Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVII - Raphael jest...

Even był wykończony. Treningi, nawet pod okiem Raphael'a, były ponad ludzkie siły. Co w sumie miało sporo sensu.

Chłopak odpiął pas z bronią, odłożył go do szafy, westchnął i rzucił się na swoje łóżko. Materac teoretycznie nie był najwyższej klasy, teraz jednak wydawał się najmiększą, najwygodniejszą rzeczą na świecie. Czując jakby jego ciało rozpłynęło się z ulgi na pościeli, Even nie miał siły, żeby myśleć. Jak to jednak bywa kiedy jest się całkowicie wykończonym i marzy się tylko o śnie, jego umysł postanowił mimo wszystko trochę jeszcze pobłądzić zanim się wyłączy.

Pierwszą rzeczą, która domagała się w jego głowie nieco uwagi, był Sky. Even odwiedził go tamtego dnia w szpitalu, zaraz po tym jak Raphael odprowadził go do pokoju, ratując przed zemstą Cassiel'a. Sky wtedy leżał w łóżku, nieprzytomny, ale lekarz twierdził, że następnego dnia powinien już dojść do siebie. Czy tak się jednak stało? Even nie widział białowłosego od tamtej chwili, a minął już cały następny dzień. Może powinien znów przejść się do oddziału medycznego?

Drugą rzeczą, o której nie mógł przestać myśleć, był Raphael. Chłopak pojawił się niczym cud, wybawiając go od tortur zafundowanych mu przez Cass'a, będąc do tego jedną z najmilszych, najsympatyczniejszych osób jakie Evenowi przyszło spotkać w Piekle. Nie, że Fynn i reszta nie byli najlepsi na świecie, po prostu Raphael z łatwością im dorównywał, mimo faktu, że był arystokratą. Może Even powinien przestać patrzyć na ludzi stereotypowo? W końcu Sky też był w porządku...

Even przewrócił się w łóżku na drugi bok.

...ale Sky nigdy by go nie pocałował. Właśnie tak. Sky nigdy, przenigdy nie spojrzałby na niego tak jak Raphael. Nie pocałowałby go, nie dotknął i nie uśmiechnąłby się do niego w taki sposób jak brat Cassiel'a. Bardzo to było zabawne, tak swoją drogą, że dwaj bracia byli dla Evena kompletnymi przeciwieństwami jeśli chodziło o uczucia. No, może „uczucia" było zbyt mocnym słowem, bo raczej nie powiedziałby, że Cass'a nienawidzi – w końcu dzieciak miał dopiero siedemnaście lat – a Raphael'a kocha – bo przecież to idiotyczne twierdzić coś takiego po dwóch dniach znajomości. W każdym razie, Even z pewnością mógł powiedzieć tyle, że widok młodszego z braci przywoływał na jego twarz wyraz podejrzliwości i niechęci, starszego natomiast – niekontrolowany uśmiech.

I z tym uśmiechem, Even niemal odpłynął do krainy snu, kiedy do rzeczywistości przywróciło go nagle pukanie do drzwi. Z jękiem podniósł się więc z łóżka i, zmuszając swoje obolałe ciało do ruchu, podszedł do drzwi i otworzył je.

Nie było warto.

- Czego chcesz? – mruknął Even, blokując wejście do pokoju ręką opartą o framugę.

- Teraz właśnie mi się odechciało – stwierdził Cassiel, stojący w korytarzu z rękami skrzyżowanymi na piersi, wyglądając na rozdrażnionego.

- Mów – Even przewrócił oczami, też zaplatając ręce na piersi.

- Nie wpuścisz mnie? – Cass zmrużył oczy, wyraźnie poirytowany.

- Po co? – Even tylko uniósł brew.

Cassiel zmierzył go spojrzeniem, rozejrzał się szybko po pustym korytarzu, po czym, nie zwracając uwagi na protesty Evena, sam wprosił się do pokoju.

- Wynoś się.

- Zamknij się i drzwi – odparował Cass, przysiadając sobie na łóżku Evena, zupełnie jak na własnym.

- Po co ta cała konspiracja? – mruknął Even, zamykając mimo wszystko drzwi. Zamiast jednak usiąść obok chłopaka, postanowił stać nad nim z nachmurzoną miną.

- Żadna konspiracja, po prostu... nie chcę, żeby mnie ktoś widział z tobą – burknął Cass.

Even przewrócił oczami.

- Więc czego chcesz? Streszczaj się i wynoś stąd. Chcę spać – warknął.

- Ja nic nie chcę – Cass wyglądał na trochę zirytowanego niesłusznym oskarżeniem – Ktoś po prostu... poprosił mnie o przysługę – dodał. Even przysiągłby, że w tamtym momencie policzki chłopaka nabrały nieco koloru. Natychmiast minęła mu złość. Teraz po prostu był zaciekawiony.

- No? Jaka to przysługa? I czemu ty w ogóle miałbyś komuś w czymś pomagać? – nie rozumiał.

- To nic takiego, po prostu... to twoje – powiedział Cass, wyciągając coś z kieszeni i rzucając tym w chłopaka.

- Haaa? – zdziwił się Even, łapiąc w powietrzu... parę rękawiczek? – Zaraz... - zmrużył oczy, przypominając sobie w jakich okolicznościach znalazł w mieszkaniu Vivianne skórzane rękawiczki. Pomyślał wtedy, że musiał je zostawić ten, kto zostawił też malinkę na jego szyi. Przeżył mały zawał serca na myśl, że tą osobą mógł być Cassiel, zanim przypomniał sobie, że przecież Sky przyznał się, że to jego robota. Ale w takim razie... czyje, do cholery, były rękawiczki? Sky'a? Może od Sky'a? Prezent urodzinowy? – Kto kazał ci je przekazać? – chciał wiedzieć.

- Nie wiesz? – zdziwił się Cassiel.

- Eeem... - Even poczuł się trochę głupio – Sky? – spróbował.

- Czemu niby Sky? – zdziwił się Cass.

- Nie wiem, po prostu... - Even przełknął ślinę i spuścił wzrok, czując jak jego policzki robią się cieplejsze. Nie tyle myślał, że to Sky, co chciał, żeby to był on. Gdyby rzeczywiście dostał od niego prezent, to byłoby... fajne.

- Nie Sky, idioto – Cassiel rozwiał jego marzenia w trzech słowach – Ten... dzieciak z czerwonymi włosami.

- Kuba?? – Even poczuł, że szczęka mu opada. Nie dlatego, że rękawiczki okazały się prezentem od Kuby, bo to nie było wcale szczególnie zaskakujące, tylko temu, że to znaczyło, że... - Kiedy ty go niby spotkałeś?? I czemu?? I czemu poprosił ciebie, żebyś mi je przekazał?? I w ogóle czemu... Nie zbliżaj się do niego – skończył, czując nagle ogromną potrzebę chronienia przyjaciela.

- Haaa?? – na twarzy Cassiel'a natychmiast odmalowało się oburzenie – Ja nie miałem z tym nic wspólnego. To on włamał się tutaj i przypadkiem na mnie wpadł. Nie mam z nim nic wspólnego – stwierdził, choć jego mina wyrażała coś nieco innego.

Dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?? Even poczuł, że cały się gotuje od środka. Od początku wiedział, że coś było nie tak. To jak Kuba wyrażał się na temat Cassiel'a było dziwne i niepokojące. A teraz nawet się spotkali! Cass i Kuba! No chyba nie! No chyba, do Diabła, nie!

- Słuchaj – Even przybrał najgroźniejszy wyraz twarzy do jakiego był zdolny i chwycił Cassiel'a za materiał białego stroju, żeby spojrzeć mu w oczy z bliska – Ani się waż zbliżać do niego, słyszysz? Kuba to niewinne, zajebiste, urocze, śliczne, inteligentne i dobre dziecko. Jeśli ważysz się go tknąć, osobiście cię zamorduję. Nieważne ile pójdę za to siedzieć. Rozumiesz?

Cassiel nie wykonał żadnego ruchu, żeby uwolnić się z uchwytu chłopaka.

- To dziecko, o którym mówisz ma piętnaście lat, nie pięć, wiesz? – powiedział tylko, lekceważąco – Poza tym, nie wiem w ogóle o czym ty mówisz. Wpadłem na niego przypadkiem i przyniosłem ci te głupie rękawiczki, a ty zamiast być wdzięczny, wydzierasz się po mnie. Zajebiście.

- Ta, jasne. Spotkałeś go „przypadkiem" – warknął Even.

- No przypadkiem, do Diabła! Czego ty ode mnie chcesz?? I czemu zachowujesz się jak jakaś nadopiekuńcza matka, ha? Poza tym dalej nie rozumiem z której strony widzisz jakiś powód, dla którego miałbym go spotkać nie przypadkiem. To człowiek, taki sam jak cała ta wasza cholerna rasa, która jest największą porażką Boga. To my zostaliśmy stworzeni jako pierwsi. Wy mieliście być nawet lepsi, ale zgadnij co? Sami to zjebaliście i teraz jesteście tylko nic niewartymi śmieciami, więc ja naprawdę nie wiem o czym ty do Diabła mówisz.

- Ja też nie wiem o czym ty, do Diabła, mówisz, ale ani się waż nazywać Kubę „śmieciem"! – warknął Even, niezainteresowany teraz historią ludzi i aniołów.

- Jest człowiekiem, więc musi nim być. To nie moja wina! – stwierdził Cass. Even wtedy doszedł do wniosku, że szala się przelała. Nie zastanawiając się nad tym, że nie ma żadnych szans z arystokratą, posłał w stronę twarzy Cassiel'a pięść. Chłopak chyba się tego nie spodziewał, bo cios sięgnął celu i, zanim obaj chłopcy zorientowali się co się dzieje, wylądowali razem na łóżku, wymieniając się ciosami jak para rozzłoszczonych dzieci, nie powstrzymując się nawet od ciągnięcia za włosy.

- Odwołaj to, co powiedziałeś! – wściekał się Even, obecnie z palcami zaplątanymi w czarnych włosach chłopaka, jeszcze jakimś cudem utrzymując go pod sobą.

- Ja nie wymyślam faktów, one po prostu są faktami! – odparował Cass, próbując zrzucić z siebie chłopaka – Ludzie są... gorsi od nas!

- W dupie mam czy tak myślisz! – warknął Even, próbując uderzyć znów Cassiel'a w twarz, ale nie będąc w stanie, bo ten unieruchomił jego rękę w mocnym uścisku – Po prostu nie nazywaj Kuby śmieciem!

- Haaaa?! To nie ma sensu! On jest jednym z was! – wściekał się Cass. W końcu udało mu się uwolnić spod chłopaka i teraz to on patrzył na niego z góry.

- I co z tego?! – Even wciąż walczył, mimo braku szans na wygraną. Złość nie przejmowała się różnicą w potencjałach bojowych – Nie widzisz, że ten chłopiec jest tobą oczarowany?! Ani się waż traktować go z góry! I, przede wszystkim, nie waż się go tknąć, bo zabiję!

- Haaaa?! Co ty... że niby... zaraz, tknąć?! Masz na myśli... haaaaaaaaaa?! – twarz Cass'a nagle przybrała odcień pomidora, a Even poczuł jak złość szybko z niego ulatuje. Naprawdę, znacznie łatwiej byłoby się wściekać, gdyby Cassiel nie był tylko zagubionym nastolatkiem, który nie wie czego chce. A tym najwyraźniej był, o czym mówił wyraz jego twarzy – Kuba jest człowiekiem, a ja nie sypiam z ludźmi, rozumiesz?? Nie obchodzi mnie czy on... czy... no, to, co powiedziałeś... w życiu nie tknąłbym człowieka, do Diabła! P-Poza tym... ja... - Cass wyglądał, jakby zabrakło mu słów. Przygryzł wargę i spojrzał na Evena niepewnie. Obaj już mieli chyba dość walki. Even leżał na łóżku z włosami wyglądającymi jakby przeszedł przez nie huragan, Cass siedział na nim, wyglądając niewiele lepiej - ...skąd mam wiedzieć? – odezwał się cicho młodszy chłopak – Skąd niby mam wiedzieć kto mówi prawdę? Skąd mam wiedzieć czy ludzie zasługują na gorsze traktowanie czy nie? Zawsze słyszałem, że tak jest! A potem pojawiasz się ty! I K-Kuba... i skąd ja niby mam wiedzieć kto ma rację? Co jest dobre, a co złe? Nie rozumiem! Skąd ja...

- Aah, jakie irytujące! – przerwał mu Even, zrywając się do siadu, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy na równym poziomie – Skąd masz wiedzieć? Zacznij myśleć, do cholery, a nie słuchać co inni sądzą! Skoro jesteś taki lepszy ode mnie we wszystkim, to czemu myślenie przychodzi ci tak ciężko, co?! – warknął, stukając chłopaka w skroń – Użyj tej cudownej rzeczy nazywanej mózgiem, hm? Wtedy porozmawiamy. A teraz zostaw mnie samego, bo chcę spać – dodał, czując jak po spadku adrenaliny opuszczają go wszelkie siły – Proszę – powiedział jeszcze.

- Huh? – Cassiel spojrzał na niego ze zdziwieniem - ...proszę?

- Tak – westchnął Even – Proszę, pozastanawiaj się nad rzeczami i proszę, daj mi spać. Te treningi mnie zabiją! – jęknął. Cass przyjrzał się mu krytycznie.

- Bo te treningi nie są zaprojektowane dla ludzi – powiedział – Ale cię nie zabiją. Nic poza demonami nie może cię zabić.

- Wiem, wiem... zaraz, nic? – Even zamrugał, zaskoczony, bo coś w wypowiedzi chłopaka przykuło jego uwagę – Sky coś wspominał, że są dwa sposoby, żeby umrzeć...

- Taa... - Cass w końcu postanowił zejść z Evena i usiąść normalnie na łóżku. Wzruszył ramionami – Tak naprawdę to nie wiadomo. To tylko plotki i teorie. Niektórzy twierdzą, że rzucenie się poza granicę świata zabija, niektórzy mówią, że granicy w ogóle nie ma, a jeszcze inni, że przestąpienie jej to przejście do jakiegoś innego wymiaru. Nie wiem. Zresztą, kogo to obchodzi? Przecież nikt nie chce umierać.

- No nie wiem... mnie wieczność trochę przeraża... - przyznał Even.

- Przeraża? – Cassiel spojrzał na niego z niezrozumieniem – Boisz się... żyć wiecznie? Ja bardziej boję się umrzeć... nie wyobrażam sobie jak to może wyglądać... nieistnienie – zmarszczył brwi.

- Hm... chyba mamy inną perspektywę, bo wychowaliśmy się w innych miejscach. Ja całe życie wierzyłem, że kiedyś wszystko się skończy, ty wręcz przeciwnie – Even wzruszył ramionami.

- Może... - zastanowił się Cass – Zaraz, czemu nagle zaczęliśmy rozmawiać o życiu i śmierci? – zauważył – Starczy nam chyba tego... socjalizowania się ze sobą. Teraz będę potrzebował tygodnia odpoczynku od twojego widoku, albo moje zdrowie ucierpi. Idę. I noś te rękawiczki czy coś, bo nie po to ci je przyniosłem, żeby leżały w szafie – stwierdził, po czym wstał, obrzucił jeszcze chłopaka spojrzeniem spod zmrużonych powiek i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Even potrzebował dłużej chwili, żeby zauważyć, że po jego ustach błąka się ledwie zauważalny uśmiech. Kiedy jednak zwrócił na to uwagę, natychmiast zmarszczył brwi i prychnął.

Głupi dzieciak.

***

Evenowi nie było dane się wyspać tamtego dnia. Nie minęło nawet pół godziny, kiedy pukanie do drzwi jego pokoju znów wyrwało go z tego błogiego stanu, gdy przekracza się granicę jawy i snu.

- Proszę! – krzyknął w poduszkę, bo nie miał siły już wstawać, szczególnie po wcześniejszej bójce z Cassiel'em.

- Heaven?

Tak znienawidzone przez chłopaka imię mogło paść z ust tylko jednej osoby i nie rozzłościć go.

Szybko poderwał głowę z poduszki.

- Sky? – spytał. Kiedy usłyszał pukanie spodziewał powrotu Cass'a, który może zapomniał mu o czymś powiedzieć, albo ewentualnie Raphael'a.

- Jak... idą ci treningi? – spytał Sky, wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi. Even podniósł się do siadu, żeby chłopak mógł usiąść.

- Eh... - Jak mu szły? – Sam nie wiem czy idzie mi tak źle, bo dopiero zaczynam, czy dlatego, że nie jestem aniołem, czy po prostu temu, że jestem w tym beznadziejny – westchnął.

- Dopiero zaczynasz – Sky pokiwał głową, zajmując miejsce na łóżku obok chłopaka – Nie martw się za bardzo postępami. Dopiero może po miesiącu będzie się dało stwierdzić czy masz jakiś potencjał czy nie. Co mówi twój nauczyciel?

- Ty jesteś moim nauczycielem – zdziwił się Even.

- Um... - Sky był chyba jeszcze bardziej zaskoczony. Przygryzł dziwnie wargę, poprawił włosy i wzruszył ramionami – Myślałem, że dobrze ci się ćwiczy z Raphael'em? – bardziej spytał niż oznajmił.

- No... t-tak... - Even poczuł się przyłapany. Nie wiedział jeszcze na czym, ale przyłapany – Ale... nie wiem, myślałem, że znowu będę ćwiczył z tobą jak wyzdrowiejesz... właśnie! Jak się czujesz?? – dopiero teraz przypomniał sobie o stanie w jakim ostatnio widział Sky'a.

- Ja? Dobrze, to było tylko cięcie od miecza – stwierdził chłopak lekceważąco – A to czy będę z tobą ćwiczył... to zależy od ciebie. Rozmawiałem już z Raphael'em. Powiedział, że trenowanie cię to żaden problem dla niego... - powiedział Sky, patrząc na chłopaka wyczekująco.

- Um... Naprawdę mogę zdecydować? – spytał Even, czując jak robi mu się sucho w gardle od niespodziewanie nałożonej na niego presji. Naprawdę miał wybierać między Sky'em a Raphael'em? I... dlaczego miał wrażenie, że Sky nie chce wcale być wybrany? Gdyby chciał dalej go trenować, mógłby po prostu nie wspominać o tym, że ma wybór. I do tego jeszcze rozmawiał o tym z Raphael'em... Może dlatego, żeby spytać go czy nie chciałby zostać jego trenerem na dłużej?... Pewnie tak... Sky pewnie miał mnóstwo innych rzeczy do roboty. Poza tym, nigdy przecież nie chciał, żeby Even w ogóle dołączył do Straży... - Ty... pewnie jesteś zajęty i w ogóle... - zaczął Even, bardzo niezręcznie – Raphael mówił, że ma dużo wolnego czasu i...

- Rozumiem – przerwał mu Sky – Przekażę twoją decyzję Raphael'owi i zgłoszę ją dowódcy. Chyba, że ty wcześniej spotkasz Raphael'a, wtedy sam mu powiedz.

- Eh? O-Ok... - Even poczuł dziwny spadek energii we własnym ciele, kiedy Sky tak szybko zgodził się na jego decyzję – Ale...

- Mogę cię jeszcze o coś zapytać? – Sky zdążył już wstać z łóżka, ale zatrzymał się jeszcze, żeby zadać pytanie. Even pokiwał głową – Czy Raphael... mówił lub robił coś... co by cię zaniepokoiło?

- Eh? – zdziwił się Even – Zaniepokoiło? Raphael? Niby czemu?

- Musisz wiedzieć o nim jedną rzecz – odpowiedział Sky. Wyraz jego twarzy był poważny – Raphael może się wydawać miły i ogólnie w porządku, i nie twierdzę, że taki nie jest, ale powinieneś wiedzieć, że dopiero pięć lat temu skończył się jego stuletni wyrok.

- Wyrok? – oczy Evena otworzyły się szeroko.

- Tak – przytaknął Sky – Został skazany na sto lat więzienia za morderstwo. Niektórzy twierdzą, że to był przypadek, inni, że wybryk niedojrzałego nastolatka, który nie rozumiał wagi swojego działania. Poza tym, nie chodzi o prawdziwe morderstwo. Zabił człowieka na Ziemi, co znaczy, że w rzeczywistości nikt tak naprawdę nie zginął, ale przerywanie ludzkiego życia przedwcześnie jest przestępstwem.

- Raphael jest... - słowo „morderca" nie chciało przejść Evenowi przez gardło – Żartujesz, prawda?

- Nie. Ale musisz też spojrzeć na to inaczej. To stało się sto lat temu. W dodatku Raphael jest... cóż, synem swoich rodziców. Tak jak Cassiel został wychowany, żeby nie szanować ludzkiego życia. Odkąd wyszedł z więzienia, nie utrzymuje kontaktu z rodziną poza Cass'em... Więc nie mówię, żebyś go skreślał, tylko myślę... że nie powinieneś do końca mu ufać, dobrze? – wyraz twarzy Sky nagle złagodniał. Even miał nawet wrażenie, że dostrzega w nim lęk – Po prostu... uważaj na siebie – powiedział jeszcze, po czym nagle odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.

***

Sky nie miał powodu opuszczać pokoju Heavena szybkim krokiem, nie mówiąc już o zmarszczonych groźnie brwiach, które były u niego oznaką, iż za wszelką cenę próbuje nie okazać swoich uczuć. Tylko, że o tym nikt nie wiedział. Wszyscy odsuwali się na bok, kiedy mijał ich na korytarzu. Pewnie myśleli, że jest wściekły. Tylko, że on wcale wściekły nie był, choć dałby wiele, żeby właśnie tak się teraz czuć. Złość była relatywnie przyjemna, dawała swoiste poczucie satysfakcji, że ma się w czymś rację, a druga osoba postępuje niesłusznie. Zamiast złości jednak, Sky czuł tylko dziwną pustkę i rozczarowanie, które sprawiały, że miał ochotę zamknąć się w swoim pokoju i schować pod kołdrą.

A więc Heaven naprawdę wolał Raphael'a. Rzeczywiście wolał spędzać czas z bratem Cassiel'a. Jak ten dał radę zaskarbić sobie sympatię chłopaka w zaledwie półtora dnia? W czym był lepszy od niego? Co się stało z oczarowanym spojrzeniem, którym Heaven obdarzył Sky'a w momencie kiedy pierwszy raz zobaczył jego twarz? Czy jego osobowość naprawdę wszystko psuła?... Najważniejszym jednak z tych wszystkich pytań, które bombardowały teraz świadomość Sky'a było: jakie to wszystko miało znaczenie?

Przecież on nigdy się nie zakochiwał.

_________________________________________

Nie podoba mi się ten rozdział :'c Postaram się bardziej z następnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro