Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVIII - Proszę, uśmiechnij się

Żeby Sky poprzysiągł sobie nigdy w życiu się nie zakochać, wystarczyłoby mu pewnie to, o czym wszyscy wiedzieli. Bo kiedy twój ojciec jest najpotężniejszą osobą jaką znasz, jaką ktokolwiek z otaczających cię ludzi zna, a mimo to upada z najwyższych szczytów Nieba do Piekła, a więc tak nisko jak to tylko możliwe, z powodu popełnienia pewnego błędu jedynie raz, to daje do myślenia. Błędem króla Piekieł było oczywiście zakochanie się. Jedna noc z ukochaną i cały porządek świata obrócił się w proch. Tak więc, Sky zdecydowanie miał podstawy być w kwestii miłości ostrożnym. Czego chyba jednak nikt poza chłopakiem nie wiedział, to to, że tych podstaw było trochę więcej. Sky wciąż nie rozumiał jak to możliwe, że nikt oprócz niego tego nie zauważał. Eevi miała jako takie pojęcie, ale chyba nie doszła tak naprawdę do sedna sprawy. A sprawą tą był fakt, że Lucyfer nie zakochał się, jak to sądzili absolutnie wszyscy, jedynie raz. A więc kwestie miały się tak: ojciec Sky'a obdarzył miłością dwie osoby w swoim życiu – nie licząc oczywiście swoich dzieci – i za każdym razem przyniosło mu to jedynie cierpienie. Jego synowi przyniosło go może nawet jeszcze więcej, bo chłopak nie radził sobie dobrze ze znoszeniem historii o smutnych zakończeniach. Od dziecka myśl, że jego tata już nigdy nie zobaczy żadnej ze swoich dawnych miłości przeszywała Sky'a na wskroś bólem. A to wszystko, oczywiście, wina nieśmiertelności. Tęsknić za kimś góra sto lat, jak to zdarzało się ludziom, a całą wieczność, to dwie zupełnie różne rzeczy.

A więc miłość była dla Sky'a dziwną rzeczą. Wiedział, że jest zdolny do takich emocji, a część jego romantycznej natury wręcz pchała go ku ich poszukiwaniom, jednak... lęk był większy. I oczywiście, że sytuacje jego i jego ojca były zupełnie różne, nieporównywalne. Lęk jednak nie żył na wierzchu. Ani w strefie logiki, ani świadomego strachu. Lęk był podstępną emocją, chowającą się głęboko za codziennymi myślami, w każdym momencie wpływając na nie, kształtując je z ukrycia.

Poza lękiem, oczywiście, istniał jeszcze jeden powód dlaczego Sky zdecydował pozostać niezdecydowanym. Swoich białych, anielskich włosów mógł się pozbyć z łatwością, nie narażając się na żadne głębsze emocjonalne straty. W końcu seks nie zawsze wiązał się z uczuciami. Ludzie już wiele razy mu to udowodnili, co swoją drogą jeszcze bardziej potęgowało jego strach przed obdarowaniem kogokolwiek przychylniejszymi względami. Co jednak tak naprawdę powstrzymywało go przed zamknięciem sobie drzwi do Nieba przed nosem i dumnym oznajmieniem wszystkim swoją fryzurą, że jest po stronie Piekła, była malutka szansa, maleńka nadzieja, że może, kiedyś, kiedy zbierze w sobie wystarczająco odwagi i gdy obmyśli w końcu jakiś sensowny plan, uda mu się odwiedzić krainę aniołów jeden raz i odnaleźć tą jedną osobę. Tą jedną z dwójki, którą tak kochał jego ojciec. Marzył o tym od dziecka. O szczęśliwym zakończeniu. Zawsze, gdy widział to zdystansowane, nostalgiczne spojrzenie swojego taty, myślał o tym, że być może uda mu się kiedyś zwrócić mu chociaż jedną z jego drogich miłości, nawet jeśli ta druga była już dawno martwa. Może i nie byłoby to doskonale szczęśliwe zakończenie, z pewnością jednak lepsze od Romea i Julii, czy choćby obecnego stanu rzeczy.

Sky po prostu zawsze chciał, żeby jego tata naprawdę szczerze się uśmiechnął.

***

Treningi były jednocześnie niesamowicie męczące i ekscytujące. Even może i nie był jakimś zapalonym sportowcem, ale przepadał za sztukami walki. Lubił to połączenie fizycznego wysiłku i napływu endorfin. Nie mówiąc już o falach nieco innych hormonów, powodowanych faktem ćwiczenia pod okiem Raphael'a. Evenowi wciąż nie mieściło się w głowie jak można wyglądać tak dobrze w trakcie wielogodzinnych treningów, kiedy macha się nożami i co chwilę upada się na ziemię. Cóż, może miało to jakiś związek z faktem, że to on cały czas się przewracał, nie Raphael.

Minął tydzień, odkąd Sky przekazał chłopakowi obowiązek trenowania nowego rekruta. Był to ostatni dzień przed kilkudniową przerwą, przede wszystkim jednak był to ostatni dzień tygodnia, w ciągu którego Even nie zamienił z białowłosym ani jednego słowa. Chłopak jakby zupełnie odciął się od niego. Jedynie podczas treningów można było czasem zauważyć krótkie spojrzenia, które ten mu rzucał od czasu do czasu. Dlaczego Sky nagle postanowił go unikać, Even nie miał pojęcia. Może jednak chciał go trenować i uraziła go odmowa? Nie byłoby to szczególnie zaskakujące, biorąc pod uwagę dumę chłopaka.

- Nie odpływaj myślami! – głos Raphael'a przywrócił Evena do rzeczywistości w samą porę, żeby chłopak zdążył zrobić unik przed cięciem długiego noża – Wszystko w porządku? – Even uświadomił sobie, że zmartwienie kwestią Sky'a naprawdę musiało odbić się na jego twarzy, skoro Raphael zauważył.

- Taa... tylko... - odezwał się, opuszczając własny nóż, krótszy niż ten Raphael'a. Zdążył już zauważyć, że o wiele łatwiej posługuje mu się krótkimi ostrzami niż cięższą, obosieczną bronią – Myślisz, że Sky jest na mnie wściekły?

- Wściekły? – Raphael też opuścił swój nóż – Czemu miałby być wściekły? – zaśmiał się – Hm... - mruknął, rozglądając się po placu treningowym i w końcu lokalizując białowłosego. Przyglądał mu się dłuższą chwilę – Może raczej... zazdrosny? – uniósł jedną brew.

- Haa? – Even poczuł ciepło na policzkach – Sky? Zazdrosny? W sensie... C-Co, podobasz mu się czy coś? – wymamrotał, wbijając wzrok w ziemię.

- Hahah – zaśmiał się Raphael – Ja? Miałem na myśli ciebie!

- Mnie? Ha, myślałem, że masz lepsze poczucie humoru – stwierdził Even.

- Co sprawia, że twierdzisz, że nie jesteś dla niego dostatecznie dobry, a dla mnie już tak? – spytał wtedy ciemnowłosy chłopak, a ton jego głosu stał się głębszy. Even nie był pewny czy delikatny dreszcz, który go przeszył był sygnałem niepokoju czy podniecenia.

- A jestem? Dla ciebie? – spytał, żeby się upewnić. Częściowo też dlatego, żeby po prostu to usłyszeć. Raphael lubił na mniej i bardziej bezpośrednie sposoby mówić mu, że tak, jest zainteresowany, a Even lubił tego słuchać.

- „Dostatecznie dobry" to niezbyt adekwatne określenie, Even – na ustach chłopaka pojawił się zadziorny uśmieszek, kiedy zbliżył się do niego o kilka kroków – Zdajesz sobie w ogóle sprawę ze swojej urody?

To, oczywiście, tylko rozbawiło Evena, sprawiając, że zaśmiał się głośno.

- Urody? A jak moja uroda może się równać z anielską? – prychnął, wciąż chichocząc. Raphael chyba za bardzo się starał.

- Hm... - chłopak znalazł się jeszcze bliżej, chowając nóż za pas. Even był świadomy, że to nie czas na przerwę, ale nie miał ochoty mu o tym przypominać – Zdradzę ci pewien sekret... - powiedział Raphael, podchodząc jeszcze bliżej chłopaka, zahaczając palec o jego pas na broń i przyciągając go do siebie. Even poczuł delikatne motyle w żołądku. Nie dało się tego porównać z dreszczami emocji, które pamiętał, ledwie, ze swojego pocałunku ze Sky'em, ale wtedy był pijany. Alkohol zawsze oszukuje odczucia.

- No, co to za sekret? – spytał Even, choć nie był szczególnie ciekawy. Bardziej jego uwagę zwracał idealny kształt ust anioła stojącego przed nim.

- Co do anielskiej urody... - Raphael nachylił się, żeby wyszeptać chłopakowi do ucha, jakby rzeczywiście zdradzał mu jakąś tajemnicę - ...jest nudna.

- Ha? – oddech Raphael'a łaskoczący szyję Evena i jego przyjemny, niski głos mogły być absorbujące, jednak jego stwierdzenie przekraczało granice absurdu.

- Naprawdę – potwierdził Raphael, odsuwając się trochę, żeby spojrzeć Evenowi w oczy – Arystokraci wyglądają tak podobnie do siebie, że aż nie chce się patrzeć. W końcu ile może być wariantów ideału? Ten ma odrobinę inny kształt oczu, tamta ciekawszy uśmiech, ale tak naprawdę ledwie można ich rozróżnić. Czarne włosy, jasna skóra, brak defektów. Ludzie są znacznie ciekawsi. Szczególnie ty – dodał, podnosząc jeden kącik ust – Jesteś wyjątkowy, Even.

***

Życie w Straży nie było złe – pomyślał Even, wracając po całym ciężkim dniu treningów do swojego pokoju. Ćwiczenia kończyły się po południu, w sam raz na obiad, który zawsze był smaczny i pożywny. Potem przychodził czas na prysznic i przebranie się w coś mniej pobrudzonego ziemią i krwią niż popielaty strój kandydata na Strażnika. Następnie czekała na niego chwila relaksu, często z książką, bo, jak się okazało, w głównym budynku Siedziby mieściła się jedna z największych piekielnych bibliotek.

Tak mniej więcej mijały Evenowi dni przez ostatni tydzień, nie licząc okazyjnych spotkań z Raphael'em po godzinach. Even zdziwił się, kiedy chłopak odwiedził go po raz pierwszy pod wieczór, z wymówką o porozmawianiu na temat rozkładu ich wspólnych treningów. Mało wtedy jednak omówili, bo skończyli w łóżku. To znaczy nie w łóżku-w łóżku, tylko tak dosłownie, bo po paru pocałunkach, Even padł ze zmęczenia ćwiczeniami i zasnął.

Mimo, że minął tydzień i pierwszy szok powinien już chyba minąć, ludzie wciąż odprowadzali Evena spojrzeniami, kiedy ćwiczył, jadł, czy choćby szedł sobie korytarzem. Ktoś spoza ich grupy społecznej dołączający do ich szeregów najwyraźniej wciąż był sensacją.

Biorąc to pod uwagę, Even może i lubił treningi i lubił Raphael'a, jednak brak przyjaciół, których nawet nie łudził się, że mógłby zdobyć pośród arystokracji, nieco mu doskwierał. Szczególnie, kiedy zdążył już poznać Kubę i resztę. Tęsknił za nimi. Na szczęście od następnego dnia miała zacząć się jego kilkudniowa przerwa. Mógł właściwie przebrać się teraz i od razu pojechać spotkać się z przyjaciółmi, ale był na to po prostu zbyt zmęczony, więc postanowił zostawić to na następny dzień.

Nie mogąc więc doczekać się już jutra, Even postanowił położyć się spać niemal tuż po treningu i obiedzie. W końcu w Piekle i tak zawsze było ciemno, a więcej snu z pewnością by mu nie zaszkodziło. Z tym pozytywnym nastawieniem, wypierając gdzieś na same granice umysłu wątpliwości i rozterki związane z wciąż nie odzywającym się do niego Sky'em, chłopak odpłynął do krainy snów, ani trochę nie spodziewając się, że zostanie z niej brutalnie wyrwany parę godzin później, przez najmniej spodziewaną osobę.

- Ciii... - rozbrzmiał ściszony głos intruza w ciemności, a Even poczuł jak okrzyk zaskoczenia i strachu zamiera mu w gardle. Ktoś był w jego łóżku, zakrywając mu usta dłonią i przytykając palec do własnych warg w geście „nie hałasuj". Pierwszym instynktem chłopaka była walka, ale powstrzymał się w porę, zauważając znajomy błysk ciemnych oczu w ciemności – Możesz szeptać? – spytał chłopak, wciąż blokujący Evenowi możliwość mówienia dłonią – Nie chcę, żeby ktoś dowiedział się, że tu jestem, ok?

Even nie miał większego wyboru, więc pokiwał głową. Kiedy został uwolniony, odruchowo odsunął się odrobinę od nieznajomego. Tak, nieznajomego. Mógłby przysiąc, że znał skądś te oczy i głos, ale nie miał pojęcia skąd.

- O-o co chodzi? – głos Evena zadrżał. W końcu został obudzony w środku nocy przez kogoś obcego, nie mając najmniejszego pojęcia co się dzieje, wciąż jeszcze nie do końca rozbudzony.

- Jesteś Even, tak? – spytał nieznajomy. Even przytaknął – Świetnie. Więc, Even, przyszedłem, bo mam do ciebie pewną prośbę – oznajmił chłopak, przechodząc szybko do rzeczy, zupełnie jakby włamanie się komuś do pokoju i niemal przyprawienie go o zawał było czymś na porządku dziennym.

- Prośbę? – powtórzył głucho Even, nic z tego nie rozumiejąc.

- Tak, chodzi o-

- Ale kim ty w ogóle jesteś? – przerwał mu Even, przecierając oczy, żeby rozruszać zaspany umysł. Spora dawka adrenaliny może i przyspieszyła rytm jego serca, jednak w kwestii zaspanego mózgu niewiele zdziałała.

- Kim... jestem? – zdziwił się intruz – Um... No, szczerze, jeszcze nigdy w życiu nikt mnie o to nie pytał... Ale w sumie to masz rację. Włamałem się do twojego pokoju w środku nocy, więc może chociaż wypadałoby się przedstawić.

Czyli zdawał sobie sprawę, że to co robił było co najmniej dziwne. Dobrze wiedzieć.

- Wypadałoby – zgodził się Even.

- OK – chłopak zauważył w ciemności, że nieznajomy się uśmiecha – Lucyfer. Miło poznać – rzucił, wyciągając do Evena rękę.

- ...proszę? – chłopak był zdolny tylko zamrugać. Nic nie mówiąc, ze zdziwieniem patrzył jak intruz, nie widząc żadnej reakcji, sam chwyta go za rękę i nią potrząsa.

- Dobra, ekstra. Czyli przedstawienie się mamy za sobą. Ja wiem, że ty jesteś Even i wiem o tobie co nieco, więc to możemy pominąć.

- ...proszę? – powtórzył tylko Even.

- Jesteś... Even, tak? Ten ludzki chłopiec, który ostatnio zgłosił się do Straży? Wiesz, musiałem z tobą porozmawiać, bo jest jedna sprawa, w której mógłbyś mi pomóc – nawijał z entuzjazmem chłopak podający się za króla Piekieł – Nie będę cię zmuszał czy coś, wiesz, to tylko sugestia. Czy może prośba. Bo to już naprawdę zaczyna wymykać się spod kontroli. Został tydzień. Tydzień, czy ty zdajesz sobie z tego sprawę? – chłopak potrząsnął głową z niedowierzaniem. Even wciąż nie mógł do końca dojrzeć w ciemności rysów jego twarzy – Już myślałem, że nie ma nadziei, ale wtedy! Wtedy usłyszałem o tobie! Powiedz mi, czy to prawda, że ty i Sky macie się ku sobie?

- Eh? – Even zamarł. Do tej pory po prostu siedział cicho, dziwiąc się jak ktoś może tak szybko nawijać, kiedy nagle wszystko do reszty straciło już sens – Eeeeeeeh??

- Nie? Czyli to tylko plotki? – intruz westchnął – Tak myślałem, że może o to chodzić. Ludzie naprawdę potrafią wyssać skandale z palca...

- Zaraz, ale-.... Ale.... – Evenowi brakowało słów i nie wiedział czy to wciąż wina zaspanego mózgu, czy po prostu szoku – Ale o co chodzi? – wykrztusił w końcu.

- Jak to o co? – zdziwił się nieznajomy – Nie wiesz... o czym mówię? – zawahał się.

Even pokręcił szybko głową.

- Nie wiem kim jesteś, co tu robisz i dlaczego. I co to ma wszystko wspólnego ze Sky'em i z tym czy się lubimy czy nie – wyjaśnił.

- Oh – intruz przygryzł wargę, zamyślił się, po czym przysiadł sobie wygodniej na łóżku – Jak długo tu jesteś?

- W Straży? – spytał Even.

- Nie. W ogóle tutaj.

- W Piekle? Hm... około miesiąca? – zastanowił się Even.

- Miesiąc. Hm... a jak długo znasz Sky'a? – padło pytanie.

- Około... miesiąca? – Even wzruszył ramionami.

- Byłeś na Festiwalu?

- Tak.

- Ze Sky'em?

- Tak.

- I nic nie wiesz? – oczy Evena zdążyły przyzwyczaić się już do ciemności, więc był w stanie zauważyć jak brwi chłopaka powędrowały wysoko do góry.

- O czym? – Even wciąż nie znał nawet tematu rozmowy.

- Eh – nieznajomy westchnął – Boże, on jest taki skryty...

- Boże?? – Even nie sądził, że kiedykolwiek w życiu tak zszokuje go użycie przez kogoś tego słowa.

- Hej, mi wolno. To ja tu ustalam zasady – powiedział chłopak i puścił Evenowi oczko.

- Ty...? Zaraz... - Even poczuł jak zasycha mu w gardle – T-Ty... Ty naprawdę jesteś...

- Haa? Nie uwierzyłeś mi?? – chłopak zmierzył Evena zszokowanym i niedowierzającym spojrzeniem – A kto niby miałby odwagę i tupet podszywać się pode mnie??

- A-Ale... J-Ja... przepraszam! – Even, z braku lepszych pomysłów, skłonił głowę nisko. Wciąż siedział na łóżku, do pasa przykryty kołdrą, więc pewnie wyglądało to mało efektownie, ale co innego miał zrobić? I tak zresztą nie miał pojęcia jak traktować członka rodziny królewskiej. Do tego diabelskiej rodziny królewskiej.

- Za co takiego? – Lucyfer wybuchnął cichym śmiechem – I przestań, przestań. Nie lubię kiedy ludzie mi się kłaniają. Zresztą, tobie to akurat raczej ja powinienem się kłaniać.

- Huh? – Even zamrugał, zszokowany, podnosząc głowę – Dlaczego-

- W każdym razie! Możemy wrócić do tematu? Proszę, Even? To naprawdę ważne – chłopak spojrzał na niego błagalnie. Dlaczego, do cholery, król Piekieł odwiedził go w jego pokoju, obudził w środku nocy i do tego prosił jeszcze o jakąś przysługę?? Co on niby mógł dla niego zrobić??

- D-Dobrze – pokiwał tylko głową – Wasza wysokość...? Proszę pana...? J-Jak właściwie powinienem-

- Oh, to naprawdę nieistotne – Lucyfer zbył jego zmartwienia machnięciem ręki – Tu się ważą poważniejsze sprawy niż „odpowiednie" zwracanie się do mnie. Więc, wysłuchasz mojej prośby?

Even pokiwał głową, wciąż oszołomiony, nie mając pojęcia jak zachowywać się w obecności chłopaka. Mężczyzny? Właściwie jak powinien myśleć o kimś, kto wyglądał na jego rówieśnika, a w rzeczywistości żył może i miliardy lat?

- Więc, um... wracając do tematu... to prawda? – spytał Lucyfer – Te plotki o tobie i Sky'u?

- Są jakieś plotki o nas? – Even poczuł jak jego policzki rozgrzewają się z zażenowania. Co niby obchodziły króla plotki o jego domniemanych dobrych relacjach z białowłosym?

- Czy są? – zaśmiał się Lucyfer – Wszyscy o was mówią! Wiesz jak rzadko dochodzi do takich skandali? Związków ludzi i aniołów? Szczególnie, że chodzi o Sky'a!

- A co jest takiego szczególnego w Sky'u? – zdziwił się Even.

- O – Lucyfer zamrugał. Chwilę milczał, po czym zakrył sobie usta dłonią. Jego twarz wyrażała z sekundy na sekundę coraz większe niedowierzanie – On naprawdę musi cię lubić, co? – powiedział w końcu, a w jego oczach tańczyły iskierki podekscytowania.

- Um... - Even poczuł, że rumieni się jeszcze bardziej. Nie rozumiał dlaczego Lucyfer miałby się wtrącać w sprawy jego i Sky'a, nie mówiąc już o tym, że chyba przyszedł teraz czas, żeby zgasić entuzjazm króla. Jakikolwiek był powód jego zainteresowania Even x Sky, za chwilę miał on stracić znaczenie. Rzeczywistość rozczarowywała – My nie... nawet nie rozmawialiśmy od tygodnia... Sky... on w ogóle nie jest zainteresowany... n-nikim – zająknął się chłopak, bo słowo „mną" nie przeszło mu przez gardło.

- Hah, niemożliwe – Lucyfer zbył jego słowa chichotem – On po prostu... to nie tak, że on ci powie czy jest zainteresowany czy nie. Musisz go do tego zmusić.

- H-Haa? Ale... Ale to nie ma sensu... Poza tym ja... ja mam już kogo-

- Nie – przerwał mu Lucyfer – Nie-e. Nie kończ nawet tego zdania. Sky cię lubi, jestem tego pewny, a to pierwszy raz kiedy nie udało mu się tego przed wszystkimi ukryć. Bo wiesz, on się w sumie łatwo zakochuje, tylko, że jest dobry w nieokazywaniu tego... Twoim zadaniem natomiast – chłopak wycelował w Evena palec – jest sprawić, żeby ci to okazał. W ciągu najbliższego tygodnia.

- Że c- Ale- Ale...

- Rozumiesz? – Lucyfer uśmiechnął się, dotykając palcem wskazującym klatki piersiowej chłopaka – To moja prośba. Poderwij go zanim minie następny tydzień. To naprawdę bardzo, bardzo ważne.

- Ale to... nie w porządku! I do tego... to się nie uda! I jeszcze... w ogóle nie rozumiem co pan ma do tego i... w tydzień?? A co takiego jest za tydzień?? – Even nawet nie wiedział czemu najbardziej się dziwić.

- Za tydzień? – Lucyfer uśmiechnął się – Jego urodziny.

________________________________

Miałam dzisiaj kiepski dzień, więc pomyślałam, że wrzucę rozdział. Wasze komentarze zawsze mnie rozweselają :D Co myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro