XXII - Cechy głównego bohatera
- Bo chciałbym wstąpić do Straży – powiedział Heaven, a Sky omal nie upuścił trzymanego noża.
- Co? – spytał odruchowo.
- Chcę zostać Strażnikiem. Dlatego pytałem czy pasowałyby mi białe ciuchy – powtórzył Heaven, ale jego słowa wciąż nie miały sensu. Czy może raczej, ich treść nie chciała go nabrać w umyśle Sky'a.
- Nie możesz – odpowiedział. Sekundę później uświadomił sobie, że miał ogromne szczęście, że nie ubrał swoich myśli w inne słowa. Nie chciał przecież, żeby Heaven dowiedział się jak bardzo martwi się o niego. Lepiej, żeby myślał, że chodziło jedynie o zasady – Ludzie nie zostają Strażnikami – dodał więc.
- Kiara mówiła co innego – nie zgodził się chłopak, mrużąc oczy jakby wykrył jego nieszczerość.
- Kiara?
- Twoja przełożona?
- Dlaczego- Co- - Sky nie mógł skonstruować zdania. Dlaczego Kiara miałaby rozmawiać z Heavenem na takie tematy? – Co ci powiedziała? Dlaczego?
- Nie wiesz? Nawet Cassiel o tym wspominał. Kiedy wyjechałem z miasta, dziś rano, zaatakował mnie demon. To znaczy... nie zaatakował. Stało się to samo, co wtedy podczas Festiwalu. Kiara była przy tym i potem proponowała mi wstąpienie do Straży – tłumaczył chłopak. Sky miał ogromną ochotę schować twarz w dłoniach, cisnąć wciąż trzymanym sztyletem o przeciwległą ścianę, albo rzucić się do walki z dziesiątką demonów. Powstrzymał się od każdej z tych rzeczy.
- Heaven... - zaczął, ale właściwie nie wiedział jak kontynuować – Kiara... nie skłamała... czasem, w wyjątkowych przypadkach... ludzie mogą dołączyć do Straży... tylko po co? – zdecydował się w końcu na szczerość – Po co ryzykować? Dlaczego miałbyś narażać swoje życie? Zostaw to tym, którzy się do tego nadają. Najsilniejszy, najsprawniejszy człowiek nigdy nie będzie w stanie mierzyć się w walce z arystokratą. Jak więc ktoś taki jak ty, zwyczajny człowiek, bez doświadczenia we władaniu bronią, miałby zabijać demony?
- Myślę, że fakt, że demony mnie nie dotykają daje pewną przewagę, nie sądzisz? – po wzroku, którym mierzył go chłopak, Sky domyślał się, że jego własne zdanie raczej się nie liczy. Tylko skąd nagle wzięła się w Heavenie taka determinacja?
- Heaven... dlaczego? Po co ci to? Dla pieniędzy? Prestiżu? – spytał Sky, nie rozumiejąc.
- Mówisz poważnie? – oczy chłopaka otworzyły się szeroko. Nagle uderzyło Strażnika jak bardzo niebieskie były. Gdyby swoje własne przyrównał do nocnego, Ziemskiego nieba, tęczówki Heavena przypominały jego czysty, letni odpowiednik w pełni słońca. Zabawne, biorąc pod uwagę co jego imię oznaczało w jednym z jego ojczystych języków – Dla pieniędzy? Myślisz, że decydowałbym się na coś takiego dla pieniędzy? – pytał chłopak, z niedowierzaniem. Odpowiedź brzmiała, czy raczej brzmiałaby, gdyby nie to, że zniechęcenie chłopaka było istotne: oczywiście, że nie. Sky nie posądzałby o to Heavena. Nie pasowało to do niego, ani odrobinę.
- A jaki inny miałbyś mieć powód? To bez sensu, ryzykować życie dla czegoś tak trywialnego jak-
- Sky, przestań – przerwał mu Heaven – Wiesz, że nie o to mi chodzi. Nie chcę pieniędzy ani prestiżu. Nie zależy mi nawet tak bardzo, żeby nosić te fajne ciuchy...
- Ciuchy? – Sky pokręcił głową z dezaprobatą i niedowierzaniem.
- Oh, no weź! Są fajne... w każdym razie, nie o to przecież chodzi! – Heaven zaczynał wyglądać na rozdrażnionego podejściem Sky'a.
- Dobrze, dobrze... o co w takim razie? – poddał się chłopak.
- Po prostu... spójrz na nich – odpowiedział Heaven, a Sky zmarszczył brwi, zagubiony, zanim zorientował się, że chłopak wskazuje na śpiących na kanapie Fynna, Collina i skupionego na jakichś swoich sprawach Kubę.
- Nie rozumiem... - pokręcił głową.
Heaven westchnął.
- Kuba niemal dzisiaj zginął... - zaczął – Ja nigdy... nigdy przedtem nie czułem się w podobny sposób. Jakby... nigdy nie byłem tak przerażony. Jak pomyślę sobie, że to mogłoby się powtórzyć, że on, lub ktokolwiek z nich... – chłopak wskazał szerokim gestem wszystkich obecnych w pomieszczeniu – ...miałby zostać ranny, albo zginąć...
- Nie musisz się o nich martwić. Zadbamy o ich bezpieczeństwo- - chciał powiedzieć Sky, ale chłopak nie pozwolił mu dokończyć.
- Wiem, ja... wiem o tym. Po prostu... kiedy pomyślę o Cassiel'u... i innych takich jak on...
- Nie wszyscy są tacy jak on – tym razem to Sky wszedł mu w słowo.
- Tak, wiem, ale nie w tym rzecz... Bo wiesz, on miał trochę racji...
- Cassiel? – Sky musiał upewnić się, że się nie przesłyszał.
- Tak, bo on... To, co powiedział. Że wstąpił do Straży, żeby chronić swoich, nie nas. Nie ludzi... To ma sens. Tu nie chodzi nawet o to czy ktoś jest dobrą osobą, jak ty, czy kimś takim jak on... Wszyscy odruchowo, instynktownie stawiamy swoich na pierwszym miejscu – tłumaczył Heaven. Sky rozumiał jego słowa, ale wciąż uważał je za przesadę. Tak rzadko zdarzało się, żeby ktoś zginął z rąk demonów... - To naturalne, że twój... gatunek? Rasa? Nie znam się na tym... W każdym razie, mam na myśli to, że to normalne i wcale nie zaskakujące, że w pierwszej kolejności myślicie o bezpieczeństwie swoich ludzi, nie... nas. Nie ma w tym nic złego, po prostu... pomyślałem... że przyda wam się ktoś dla przeciwwagi. Wiem, że ja sam pewnie nic nie zdziałam, ale... sam nie wiem. Czuję, że po prostu chcę spróbować – po skończeniu swojej przemowy, chłopak przygryzł wargę i spojrzał na Sky'a z czymś, co wyglądało na nadzieję wypisanym na twarzy – Rozumiesz mnie?
Sky potrzebował głębokiego oddechu.
Skończył polerować swoje ostrza, odłożył je na swoje miejsce przy pasie z bronią, westchnął i w końcu spojrzał Heavenowi w oczy.
- Nie zabronię ci wstąpić do Straży, jeśli tego właśnie chcesz. Bariera upoważnia cię do ubiegania się o miejsce w szeregach – przyznał – Ale zastanów się nad tym dłużej. Będziesz musiał trenować walkę mieczem i nożem. Pewnie zostaniesz ranny, według ziemskich standardów śmiertelnie ranny, podczas samych tylko ćwiczeń, jak każdy z nas. Tylko, że tobie będzie trudniej. Podczas treningów nie będziesz walczył z demonami, które cię nie dotkną, a upadłymi aniołami, które, jak ich znam, nie dadzą ci forów. Rozumiesz? To będzie trudne, męczące i bolesne. Ale nie mogę ci tego zabronić. Nikt nie może.
- Świetnie! – oczy Heavena rozbłysły, jakby tylko czekał na pozwolenie, a reszta wypowiedzi zupełnie go nie interesowała.
- Heaven... - Sky już żałował swoich słów.
- Dam sobie radę. A jak nie... to nie i tyle. Wtedy wrócę do... o cholera! – wyraz twarzy chłopaka nagle zupełnie się zmienił – Mój zespół... - jęknął, chowając twarz w dłoniach – Zapomniałem... Będę musiał odejść z zespołu, prawda? – Sky nie spodziewał się, że zobaczy kiedyś Heavena na skraju łez z tak trywialnego powodu.
- Um... - zawahał się. Może gdyby powiedział, że posiadanie innej pracy, gdy należy się do Straży jest zabronione, to chłopak by sobie odpuścił? – Niekoniecznie... - wymamrotał jednak, zupełnie się już poddając. Heaven pewnie i tak nie przetrwa tygodnia treningów i zrezygnuje, więc nie było się czym martwić. Za żadne skarby chłopak nie przyznałby sam przed sobą, że wahał się w swoich odpowiedziach dlatego, że myśl o spędzaniu z Heavenem więcej czasu z powodu wspólnej pracy była... - Możesz należeć do zespołu, jeśli chcesz... Ale zdecydowanie będziesz miał mniej czasu, więc będziesz musiał wziąć to pod uwagę – skończył, godząc się ze swoją porażką. Przegrał z entuzjazmem i uporem chłopaka, przede wszystkim jednak, przegrał z samym sobą.
Przegrał z myślą, że praca u boku Heavena mogłaby być znacznie przyjemniejsza niż do tej pory.
***
Lucyfer nigdy nie myślał o czasie jako czymś ograniczonym jakimikolwiek ramami. Pamiętał początek, swoje narodziny, ale nigdy przez głowę mu nie przeszło, że kiedykolwiek doczeka końca. Nie myślał o tym, nie rozważał tego. Być może to był błąd. Lecz tu pojawia się pytanie: czy gdyby rozmyślał na ten temat dniami i nocami byłby w stanie cokolwiek zdziałać? I czy zadawanie sobie teraz tego pytania miało jakikolwiek sens?
Koniec się zbliżał. I była to zupełnie nowa, obca myśl. Nie pasująca do niczego, czego do tej pory doświadczył. Ta prosta myśl, że gdzieś daleko, być może dalej niż jakikolwiek człowiek byłby w stanie sobie wyobrazić, w przyszłości leżał właśnie koniec. Kres czasu. A więc i śmierć.
Lucyfer westchnął i odłożył list, który otrzymał tego popołudnia od jednego z wyższych rangą członków Straży Królewskiej. Kiara. Jedna z jego zaufanych towarzyszek dawnych czasów. Nie mógł zbyć jej spostrzeżeń i dalej wmawiać sobie, że nic niepokojącego się nie działo.
Konieczność ogłaszania podwyższonego zagrożenia atakiem dwa razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Inwazja demonów podczas Festiwalu. Oblężenie Hadesu przed dziesięcioma laty.
Nie można już było zaprzeczać prawdzie. Śmierć po nich szła. Powoli, czając się w mroku, unikając światła, jednocześnie do niego lgnąc. Oczywiście, będzie stawiał opór. Straż, a w przyszłości może nawet i wszyscy mieszkańcy Piekła, będzie walczyć do samego końca. Czy będą jednak w stanie odeprzeć nasilające się ataki? Czy Niebo przyjdzie im z pomocą, jeśli ich opór zostanie przełamany? Czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Najwidoczniej życie nie było wieczne.
Ze zdziwieniem, władca Piekła uświadomił sobie, że jego oddech odrobinę drży.
Śmierć - za setki, tysiące lub nawet miliony lat – okazała się jednak nieunikniona. Życie mogło przetrwać długo, nawet bardzo długo. Nie można już było jednak stwierdzić, że czas był nieskończony. Ciemność, zduszona, zdeptana, schowana głęboko pod światem, kiedyś miała wydostać się na wolność. Tysiąc trzysta pięter. I dodatkowe sześćdziesiąt sześć poniżej poziomu Ziemi. Niewątpliwie czasu było jeszcze dużo. Ostatnie tchnienie światła zginie pewnie dopiero za miliony lub nawet miliardy lat. Ostatnie tchnienie światła ostatecznie i nieubłaganie jednak umrze. Lucyfer naprawdę potrzebował teraz czegoś co podniosłoby go na duchu. Wizyty przyjaciela, jakiejś dobrej nowiny. Czegokolwiek...
- Wasza wysokość! – mężczyzna drgnął, omal nie spadając ze swojego fotela przed kominkiem.
- Tak? – spytał, usiłując przywrócić myśli do bardziej przyziemnych, doczesnych spraw.
- Otrzymaliśmy wiadomość z centrali Straży, panie – zameldował służący, na którego twarzy malował się niepokój.
- Co znowu? – spytał król, obawiając się odpowiedzi. Czyżby kolejne złe wiadomości? Czy los naprawdę uwziął się tego dnia przeciwko niemu?
- Dzisiejszego popołudnia zgłoszono atak demonów – odpowiedział służący.
Lucyfer nie rozumiał.
- Przecież to normalne podczas podwyższonego zagrożenia atakiem... - uniósł brwi.
- Tak, panie. Problem w tym, że... - służący zawahał się - ...demony... zaatakowały Portiernię, wasza wysokość.
- Portiernię?! – wykrzyknął zszokowany Lucyfer, a chłopak przekazujący wiadomość aż skulił się z zaskoczenia – Jakim cudem... Przecież... Oh, nie... nie, nie, nie... - powtarzał król, chowając twarz w dłoniach. Czyżby czasu było jeszcze mniej niż się spodziewał?... – Uh, a... A co z mieszkańcami? – przypomniał sobie nagle i poderwał głowę, zaniepokojony.
- Um... - służący wyglądał na co najmniej zszokowanego widokiem swojego pana z tak przejętym wyrazem twarzy – Wszyscy przeżyli. Dzięki interwencji panicza Cassiel'a oraz pańskiego syna...
- Mojego syna? – zdziwił się Lucyfer – A co on tam robił?
- Um, z tego, co wiem... ch-chyba eskortował kogoś do Portierni... - służący wyraźnie nie pisał się na więcej niż przekazanie informacji i zmycie się Diabłu z oczu, sądząc po jego lekko przestraszonej minie i nerwowym przygryzaniu wargi.
- Oh, no tak... Dobrze, dobrze... możesz już iść. Dziękuję za wiadomość – Lucyfer odesłał posłańca, po czym rzucił się z powrotem na swój fotel, przymykając oczy. Głowa znów go bolała, jak za każdym razem, kiedy się czymś niepokoił. Najpierw zniknięcie jego córki, potem list, teraz to... Wszystko powoli zaczynało się sypać.
Co dziwne, to to, że Lucyfer tego nie przewidział. Przecież znał ten świat jak nikt inny, poza jedną tylko osobą. Przede wszystkim jednak, znał również tę osobę. Dlaczego wcześniej nie przyszło mu to do głowy? Dlaczego nigdy przez myśl nie przeszło mu, że to wszystko nie może trwać wiecznie?
Może dlatego, że mu nie wierzył, kiedy mówił o swoich słabościach? A może dlatego, że... Może nieunikniony koniec był... tylko jego winą?
***
- Żartujesz, prawda? – oczy Anttiego były okrągłe jak spodki.
- Co ty mówisz! – nie zgodził się z nim Kuba – To jest ekstra! – jego nakrapiana piegami twarz aż promieniała z ekscytacji – Poważnie będziesz Strażnikiem?!
- Jeśli przetrwa treningi – burknął Sky, który wyglądał jakby obraził się na cały świat.
Siedzieli teraz wszyscy przy kolacji zrobionej z tego, co nie zostało zniszczone przez atak demonów, czekając na decyzję dowódców Straży odnośnie sytuacji. Skoro Portiernia okazała się nie być tak bezpiecznym miejscem jak myśleli, potrzeba było jakiejś nowej organizacji. Stałej warty Straży w chatce, albo osadzenia w roli Portiera wytrenowanego w walce arystokraty. Na razie jednak, nie było za wiele do roboty. Nie można było pozostawić Portierni bez nadzoru, ani jej mieszkańców bez ochrony, więc Sky musiał, chcąc nie chcąc, zostać z resztą. Biorąc pod uwagę późną już godzinę, prawdopodobnie miał spędzić w Portierni też noc.
- Zobaczymy. Na pewno nie będzie tak źle jak mówisz – Even wzruszył ramionami, zajadając się pieczonymi ziemniakami. A przynajmniej czymś, co smakowało jak ziemniaki. Właściwie chłopak nie wiedział skąd brało się jedzenie w Piekle.
Sky prychnął.
- Przekonasz się – powiedział.
- To totalnie bezsensowne i niebezpieczne, Even – Vivianne już od dłuższego czasu próbowała przekonać chłopaka – Zabiją cię tam i jak my to zniesiemy? – dramatyzowała.
- Ja się zgadzam z Vivianne – odezwał się nieśmiało Collin.
- Um... - Fynn wyglądał na niezdecydowanego – Z jednej strony racja... może ci się coś stać... Ale z drugiej strony!... Z drugiej strony... to takie super! Even Strażnikiem!
- Fynn! Po czyjej jesteś stronie?! – przejął się Collin – Nie możesz go zachęcać do czegoś tak niebezpiecznego! Naprawdę chcesz, żeby bił się mieczem z tymi potworami?
- Umm... - blondyn spojrzał na przyjaciela przepraszająco - ...tak...? No pomyśl tylko! To tak jakby awansował nagle na głównego bohatera książki! Co nie, Kuba? Mam rację?
- No ba! Wszystko się zgadza. Even, masz wszystkie cechy głównego bohatera: dziwne imię, przeznaczoną miłość, jakąś tajemniczą moc odpychającą demony i do tego pojawiłeś się w momencie, kiedy coś niezwykłego zaczyna się dziać. Jeszcze nas uratujesz przed zagładą z rąk demonów czy coś! – mówił chłopiec, a Even nie mógł zgadnąć czy Kuba ekscytuje się na poważnie, czy żartuje sobie z niego.
- Jaką miłość?...
- Nie mam żadnej przeznaczonej miłości!
Even i Sky odezwali się jednocześnie. Kiedy sekundę później ich oczy się spotkały, Even odwrócił szybko wzrok, znów przypominając sobie o pocałunku. Cholera, czy to wspomnienie już nigdy miało nie dać mu spokoju?
- Hm... - zastanowił się Antti – Głównym bohaterem? Even? Mi się wydaje, że Sky lepiej by się nadawał. Jest tajemniczy, ma arystokratyczne pochodzenie, zabija potwory...
- Nie, nie – nie zgodził się Kuba – Główny bohater zazwyczaj wprowadza czytelnika w historię. Wiecie, tak jak Even. Pojawił się niedawno, potem powoli dowiaduje się różnych rzeczy, uczy się jak działa nowy świat, do którego musi się przyzwyczaić. Poznaje bohaterów pobocznych... - chłopiec wskazał gestem wszystkich obecnych - Potem trafia na swój wątek romantyczny – tu wskazał palcem Sky'a – Dowiaduje się, że jest w jakiś sposób niezwykły. W tym przypadku to jego... odporność, czy jak ją nazwać, na demony. Brakuje tylko, no wiecie, jakiegoś dramatycznego wątku. Musi uratować świat, albo chociaż jedną osobę. Dołączenie do Straży to oczywisty rozwój fabuły – zakończył z uśmiechem. Wszyscy wpatrywali się w niego z mieszaniną zdziwienia i niedowierzania.
- Pasuje... - stwierdził w końcu Fynn.
- To nie jest powód, żeby ryzykował życie – zauważył trzeźwo Collin.
- Nie jestem żadnym wątkiem romantycznym – burknął pod nosem Sky.
- Jedna rzecz się nie zgadza – stwierdził tylko Even.
- Jedna?... – Sky zmrużył oczy podejrzliwie.
- Moi rodzice nie zginęli – wyjaśnił chłopak – A przecież w każdej dobrej książce chociaż jeden rodzic głównego bohatera nie żyje.
- Wcale nie w każdej – oburzył się Kuba.
- Na przykład? – Evenowi zaczęła nawet podobać się ta głupia rozmowa – Harry Potter, nie żyją. Eragon, nie żyją. Wiedźmin, nie żyją.
- Rodzice Belli w Zmierzchu żyją. Oboje – bronił się Kuba.
- Mówiliśmy o dobrych książkach... - przypomniał Even.
- Może twoja historia to kiepska książka? – podsunął Fynn.
- O tym nie pomyślałem... - zastanowił się chłopak.
- E tam, główny bohater jest gejem, więc dostajesz sto dodatkowych punktów do kultowości na starcie – Kuba machnął ręką.
- Coś w tym jest – zaśmiał się Even – I do tego większość bohaterów pobocznych też nie jest hetero...
- Większość? – zastanowił się Fynn – Czy ja wiem? Jestem ja... i w sumie... - chłopak rozejrzał się po twarzach przyjaciół – To chyba tyle, nie?
Między całą siódemką zapadła cisza.
- Mówisz serio? – odezwał się w końcu Kuba, patrząc na blondyna z niedowierzaniem – Myślisz, że jestem hetero?
- A nie? – zdziwił się Fynn – Trafiłeś tutaj, bo nie wierzyłeś w Boga...
- Eh? – jeszcze bardziej zdziwił się Kuba – To nie znaczy, że muszą podobać mi się tylko dziewczyny...
- A czemu mnie nie policzyłeś? – Collin też patrzył na blondyna z zaskoczeniem.
- I jest jeszcze Sky... - Even urwał, kiedy białowłosy dźgnął go łokciem w żebra.
- To niczyja sprawa! – syknął.
- Ty?! – Fynn wpatrywał się w Collina w szoku.
- A ty nie jesteś za młody, żeby wiedzieć? – Antti spytał Kubę.
- Mam piętnaście lat, nie pięć! – oburzył się chłopiec.
- W-Więc... t-ty... - Fynn nie mógł nic wykrztusić, wpatrując się w Collina szeroko otwartymi oczami, z policzkami koloru wiśni.
- Ja myślę... – odezwała się nagle Vivianne, uciszając na moment resztę -...że wy dwaj – wskazała na Fynna i Collina – musicie porozmawiać. Ty – spojrzała na Kubę – musisz odpoczywać po tym jak ledwie dzisiaj przeżyłeś. A wy... – zmrużyła oczy, patrząc na Evena i Sky'a – ...właściwie to nie wiem. Możecie iść spać, skoro prawdopodobnie jutro idziecie do miasta, a Even wstępuje do Straży. Możecie sprawdzić czy pokój na poddaszu zachował się w akceptowalnym stanie. Tutaj już nie ma miejsca do spania.
- Lepiej bym tego nie ujął – Antti przyznał rację swojej dziewczynie – Nie powiem, ciekawa rozmowa, ale wszyscy mamy za sobą długi dzień i musimy porządnie odpocząć.
- Ktoś musi zostać na warcie – zaoponował Sky.
- Myślę, że gdyby się zbliżyły jakieś demony, to na pewno byśmy się obudzili – Even wzruszył ramionami.
- Niby dlaczego? – zdziwił się białowłosy.
- Jak to dlaczego? – Even uniósł brwi – Przecież... słychać je z daleka...
- Słychać? – wszyscy wbili w chłopaka zaskoczone spojrzenia.
- No... - Even zamrugał, po czym rozejrzał się po twarzach przyjaciół – Przecież... nie słyszeliście? – spytał w końcu.
- Czego? – powtórzyli znów wszyscy chórem.
Chłopak był już naprawdę zmieszany.
- Ja je słyszę... z daleka. To taka... głośna cisza, od której bolą mnie uszy... - wyjaśnił. W odpowiedzi dostał tylko więcej zdziwionych spojrzeń.
- Nie miałem pojęcia, że masz też taką zdolność oprócz Bariery... - odezwał się Sky, przyglądając się chłopakowi z ciekawością.
- Przecież... byłeś przy tym jak pękły mi bębenki – zdziwił się Even.
- Tak, ale to było co innego. Demon nie mógł cię dotknąć, więc zdecydował się na krzyk, który rzeczywiście jest w stanie spowodować poważne obrażenia uszu... Ale one... nie krzyczą tak po prostu...
- Ja je słyszę. Cały czas. To znaczy, kiedy są blisko – Even wzruszył ramionami – To dziwne?
- Na pewno... przydatne – stwierdził Sky – No cóż, zajmiemy się tym jutro, kiedy oficjalnie przedstawię cię przełożonemu jako kandydata do Straży. Teraz rzeczywiście możemy chyba trochę odpocząć przed jutrem.
- Racja, dobry pomysł... - tuż po wypowiedzeniu tych słów, Even doszedł do wniosku, że może jednak nie tak dobry. Mimo, że już wcześniej zdarzyło mu się spać z białowłosym w łóżku, tym razem sytuacja wydawała się zupełnie inna. Po pierwsze, nie było rozpraszającego wszelkie myśli bólu połamanych kości. Po drugie, on i Sky znali się już znacznie lepiej. Wreszcie po trzecie... poprzedni raz był przed pocałunkiem. Który, oczywiście, nie miał znaczenia, ale...
Even westchnął. Miał przecież dwadzieścia lat. Nie było powodu zachowywać się jak dzieciak. Był dorosły i mógł sobie poradzić ze spędzeniem jednej nocy z anielsko pięknym chłopakiem w łóżku.
Prawda?...
__________________________________________________
Wiem, że mało akcji, szczególnie w porównaniu do poprzedniego rozdziału... no, ale bohaterowie też muszą czasem odpocząć ;)
Mam pytanie. Wiem, że zmieniałam okładkę już dwa razy, ale ciągle mi nie pasuje i postanowiłam zmienić ją jeszcze raz. Tym razem pojawi się od następnego razu, bo nie chcę, żeby ktoś przegapił rozdział, bo nie rozpozna opowiadania '^-^ Chciałam zapytać co myślicie o tej:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro