Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXX - Słowo przeciwko słowu

Even nie pamiętał zbyt wiele, poza ogólnym chaosem i swoją bezsilnością. Kiedy znalazł się w mieście ogarniętym paniką, poczuł się jakby oglądał sceny rozgrywające się na ekranie telewizora. Realność strachu, który opanował wszystkich mieszkańców nie docierała do niego. Jak miała dotrzeć, kiedy idąc ulicami miasta był jedynym całkowicie bezpiecznym? Demony nie atakowały go. Większość nawet nie zwracała na niego uwagi. Ludzie krzyczeli, a on nie miał ku temu powodów.

I chciał pomóc, oczywiście, że tak. Problem w tym, że jego cudowna Bariera na nic się zdała w walce. Próbował, ale nie mógł nic zrobić. Udało mu się tylko wskazać drogę ewakuacji paru osobom. Pocieszał się, że to zawsze coś, ale w głębi wiedział, że jeszcze daleka droga przed nim. Albo, że drogi wcale nie ma i powinien wybić sobie z głowy pomysł zostania Strażnikiem.

Rano, kiedy Straż pozbyła się już wszystkich Demonów, bramy miasta zostały podwójnie obsadzone, ranni zebrani w bezpiecznym miejscu, a zmarli policzeni – tak, tym razem nie obyło się bez ofiar śmiertelnych – wszyscy obecni w siedzibie Straży zostali zwołani na plac na apel. Mimo, że Even uważał, że Strażnikom bardziej przydałby się w tamtej chwili odpoczynek, dowódca uznał, że są ważniejsze sprawy.

- Wiem – odezwał się dowódca, stając na podwyższeniu przed tłumem brudnych od krwi demonów Strażników – że jesteście zmęczeni. Wiem, że należy wam się teraz ciepły prysznic i długi sen. Dobrze się spisaliście. Udało się zminimalizować liczbę ofiar do dwójki osób. Jednak – mężczyzna zawiesił na moment głos – sytuacja, z którą spotkaliśmy się dzisiaj nie była niczym w granicach normy, jak zapewne sami zauważyliście. Ataki zawsze się zdarzały i, z tego co wiemy, zawsze się miały zdarzać od czasu do czasu. Jednak to, co spotkało nas dzisiejszej nocy oraz poprzednia inwazja podczas Festiwalu nie były tym, z czym zawsze mieliśmy do czynienia. Coś się zmienia – powiedział dowódca, po czym zamilkł na dłuższą chwilę. Nikt się nie odezwał, ani nie kaszlnął – Być może sprawdzają się właśnie nasze najgorsze obawy. Być może to wychodzi poza nasze najgorsze obawy. Istnieje możliwość, że nasza odwieczna walka z ciemnością od początku była skazana na porażkę. Zabijamy Demony. A ich zdaje się przybywać. Nie wiemy co jest tego powodem. Istnieje możliwość, że powodu nie ma. Może to... naturalny koniec świata. To przerażająca myśl, wiem. Ale to kwestia, nad którą mogą się zastanawiać filozofowie. Możemy bać się nieuniknionego końca świata w dalekiej przyszłości. Czego jednak nie możemy robić jako członkowie Straży, to zachowywać się, jakby nic się nie działo. Nie możemy też panikować. Naszym zadaniem jest chronić ludzi i siebie samych przed Demonami i to właśnie będziemy robić, choćby i do końca świata. Nasze cele i nasza praca nie ulegną zmianie, niezależnie od tego czy teoria o końcu jest prawdziwa, czy nie. Skoro jednak Demony się zmieniają i mnożą, my musimy odpowiedzieć tym samym. Z tego powodu razem z całą radą dowódczą i naszym absolutnym zwierzchnikiem, Jego Wysokością Lucyferem, zdecydowaliśmy się wprowadzić zmiany do systemu wdrażania kandydatów w nasze szeregi. Potrzebujemy więcej ochotników i więcej żołnierzy. Potrzebujemy szybszych treningów, które pozwolą nam wprowadzać nowicjuszy do Straży w przyspieszonym tempie. Nie wiemy, kiedy kolejny atak będzie miał miejsce, ale przewidujemy – dowódca wziął głębszy oddech – że szybciej niż będziemy na to gotowi. Z tego względu, wszyscy obecni kandydaci proszeni są o przygotowanie się na jutrzejszy test, który osądzi o ich zdolnościach i pozwoli w maksymalnie szybkim tempie zdecydować o ich losie. Nie mamy czasu trenować osób, które nie mają potencjału. Ich miejsce mogliby zająć inni, bardziej utalentowani w walce kandydaci. Jutrzejszy test odbędzie się o godzinie dziewiątej rano. Wszyscy kandydaci są proszeni o ówczesne znalezienie doświadczonego Strażnika do pary. To tyle na dzisiaj. Proszę rozejść się i odpocząć. Jutro wszyscy mają być gotowi do cięższych treningów i bardziej intensywnej pracy – skończył dowódca i rozejrzał się po milczących szeregach Strażników w bieli – Dziękuję za waszą uwagę – dodał, po czym opuścił podium.

Wtedy pośród otaczającego Evena tłumu wybuchła najżywsza dyskusja, jaką chłopak widział odkąd wstąpił do Straży. Ludzie brzmieli na zaniepokojonych. Może nawet przestraszonych. Dla Evena myśl o śmierci w dalekiej przyszłości była normalna, ale to oczywiste, że dla aniołów, wychowanych w przekonaniu o własnej nieśmiertelności, nie było to takie proste. Co bardziej martwiło Evena niż przyszły prawdopodobny koniec świata, to jutrzejszy test. Dowódca nie powiedział nawet na czym ten będzie polegać. Czego Even jednak się domyślał to tego, że raczej nie zaliczał się do tych „utalentowanych w walce kandydatów". Podjął już jednak decyzję, kiedy postanowił wstąpić do Straży. Czy się nadawał, czy nie, czy się bał, czy nie, musiał chociaż spróbować. Co dziwne, zamiast umierać ze strachu na myśl o samym teście, chłopak nie mógł przestać stresować się jednym, niby nieistotnym pytaniem.

Kogo powinien wybrać do pary do testu?

Wracając z placu do swojego pokoju, żeby przebrać się w czyste ubrania, Even nie mógł przestać rozważać za i przeciw, mimo, że odpowiedź wydawała się oczywista. Po ostatniej rozmowie ze Sky'em, który zdawał się cieszyć, że może przekazać obowiązek trenowania go Raphael'owi, mimo swojego braku zaufania do chłopaka, Even zdawał sobie sprawę, że wybranie teraz białowłosego byłoby głupim i dziwnym wyborem. Zresztą, Sky pewnie nawet by się nie zgodził. Raphael z kolei prawie na pewno by nie odmówił. Jednak...

Może po prostu za nim tęsknił? Sky nie odzywał się do niego od tygodnia, po tym jak przekazał odpowiedzialność za Evena Raphael'owi i wyszedł z pokoju chłopaka, nie oglądając się dwa razy. Tęsknił. Może. Odrobinę. To jednak nie był dostateczny powód, żeby go wybrać, prawda? Z drugiej strony, nie zaszkodziłoby chyba zapytać? Kto wie, może gdyby poprosił go do pary to udałoby się im znów nawiązać kontakt? Może mogli się jeszcze przyjaźnić?

Pozostawała jeszcze kwestia prośby Lucyfera... ale to naprawdę nie był moment, żeby się nad tym zastanawiać.

Ale mógł zapytać, prawda? Postanowił zapytać. Co najgorszego mogło się stać? Najwyżej zostanie zignorowany...

Z tym nastawieniem Even zmienił kierunek, w którym zmierzał na pokój Sky'a. Jeszcze ani razu w nim nie był...

„Przystąpisz ze mną jutro do testu?" – próbował ułożyć sobie w głowie pytanie. Zbyt formalnie. „Hej, pomożesz mi z tym całym testem jutro?" – zbyt nieformalnie. „Hej, Sky, wiem, że nie rozmawialiśmy od tygodnia, ale pomyślałem, że może pomożesz mi z tym testem jutro, bo, wiesz, Raphael jest zajebisty, ale trochę mi ciebie brakuje. Bądź moim przyjacielem!" – zbyt szczerze. Jak niby miał zapyta-

- Even! – dobiegł głos zza pleców chłopaka, niemal przyprawiając go o zawał – Wszędzie cię szukałem – powiedział Raphael, doganiając go w korytarzu – Gdzie idziesz? Powinieneś się przebrać i odpoczywać przed jutrem. Nie wiem jak będzie wyglądał ten test, ale na pewno nie będzie łatwy!

- A, Raph – Even przywołał na usta uśmiech, chociaż w duchu przeklął. Akurat teraz?

- Raph? – Raphael zamrugał, zdziwiony – Może być Raph. W każdym razie, naprawdę radziłbym ci wrócić do pokoju i odpocząć przed jutrem. Musisz też zdecydować, które ostrza weźmiesz. No i musimy pomyśleć trochę nad taktyką...

- Oh... - Even przełknął ślinę.

- Hm? Coś nie tak? – zaniepokoił się Raphael.

- Nie, nie, tylko... - Even przygryzł wargę, zastanawiając się intensywnie – Tylko pomyślałem, że może... wiesz, z tym testem jutro... - zawahał się – Nieważne. Ok, masz rację. Trzeba się przygotować – posłał chłopakowi uśmiech, dochodząc do wniosku, że to przecież rozsądna decyzja – Więc jak, wracasz ze mną do pokoju?

***

To był pierwszy raz, kiedy Even rozważył możliwość, że Raphael'owi nie zależy na tym, żeby został w Straży. Właśnie wtedy, leżąc w nocy obok śpiącego chłopaka, uświadamiając sobie, że nie przedyskutowali żadnych taktyk czy strategii. Z drugiej strony, może odstresowanie się za pomocą seksu było bardziej skuteczne od układania planów walki, w której Even i tak był beznadziejny?

Dawno tego nie robił. Niemal zapomniał jak to jest, znaleźć się tak blisko kogoś jak to tylko możliwe. Zwykle jednak i tak nie myślał o tym w taki podniosły, poetycki sposób. Seks to tylko seks. Jest fajnie, a potem osoba, z którą to zrobiłeś nie wydaje się już taka ciekawa. Czy Raphael też miał nagle stać się dla niego nudny?

Even obrócił się na bok, żeby przyjrzeć się twarzy śpiącego chłopaka.

Był tak cholernie piękny. Przystojny, uprzejmy, miły, utalentowany i, jak się okazało, dobry w łóżku. Czy różnił się jednak czymś od tych wszystkich ludzi, z którymi Even spotykał się za życia? Oni też zawsze byli ładni, ciekawi, fajni. Nie interesowali go nudni faceci. Wszyscy jednak tacy się stawali, kiedy dostał już od nich to, czego chciał. Zaciekawienie, dreszczyk emocji i seks. A co potem? Czy z Raphael'em mogło być inaczej? Był doskonały, ale czy to cokolwiek zmieniało?

Even przypomniał sobie widok, który tak poruszył go parę tygodni temu. Collin i Fynn spleceni w ciasnym uścisku, tak bardzo widocznie zadowoleni ze swojego towarzystwa. Tak bardzo zakochani.

Po długim wahaniu Even przysunął się trochę bliżej śpiącego Raphael'a. Poczuł jego spokojny oddech na policzku. Objął jego szyję jedną ręką i zamknął oczy. Było ciepło. Przyjemnie. Pięć minut później poczuł, że ręka mu drętwieje i że jednak woli spać na lewym boku.

Cholera, ta cała miłość była niewygodna.

***

- Nie umarłem? – musiał zapytać – To nie jest jakiś drugi poziom zaświatów czy coś? Naprawdę żyję?

- Nie umarłeś – potwierdził Antti, szczypiąc Kubę w policzek, żeby podkreślić swoje słowa – Sky cię do nas przyniósł.

- Sky?? – Kuba zerwał się z łóżka, w końcu otwierając w pełni oczy. Napotkał otaczające go twarze wszystkich swoich przyjaciół, z wyjątkiem Sky'a i Evena. I Cassiel'a, jeśli można go było liczyć.

- Aha – uśmiechnęła się Vivianne – Znalazł cię prawie martwego gdzieś na obrzeżach miasta – Mogę zapytać co ty tam, do Diabła, robiłeś sam nad ranem??

- Uciekałem przed Demonami? – odezwał się nieśmiało chłopiec, nie chcąc rozwścieczyć dziewczyny, która wyglądała jakby nie wiedziała czy się o niego martwić, czy go zabić.

- Co robiłeś na mieście o tej godzinie?!

- Hej, spokojnie – wtrącił się Fynn – Kuba jest pewnie jeszcze cały obolały i w ogóle. Będziemy się na niego złościć jak wydobrzeje.

- Czemu mielibyśmy się na niego złościć? Ten atak to nie jego wina – Collin wyglądał na zagubionego.

- Bo pozwolił nam się martwić! – oburzyła się Vivianne – Kuba, wiesz, że były ofiary śmiertelne?! Przez chwilę myśleliśmy, że możesz być jedną z nich! Sky musiał cię zabrać najpierw do kogoś, kto mógł cię wyleczyć, więc dowiedzieliśmy się, że żyjesz dopiero parę godzin temu! – mówiła dziewczyna, a w kącikach jej oczu zaczęły pojawiać się łzy.

- Vivianne, już wszystko dobrze... - Antti objął ją ramieniem i przytulił do siebie.

- Uh, przepraszam... - wykrztusił w końcu Kuba – Nie chciałem was martwić, po prostu... uciekałem i wpadłem na tą dziewczynę... Musiałem jej pomóc i wtedy oberwałem... To było daleko od centrum, więc nie było nikogo, kto mógłby mi po-... ..........

- ...Kuba? – odezwał się Fynn, kiedy minęła trochę za długa chwila ciszy.

- Muszę iść! – Kuba zrzucił z siebie kołdrę i rozejrzał się. Byli w mieszkaniu Vivianne. A więc miał jakieś pół godziny spaceru.

- Iść gdzie?? – zdziwili się wszyscy, niemal jednocześnie.

- Nigdzie nie idziesz! – warknęła Vivianne, chwytając chłopaka za rękaw i sadzając go z powrotem na łóżku – Masz odpoczywać aż wydobrzejesz.

- Muszę iść – powtórzył jednak Kuba, zdeterminowany. Nie mógł tego przecież tak zostawić.

- Gdzie? – Fynn powtórzył pytanie, które pewnie zadawała sobie cała pozostała trójka.

- Do Straży – odpowiedział chłopiec, zeskakując pospiesznie z łóżka i podchodząc do komody z ubraniami, żeby wrzucić na siebie cokolwiek, co nie było piżamą.

- Haaaa?? – odezwał się Fynn, a reszta tylko zmierzyła go zdziwionymi spojrzeniami – Co ty, bawisz się w Evena? Może i spotkałeś Demony dwa razy, jak on, ale nie wiem czy zauważyłeś, ty akurat nie wyszedłeś z tego bez szwanku... Chcesz dołączyć do Straży??

- Nie dołączyć, tylko pójść – sprecyzował Kuba, zakładając szybko jakieś trochę za luźne spodnie. Pewnie Fynna.

- A po co chcesz tam iść? – spytał zaskoczony Collin. Fynn tylko mierzył go podejrzliwym spojrzeniem.

- Chyba nie, żeby się zobaczyć z tym dupkiem, nie? – spytał, krzyżując ręce na piersi.

- Z Cass'em? Nie, nie o to teraz chodzi – Kuba machnął ręką, mając ważniejsze sprawy na głowie niż oceniające spojrzenia przyjaciół wbite w jego plecy. Szybko zdjął koszulę od piżamy i założył pierwszy lepszy T-shirt jaki znalazł w komodzie.

- Nie podchodź do tego tak lekko! – przeraził się Fynn – Nie oddamy cię temu dupkowi, który prawie pozwolił ci umrzeć!

- Fynn – Kuba odwrócił się w stronę chłopaka – To teraz nieważne. Jak chcesz się o to kłócić, to potem. Zresztą po co w ogóle, skoro to tylko jednostronne zauroczenie, hm? Muszę iść do Straży i porozmawiać z kimś wysoko postawionym.

- Czyli naprawdę on ci się podoba?? On?! – wykrzyknął Fynn, chyba nie dowierzając – I po co chcesz tam iść?? Myślisz, że jakiś ważny arystokrata będzie chciał z tobą rozmawiać??

- Czy będzie chciał czy nie, musi, bo to poważna sprawa. Tak przynajmniej mi się wydaje. Nie znam się aż tak dobrze na prawie ani na zasadach panujących w Straży, ale jestem prawie pewny, że zostawienie człowieka na śmierć jest wbrew regułom.

- Huh?... – zareagowali wszyscy jednocześnie.

- O czym ty... - Fynn zmarszczył brwi.

- Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że widziałem coś, co zainteresowałoby kogoś z dowódców – wyjaśnił Kuba – Bo ogólnie Strażnicy może i nie lubią nas, ludzi, jakoś szczególnie, ale jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś się tak zachował... no, poza Cass'em, kiedy sam prawie pozwolił mi umrzeć, ale to co innego, bo on miał w tym jakiś cel. Chciał czegoś od Sky'a i szantażował go moim życiem, z tego co zrozumiałem. Poza tym, to nie był Cass.

- O czym ty mówisz?

- Kiedy trafił mnie ten Demon i leżałem prawie martwy na drodze, ktoś, jakiś Strażnik, do mnie podszedł – wyjaśnił Kuba – Nie wiem kto to był. Nikt, kogo bym znał.

- Podszedł... i nie pomógł ci? No bo przecież to Sky cię uratował...

- Właśnie – przytaknął Kuba – Ale to nie jest najdziwniejsze. Mógł uznać, że umrę szybciej niż zdąży mi pomóc czy coś. Uwierzyłbym w to, gdyby nie coś innego, co zauważyłem – mówił, a wszyscy wpatrywali się w niego z mieszaniną zmartwienia i złości – Był niedraśnięty. Miał idealnie czyste ubrania i noże. Idealnie. Może nie widziałem wtedy wszystkiego dokładnie, ale tego jestem akurat pewny. Nie walczył. Na pewno. I z jakiegoś powodu chodził sobie jakimiś bocznymi uliczkami, zamiast pomagać innym w centrum.

- Haaa??? – w oczach Fynna zapaliły się iskry oburzenia – Już ja dopadnę dupka, który zostawiłby cię na śmierć!

- Dlatego muszę iść do Straży. Muszę kogoś o tym zawiadomić, prawda? Z tego co wiem, takie zachowanie jest jak dezercja w wojsku. Można stracić stanowisko, a nawet pójść do więzienia. Naprawdę nie winię go, że olał mnie, bo pewnie i tak wyglądałem na martwego, ale w mieście było przecież tyle ludzi, którzy potrzebowali pomocy! Przez takich ludzi jak ten koleś ktoś może zginąć, bo na jego miejsce mógłby do Straży dołączyć ktoś, kto traktuje swoje obowiązki poważnie – stwierdził Kuba – Więc idę.

- Ale to chyba może zaczekać, prawda? – zaoponowała Vivianne – Powinieneś odpoczywać! Możesz iść to załatwić jutro.

- Zaczekać? – Kuba spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem – Pomyślcie sobie – zwrócił się do wszystkich – Ataki są coraz częstsze, więc Straż potrzebuje dobrych, poważnych żołnierzy. Kto wie kiedy zdarzy się następny atak? Co, jeśli ktoś zginie przez tego gościa? To tak jakbym miał krew tej osoby na rękach! Poza tym, co z Evenem? On jest tam pośród tych wszystkich aniołów, które mają go za nic. Co, jeśli ten ktoś zostawił mnie żebym umarł, bo nie znosi ludzi? Co, jeśli dojdzie do wniosku, że nie będzie tolerował człowieka w Straży i coś zrobi Evenowi?

- Myślisz o tylu rzeczach naraz – Fynn przyjrzał się Kubie z podziwem – Ciężko uwierzyć, że masz tylko piętnaście lat...

- Kuba ma rację – odezwał się Collin – To może być poważne. Lepiej zająć się tym najszybciej, jak to możliwe.

- W sumie racja... - przyznała w końcu Vivianne.

- Racja, racja – westchnął wtedy Antti – Ale zapominacie o jednej rzeczy – powiedział, a wszyscy spojrzeli na niego z uwagą – Jedyny dowód, że to, co widziałeś jest prawdą, Kuba, to twoje słowo. Twoje słowo przeciwko arystokracie.

***

Nie tego się spodziewał. Even podejrzewał, że test, który miał rozsądzić kto z kandydatów zostanie w Straży, a kto będzie musiał zrezygnować będzie wyglądał mniej więcej tak jak dotychczasowe ćwiczenia. Walki w parach, zgadywał.

- Nie wiem dlaczego, ale to jest znacznie bardziej stresujące niż wczorajszy atak – przyznał Even, cały czas walcząc z samym sobą, żeby nie rozglądać się co pięć sekund wokół w poszukiwaniu zagrożenia.

- To ciemność. Nasz naturalny wróg – odezwał się Raphael, a jego głos brzmiał nieco inaczej w absolutnej ciszy, która otaczała ich dwójkę.

Test – jak się okazało – miał polegać na prawdziwej walce z Demonami. Żeby je spotkać, oczywiście, trzeba było opuścić miasto i zapuścić się w gęstą ciemność otchłani. Zadaniem Raphael'a było w tym układzie pilnowanie, żeby w razie czegoś nic mu się nie stało i, oczywiście, samo bycie świadkiem walki. Wszyscy kandydaci, których była, łącznie z Evenem, piątka, mieli wyjść poza mury Piekła w towarzystwie jednego doświadczonego Strażnika jako swojego egzaminatora i ewentualnego pomocnika, znaleźć jakiegoś Demona i go zabić. Jeśli komuś uda się tego dokonać w ciągu doby – zalicza test. Jeśli nie – odchodzi z szeregów. Proste. I cholernie przerażające.

Same Demony przestały już właściwie robić na Evenie takie wrażenie. Spotkał ich podczas wczorajszego ataku co najmniej kilkanaście i mógł naprawdę utwierdzić się w przekonaniu, że potwory rzeczywiście go nie dotkną. Co było jednak takie przerażające to po prostu ciemność. Każdy bał się jej choć trochę w dzieciństwie, a potem powoli zatracał ten instynktowny lęk, jednak tutaj, na samym dnie świata, gdzie nie docierał ani promień światła, a zjawisko takie jak echo nie istniało, strach przed nieznanym wracał z całą mocą. Niewielka lampa gazowa, którą niósł Raphael była jedynym źródłem światła, a odgłosy kroków chłopaków i ich oddechy jedynymi źródłami dźwięku. W doskonałej ciszy podziemi Even miał wrażenie, że słyszy nawet bicie własnego serca.

- Myślę, że wystarczy – odezwał się Raphael, a Even drgnął. Miał wrażenie, że ciemność go obserwuje, czuł jej niewidzialne macki na karku.

- Nie idziemy dalej? – zdziwił się odrobinę.

- Nie, myślę, że jeśli po prostu zaczekamy tu jakiś czas, to same do nas przyjdą. Demony wyczuwają energię życiową ludzi i aniołów.

- Racja – przytaknął Even.

I tak zrobili. Czas mijał powoli, a cisza była przytłaczająca. Raphael był tego dnia nieco małomówny. Even uznał, że nie będzie mu przeszkadzał, więc tylko usiadł wygodniej obok chłopaka na chłodnej ziemi i pozwolił swoim myślom błądzić.

***

Cassiel był tego dnia w dziwnym nastroju. Właściwie ostatnio zawsze był w dziwnym nastroju. Even mieszał mu w głowie byciem... w porządku, a Raphael tym, że uważał, że Even jest... jeszcze bardziej w porządku. To wszystko było dziwne i jakieś nie na miejscu. Teoretycznie Cass nie chciał, żeby Even zszedł się z księciem, bo to byłoby... niedopuszczalne, ale teraz jakoś nie podobała mu się myśl, że chyba naprawdę do tego nie dojdzie. Raphael odwiedzał idiotę za często, żeby wierzyć, że jedyne, co robi z nim w jego pokoju, to rozmawianie o treningach. Powinno to Cassiel'a nie obchodzić, ale z jakiegoś powodu obchodziło. Czemu Sky tak łatwo odpuszczał? Skoro najwyraźniej kręcili go ludzie, to Even z pewnością był najlepszym wyborem. Nawet Cass musiał w duchu przyznać, że farbowany idiota nie wyglądał źle. No i do tego chodziło przecież o czas. Został ledwie tydzień. Czy Sky naprawdę zamierzał tak po prostu odpuścić sobie tron?

Cassiel westchnął, sfrustrowany. Od czasu, gdy Raphael i Even wyruszyli wziąć udział w nowym teście minęły może trzy godziny. Jeszcze nie wrócili. To było całkiem normalne, w końcu mieli na wykonanie zadania dobę. Tylko czy Even na pewno da sobie radę? Cass widział jak chłopak walczy i nie było to nic godnego podziwu. Widział też jednak jak Demony dosłownie omijają go na swojej drodze. Być może da radę to wykorzystać? Jeśli zachowałby się jak łowca, nie ofiara, zaatakowałby zamiast się bronić, być może miał szansę zaliczyć egzamin. Tylko... dlaczego w ogóle miałoby Cass'a obchodzić czy mu się uda czy nie?!

Z myśli i zażartego wewnętrznego konfliktu wyrwało Cassiel'a zamieszanie przy głównej bramie. Przez wczorajszy atak i wprowadzane pośpiesznie zmiany dotyczące treningów i wdrażania nowicjuszy do Straży, w siedzibie panował mały chaos, dlatego chłopak wolał trzymać dystans od innych i spacerować sobie po obrzeżach placu, dopóki nie zaczną się normalne ćwiczenia. Wiedział, że pewnie powinien bardziej się zaangażować, na przykład jak Sky, który od rana uwijał się, biegając tam i z powrotem, rozmawiając z wszystkimi ważnymi osobami o wszystkich ważnych sprawach, ale po prostu nie potrafił się zmotywować, ani przestać myśleć o Evenie, Raphael'u, Sky'u i... wcale nie Kubie. I właśnie tak nie zastanawiał się czy czerwonowłosy dzieciak wpadnie jeszcze w najbliższym czasie do Straży, żeby może zobaczyć się z Evenem czy z... kimś, kiedy został przywrócony do rzeczywistości zamieszaniem i odgłosami jakiejś zażartej dyskusji. Nie chciał się mieszać do niczego niepotrzebnego, ale był ciekawy, więc podszedł trochę bliżej, starając się nie rzucać w oczy.

- Słuchaj, dzieciaku. Nie masz tutaj wstępu – usłyszał, kiedy znalazł się już w zasięgu słuchu. Zgromadzony tłumek ciekawskich nie pozwalał mu jednak zobaczyć kto był sprawcą zamieszania.

- Ale-

- Żadne ale. Nie tylko nie masz prawa tu wchodzić, ale też dzisiaj wszyscy są zajęci po wczorajszej inwazji Demonów.

- Ale to ma z tym związek, naprawdę! Muszę z kimś porozmawiać!

Dopiero w tym momencie dotarła do Cassiel'a oczywistość. Może i nie widział kto wywoływał niepotrzebne tego dnia zamieszanie, głos jednak brzmiał znajomo. Nie dowierzając w to, co słyszy, Cass zaczął się przepychać między ludźmi do samego centrum uwagi. Jego przypuszczenia potwierdziły się, kiedy w oczy rzuciła mu się charakterystyczna czerwień włosów niskiego chłopaka, stojącego w pewnej siebie postawie przed całym tłumkiem mierzących go morderczymi spojrzeniami aniołów.

- Kuba??

***

Even nie był pewny ile czasu spędzili z Raphael'em w ciemności. Może parędziesiąt minut, może parę godzin. Ciężko było ocenić upływ czasu w tak nienaturalnie niezmiennych warunkach. Kiedy jednak doskonałą ciszę zaburzył odległy, ale znajomy dźwięk, chłopak uznał, że to dzieje się o wiele za szybko.

- Uh, Raph, ja chyba nie dam rady – wykrztusił, podnosząc się już zapobiegawczo z ziemi.

- Czemu wstajesz? – zdziwił się chłopak, chwilę później idąc jednak w ślady Evena – Rezygnujesz? – spytał, a w jego głosie zadźwięczało lekkie rozczarowanie.

- Nie – Even pokręcił głową – Idzie tu. Jeden.

- Huh? – Raphael zamrugał i rozejrzał się wokół, zmieszany – O czym ty mówisz?

- Słyszę je z daleka – wyjaśnił Even.

- Huh, naprawdę? Wow, nie wiedziałem, że masz też takie zdolności – powiedział Raphael, mierząc chłopaka badawczym spojrzeniem.

- Ja też wcześniej nie wiedziałem. Myślałem, że wszyscy mogą je usłyszeć – przyznał Even, sięgając już nerwowo, żeby złapać za rękojeść swojego ulubionego noża.

- Dobrze, przygotuj się do walki. Pamiętaj, musisz go zabić – Raphael pochwycił wzrok chłopaka – Ale też nie martw się. Jeśli nie dasz rady, ja go zabiję.

- Ok – Even przytaknął, czując jak palce zaczynają delikatnie ślizgać się mu na uchwycie noża. Wziął głęboki oddech, wytarł spoconą dłoń o koszulę i przybrał pozycję obronną, unosząc ostrze do poziomu wzroku. Raphael stanął w pobliżu, upewniając się, że lampa gazowa nie przeszkodzi w walce.

Wyczekiwanie było na swój sposób bolesne. Teoretycznie nic się nie działo, jednak powoli narastający hałas, który informował Evena o zbliżającym się niebezpieczeństwie i świadomość, że za parę chwil będzie musiał po raz pierwszy stanąć do prawdziwej walki przyprawiała go o ciarki.

I w końcu, pojawił się. Najpierw nieznośny hałas, potem kły. Zamiast jednak zaatakować Evena, rzucił się w stronę Raphael'a. Z jakiegoś powodu chłopakowi nie przyszło wcześniej do głowy, że do tego dojdzie, mimo, że było to dość oczywiste. Raphael'a, w przeciwieństwie do niego, można było zranić i Demony najwyraźniej były tego świadome.

Strażnik zareagował instynktownie, a przynajmniej tak to wyglądało. Uniósł swój długi miecz, żeby zasłonić się przed ciosem i chwilę później dał się słyszeć odgłos upadającej na ziemię obślizgłej macki potwora. Demon wrzasnął, Even zakrył uszy i parę momentów później było już po wszystkim. Demon uciekł.

Even opuścił bezradnie ręce, którymi ochraniał uszy. Westchnął.

- Oblałem, co? – spytał, czując jak od hałasu sprzed chwili zaczyna boleć go głowa – Chyba, że wróci z posiłkami... może jeszcze się uda. Mamy jeszcze sporo czasu, nie?

- Całą dobę – odpowiedział Raphael, ani trochę nieprzejętym głosem.

- Ta... - Even nie mógł powstrzymać kolejnego westchnienia – Ale to chyba i tak się nie uda... skoro mnie nie atakują... jak niby mam z nimi walczyć? W ten sposób tylko ty narażasz się na niebezpieczeństwo... - mówił, zatopiony we własnych myślach. W końcu jednak zwrócił uwagę na swojego towarzysza – Um, Raphael... ........co ty robisz?...

***

- Znasz go?

Cassiel miał ochotę natychmiast zaprzeczyć, ale zawahał się. Kuba wyglądał na przejętego i odrobinę rozdrażnionego. Nie mógł nic poradzić na to, że był ciekawy co skłoniło czerwonowłosego do wdania się w kłótnię z grupką Strażników na ich własnym terytorium. Nie wykluczał, że była to wina głupoty, ale być może chodziło o coś więcej.

- Co tu robisz? – odezwał się, ignorując pytanie jednego z aniołów. Głupie pytanie, swoją drogą, bo przecież skoro nazwał dzieciaka po imieniu, to chyba oczywiste, że go zna.

- Cassiel? – oczy Kuby otworzyły się szeroko, kiedy napotkał jego wzrok. Sekundę później wyraz jego twarzy zmienił się z zaskoczonego na zdeterminowany – Mógłbyś mi pomóc? – poprosił bez zawahania.

- Pomóc? – Cass zamrugał, czując na sobie spojrzenia swoich towarzyszy ze Straży. Nie umiał ocenić czy byli po prostu zmieszani, czy może nastawieni wrogo – Znowu? Już wyświadczyłem ci trzy przysługi, a widzieliśmy się dopiero dwa razy – powiedział, postanawiając zignorować gapiów. Sam nie wiedział skąd wzięła się w nim ta obojętność wobec prawdopodobnych przyszłych plotek.

- Trzy? – Kuba zmrużył oczy podejrzliwie – Ja jakoś kojarzę tylko jedną – stwierdził, krzyżując ręce na piersi. Każdy inny na jego miejscu pewnie wyglądałby choć odrobinę groźnie, jednak chłopak chyba posiadał antytalent do zastraszania. Duże oczy, niski wzrost i drobne plamki na jasnej skórze nie pomagały mu w wyglądaniu groźnie. Dało się zgadnąć, że był rozdrażniony, ale odczuć już nie.

- Uratowałem ci życie, nie aresztowałem, kiedy włamałeś się tu za pierwszym razem i zaniosłem idiocie te cholerne rękawiczki. Umiem liczyć – Cassiel stanął naprzeciwko chłopca z podobnie skrzyżowanymi rękami.

- Szczegóły – uznał Kuba – Zresztą, nie przyszedłem tu po to, żeby się wykłócać o głupoty – stwierdził.

- Naprawdę? Odniosłem inne wrażenie – prychnął Cass. Po chwili uświadomił sobie, że walczy z własnymi mięśniami twarzy, które usiłują podnieść jego kąciki ust.

- Cassiel, to naprawdę ważne. Chyba. Tak mi się wydaje – powiedział czerwonowłosy.

- To naprawdę ważne, chyba, czy tylko ci się wydaje? – Cassiel przewrócił oczami.

- Ty mi powiedz! – Kuba wydął delikatnie policzki w złości, co upodobniło go trochę do dziecka. Cass chyba zaczynał rozumieć dlaczego Even zachowywał się jak nadopiekuńczy ojciec w stosunku do chłopca. Następne słowa ów chłopca zmieniły jednak trochę atmosferę – Czy to zgodne z prawem, żeby Strażnik unikał walki i wstrzymywał się od pomagania rannym?

- Huh? – pytanie całkowicie zbiło Cassiel'a z tropu. Nie tylko jego, zresztą, bo wśród gapiów odezwały się szepty – O czym ty mówisz? – zmarszczył brwi.

- Mówię, że podczas ataku wczoraj widziałem kogoś od was, kto zamiast walczyć w centrum, spacerował sobie po obrzeżach miasta – oznajmił Kuba, a wtedy wśród obecnych zapanowało jeszcze większe poruszenie.

- To niemożliwe! – odezwała się jakaś dziewczyna – Nie mamy w naszych szeregach takich tchórzy.

- Skąd mielibyśmy wiedzieć, że nie zmyślasz? – prychnął wysoki chłopak, rzucając Kubie pełne jadu spojrzenia.

- Nikt z nas by się tak nie zachował – dodał ktoś.

- Podaj imię – zażądał ktoś inny.

- Nie znam go! – Kuba nie wyglądał na zniechęconego zmasowanym atakiem argumentów – Mówię tylko, że widziałem kogoś.

- Logicznie rzecz biorąc, gdyby ktoś taki naprawdę istniał, nie pozwoliłby ci się zauważyć i potem donieść na niego do Straży – stwierdziła dziewczyna, która pierwsza odmówiła uwierzenia Kubie.

Chłopiec spojrzał jej prosto w oczy bez zawahania.

- Nie jestem idiotą. I nie mówię też, że udało mi się schować przed aniołem, wiem, że to pewnie niemożliwe, bo jesteście tak wspaniali, że na pewno żadnego z was bym nie przechytrzył – przewrócił oczami - Udało mi się tu dotrzeć tylko dlatego, że cudem przeżyłem. Spotkał mnie umierającego i zostawił. Nie, że żywię urazę, ale chciałem chociaż kogoś zawiadomić, że macie taką osobę pośród was. Żebyście sami zdecydowali co z tym zrobić – skończył Kuba i wzruszył ramionami – To tyle.

Zapanowała dłuższa chwila ciszy.

- Pamiętasz jak wyglądał? – pierwszy zdecydował odezwać się Cassiel.

- Huh, to może być ciężkie – Kuba przygryzł wargę – Nie, że chcę kogoś z was obrazić, ale...

- Ale? – Cass uniósł brew, zmieszany.

- No wiesz, wszyscy wyglądacie tak samo? – kontynuował niepewnie czerwonowłosy.

- ...

- ... ha? – odezwał się ktoś z tyłu.

- To ma być żart? – spytał ktoś inny.

- Życie ci niemiłe? – westchnął Cassiel – Postaraj się, dzieciaku. Jak wyglądał? Pamiętasz cokolwiek? Wzrost, długość włosów?

Podczas, gdy Kuba wpatrywał się w Cass'a intensywnym wzrokiem, zapewne wytężając swoją pamięć, wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w niego z narastającą irytacją. Zdaniem Cassiel'a mieli do tego pełne prawo. Po raz pierwszy zostali ofiarami rasizmu. Przecież to nieprawda, że wyglądali do siebie aż tak podobnie...

- Wyglądał... - chłopiec zawahał się, a wszyscy przysłuchujący się Strażnicy wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem, jakby mieli zamiar poderżnąć mu gardło swoimi ostrzami, jeśli znowu stwierdzi, że wszyscy wyglądają tak samo - ...mniej więcej... uh, no nie wiem, no! Naprawdę wszyscy jesteście do siebie strasznie podobni, a kiedy go widziałem byłem ledwie żywy... Jak tak na ciebie patrzę – zwrócił się do Cass'a – to wydaje mi się, że wyglądał prawie identycznie jak ty.

W pierwszym momencie Cassiel zdziwił się, kiedy nikt ze zgromadzonego tłumku nie oznajmił głośno swojego oburzenia nieczułymi słowami Kuby. Dopiero potem uświadomił sobie, że oczy wszystkich wlepione są w niego samego. Jeszcze trochę dłużej zajęło mu zrozumienie dlaczego tak było.

- ...jak ja? – powtórzył, czując, że zaczyna brakować mu powietrza – To nie żart? Mówisz poważnie? Był do mnie podobny?

- Huh? – Kuba wyglądał na całkowicie zmieszanego – No, t-tak... mówię poważnie. To znaczy, nie wiem, nie wiem na pewno... Był wyższy i wiem na pewno, że to nie byłeś ty, ale... gdybym cię nie znał za dobrze mógłbym się pomylić...

Cassiel poczuł, że robi mu się niedobrze. Nagle wszystko ułożyło się w jego głowie jak puzzle w układance.

Od początku egzaminu dla kandydatów minęły trzy godziny. Trzy godziny to cholernie dużo czasu. Cassiel odniósł nagle wrażenie jakby trafił w pusty stopień i teraz spadał w jakąś otchłań. Nie zwracał już uwagi zupełnie na nic, kiedy jego usta same ułożyły się bezwiednie w jedno słowo.

- Even!

___________________________________

Heej ;D Co myślicie? :>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro