Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXVII - Bunt koloru światła

Kiedy Even obudził się następnego dnia, Sky'a już przy nim nie było. Chłopak poczuł lekkie ukłucie rozczarowania, ale od razu pocieszył się myślą, że przecież jego przyjaciel-pracoholik miał milion ważniejszych spraw na głowie, więc po prostu nie miał powodu przespać półtora dnia. Zresztą kto byłby w stanie spać tak długo?... Poza Evenem, to znaczy.

Chłopak podniósł się z łóżka z jękiem, czując jak jego zastałe mięśnie błagają o jakikolwiek rodzaj ruchu. Prędko więc wstał, przeciągnął się, ubrał, rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze – prawdziwa tragedia, szczególnie jeśli zwrócić uwagę na wyraźnie już zauważalne odrosty – i wyszedł z pokoju.

Korytarz powitał go echem i pustkami. Chyba z powodu ostatniej traumatycznej serii wydarzeń, chłopak od razu zaniepokoił się. Czyżby doszło do kolejnego ataku, z powodu którego wszyscy musieli opuścić siedzibę? Tylko jakim cudem udałoby się Evenowi przespać alarm? Zadając sobie te pytania, chłopak odpuścił sobie śniadanie i skierował się do wyjścia z budynku. Część niego spodziewała się zastać na placu treningowym te same pustki, więc zdziwił się, kiedy natknął się na coś wręcz przeciwnego.

Plac wypełniał tłum ludzi – czy raczej tłum aniołów. Część miała na sobie stroje treningowe, część codzienne ubrania. Niektórzy wyglądali nawet jakby dopiero wstali z łóżka.

Zaskoczony, Even rozejrzał się w poszukiwaniu powodu tego zgromadzenia.

- Przepraszam – zwrócił się do pierwszej z brzegu osoby – Wiesz może co się dzieje? – spytał. Dziewczyna odpowiedziała mu tylko zirytowanym spojrzeniem, po czym kompletnie go zignorowała.

- Psst! – dobiegło uszu chłopaka. Even natychmiast się odwrócił i napotkał kolejne zirytowane spojrzenie. To jednak było znajome. Nie ociągając się ani chwili, chłopak przecisnął się przez tłum do Sky'a.

- Co się dzieje? – powtórzył swoje pytanie, wciąż nic nie rozumiejąc.

- Nic takiego – uspokoił go natychmiast chłopak – Po prostu mamy spotkanie z dowódcą.

- Z tym kolesiem w długich włosach? – upewnił się Even, znów się rozglądając, żeby dostrzec znajomą twarz faceta, który jako pierwszy wyraził zgodę na przyjęcie go na kandydata.

- Nie – zaprzeczył jednak Sky – Tamten jest tylko przełożonym.

Zanim Even domyślił się o czym chłopak mówi, na placu rozległ się znajomy głos, który rozwiał wszelkie wątpliwości.

- Em, witam! – odezwał się Lucyfer i dopiero teraz Even dostrzegł jego sylwetkę ponad głowami ludzi, na niewielkim podwyższeniu. Wnętrzności chłopaka natychmiast zareagowały skurczem, kiedy przypomniał sobie kim naprawdę był król. To znaczy, nie to, żeby wiedział kim był anioł w jego śnie i dlaczego w ogóle był w jego śnie, albo kim był w nim sam Even, ale... Tak czy tak, musiał porozmawiać później ze Sky'em – Wybaczcie, że zwołuję zebranie tak bez zapowiedzi – zaczął Lucyfer – I wiem, że to taka trochę osobista sprawa... ale muszę was o coś prosić – powiedział, a wśród tłumu odezwał się pomruk szeptów. Ze zdziwieniem, Even zauważył, że niektóre z tych szeptów i spojrzeń były skierowane na niego. Zaraz, nie na niego. Na Sky'a – Nie, nie, to nie ta... osobista sprawa – sprostował Lucyfer. Even po raz kolejny w ciągu ostatnich paru dni, był cholernie zmieszany. Czy mu się zdawało, czy coś było między królem, a Sky'em? Jakaś relacja? Chodziło o pracę? Politykę? Może znał się z jego rodzicami? W końcu Sky był arystokratą, do tego miał podobno jakąś wysoką rangę w Straży. Może znali się osobiście?

Tok myśli chłopaka kompletnie zatrzymał się na moment, kiedy Even przypomniał sobie jedną rzecz, która przez ostatnie wydarzenia zupełnie wyleciała mu z głowy. Lucyfer kazał mu poderwać Sky'a w ciągu tygodnia. Z jakiegoś powodu. Dopiero teraz dotarło do Evena jak bardzo, cholernie, diabelnie dziwne to było. Nie, żeby w Piekle cokolwiek było normalne, ale czy ta sprawa nie była już małym przegięciem?

- Ta osobista sprawa dotyczy mojej córki – powiedział Lucyfer, a Even w końcu skoncentrował się znów na rzeczywistości – Eevi... - król urwał na moment, jakby zbierał się w sobie, żeby mówić dalej - ...zniknęła. I wiem co chodzi wam teraz wszystkim po głowach – uniósł ręce i pokręcił głową – Eevi zawsze znika, nie słucha się i robi co chce, jak na córkę króla Piekieł przystało. Ale nie tym razem. Od jej zniknięcia minął już miesiąc, a jej obecność jest dla mnie ledwie wyczuwalna. Być może straciła poczucie czasu, przyznaję, że jest to możliwość, ale być może to poważna sprawa – Lucyfer przerwał na chwilę, a Even odwrócił się w stronę Sky'a, zaciekawiony.

- Myślisz, że to coś poważnego? – chciał zapytać, bo nie miał pojęcia jakie zwyczaje miała księżniczka i czy jej zniknięcia były na porządku dziennym, czy może wręcz przeciwnie. Chciał zapytać, jednak kiedy jego wzrok padł na twarz przyjaciela, głos uwiązł mu w gardle – Sky? – odezwał się więc tylko cicho.

Sky nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w króla szeroko otwartymi oczami, nie reagując, jak sparaliżowany.

- ...Eevi...? – tylko imię księżniczki wydobyło się z jego ust.

- Sky, wszystko ok? – zaniepokoił się Even. Pamiętał, jak chłopak mówił, że wszyscy kochają księżniczkę, ale jakoś nie przyszło mu wtedy do głowy, że do tych „wszystkich" może zaliczać się też sam Sky.

Zanim Even zdążył sklasyfikować swoje pomysły jako śmieszne, jego mózg postanowił wymyślić już całą historyjkę na podstawie poszlak. Może: Sky kochał się w księżniczce (w końcu mówił mu, że płeć nie robi mu różnicy), ale nie mógł nikomu mówić o związku z nią, bo był dla niej zbyt niskim rangą arystokratą. Dlatego z miejsca powiedział Evenowi, że nie jest nim zainteresowany. Dlatego Lucyfer przyszedł do niego tamtej nocy, prosząc go o przysługę. Odkrył tajemny związek jego córki ze Sky'em i uznał, że musi temu zapobiec, ale nie chciał po prostu rozkazać białowłosemu, żeby zostawił Eevi w spokoju, w obawie przed utraceniem jej zaufania. Wtedy dotarły do niego plotki na temat tego, że być może jest coś między nim i Sky'em i uznał, że może w ten sposób uda mu się odwrócić uwagę chłopaka od księżniczki. Kiedy ta jednak dowiedziała się, że jej ojciec wie o jej związku, postanowiła uciec i w ten sposób doszło do całej tej sytuacji.

Miało to sens, co nie?

- Z tego powodu – Even musiał na chwilę porzucić rozważania nad prawdopodobieństwem swojej teorii, bo Lucyfer mówił dalej – Chciałem spytać czy są pośród was ochotnicy, którzy pisaliby się na wycieczkę na Ziemię, żeby jej poszukać? Wiecie, że jako pierwszy potępiony, nie mogę opuścić Piekła, dlatego też nie mogę ruszyć na poszukiwania we własnej osobie. Potrzebuję kogoś, kto, po pierwsze, był już kiedyś na Ziemi – dopiero w tym momencie Even zauważył, że Sky zaczął już iść przez tłum, pewnie mając zamiar się zgłosić, ale zatrzymał się, kiedy usłyszał pierwszy warunek – Po drugie kogoś, komu będę w stanie zaufać. Najlepiej więcej niż jedną osobę. Czy jest ktoś-

- Co to ma być?! – przerwał królowi Sky, podniesionym głosem. Dopiero po chwili Even uświadomił sobie, że Sky przerwał królowi podniesionym głosem.

- Co ty odwalasz?! – chciał go powstrzymać, ale nie mógł wykrztusić słowa, kiedy zobaczył gniew w oczach białowłosego.

- W czym problem, Sky? – odezwał się Lucyfer, znacznie spokojniejszym głosem niż Even się spodziewał, biorąc pod uwagę, że jego przyjaciel dopuścił się pewnie zniewagi graniczącej ze zbrodnią, odzywając się w taki sposób do króla. Choć może Even się mylił i zasady panujące w Piekle nie były aż tak sztywne, mimo monarchii jako ustroju politycznego.

- Dlaczego prosisz o pomoc w takiej sprawie obcych ludzi?! – Sky brzmiał na oburzonego. Jego brwi drżały groźnie, tak samo jak zaciśnięte pięści. Ludzie wokół niego cofnęli się o parę kroków, zupełnie jakby się go bali – I dlaczego nic o tym nie wiedziałem?! Nie ma jej już miesiąc i nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć?! – teraz w głosie Sky można było rozpoznać nie tylko gniew, ale też ból.

Even zaczynał powoli dopuszczać do siebie myśl, że jego teoria wcale nie była daleka od prawdy. Z tym, że najwyraźniej związek Sky'a z Eevi nie był tajemnicą, skoro chłopak wściekał się, że Lucyfer nie powiedział mu o jej zniknięciu. Z drugiej strony, co to za związek, kiedy nie zauważasz, że twojej ukochanej nie ma już miesiąc?

- Wszystko poniżej miesiąca to dla niej norma – Lucyfer wciąż mówił spokojnym głosem – Nie było powodu do niepokoju. Teraz jest. Dlatego teraz proszę o pomoc. Ty się nie nadajesz. Nigdy nie byłeś na Ziemi, nie wiesz jak zachowywać się wśród żywych. Poza tym... może gdybyś bywał częściej w domu, sam byś zauważył miesięczny brak swojej siostry – skończył król, a w jego ostatnim zdaniu można było wyczuć delikatną nutę urazy.

- Łał, jaka dramaa~... - Even usłyszał czyjś szept gdzieś za swoimi plecami.

- Sky, ja jej pójdę poszukać. Nie martw się – znikąd pojawił się nagle Cassiel, kładąc białowłosemu dłoń na ramieniu.

- Sam nigdy nie byłeś na Ziemi – odburknął do niego Sky, wyraźnie niepocieszony.

- Byłem! – obruszył się Cass.

- Tamten raz? Z której strony to się liczy? – kłócił się białowłosy.

I chłopcy kłócili się tak jeszcze dłuższą chwilę, ludzie wokół wymieniali się opiniami, a Lucyfer zszedł ze swojego podwyższenia i zaczął kierować się w stronę Sky'a i Cass'a przez rozstępujący się przed nim tłum i dopiero wtedy, z opóźnieniem jakichś pięciu minut, fakty dotarły do Evena. Choć może lepiej pasowałoby określenie „prawda pieprznęła go w czaszkę, w potylicę, z siłą ciężarówki i omal nie zbiła go z nóg". Coś w tym stylu. Samo słowo „siostra" było teraz jedynym, co przewijało się przez jego myśli jak zacięta płyta CD.

- Sky, to całkiem dobry pomysł. Przyjaźnicie się przecież z Cassiel'em, prawda? Zresztą, nie pójdzie sam. Wyślę z nim kogoś, kto naprawdę dobrze się zna na świecie żywych i- - Lucyfer zdążył już podejść do źródła zamieszania i zacząć próbować rozwiązać konflikt, kiedy Even dopuścił się być może tej zniewagi graniczącej ze zbrodnią, której Sky wcześniej naturalnie nie dopuścił się, będąc w końcu synem króla, przerywając Lucyferowi.

- Twoja siostra?! – wykrzyknął chłopak, bo dopiero teraz był w stanie. Jak można być w stanie wcześniej, kiedy dowiadujesz się, że twój przyjaciel wcale nie dopuścił się zniewagi graniczącej ze zbrodnią, przerywając królowi, bo jest pieprzonym, kurwa, księciem?! I do Diabła z odpowiednimi przekleństwami, bo ta sytuacja pozwalała na tylko jedno określenie.

Wszyscy, dosłownie wszyscy, odwrócili się w jego stronę. I wszyscy, dosłownie wszyscy, poza Sky'em, patrzyli teraz na niego z niedowierzaniem.

- Siostra? – powtórzył tylko Even – Eevi to twoja siostra? Lucyfer to twój ojciec, a ty jesteś... jesteś... uh, jesteś... - nie był w stanie dokończyć. Sky unikał z nim kontaktu wzrokowego. Wyglądał na lekko zawstydzonego. Zawstydzonego, do Diabła!

- Nie wiedział?! – pytanie dobiegło zewsząd. Wszyscy przenosili wzrok to z Evena, na Sky'a i z powrotem. Łącznie z Cassiel'em i Lucyferem.

- Myślałeś, że wiem? – Even zwrócił się do Cass'a w szoku.

- No myślałem, że chociaż wczoraj ci powiedział! – zdziwił się chłopak – Przecież byliśmy na tej całej rozprawie i widziałeś króla osobiście i... Sky, co, do Diabła?! I w ogóle jak ty...?

- Dalej nie powiedziałeś swojemu chłopakowi, że będzie drugi w kolejce do tronu?! – wykrzyknął zszokowany Lucyfer.

- Haaaaa?! – oburzył się natychmiast Sky, a jego policzki zaszły czerwienią – Nie jest moim chłopakiem! I wcale nie będzie w żadnej kolejce do tronu!

- Em, Sky, mógłbyś po prostu przyznać, że- - zaczął Cassiel, ale nie dane było mu dokończyć.

- Nie! – zaprotestował Sky. Tyle, że tym razem ten protest nie brzmiał już jak krzyki zawstydzonego nastolatka. Tym razem brzmiał poważnie – Do moich urodzin zostały cztery dni – odezwał się chłopak, teraz już spokojniej – Za cztery dni stracę prawo do tronu. Znacie mnie już wszyscy dwadzieścia lat. Jeśli myślicie, że zmienię się nagle w ciągu tych paru dni, nie rozumiem was. Stracę prawo do tronu. Nie zamierzam z tym nic zrobić. Za to wy możecie zrobić z tym co chcecie – oznajmił chłopak. Mówiąc to, nie opuszczał brody, wyglądając na pewnego siebie i dumnego. Kiedy skończył, wbił na moment oczy w swoje buty, po czym odwrócił się gwałtownie na pięcie, zostawiając za sobą Cassiel'a, ojca, Evena i cały oszołomiony tłum ludzi, opuszczając plac szybkim krokiem – I Cassiel, możesz iść jej szukać, skoro tak bardzo chcesz! – rzucił jeszcze na odchodnym.

Potem na placu zapanowała kompletna cisza.

Even był w stanie myśleć tylko o tym, że, mógłby przysiąc, podczas tej sekundy, kiedy Sky spuścił wzrok po swojej deklaracji, w jego oczach zabłysły łzy.

Musiał za nim pobiec.

***

- Sky?... SKY?! – wołał Even, przemierzając korytarze siedziby Straży w poszukiwaniu przyjaciela. Nie było go w jego pokoju, nie było w łazience. W stołówce i sali konferencyjnej też nie. Klnąc pod nosem z frustracji, chłopak zatrzymał się w połowie korytarza i zamknął oczy. Gdzie by się schował, gdyby był Sky'em? Gdyby był księciem, który właśnie, z jakiegoś powodu, najwyraźniej zrzekł się prawa do tronu? I gdyby chciało mu się płakać?

Łatwo zauważyć, że dość trudno było Evenowi wczuć się w taką sytuację. Nie miał pojęcia jak to jest być dzieckiem drugiej najpotężniejszej istoty na świecie, czy jakie to uczucie być spadkobiercą... czegokolwiek, tak właściwie. Rodzina Evena nie była biedna, ale do bogactwa było im z pewnością dalej, więc chłopak nie mógł nawet wyobrazić sobie jak to jest odrzucić coś, co z pewnością wszyscy inni uważają za przywilej, na oczach tych wszystkich. Mógł tylko oprzeć się na własnych doświadczeniach.

A więc, co Even robił, kiedy chciało mu się płakać? Cóż, nie licząc tamtej nocy, kiedy rozwalił się samochodem o drzewo, nie płakał od dzieciństwa. Kiedy był dzieckiem jednak, płakał bardzo często. Miał niesamowicie bujną wyobraźnię i każda noc, którą musiał spędzić sam w swoim pokoju, była dla niego koszmarem. Każdy cień zmieniał się w potwora, każdy szelest był ostrzeżeniem przed włamywaczem. Płakał ze strachu niemal każdej nocy przed zaśnięciem, zanim dorósł i uświadomił sobie, że żadne nadprzyrodzone rzeczy nie istnieją. Za każdym razem jednak, kiedy płakał, pragnął dwóch rzeczy najbardziej na świecie – tłumił płacz poduszką, bo nie chciał, żeby rodzice odkryli jaką dziecinną beksą wciąż jest jako ośmiolatek, z drugiej strony marząc tylko o tym, żeby ktoś wszedł do pokoju, zobaczył, jak bardzo się boi, przytulił go i obiecał, że zostanie z nim aż zaśnie. Jeśli Sky był w jakimkolwiek stopniu podobny do niego, niewykluczone, że był teraz w tym miejscu. Postanawiając więc posłuchać swojego dziecięcego instynktu, który gdzieś się tam w nim uchował, Even skierował się do... swojego pokoju.

Zanim wszedł, zapukał. Nie było żadnej odpowiedzi. Mimo to, otworzył drzwi i wszedł do środka. Nie był zbyt zaskoczony, kiedy zobaczył na swoim łóżku kołdrę ułożoną zupełnie inaczej niż ją pozostawił. Kołdrę, która z pewnością skrywała pod sobą osobę.

- ...Sky... - Even ukucnął obok łóżka i chwycił brzeg pościeli – Mogę? – zapytał ostrożnie.

- Nie. Zostaw mnie samego – odpowiedział mu stłumiony głos Sky'a.

- Gdybyś chciał, żebym zostawił cię samego, nie schowałbyś się w moim pokoju – zwrócił uwagę Even, ignorując słowa chłopaka i odsuwając fragment kołdry, żeby odsłonić twarz przyjaciela.

- Uh – Sky skrzywił się chyba na nagłe uderzenie światła – Po prostu myślałem, że tu nikt mnie nie będzie szukał – stwierdził. Even ani trochę mu nie wierzył.

Oczy Sky'a były zaczerwienione i błyszczące.

- Porozmawiasz ze mną? – spróbował chłopak – Wasza wysokość – dodał po namyśle. Widząc jednak jak mina Sky'a tężeje na te słowa, a jego brwi zbliżają się do siebie coraz bardziej, postanowił się poprawić – Książę?

- Wiedziałem, że tak będzie – jęknął tylko białowłosy, chowając twarz w poduszkę.

- Mam cię tak nie nazywać? – spytał Even, niepewnie. Nie miał pojęcia co robić, nie znał tutejszej etykiety traktowania członków rodziny królewskiej. Sky odpowiedział tylko kolejnym jękiem – Czyli nie – domyślił się Even – Więc, Sky – zwrócił się do chłopaka – Porozmawiasz ze mną, proszę?

- Nie – brzmiała krótka odpowiedź – Czemu miałbym? Już nie jestem dla ciebie Sky'em, prawda? Tylko księciem.

- Eh? – Even znów się pogubił – No nie wiem – stwierdził. Potem chwycił znów za kołdrę i całkowicie zrzucił ją z chłopaka, pozwalając jej spaść na ziemię.

- Co ty robisz? – warknął Sky, zrywając się do siadu ze złością – Nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju?

- Hm – Even postanowił go zignorować i przekrzywił głowę, taksując go spojrzeniem – Jak tak teraz na ciebie patrzę, to no, wyglądasz na księcia. Aż dziwne, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Ale nie przypominasz za bardzo Lucyfera.

- Podobno jestem podobny do matki... ale to... nieistotne, um... - chłopak urwał nagle i podniósł dłonie do swojej twarzy. Kiedy przesunął palcami po swoich policzkach i zauważył na nich wilgoć, jego twarz oblała się szkarłatem – Uh – jęknął i schował się za swoimi rękami – Wyjdź – rozkazał. Naprawdę rozkazał. Even poczuł mrowienie na karku, które niemal przyprawiło go o dreszcze. Uświadomił sobie, że to chyba dlatego Cass patrzył czasem na Sky'a w taki sposób, jakby nie umiał mu odmówić. Jakby chłopak posiadał jakąś wrodzą, magiczną charyzmę.

- Demony nie mogą mnie dotknąć, a ty myślisz, że twoje magiczne sztuczki na mnie podziałają? – prychnął Even, pewny, że da radę oprzeć się rozkazowi chłopaka. Czuł moc jego słów rezonującą w jego kościach, ale był raczej jej obserwatorem w swoim ciele, niż podległą jej kukiełką – Nie możesz mi rozkazywać – powtórzył słowa Sky'a z poprzedniego dnia, kiedy leżeli sobie tak beztrosko razem w łóżku. Tęsknił do tego momentu.

- Mogę – nie zgodził się z nim Sky. Odsłonił twarz, dumną i upartą, mimo łez cieknących mu po policzkach, i wbił wzrok w oczy chłopaka – Wyjdź – powtórzył – Zostaw mnie samego.

Even poczuł kolejny dreszcz, biegnący wzdłuż kręgosłupa, palący delikatnie złością chłopaka rzucającego zaklęcie. Bo jak inaczej to nazwać, jak nie zaklęciem? Wciąż nie czuł jednak potrzeby opuszczenia pokoju.

- Nie – powiedział więc twardo, odwzajemniając intensywne spojrzenie Sky'a. Dopiero wtedy zauważył, że wciąż kuca na ziemi, więc, żeby dodać swoim słowom większej mocy, wstał, górując nagle nad siedzącym chłopakiem – Nie zostawię cię. Porozmawiaj ze mną – powiedział, po czym przysiadł na łóżku naprzeciwko przyjaciela – Proszę. Nie rozkazuję, tylko proszę, dobrze?

Sky przygryzł wargę, jakby toczył ze sobą wewnętrzną wojnę, po czym spuścił w końcu wzrok na swoje kolana. Łzy skapywały na jego spodnie, wsiąkając w materiał.

- Nie zrozumiesz – szepnął po dłuższej chwili milczenia.

- Spróbuję – Even wzruszył ramionami. Więcej nie mógł obiecać.

Sky znów milczał dłuższy czas, ale w końcu zaczął mówić.

- Nie będę królem – brzmiały jego pierwsze słowa – Nie chcę nim być – powiedział, a Even skinął głową. Całkowicie był w stanie to zrozumieć. On sam z pewnością nie chciałby takiej odpowiedzialności – Ale tu nie chodzi o odpowiedzialność – oh. – Odpowiedzialny już jestem. Za wszystko. Za to, że się urodziłem. Nawet nie wiem... nie wiem jaką odpowiedzialność będę musiał ponieść za to, co dzisiaj powiedziałem... Raphael... pewnie poderżnąłby mi za to gardło tym swoim podrasowanym nożem... On już... nie może mi ani tobie zagrozić, ale... Cassiel pewnie miał rację, kiedy mówił, że ludzie mi tego nie wybaczą, wiesz? Kiedy skończę dwadzieścia lat... kto wie czy ktoś po prostu nie popchnie mnie przypadkiem w szczęki Demona?

- Nie rozumiem, za co? – chciał wiedzieć Even.

- Za zdradę. To, co robię, to zdrada, nie rozumiesz? Spójrz na mnie – polecił, wsuwając palce w swoje włosy. W swoje białe włosy.

- Rozumiem tyle, że to znaczy, że nie jesteś jeszcze Upadłym – powiedział niepewnie Even.

- Właśnie – z oczu chłopaka nie przestawały płynąć łzy – Nie jestem Upadłym. W ich oczach... nie jestem po ich stronie – wykrztusił, przełykając ciężko ślinę – Rozumiesz? Najgorsze jest to, że... - chłopak wciągnął drżący oddech – Że mają rację – powiedział szeptem i zamilkł. Even poczuł jak włoski na karku stają mu dęba.

- Nie... jesteś? – wykrztusił – Nie jesteś po naszej... ich... naszej... stronie? – nie rozumiał.

- Nie jestem – przytaknął Sky i spojrzał mu twardo w oczy – Nie jestem – powtórzył – Bo ja tak nie potrafię! Nigdy nie byłem w Niebie! Jak mogę ocenić na podstawie samych opowieści czy ta druga strona naprawdę jest taka okropna? Nie jestem po niczyjej stronie, Heaven! A tu nie można być kimś, kto nie jest po żadnej stronie. Nie można być... mną... Ale ja nie mogę nic zrobić z tym, kim jestem – jęknął, chowając znów twarz w dłoniach – Nie potrafię. Nie umiem udawać kogoś, kim nie jestem. Tylko, że z tym, kim jestem, wszystko jest nie tak! Nie jestem nawet w pełni aniołem. Nie mam skrzydeł. Nie jestem po niczyjej stronie. Nie chcę być królem Piekła. Mam dziwne marzenia...

- Dziwne marzenia? – spytał nieśmiało Even. Chciał je poznać.

- Uh, to jest... - Sky wsunął palce w swoje włosy, szarpiąc je lekko – Ja zawsze chciałem... coś zmienić, wiesz? Nie podoba mi się... to wszystko. Chciałbym... marzy mi się... otwarcie granic.

- Granic? – zdziwił się Even.

- Uhm... granic... Nieba i Piekła... Ja wiem, że to brzmi tak nierealistycznie, ale... zawsze chciałem... naprawić to wszystko. Po co nam ten podział? Na Niebo i Piekło. Tyle ludzi zostaje przez to rozdzielonych na wieczność! Fynn miał takie szczęście, że Collin go odszukał! Ale pomyśl ile ludzi nie ma takiego szczęścia! Powiedz mi, co to ma być za Niebo, kiedy ktoś nie może spędzić tej wieczności w raju z kimś, kogo kocha? To w ogóle nie ma sensu – jęknął Sky, pociągając nosem – Ja naprawdę chciałbym coś zrobić, tylko że tego, co chcę zrobić, nikt inny nie chce. Może myślisz, że gdybym został kiedyś królem, miałbym jakąś władzę i możliwości... Ale jest zupełnie na odwrót. Mój ojciec... on pewnie zmieniłby tutaj dużo... gdyby mógł. Ale prawda jest taka, że to nie królowie rządzą. To tradycja. To, że nie upadnę zanim skończę dwadzieścia lat odbiera mi prawo do tronu, to właśnie tradycja. Nawet gdyby mój ojciec chciał coś z tym zrobić, a wiem, że chciałby... ludzie by się nie zgodzili. Ludzie kochają tradycję.

- Rozumiem – przytaknął jego słowom Even – To tak jak z wprowadzaniem chrześcijaństwa do Europy. Nie wystarczyło, żeby król jakiegoś państwa się ochrzcił, żeby wszyscy obywatele cudownie się nawrócili. Siła też niewiele dała. Musieli tak zmodyfikować chrześcijaństwo, żeby nie odebrać ludziom tradycji, do których byli przywiązani. Dlatego Boże Narodzenie wypada w dzień przesilenia zimowego, które wcześniej było świętem słońca...

- Nie wiedziałem o tym – Sky pociągnął nosem – Ale o to właśnie chodzi. Ludzi nie zmienisz prawem, siłą, czy charyzmą – wzruszył ramionami – Nie chcę być królem-marionetką, który nic nie może zrobić. Poza tym teraz... gdybym teraz zmienił zdanie... czułbym się, jakbym przegrał, wiesz? Bo całe moje życie... całe moje życie wszyscy widzieli tą wyraźnie wyznaczoną dla mnie ścieżkę... Skończ czternaście lat, pozbądź się białych włosów, wstąp do Straży, skończ dwadzieścia lat, stój u boku ojca aż ten uzna, że ma dość rządzenia, zostań królem, kopią Lucyfera... Powiedz mi, po co przeżywać życie, kiedy nie możesz o niczym zdecydować? Więc wstąpiłem do Straży, kiedy skończyłem dwanaście lat, zostawiłem swoją fryzurę nienaruszoną, a teraz osiągnę pełnoletniość jako zdrajca i może mnie zabiją, albo wygnają... Przynajmniej te dwadzieścia lat żyłem po swojemu, prawda? – spytał chłopak, rzucając Evenowi spojrzenie pełne łez, zwieńczone jednak lekkim uśmiechem – Jest coś takiego w buncie, co sprawia, że czujesz, że warto żyć. Może teraz płaczę, ale... w tamtym momencie na placu, kiedy powiedziałem, co myślę... byłem przez chwilę tak bardzo szczęśliwy i po prostu... wolny... Jestem... wolny... - powtórzył chłopak, po czym jego uśmiech zaczął powoli opadać – Ale to i tak boli... To, że oni wszyscy... Wszyscy mnie nienawidzą... Nienawidzą mnie, bo nie jestem tym, kim chcieli, żebym był... Wszyscy mnie... - powtórzył znów, ale jego głos się załamał – Zastanawiam się czy tata też mnie nienawidzi – jęknął, po czym skulił się w sobie i zaczął szlochać.

Even wpadł w panikę. Zupełnie nie wiedząc, co robić, wyciągnął tylko ręce w stronę chłopaka i przyciągnął go do siebie, otoczył ramionami, zamykając w mocnym uścisku.

- Nie ma mowy, żeby twój ojciec cię nienawidził – szepnął, przytulając szlochającego Sky'a mocno – I Kuba, Fynn, Vivianne, Antti i Collin na pewno cię nie nienawidzą. I Cassiel. Od początku się o ciebie martwił, kiedy jeszcze nie wiedziałem jaki jest jego problem. I twoja siostra. I-I j-ja przecież. Sky...

- Kuba i reszta... oni nie wiedzieli, kim jestem... - płakał dalej białowłosy – Cassiel... n-nie mam pojęcia... ale kiedyś... okropnie go potraktowałem, kiedy byliśmy dziećmi... Wiesz, że on był we mnie zakochany? A ja myślałem... myślałem, że był taki sam, jak reszta... Bo wszyscy zawsze robili wszystko, żebym zwrócił na nich uwagę... I każdy chciał ode mnie tego, co ty mógłbyś mieć, gdybym był normalny... Wszyscy chcą władzy, bo nie wiedzą, że to żadna władza być królem... Wszyscy czegoś ode mnie chcą, a ja chcę tylko, żeby dali mi spokój, bo... b-bo mnie to wszystko przerasta... Ja nie wiem już, czego chcę... czemu muszę już wiedzieć? Czemu mam tylko cztery dni? To niesprawiedliwe... Uh... I-I jeszcze... zawsze chciałem... wejść do Nieba... jest tam ktoś, kogo muszę znaleźć... kogo bardzo bym chciał znaleźć... Uh, nie wiem czy mój tata wie, że takie głupie pomysły chodzą mi po głowie... pewnie by mnie zabił, gdyby wiedział... no, nie dosłownie... chociaż kto wie...

- Teraz to już nie wiem o czym mówisz – przyznał Even, wplatając Sky'owi palce we włosy, przeczesując je delikatnie.

- I tak ci nie powiem – stwierdził chłopak, pociągając znów nosem – Uznałbyś mnie za wariata.

- Już cię za niego uznaję – rzucił Even – Sky... - odezwał się chwilę później – Co ty na to, że położymy się razem i będziemy udawać, że jest wczoraj, a ty wcale nie odrzuciłeś swojego dziedzictwa na oczach wszystkich zastępów Straży?

- Uhh... brzmi cudownie – powiedział chłopak, głosem stłumionym przez fakt, że wtulał się wciąż w szyję Evena.

Więc położyli się. Żadnemu z nich nie chciało się podnosić z ziemi kołdry, więc po prostu ułożyli się na materacu, twarzą do siebie. Even przyciągnął drugiego chłopaka mocno, tak, żeby poczuć bicie jego serca.

- Wszyscy cię kochają, Sky – szepnął – Uwierz mi, Vivianne, Fynn, Kuba, Antti, Collin, Cass... nie mogliby się śmiertelnie na ciebie obrazić tylko dlatego, że szczerze przyznajesz, że nie wiesz czy Niebo to samo zło, skoro nigdy tam nie byłeś – powiedział, gładząc Sky'a powolnymi ruchami po plecach – Albo, że nie chcesz być królem. To głupie.

- To zdrada – nie zgodził się Sky.

- Naprawdę tak myślisz?

- Nie. Ale ludzie tak.

- Nie wierzę w to – stwierdził tylko Even, nie przestając masować pleców chłopaka delikatnie – Nie wierzę, że ktoś mógłby cię nie uwielbiać takiego, jakim jesteś – powiedział.

Sky obrzucił go oceniającym spojrzeniem.

- Twoje hormony odzywają się twoimi ustami. Fascynujące – stwierdził.

- Ha? – Even tylko uniósł brwi wysoko.

- Podlizujesz się. I skoro nie dlatego, żeby zostać kandydatem do tronu, to dlatego, że nawet w takich chwilach próbujesz mnie zaciągnąć do łóżka... - zastanowił się chwilę – Metaforycznie – dodał słuszną uwagę, biorąc pod uwagę, że niemetaforycznie już jak najbardziej znajdowali się w łóżku – A myślałem, że obniżyło ci się trochę libido po Raphael'u...

- Jesteś bezczelny – stwierdził oburzony Even – Ja cię próbuję pocieszyć, bo się zanosisz płaczem, a ty się doszukujesz ukrytych motywów? – spytał, niezbyt poważnym tonem.

- Żartuję tylko... - poddał się szybko chłopak, opierając czoło o bark Evena – I tak, wiem, że wiesz i że też żartujesz, ale nie mam na to siły. I wiem, że sam zacząłem – westchnął – To całe moje życie, tak właściwie. Sam sobie je utrudniam, a potem się okazuje, że nie daję rady...

- Uh, przestań... - Even wtulił się znów w chłopaka mocniej – Dasz radę – powiedział – Ze wszystkim sobie dasz radę. Wszystko będzie dobrze. Nawet uda ci się wejść do tego całego Nieba i znaleźć tego kogoś, kogo chcesz znaleźć. Na pewno.

- Hahah... - Sky zachichotał cicho – Na pewno nie. Ale i tak będę próbował. Dzięki za wiarę we mnie... - powiedział, odsuwając się odrobinę, żeby spojrzeć Evenowi w oczy.

- Mhm... - chłopak naprawdę poczuł się jakby cofnął się w czasie do wczoraj. Znów nie mógł się powstrzymać, więc przesunął się bliżej Sky'a na poduszce, żeby go pocałować. Tym razem nie było to jednak delikatne jak dotyk motyla muśnięcie, tylko prawdziwy pocałunek.

Część Evena była zaskoczona nie napotykając żadnego oporu, zbyt już przyzwyczajona do chłodnej postawy Sky'a. Tym razem chłopak całkowicie się na niego otworzył. Wspomnienia tamtej pijackiej nocy na schodach kamienicy powróciły z życiem i barwami. Wtedy też był taki. Podatny, otwarty, nie stawiający oporu.

Usłyszał jego przyspieszony oddech, poczuł puls, kiedy dotknął jego szyi w drodze do wplątania palców w te miękkie, zapierająco dech w piersiach piękne włosy. Jego usta były miękkie, język ciepły i trochę nieporadny. Z pewnością był to jeden z jego pierwszych pocałunków.

- Uh, to okropne, że przy pierwszym byłem pijany do nieprzytomności... - jęknął Even, a Sky odpowiedział krótkim śmiechem.

- Dobrze, że ja nie byłem, bo kto wie jakby się to wszystko potoczyło – powiedział, rozbawiony.

- No ja nie wiem czy cokolwiek mogłoby się jakkolwiek wtedy potoczyć, skoro zasnąłem zaraz po pierwszym pocałunku – zachichotał Even.

- Twierdzisz, że zasnąłbyś w takiej chwili? – Sky udał oburzenie.

- Jakiej, hmm? Myślisz, że jesteś taki niesamowity? – Even uniósł jedną brew – Jesteś – sam sobie odpowiedział, uśmiechając się szeroko.

- Może byłbym wtedy królem... Przez alkohol. To by dopiero było śmieszne – stwierdził Sky, a Even znów się pogubił.

- Wtedy może byłbyś królem bo...? – zapytał.

- Bo... - Sky urwał i zmierzył Evena spojrzeniem – Nie wiesz? – wyglądał na zdziwionego.

- Nie wiem czego? – jeszcze bardziej zdziwił się Even.

- Jak upadają anioły... - odpowiedział Sky.

- Um... - zastanowił się chłopak – Muszą... popełnić jakiś grzech?

Na to Sky pokiwał powoli głową, zupełnie jakby nie rozumiał dlaczego Even jeszcze nie rozumie.

- Można albo zabić człowieka, jak Raphael – zaczął tłumaczyć białowłosy, kiedy zrozumiał, że chłopak sam się nie domyśli.

- Musisz kogoś zabić?! – Even wytrzeszczył oczy.

- Nie, idioto – parsknął Sky – Muszę się z kimś przespać – oznajmił wprost.

Even potrzebował chwili.

- W sumie... ma to sens – uznał. Potem zacisnął powieki, w usilnej próbie nie zaklnięcia – Nic mnie dzisiaj bardziej nie zdołowało niż to – przyznał szczerze.

- Jesteś okropny – skwitował Sky.

- Jestem tylko człowiekiem – westchnął Even, chowając twarz w zagłębieniu między szyją a ramieniem chłopaka – Ale całować cię mogę, prawda?

- Hahah, taa-

Even nie dał mu dokończyć. Tym razem Sky jednak nie był tak uległy. Cóż, w końcu był księciem. Musiał się rządzić. Sam wplątał palce w jego włosy, po czym jakimś sposobem znalazł się nad nim, przypierając go do materaca ciężarem swojego ciała. Może nie miał doświadczenia, ale miał swoją królewską władczość, którą Even właśnie zaczął doceniać. W rozmowach tendencja do wydawania rozkazów chłopaka mogła być czasem irytująca, ale kiedy zostaje się przyszpilonym do łóżka przez anioła, który, choć nie umie się całować, robi to po swojemu, bez pytania, taka cecha staje się nagle cholernie seksowna.

Even miał ochotę nie przestawać. Całować tak chłopaka i być przez niego całowanym w nieskończoność, aż pocałunki przejdą w coś więcej. Chciał zdjąć z niego ubrania, które nagle wydały się najbardziej irytującą na świecie barierą odgradzającą od szczęścia. Tak bardzo go chciał i tak bardzo uwielbiał jego głos, przyspieszony rytm serca i palce w swoich włosach. Było jednak coś bardziej ekscytującego w zatrzymaniu się tuż przed tym momentem, kiedy ich mieszające się ze sobą oddechy stały się zbyt głośne, żeby nazwać je oddechami.

Sky znów był pod nim, patrząc na niego spoza białych rzęs, niesamowicie ogromnymi źrenicami, a jego oddech powoli się uspokajał. Włosy miał w całkowitym nieładzie. Pięknym, artystycznym nieładzie, lśniącym wielobarwną, anielską bielą.

To było bardziej emocjonujące i bardziej głębokie. Przestanie w tym momencie. Bo przestanie w tamtym momencie było buntem. Even postanowił, że niezależnie od powodów, dla których Sky nie chciał pójść najłatwiejszą ścieżką i przyjąć swojego dziedzictwa i miejsca w społeczeństwie, pomoże mu w tym.

Dla nich bunt miał lśniący, biały kolor.

_______________________________

Uu, długi rozdział ;D Mogłabym go podzielić na dwa, żeby mieć co wrzucić za tydzień jak mi minie wena, ale niee... jestem ciekawa co myślicie ^u^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro