Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXI - Ostatni pocałunek

- Um, Raphael... .......co ty robisz?... – spytał Even. Nie dlatego, że nie wiedział, tylko temu, że nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Bo wiedział dokładnie, co Raphael robił, lub przynajmniej podejrzewał. W końcu zrobił raz to samo. Kiedy chłopak nie odpowiedział ani słowem, Even kontynuował: - To jakiś alternatywny sposób konserwacji ostrzy, o którym nie wiem, czy... - zawahał się - ...zemsta za twojego brata? – dokończył. Jego głos nie załamał się tylko dlatego, że sytuacja wciąż do niego nie docierała.

- Zemsta? – spytał zaskoczony Raphael, podnosząc się w końcu z ziemi, na której klęczał żeby zamoczyć ostrze swojego noża w kałuży krwi pokonanego przed chwilą Demona. Uśmiechnął się – Oczywiście, że nie – powiedział, podchodząc powoli do Evena, który, zbity z tropu jego łagodnym wyrazem twarzy i spokojnym głosem, nie ruszył się z miejsca – To nic osobistego. Nawet, gdybyś rzeczywiście zabił Cass'a... to i tak nie miałoby większego znaczenia. Są rzeczy większe i ważniejsze niż życie jednej osoby. Nawet anioła.

- Nie miałoby... znaczenia? – Even był świadomy, że znajduje się w tym momencie w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale nic nie mógł poradzić na protest, który natychmiast się w nim odezwał na słowa Raphael'a – Śmierć Cassiel'a nie miałaby znaczenia? Myślałem, że dobrze się dogadujecie-

- A czy my dobrze się nie dogadujemy, Even? – Raphael uśmiechnął się pobłażliwie, jakby patrzył na nic nierozumiejące dziecko. Even wciąż nie mógł się ruszyć, stojąc w odległości nie większej niż pół metra od chłopaka, który zdawał się hipnotyzować go swoim spojrzeniem, jak drapieżnik ofiarę – Ja powiedziałbym, że dobrze. A widzisz, nie ma to znaczenia – powiedział ciemnowłosy, robiąc kolejny krok w przód i unosząc odrobinę nóż, który nawet w tej ciemności błyszczał mocno odbitym światłem lampy gazowej. Tym razem Even cofnął się odrobinę. Instynkt kazał mu trzymać dystans, nawet jeśli chłopak dobrze wiedział, że nie ma dokąd uciekać. Gdyby próbował, nie tylko nie miałby szans przegonić anioła, ale przede wszystkim po prostu zgubiłby się w ciemności.

- Raphael... ja... nie rozumiem – powiedział więc tylko, a jego głos w końcu zadrżał. Sytuacja wreszcie nabrała dla niego realności.

- Wiem – Raphael westchnął – Ale nie sądzę, że gdybym wytłumaczył ci sytuację, choć trochę poprawiłoby to twój humor... Poza tym, wolę to załatwić szybko w razie, gdyby ktoś jakimś cudem nas tutaj odnalazł. Ale nie licz na ten cud, Even. Gdyby ktokolwiek był w odległości kilometra, jest tu tak cicho, że słyszelibyśmy jego kroki.

- Więc to było kłamstwo? Kiedy mówiłeś, że żałujesz tamtego morderstwa. Ciągle nienawidzisz ludzi? – spytał Even, sam nie wiedząc czy gra na czas, czy naprawdę chce wiedzieć.

- Hah – na twarzy Raphael'a odmalowało się rozbawienie – Oczywiście, że żałuję tamtego morderstwa. W końcu wpakowało mnie do więzienia na sto lat! Poza tym, było głupie i w żaden sposób nie przyczyniło się do czegokolwiek. I nie masz racji, Even. Nie nienawidzę ludzi. Szczerze mówiąc, ledwie mnie oni obchodzą. Cała ta ich bezużyteczna rasa może sobie żyć, albo zdechnąć. Ich sprawa. Nie stanowią zagrożenia, więc nie ma się czym przejmować.

- Skoro nie ma dla ciebie znaczenia czy zdechnę czy nie, to czemu-

- Even – Raphael zachichotał, co nadało całej sytuacji groteskowego tonu. Even poczuł ciarki na plecach. Miał wrażenie, że czarne oczy chłopaka są puste. Nagle nie był w stanie sobie przypomnieć jak wcześniej mogły wyglądać pociągająco i łagodnie – Do Diabła, Even, ile razy mam powtarzać, że to nie osobista sprawa? To nie tak, że chcę cię zabić. Ty tak czy tak musisz umrzeć. Ja po prostu chcę wykorzystać twoją śmierć w dobrym celu – powiedział chłopak, gestykulując. Czarny od krwi Demona nóż zabłysnął w ciemności.

- Dźgnięcie mnie zatrutym ostrzem i zostawienie tutaj na śmierć przysłuży się do czegoś dobrego? Raphael... - Even przełknął ślinę, powoli uświadamiając sobie pewną rzecz. Nie wiedział dlaczego nie dotarło to do niego wcześniej. Nikt zdrowy psychicznie zabijał w nastoletnim wieku człowieka tylko dlatego, że nie ma zbyt fajnych rodziców. Raphael z pewnością nie był zdrowy psychicznie.

- Widzisz... - chłopak przygryzł wargę, jakby się namyślał – Pojęcie dobra i zła to bardzo subiektywna kwestia. Bardzo subiektywna. To, co jest w interesie mojej rasy, jest problemem dla twojej i odwrotnie. Taka naturalna kolej rzeczy. Nie można chyba mieć mi za złe, że chcę zrobić coś dobrego z perspektywy moich ludzi, prawda? Zresztą... jeśli ja cię nie zabiję, oni to zrobią, więc co za różnica. Ty nie masz wyboru. Wszystkie drogi jakie mógłbyś wybrać prowadzą do twojej śmierci, wiesz? A wiesz, że zrozumiałem to dopiero ostatniej nocy?

- Huh? – Even nic nie rozumiał, ale podejrzewał, że nie było tu nic do rozumienia. Raphael po prostu mówił od rzeczy jak nie jeden psychopata.

- Mówisz przez sen – powiedział chłopak, jakby to wszystko wyjaśniało – Odkąd dowiedziałem się o twoim istnieniu, próbowałem zrozumieć skąd, do Diabła, wzięła się twoja Bariera. Myślałem, że to może jakiś dziwny, kosmiczny przypadek. Albo, że ludzkość wyewoluowała do tego stopnia, że Bariera wykształciła się naturalnie. Teraz już rozumiem i nagle wszystko ma sens, wiesz? Oczywiście, że musisz umrzeć. To musi być po prostu twoja kara za grzech. Grzech, który właściwie się nam przysłużył. Gdyby nie ty, ludzkość byłaby wielka. Teraz to tylko bezbronne robactwo. I nie mówię, że ludzie są całkiem bezużyteczni, nie! Idealnie nadają się do zabawy. Potrafią być uroczy... jak ty na przykład. Nigdy nie miałem żadnego zwierzaka... ale z tobą czułem się jakbym w końcu dostał uroczego kotka, o którym zawsze marzyłem. Ludzie mają swój urok... Problem w tym... Problem pojawia się, kiedy próbują zająć nasze miejsce – powiedział Raphael, a jego oczy zabłysły groźnie.

- Masz na myśli, że dołączyłem do Straży? To dlatego? Zająłem wasze miejsce? – Even zauważył maleńką szansę na wybrnięcie z sytuacji – Raphael, mi wcale na tym tak nie zależy! Mogę odejść jeśli-

- Ty naprawdę nic nie rozumiesz – przerwał mu chłopak, wzdychając – Miejsce w Straży? Tu chodzi o coś znacznie większego. O miejsce w świecie, rozumiesz? Ludzkość miała być najdoskonalszym dziełem Boga. My, moja rasa, nie miała nigdy być ponad wami. Ale jesteśmy. Zgadnij dzięki komu – uśmiech Raphael'a stał się niemal miły w tamtym momencie. Even tylko pokręcił głową, czując jak do oczu napływają mu łzy paniki. Widział szaleństwo w oczach Raphael'a. Z wściekłym, pragnącym zemsty człowiekiem można się kłócić czy negocjować. Z szaleńcem nie – Dzięki tobie oczywiście! – chłopak wybuchnął śmiechem – To ty zniszczyłeś świat, Even! Zmieniłeś cały porządek rzeczy i teraz to my jesteśmy górą! Jeśli jednak myślisz, że pozwolę ci odwrócić wszystko do góry nogami jeszcze raz... - westchnął - ...to naprawdę jesteś naiwny.

- Raphael, ja nie mam pojęcia o czym ty mówisz! Musiałeś mnie z kimś pomylić, ja nigdy-

- Wiem o tym! To właśnie jest najśmieszniejsze, że nawet nie rozumiesz, co zrobiłeś! Zniszczyłeś świat i nawet o tym nie wiesz! Teraz byłoby tak samo. Byłoby, gdyby nie ja. Bo ja ci na to nie pozwolę. Even – Raphael zamilkł na moment i spojrzał przerażonemu chłopakowi głęboko w oczy, robiąc krok w jego stronę – Ja kocham ten świat. Kocham moich ludzi. I będę ich bronił.

- Bronił przed czym? Nic wam nie zagraża, może poza Demonami! Ludzie nigdy nie będą dla was zagrożeniem...

- Czytałeś kiedyś Biblię, Even? – Raphael jakby kompletnie zmienił temat – Jeśli tak, pamiętasz historię o tym dlaczego Lucyfer upadł? Bo nie chciał pokłonić się przed człowiekiem. Uznał, że wasza rasa nie jest wyższa od naszej. Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał... żeby tak właśnie wyglądała prawdziwa historia. Nie mam pojęcia skąd ludzie ją wzięli, ale nic takiego nie miało miejsca. A powinno. Lucyfer nigdy nie był taką osobą. On zawsze kochał ludzi. Gdyby wszystko potoczyło się tak, jak miało się potoczyć, bylibyście górą. Jak jednak widzisz, nie jesteście i jedyne czego ja chcę, to żeby tak zostało, rozumiesz? Ja będę tym Biblijnym Lucyferem, którego mój świat potrzebuje. Ty w tym układzie jesteś wrogiem i choć to trochę przykre, bo ja... naprawdę cię lubię... po prostu muszę to zrobić. To naturalna reakcja. Widzisz, na tym świecie są tylko dwie istoty potężniejsze od aniołów. Pierwszą jest Bóg i w jego kwestii nie można nic poradzić. Tylko, że on siedzi sobie w Niebie i nie miesza się do naszych spraw, więc nie stanowi zagrożenia. Drugą osobą, natomiast, jesteś ty. Ty, Even, stanowisz ogromne zagrożenie, a jednocześnie jesteś tak bezbronny, że można się ciebie pozbyć bez większego wysiłku. Wystarczy... jedno cięcie tego noża. Powiedz, jest jakikolwiek powód dlaczego nie miałbym wbić ci go teraz w serce?

- Bo... - Even gorączkowo usiłował znaleźć w głowie jakiegokolwiek słowa, jakąkolwiek odpowiedź, ale w głębi wiedział, że Raphael już dawno podjął decyzję. Być może planował ten moment już od chwili, w której się poznali - ...bo ja nie chcę umierać? – wykrztusił w końcu, nie mając nic więcej do powiedzenia.

- Nikt nie chce umierać – odpowiedział tylko Raphael – Tyle, że ty musisz. Nie rozumiesz? Jeśli ja cię nie zabiję, zrobi to ktoś inny. Twoje życie nie ma znaczenia w porównaniu z tak ważną kwestią jak los całej rasy. I jeśli myślisz teraz... jeśli myślisz, że gdybyś wybrał Sky'a to byłbyś w lepszej sytuacji... - chłopak zawiesił głos i pokręcił głową. Wyglądał niemal przepraszająco – Kiedy wszyscy się dowiedzą, a w końcu na pewno jakoś się dowiedzą, kim jesteś i skąd się tu wziąłeś, będą chcieli cię zabić. Wszyscy będą chcieli cię zabić. Może dowiedzą się niedługo, może za sto, dwieście lat. W końcu jednak ktoś na pewno na to wpadnie. I umrzesz. Tak czy tak umrzesz. Co za różnica kiedy?

- R-Raphael... - wykrztusił Even, nie zauważając, że po jego policzkach płyną łzy – Dla mnie... dla mnie to ogromna różnica. Nie obchodzi mnie co stanie się za dwieście lat. Ja nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi żyć dłużej! Ja po prostu... po prostu nie chcę jeszcze umierać...

Kiedy Raphael zbliżył się do niego o ostatni krok, Even nie potrafił już się cofać. Stracił całą energię, jakby resztki nadziei, że może ten dzień skończy się inaczej całkowicie w nim umarły.

Z bliska oczy anioła wyglądały jeszcze ciemniej. Even nie mógł uwierzyć, że parę godzin wcześniej Raphael potrafił całować go i dotykać tak delikatnie.

- ...nie chcę... - powtórzył, a jego głos drżał. Jego nogi drżały. Drżał jego oddech, jego dłonie, jego usta. Nie chciał umierać.

- Całkiem... miło było cię poznać – powiedział tylko Raphael, po czym bez ostrzeżenia wbił nóż między żebra chłopaka.

Even chciał krzyknąć, ale zabrakło mu tchu. Oparł się więc tylko o klatkę piersiową wyższego chłopaka, czując jak niemożliwość wykrzyczenia z siebie bólu tylko go potęguje. Nagle wszystko stało się bólem, nie tylko ostrze w jego ciele. Ciemność zdawała się krzyczeć za niego. Oddech Raphael'a na jego policzku wydawał się palić. Dziwne, że w takim stanie chłopak wciąż dał radę zarejestrować cokolwiek poza cierpieniem. Poczuł jak anioł wplata palce w jego włosy, żeby odchylić jego głowę do tyłu. Poczuł jego zimny pocałunek na ustach. Poczuł jak nóż znika z jego ciała. W końcu poczuł jak upada, najpierw na kolana. I był jeszcze w stanie usłyszeć:

- Właśnie tu jest wasze miejsce – powiedział Raphael – To ludzkość przed nami powinna klękać. Może poza tobą. Ale ty... - Even niemal usłyszał jego zadowolony uśmiech - ...już się nie liczysz.

Wtedy upadł na ziemię.

***

- Sky! Muszę znaleźć Sky'a! – Cassiel nie był w stanie skupić się na niczym innym.

- Sky'a? – spytał zaskoczony Kuba – Nie, to na pewno nie był Sky-

- To był mój brat – przerwał mu Cass, odwracając się i rozglądając gorączkowo po placu.

- Zawsze wiedziałem, że coś jest z nim nie tak – odezwał się ktoś.

- Znowu pójdzie siedzieć... - westchnęła jakaś dziewczyna.

- Masz brata? – spytał Kuba. Kiedy jednak dotarła do niego treść własnych słów, wytrzeszczył oczy – To twój brat?!

- Nieważne kto! – zniecierpliwił się Cassiel – On jest teraz sam z Evenem! Całkiem sam, cholera wie gdzie, za murami miasta! – wykrzyknął i dopiero wtedy na twarzy Kuby odmalowało się zrozumienie.

- Co? – szepnął chłopak, nagle blady jak duch – D-Dlaczego-

- Nieważne kto, nieważne dlaczego! Muszę znaleźć Sky'a! – powtórzył Cass, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem przez plac, wypatrując znajomych, białych włosów. Jeśli ktoś mógł mu w tej chwili pomóc, to tylko książę.

- Co to za zamieszanie przy bramie? Nie mamy teraz czasu na- - jak się okazało, książę znalazł Cass'a szybciej.

- Even! – przerwał mu natychmiast Cassiel, chwytając Sky'a za rękaw kurtki, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy.

- Co z nim? – spytał zaskoczony chłopak, mierząc go badawczym wzrokiem.

- Even jest teraz za murami z Raphael'em na tym specjalnym teście! – wyjaśnił Cass.

- Wiem? Po co mi o tym-

- Sky! – Cassiel potrząsnął zmieszanym chłopakiem – Even. Jest. Za murami. Z Raphael'em. Sam. Z Raphael'em.

- Nie mam pojęcia do czego zmie-

- Z pieprzonym mordercą! – Cass uznał, że potrząśnięcie Sky'em jeszcze raz chyba dobrze mu zrobi – Nie wiem czemu w ogóle mu na to pozwoliłeś, ale nie ma teraz na to czasu! Słyszałeś, że Raphael podczas ataku nie brał udziału w walce i do tego zostawił twojego rannego małego przyjaciela na śmierć?!

- Cass, o czym ty-

- Mówię. Poważnie – chłopak wbił intensywny wzrok w oczy Sky'a.

- C-Cassiel... - dopiero wtedy do białowłosego zaczęła docierać prawda – C-Co ty... to przecież niemożliwe... Raphael jest... Raphael jest...

- Hej, weź się w garść! – zareagował natychmiast Cass, potrząsając znów chłopakiem, kiedy zauważył jak Sky blednie, a jego wzrok traci ostrość.

- Cassiel! – wtrącił się ktoś do rozmowy, podbiegając do dwójki chłopaków.

- Kuba? – spytał Sky, całkowicie płaskim tonem, jakby nie mógł skoncentrować się na rzeczywistości.

- Haa?! Co ty robisz?! Aresztują cię za wtargnięcie! – warknął Cassiel.

- O co chodziło z tym Evenem? Coś mu grozi? Dlaczego-

- Nie mam czasu dla ciebie – przerwał mu Cass – Nie, czekaj. Kuba, przemów temu idiocie do rozsądku!

- Sky'owi? – Kuba wyglądał na całkowicie zdezorientowanego.

- Powiedz mu to, co powiedziałeś mi o moim bracie! – wyjaśnił Cass.

- Zostawił mnie, kiedy umierałem... - chłopak nie musiał dokańczać, żeby Sky wreszcie się ocknął.

- Mój Boże – wykrztusił, wbijając nieobecny wzrok w ziemię – Minęły trzy godziny. Cassiel... - spojrzał na chłopaka przestraszonym wzrokiem – Idę go szukać! – stwierdził i już miał ruszyć, ale Cass zatrzymał go siłą.

- Poczekaj! Nie możemy go szukać na ślepo! – zauważył - To by potrwało za długo! Ale ja mogę znaleźć Raphael'a. Mogę wyczuć obecność kogoś z mojej krwi. Więc chodź- - chłopak sam urwał, kiedy napotkał zimny wzrok białowłosego.

- Dlaczego miałbym ci ufać? – spytał Sky, głosem niemal wypranym z emocji.

- Sky! Nie ma na to teraz czasu! Możemy się nie dogadywać, ale-

- Nie to mam na myśli – powiedział książę lodowatym tonem – Wytłumacz mi czemu miałbym ufać ci choć odrobinę bardziej niż twojemu bratu? I nie chodzi mi wcale o wasze pokrewieństwo. On zabił jednego człowieka i niemal pozwolił Kubie umrzeć. Powiedz mi czym w takim razie on różni się od ciebie?

- O czym ty... nigdy nikogo nie zabiłem! – Cassiel otworzył szeroko oczy w szoku.

- Niewiele ci do tego brakowało. Wypuściłeś Heavena za mury podczas podwyższonego zagrożenia atakiem. Czym to było jak nie sprytną próbą zabójstwa? A co do Kuby... ty i Raphael naprawdę idziecie łeb w łeb – powiedział chłopak, mrużąc oczy – Poza tym, ja też mogę wyczuć obecność Heavena. To nie żaden przeciętny człowiek, więc nie będę miał problemu ze znalezieniem go, tak jak mój ojciec potrafi wyczuć obecność wszystkich swoich bliskich. Nie potrzebuję cię – skończył, po czym odwrócił się do Cass'a plecami i puścił się biegiem przed siebie.

- Sky! – zawołał za nim Cassiel, ale nic tym nie wskórał.

- C-Cass... ja wcale tak o tobie nie myślę... Wtedy, kiedy nie chciałeś mnie uratować... ja wiem, że chodziło wtedy o twoją kłótnię ze Sky'em- - zaczął Kuba, ale Cassiel uciszył go gestem.

- Nieważne. Ma rację. Zrobiłem parę popieprzonych rzeczy w życiu... Teraz ważne jest tylko znalezienie Evena.

- Ale ty nie możesz wyczuć jego obecności tak jak Sky, prawda?

- Nie, ale mogę znaleźć mojego brata, więc na jedno wychodzi... przynajmniej taką mam nadzieję – powiedział Cassiel, przymykając na chwilę oczy, żeby zlokalizować kierunek, w którym powinien ruszyć.

- Nie myślę, że jesteś taki jak ten twój brat... uratujesz Evena, prawda? – Kuba spojrzał na chłopaka z nadzieją w oczach.

- Też nie myślę, że jestem aż tak popieprzony. Parę rzeczy, które zrobiłem było. Za to Raphael... Raphael... to zupełnie inna historia – mruknął, po czym posłał jeszcze czerwonowłosemu słaby uśmiech i ruszył na poszukiwania.

Trochę zaniepokoił go fakt, że kierunek, w którym biegł był nieco inny niż ten, w którym wyruszył Sky.

***

Even nie miał pojęcia ile czasu minęło odkąd Raphael zostawił go samego w ciemności, wykrwawiającego się leżąc na lodowatej ziemi. Czas zdawał się nie istnieć, nie dało się go więc mierzyć. Obecny był tylko ból, chłód, ciemność i żal. Biorąc pod uwagę okoliczności, to naprawdę dziwne, że najbardziej doskwierał chłopakowi żal, ale tak właśnie było.

Czy Raphael mówił prawdę, czy pieprzył od rzeczy nie miało znaczenia, bo nawet gdyby mu uwierzyć, wybory Evena nie mogły być bez znaczenia, mimo, że zdaniem anioła, wszystkie prowadziły do jego śmierci. To nie śmierci jednak Even się bał i nie końca swojego życia żałował. Odkąd pamiętał, był pogodzony z tym, że kiedyś wszystko się skończy. Żałował swojego żalu. Tego zawsze najbardziej się bał. Nie samej śmierci, a umierania z myślą, że zepsuł swoje cenne, jedyne życie. Zawsze starał się do tego nie dopuścić, nigdy nie mówiąc „nie" na żadną ciekawą propozycję. Uważał, że życie trzeba przeżyć najintensywniej jak to możliwe. Dlatego nie tchórzył przed skokami na bungee, ryzykownymi decyzjami czy zagadaniem do kogoś, kto mu się podobał. Tak się starał, a ostatecznie wszystko zepsuł, ale dopiero teraz to do niego dotarło. Wybór Raphael'a zamiast Sky'a był właśnie tchórzostwem. Wybraniem łatwiejszej drogi, czego zawsze starał się unikać. Sky był trudny, skomplikowany, niepewny. Raphael był dostatecznie dobrym zastępstwem. Opcją nie wymagającą większego wysiłku. I do czego doprowadziły go jego wybory? Do śmierci w kałuży własnej krwi, Bóg wie gdzie, pośród lodowatej ciemności?

Nie. Jego wybory doprowadziły go do umierania z przeświadczeniem, że gdyby nie stchórzył, miałby może szansę na swoją pierwszą, prawdziwą miłość. Tak, Sky był prawdopodobnie pierwszą osobą, która była w stanie wywołać w nim takie emocje. A teraz... miał go już nigdy nie zobaczyć.

Z kącików jego oczu wypłynęły łzy i zaczęły kapać na ziemię, mieszając się z krwią. Nie płakał już z bólu i strachu, tylko ze smutku. Czuł się jakby znalazł się w koszmarze, z którego nie może się obudzić. Bo wyjścia już nie było. Nie miał już szans na naprawę błędów.

A może to był koszmar? W końcu od początku podejrzewał, że to wszystko było tylko snem. A może naprawdę trafił do Piekła i tym właśnie ono było? Wiecznym umieraniem samemu w ciemności, myśląc o tym, czego się żałuje? Even dałby teraz wszystko, żeby mieć choć jedno wspomnienie prawdziwego pocałunku ze Sky'em. Nie te marne strzępki, które zapamiętał ze swoich urodzin, kiedy był zbyt pijany, żeby docenić to, co mu się przytrafiło. Zamiast tego, miał tylko wspomnienie ostatniego pocałunku z Raphael'em, który był prawdopodobnie najbardziej przerażającą rzeczą w jego życiu.

Gdyby miał siłę, pewnie by szlochał. Stać go jednak było tylko na bezgłośne łzy. Pomyślał sobie, że gdyby dostał jeszcze jedną szansę na dalsze życie, tej z pewnością by nie zmarnował. Z życiem na ziemi średnio mu wyszło, z tym po śmierci jeszcze gorzej. Może Raphael miał rację. Może to wszystko naprawdę było karą za coś strasznego co zrobił. Nie miał pojęcia co by to mogło być, ale musiało być poważne, skoro skończył aż tak nisko.

Ból w końcu zmalał. Even przywitał ten fakt kolejną falą łez. Fizyczne cierpienie pomagało chociaż rozproszyć odrobinę znacznie bardziej bolesne myśli. Myśli o tym co mogłoby być, a nie było.

Ból powoli przeszedł w chłód. Chłopak miał wrażenie, że jego ciało powoli zamarza. Że stopniowo uchodzi z niego życie. Zabawne, biorąc pod uwagę, że był już martwy od miesiąca. Tamtej śmierci jednak nie pamiętał. Ta była znacznie bardziej realna...

W końcu zauważył, że nie jest w stanie się już poruszyć. Wcześniej powodem tego był ból, teraz po prostu niemożliwość. Oddechy stały się trudniejsze, bardziej drżące i na chwilę ogarnęła chłopaka panika, kiedy uświadomił sobie, że w końcu może już nie mieć siły wziąć następnego. Czyżby miał się ostatecznie udusić, nie zasnąć powoli jak to było w filmach?

„Proszę" – wypowiedział w myślach, bo jego usta nie chciały się poruszyć – „Ostatnia szansa. Tym razem wszystko naprawię..."

Kiedy dotarł do niego rytmiczny, szybki odgłos, nie od razu skojarzył, że to kroki. Zalała go fala paniki, gdy przyszło mu do głowy, że być może to Raphael wrócił jeszcze go pomęczyć. Ostatkiem energii jaka mu została skulił się w sobie i jęknął.

- Nie, proszę... - poczuł znów zimne łzy na swoich policzkach. Dłuższy moment zajęło mu zauważenie, że ani łzy, ani wypowiedziane słowa nie należały do niego – Heaven, nie, błagam... Proszę, nie...

A może jednak po śmierci w Piekle trafiało się do Nieba? Nie było możliwe, żeby osoba, która położyła sobie jego głowę na kolanach i której łzy skapywały na jego policzek, była właśnie tym, kogo najbardziej chciał w tym momencie zobaczyć.

Chciał otworzyć oczy i wypowiedzieć jego imię, ale nie potrafił. Chyba udało mu się jednak drgnąć, bo Sky natychmiast zareagował.

- Heaven? Heaven! Żyjesz? Proszę, powiedz mi, że żyjesz! – więcej łez na jego policzku.

A jednak mu się udało. Nieco uchylić powieki. I zobaczył go. Bladego jak ściana, z twarzą zalaną łzami, z drżącymi ustami i oczami otwartymi szeroko, wpatrującego się w niego jak w najstraszniejszą rzecz, jaką przyszło mu spotkać. Zamiast jednak ucieszyć się choć odrobinę, że Even jednak żyje, białowłosy zakrył sobie usta dłonią, jakby nagle zauważył coś szokującego.

- Co ja zrobiłem? – szepnął, drżącym głosem – O nie, nie... co ja zrobiłem... - jęknął i pochylił się, przykładając swoje czoło do czoła Evena – Boże, nie... nie... co ja zrobiłem... - Even chciał powiedzieć mu, że nic z tego nie jest jego winą, ale nie był w stanie zrobić absolutnie nic – Cassiel mógł cię uratować... Boże, czemu ja... ja nie mogę... wiesz, że ja nie mogę cię uleczyć... nie potrafię! – mówił białowłosy, drżąc na całym ciele – Nie zdążę cię zanieść do Siedziby... to godzina drogi stąd... Heaven... Heaven... czemu ja jestem takim idiotą! On mógł cię uratować, a ja nie chciałem mu ufać! Boże, błagam cię, Heaven, nie umieraj... nie umieraj – powtórzył – Nie umieraj... - jęknął.

Teraz zupełnie przestało już boleć, za to myśli stały się jeszcze bardziej nieznośne. Even myślał, że dałby wszystko, żeby zobaczyć Sky'a jeszcze raz. Teraz uświadomił sobie, że bycie świadkiem płaczu chłopaka było jeszcze gorsze od umierania w samotności. I był o krok od uznania tego za najgorszy możliwy rozwój wydarzeń, ale powstrzymała go rzeczywistość, która najwyraźniej za cel postawiła sobie przysporzyć mu jak najwięcej bólu. Gdy usłyszał znajomy dźwięk zbliżającego się Demona chciał krzyknąć, ostrzec Sky'a, ale jego ciało nie chciało poruszyć się nawet o milimetr. Jego usta pozostały zamknięte. Kiedy zobaczył ponad głową nie zwracającego uwagi na otoczenie białowłosego cień olbrzymiego potwora, spróbował włożyć absolutnie wszystkie resztki swojej energii w zrobienie czegokolwiek, ale wciąż, jego ciało ani drgnęło.

Macka Demona zaczęła opadać z góry w stronę Sky'a w spowolnionym tempie. Czy raczej, to umysł przerażonego Evena nagle przyspieszył, wyprzedzając niemal rozwój wydarzeń. Ale nie mógł się poruszyć. Nie mógł się poruszyć, ale nagle, tak po prostu, uświadomił sobie, że może uratować chłopaka. Czy raczej jego ciało i podświadomość zareagowały same, bez jego woli, robiąc dokładnie to, czego w tej chwili potrzebował.

Wokół Sky'a pojawiło się delikatne światło, migocząc w ciemności niczym rozpylone w słońcu krople wody, a niosąca jego śmierć macka Demona odbiła się od poświaty jak od niewidzialnej tarczy. Even zobaczył jak oczy białowłosego otwierają się szeroko, jak sekundę później chłopak reaguje, zrywając się na nogi, w mgnieniu oka wyciągając zza pasa swój nóż i rzucając się na Demona z okrzykiem wściekłości i rozpaczy. Całe zdarzenie trwało ledwie kilka sekund. Demon zniknął, unicestwiony jednym precyzyjnym cięciem ostrza. Potem Sky upadł znów na kolana i ujął w dłonie twarz Evena.

- Co jest z twoją rasą, żeby zawsze umierać i zawsze ratować nam życie? – spytał chłopak, pozwalając łzom skapywać znów na twarz Evena – I co jest z moją rodziną, żeby się zawsze w was zakochiwać? – jęknął, przymykając oczy. Potem pochylił się i złożył na nieruchomych ustach Evena pocałunek, o który chłopak tak prosił los jeszcze parę minut temu.

Czy to znaczyło, że teraz mógł umrzeć spokojnie?

________________________________________

I cooo myślicie? :]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro