XXIX - Przeznaczenie
Myśląc już o parodniowej przerwie od ćwiczeń i bliskim spotkaniu z przyjaciółmi, dokładając do tego jeszcze wizytę Lucyfera i jego dziwną prośbę, Even nie spodziewał się, że jego najbliższy tydzień będzie wyglądał właśnie tak. Patrząc z perspektywy czasu, powinien domyślić się, że raczej nic nie pójdzie zgodnie z jego planem w momencie, kiedy jeszcze tej samej nocy, może parę godzin po pożegnaniu z królem i powrocie do snu, głośny, przenikliwy dźwięk wyrwał go z łóżka i postawił do pionu. Hałas był rytmiczny, powtarzający się. Minęło parę długich sekund kompletnej dezorientacji zanim chłopak skojarzył dźwięk z czymś w rodzaju alarmu, który pamiętał z próbnych ewakuacji ze szkoły.
Pożar? – było pierwszą rzeczą jaka przyszła mu do głowy. Zaraz jednak uświadomił sobie, że dużo bardziej prawdopodobną opcją w miejscu, w którym się znajdował był kolejny atak demonów. Myśli chłopaka zdawały się biec w przyspieszonym tempie.
Nie ociągając się, Even zerwał się z łóżka, żeby otworzyć szafę, ekspresowo zrzucił z siebie luźne spodnie do spania, które mogłyby mu przeszkadzać w poruszaniu się, i założył te do ćwiczeń, zostawiając zwykły t-shirt, który nie mógł narobić zbyt wielu szkód, zapiął wokół bioder pas z bronią, po czym wybiegł z pokoju.
Na korytarzu roiło się od Strażników, biegających tam i z powrotem, nie zwracających na niego najmniejszej uwagi. Musiał jednak wiedzieć co się dzieje, więc zaczepił pierwszą lepszą osobę.
- Co to za alarm? – spytał pośpiesznie. Strażnik zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów.
- Wracaj do pokoju. Kandydaci nie walczą na froncie – stwierdził rzeczowym tonem, po czym ruszył znowu w swoją stronę. A więc chodziło o demony. Even poczuł jak jego wnętrzności ściskają się z nerwów. Jego treningi trwały dopiero tydzień. Ani trochę nie znał się na walce. Kiedy jednak stanął mu przed oczami obraz demonów atakujących ludzi i Strażników poświęcających im ułamek swojej uwagi, bardziej przejętych ochroną swoich rodzin i pobratymców, poczuł, że musi coś zrobić. Nie mógł po prostu położyć się spać w takiej sytuacji. Zresztą, i tak demony nie mogły go skrzywdzić.
- Even!
Chłopak obrócił się zaskoczony w stronę znajomego głosu.
- Raphael – pierwszym odruchem Evena było uśmiechnąć się na widok znajomego chłopaka, który mógł pomóc trochę w zorientowaniu się w sytuacji. Chwilę później jednak przypomniał sobie słowa Sky'a. To, co białowłosy twierdził na temat Raphael'a.
- Co tu robisz? – odezwał się ciemnowłosy, podbiegając do Evena. Był już przygotowany do walki, pas na broń oplatał jego biodra, zestaw noży lśnił w słabym świetle – Nie powinieneś brać udziału w walce.
- Ale – Even przełknął ślinę, rozdarty między zaufaniem, które zdążył zbudować sobie u niego Raphael, a wątpliwościami, które zasiał w nim Sky – usłyszałem alarm, więc wyszedłem. Nie wiedziałem co się działo. I w ogóle, myślę, że powinienem się na coś przydać. Co z tego, że nie umiem walczyć, skoro wiem, że nic nie może mi się stać?
- Nie możemy być tego pewni, Even. Nie wiadomo jeszcze tak naprawdę skąd masz Barierę. Najlepiej będzie, jeśli zostaniesz... - Raphael wyglądał na zmartwionego.
- Czymkolwiek ta cała Bariera jest, na pewno działa! Już dwa razy spotkałem demony. To nie może być przypadek, że mnie nie zaatakowały. Co, uznały, że mi odpuszczą, bo mam fajne włosy? – parsknął Even.
- Tak, wiem, ale... - Raphael zawahał się – Może masz rację... podobno atak jest poważny. Ponad dwudziestka demonów wtargnęła do miasta... może rzeczywiście przyda się każda pomoc... - chłopak przygryzł wargę – Ok, chodź ze mną – zdecydował w końcu, ruszając korytarzem. Even, po krótkim wahaniu, podążył za nim.
Parę minut później, opuścili budynek mieszkalny i znaleźli się na tyłach siedziby, osłonięci przed wzrokiem innych głębokim cieniem, bo z powodu nocnej godziny nie wszystkie lampy oświetlały tereny Straży.
- Ok – odezwał się Raphael – Wyjdziesz tędy – wskazał na niewielką furtkę w tylnym murze otaczającym siedzibę – Nikt nie może widzieć jak wychodzisz, bo oficjalnie ci nie wolno, dobrze?
- Pewnie – przytaknął Even, rozumiejąc sytuację. A jednak się wahał.
- Coś nie tak? – zaniepokoił się ciemnowłosy.
- Nie, nie, wszystko ok – mruknął Even, ale wciąż nie mógł pozbyć się tego dziwnego odczucia – Idę... – stwierdził w końcu, dochodząc do wniosku, że stanie tam w nieskończoność może tylko zaszkodzić. W końcu zatrzymywał Raphael'a, który mógłby już walczyć na froncie.
- Dobrze, więc... - Raphael uśmiechnął się do niego, po czym podszedł o krok. Even na tyle nie spodziewał się tego, co chłopak chciał zrobić, że zareagował odruchowo.
Odepchnął go, zanim ten zdążył pocałować go na pożegnanie.
- Even? – na twarzy Raphael'a odmalował się niepokój i lekki ból – Co się stało? – spytał cicho.
- Nic... - chłopak przygryzł wargę – Nie ma teraz na to czasu, powinniśmy-
- Even, nie. Powiedz mi o co chodzi – Raphael nie odpuszczał – Czy to ma związek z... - zawahał się, spuszczając wzrok - ...słyszałeś, tak? Ktoś ci powiedział.
- O czym? – spytał Even odruchowo. Wiedział jednak dobrze o czym chłopak mówił. Nie wiedział tylko jeszcze co sądzi na ten temat.
- Ktoś ci opowiedział co... co kiedyś zrobiłem, prawda? – mówienie wyraźnie przychodziło Raphael'owi z trudem – Even – spojrzał na chłopaka błagalnie – Ja wiem jak to brzmi i co teraz pewnie o mnie myślisz... ale ja... spędziłem w więzieniu ostatnie sto lat... Uwierz, miałem dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć... Uh, byłem takim głupim dzieciakiem – jęknął, a w kącikach jego oczu pojawiły się łzy – Boisz się mnie teraz? – szepnął, nie patrząc chłopakowi w oczy.
- N-Nie... - Even nie był tak pewny swoich słów, jakby chciał – Ale... Nie rozumiem dlaczego – szepnął, przygryzając wargę. Może i nie było teraz czasu na rozmowy, ale Raphael miał rację. Trzeba to było rozwiązać – Dlaczego to zrobiłeś? – spytał, usiłując pochwycić wzrok chłopaka, który wpatrywał się z uporem w swoje buty.
- ...nie wiem... - odpowiedział w końcu Raphael, ledwie słyszalnym głosem.
Even nie mógł powstrzymać delikatnej fali gniewu na to stwierdzenie.
- Raphael... zabiłeś człowieka i jedyne, co masz do powiedzenia, to „nie wiem"? – spytał, przełykając ślinę, jakby próbował przełknąć gorycz i lęk.
- Nie, ja... j-ja... Even, ty nic nie rozumiesz... - ciemnowłosy chłopak w końcu podniósł wzrok i spojrzał mu w oczy. Z błaganiem – Ja wiem, że to był błąd! Rozumiem to... teraz to rozumiem... Wtedy... - Even poczuł jak jego gniew słabnie, kiedy dostrzegł w oczach chłopaka łzy – Nie znasz moich rodziców, nie wiesz jak to jest, kiedy... kiedy odkąd pamiętasz wmawiają ci, i to ludzie, którym ufasz najbardziej na świecie, wmawiają ci, że ludzki gatunek jest gorszy. Nawet nie tyle gorszy, co po prostu zły. Moja matka jest przekonana, że ludzie to prawdziwe źródło zła tego świata czy jakieś inne brednie. Nie wiem, nie rozmawiałem z nią odkąd wyszedłem z więzienia... więc ja wiem, Even, że możesz tego nie rozumieć i nie być w stanie sobie wyobrazić jak można zrobić coś takiego i ja też już teraz nie mogę! Ale zrobiłem to, sto pięć lat temu, i nie było dnia, w którym bym nie żałował i nocy, którą normalnie bym przespał... Nigdy nie spotkałem tego człowieka... To była jakaś dziewczyna, może dwudziestoletnia. Pamiętam, że miała blond włosy... Pamiętam jej twarz, jakby ktoś wyrył mi ją pod powiekami i... chciałem ją przeprosić, chciałem prosić o wybaczenie, ale nigdzie jej tu nie ma. Pewnie trafiła na górę... Zresztą, nieważne... Even, proszę, błagam – jedna z łez stoczyła się po policzku Raphael'a – Proszę, daj mi jedną szansę... tylko jedną! Proszę cię... - błagał, a Even nie mógł już tego znieść. Widok płaczącego Raphael'a poruszył go, niemal jego samego przyprawiając o łzy.
- To byłoby okrutne nie dać komuś szansy się poprawić... - powiedział cicho, po czym podszedł do chłopaka i objął go. Usłyszał, jak ten pociąga nosem.
- ...dziękuję... - szepnął Raphael, przytulając Evena mocniej – Jesteś pierwszym, który... po prostu... dziękuję...
Even odsunął się odrobinę, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy, które wciąż błyszczały od łez. Dostrzegł w nich delikatny cień radości.
- Będzie dobrze – uśmiechnął się Even, ujmując twarz Raphael'a w dłonie – Wybaczenie wymaga czasu. Ja nie znałem cię wcześniej, inni tak. Ale oni w końcu też dadzą ci drugą szansę – powiedział, po czym stanął na palcach, żeby złożyć na ustach chłopaka pocałunek. Smakował słono – A teraz naprawdę musimy już iść...
- R-Racja... tak, tak, to ja... ja wyjdę przodem, a ty... - Raphael otarł resztki łez brzegiem rękawa, po czym uśmiechnął się – To ja lecę... odkupywać swoje grzechy – dodał, po czym odwrócił się – Uważaj na siebie – dodał, po czym odbiegł.
Even stał chwilę nieruchomo, patrząc jak chłopak oddala się, wyciągając po drodze miecz zza pasa. Czy to dziwne, że miał wrażenie, że rozmowa o zabijaniu ludzi i więzieniu zbliżyła ich do siebie jak nic innego? – zastanawiał się, chociaż nie powinien zaprzątać sobie tym teraz głowy. Otrząsając się więc z własnych myśli, ruszył w kierunku tylnej furtki, którą wskazał mu Raphael. Stawiając kolejne kroki, czuł jak staje się coraz bardziej świadomy swojego przyspieszonego oddechu, bicia serca, potu na skórze, szczękających ostrzy broni zatkniętej za pas. Co mu tak właściwie odbiło, żeby pchać się w sam środek morderczej bitwy z potworami, kiedy dziesiątki Strażników, prawdziwych Strażników, były po stokroć bardziej użyteczne od niego? – zadał sobie pytanie, opuszczając tereny siedziby i wkraczając do miasta.
Miasta wypełnionego krzykami przerażenia i chaosem.
***
Kuba wiedział, że jest środek nocy i nie powinien włóczyć się o tej porze sam po mieście. Cały dzień jednak szukał jednej bardzo ważnej części do laptopa na rynku, po czym kiedy wreszcie ją znalazł i kupił, wypadła mu gdzieś z kieszeni. Uznał, że cały dzień jego poszukiwań nie może się zmarnować, więc postanowił przejść cały plac targowy i zajrzeć w każdy możliwy kąt, żeby odnaleźć zgubę. Kiedy w końcu mu się to udało, niemal nad ranem, był wykończony. Chciał już tylko wrócić do domu – czy raczej starego mieszkania Vivianne i obecnego mieszkania Evena... który teraz i tak miał swój pokój w Straży, więc w sumie...
I właśnie kiedy tak sobie rozmyślał o nieistotnych rzeczach, to się stało. Na początku pomyślał, że ma przewidzenia ze zmęczenia. Kiedy jednak dotarło do niego na co patrzy, rozbudził się natychmiastowo, a z gardła wydobył mu się okrzyk, do którego nie wiedział, że był zdolny.
Olbrzymia i obrzydliwa masa cienia, macek i długich kłów zastała go w jednej z pomniejszych, wąskich uliczek. Natychmiast wróciły do niego wspomnienia z Portierni. Wspomnienia chwil, w których poznał ból. Uderzenie łokciem w stół czy palcem u stopy w kant były jedynymi wyobrażeniami jakie chłopak miał wcześniej na temat „bólu". Ten jednak, kiedy przyszło do prawdziwie poważnych obrażeń, okazał się czymś zupełnie innym. Nie sprawiał, że miało się ochotę kląć czy płakać. Miało się ochotę umierać. A Kuba nie chciał umierać.
Potrzebował sekundy, żeby odwrócić wzrok od stojącego może dwadzieścia metrów od niego potwora i rzucić się biegiem w przeciwną stronę. Potykając się i krzycząc jedynie w swojej głowie, chłopak wypadł na nieco większą ulicę, która roiła się teraz od ludzi, mimo późnej pory. Gdzieniegdzie można było dostrzec Strażników w swoich białych strojach, kierujących ewakuacją mieszkańców i niektórych walczących z demonami.
Między ludźmi, jak Kuba uznał, wcale nie było bezpieczniej, bo i tu roiło się od demonów, prawdopodobnie przyciąganych ludzką energią. Spanikowany więc, nie mając pojęcia, która droga ucieczki jest tą najlepszą, chłopak po raz pierwszy w życiu zdał się instynkt, wybierając właściwie na chybił trafił jedną z pomniejszych uliczek. Gdy się w niej znalazł, wciąż biegnąc ile sił w nogach, krzyki i ogólny hałas dochodzący z centrum miasta zaczęły stopniowo cichnąć. Może jakimś cudem wybrał dobrze?
I może właśnie tak było. Może znalezienie się w tamtej uliczce o tamtej konkretnej porze było mu pisane. Jeśli w ogóle jakaś forma przeznaczenia istniała w świecie, może właśnie wbiegnięcie w tą uliczkę było przeznaczeniem Kuby.
Nie zdążył oddalić się od centrum miasta zbyt daleko, zanim był zmuszony zatrzymać się w swoim szaleńczym biegu. Widok przed nim wywołał w nim dwie sprzeczne ze sobą reakcje. Uciekaj. I zostań. Co powinno zrobić się w takiej sytuacji? Gdy wszystko w tobie każe ci włożyć całą swoją energię w dwie zupełnie różne rzeczy?
Wahał się trochę zbyt długo. Te parę sekund niezdecydowania mogło zafundować mu w przyszłości lata wyrzutów sumienia. Liczyła się jednak przede wszystkim ostateczna decyzja. Wbijając paznokcie w skórę dłoni, Kuba zmusił się do przezwyciężenia wewnętrznego konfliktu. Kiedy postawił już pierwszy krok w przód, reszta przyszła mu dużo łatwiej.
- Uważaj! – krzyknął, tuż przed tym jak rzucił się przed siebie, żeby odepchnąć może czternastoletnią dziewczynę, stojącą jakby zmrożona strachem przed demonem, który właśnie wypuścił w jej stronę jedną ze swoich macek.
Świadomość uderzenia przyszła szybciej niż ból. Ten moment przerażenia przed tym, co miało nadejść był gorszy od samej paraliżującej fali cierpienia, która ułamek sekundy później dotarła do zmysłów chłopaka. Nie będąc w stanie się dłużej poruszać, Kuba upadł bezwładnie na ziemię. Jedyne na czym mógł się skupić, to ból i rozmyte obrazy docierające do niego spod przymrużonych powiek. Nie wiedział nawet gdzie oberwał. Tak samo jak wtedy w Portierni, bolało go absolutnie wszystko, aż po koniuszki palców. To musiało być działanie trucizny.
Nie chciał patrzeć. Wiedział, że demon nie zostawi go w tym stanie. Nie chciał patrzeć na swoją nadchodzącą śmierć. Ale patrzył.
Widział jak rozmazany cień zbliża się agonicznie powoli w jego stronę. Jak zabiera coraz większą część jego pola widzenia. Kiedy już chłopak był pewny, że w ciągu najbliższych kilku sekund wszystko się skończy, usłyszał krzyk. Nie bólu czy strachu jak wcześniej w centrum. Głos był cienki... dziewczęcy? I drżący, ale głośny. Brzmiał jak... prowokacja??... Dopiero po dłuższej chwili Kuba rozpoznał słowa. Zabawne, biorąc pod uwagę, że to pierwszy raz od roku, kiedy słyszał swój własny język.
- Chodź tu, skurwysynu! – krzyczała dziewczyna, którą Kuba tak bohatersko ocalił chwilę wcześniej przed pewną śmiercią z rąk demona. Czy na mózg jej padło, żeby tak marnować jego poświęcenie? – Tutaj! Hej! Tak, ty! Ty obślizgła ośmiornico!
- ...n-nie... - Kuba chciał się odezwać, ale z jego gardła wydobył się ledwie szept. W końcu leżał na drodze we własnej krwi, sparaliżowany demoniczną trucizną. Czego się niby spodziewał?
Taktyka dziewczyny podziałała. Rozmyta sylwetka demona zniknęła z oczu Kuby, który ostatkiem sił obrócił głowę w drugą stronę, żeby zobaczyć potwora rzucającego się w pościg za oddalającą się dziewczyną. Nie wiedział jaki to miało sens. I tak miał małe szanse przeżycia. Nie mógł jednak nie poczuć wszechogarniającej fali wzruszenia, kiedy dotarło do niego, że ktoś, zupełnie obcy, poświęcił swoje bezpieczeństwo, a może nawet i życie, żeby go uratować. Pomyślał wtedy, że umieranie z taką pozytywną myślą nie było wcale takie złe. Na pewno lepsze od jego pierwszej śmierci, tak głupiej i trywialnej. Teraz przynajmniej odchodził, bo zrobił coś dobrego.
Dziwnie jest godzić się ze śmiercią w wieku piętnastu lat. Kiedy jednak przeżyło się już jedną i bardzo bliskie spotkanie z drugą, poznało się dwa zupełnie różne światy, niesamowitych przyjaciół i nawet kilka nieodwzajemnionych miłości, nie było chyba tak źle. Niektórzy żyli sto lat i doświadczali mniej. Co z tego, że potem pewnie spędzali resztę wieczności w Niebie? Kuba wolał nie psuć sobie momentu tą myślą.
Jego moment został jednak zepsuty czymś zupełnie innym.
Usłyszał kroki. Powolne, brzmiące na ludzkie, kroki. Zmusił się jeszcze raz, żeby uchylić powieki. Niewiele widział. Trucizna i ból rozmazywały obraz.
Kroki zatrzymały się bardzo blisko. Teraz chłopak mógł dostrzec już czyjąś sylwetkę. Zamrugał, żeby choć trochę wyostrzyć obraz. Dwie rzeczy zwróciły jego uwagę. Jasny strój. I czyste ostrza zatknięte za pas.
Chciał powiedzieć „pomocy", ale nie mógł zmusić swoich ust do poruszenia się. Wtedy sylwetka pochyliła się nad nim.
- Hm... Mocno oberwałeś – usłyszał Kuba, choć głos, jak i wszystko wokół, brzmiało na przytłumione. To chyba szum krwi w jego żyłach wszystko zagłuszał – Raczej nie przeżyjesz dłużej niż z pół godziny... - mówił dalej nieznajomy. Potem westchnął. Wyprostował się. Jego kroki zaczęły się oddalać. Bez pośpiechu.
_______________________________________
Rozdział taki krótszy, bo nie miałam za bardzo czasu w tym tygodniu :<
Co myślicie? :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro