XXXIV - Zanim upadł
Pierwszą rzeczą, jaką Even zarejestrował po przebudzeniu był zapach krwi. Najpierw ogarnęła go panika. Chwilę później jednak dotarła do niego reszta doznań, które natychmiast go uspokoiły. Spokojny odgłos kroków. Rytmiczne kołysanie. Znajomy zapach. I ciepło.
Uchylił lekko powieki.
- ...Sky? ...Czemu masz wianek na głowie? – spytał zaspanym głosem. Chłopak, który z jakiegoś powodu niósł go właśnie na rękach jak księżniczkę, drgnął zaskoczony i spojrzał na niego.
- Obudziłeś się? Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – zasypał go pytaniami. Even potrzebował dłuższej chwili, żeby przypomnieć sobie dlaczego coś miałoby być nie w porządku. Natychmiast przeszedł go dreszcz.
- Umarłem? – spytał, zastanawiając się gorączkowo czy aby na pewno czuje własne ciało. Czuł. Był senny, wykończony, ale, jeśli miał wierzyć własnym zmysłom, żywy.
- Nie, nie umarłeś – na ustach Sky'a pojawił się uśmiech. Even poczuł jak jego własne wargi natychmiast reagują automatycznie, odwzajemniając gest.
- Uratowałeś mnie? – spytał, próbując sobie przypomnieć dokładniej wydarzenia sprzed... - Ile czasu minęło? – zaniepokoił się – Kuba i reszta mogą się martwić... miałem wrócić już wczoraj, a musiałem przejść ten cały test, a teraz jeszcze...
- Na pewno się martwią – przytaknął Sky – Szczególnie, że Kuba wiedział, że nie jesteś bezpieczny. Dlatego się spieszymy. Dałbyś radę iść sam? Wtedy moglibyśmy trochę przyspieszyć.
- Huh? Skąd Kuba...? A, mogę iść sam. Tak myślę.
Sky przystanął i opuścił chłopaka powoli na ziemię, pomagając mu utrzymać się na własnych nogach. Wtedy Even doszedł do wniosku, że jednak chyba się przeliczył.
- Uh, hahah... - Sky zachichotał cicho, podtrzymując chłopaka, żeby nie upadł – Jako członek Straży musisz nauczyć się lepiej oceniać swoje możliwości, Heaven – powiedział, niezbyt poważnym tonem.
- Na razie kiepsko mi to wychodzi... - przyznał Even, przymykając oczy i opierając czoło na ramieniu Sky'a, bo zawroty głowy niemal nie sprawiły, że upadł.
- Możecie przestać? – uszu chłopaka dobiegło sfrustrowane westchnienie Cassiel'a – Jesteśmy teraz w poważnej sytuacji i trochę się nam spieszy, a wasze flirtowanie, czy co to ma być, nie pomaga. I w ogóle... uśmiechanie się ci nie pasuje, Sky. Wygląda nienaturalnie... - mruknął chłopak, przyglądając się białowłosemu spod zmrużonych powiek – Co cię tak cieszy, do Diabła? Zaraz czeka nas rozprawa w sądzie...
- Huh? – zdziwił się Sky, wciąż przytrzymując Evena, żeby nie upadł – Jak mam się niby nie cieszyć? Już prawie pogodziłem się z jego śmiercią, a... - urwał i spojrzał na opierającego się o niego chłopaka. Even uniósł głowę, żeby spojrzeć mu w oczy – A ty wciąż żyjesz – dokończył Sky, teraz już kierując słowa do niego.
- Po raz pierwszy modlitwa zadziałała – odpowiedział Even, nie mogąc powstrzymać uśmiechu – Chciałem zobaczyć cię jeszcze raz zanim umrę... - powiedział, nie mając siły na powstrzymywanie słów, które cisnęły mu się na usta. Nie po tym, co przeżył. Czuł się jakby teraz mógł powiedzieć wszystko. Bo wciąż był żywy – I chciałem choć raz cię poca-
- Dlaczego? – Cassiel przerwał mu głośnym jęknięciem – Dlaczego muszę przy tym być? Nie możecie się powstrzymać z tymi waszymi wyznaniami aż będę gdzieś poza zasięgiem słuchu? - Even nie mógł rozszyfrować wyrazu twarzy Sky'a. Zauważył lekki kolor na jego policzkach, ale oczy czy ułożenie ust sugerowały niewzruszenie – Zresztą, nie mamy czasu. Dlatego – kontynuował Cass – Sky! Bierz Evena na ręce i wynośmy się stąd. Kto wie ile czasu już minęło. Nigdy nie byłem dobry w tych obliczeniach.
Even tylko zamrugał, przez chwilę próbując zrozumieć co było takiego skomplikowanego w odmierzaniu godzin, po czym dał sobie spokój, wciąż zbyt zmęczony, żeby na czymkolwiek się skupić i spojrzał na Sky'a pytająco.
- Chodź – przytaknął białowłosy, po czym odwrócił się tyłem do chłopaka i ugiął lekko nogi w kolanach.
- Na barana? – upewnił się Even.
- Cokolwiek to znaczy – odpowiedział chłopak.
Nie zwlekając już dłużej, Even posłuchał. Podszedł do Sky'a, usadowił się wygodnie na plecach chłopaka i oplótł rękami jego szyję. Wkrótce kontynuowali marsz.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek dożyję momentu, w którym będziesz mnie niósł na rękach – musiał rzucić w końcu Even. Odrobinę skrępowany sytuacją oparł czoło na barku chłopaka, jakby chciał ukryć swoją twarz. Przed kim, skoro Sky nie był w stanie go teraz zobaczyć, nie miał pojęcia.
Białowłosy nie odpowiedział. Dopiero po dłuższej chwili Even zauważył rumieniec, który sięgnął uszu chłopaka. Pewnie ucieszyłoby go to lub zawstydziło, gdyby jego mało poważne myśli nie zostały nagle gwałtownie wymazane i zastąpione lękiem, który ścisnął jego żołądek. To Raphael spojrzał w końcu w jego stronę. Widok jego czarnych oczu wystarczył, żeby przywołać ani trochę nie zatarte jeszcze przez czas wspomnienia bólu i lodowatego zimna.
- Pachniesz krwią – uświadomił sobie nagle Even, unosząc nieco głowę, żeby nie opierać jej na poplamionym krwią ubraniu Sky'a. Nagle cały romantyzm sytuacji gdzieś wyparował.
***
Nie minęło dużo czasu, zanim cichy marsz czwórki chłopaków został przerwany. Pierwszy zatrzymał się Cassiel.
- Coś nie tak? – Sky natychmiast również przystanął, rozglądając się uważnie wokół – Even, słyszysz jakieś Demony? – spytał.
- Huh? Nie... - zdziwił się chłopak. Mimo wszystko, spróbował jednak wytężyć słuch – Nic nie słyszę...
- Ludzkie kroki – stwierdził po jakimś czasie Sky. On i Cassiel popatrzyli po sobie – Przysłali kogoś na pomoc?
- Hm... - Cass wyglądał na podejrzanie zamyślonego – Chyba... ... - zmrużył oczy, wbijając wzrok w absolutną ciemność, która nic a nic Evenowi nie mówiła – Jeśli tak – odezwał się w końcu Cassiel, a na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmiech – To to najgorszy oddział ratunkowy w historii – parsknął, po czym ruszył w kierunku, z którego już nawet Even był w stanie usłyszeć dochodzące kroki – Co ty tu, do cholery, robisz?! – zwrócił się Cass w stronę ciemności. Even i Sky popatrzyli po sobie, nieco zdziwieni.
- Skąd on może wiedzieć kto to? – spytał Even.
- Mógłby wyczuć jeśli to ktoś z jego rodziny... - zastanowił się białowłosy. Even natychmiast poczuł mdłości. Nie miał najmniejszej ochoty spotkać kogokolwiek z rodziny Cass'a. Raphael wystarczył. O dziwo jednak, Sky nie wyglądał na równie zaniepokojonego co on. Zamiast tego, uśmiechnął się z rozbawieniem – Czyżby...? – mruknął, chyba sam do siebie. Even tylko zmarszczył brwi, zmieszany.
Wkrótce jednak białowłosy ruszył przed siebie, żywszym niż wcześniej krokiem i nie minęła minuta, zanim udało im się dogonić Cassiel'a.
- Poważnie was popieprzyło... - dobiegł ich głos Cass'a, jeszcze zanim sylwetka jego i jeszcze paru osób wyłoniła się z ciemności.
- Fynn? – Even zamrugał, w szoku – Collin? Kuba? Co wy tu...
- Even!! – wykrzyknęła cała... piątka jego przyjaciół. Oprócz nich, chłopak dostrzegł jeszcze jedną postać.
- Kiara? – odezwał się, coraz bardziej zszokowany.
- Even! Nic ci nie jest?! – w jego stronę rzuciła się Vivianne. Oczywiście, z uwagi na fakt, że Sky wciąż niósł chłopaka na rękach, dziewczyna omal nie przewróciła ich obu, zamykając jednocześnie ich dwójkę w wylewnym uścisku. Even pospiesznie zsunął się na ziemię i stanął na własnych nogach, odrobinę zażenowany tym, w jakiej sytuacji znaleźli go przyjaciele.
- Nic mi nie jest – odpowiedział na pytanie Vivianne – To znaczy, żyję – poprawił się, kiedy zakręciło mu się w głowie i musiał kolejny raz wesprzeć się na Sky'u – Ale co wy tu-
- T-To on... - Even natychmiast urwał, kiedy usłyszał drżący głos Kuby. Nie tylko zresztą on. Wszyscy skoncentrowali teraz uwagę na piętnastolatku. Dopiero po chwili dotarło do Evena na co rudzielec patrzy z takim przestrachem. Czy raczej na kogo.
- Ty żyjesz? – po raz pierwszy odkąd Even obudził się w ramionach niosącego go Sky'a, Raphael odezwał się. Jego głos był cichy, lodowaty i zachrypnięty. Dziwne, że w ogóle był w stanie mówić, biorąc pod uwagę jego obrażenia. Even był ciekawy, który z jego wybawców doprowadził go do takiego stanu.
Teraz Raphael wpatrywał się w Kubę.
- Miałem szczęście przeżyć – odezwał się chłopiec, unosząc delikatnie brodę, jakby podświadomie próbował wyglądać na bardziej pewnego siebie – Dziewczyna, której udało się uciec przed Demonem, który mnie zaatakował sprowadziła pomoc.
- Even, masz teraz naprawdę spory dług u Kuby. Gdyby nie on, byłbyś martwy – odezwał się Cassiel.
- Kuby? – Even nie rozumiał – To znaczy, dziękuję! Ale... co się...
- To Kuba odkrył zamiary Raphael'a. Doświadczył jego... ześwirowania wcześniej od ciebie – wyjaśnił Cassiel.
Even znów poczuł ten ból żołądka, który niemal przyprawiał go o wymioty.
- Co... Co ty... Co ty mu zrobiłeś? – miał ochotę wrzasnąć na wpatrującego się w Kubę z wściekłością Raphael'a, ale chyba nie miał siły. Albo może to jego gardło było po prostu za bardzo ściśnięte z nienawiści, która natychmiast w nim zapłonęła na myśl, że ten psychopata mógł w jakiś sposób skrzywdzić jego przyjaciela.
- Czyli to wszystko przez ciebie? – oczy Raphael'a płonęły – Trzeba było cię wtedy dobić, skurwielu! – krzyknął, zaciskając zęby i próbując się wyrwać Cass'owi.
- Daj mi go! – wtrąciła się Kiara, podchodząc do braci i wyciągając zza pasa na broń coś kojarzącego się z kajdankami. Even jednak przysiągłby, że te, które do tej pory widywał, nie świeciły się czystą bielą. Natychmiast skojarzyły mu się z odcieniem włosów Sky'a. I może rzeczywiście w kajdankach było coś magicznego, tak jak w anielskich włosach, bo kiedy Kiara unieruchomiła nimi nadgarstki Raphael'a, chłopak skrzywił się i spróbował wyrwać, jakby ich dotyk go poparzył.
- Trzeba było cię zabić! – nie uspokoił się jednak, wciąż wbijając w Kubę morderczy wzrok – Mogłem cię wtedy zabić!
Kuba cofnął się natychmiast, przestraszony. Even zamrugał ze zdziwieniem, kiedy Cass, zwolniony już z obowiązku pilnowania brata, położył chłopcu dłoń na ramieniu, jakby w uspokajającym geście.
- Nic ci nie zrobi – odezwał się Cass – Kajdanki go powstrzymają.
- O-o-ok... - chłopiec pokiwał głową, wciąż wpatrując się w Raphael'a szeroko otwartymi ze strachu oczami – Czemu przyszedłeś z nim tutaj sam? – nie rozumiał chłopiec. Oderwał na chwilę wzrok od Raphael'a, żeby spojrzeć na Evena pytająco.
- Uh, to... skomplikowane – wymamrotał chłopak, nie mając nic nieupokarzającego do powiedzenia.
- Tak to jest, kiedy się nie myśli głową, tylko... innymi częściami ciała – skomentował Cassiel. Chwilę później zmarszczył brwi, spojrzał na Kubę, po czym zdjął dłoń z jego ramienia i odsunął się o krok – Ale porozmawiamy sobie o wszystkim później. Teraz najlepiej po prostu się stąd wynośmy – stwierdził – Mam tylko jeszcze jedno pytanie. Kto, do Diabła, was tu przysłał? Poza panią Kiarą nikt z was nie nadaje się do walki z Demonami ani upadłymi aniołami, więc co, do cholery?
- Nikt nas nie przysłał – odezwał się wojowniczo Kuba – Sami chcieliśmy jakoś pomóc. Wasi dowódcy postanowili nie wysyłać nikogo, bo stwierdzili, że ty i Sky wystarczycie. Więc powiedziałem, że pójdę sam. Wtedy przydzielili mi eskortę. No i Fynn i reszta się przyłączyli - Fynn i reszta pokiwali głowami. Cassiel tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Idioci – stwierdził, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Wszyscy podążyli za nim. No, wszyscy oprócz Evena. Jego zawroty głowy nasiliły się, a wszystko wokół zaczęło tracić na ostrości.
- Even? – zaniepokoił się natychmiast Sky, przez cały czas nie opuszczający jego boku – Nie dasz rady iść, prawda?
- Nie dam rady... stać – wymamrotał Even i nagle nic już nie wydawało się realne. Zapadł się w ciemność. Ostatnim co jeszcze udało mu się usłyszeć, były zmartwione głosy jego przyjaciół.
Oh, ta ciemność tak bardzo różniła się od tej, którą zafundował mu wcześniej Raphael. Teraz może i tracił właśnie przytomność z wyczerpania, ale i tak – wszystko było na swoim miejscu.
***
Nie wiedział czego się spodziewać. Nie miał pojęcia. Kiedy słyszał słowo „Sąd" od razu wyobrażał sobie typową salę rozpraw z miejscem dla widowni i podwyższeniem dla sędziego w peruce. Czy jednak Sąd znajdujący się w Piekle, którego najwyższym sędzią był sam król, mógł wyglądać właśnie tak zwyczajnie?
Even obudził się tego dnia – następnego dnia po powrocie do miasta – powitany pospiesznym „Jak się czujesz?" i następnie zmuszonym ogarnąć się fizycznie i psychicznie, ubrać, zjeść i doprowadzić swoje włosy do akceptowalnego stanu w ciągu pół godziny, bo rozprawa miała właśnie wtedy się zacząć.
- Jak mam się zachowywać? – stresował się chłopak – Muszę ukłonić się Lucyferowi? Będą mnie wzywać na świadka jak na filmach? Jaki wyrok w ogóle może Raphael dostać?
- Normalnie. Tak, ale niekoniecznie. Nie oglądałem nigdy żadnego filmu. I nie mam pojęcia. Ale mam nadzieję, że ta rozprawa zapisze się w historii – Sky postanowił najwyraźniej zaoszczędzić czas i odpowiedzieć na wszystkie pytania jednocześnie. Szkoda tylko, że Even całkiem się teraz pogubił.
- W historii? – spytał, ale nie musiał czekać na odpowiedź, bo ta sama wpadła mu do głowy. Sky wspominał kiedyś, że nikt nigdy nie dostał w Piekle wyroku śmierci. Czyżby przestępstwo Raphael'a było naprawdę tak bezprecedensowe? I przede wszystkim, czy Even chciałby dla niego takiego wyroku? Czy ktokolwiek zasługiwał na taką karę?
- Wszystko zależy od Lucyfera. I od ciebie. Tak mi się przynajmniej wydaje – powiedział Sky. Nie patrzył mu w oczy. Szli teraz korytarzem jednego z większych budynków połączonych z pałacem królewskim, szybkim krokiem, bo rozprawa miała zacząć się lada chwila, a Sky nie chciał budzić Evena wcześniej, bo przecież „musiał odpocząć"; Even cholernie się stresował, a białowłosy z jakiegoś powodu wciąż nie patrzył mu w oczy. Wydawał się bardzo rozkojarzony, jakby intensywnie nad czymś myślał, zamiast stresować się po prostu jak każdy normalny człowiek w takiej chwili.
- To już tutaj? – spytał Even, czując jak rośnie mu gula w gardle, kiedy zauważył na końcu korytarza duże, dwuskrzydłowe drzwi z dwiema potężnymi, kutymi klamkami.
- Tak, tak – przytaknął białowłosy, wciąż dziwnie zamyślony – Dobrze. Spójrz na mnie – polecił. Even, zaskoczony i zbity z tropu, zatrzymał się przed drzwiami i obrócił przodem do chłopaka. Ten przyglądał mu się chwilę, po czym pokiwał głową – Dobrze – powtórzył.
- Co dobrze? – nie rozumiał Even.
- Nic. Po prostu widać po tobie, że dużo przeszedłeś w ciągu ostatniej doby. To działa na naszą korzyść – wyjaśnił Sky.
- O-Ok? – zdziwił się Even – Myślisz, że takie szczegóły mają znaczenie? I nie spieszy nam się trochę?
- Tylko jeszcze jedna rzecz – powiedział Sky, po czym zamilkł na moment – Pamiętasz, co mówiłem na temat twojego snu, który mi opowiedziałeś?
Even, zmieszany, pokiwał głową. Powoli. Skąd teraz taki temat?
- Dobrze – powtórzył Sky, po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut. Może powtarzał to, bo chciał samego siebie przekonać? Że wszystko będzie dobrze. Ale co miałoby nie być? Even przeżył, nikt nie zginął. Raphael spędził ostatnią noc w celi, pod nadzorem, a teraz miał przejść rozprawę i dostać wyrok. Było już więc po wszystkim. Czym Sky tak się martwił? – Pamiętaj, że ten sen ma zostać tajemnicą.
- Tak, wiem. Mówiłeś mi o tym. Ale jakie to ma teraz znaczenie? – Even nie mógł przestać kręcić głową ze zdumienia.
Sky zacisnął wargi, przestąpił z nogi na nogę i spojrzał mu w oczy.
- Nieważne – powiedział w końcu – Im mniej ludzi wie, tym lepiej. Wliczając ciebie. Więc jeśli Raphael wspomni cokolwiek na ten temat... po prostu... musisz udawać, że nie wiesz o co chodzi, dobrze? – tym razem „dobrze" było pytaniem.
- Sky, ja właśnie nie wiem o co chodzi. Więc nie muszę nawet udawać – zwrócił uwagę Even.
- I tak jest dobrze – Sky pokiwał głową. Potem wziął głęboki oddech, odwrócił się w stronę masywnych drzwi i położył dłoń na klamce – I, Even... jeszcze jedno.
- Tak? – Even zmarszczył brwi.
- Jeśli po wejściu na salę coś cię na przykład bardzo zdziwi... nie okazuj tego za bardzo, dobra?
- Eee... - Even nie miał zielonego pojęcia jak skomentować takie słowa - ...dobrze?
A więc dobrze. Będzie dobrze.
Wszystko będzie dobrze.
Sky nacisnął klamkę.
***
Even nie wiedział, co według Sky'a miało tak bardzo go zdziwić. Czy chodziło o rozmiar sali? Ogromna, zbudowana na planie koła, bogato zdobiona, utrzymana w poważnym tonie. A może o ilość ludzi? Właściwie ludzi i aniołów, zajmujących miejsca ułożone piętrami na zaokrąglonych ścianach. Może fakt, że on i białowłosy znaleźli się nagle w centrum uwagi, przygnieceni spojrzeniami paru setek ludzi, przechodząc do środka okręgu otoczonego widownią? Może to, że w centrum sali znajdowało się tak niewiele osób? Even niemal wszystkich rozpoznał. Raphael'a – skutego kajdankami, pilnowanego przez jakiegoś Strażnika, którego chłopak kojarzył. Kubę – pewnie jako świadka. Cassiel'a – być może jako członka rodziny, być może również jako świadka. W końcu przecież on też został w to wszystko wplątany i nawet uratował mu życie (tak, wszyscy wszystko zdążyli już mu opowiedzieć po tym jak obudził się w swoim pokoju w Straży w towarzystwie Sky'a, Cass'a, Kuby i reszty, którzy jakimś cudem zostali wpuszczeni do budynku).
No, i rozpoznał jeszcze jedną osobę.
Z początku rozpoznał ją, bo nietrudno było zgadnąć po ubiorze i miejscu, w którym ta osoba stała, jej funkcję na tej sali. Natychmiast więc zrozumiał na kogo patrzy, mimo, że widział mężczyznę tylko dwa razy w swoim życiu, za każdym z tym razów niezbyt dokładnie. Na Festiwalu – Lucyfer stał na pałacowym balkonie, tak daleko, że Even ledwie dostrzegał rysy jego twarzy. We własnym pokoju podczas najdziwniejszej nocnej wizyty w jego życiu – ciemność nocy praktycznie całkiem skryła twarz króla. Ale rozpoznał go. Natychmiast. Czy raczej powinien powiedzieć – z ogromnym opóźnieniem, bo dopiero teraz, widząc mężczyznę z bliska, w pełnym świetle, które ukazywało jego rysy twarzy doskonale, dopiero teraz – rozpoznał go. Naprawdę go rozpoznał. Dopiero teraz trybiki w jego głowie wskoczyły na właściwe miejsce, bezbłędnie nakładając dwa tak różne, a jednocześnie tak podobne obrazy na siebie.
Lucyfer, który stał teraz przed Evenem był poważny, skupiony na swojej roli. W jego czarnych oczach można było dostrzec brzemię tysięcy, a może nawet milionów lat, które przeżył. Lucyfer, na którego patrzył teraz Even dzielił ze swoimi pobratymcami – upadłymi aniołami – czarne włosy i równie ciemne oczy, a w jego twarzy nie dało się już dostrzec tego młodzieńczego błysku radości i pasji, którą chłopak pamiętał.
Którą pamiętał. Którą co noc widział w oczach białowłosego, nieupadłego jeszcze anioła o jasnych, mieniących się w słońcu tęczówkach. Anioła, którego co noc całował w swoim śnie.
Zapominając na chwilę o całej rozprawie, Raphael'u i sytuacji, w której się znajdowali, Even spojrzał na Sky'a. Nie stać go było na nic, poza uniesieniem brwi. No i uchyleniem delikatnie ust w niedowierzaniu.
Już chyba wiedział, co miało tak go zdziwić.
Tylko skąd Sky mógł wiedzieć kogo Even widuje w swoim śnie?
__________________________________________
Heej :) Tak, wiem, że dawno nie było rozdziału :< Cóż mogę powiedzieć? Studia, sesja, przeziębienie, wszystko naraz. Następny postaram się napisać szybciej :>
I co myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro