Rozdział 18 - Problem.
Brooklyn spoglądała w szybę. Cała piątka wracała do hotelu. Nie rozmawiali za dużo, bo każdy spędził ten wieczór inaczej niż planował. Dojechali pod budynek i szybko wysiedli z limuzyny. Katherine mimo tego co wydarzyło się na przyjęciu, była zadowolona. Podobało jej się to ile uwagi zwracał na nią Edward i to, że w ich relacji nie chodziło tylko o jedno. Złapała chłopaka za rękę idąc w stronę stolików przy basenach. Uzgodnili między sobą, że zostaną, by porozmawiać chwile o wieczorze. Avery odrazu zrezygnowała wiedząc, że cała ich czwórka wypiła dość sporo alkoholu. Nie przejmując się towarzystwem brunetka postanowiła wrócić do pokoju i położyć się wcześniej. Była zadowolona z siebie i swoich pomysłów. Weszła pod prysznic ściągając przed tym białą sukienkę.
Theodor zajął miejsce obok Brooklyn, żałował, że skusił się na drinka z Eliotem. Gardło piekło go niemiłosiernie, a głowa podsuwała wiele szalonych pomysłów. Nie tolerował u siebie tego stanu. Stanu upicia. Spojrzał kątem oka na szatynkę. Odrazu przypomniał sobie o ich spotkaniu przy basenie. Zaczął zastanawiać się nad tym czy żałował. Żałował odebrania cnoty Brooklyn Ambler? Czy te pocałunki miały dla niego większe znaczenie? Nie potrafił odpowiedzieć na te pytania w swojej głowie. W tamtej chwili wspomniał słowa George'a: „i tak się w niej zakochasz". Nie miał pojęcia o czym mówił. Heistonowie nie mieli w zwyczaju posiadać takich uczuć. Odwrócił wzrok od dziewczyny skupiając go na jej bracie. Na jego nieszczęście postanowił zacząć mówić.
— Brukston to cudowne miejsce. — Zaśmiał się prosząc do nich kelnera z barku niedaleko nich. Była prawie piąta rano, a jego humor utrzymywał się, aż do teraz. — Whisky z colą, a wy? — Spojrzał na Katheirne po czym na Theo i Brook.
— Jeszcze Ambler? Masz umiar? — Theodor zaśmiał się pochylając się do kelnera. Wiedział, że będzie żałował swoich poczynań tego dnia. — Poproszę to samo co kolega. — Puścił oczko mężczyźnie, a ten posłusznie udał się za bar robiąc ich trunki.
— Woah, już koledzy? — Brooklyn uniosła brew zatrzymując wzrok na sylwetce bruneta. — Mówiłeś, że nie lubisz pić. — Przypomniała sobie.
— Daj im się zabawić. — Kate złapała ramie Edwarda. — Lepsze to niż patrzeć jak, skaczą sobie do gardeł. — Zaśmiała się cicho pod nosem poprawiając idealnie ułożone włosy.
— Może i masz racje... — Szatynka odwróciła wzrok znowu rozpamiętując omawiany wieczór.
— Szybciej. Halo, gdzie jest nasze piwo! — Ed zaśmiał się zdejmując swoją marynarkę.
— To wódka z colą cymbale. — Heiston uniósł kącik ust spoglądając na chłopaka.
— Już, proszę. — Wyższy mężczyzna postawił dwie dość duże szklanki przed nimi zabierając ze sobą tackę. — Na zdrowie. — Odsunął się za ladę wycierając szmatką szkło.
Brook powoli odzyskiwała świadomość tego co się dzieje. Zdążyła zauważyć, jak szklanki Theodora i Edwarda stykają się ze sobą. Oboje wypili trunki jednocześnie śmiejąc się przy tym niczym totalni pijacy. To było dość dziwne widzieć Theodora w tym stanie. Widzieć osobę, która męczyła ją od kilku miesięcy. Czerpać radość z jej śmiechu, a jednocześnie chcieć wykorzystać jej moment słabości, by odebrać jej zdolność oddychania. Skarciła się w głowie za swoje myśli i znowu próbowała skupić się na rozmowie dwójki chłopaków. Ten wieczór był dla niej abstrakcją. Nawet Clark nie uczyniła tego dnia gorszym. Chcąc nie chcąc musiała to przyznać - Źle oceniła blondynkę.
— Wracając do wieczoru to... — Szatyn odłożył pustą szklankę. — Wiedziliście, że będzie Agnes? — Dopytał przyglądając im się podejrzliwie.
— Nie. — Odpowiedzieli jednocześnie co równało się ze śmiechem Edwarda.
— A właśnie. Brook. — Spojrzał na siostrę. — Gdzie zniknęliście z Theo? — Objął ramieniem blondynek obok siebie.
— Um... poszliśmy zobaczyć... eee — Próbowała wymyślić coś co mogło być ich potencjalną wymówką.
Jednak wtedy znowu przypomniała sobie to wszystko. Jego dłonie na jej ciele, jego wargi na jej ustach, jego język w jej... Nie chciała rozstrząsać tych wspomnień. Powinna nienawidzić się za to co zrobiła. Za to z kim to zrobiła. Mimo wszystko, tak nie było. Nie miała sobie niczego za złe, a jej usprawiedliwieniem stało się powiedzenie - Brukston zmienia ludzi.
— Pieprzyliśmy się. — Theodor poprawił ręką swoje kasztanowe włosy.
Nagle cała dobra atmosfera zniknęła. Katherine otworzyła lekko usta ze zdziwienia, a Brook wręcz ociekała czerwienią na swojej twarzy. Edward wytrzeźwiał w ułamku jednej sekundy znajdując się obok Heistona. Złapał mocno jego koszule podciągając go z krzesła. Gniew przejął panowanie nad jego ciałem.
— Powtórz. — Warknął ściskając mocniej materiał koszuli starszego chłopaka.
— Edward! — Brooklyn wstała ze swojego krzesła chęć odsunąć brata.
— Ed daj spokój... — Katherine wsparła Brooklyn nie chcąc żeby między dwójką doszło do rękoczynów.
— Powtórz do cholery co powiedziałeś. — Patrzył z nienawiścią w jego stronę.
— Pieprzyłem twoją siostrę Edward. Pieprzylem się z nią przy pierdolonym basenie. — Theodor uniósł kącik ust nie przejmując się tym co powiedział.
Wtedy wszystko potoczyło się w szybkim tępie. Szatyn pchnął chłopaka na ziemie i usiał na jego udach. Działał jak w szale. Emocje nim szargały, a on mimo krzyków dziewczyn obok siebie zaczął uderzać mocniej pięściami idealną twarz Theodora.
— Sama tego chciała, wiesz? — Zaśmiał się kpiąco czując krew w buzi.
— Zamknij się! — Uderzył mocniej jego szczękę. — Do cholery zamknij ryj! — Zacisnął mocniej zęby wbijając w niego swoje spojrzenie pełne nienawiści.
Theodor nie został mu długo dłużny. Wstał odpychając od siebie szatyna. Otrzepał marynarkę i mocno uderzył w brzuch Edwarda. Nie hamował się. Odrazu, gdy chłopak upadł na kolana mocno złapał jego głowę uderzając kolanem jego twarz.
— Theodor zostaw go! — Brooklyn poczuła łzy w oczach, a chwile później zauważyła Katherine klekającą obok jej brata.
— Pierdol się, Ambler! — Brunet odszedł w stronę hotelu zostawiajac ich w tyle. Sam nie poznawał siebie i swojego zachowania. Wszedł do pokoju używając do tego karty. Zdjął buty i bez wielu przemyśleń sięgnął po paczkę papierosów. Wyjął jednego z nich i przytrzymując go między wargami sięgnął po zapalniczkę. Odpalił fajkę zaciągając się nią. Po chwili wypuścił dym z ust.
— Brooklyn idź do niego, zostanę z Edem... — Blondynka wytarła krew spod nosa szatyna i pocałowała go delikatnie w czoło. — To był długi wieczór...
— Powinnam... powinnam sprawdzić co z Theo... — Mimo silnej woli nie umiała powstrzymać się przed chęcią zobaczenia co z chłopakiem. Zostawiajac brata w rękach Clark weszła do pokoju. Odrazu poczuła odór papierosów i zauważyła dym. — Theo? — Rozejrzała się skupiając wzrok na łóżku na, którym siedział.
— idź stąd, nie chce cię. — Heiston zaczął plątać się w swoich słowach. Wypił za dużo, a to przyczyniło się do „oczyszczenia wewnętrznego". — Czemu nie dasz mi spokoju? — Wyrzucił ręce w powietrze.
— Ja? Ja mam dać ci spokój? — Uniosła brew podchodząc bliżej chłopaka. Usiadła na łóżku obok niego.
— Jesteś tak cholernie męcząca. — Jęknął zmęczony zabierając z ust papierosa. Spojrzał w oczy niższej dziewczyny. — i uzależniająca... — Dodał ciszej skupiając wzrok na jej pełnych wargach.
— Theodor jesteś pijany... — Zauważyła sięgając ręką do paczki leżącej obok niego. Nie paliła często.
Brunet widząc co robi dziewczyna uprzedził jej ruch. Wsadził fajkę między jej usta, żeby najzwyczajniej w świecie ją uciszyć. Lubił, gdy była cicho. Brooklyn przytrzymała ją wargami nie wiedząc co ma mówić. Zauważyła, jak chłopak podpala koniec zapalniczką. Odsunął go na chwile, by mogła się zaciągnąć. Zanim jednak to zrobiła już wypuszczał dym z ust wprost na jej twarz. Ponownie przyłożył tytoń do wilgotnych i pełnych warg szatynki. Nawet będąc w stanie nie trzeźwości robił z nią to co chciał. Mimo, iż była jego obowiązkiem, to on miał nad nią władze.
Szatynce nie podobało się to co robiła. Odrazu przyznała w głowie, że pomysł z paleniem był słaby. Wypuszczała dym z ust wtedy kiedy jej kazał. Czuła, że nie ma władzy nad własnym umysłem, a stery przejął Theodor. Z całej siły popróbowała zmusić się do tego, by odepchnąć rękę bruneta. Po prostu nie mogła tego zrobić. Była za słaba na starcie z Heistonem. Po dłuższej chwili i kilkunastu jej kaszlnięciach odsunął rękę.
— Palenie nie jest fajne, Brooklyn. — Mruknął pod nosem gasząc papierosa o szafkę nocną.
— Wiem... — Kaszlnęła. — Na ogół nie pale... ale pomyślałam, że tego potrzebujesz. Towarzystwa. — Odwróciła wzrok.
— Jeżeli bede potrzebował towarzystwa pod prysznicem to też będziesz taka chętna? — Uniosł kącik ust. Nie był to jednak wredny uśmiech.
— Idź do łazienki i ogarnij się do spania, dobrze?... Alkohol ci nie służy. — Brooklyn wstała z łóżka idąc do wspomnianego pomieszczenia. Chciała zobaczyć czy aby napewno będzie miał ciepłą wodę.
Theodor stanął w progu patrząc na nią swoim wzrokiem. Czuł pożądanie szatynki. Podszedł bliżej popychając jej plecy na ścianę w kabinie. Dziewczyna dalej była w bordowej sukience, którą od niego dostała. Przyparł ją do ściany stając pod strumieniem wody. Jego garnitur był mokry i zaczął przylepiec się do skóry. Byli mokrzy.
— Co ty... — Nie zdążyła powiedzieć więcej, bo w szybkim czasie poczuła na swoich wargach smak jego ust. Znowu pozwoliła mu się uciszyć, znowu się z nim całowała. Powtarzała swój największy grzech z uśmiechem na ustach.
****
Od tamtych wydarzeń minął tydzień. Brooklyn i Agnes przez ten czas zdarzyły nieco poprawić swoje relacje. Szatynka wstała z łóżka z lepszym humorem niż zazwyczaj. Theodor znowu nie odzywał się przez kilka dni, co było dla niej ulgą. Próbowała wyrzucić z głowy „wyznania" chłopaka i to, jak bardzo chciał żeby była jego. Miała wielką nadzieje, że tam przy basenie nie mówił tego poważnie. Jak może być jego i sama tego chcieć skoro jest jej dręczycielem?
Podeszła do szafy i wyjęła z niej biały przylegający golf. Zabrała spódniczkę chcąc jakoś przełamać swoja rutynę i spięła włosy w luźnego koka, którego niesforne kosmyki zostawiła z przodu. Podobało jej się to, jak wyglądała. Do wszystkiego dodała naszyjnik, który był jej „amuletem szczęścia" i zabrała swój czarny plecak. Zeszła na dół kierując się do kuchni. Podeszła do szafki po czym wyjęła szklankę zasiadając do stołu. Spojrzała na swojego brata i ojca. Edward również miał dobry humor. Może to miał być znak, że wszystko zaczyna się układać?
Zabrała się za jajecznicę przed sobą.
— W tym Brukston to chyba działo się więcej niż opowiadaliście. — Horacy zaśmiał się biorąc ich talerze.
— Po prostu było fajnie... — Mruknęła pod nosem dopijając szklankę soku pomarańczowego. Nie przyznała się tacie do prawdziwego przebiegu zdarzeń, bo nie wiedziała takiej konieczności. Jej ciało, jej sprawa i jej decyzje.
— Cieszę się skarbie. — Mężczyzna uniósł kącik ust, po czym skupił uwagę na synu. — Czemu już nie śpisz? — Uniósł brew. Dobrze wiedział, że Edward skończył szkole, a studiować nie zamierzał.
— Idę na rozmowę o prace. — przygryzł policzek od środka wiedząc, że właśnie się w niego wgapiają chcąc znać każdy szczegół.
Horacy pomrugał kilka razy zupełnie tak samo, jak Brooklyn. Edward nigdy nie szukał pracy, zawsze trening okazywał się być jego pracą. Nie spodziewali się takiej decyzji po chłopaku chociaż była ona właściwa. Miał 23 lata, a dalej mieszkał pod dachem ojca. Możliwe, że relacja z Clark zmusiła go do takich przemyśleń. Brooklyn wiedziała, że nie pozwoli na to żeby blondynka wykorzystała jej brata. Nie skoro przez nią postanowił iść na rozmowę o prace i zmienić życie piwniczaka.
— No No, nie chwaliłeś się. — Horacy usiadł na krześle obok szatyna. — Gdzie? — Dopytał zainteresowany.
— Co cię wzięło? — Brooklyn spojrzała na chłopaka unosząc kącik ust. Była z niego dumna.
— Kumpel kupił pub i... powiedział, że chętnie mnie zatrudni. — Wzruszył ramionami odchodząc od stołu.
Brązowowłosy mężczyzna objął mocno swoje dzieci w uścisku. Tęsknił za nimi i ostatnio czuł że przez swoją prace nie ma dla nich czasu. Spojrzał za okno zauważając srebrny samochód należący do czerwonowłosej.
— Agnes po ciebie przyjechała? — Nie uszło jego uwadze, że dziewczyna już nie przesiaduje tyle w ich domu. Tęsknił za tym, ale nie chciał się wtrącać.
— Tak, jedziemy razem do szkoły. — Brooklyn kiwnęła głową podchodząc do wyjścia.
— Hola, zaczekaj. — Złapał za jej szarą bluzę nakładając ją na nią. — Aż tak ciepło tam nie ma. — Zaśmiał się po czym pocałował swoją córkę w czoło. — Leć, udanego dnia. — Uśmiechnął się od ucha do ucha otwierając drzwi.
— Cześć, dziękuje. — Posłała mu buziaka w powietrzu po czym wsiadła na miejsce obok Viller.
Zwróciła uwagę na poddenerwowaną przyjaciółkę obgryzającą swoje czarne paznokcie. Zmarszczyła brwi nie wiedząc o co chodzi. Agnes była dla niej ważna mimo ich sprzeczki i tego co ostatnio między nimi się działo. Złapała lekko nadgarstek zielonookiej odsuwając jej rękę na bok. Słabo się uśmiechnęła nie rozumiejąc jej zachowania.
— Clark do mnie napisała. — Przyznała przygryzając policzek od środka.
— Co napisała? — Brooklyn skupiła wzrok na profilu starszej dziewczyny. — Po tym co działo się w Brukston dalej się przyjaźnicie? — Ugryzła się w język. Dobrze wiedziała, że to drażliwy temat.
— Mhm... — Westchnęła przekręcając kluczyki w stacyjce.
— W porządku, ale... co pisała? — wyjrzała za szybę zwracając uwagę na domy, które mijały.
— W szkole jest policja. — Przełknęła ślinę skręcając w uliczkę obok. Były to skróty do ich liceum. Skróty których używały od początku zaczęcia tam nauki.
Brooklyn poczuła, jak jej wszystkie mięśnie się spinają i ciężej złapać jej oddech. Policja? Te osoby do których jeszcze kilka miesięcy temu chciała iść po pomoc? Co powie Theodor, jak się o tym dowie. Dotknęła dłonią swojej szyi przypominając sobie wybuch agresji ze strony chłopaka. Spojrzała za szybę zauważając ich liceum.
— Co gliny robią w naszej szkole? — Szatynka czuła swój cięższy oddech.
— Do cholery, nie wiem! — Krzyknęła czując presję ze strony dziewczyny. — Nie wiem okej?! — Przetarła twarz dłońmi. — Clark napisała, że rozmawiają z Vitaliem. — Przełknęła ślinę wychodząc z samochodu. Obie ruszyły do klasy wchodząc do środka.
Na wejściu zauważyły brak przebiegu normalnej lekcji i tylko kilku uczniów siedzących w ławkach. Brooklyn dostrzegła brak obecności Katherine, więc postanowiła zapytać kogoś co się stało. Podeszła bliżej dziewczyny o brązowych włosach szturchając lekko jej ramie. Jenny wyjęła słuchawki z uszu i spojrzała w górę spotykając się z jej błękitnymi tęczówkami.
— Hm? — Dziewczyna nie wyglądała na chętną przy rozmowie z Brooklyn. Była jedną z koleżanek Clark, a one dwie, jak dalej myślała cała ich klasa. Miały kosę.
— Gdzie reszta? — Szatynka uniosła brew patrząc z uwagą. — I co policja robi w szkole? — Przygryzła wargę od środka.
— A o to chodzi. — Zdjęła nogi z ławki. — Ktoś zgłosił donos na naszego profesorka. Podobno krzywdził młodsze dziewczyny, kilka uczennic z naszej szkoły. — Wywróciła oczami. — Więc wzięli resztę na przesłuchania. Chcą znaleźć „ofiary" — odgarnęła krótkie włosy do tyłu.
Agnes spojrzała na Brooklyn w tym samym momencie. Obie zdały sobie sprawę z tego co się dzieje. Czerwonowłosa szybko podeszła do drzwi chcąc wyjść, ale drogę zatorowała jej dwójka policjantów. Dziewczyna przełknęła ślinę odsuwając się na bok.
— Agnes Viller. — Jeden z nich rozejrzał się po sali. — Kolej Agnes Viller. — Powtórzył stanowczym tonem.
— T-to ja... — Jej głos się załamał. Bała się rozmowy z policją nie ze względu na Vitalio, a ze względu na Eliota. Odrazu wyszła za jednym z nich, a ten zaprowadził ją do gabinetu dyrektora. Usiadła przed kobietą ubraną w elegancki garnitur. — Dzień dobry... — Mruknęła cicho pod nosem.
— Chłopcy, możecie zostawić nas same. — Uniosła kącik ust spoglądając na policjantów.
Nie opierali się i szybko opuścili pomieszczenie zostawiać kobietę z dziewczyną. Viller zwróciła uwagę na jej wygląd. Czarna marynarka spięta paskiem ze złotą klamrą i blond włosy spięte w niski kucyk. Usta miała pomalowane wściekłą czerwienią co dawało wszystkiemu poczucie estetyki i elegancji. Potrząsnęła głową słysząc swoje imię.
— Agnes? — Spojrzała na młodsza dziewczynę. — Wiesz czemu tutaj jesteś? — Kobieta zaczęła zapisywać coś na kartce.
— Um... tak, wiem. — Kiwnęła głową odwracając wzrok od blondynki.
— Samantha. — Wystawiła dłoń w jej stronę. Była zadbana, a na palcu serdecznym znajdowała się obrączka co mogło wskazywać na to, iż ma męża.
— Miło poznać... — Uścisnęła jej dłoń po czym schowała swoją do bluzy. Od kilkunastu dni nie dbała o swój wygląd przejmując w nawyk styl Brooklyn.
— Powiem wprost Agnes. — Wstała naciągając żaluzje. — Głównymi naszymi podejrzanymi jesteś ty i Katherine. — Przyznała nie patrząc w jej stronę.
— A-ale... — Agnes przełknęła ślinę czując stres.
— Chcemy wam tylko pomóc, rozumiesz? Chcemy oferować pomoc której nikt nie chciał wam zapewnić. Nie jesteśmy waszymi wrogami. — Skupiła wzrok na dziewczynie. — W mojej pracy chodzi o to, by pomagać takim, jak ty czy twoja koleżanka. — Westchnęła. — Więc proszę. — Zaznaczyła ostrzej niż wcześniej. — Opowiedz mi o waszej relacji. W szkole, jak i poza nią. — Wzięła łyk swojej czarnej kawy.
Przez głowę Agnes przeszło wiele myśli. Pierwszą z nich było czy aby napewno może jej zaufać. Może faktycznie chce im pomóc, a pognębienie mężczyzny będzie najlepszą opcją. Z drugiej strony po co miała to robić, gdy w końcu wszystko między nimi się ułożyło? Spojrzała na ścianę obok przypominając sobie zachowanie, jakie pokazał na ostatnich zajęciach. Zacisnęła mocniej pieści. Takich dupków trzeba tępić.
— To zaczęło się po wakacjach... — Zaczęła czując na sobie wzrok kobiety.
Słuchała jej uważnie nie mając zamiaru przerywać. Samantha miała dobre intencje i naprawdę chciała jedynie sprawiedliwości. Wiedziała do czego zdolny był jej były mąż.
— Pytał mnie, co lekcje... — Przełknęła ślinę. — Łapałam coraz więcej złych stopni. Coraz gorzej szła mi matma i naprawdę zaczęłam myśleć, że się na mnie uwziął. — Podrapała się po ręce. — Któregoś razu podeszłam spytać się dlaczego nie policzył mi punktów z drugiej strony testu, ale... wtedy powiedział, że wszystko się zgadza. Zaczęłam mieć paranoje bojąc się, że nie zdam. — Wyjaśniła nie patrząc w oczy starszej kobiety.
— Utrudniał ci naukę. Rozumiem. — Zapisała to pstrykając długopisem.
— Wtedy dopiero pozwolił sobie na coś więcej... on. — Przymknęła oczy przypominając sobie obrzydliwe zachowanie swojego profesora.
— Agnes, spokojnie. — Blondynka położyła dłoń na ramieniu uczennicy. Wiedziała, że to mogło być dla niej ciężkie doświadczenie życiowe.
— łapał mnie za talie... całował po szyi... dotykał mnie swoimi dłońmi wtedy, gdy tego nie chciałam. Mówił, że mam być grzeczna, bo inaczej nie będzie taki miły... — poczuła łzy w oczach, które odrazu później przetarła dłonią.
— Czy między wami doszło do stosunku? — Takie były procedury. Musiała zapytać o jej sprawę prywatną.
— Nie... — Zaprzeczyła głową. — Skończyło się na dotyku...
— Molestowaniu. — Poprawiła ją wzdychając ciężko. — Dziękuje, że powiedziałaś mi swoją wersje wydarzeń. — Spojrzała na zeznania Katherine. — Vitalio dopuścił się przestępstwa. Mogę cię zapewnić, że poniesie za to konsekwencje, a ty nie spotkasz go więcej na korytarzu w swoim liceum. — Wstała odsuwając krzesło.
— Pójdzie do więzienia?... — Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.
— Jest dorosły, a to poważnie wykroczenie... — Stanęła obok jasnookiej. — Wiedziałam, jaka była prawda, ale moim obowiązkiem było cię przesłuchać w tej sprawie. Klasa z matematyki posiada kamerę o której ten mężczyzna nie miał pojęcia. — Wyjaśniła uśmiechając się słabo. — Dziękuje, że byłaś ze mną szczera, Agnes.
— Cieszę się, że mogłam pomóc. — Viller wstała z krzesła wsadzając ręce do bluzy. Nie czuła się ani trochę lepiej ze świadomością zniszczenia życia nauczyciela, którego nienawidziła.
— Przykro mi, że musiałaś doświadczyć tego na własnej skórze. — Zacisnęła usta w wąską linię. — Lekcje są odwołane. Możesz wracać do domu. Z tego co wiem, nie tylko dzisiaj. Rodzice uczniów są zdenerwowani i chcą mieć pewność, że ich dzieciom nie grozi nic na terenie placówki.
— Rozumiem, dowiedzenia... — Agnes wyszła z gabinetu kierując się do wyjścia ze szkoły. Nie miała zamiaru rozmawiać z Brooklyn. Chciała zostać sama ze sobą. Wyszła z budynku i szybko wsiadła do swojego auta. Weszła w konwersacje z szatynką.
Brook
I co?
O co pytali?
O Vitalio.
Już wszystko wiedzą.
Mówiła, że popełnił przestępstwo i za to zapłaci...
To chyba dobrze, racja?
Robił ci krzywdę.
Nie wiem.
Nie chciałam tego.
Agnes?
Jadę do domu, Brook.
Potrzebuje chwili prywatności...
W porządku.
Rozumiem.
Jak co to dzwoń...
Muszę wyjaśnić to rodzicom.
Uwierz, właśnie pisze się na samobójstwo.
Zrozumieją.
Trzymam kciuki i pisz jak było...
Jesteś dzielna Agnes...
Agnes nie odpisała na ostatnią wiadomość. Nie była dzielna i nie mogła w żadnym stopniu stwierdzić u siebie tej cechy. Ostatnim czasem była wręcz przerażonym dzieciakiem. Sprawa z Eliotem mocno ją zmieniła. Zaczęła jechać w stronę domu modląc się o to żeby Samantha nie powiadamiała jej rodziców. Wiedziała, że to nierealne, bo pewnie „procedury" kazały jej zrobić to w pierwszej kolejności. Zatrzymała się pod swoją kamienicą uderzając głową o kierownice. Nie miała w planach wchodzić do domu wiedząc co będzie po przekroczeniu drzwi. Spojrzała na telefon który się zaświecił.
Jeff
Gadałaś z glinami.
Czy musisz psuć mój dzień od samego rana?
Nie a twojej sprawie...
A w jakiej Agnes?
Wytłumacz mi.
Chętnie posłucham.
Profesor z mojej szkoły...
Nie pisz więcej.
Domyślam się i wiem o co chodzi.
Masz szczęście.
Nie mam...
Racja.
****
Brooklyn wracała sama. Spoglądała w telefon patrząc na godzinę. Była czternasta więc wcale nie późna. Nie skupiła się na drodze tylko na urządzeniu w ręce. Sprawdzał powiadomienia. Dlaczego Theodor znowu ucichł? Dlaczego do cholery tak bardzo jej to przeszkadzało. Może wyobrażała sobie za dużo po tym co ich spotkało. Czy zauroczyła się w brunecie? Jak mogłaby poczuć coś do kogoś takiego, jak on.
Westchnęła chowając komórkę. Objęła rękami swoje ramiona chcąc, jak najszybciej znaleść się pod swoją kołdrą. Nie wiedziała jednak, że życie miało inne plany.
Czarny samochód zatrzymał się obok niej. Nie zdążyła nic zrobić, bo jeden z mężczyzn wyszedł i mocno złapał ją za ramiona, chciała krzyczeć, ale do jej buzi przyłożono chusteczkę nasiąkniętą mocnym zapachem. Mrużyła oczy i po chwili odleciała. Nie miała pojęcia co się z nią dzieje.
— Wrzuć ją na tylne siedzenia. — Mężczyzna wsiadł za kierownice odpalając samochód.
— To napewno ta? — Dopytał siadając obok, na kolanach trzymał jej plecak.
— Ta, możesz sprawdzić jej dowód. Szukaj portfela. — Warknął jadąc przed siebie. Spojrzał w lusterko widząc nieprzytomną szatynkę.
Niższy z nich wyjął z jej plecaka bordowy portfel znajdując w nim małą plakietkę.
— Brooklyn Ambler. — Odczytał unosząc kącik ust. — To ta. — Zapiął plecak.
— Mówiłem. — Westchnął zaciskając mocniej zęby. — George mówił coś o jakiejś Brook, to skrót.
— Heiston będzie na nas wkurwiony. — Przyznał spoglądając na tylne siedzenia. — Skoro przez tyle czasu nic jej nie zrobił... — Przyjrzał jej się dokładnie.
— My tylko pomożemy mu pozbyć się problemu. Co w tym złego. — Zaśmiał się wjeżdżając w las. — Pomoc koledze, to dobre zachowanie.
Mężczyzna zatrzymał czarny samochód przy małym leśnym domku. Wysiadł z niego i zabrał na ręce dziewczynę idąc w stronę wejścia. Ta oparła głowę o jego tors nie zdając sobie sprawy co z nią robią. Była odurzona.
— Chcesz mu powiedzieć? — Zamknął za nimi drzwi i otworzył te do środka domku. Zamknął je na kilka zamków i poszedł w głąb pomieszania.
— Najpierw chce pogadać z nią. — Postawił ją na ziemi, a następnie popchnął na krzesło. — Podaj mi linę. — Warknął na niższego szatyna.
Zrobił, jak kazał, a chwile później mężczyzna zabrał ręce dziewczyny do tylu mocno krępując jej nadgarstki liną. Zrobił to samo z nogami nie będąc przy tym delikatnym. Wiedział dobrze, jak wiązać linę. Jego praca go do tego zmuszała. Spojrzał na nieprzytomną Brooklyn.
— Za ile to przestanie na nią działać? — Oparł rękę o oparcie krzesła do którego była przywiązana.
— Kilka godzin? — Wzruszył ramionami.
— Nie będę tyle czekać. — Złapał mocniej szyje dziewczyny mierząc z otwartej dłoni w jej policzek. Zamachnął się zostawiajac na jej poliku czerwony ślad. — Wstawaj. — Puścił ją prostując się.
Brooklyn poczuła pieczenie na policzku. Delikatnie otworzyła oczy nie widząc gdzie się znajduje. Zauważyła dwójkę mężczyzn przez co odrazu chciała ruszyć rękami. Nie mogła. Poczuła, linę która ściska mocno jej skórę. Przełknęła ślinę wiedząc, że ma problemy, a ludzie znajdujący się przed nią nie maja dobrych intencji.
— Wstała królewna. — Uśmiechnął się w przerażający sposób.
— G-gdzie ja jestem?... kim wy jesteście?... — Poczuła, jak przerażenie ogarnia całe jej ciało. Lina wbijała się mocniej w jej skóre sprawiając jej dużo bólu.
— Widziałaś pliki. Wszystkie pliki. — Złapał mocniej jej podbródek. — Wpakowałaś się w problemy wiesz, kochanie? — Uniósł kącik ust przyglądając się jej. Była przerażona i było widać, że się ich boi.
Jak na raz zaczęła szarpać się rękami. Czuła się bezbronna i była na łasce dwójki mężczyzn, których nie znała. Oni wiedzieli co zrobiła, czyli widzieli, że może ich usadzić. Poczuła łzy w oczach. Łzy które w szybkim czasie zaczęły spływać po jej policzkach.
— Mów ile wiesz. — Warknął nie siląc się na miły ton.
— Ja nie wiem o co chodzi, proszę... wypuście mnie... — Popłakała się. Wiedziała, że kłamstwo w takiej chwili było dość ryzykowne, ale nie miała lepszego pomysłu.
Wtedy stało się to czego najbardziej się obawiała. Blondyn przed nią wyjął zza spodni pistolet, który następnie przyłożył do jej głowy. Świat na chwile zwolnił, a wszystko w okol przestało mieć sens. Bała się ruszyć lub chociażby złapać głębszy oddech. Widziała swój koniec. Właśnie w tym domku. Właśnie w tej chwili. Zacisnęła mocno powieki i czuła, jak zaczyna się trząść.
— Nie doniesiesz na nas rozumiesz?. — Przytrzymał broń. — Nie doniesiesz. — Uniósł się.
Serce biło jej, jak szalone, a ona czuła jakby nie potrafiła poprawnie funkcjonować. Nie ruszyła się z miejsca modląc się, aby nie strzelił. Strach zabrał jej głos przez co milczała cicho łkając.
— Pytam czy rozumiesz! — Krzyknął popychając jej ramie. Nie zabierał broni. — Nacisnę ten spust. — Uniósł kącik ust spoglądając na swojego kolegę.
— N-nie... P-proszę... — Jąkała się co każde wypowiedziane słowo.
— Wiesz, że nie żartuje Brooklyn. Wiesz, że Theodor nie żartuje. — Parsknął śmiechem przesuwając czubek pistoletu po jej szczęce. — Piśniesz chociażby słówko, a wcisnę ten pistolet w twoje gardło. — Przytrzymał palce na spuście lekko go klikając. Chciał się z nią pobawić. — Masz być grzeczną dziewczynką. — Przejechał językiem po zębach.
— Nic nie powiem, obiecuje... — Popłakała się. Nigdy w życiu nie bała się tak, jak w tamtej chwili.
Takie sytuacje chciała kojarzyć jedynie z filmów kryminalnych, a nie własnego życia. Po tej sytuacji wiedziała, że takowych nigdy więcej nie obejrzy. Wiedziała, jak to jest być ofiarą na łasce swoich napastników.
— Ale wiesz. Nie tylko możemy cię zabić. — Dotknął dłonią jej włosów. — Jesteś całkiem ładna. Ludzie dużo by za ciebie zapłacili.
— P-proszę?... — Brooklyn przełknęła ślinę czując, jak dławi się własnymi łzami.
— Jeszcze będziesz prosić, Ambler. — Odsunął się od niej. — A teraz powiedz dokładnie co widziałaś na nagraniach. Powiedz ile wiesz o naszej sprawie.
Mino strachu zaczęła mówić. Powiedziała wszystko czując, że nie ma innego wyjścia. Zauważyła twarze mężczyzn. Ich miny zmieniające się z sekundy na sekundę. Pociągnęła nosem kończąc swoją wypowiedz.
— Co on do kurwy sobie myślał! — Szatyn uniósł się wyciągając swój telefon. — Jak można być takim debilem. — Warknął.
— Zadzwoń do niego. Niech przyjedzie. — Podsunął mu pomysł podchodząc bliżej Brooklyn. — Ktoś chętnie się z nim zobaczy. — Przetarł kciukiem łzy z jej policzków.
— N-nie dotykaj mnie... — Wyjąkała czując nieprzyjemny dotyk mężczyzny.
— Jak zaraz się nie uspokoisz to dopiero zacznę cię dotykać, zdziro. — Szarpnął mocno jej ciemne włosy. — Wyglądasz na taką co wie, jak zadowolić faceta...
— Z-zostaw. — Jęknęła z bólu. Przypomniało jej się wszystko to co działo się a szkolnym autobusie kilka lat wcześniej. Była wykończona psychicznie i nie poznawała samej siebie.
— Myśle, że ty jednak chcesz mojego towarzystwa. — Przejechał kciukiem po wardze dziewczyny przybliżając się bardziej.
— Jak chcesz się nią bawić to nie przy mnie. — Odparł. Nie był typem chłopaka naruszającego strefy komfortu kobiet. Jednak szatyn już tak.
— Chodź, mała. — Odwiązał jej nogi i pociągnął mocniej ramie dziewczyny, która zaczęła się szarpać. Uderzył ją lekko w brzuch przez co straciła panowanie nad własnymi nogami. Podniósł ją przewieszają jej ciało przez swój bark. Wszedł do małego pokoju kładąc Brooklyn na materacu. Oblizał swoje usta czując pokusę wpicia się w jej kark.
— N-nie chce... błagam... — Płakała nie dbając o rozmazany już makijaż. Mężczyzna ją przerażał.
Podszedł bliżej przykładając palec do jej pełnych warg. Nachylił się do ucha dziewczyny cicho szepcząc.
— Nitrobenzen. — Brooklyn zadrżała na wypowiedziane słowo z ust szatyna. — Zostałaś nim odurzona. Twoje ciało może być dość mocno osłabione, skarbie... — Uniósł kącik ust skupiając wzrok na oczach dziewczyny. Przerażenie, które było w nich widać tylko bardziej go nakręciło. — Wiesz co to oznacza, Brooklyn?...
Załkała skulając się. Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. Chciała objąć je rękami, ale dalej były skrępowanie przez linę.
— Jesteś całkowicie bezbronna. Jesteś moja. — Pogładził dużą dłonią głowę szatynki. — A ja się dobrze tobą zajmie... — Dodał głębokim, lecz spokojnym głosem. Wciąż na nią patrzył i nawet na moment nie odwracał wzroku. Przesunął jedną z dłoni wyżej po jej udzie przez co podwinął materiał jej spódniczki.
Brooklyn nie umiała wstać. Nie miała siły odepchnąć jego ręki. Wszystkie mięśnie ją bolały. Była spięta w sobie i płakała nie zważając uwagi na nikogo. Mógł zrobić jej wszystko, a ona i tak by nie zaprotestowała. Nitrobenzen okazał się jej zgubą. Odrazu, gdy poczuła palce mężczyzny na, które zawinął gumkę jej bielizny przymknęła oczy zaciskając mocniej powieki.
Szatyn został w salonie. Zdawał sobie sprawę co mogli robić właśnie w tej chwili, ale się tym nie przejął. Był mężczyzną i miał swoje potrzeby. Wybrał numer Theodora dzwoniąc na niego. Odrazu, gdy odebrał powiedział do niego głosem nie wykazującym żadnych uczuć. Żadnego współczucia. Brak emocji.
— Twój problem chyba sam się rozwiązał. — Usłyszał jego głośniejszy oddech. Mógł tylko domyślać się co czuł wtedy chłopak. Ale tak naprawdę nikt tego nie wiedział.
Bo Theodor Heiston w tamtej chwili poczuł jedno. Poczuł obawę o dziewczynę. Bał się o Brooklyn Ambler w rękach swoich wspólników.
~ Czy ten rozdział jest nieźle powalony? Możliwe, że tak... myślicie, że Brooklyn wyjdzie z tego cało, a Theodor zdąży na czas?...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro