Rozdział 12 - Heiston.
Theodor zaczął coraz częściej myśleć nad tym, jak miewa się jego siostra. Dni mijały, a on dalej nie potrafił zdecydować co powinien zrobić. Wiedział, że dziewczyna ma do niego żal, tak samo, jak do rodziców. Mimo swojego niezdecydowania nakierował samochód na trasę do ośrodka, w którym dziewczyna przechodziła tak zwany „odwyk". Leczenie odwykowe to określenie terapii uzależnień, a zwłaszcza alkoholizmu czy problemów z narkotykami. Avery takowe posiadała. Już w wieku 14 lat wpadła w złe towarzystwo przez brak uwagi ze strony swoich rodziców. Jednak to, jak bardzo się „stoczyła" odkryli dopiero po długim czasie, gdy brunetka zaczęła przesadzać z ilością branych prochów czy tabletek. Rodzice byli oburzeni i bez jej zgody pewnego na pozór zwyczajnego ranka zawieźli śpiącą dziewczynkę do ośrodka. Heiston była przerażona wizją życia w tamtym miejscu. Dużo płakała i krzyczała. Wszyscy pracownicy mieli z nią pod górkę. Chłopak dobrze wiedział o tym, że był faworyzowany przez matkę i ojca, ale nigdy nic z tym nie zrobił. Jako głupi nastolatek nie sadził, że to coś złego. Stąd też wziął się jeden z jego wniosków życiowych - Zawsze znajdzie się ktoś lepszy. Ktoś komu będziemy zazdrościć. Sam stał się osobą, której ludzie zazdrościli.
Nim zdążył się obejrzeć zauważył przed sobą duży budynek. Nie wiedział czego się spodziewać, nie wiedział czego oczekiwać żeby się nie rozczarować. Nie widział dziewczyny od 4 lat. Zdążyła dorosnąć tak samo, jak on. Pomimo, iż miała na obecną chwile 17 lat, miała na nazwisko Heiston. Jej umysł był rozwinięty lepiej niż ten ludzi zajmujących się nią. Wyszedł ze swojego samochodu i zamknął za sobą drzwi czarnego mercedesa. Spiął się w sobie co nie było dla niego częstym odczuciem. Przekroczył drzwi wejściowe i podszedł na recepcje. Zauważył miło wyglądającą starszą panią. Jej siwe włosy były spięte z luźnego koka, a czerwone okulary na łańcuszku odrazu przykuły jego uwagę. Kobieta wbiła w niego swoje zielone tęczówki. Nie mieli często odwiedzin. Przynajmniej nie przez takie osoby jakimi był Theodor. Uśmiechnęła się pod nosem i odezwała lekko zachrypniętym głosem. Odrazu zdążył ocenić osobę przed sobą. Mila starsza pani.
— Dzień dobry młodzieńcze. — Poprawiła swoje oprawki przesuwając je palcem wyżej w górę. — W czym mogę ci pomóc? — Przekrzywiła głowę spoglądając na papiery leżące na swoim biurku. Zaczęła stukać krótkimi zielonymi paznokciami w drewniany blat. — Przyszedłeś w odwiedziny? — Ubiegła jego odpowiedź co bardzo mu się nie spodobało.
— Dokładnie. — Uśmiechnął się miło. — Siostrę. — Wyjaśnił spoglądając na nią z wyższością. To nie tak, że uważał się za lepszego. Tak było i nie mógł zaprzeczyć.
— Nazwisko? — Spytała przeglądając jakąś kartotekę pacjenta w swojej szufladzie.
— Heiston. — Odparł chłodno. Zauważył jej reakcje co tylko pogłębiło jego poczucie satysfakcji. Uwielbiał patrzeć na to, jak ludzie reagują na jego nazwisko.
Staruszka otworzyła delikatnie swoje wąskie wargi. Głęboko westchnęła wyjmując kartki z biurka. Zamknęła szufladę i zaczęła przeglądać „informacje" o pacjentce ich ośrodka. Teoretycznie nie musiała tego robić, bo Avery Heiston była tam znana. Nie była to jednak dobra sława, jakiej można było się spodziewać. Spojrzała poważnie na bruneta.
— Sala numer 72. Tam znajdziesz siostrę. — Jej ton się zmienił. Nie była już tą ciepłą panią z kilku minut wcześniej. Stała się oschłą staruchą jakich Theodor wolał unikać.
— Dziękuje. Miłego dnia. — Odszedł spod jej lady i rozejrzał się dokładnie.
Jedynym co zdążył zaobserwować była czystość miejsca. Nie był to pierwszy lepszy ośrodek. Z tego co wiedział mieli dobre predyspozycje do tego żeby pomóc jego młodszej siostrze. Poszedł przed siebie szukając wzrokiem podanego numerku. Minął wiele pokoi. Sam zdziwił się, że nie napotkał dosłownie nikogo na swojej drodze. Pożądany ośrodek, a zero pracowników na korytarzach? To była dla niego conajmniej podejrzane.
Po dłuższej chwili stanął przed białymi drzwiami ze srebrnym numerem 72. Zacisnął mocniej szczękę kładąc dłoń na śliskiej klamce. Pociągnął ją w dół przez co drzwi otworzyły się ukazując mu dostęp do pokoju brunetki. Zapatrzył się w dwójkę osób siedzących na łóżku. Odrazu rozpoznał jedną z nich. Avery była bardzo podobna do Theodora przez kilka cech wyglądu. Jasna karnacja, kasztanowe włosy sięgające do połowy pleców i bursztynowe oczy. Na jej nosie można było zobaczyć kilka piegów co sprawiło, że wyglądała uroczo. Tak przynajmniej zapamiętał ją chłopak, gdy miała 14 lat, teraz jej jasne oczy były praktycznie czarne, a zadbane włosy zmieniły się w nie rozczesanie kołtuny.
— Nowy? — Odezwał się chłopak siedzący obok dziewczyny. Przystojny szatyn wbił wzrok w starszego chłopaka. Nigdy nie widział go wcześniej w ośrodku z czego wzięły się jego podejrzenia. Jeżeli byłby „nowy" musiałby poznać ich zasady. Inaczej mówiąc - zasady Avery.
— Jasne, że nowy. — Prychnęła mierząc wzrokiem brata. Poznała go odrazu. — Imię? — Mimo iż była pacjentką zachowywała się jakby była tam pracodawcą.
— Minęło trochę czasu. Cztery lata. — Naprawdę dawno nie widział się z brunetką. Jedyne co chciał teraz zrobić to zamknąć ją w szczelnym uścisku i powiedzieć krótkie „przepraszam". Chciał przeprosić za swoją obojętność w zachowaniu rodziców wobec niej.
— Hm? — Uniósł brew nie rozumiejąc zachowania chłopaka stojącego w drzwiach.
— Herman. — Spojrzała na niego. — Poznaj mojego brata. — Wywróciła oczami schodząc z łóżka.
— Jednak znasz moje imię. — Rozmowa z siostrą była dla niego czymś trudnym. Dawno nie musiał, aż tak bardzo hamować swoich emocji.
— Stęskniłeś się? — Cały czas mówiła do niego tym samym pozbawionym uczuć tonem. Miała do brata ogromny żal, który ukrywała przez wiele lat.
— Stwierdziłem, że warto zobaczyć, jak się tu trzymasz. — Wzruszył ramionami udając, że mało go to obchodzi.
— Po czterech latach? — Wyśmiała to.
— Avery. — Upomniał ją ostro. — Możemy porozmawiać? Sami? — Zacisnął mocniej szczękę.
— Dasz nam chwile? — Zwróciła się do wyższego chłopaka.
Herman szybko opuścił jej pokój zamykając za sobą drzwi. Miał złe przeczucia co do bruneta.
— Więc po co przyjechałeś i kiedy wyjdziesz? — Przymrużyła oczy. — Moim jedynym marzeniem na te chwile jest to żebyś znalazł się po drugiej stronie drzwi. — Uśmiechnęła się.
— Niestety go nie spełnię. — Zacisnął pięści.
Jęknęła męczeńsko spinając rozpuszczone włosy w kucyk. Popatrzyła na niego z pogardą. Znając go dobrze wiedziała, że dorobił się dużych pieniędzy. Czyli był właśnie tym typem osoby, którym gardziła. Sarkastycznym snobem, któremu wszystko wolno.
— Zajmujesz mój czas. Potrzebujesz drobnych na słodycze? — Zakpiła z niego.
— Mam prace. — Warknął nie umiejąc znieść bezczelnego tonu swojej siostry.
— Mówisz jakby mnie to obchodziło. — Mruknęła pod nosem przyglądając mu się dłuższą chwile.
Jego wzrok powędrował na szafkę dziewczyny. Zobaczył kilka plastikowych woreczków z białym proszkiem. Krew zagotowała się w jego żyłach, a on sam podszedł do drewnianego mebla podnosząc jeden do góry.
— Co to kurwa jest. — Przybliżył go w stronę dziewczyny. — Skąd to masz. — Przeszywał ją wzorkiem.
— Prezent od wróżki zębuszki. — Cicho się zaśmiała. — Znudziło jej się zostawianie pieniędzy, więc znalazła inne „wynagrodzenie".
— Kpisz sobie ze mnie?! — Uniósł się rzucając na ziemie prochy, które znalazł.
— Powiedziałam dokładnie to samo. — Uniosła kącik ust. — Wolę amfe od kokainy. — Udawała smutek. — No cóż, trzeba się cieszyć tym co się ma. — znowu usiadła na swoim łóżku nie odrywając od niego wzroku.
— Jakim prawem to masz? — Czuł, że gniew ogarnia całe jego ciało. Dobry ośrodek okazał się nie być wcale taki dobry.
— Zazdrosny, czy jak? — Uniosła brew. — Podzielę się z tobą, Theo. — Założyła nogę na nogę.
— Tak wygląda ta twoja przerwa z narkotykami?. — Podszedł bliżej dziewczyny.
— Przecież nie biorę od 3 lat. — Sarknęła.
— Zbieraj się. — Zabrał torbę leżącą przy jej łóżku i rzucił na kolana dziewczyny.
— Co proszę? — Zmieniła ton. Poczuła się zagrożona.
— Już. — Zaznaczył ostro i zaczął zbierać rzeczy dziewczyny.
— Do kogo ty mówisz? — Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc jego zachowania.
— Do ciebie. — Nie miał cierpliwości. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
— Nigdzie się nie wybieram. Nie masz nade mną władzy. — Zacisnęła mocniej pięści na prześcieradle.
— Mam. Jesteś młoda i głupia. — Pociągnął ją za ramie zabierając jej torbę. — I będziesz się mnie słuchać, bo jestem starszy. — Wyciągnął ją siłą z pokoju.
— Wiesz, że to wygląda, jak porwanie?. — Warknęła ostrzej hamując nogami. Było jej dobrze w otoczeniu, które podporządkowała pod samą siebie.
Szarpała się na każdy możliwy sposób, ale brunet nie odpuszczał. Zaczęła krzyczeć, ale nikt nie zwracał uwagi. Każdemu na rękę było żeby dziewczyna się wyniosła. Podszedł do recepcji i uderzył ręką w drewniany blat.
— Biorę ją do siebie. Wasz personel nie ma kwalifikacji żeby pomagać innym osobą. Theodor Heiston, proszę zapisać. — Poszedł z nią do wyjścia.
— Chwila! — Krzyknęła za nim. — Tak nie można. Proszę wrócić. — Pokręciła głową.
— Spróbuj mnie zatrzymać, a ta dziura nie wypłaci się do końca życia. — Uśmiechnął się niewinnie. — Dowidzenia. — Wyszedł ciągnąć dziewczynę do auta.
— Puść mnie do cholery! — Szarpała ręką, którą mocno ściskał. Poczuła się znowu gorsza. Nie tęskniła za tym uczuciem, a już napewno nie za chłopakiem. Zabrała rękę i przyciągnęła go bliżej siebie za bluzę.
— Ustawie cię do pionu. — Odezwał się pierwszy mierząc ją wzrokiem.
— Jeżeli staniesz pomiędzy mną a prochami. — Zacisnęła szczękę. — Zamienię twoje życie w piekło, jakiego nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. — Zabrała kluczyki z kieszeni brata i podeszła bliżej czarnego mercedesa. Przejechała ostrzem po drzwiach pojazdu robiąc na nim długą rysę. — Na dobry początek. — Rzuciła w niego kluczykami i wsiadła na miejsce pasażera.
— Kurwa. — Przeklnął pod nosem wsiadając do samochodu. Spojrzał na nią ostrzegająco. — Tutaj będziesz żyła na moich zasadach. — zacisnął ręce na kierownicy. — Będziesz robić to co mówię. Zero prochów. Zero sprzeciwu. Zero dyskusji. — Zacisnął zęby. — Sama zapłacisz za nowy lakier.
— Zero przestrzegania twoich zasad. — Położyła ręce za głowę i oparła je o szybę kładąc nogi na kolanach brata. — Nie chce pomocy. Napewno nie od ciebie.
— Ave. — Westchnął. — Chce dla ciebie dobrze. Możesz okazać trochę wdzięczności zamiast pluć jadem?. — Poprawił ręką rozkopane włosy. Odpalił auto i zaczął jechać w stronę swojego domu.
— Jeżeli tego chcesz to musisz zasłużyć na mój szacunek. — Przekrzywiła głowę. — Musisz się wysilić Theodor. — Oblizała usta.
— Ucisz się już... — Skupił wzrok na drodze jednak kątem oka patrząc na młodszą siostrę. Dlaczego wtedy nie stanął w jej obronie? Co z niego za brat. Obiecał sobie poprawę i odpokutowanie swoich grzechów.
Avery miała mieszane uczucia. Nie rozumiała dlaczego nagle idealny syn rodziców chce jej pomóc. Dlaczego nagle zainteresował się tym, że jest „zepsuta". Była, w każdym tego słowa znaczeniu. Narkotyki zniszczyły jej życie, a ona uważała, że to nic takiego. Była młoda i głupia zaczynajac. Jedyne czego potrzebowała to zainteresowanie ze strony swoich rodziców. Zainteresowanie, którego nigdy nie otrzymała. Czas w którym poświęcili jej trochę uwagi był dla niej najgorszy. To wtedy tata pierwszy raz znalazł ją nieprzytomną w łazience. Wtedy odkryli również inne substancje psychoaktywne. Zaczęli niszczyć ją kawałek po kawałku. Dziewczyna powoli nienawidziła się za to jaka jest. Pierwsze tygodnie w ośrodku były dla niej katorgą. Czuła się niesprawiedliwie. Czuła się porzucona i zaniedbana. Płakała praktycznie większość nocy. Była sama w pokoju przez swój „ciężki przypadek". Wszystko co słyszała mocno odbiło się na jej psychice. „Nigdy nie mieliśmy trudniejszego przypadku", „Jak można doprowadzić dziecko do takiego stanu", „Popatrz na siebie, zobacz, jak bardzo jesteś nic nie warta", „Taka ładna dziewczyna z tak brzydkim charakterem", „Nie dziwie się twoim rodzicom". Było tego więcej, ale nie chciała o tym pamiętać. Z czasem przywykła do nowego otoczenia. Osoby, które sprawiały, że jej nienawiść do siebie się powiększała zaczęły żałować. Odkąd poznała Hermana w jej życiu znowu pojawił się promyk nadzieji. Jego przypadek był dużo mniej groźny. Byli w tym samym wieku i bardzo dobrze się rozumieli. To jego słowa poprawiały jej dzień i sprawiały, że w jakiś sposób poznawała się na nowo. Była mu za to cholernie wdzięczna. Wiedziała, że gdyby nie szatyn nie spotkałaby dzisiaj Theodora. W zasadzie nikogo, by nie spotkała. Jej charakter nie pozwalał jej na okazywanie takich uczuć i wolała zastąpić żale sarkazmem. Spojrzała na brata skupionego na drodze. Zaczęła myśleć nad tym, jak będzie jej się z nim mieszkać. Jeden dom. Dwójka Heistonów skazana tylko na siebie. To mogło skończyć się tylko chaosem.
Po czasie dojechali pod duży apartament. Zmarszczyła brwi. Mogła domyślić się gdzie będzie musiała żyć. Drogie auto mówiło samo za siebie. Zabrała nogi i pociągnęła za klamkę drzwi. Wyszła z samochodu nie czekając na chłopaka. Spojrzała na niego stojąc przy wejściu.
— Otworzysz, czy będziesz stał, jak ten debil na środku podwórka?. — Oparła plecy o duże czarne zdobione drzwi.
— Możesz się uspokoić? — Podszedł i przekręcił klucze w drzwiach. Otworzył je i zaprosił brunetkę gestem ręki do środka.
Rozejrzała się. Duży drogi dom. Cenne obrazy i meble warte więcej niż jej życie. Westchnęła poprawiając włosy spięte z tylu. Zdjęła gumkę i założyła na swój nadgarstek.
— Rozgość się. Pójdę po twoje rzeczy. — Wyszedł na zewnątrz i otworzył bagażnik z którego wyjął jej torbę. Miał nadzieje, że dziewczyna nie spełni swoich gróźb i uda mu się jej pomóc.
Avery posiadała swój telefon. Wybrała numer do Hermana. Napisała mu krótkie, „Jakoś przeżyje" i odłożyła go na szafkę. Zauważyła, że jej brat nie wrócił do domu. Sięgnęła po portfel chłopaka i wyszła z domu tylnim wyjściem. Założyła na głowę kaptur kierując się w stronę miasta. Taki miała zamiar, ale silne ramie brata jej na to nie pozwoliło. Przewiesił ją przez swoje ramie i wrócił do środka. Zamknął drzwi po czym postawił ją na ziemi.
— Ustalmy kilka zasad. — Zaczął zmęczony. Pilnowanie nastolatki wydawało się łatwiejsze w teorii...
— Mianowicie jakich? — Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Miała szczerze gdzieś to co do niej mówił. Sama miała swoje zasady, a jedną z nich było „jebać wszystko co mówi Theodor Heiston".
— Wyjmuj wszystko co przy sobie masz. — Podszedł bliżej.
— Zachciało ci się macać młodszą siostrę? — Cofnęła się do tyłu. Nie zauważyła kiedy, ale chłopak znalazł się za nią. Mocno złapał jej nadgarstki za plecami i przycisnął ją do siebie jedną ręką. Drugą zaczął dotykać jej kieszeni. Odrazu wyczuł woreczki, które szybko rzucił na ziemie.
— Gdzie jeszcze? — Spytał spokojnie nie puszczając jej.
— Pierdol się. — Nie szarpała się. W tamtym momencie przysięgła sobie jedno. Zamienienie jego życia w totalny bałagan. Zniszczenie idealnego Theodora.
Wywrócił oczami schodząc ręka niżej, aż do jej trampek. Znalazł kolejny woreczek. Wiedział, że siedzi w tym długo i to dopiero początek znalezisk. Zaciągnął ją siłą do łazienki wkładając jej ręce pod kran. Skrzywił się widząc białą substancje pod jej paznokciami.
— Jesteś chora. — Wytarł je w ręcznik, który następnie jej podał. — Umyj się. — Cały czas patrzył na nią w ten sam sposób. Z wyższością.
— Nikt ci nie kazał mnie leczyć. — Z jego ust te słowa zabolały bardziej. — Wyjdź. Nie będę się przed tobą rozbierać. — Wypchnęła go za drzwi, które następnie zatrzasnęła. Zamknęła się na zamek i szybko przetarła oczy. Mimo iż był dupkiem, dalej miała do niego słabość.
Powoli zdjęła z siebie koszulkę i swoje dresy. Odłożyła je na szafkę obok kabiny. Zabrał jej „praktycznie" wszystko. Odłożyła ostatni woreczek, który miała schowany w staniku. Położyła go głęboko w szafce pod innymi kremami i szamponami. Zsunęła z siebie bieliznę i rozpuściła długie gęste brązowe włosy. Weszła pod prysznic zabierając do ręki słuchawkę, okręciła ciepłą wodę. Myślała, że jest ciepła. W rzeczywistości była jednak wrzątkiem. Uwielbiała stan do jakiego doprowadzała ją taka temperatura kąpieli. Osłabienie i uczucie, jakby miała zaraz zemdleć. W ośrodku kilka razy jej się to zdażyło. Nakierowała wodę na swoją głowę i dokładnie przemyła włosy. Próbowała zrelaksować się swoim bólem. Jej skóra była coraz bardziej czerwona i podrażniona. Oparła nagie plecy o zimne kafelki doznając szoku termicznego. Potrzebowała, jakiejś rozrywki nawet jeżeli tylko brała prysznic. W zasadzie każdy mógł być jej ostatnim. Jeżeli ma zginąć to napewno nie jako starsza pani w swoim łóżku. Westchnęła przekręcając kurek w prawo. Para zaczęła unosić się w łazience, a dziewczyna zaznała ulgi. Poczuła stan, który mogła nazwać ukojeniem w swojej agonii.
Theodor siedział na kanapie przeglądając resztę rzeczy dziewczyny. Znalazł pełno prochów, tabletek czy dziwnych strzykawek. Powoli rozumiał zawód rodziców. Jednak w głębi duszy wiedział, że przyczynili się do pogorszenia jej zdrowia psychicznego. Sam był przyczyną tego, ale nie chciał tego przyznać. Przetarł twarz dłońmi próbując myśleć racjonalnie. Jak można pomóc komuś kto tego nie chce? Jak okazać wsparcie osobie, która cię nienawidzi? Jak znowu być bratem? Nie cierpiał Edwarda, lecz jednak jedno musiał mu przyznać. Jest lepszym bratem niż brunet. Wie praktycznie wszystko o Brooklyn i są ze sobą bardzo blisko. Są tak blisko, jak bruneci nigdy ze sobą nie byli. Rodzina Amblerów bardzo różniła się od Heistonów. W każdym aspekcie. Byli różni. Oparł mocniej głowę o oparcie kanapy i przymknął oczy. Przez sprawę z Avery trochę „odpuścił" Brook. Dalej nie ufał szatynce, ale w tym czasie oboje mieli ważniejsze rzeczy na głowie niż siebie. Rodzeństwo z problemami. Edward po tym, jak rzuciła go Agnes musiał być wrakiem człowieka. Spodziewał się, że potrzebuje dziewczyny obok siebie. Tylko dlatego nie zawracał jej głowy. Pozwolił jej być obok bliskiej jej osoby potrzebującej pomocy.
****
Szatyn siedział w swoim pokoju. Czarne rolety w nim były zasłoniete. Nie przepuszczały promieni słońca. Na zewnątrz był piękny dzień, a on ukrywał się w swoim „bunkrze". Nie rozmawiał z nikim. Nie chciał z nikim rozmawiać. Powiedział Agnes, że rozumie. Naprawdę próbował zrozumieć. Ale jak? Był najlepszym chłopakiem jakiego można sobie wymarzyć. Opuścił mnóstwo treningów za co dostał solidny opieprz od Louisa. W tamtej chwili miał głęboko gdzieś boks. Chciał tylko tego żeby zerwanie okazało się koszmarem z którego kiedyś się obudzi. Było jednak inaczej. To jego życie zamieniło się w koszmar. Brak czerwonowłosej sprawił, że życie straciło barwy i stało się czarno białe. Wszystko co go cieszyło straciło sens. Widział we wszystkim same wady. Sięgnął ręką chusteczek leżących obok jego łóżka po czym przetarł nos. Usłyszał pukanie do drzwi i nałożył na siebie koc owijając się nim. Nie miał ochoty na gości. Dziewczyna zapukała ponownie zmartwiona stanem brata.
— Ed? — Znowu zapukała. — Mogę wejść? — Spytała głośniej żeby ją usłyszał.
— Wejdź... — Mruknął cicho pod nosem.
Zrobiła to odrazu. Stanęła z kubkiem herbaty w progu jego drzwi. Zmartwiła się jego stanem, a tym bardziej stanem jego pokoju. Chusteczki na ziemi, zasłoniete okna, porozrzucane gry komputerowe i książki walające się po ziemi. Przygryzła policzek od środka podchodząc bliżej szatyna. Wystawiła rękę z kubkiem w jego stronę.
— Dobrze ci zrobi. — Słabo się uśmiechnęła.
— Dziękuje, nie musiałaś. — Zabrał od niej herbatę stawiając ją na półce obok 7 innych, których nawet nie ruszył. „Przynoszenie herbaty" stało się rutyną. Zaczęła to robić martwiąc się o zdrowie Eda. Przestał jeść i pić. Nie wychodził z pokoju i nie dopuszczał do siebie nikogo.
— Proszę napij się... — Poprawiła jego rozkopane czarne włosy. — Póki jest ciepła... — Poprosiła cicho.
Zabrał do ręki kubek i zamoczył suche usta w brązowo złotej cieczy. Odłożył herbatę na miejsce i spojrzał pustym spojrzeniem na siostrę. Jego wzrok nie wyrażał nic. Stracił emocje. Straciły ten blask jaki zawsze się w nich odbijał.
— Louis dzwonił... — Przyznała. — Pytał, jak się czujesz... — Pogładziła kciukiem jego bladą dłoń. Przerażało ją zachowanie jej „głupiego" brata. Brata, który był energiczny, wygadany i do tego mający predyspozycje na klauna w cyrku.
— Rezygnuje z treningów. Żaden ze mnie bokser. — Pociągnął nosem. Sam źle czuł się ze sobą od czasu wyjścia do oceanarium.
— Martwię się o ciebie. — Poprawiła koc na jego ramionach. — Nie mów, że nie potrzebnie... — Dodała również cicho. — Rozmawiaj ze mna częściej... chce być obok, dopuść mnie do siebie, dobrze?...
— Kiedyś mi przejdzie młoda. — Przygryzł wargę od środka. — Nie zamartwiaj się. To nic nie da, a będę czuł się jeszcze gorzej. — Wyjaśnił powoli. Nie spał kilka nocy pod rząd, a płaczu, gdy zapadł zmrok nie było końca.
— Naprawdę, aż tak bardzo kochałeś Agnes?... — Wiedziała, że ich uczucie jest silne, ale na tyle żeby doprowadzić kogoś do stanu nędzy i rozpaczy?
— Mógłbym dla niej zabić. — Uniósł wzrok na błękitne tęczówki siostry. — Mógłbym oddać swoje życie za chociażby sekundę jej szczęścia. — Odparł smutno czując napływające łzy do oczu.
Zauważyła wcześniej jego sińce pod oczami, ale dopiero teraz dostrzegła szklane oczy. Serce krajało jej się na widok szatyna. Jedynym co chciała zobaczyć był jego uśmiech. Uśmiech, którego najprawdopodniej szybko nie zobaczy. Miała żal do Agnes za to, jak potraktowała chłopaka.
— Edward, może chcesz tabletkę na sen? — Szepnęła cicho do jego ucha.
— Sam z siebie nie zasnę... — Przygryzł policzek od środka. — Jedną... jedna wystarczy, tak? — Dopytał.
Wyjęła z kieszeni małe pudełeczko. Podała je chłopakowi. Ten wyjął jedną tabletkę z zagłębienia po czym połknął bez popijania. Po kilku minutach poczuł zmęczenie i położył głowę na kolanach siostry. Szybko przysnął nie kontrolując tego. Lek zadziałał przynosząc oczekiwane skutki. Brooklyn pogładziła dłonią jego głowę po czym wyjęła swój telefon. Wybrała jeden z kontaktów i weszła na wiadomości.
Arielka
Musimy sobie coś wyjaśnić.
Agnes nie spodziewała się dostania wiadomości od szatynki. Zdziwiła się biorąc telefon bliżej siebie. Spojrzała na wiadomości i przełknęła ślinę. W ostatnim czasie zapomniała o Brooklyn. Z resztą działało to w dwie strony. Nie miały ze sobą kontaktu i nie wiedziały co dzieje się w ich życiu. Możliwe, że gdyby jednak zdecydowały się na rozmowę zrozumiałby, że znalazły się w podobnej sytuacji. Gdyby Ambler dowiedziała się o Jeffie i przekazała te informacje Theodorowi to najpewniej przyczyniłaby się do rozpoczęcia prawdziwego piekła. Takiego z którego nie ma ucieczki, a osoby znajdujące się w nim modlą się tylko o jedno. Modlą się o szybki koniec równający się ze skończeniem w objęciach śmierci. W tym wypadku „smierć" byłaby zbawieniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro