebie te słowa z wielkim trudem. Dalej myślała tylko o jednym. O jego ustach.
— Spokojnie, oddychaj. — Próbował ją uspokoić widząc, że organizm dziewczyny nie daje sobie rady.
— Z każdą dziewczyną, którą prześladujesz tak robisz?... — Nie piła, ale w tamtej chwili czuła się pijana.
— Chciałaś częstsze praktyki, Brooklyn. — Poprawił ramiączko jej sukienki. — To tyko moja dobra wola.
— Robisz to specjalnie... — Zauważyła i przyznała cicho pod nosem mając nadzieje, że nie usłyszał.
— Możliwe, że twoja teoria jest prawdziwa. — Niewinnie się uśmiechał.
Vincent stał trochę dalej od nich. Zacisnął mocno pięści przeklinając pod nosem. Odrazu po tym, jak wsiadł do autobusu zaczął myśleć o dziewczynie. Bał się o nią i chciał pilnować jej w klubie... przy okazji porozmawiać o nich. Brooklyn jednak już miała przy sobie kogoś innego. Kogoś z kim chłopak miał kilka niewyjaśnionych spraw. Theodor Heiston jeszcze o tym nie widział, ale trafił na jego czarną listę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro