Rozdział 16 - Niezapomniany wieczór.
Liczę na dużo emocjonujących komentarzy :))
Edward popatrzył w oczy niższej dziewczyny. Stali blisko siebie nie wiedząc co dzieje się w okol nich. Dopiero po dłuższej chwili zobaczył nacięcie na jej nadgarstku. Mocniej załapał przed ramie dziewczyny przyciągając do siebie rane ciętą. Zaniepokoił się i nie potrafił tego ukryć. Zabrał ją do łazienki nie pozwalając na jaki kolwiek sprzeciw z jej strony. Głowa bolała go od przypływu różnorodnych myśli. Usadził czerwonowłosą na wannie i delikatnie przemył ranę którą sobie zrobiła. Agnes skrzywiła się z bólu płacząc. Nie chciała doprowadzać się do takiego stanu, ale gra Jeffa łamała wszystkie możliwe zasady. Łamała ją samą. Cicho szlochała widząc, jak szatyn obwiązuje jej nadgarstek bandażem uciskowym. Mało znał się na pomocy medycznej, ale chciał jakoś jej pomóc. Nie widząc czemu chłopak zaczął się obwiniać o sytuacje Viller. Zrzucał winę na siebie mówiąc sobie w głowie, jak to bardzo jej nie dopilnował. Zaczął winić siebie za ich zerwanie. Został z dziewczyną do samego rana dając jej wsparcie.
Theodor wrócił do domu wcześnie rano razem z Avery. Popatrzył rozgniewany na ledwo przytomną brunetkę i kazał jej iść do pokoju. Zwrócił uwagę na dziewczynę, która przez wiele godzin stała przykuta do poręczy jego schodów. Gdy upewnił się, że jego siostra zamknęła drzwi, podszedł bliżej Brooklyn. Zobaczył, jak promienie słońca wpadają do pomieszczenia przez zasłony. Pokręcił głową nie dowierzając, że nadal była w tym samym miejscu. Chłopak złapał delikatnie, jak na siebie jej podbródek unosząc głowę dziewczyny w górę.
Ambler nie spała tamtej nocy. Próbowała odganiać od siebie najczarniejsze myśli i wyobrażenia, które zafundowała jej bujna wyobraźnia. Była zmęczona i nie czuła swoich rąk. Nawet nie zauważyła kiedy Theodor wszedł do salonu. Nie umiała myśleć już nad niczym, bo wiedziała, że ten wieczór wymęczył ją psychicznie, jak i fizycznie.
Chłopak wyjął z kieszeni mały kluczyk którym otworzył kajdanki uwalniając z nich dziewczynę. Zmrużył oczy widząc w jakim jest stanie, a raczej do jakiego stanu sam ją doprowadził. Jęknął w duchu zdając sobie sprawę, że musi się nią zająć, bo nikt inny tego nie zrobi. Podniósł szatynkę na ręce pozwalając jej oprzeć głowę o swój tors. Tak bardzo nienawidził się za to, że tamtego dnia pozwolił na tą pomyłkę. Byli na siebie skazani chociaż oboje bardzo tego nie chcieli. Wszedł schodami na górę w stronę swojej sypialni. Zauważył, że dziewczyna przymknęła oczy przez co tylko wywrócił oczami. Zamknął za sobą drzwi i położył ją na swoim ładnie za ścielonym łóżku. Postanowił nie męczyć jej więcej w tamtym momencie i udał się do drzwi. Wyszedł zamykając pokój na klucz po czym kierując się do swojej dużej przestronnej łazienki. Po takim dniu jedynym czego potrzebował była ciepła kąpiel, która ukoi jego nerwy.
Brooklyn leżała bezwładnie w jego sypialni. Zakryła dłońmi swoje oczy czując napływające do nich łzy. Czuła się bezsilna, czuła, że po prostu nie radzi sobie ze swoim własnym życiem. Popłakała się przypominając sobie sytuacje z domu Heistona, przypominając sobie jego ton i te spojrzenie bursztynowych tęczówek którego nienawidziła. Sytuacje sprzed kilku godzin. W tamtej chwili miała gdzieś czy ją usłyszy on lub Avery. W ułamku jednej sekundy popłakała się nie dbając o już rozmazany wcześniej makijaż. Spojrzała kątem oka na zdarte nadgarstki. Tyle się z nimi szarpała, że nie było opcji wyjścia z tego bez śladów walki. Przytuliła się do dużej puchatej poduszki. Przymknęła swoje oczy chcąc nie myśleć o niczym. Przysnęła ze zmęczenia, które ogarnęło całej jej obolałe ciało. Theodor nie wrócił do pokoju decydując się na spanie w salonie. Był okrutny, ale nie pozwoliłby sobie na spanie obok roztrzęsionej dziewczyny. Miał odrobine współczucia do swoich ofiar.
****
Od tamtej sytuacji minęły dwa dni. Tego ranka Brooklyn miała pakować się na wyjazd do Brukston. Bal na, który została zaproszona był dla osób z bogatych rodzin. Przyjęcie organizowane w najdroższej dzielnicy miasta. Stresowała się, bo na tak cudowne wydarzenie musiała iść z dupkiem, który zatruwał jej powietrze. Od czasu w którym dowiedziała się, że Edward również się tam wybiera była spokojniejsza. Jednak nie mogła wyjść z podziwu jak jej brat i Katherine Clark doszli do sytuacji w której byli ze sobą na randce. Zauważyła, że chłopak wchodzi do jej pokoju przez uchylone drzwi.
— Spakowana? — Zaczął miłym tonem. Randka z blondynką wyszła lepiej niż mógłby się tego spodziewać. Przed odpowiedzią siostry dostrzegł pustą walizkę. — Brooklyn, naprawdę dopiero zaczynasz? — Edward zaśmiał się cicho kręcąc z politowaniem głową. — Szybciej młoda. — Pogonił ją i usiadł obok niej na ziemi. Zaczął pomagać jej wybierać ubrania, które powinna zabrać.
— Nie miałam do tego głowy. — Szatynka zaczęła układać ubrania w walizce. — Nie rozumiem po co mamy brać tyle rzeczy. To tylko dwa dni... — Przyznała cicho chowając w głąb walizki swoją kosmetyczkę.
— Bo warto mieć zdjęcia w różnych ubraniach. — Puścił jej oczko po czym popatrzył na pudełko leżące na jej łóżku. — Ubierasz sukienkę od Theo? — Zapytał chociaż dobrze znał odpowiedź.
— Nie mam nic bardziej pokazowego niż to, więc... tak. — Kiwnęła głową zabierając do ręki pudełko. Wyjęła z niego bordową kreacje i ładnie ułożyła ją na samej górze sterty ubrań. — Musiała kosztować majątek... — Przygryzła policzek od środka.
— Zapewne tak było. — Wzruszył ramionami. — Ale to dobrze. — Uniósł kącik ust. — Znalazłaś sobie pajaca, ale przynajmniej z pieniędzmi i drogim samochodem. — Roześmiał się zapijając jej walizkę.
— Samolot mamy o której? — Dopytała. To było do niej nie podobne, bo zawsze wszystko wiedziała pierwsza.
— O 15. — Spojrzał na zegar. — Muszę jechać po Kate. — Wstał z ziemi poprawiając swoje czarne włosy. — Po ciebie zaraz powinien przyjechać Heiston, racja? — Uniósł brew.
— Tak... — Przeklnęła w głowie słysząc jego nazwisko. — Edward? — Spojrzała na swojego brata.
— Tak? — skupił wzrok na młodszej dziewczynie będąc ciekawym o co chce go zapytać.
— Cieszę się, że w końcu nie zamykasz się w pokoju i normalnie ze mną rozmawiasz... — Słabo się uśmiechnęła wstając z ziemi. Podeszła bliżej chłopaka i mocno się do niego przytuliła.
— Nie będę robił sobie szybko nadzieji. — Przyznał opierając brodę o głowę szatynki. Nie powiedział jej o sprawie z Agnes. — Bo jednak wybrałem sobie „sukowatą" Clark. — Popatrzył znacząco na Brooklyn. To od niej znał te określenie blondynki, bo odkąd zaczęła uczęszczać do tego samego liceum co Katherine jej życie zmieniło się w narzekanie na jej osobę. Edward codziennie słyszał tylko zdania typu, „Jebana Clark", „A żeby te wiedźmę spalili", „Pierdolona bogata zdzira", i inne tego typu wyzwiska w jej stronę.
— Wiem, ale i tak jestem z ciebie dumna. — Odsunęła się słysząc klakson samochodu. Przełknęła ślinę z nerwów wyglądając przez okno. Powóz do bram piekieł właśnie zaparkował pod jej domem.
— Widzimy się na lotnisku. — Krótko pocałował czoło swojej siostry po czym razem ze swoją walizką wyszedł z domu. Spakował ją do bagażnika kątem oka uważnie obserwując czarnego mercedesa.
Theodor widział wzrok chłopaka na sobie, ale postanowił to zignorować i nie miał zamiaru wysilać się na witanie z nim. Przycisnął klakson jeszcze raz patrząc, jak szatynka męczy się z walizką. Nie miał w planach jej pomagać i z satysfakcją przyglądał się temu, jak bardzo sobie nie radzi. Edward wywrócił oczami i podszedł do siostry. Zabrał od niej walizkę stając przy bagażniku auta Heistona.
— Dziękuje. — wysapała zmęczona naciągając bluzę na nadgarstki. Robiła tak od powrotu z domu Theodora. Nie chciała żeby ktoś zobaczył jej zdartą skórę i zaczął zadawać pytania.
— Mógłbyś jej pomóc Romeo. — Warknął w stronę bruneta chowając walizkę siostry. Mocno zatrzasnął zamknięcie.
Starszy chłopak wyszedł z auta i popatrzył na niego z wyższością. Zacisnął mocniej szczękę skanując go wzorkiem. Tak bardzo uważał Edwarda za śmiecia i nic nie wartą osobę. Przeniósł wzrok na Brooklyn, która wbijała wzrok w swoje vansy.
— Brook. Idź już do auta. — Szatyn spojrzał poważnie na siostrę, a ta szybko go posłuchała. Zacisnął mocniej pięści. — Mam ją zobaczyć o 15. Całą i zdrową na lotnisku Sheffield. Rozumiemy się, Heiston? — Warknął ostrzegawczo.
— No czy ja wiem... — Odwrócił wzrok lekceważąc chłopaka. — Twoja prośba brzmi bardziej, jak rozkaz. — Zrobił smutne oczka po czym uśmiechnął się wrednie. — Ja nie przyjmuje rozkazów, tylko je wydaje. — Oznajmił opierając się ręką o dach swojego auta.
— Chuj mnie to obchodzi. — Denerwował się coraz bardziej przez jego bezczelny ton. — Masz o nią dbać i jej pilnować. Jak coś się jej stanie to... — Theodor przerwał mu gestem ręki.
— Czaje, idź już do tej swojej Clark i nie doradzaj mi w życiu. — Wywrócił oczami po czym wsiadł za kierownice.
Theodor nie czekając dużej na to co odpowie przekręcił klucze w stacyjce i odjechał spod domu Amblerów. Skupił się na drodze ignorując obecność szatynki. Od ostatniego ich spotkania oboje nie mieli sobie nic do powiedzenia. Dziewczyna spojrzała na brunetkę obok. Zdawała sobie sprawę z tego, że ją również zabierze. Nie odzywała się całą drogę nie chcąc wchodzić w jakiekolwiek sprzeczki słowne z Heistonami.
— Cicho. — Przyznała bawiąc się pasemkiem kasztanowych włosów. — Brooklyn. Nie podobał ci się twój pierwszy raz z Theo? — Uśmiechnęła się złośliwie patrząc w stronę starszego brata.
— Avery. — Theodor zacisnął mocniej ręce na kierownicy. Sam nie wiedział czemu, ale temat, który zaczęła dziewczyna bardzo się mu nie spodobał. — Ucisz się. — Poprosił wręcz błagalnie.
— Właśnie. — Mruknęła pod nosem opierając głowę o szybę. Weszła w media społecznościowe i zaczęła je gorączkowo przeglądać. Chciała oderwać myśli od swojego życia.
— Nie wiem, jak wy. — Avery poprawiła na nosie swoje przeciwsłoneczne okulary. — Ale mam zamiar dobrze się zabawić. — Oblizała usta.
— Bez alkoholu. — Odrazu przerwał jej marzenia. — Masz 17 lat, a to przyjęcie na poziomie. Nie dla ćpunek i alkoholików. — Pokręcił głowa skręcając.
— Myślisz, że mam zamiar chlać, jak ostatni menel żeby zapomnieć o tym jakie jego życie jest okropne? — Zaśmiała się. — Jeżeli tak, to naprawdę mnie nie znasz braciszku. — Położyła nogi na desce rozdzielczej.
— Mało brakuje ci do menela. — Brooklyn wtrąciła się nie myśląc o konsekwecjach. To była idealna chwila żeby w końcu dopiec siedemnastolatce.
— Wiesz co zabrałam, Ambler? — Zacisnęła mocniej szczękę wyjmując z torebki metalowe kajdanki. — Słyszałam, że się polubiliście. — Przejechała językiem po zębach.
Brunet nie miał zamiaru ingerować w ich kłótnie, bo na swój sposób przez to, jak bardzo była żałosna, bawiła go.
— Słyszałam, że dzieci i ryby głosu nie mają. — Warknęła rozdrażniona.
— Chociaż twoje delikatnie nadgarstki już chyba nie. — Schowała przedmiot, który trzymała w rękach. — Ups. — Wrednie zaśmiała się pod nosem.
— Obie zachowujecie się, jak dzieci. — Przyznał sprawdzając nawigację. — Do lotniska zostało 10 minut. Wstrzymajcie wojnę. — Zmienił biegi jedną ręką.
— Mhm... — Brooklyn poprawiła kosmyk swoich czarnych włosów za ucho i skupiła wzrok na telefonie próbując ignorować Avery. Zauważyła nową wiadomość na swojej komórce i szybko w nią weszła. Okazała się należeć do Edwarda.
Darmozjad
Za ile będziecie?
Wszystko dobrze?
Jak ten debil ci coś zrobił to wytapetuje nim ściany w piwnicy.
Spokojnie
Będziemy za 8 minut
Nie martw się
Będę czekać
Westchnęła opierając głowę o siedzenie. Avery długo jeszcze przez resztę jazdy próbowała ją zaczepić. Doszło nawet do małej szarpaniny między nimi, którą na szczęście lub też nie, przerwał Theodor. Wszyscy wysiedli z auta zabierając swoje walizki. Prawie wszyscy, bo brunetka nie miała takiego zamiaru. Poszła pierwsza w stronę wejścia do dużego budynku zostawiać ich z trzema walizkami. Chłopak pokręcił głową i zabrał drugą walizkę ze sobą. Brooklyn zrobiła to samo po czym oboje zniknęli za wejściem na lotnisko. Brook rozejrzała się w poszukiwaniu brata po tym, jak sprawdzono im dokumenty i walizki. Gdy tylko go znalazła podeszła bliżej odkładając walizkę. Po krótkiej chwili zauważyła także blondynkę obok niego. Theodor został z Avery przyglądając się im z daleka.
— No nareszcie. — Poczochrał włosy siostry. — Co tak długo? — Wydawało mu się, że dotarcie dziewczyny na lotnisko zajęło wieki.
— Korek. — Mruknęła cicho siląc się na mały uśmiech. Zniknął tak szybko, jak się pojawił, gdy Katherine postanowiła się odezwać.
— Jasne. — Clark fuknęła oburzona ich spóźnieniem.
— Weź idź pogadaj z Avery. — Zacisnęła szczękę. — Jestem kurwa pewna, że się dogadacie. — Zezłoszczona usiadła na krześle.
— Z kim? — Uniosła brew nie wiedząc o kim mówiła szatynka. Dostrzegła w oddali brunetkę przez co lekko się skrzywiła. — Kto to?
— Siostra Theodora. — Wywróciła oczami.
— Ciekawe. — Złapała rękę chłopaka obok siebie i spojrzała przez szybę na nadlatujące samoloty. Odlot mieli dopiero za kilka minut, a tak jak przypuszczali jeszcze później przez opóźnienie pilota. Usiadła razem z szatynem opierając głowę o jego ramie.
Avery patrzyła z politowaniem na wyższego chłopaka. Nie wiedziała, że „wyjazd do Brukston" obejmuje również inne osoby. Nie lubiła ludzi, a wręcz nimi gardziła. Brata tolerowała, bo nie miała innej opcji przez sytuacje w jaką ją wpakował. Usiadła na swojej walizce słuchając ogłoszeń mówionych przez jedną z pracownic lotniska. Zawsze zastanawiało ją dlaczego nie mogą zatrudnić do tej roboty osób, które potrafią mówić. Głośne plucie do mikrofonu nie przyczyniało się do tego, by ktoś zrozumiał dany komunikat.
Po czasie zawołano ich na wejście do samolotu. Nie był on w żadnym stopniu tani. Pierwsza klasa i zero małych dzieci na pokładzie. Brooklyn usiadła przy oknie, a obok niej Theodor. Po jego lewej zajęła miejsce Avery. Edward i Katherine siedzieli kilka miejsc dalej bardziej na tyle samolotu. Brunet skupił wzrok na zestresowanej szatynce. Wywrócił oczami decydując się na nawiązanie z nią rozmowy.
— To twój pierwszy lot? — Zaczął obserwując ją dokładnie. Zaciśnięte pięści i szczękę było widać odrazu na pierwszy rzut oka.
— Nie. — Szatynka odparła krótko chwytając się mocniej pasów. Strasznie bała się startowania, które wiązało się z uniesieniem machiny ponad chmury. — Nie pierwszy. — Ciężej oddychała czując przypływ złych myśli.
Oglądała za dużo filmów w których występowały katastrofy lotnicze. Przeczytała za duże artykułów o tym, jak często zdarzają się wypadki przez brak kontroli ze strony pilota. Może i była panikarą, ale miała do tego pełne prawo. Nie dość, że musiała mierzyć się ze swoim wewnętrznym lękiem to jeszcze robiła to mając obok siebie pieprzonego kryminalistę.
Theodor nie robiąc sobie z tego nic, złapał jej dłoń zaciskając ich ręce złączone razem. Odwrócił wzrok nawet na nią nie zerkając. Była dla niego irytująca i marzył tylko o tym żeby „dała mu spokój", co było niemożliwe, bo sam nie planował zwracać jej wolności. Poczuł jej mocny ścisk i skrzywił się w środku. Mimo „bólu" jaki mu zafundowała, dalej pozwalał jej ściskać swoją dłoń żeby tylko się uspokoiła. Avery widziała kątem oka ich splecione na ręce. Na ten widok zrobiło jej się nie dobrze, więc założyła do uszu słuchawki. Wybrała jakiś soundtrack padającego deszczu. Mimo, iż była zdystansowana i na swój sposób rozbawiona to w środku przeżyła wojnę sama ze sobą.
Edward zauważył, jak Katherine spogląda w jego stronę więc zrobił to samo. Blondynka się nie stresowała, ale on wręcz przeciwnie. Jednak Ed nie stresował się lotem, ani niczym związanym z tym wszystkim. On stresował się tym, jak odnajdzie się w tak dużym mieście jakim jest Brukston. W dodatku jak odnajdzie się w nim u boku przebojowej Katherine Clark. Westchnął odkładając swoje obawy na bok i próbował skupić się na tym co miało być dla niego priorytetem. Skupił uwagę na blondynce.
****
Minęło kilka dobrych godzin. Wszyscy byli już po męczącym locie i kierowali się taksówką w stronę wykupionego hotelu. Brooklyn spojrzała za szybę odrazu po tym, gdy samochód zatrzymał się przed dużym budynkiem. Miejsce było magiczne. Ogromny, biały budynek ułożony w kształt litery "U" odrazu rzucał się w oczy. Gdzie by się nie spojrzało, widniały tam ogromnę okna z dużymi balkonami. Budynek przysłaniały liczne baseny przyozdobione małymi palmami i podświetleniem. Przez środek miejsca przechodził most, pozwalający dojść z jednego końca basenów na drugi, a także kilka mniejszych. Całe miejsce było zachowane w nowoczesnym stylu, ale posiadało także zamkowe elementy, co bardzo spodobało się dziewczynie, ponieważ miała słabość do architektury renesansowej. Weszli na recepcje podchodząc do pracującej tam kobiety. Wyglądała bardzo elegancko przez co szatynka spięła się w sobie.
— 241 pokoi. — Kobieta spoglądała na komputer
Spod swoich czarnych okularów. — Pokoje standardowe z bocznym lub pełnym widokiem na morze, pokoje ekonomiczne z widokiem na ląd. — Oznajmiła zapisując coś na klawiaturze. — Mogą nie mieć balkonu i różnić się wielkością, lokalizacją lub wyposażeniem od tych znajdujących się w regularnej cenie. — Zmierzyła wzrokiem Theodora stojącego bardziej z przodu. —Wyposażenie to klimatyzacja, łazienka z prysznicem, suszarka, TV, sejf, minibar oraz balkon. — Poprawiła ręką swoje okulary. — Na jakie nazwisko była rezerwacja? — Weszła do bazy danych zapisanej na komputerze.
— Heiston. — Odparł krótko po czym zabrał kartę do ich pokoju. On miał go z Brooklyn, Avery sama, a Edward z Katherine.
— I Clark. — Blondynka przepchnęła się bliżej lady. — Dwie rezerwacje. — Zmierzyła oceniającym wzrokiem starszą kobietę.
— Życzę udanego wypoczynku w naszym hotelu. — Siliła się na miły ton. Podała im zaległe karty i pokazała gdzie mają udać się żeby znaleść swój pokój.
Theodor złapał mocniej nadgarstek Brooklyn idąc przed siebie. Za nimi szła zirytowana Avery przyglądając się im z obrzydzeniem. Czuła się jakby była ich dzieckiem, a oni jej rodzicami. Ambler dała ciągnąć się starszemu chłopaków. Wyszli z budynku i rozejrzeli po dworze. Długi basen ciągnący się przez cały plan hotelu potrafił zaprzeć dech w piersi. Wszedł do środka kolejnego z budynków i znalazł wzrokiem pokoje o numerach 73 i 75. Oddał walizkę siostrze, a Avery zniknęła za drzwiami pokoju obok nich. Heiston przepuścił Brooklyn do środka ich pokoju. Wnętrze pomieszczenia było równie eleganckie i kosztowne co wygląd hotelu ze zewnątrz. Postawił ich walizki obok szafy po czym spojrzał w telefonu. Zostały im 4 godzin do wyczekiwanego balu.
Dziewczyna usiadła na łóżku nie mogąc napatrzeć się na otaczające ją przedmioty.
— Naprawdę zachwyca cię byle co, Ambler? — Odezwał się po dłuższej chwili ciszy. — Ten hotel miał lepsze opinie w internecie. — Przyznał rozbierając koszulkę. Został bez niczego u góry.
— M-możesz się ubrać? — Brooklyn poczuła czerwone wypieki na swoich policzkach. Zakryła je dłońmi odwracając głowę w stronę balkonu.
— Nie. Ale ty za to powinnaś zacząć się szykować. — Mruknął obojętnie. — Baby zawsze szykują się dłużej, a znając cię już kilka miesięcy stwierdzam, że z makijażem radzisz sobie tak samo tragicznie, jak z matematyką. — Parsknął oschłym śmiechem.
— Czy ty musisz się mnie odrazu czepiać? — Szatynka zacisnęła szczękę i powstrzymała chęć uderzania go z pieści w ten idealnie zadarty nos. Ciężej westchnęła.
Faktycznie nie potrafię więcej niż pomalowanie rzęs.
— Powiem to odrazu. — Podszedł do jej łóżka i złapał mocniej szyje dziewczyny, jednak nie robiąc jej przy tym krzywdy.
Jasnooka przełknęła ślinę czując jego uścisk. Wiedziała, że chłopak ma problemy z agresją i nerwami. Popatrzyła zdezorientowana w jego bursztynowe tęczówki. Cała odwaga jaką zebrała w sobie podczas lotu wyparowała bez powrotnie.
— Nie upijasz się. — Warknął ostro. — Słuchasz tego co do ciebie mówię i nie przynosisz mi wstydu, jasne? — Brzmiał poważnie i władczo, dokładnie tak samo, jak podczas ich pierwszego spotkania.
— I tak nie miałam zamiaru pić... — Przygryzła lekko swoją dolną wargę.
— I najważniejsze. — Zacisnął mocniej dłoń na jej bladej szyi. — Nie pozwalasz podchodzić blisko siebie innym facetom. — Puścił ją odsuwając się.
— R-rozumiem... — Błądziła wzrokiem po jego twarzy, a zaraz po tym po jego nagim torsie. Przełknęła w głowie swoją myśl na temat tego, jak bardzo był przystojny. — A-ale czemu... czemu ci na tym zależy. Przecież... udajemy. — Nie rozumiała i jąkała się coraz bardziej.
— Nie myśl, że zależy mi na tobie. — Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. — Mam na nazwisko Heiston. — Odgarnął brązowe włosy do tylu przeczesując je opuszkami palców. — A co moje, pozostaje moim. — Zacisnął szczękę. — Każdy na tym pieprzonym balu ma wiedzieć, że jesteś moja.
Brooklyn nie dała rady odezwać się po jego słowach. Wyminęła chłopaka i otworzyła swoją walizkę wyciągając z niej bordową kreacje. Spojrzała ostatni raz na Theodora po czym zamknęła się w łazience. Brunet przejechał językiem po swoich zębach zdając sobie sprawę, że znowu z nią wygrał. Ambler była dla niego przegrana, w każdym tego słowa znaczeniu.
****
Dziewczyna przeglądała się w łazience. Czerwona sukienka dobrze opinała jej talie i rozchodziła się na wysokości początku ud. Dodała do tego srebrny naszyjnik i kilka pierścionków. Od dawna nie czuła się ładna i było to dla niej miłą odmianą. Zauważyła bruneta, który wszedł do pomieszania. Położył ręce na jej tali po czym odwrócił do siebie. Poprawił ręką kosmyki blisko jej twarzy.
— Dobrze wyglądasz. — Stwierdził. — Faktycznie bordowy pasuje do twojej bladej karnacji. — Sam przyznał sobie w głowie uznanie za dobór kreacji.
— Dziękuje... — Mruknęła cicho po czym poczuła mocniejszy ścisk na jej tali. — C-chodźmy już... — Zająkała się.
— Avery czeka przed hotelem. — Znowu odwrócił ją do siebie tyłem. Oplótł dłońmi pas dziewczyny i delikatnie zaczął całować jej szyje.
— Theodor... — Szatynkę przeszedł przyjemny dreszcz. Nie rozumiała, jak to mogło jej się podobać.
— Csii... — Uciszył ją muskając jej skórę mocniej swoimi wargami. — Nie mów już nic, Brooklyn. — Odsunął się od niej. — Po prostu pozwól się zabrać na ekskluzywne przyjęcie i zrobić ci przyjemność.
Dziewczyna kiwnęła głową po czym odrazu wyszła z pokoju. Zamknęli za sobą drzwi kartą i zeszli schodami na dwór. Szybko przeszli przez baseny dołączając do Avery. Brunetka stała sama sprawdzając coś w swoim telefonie. Jej sukienka była znacznie bardziej wyzywająca niż ta Brooklyn. Biały pomarszczony materiał ładnie układał się na zgrabnej sylwetce młodszej Heiston. Uniosła na nich wzrok i uśmiechnęła pod nosem. Wyglądali bardzo twarzowo. Czarny garnitur leżał wręcz idealnie na jej bracie. Schowała urządzenie i skierowała do dużej limuzyny, która podjechała tusz obok nich. Szatynka już miała wsiadać, jednak zauważyła blondynkę obok swojego brata.
Katherine Clark, jak można było się spodziewać, wyglądała nieziemsko. Duża beżową rozkloszowana suknia balowa z odsłoniętymi obojczykami i gorsetem dopasowanym do całości. Edward stał obok niej. Tak samo dobrany pasujący garnitur i jego czarujący uśmiech poprawiły humor Brooklyn. Theodor przepuścił dziewczyny przodem, a razem z szatynem zaczekał, aż wsiądą. Avery w żadnym stopniu nie przeszkadzało to, że nie miała partnera, jak dziewczyny obok niej. Wiedziała, że gdyby tylko chciała mogła, by takowego znaleść na przyjęciu. Brunetka przemilczała całą drogę zastanawiając się co może zrobić żeby ten wieczór był dla wszystkich niezapomniany.
Edward lekko się zdziwił widząc, jak dojechali na port. Tak, jak jego siostra nie miał pojęcia, jak będzie wyglądać owa impreza. Spojrzał pytająco w stronę blondynki uśmiechając się pod nosem. Katherine odrazu domyśliła się o co chodzi chłopakowi i zaśmiała się cicho. Chciała mu odpowiedzieć, ale głos młodszej dziewczyny pokrzyżował jej plany.
— To przyjęcie na statku geniuszu. — Avery wywróciła oczami poirytowana reakcją Edwarda. Wysiadła z limuzyny patrząc wprost na wielki jacht zacumowany przy brzegu.
Statek był ogromny. Miał aż trzy widoczne piętra. Pełno okien i świateł nadających oczekiwany klimat. Było to dostojne i eleganckie przyjęcie. Stoły z przeróżnymi przekąskami i lampki zawieszone nad głowami gości. Heiston uniosła kącik ust nie czekając na nikogo. Miała zamiar szybko się rozejrzeć i znaleść potencjalną ofiarę swojej idealnej nocy.
— Mogłaś mnie uprzedzić. — Edward patrzył kątem oka na zadowoloną Katherine drapiąc swój kark. — Nie miałem pojęcia, że to impreza na jachcie. — Przyznał plącząc się.
— Przeszkadza ci to? — Clark złapała się pod ramie chłopaka i zaczęła iść do wejścia. Patrzyła na niego maślanymi oczami.
— Skąd... Po prostu na następny raz mi powiedz. — Weszli do samej góry i rozejrzeli się po gościach. Szatyn przełknął ślinę zdając sobie sprawę, jak bardzo różni się od mieszkańców Brukston.
Theodor spojrzał na szatynkę stojącą obok samochodu. Zmarszczył brwi widząc jej wymalowane na twarzy zadowolenie. Mocno złapał nadgarstek dziewczyny kierując się za parą przed nimi. Nie patrzył na nią, ale nie miał zamiaru dawać jej cieszyć się z tego wieczoru.
Brooklyn poczuła, jak mocniej ściska jej nadgarstek przez co lekko się skrzywiła.
— Nie musisz mnie tak trzymać... — Powiedziała to prawie niesłyszalnie.
— Ale chce. — Puścił jej rękę i przyciągnął do siebie za talie. — Pamiętasz naszą rozmowę z pokoju? — Uniósł brew patrząc na nią. — Mają wiedzieć. Wszyscy mają.
— Wiem... — Zamarła widząc ile osób znajduje się na statku. Była raczej typem osoby, która miała tylko kilka ludzi wokół siebie.
Brunet dobrze o tym wiedział. Pociągnął ją za sobą, ale chwile później się zatrzymał. Szatyn o szafirowych tęczówkach przykuł jego uwagę. Odrazu rozpoznał chłopaka będącego jego najlepszym przyjacielem z dzieciństwa. Podszedł bliżej zwracając na siebie uwagę.
— Eliot Sherman? — Theodor uniósł brew patrząc na chłopaka przed sobą. Zmienił się od czasu przedszkola do którego uczęszczali razem. Jego ciepła karnacja przypominała w odcieniu białą ścianę, zawsze ułożone włosy pozostały w nieładzie, a kilka mniejszych czarnych kosmyków opadały na jego czoło. Jedynym przez co odrazu rozpoznał szatyna były jego oczy.
— Theodor Heiston. Cóż za miła niespodzianka. — Odłożył szklankę z której pił bursztynowy trunek i przeniósł wzrok na bruneta.
Brooklyn poczuła, jak jej nogi uginają się pod nią. Poczuła, jak jej wszystkie mięśnie się spinają. Zaczęła mieć mroczki przed oczami i zrobiło jej się niedobrze. W jednej sekundzie rozpoznała głos Eliota. Głos, który brzmiał identycznie do tego przerażającego tonu Jeffa, z którym rozmawiała kilka dni wcześniej. Przełknęła ślinę unikając kontaktu wzrokowego.
Jednak sam może go pozdrowić...
— To twoja dziewczyna? — Czerpał satysfakcje z rekacji Ambler. Wyciągnął rękę w jej stronę i złapał lekko jej dłoń. Ucałował ją jak na prawdziwego dżentelmena przystało.
— Brooklyn. — Odrazu zabrała rękę. Miała ochotę właśnie w tej chwili przywalić z otwartej dłoni w jego policzek. Udawał miłego przyjaciela z dzieciństwa, zapominając o tym, że bliżej mu do psychopaty.
— Nie, nie miałem pojęcia, że cię tu zobaczę. — Theodor uśmiechnął się szczerze patrząc w niebieskie oczy szatyna.
— W zasadzie planowałem zjawić się już dawno. — Pokazał dziewczynie stojącej niedaleko nich żeby do niego podeszła. Uścisnął dłoń jasnookiej.
Szatynka zaczęła myśleć, że życie stroi sobie z niej żarty. Agnes Viller jakby znikąd pojawiła się obok niej. Ubrana była w ładną czarną krótką sukienkę. Pomrugała kilka razy powiekami upewniając się, czy to aby napewno nie sen. Obie były tutaj w towarzystwie od którego chciałyby uciec, jak najdalej.
— Agnes? — Bledsza dziewczyna nie potrafiła uwierzyć własnym oczom.
— Cześć, Brook. — Przytula się do Eliota. Wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Jeff kazał jej przyjechać nie zważając na to czy tego chce. Była jego marionetką z którą robił co tylko chciał.
— Kochanie, dobrze, że już jesteś. — Uśmiechnął się do Agnes. — Długo na ciebie czekałem. — Przejechał dłonią po jej zarumienionym policzku.
— Jesteście razem? — Dopytał brunet nie rozumiejąc, jak jego przyjaciel mógł mieć tak fatalny gust co do dziewczyn.
— Powiedzmy, że liczę na coś więcej. — Dotknął palcem zadartego noska czerwonowłosej.
Viller wymusiła mały uśmiech i chwyciła lampkę wina. Odrazu zamoczyła usta w krwistym trunku. Chciała nie myśleć o tym, jak bardzo miała ochotę się popłakać stojąc obok nich. Wiedziała, że Brooklyn zna prawdę, ale nie zrobi z tym faktem absolutnie nic.
— Heiston i Sherman, we własnych osobach. — Rudowłosy chłopak zaśmiał się podchodząc do nich.
— George. — Bursztynowooki uniósł kącik ust.
— Kopę lat się nie widzieliśmy. — Eliot silił się na miły ton. Najchętniej zadusiłby dwójkę kretynów przed sobą.
Trójka chłopaków zaczęła ze sobą rozmawiać. Wtedy żaden z nich nie wyglądał na złego dręczyciela. Zachowywali się, jak zwyczajni ludzie, których nie trzeba było się bać. Agnes wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Brooklyn i obie zacisnęły usta w wąskie linie. Zielonooka zainteresowała się tym na co zwrócili uwagę zebrani goście. Stanęła w miejscu nie umiejąc się poruszyć.
Widziała, jak wargi Katherine muskając te należące do Edwarda. Całowali się namiętnie. On trzymał ręce na tali dziewczyny, a blondynka położyła ręce na jego barkach splatając z tyłu jego szyi palce. Agnes nie miała pojęcia o tym, że szatyn zaczął spotykać się z Clark. Odłożyła kieliszek i bez pytania o zgodę weszła do środka statku. Nie panując nad sobą szybkim sposobem znalazła pomieszczenie w którym znajdował się cały zapas alkoholu. Zamknęła za sobą drzwi i sięgnęła po pierwszą lepszą butelkę. Złapała korkociąg chcąc ją otworzyć w, jak najszybszym tępie.
— A jednak przypałetał się ktoś zdesperowany. — Brunetka zeskoczyła ze stolika na, którym siedziała. Wiedziała, że potencjalna rozrywka sama do niej przyjdzie, a ona nie będzie mogła nie skorzystać z okazji.
— Odpierdol się! — Uniosła się patrząc na młodszą dziewczynę. — Jebana butelka! — Zaczęła siłować się z korkiem wina.
— Zluzuj. — Avery uniosła ręce w geście obronnym.
Zdolności manipulatorskie miała tak dobre, jak starszy brat.
— Co za kurestwo! — Agnes cisnęła szklaną butelkę w ścianę naprzeciwko nich. Spojrzała na rozbite szkło i szybko poczuła łzy w oczach. Czuła cholerną zazdrość o szatyna z którym sama zerwała.
— Woah, ktoś tu ma problemy z agresją. — Przyznała poprawiając brązowe loki opadające na jej ramiona.
— Nie mam żadnych problemów! — Krzyczała. — Gówno wiesz! Jesteś tylko małą gówniarą, która nie zna życia. — Warknęła.
Avery poczuła, jak jej szczęka zaciska się bardziej. Miała w planach tylko zaczepki słowne, czerwonowłosa uraziła jej osobę. Uśmiechnęła się pod nosem, ale zaraz potem zaczęła grę aktorską.
— Przepraszam... — Odwróciła wzrok speszona. — Tylko chciałam ci pomóc... — Przygryzła policzek od środka.
— Ugh. To nie twoja wina, a ja wyżywam się na tobie. — Viller oparła swoje plecy o zimną kamienną ścianę. — Boże nie mogę w to uwierzyć...
— Ale w co?... co się stało? — Wymuszała na sobie troskliwy ton. W duszy jednak śmiała się z tego, jak łatwo manipulować zielonooką.
— Edward. Całował się z nią. Z pierdoloną Clark. — Schowała twarz w dłonie. — Całował ją tak, jak robił to ze mną. — Poczuła łzy na swoich policzkach.
— Wiesz co? — Wzięła kolejną butelkę i bez problemu ją odkręciła. Podała jej ją uśmiechając się przy tym słabo. — Dobrze ci zrobi.
— Dzięki, Um... — Nie miała pojęcia, jak nazywa się dziewczyna obok niej.
— Clarissa. — Wymyśliła na poczekaniu randomowe imię. — A ty to Agnes, jak mniemam. — Pogładziła dłonią jej ramie.
— Tak... — Przechyliła butelkę wlewając trunek do swojego gardła. — To takie niesprawiedliwe. — Opróżniła połowę butelki w niecałe dwie minuty.
— Chłopaki to pajace, nie przejmuj się. — Dodawała jej otuchy, tak naprawdę przyczyniając się do jej upadku. Okręciła kolejna butelkę. — Jedna nie starczy. — Namawiała ją do picia zauważając, że dziewczyna ma słabą głowę.
— Masz racje. — Agnes usiadła pod ścianą zapijając swoje smutki. Nie spodziewała się podstępu po siedemnastolatce.
— Śmiało, pij. — Usiadła obok przystawiając do niej kolejną butelkę. Czerpała satysfakcje ze stanu psychicznego czerwonowłosej.
Viller puściła na ziemie pierwszą z butelek i wzięła się za drugą. Piła nie przejmując się cieczą spływającą po jej brodzie. Chciała zapomnieć o bolesnym widoku sprzed chwili. Cieszyła się, że spotkała Clarisse, która pomogła jej uspokoić swoje emocje.
— Wiesz co Agnes? — Złapała za 3 butelkę.
— Co Clarissa? — Popatrzyła na nią nie odrywając ust od szyjki butelki. Przełykała wyrwane wino.
— Ja bym tego tak nie zostawiła. — Zaczęła ją podpuszczać. — Jesteś dużo lepsza, niż jakaś tam Clark. — Wytarła jej brodę chusteczką.
— Naprawdę tak uważasz? — Jej oczy się zaświeciły słysząc komplement z ust młodszej dziewczyny.
— Oczywiście, że tak. — Uśmiechnęła się ciepło przechylając w górę butelkę z której piła. W głowie miała tylko pragnienie szybkiego upicia dziewczyny.
— Jesteś taka kochana... — Zaczynała bredzić przez wypity alkohol. Wino rozlało się w kącikach jej ust.
— Wiem. — W środku samej siebie zaśmiała się w przerażający sposób. — Może chcesz spróbować teraz białego? — Wstała rozglądając się po pułkach.
— Chętnie... — Oparła głowę mocniej o ścianę odsuwając butelkę od swoich pełnych warg.
— Agnes. — Kucnęła przy niej przytrzymując białe wino. — Nie możesz zostawić ani kropelki, tak? — Pogładziła dłonią jej głowę i postawiła obok niej butelkę z przezroczystym trunkiem. Nie było to białe wino, tak jak jej obiecała.
— T-tak... — Zająkała się po czym kaszlnęła. Avery mocniej docisnęła szyjkę butelki i przechyliła głowę dziewczyny wpajając do jej ust więcej alkoholu. — Po prostu pij...
Gardło starszej dziewczyny zaczynało ją piec. Czuła się fatalnie i mrużyła oczy ze zmęczenia. Każdy kolejny łyk równał się niezadowoleniu jej żołądka. Spojrzała na resztkę krwistego trunku i dopiła go osłabiona. Butelka potoczyła się po podłodze.
— Napewno czujesz się już lepiej. — „Clarissa" cicho się zaśmiała. — Ale ta pani też czeka na swoją kolej. — Otworzyła powoli wódkę.
— Niedobrze mi... — Złapała mocniej ramie brunetki przechylając głowę do przodu.
— Jak można być, aż taką idiotką? — Avery wywróciła oczami zmuszając ją do wypicia kilku łyków czystej. — Szybciej, Agnes. — Po jej miłym tonie ślad zaginał.
Dziewczyna poczuła łzy na swoich policzkach i smak który palił jej gardło. Nie chciała pić więcej, ale nie miała sił postawić się młodszej dziewczynie. Przełykała raz po razie kolejne łyki.
— A teraz wstań i idź pokaż mu co stracił. — Podniosła ją za ręce, przez co wylała wódkę na jej czarną sukienkę.
— Edward mnie kocha... — Mamrotała zupełnie pijana kierując się chwiejnie do wyjścia. Avery poszła odrazu za nią nie chcąc przegapić show, którego była organizatorem.
Agnes przetarła swoje oczy, a w głowie usłyszała nieznośny pisk. Wyszła podpierając się barierki i znowu zauważyła Katherine w objęciach jej byłego chłopaka. Zacisnęła mocno pieści kierując się w ich stronę. Popchnęła dziewczynę uderzając z otwartej dłoni jej policzek. Była kompletnie pijana i nie wiedziała co robi.
Eliot, jak i Theodor zauważyli zachowanie Viller. Jednak, żaden z nich nie miał zamiaru wtrącać się w plany dziewczyny. Brunet zauważył swoją zadowoloną siostrę, która podnosi wyżej kieliszek chcąc wznieść toast. Brooklyn również zwróciła uwagę na swoją przyjaciółkę, widziała w jakim jest stanie, ale nie mogła jej pomóc. Theodor zbyt mocno trzymał jej talie.
— Odbiło ci?! — Blondynka złapała się za swój czerwony policzek przykładając do niego dłoń.
— Agnes? Co ty tu robisz? — Pomrugał kilka razy. — Czemu do cholery uderzyłaś Kate?! — Uniósł się.
— Milcz. — Zwróciła się w pierwszej kolejności do Katherine. — Serio kurwa?! — Popchnęła szatyna do tyłu. — Całujesz się pierdoloną Clark na moich oczach! — Szarpnęła za marynarkę chłopaka.
— Jesteś wariatką! — Clark próbowała odsunąć dziewczynę od szatyna.
— Agnes jesteś pijana... — Edward odrazu to zauważył
czują zapach alkoholu w jej ust. — Daj spokój... wytrzeźwiej.... — Nie chciał więcej krzyczeć na swoją byłą dziewczynę. Dalej byla dla niego ważna.
— Co jest kurwa twoim problemem?! — Kate nie panowała nad swoimi emocjami. Ognistowłosa zniszczyła jej idealny wieczór.
— Ty, zdziro. — Popatrzyła na nią przez dłuższa chwile po czym wbiła rozgniewane spojrzenie w Edwarda.
— Odsuń się ode mnie. — Próbował odepchnąć dziewczynę.
— Już się robi! — Popchnęła go z niewyobrażalną siłą.
Nikt nie zdążył zareagować. Wszystko działo się w ułamku jeden sekundy. Theodor złączył usta szatynki ze swoimi osłabiając ją namiętnym pocałunkiem. Edward oparł się mocniej o barierkę, a następnie znalazł się po jej drugiej stronie. Szatyn wpadł do wody zanurzając się pod jej powierzchnią. Zachłysnął się wodą mrużąc oczy. Poddał się działaniu morza nie umiejąc wypłynąć o własnych siłach. Tonął.
Edward.
~ Jeden z dłuższych rozdziałów, Um... nie wiem co mam tutaj napisać. Dzieje się w nim więcej niż w moim życiu XD Jakie są wasze uczucia co do wątku Kate i Eda? I najważniejsze — Dalej lubicie Avery?
Do następnego ~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro