XXI - Śmierć nie jest prosta
Widok Portierni natychmiast poprawił Evenowi nastrój. Te wszystkie sprawy arystokratów, których nie rozumiał i chłodne nastawienie Sky'a przekształciły zwykły spacer w męczarnię. Chłopak miał ochotę po prostu zrelaksować się z przyjaciółmi, posłuchać wywodów Kuby na temat wiadomości z Ziemi, podbudować swoją wiarę w miłość patrząc na Fynna i Collina, Vivianne i Anttiego. Spędzić miłe, niestresujące popołudnie. Chyba mu się należało po wydarzeniach sprzed paru godzin? Wciąż nie do końca zmył z siebie krew demona. Przynajmniej złamana ręka przestała już boleć. Pewnie zdążyła się już zrosnąć.
- Nie musicie już dalej ze mną iść – odezwał się do dwójki Strażników, którzy wyglądali jakby w każdej chwili mogli rzucić się sobie do gardeł.
- Musimy. Procedury – westchnął Sky.
- Ale przecież demony nie zbliżają się do Portierni. Tu nic mnie już nie zaatakuje – upierał się Even.
Nie licząc wkurzonego Cassiel'a – dodał w myślach – Co do niego nigdy nie można chyba było być pewnym.
- Człowiek nie będzie mi mówił jak mam wykonywać swoją pracę – prychnął Cass. Oczywiście.
Even tylko przewrócił oczami, po czym skierował się w stronę chatki. Nawet na moment się nie obrócił, żeby sprawdzić czy Strażnicy idą za nim.
Niewielki domek powoli wyłonił się z mroku. Dopiero teraz Even zauważył, że w oddali widać lekką poświatę. A więc Portiernia naprawdę znajdowała się niedaleko wyjścia z podziemi. Pewnie najbliższe Niebu miejsce w całym Piekle. Z oczywistych powodów jednak, ta myśl nieszczególnie dodawała otuchy.
Być może dlatego, że był nazbyt zatopiony w myślach, a może przez panujący wszędzie mrok, Even zauważył, że coś jest nie w porządku dopiero kiedy zdążył położyć już dłoń na klamce drzwi wejściowych. Zaskoczony, cofnął się parę kroków, żeby się upewnić. Zamrugał. Oba okna parterowe chatki były wybite.
- Do Diabła, co oni tu robili? Grali w baseball? – Even usłyszał pytanie Sky'a zza pleców – Czy tak im się nudziło, żeby się bawić w wybijanie szyb?... – białowłosy najwyraźniej był raczej zaskoczony tym, co zobaczył niż zaniepokojony. W przeciwieństwie do Evena.
- Po cholerę wybijaliby sobie sami szyby? – mruknął chłopak, po czym podszedł znów do drzwi. Dziwne, delikatne mrowienie na karku powstrzymało go przed naciśnięciem klamki. A może był to znajomy zapach? Uczucie? Dźwięk? Tylko, że tak naprawdę w powietrzu nie można było wyczuć nic osobliwego – Sky? – odezwał się cicho, machając ręką, żeby chłopak podszedł bliżej – Słyszysz to? – szepnął.
- Niby co? – Sky nie zrozumiał – Nic nie słyszę...
- Właśnie – odpowiedział Even. Wtedy oczy jego i białowłosego się spotkały, a atmosfera momentalnie się zmieniła.
- Nie ma ich? – Sky też nagle przerzucił się na szept. To, że w Portierni nikogo nie było, nie było samo w sobie jakoś niesamowicie dziwne. Mógł pojawić się jakiś nowy i wszyscy mogli pójść go przywitać. Co było jednak niepokojące to fakt, że nieobecność Fynna i reszty w zestawieniu z wybitymi oknami była mało prawdopodobnym zbiegiem okoliczności.
- Czemu nie wchodzicie do środka? – odezwał się zniecierpliwiony Cassiel. Even i Sky natychmiast go uciszyli – Co jest? – spytał chłopak, widząc miny pozostałej dwójki – Do Diabła, ale rudera... - skomentował chwilę później, obrzucając chatkę spojrzeniem.
Even tylko zmrużył oczy, ale nic nie powiedział.
- Wchodzimy? – zwrócił się do Sky'a, postanawiając zignorować do reszty obecność Cassiel'a.
- Tak, ale ostrożnie... - białowłosy pokiwał głową, po czym wyjął sztylet z pasa z bronią i uniósł go wyżej – Masz – dodał po chwili namysłu, wyciągając jeszcze jedno ostrze, krótsze i bardziej przypominające noże, które Evenowi zdarzało się widywać za życia, podając je chłopakowi.
- Eh? – zdziwił się Even – Nie przyda mi się to, nie umiem-
- Nawet jak nie masz pojęcia o walce nożem, to zawsze lepiej mieć jakąkolwiek broń niż żadną – uciął dyskusję Sky, po czym wcisnął ostrze w dłoń chłopaka, sięgnął sam do klamki, nacisnął ją i pchnął drzwi na oścież.
- Co, do Diabła?! – Even nawet nie zauważył, że po raz pierwszy użył odpowiedniego przekleństwa, zbyt zszokowany widokiem. Sekundę później, chłopak został odepchnięty z przejścia przez białowłosego, który wszedł do środka Portierni ze sztyletem uniesionym w gotowości. Even stał chwilę w miejscu, oniemiały, po czym podążył za białowłosym.
Wszystko, dosłownie wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Stół, krzesła, bujany fotel. Wykładzina leżała na podłodze w strzępach, ściany wyglądały na odrapane, jakby ktoś dla zabawy poharatał je gwoździem. Wszystkie obrazy albo leżały na podłodze, strącone, albo wisiały jeszcze jakimś cudem, przekrzywione, bardziej nawet zaburzając ład wnętrza.
- Nie grali w baseball... - Sky był chyba zbyt zszokowany, żeby zdobyć się na jakieś sensowniejsze słowa.
- Fynn?! Kuba?! – zawołał Even, czując jak żołądek wywraca mu się do góry nogami z nerwów. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo Sky zatkał mu usta dłonią – Mmh?! – oburzył się.
- Cicho! – szepnął tylko chłopak – Może ten kto... ktokolwiek to zrobił, nadal tu jest!
Even pokiwał głową, dając Sky'owi znak, żeby go puścił. Białowłosy posłuchał, po czym chłopcy rozdzielili się, zaczynając obchód pomieszczenia w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek wyjaśniających sytuację.
- Co tu się, kurwa, stało?! – wykrzyknął nie kto inny jak, oczywiście, Cassiel, wchodząc do domku.
- Cicho! – warknął Sky, a Strażnik, na szczęście, posłuchał. Chwilę stał, ogarniając bałagan wzrokiem, po czym przyłączył się do obchodu chatki – Nikogo tu nie ma – stwierdził po paru minutach, a Even i Sky musieli, chcąc nie chcąc, przyznać mu rację – Po co ktoś miałby się tu włamywać? – zastanowił się na głos Cassiel, rezygnując już z szeptu.
- Pojęcia nie mam – powiedział Sky – Myślisz, że to włamanie? – spytał. Wyglądał jakby zachował zimną krew, ale Even miał wrażenie, że pod maską profesjonalizmu skrywa równy mu lęk. Kto wie, może i nawet większy, biorąc pod uwagę, że znał mieszkańców Portierni znacznie dłużej.
- A co innego? – Cassiel zamrugał, zdziwiony – Co niby jak nie włamanie? Może któryś z mieszkańców ma jakichś wrogów? – wzruszył ramionami, zdecydowanie najmniej przejęty z całej trójki – Tylko gdzie w ogóle jest Portier i reszta tych dziwaków?
Even miał ogromną ochotę przywalić Strażnikowi za te słowa, ale były teraz ważniejsze sprawy.
- Nie mogą być w mieście, bo nie mają samochodu – przypomniał – Co najwyżej mogli pójść po nowego, ale taki zbieg okoliczności...
- Na pewno nie... - Sky przygryzł wargę nerwowo – Fynn?! – wykrzyknął teraz sam – Kuba?! Vivianne?!
- Fynn! – przyłączył się Even – Collin!
- Even?!
Wszyscy zamarli, osłupiali.
- Fynn?! – oczy Sky'a otworzyły się szeroko. Coś na kształt ulgi przemknęło przez jego zastygłą w maskę twarz.
- Sky?! – znów dobiegł ich głos Fynna. Cichy, stłumiony, dochodzący jakby... spod stóp?
- Jest tu piwnica? – spytał Even.
Zamiast odpowiedzieć, Sky ruszył natychmiast w tylko sobie znanym kierunku.
- Sky?! Kuba mówi, że to dobrze, że tu jesteś! Nie wiem czemu! Jesteśmy na dole! – głos Portiera stawał się bardziej wyraźny, w miarę jak Even z Cassiel'em podążali za Sky'em. Cała trójka zatrzymała się nad klapą w podłodze, której Even nigdy wcześniej nie zauważył.
Sky szybko przyklęknął, po czym spróbował otworzyć przejście na dół, ale nie dał rady.
- Zamknęliście się od środka?! – spytał, pukając w drewnianą klapę.
- Chwila! – odkrzyknęła Vivianne. Even usłyszał jej kroki i chwilę później kwadratowe, poziome drzwi uniosły się parę centymetrów nad podłogę. Sky pomógł dziewczynie otworzyć klapę.
- Sky! – wykrzyknęła Vivianne, kiedy tylko ukazała się jej twarz. Jej włosy były potargane, na policzku miała krwawiące rozcięcie, ale wyglądała na uradowaną – Even? – zwróciła uwagę na drugiego chłopaka – I... ktoś?... Schodźcie! – poleciła następnie, odsuwając się, żeby chłopcy byli w stanie zeskoczyć na dół. Sky posłuchał pierwszy, a Even został w tyle chwilę dłużej, żeby pozbyć się najpierw utrudniających ruchy bandaży, stabilizujących jego, mniej więcej zdrową już, rękę.
Kiedy już cała trójka znalazła się w piwnicy, Vivianne podeszła znów do klapy, żeby zasunąć metalową zasuwkę.
- Sky! – Fynn natychmiast zwrócił na siebie uwagę okrzykiem.
Ulga, która ogarnęła Evena w momencie, gdy usłyszał głos przyjaciela, wyparowała w mgnieniu oka, kiedy jego wzrok padł na widok przed nim.
Krew. Dużo krwi.
W ciągu ostatnich paru tygodni, Even doświadczył więcej strasznych, wprost jakby wyciągniętych z horroru rzeczy niż przez całe swoje życie: najpierw własną śmierć, odkrycie, że został skazany na potępienie, potem niemijające, jak zawsze dziwnie niepokojące koszmary, na przeżyciu dwóch bliskich spotkań z demonami kończąc. Nic jednak nigdy nie wstrząsnęło nim tak mocno jak ten właśnie widok.
Na podłodze niewielkiej piwnicy leżał Kuba. Jego głowa spoczywała na kolanach Fynna; Collin i Antti siedzieli na uklepanej z gliny posadzce tuż obok nich. Wszyscy byli brudni i niegroźnie poharatani. To znaczy, wszyscy oprócz Kuby.
Even poczuł jak traci całą siłę w nogach, które zaczynają drżeć, kiedy przesunął wzrokiem po kałużach krwi, prowizorycznych bandażach wykonanych na szybko ze strzępków ubrań, na bladej twarzy chłopca kończąc. Jego usta były wykrzywione w grymasie bólu, powieki zaciśnięte. Koszulkę miał przesiąkniętą krwią, tak samo jak opatrunek na szyi, który zasłaniał prawdopodobnie śmiertelną ranę.
- Sky, Kuba powiedział, że możesz mu pomóc – Fynn spojrzał w stronę nowo przybyłej trójki z nadzieją.
- Sky – Even natychmiast obrócił się, żeby spojrzeć na białowłosego. Oczywiście, przecież Sky był arystokratą. Aniołem. Mógł pomóc, tak jak kiedyś pomógł z jego połamanymi kośćmi. Z jakiegoś powodu jednak, całkowicie pobladły chłopak pokręcił głową.
- N-Nie mogę – wykrztusił, po czym przeniósł wzrok z Evena na Kubę. Jego oczy były teraz szeroko otwarte, a usta drżały – Heaven, ja nie mogę – powiedział. W jego głosie zadźwięczała desperacja.
- Jak to nie możesz? – Even miał ochotę krzyknąć, ale był w stanie tylko wyszeptać.
- Nie potrafię. Umiem tylko znieczulać. Nie potrafię leczyć, nie każdy potrafi – do jego głosu wkradła się panika – Fynn – odezwał się, mijając pospiesznie Evena i podchodząc do leżącego na ziemi chłopca. Podeszwy jego butów natychmiast zabarwiły się czerwienią – Co się stało? – spytał szybko – Czemu jego krew nie krzepnie?
Even nie pomyślał o tym wcześniej. Przecież byli w Piekle. Tutaj się nie umierało. Kuba nie mógł umrzeć. Nie mógł, prawda?
Ledwie stojąc na nogach, podszedł ostrożnie do Sky'a, klękając obok niego na ziemi. Poczuł jak wilgoć wsiąka w materiał jego spodni. Kiedy uświadomił sobie, że to nie woda tylko krew, zrobiło mu się niedobrze.
- Krew nie krzepnie, bo rany są zakażone – wyjaśnił pospiesznie Fynn – Próbowaliśmy je oczyścić, ale to nic nie pomogło, tylko stracił przytomność z bólu – mówił – Kuba? – zwrócił się do chłopca, klepiąc go delikatnie w policzek – Kuba? Słyszysz mnie? Nie zasypiaj – dopiero wtedy Even zauważył łzy spływające po policzkach blondyna. Rozejrzał się po twarzach reszty. Wszyscy wyglądali na przerażonych. Tylko policzki Sky'a pozostały suche. W jego oczach widoczna jednak była panika, która przewyższała łzy.
- Nie... śpię... - wszyscy drgnęli, kiedy Kuba wychrypiał cicho odpowiedź – Fynn..... uh... robi się ciemno.....
- Nie zasypiaj! – Fynn natychmiast poklepał znów policzek chłopca – Sky tu jest...
- Nie, Fynn, ja... - odezwał się Sky zbolałym głosem – Ja nie potrafię... - szepnął – C-Co to za zakażenie? Co miałeś na myśli?
- To demony – odpowiedział krótko chłopak, a w piwnicy zapadła cisza.
- Demony? W Portierni? – wszyscy obrócili się, żeby spojrzeć na Cassiel'a, który stał odrobinę dalej niż reszta, z rękami założonymi na piersi, przyglądając się całej sytuacji jakby nie mógł się zdecydować czy los rudzielca go obchodzi, czy nie – Pojebało was? Demony nie zbliżają się do Portierni – prychnął.
- Wiem – Fynn pociągnął nosem – Ale...
- To były demony – kontynuował za niego Antti – My też nie wiemy jak to możliwe, ale nagle pojawiły się. Zabarykadowaliśmy się w chatce, ale wybiły szyby i dostały się do środka. Dwa. Jeden zaatakował Kubę, zanim ktokolwiek się zorientował. Potem ukryliśmy się tutaj. Nie udało im się tu dostać. Aż do teraz nie wiedzieliśmy czy wciąż są na górze, czy nie.
- Kuba był już wtedy w złym stanie, ale uznaliśmy, że jeśli wyjdziemy na zewnątrz, pewnie wszystkich nas rozszarpią – mówił Collin – I nie mieliśmy samochodu. Kuba nie byłby w stanie iść, a niesienie go też skończyłoby się pewnie tragicznie przez jego rany. Próbowaliśmy je oczyszczać, bandażować. Nic nie pomaga. Ciągle się wykrwawia.
- Zakażenie blokuje produkcję nowych krwinek – wymamrotał Sky – Musimy... Musimy... tego się nie da tak po prostu odkazić... Potrzebujemy... - zamilkł na moment, po czym odwrócił się powoli. Jego oczy były szeroko otwarte, pełne niewidzialnych łez. Cisza przeciągała się, a wszyscy wpatrywali się w niego w oczekiwaniu. W pewnym momencie, Even uświadomił sobie na co chłopak patrzy.
- Cassiel? – odezwał się cicho – Potrafisz, tak? – spytał, bo Sky najwyraźniej nie mógł nic wykrztusić. Even doskonale go rozumiał. Myśl, że los ich przyjaciela spoczywa w rękach Cass'a była przerażająca.
- Leczyć ludzi? – Strażnik podszedł parę kroków i włożył ręce w kieszenie – Tak się składa.
- Więc- - zaczął Even, ale Cassiel mu przerwał.
- Ale to nie mogą być rany od demona. One nie zbliżają się do Portierni. To jakaś ściema – stwierdził, wzruszając ramionami – Nie będę marnował energii, dopóki nie dowiem się co naprawdę się tu stało.
- Po co mielibyśmy kłamać? – spytał Collin z niedowierzaniem.
- Ja mam wiedzieć? Ty mi powiedz – Cassiel zmrużył oczy.
- A-Ale – Collin wyjąkał – A-Ale przecież... Nie kłamiemy... Po co... Po co... nie rozumiem... Poza tym, to teraz nieważne... Trzeba pomóc Kubie... Przecież on umiera!
- Ta jasne, umiera. Jakby to było takie proste – Cassiel prychnął, kucnął obok Kuby, po czym dotknął jego opatrunku na szyi. Wszyscy patrzyli na niego z nadzieją. Wszyscy, oprócz Evena i Sky'a. Tylko oni nie byli zaskoczeni kiedy Strażnik, zamiast zacząć leczenie, zerwał zakrwawiony materiał szybkim ruchem - Hm... niby wygląda poważnie... ale to przecież niemożliwe – Cassiel wzruszył ramionami.
- Aaa...h... - jęknął Kuba, otwierając swoje duże oczy. Były zaczerwienione i pełne łez.
- Cassiel! – Even natychmiast się oburzył i chwycił Strażnika za nadgarstek – Masz go wyleczyć, a nie przysparzać mu więcej bólu, skurwielu! – warknął. Kiedy zobaczył nieprzejętą minę chłopaka, po raz pierwszy w życiu poczuł, że jest zdolny do morderstwa.
- Masz to zrobić, słyszysz? – odezwał się wtedy Sky, zwracając na Cassiel'a spojrzenie tak lodowate i wściekłe, że Even aż zadrżał – Wiem, że potrafisz. A ochrona ludzi to twoja praca.
- Ochrona ludzi to efekt uboczny mojej pracy. Jestem w Straży, żeby bronić swoich, nie tych marnych śmieci – Cassiel nie wyglądał na przejętego słowami Sky'a. Even nie rozumiał. Wcześniej się go bał, a teraz zupełnie go olewał? Czy coś się zmieniło w tym krótkim czasie? Może...
- Jeśli go nie uratujesz, wylecisz z pracy, a może nawet pójdziesz siedzieć – warknął Sky.
- Tylko jeśli ktoś się o tym dowie. Ich zdanie się nie liczy – Cassiel wskazał na wszystkich obecnych poza Sky'em – A ty przecież na mnie nie doniesiesz, nie?
Dopiero wtedy Even uświadomił sobie, że Cassiel nie ma pojęcia o tym, że Kuba nie jest dla Sky'a tylko przypadkowym człowiekiem. Zachowywał się tak nonszalancko, bo myślał, że podejście białowłosego do sytuacji nie różni się aż tak bardzo od jego własnego. Tak przynajmniej przypuszczał. Chyba, że...
- Zabiję cię, jeśli mu nie pomożesz, przysięgam – cóż, ta krótka wypowiedź Sky'a chyba wystarczyła, żeby Cassiel zrozumiał sytuację.
- O? – na twarzy Strażnika odmalowało się zdziwienie – Serio? Aż tak? Kto to niby jest? – obrzucił Kubę krótkim spojrzeniem – Chyba za młody dla ciebie – zaśmiał się. Even bez wątpienia zobaczył w oczach Sky'a te same iskry wściekłości, które czuł pod swoją skórą. A w dłoni wciąż miał nóż, który chłopak mu pożyczył.
- Przestań, do Diabła! On naprawdę umiera! – do wściekłego głosu Sky'a wkradła się już desperacja.
- Oo... robi się coraz ciekawiej... Hm... - Cassiel wyglądał jakby dobrze się bawił – Co powiesz na mały układ, hm?
- Układ? – Sky wyglądał przez chwilę na zdezorientowanego – Czego chcesz? – warknął chwilę później.
- Oh, wiesz przecież – w piwnicy, której powietrze ciężkie było od milczenia większości i zapachu krwi, rozbrzmiał nieprzyjemny śmiech Cassiel'a – Dobrze wiesz, Sky. I wiesz co? Nawet zaczęło mnie bawić nazywanie cię tak...
Even miał to gdzieś. Nie przywiązywał do rozmowy dwóch Strażników niemal ani odrobiny uwagi. Sky mógł zgodzić się na układ tego psychopaty, którego bawiło patrzenie jak czternastoletni chłopiec umiera. Mógł się zgodzić i uratować sytuację. Even jednak nie mógł powierzyć życia Kuby jednej decyzji białowłosego, ani dobrej woli Cass'a. Uznał, że jeśli sprawa rozwiąże się zanim on wykona swoją część to dobrze, ale nie miał zamiaru polegać w tej chwili na nikim innym.
Poprawił więc uchwyt na krótkim nożu i złapał przestraszony wzrok Fynna. „Zaufaj mi" – postarał się przekazać oczami. Sky i Cassiel wciąż się kłócili, ale on ledwie ich słuchał.
- Nie wiem czego chcesz, do Diabła! Nie możesz go nie uratować, bo masz coś do mnie odkąd się poznaliśmy!
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Nie zależy ci bardziej na jego życiu?
Even musiał uspokoić drżenie rąk, jeśli miał to zrobić dobrze.
Głęboki wdech.
Wydech.
- Chcę tylko tego co mi się należy! Jestem synem Razjela, do Diabła! – wściekał się Cassiel.
- Nasz system polityczny tak nie działa i dobrze o tym wiesz!
Teraz podchwycił wzrok Kuby. „Przepraszam" – próbował telepatycznie zakomunikować. O dziwo, a może i wcale nie tak niespodziewanie, biorąc pod uwagę inteligencję chłopca, Kuba chyba zrozumiał, bo zacisnął powieki i zagryzł mocno swoją dolną wargę. Even wziął jeszcze jeden głębszy oddech, po czym, uważając, żeby jego ruchy nie zwróciły uwagi Cassiel'a, wyciągnął rękę z nożem w stronę Kuby.
Wszyscy obecni, poza pogrążonymi w kłótni Strażnikami, spojrzeli na niego. Postarał się jak mógł uspokoić wszystkich wzrokiem. Nie był pewny, ale chyba zrozumieli. Poprawił więc chwyt palców na nożu jeszcze ostatni raz, po czym zbliżył ostrze do paskudnego, głębokiego rozcięcia na skórze szyi szybko oddychającego teraz chłopca. Oczywiście, mógł spróbować użyć krwi z podłogi, która była dosłownie wszędzie, ale bał się, że być może trucizna w martwych krwinkach mogła zmienić swoje właściwości. Żeby być absolutnie pewnym, że plan zadziała, zdecydował się użyć najświeższej krwi, do jakiej miał dostęp.
Kuba zadrżał, kiedy ostrze noża zatopiło się w jego ranie, natychmiast barwiąc się szkarłatną czerwienią.
- Ten system może zadziałać dobrze, jeśli tylko się zgodzisz – mówił dalej Cassiel.
- Ja... - drugi Strażnik chyba się wahał.
- No, Sky, co jest dla ciebie ważniejsze, hm? Jego życie? Czy twoje głupie... zasady, czy cholera wie o co ci tam chodzi?
- Uh, ja... - Sky nie odpowiedział Cassiel'owi, ale nie dlatego, że wciąż się wahał. Even wiedział, że Cass już go złamał. Że chłopak zgodzi się na cokolwiek, byle ratować Kubę. Widział to w jego oczach. Co jednak przykuło uwagę białowłosego, to właśnie Even. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Rozpaczliwe Sky'a i zdeterminowane Evena. Wyraz twarzy białowłosego zmienił się w ułamku sekundy, ale na szczęście Cassiel nie zorientował się, że powodem tego był chłopak kucający na ziemi tuż za jego plecami, trzymający w ręce nóż nasączony trucizną.
- No, poddajesz się? Przecież wiesz, że to rozsądna decyzja. A ja na pewno nadaję się lepiej niż ten śmieć, który uznał, że ma prawo podszywać się pod arystokratę – Cassiel parsknął śmiechem na własne słowa, z których Even nic nie rozumiał.
- Nie byłbym tego taki pewien, Cass – odpowiedział Sky, lodowatym tonem, do którego wkradła się minimalna nuta rozbawienia czy triumfu – Zanim się zorientujesz, możesz być na łasce tego „śmiecia"...
- Haa? O czym ty------Ah!! - głos uwiązł w gardle Cassiel'a, kiedy ostrze noża Evena zatopiło się parę milimetrów w skórze jego szyi.
- Wyleczysz go, albo pożegnasz się ze swoim wiecznym życiem, skurwielu – odezwał się Even, dociskając ostrze coraz mocniej, drugą ręką trzymając Strażnika za włosy, żeby nie było mu zbyt łatwo wyswobodzić się siłą – Na ciebie też działa trucizna demonów, mam rację? – spytał, bardziej właściwie Sky'a niż Cassiel'a.
- Tak – białowłosy przytaknął energicznie, po czym wyciągnął szybko sztylet zza paska i przyłączył się do Evena w grożeniu chłopakowi. Dla odmiany, przyłożył ostrze do jego brzucha – Zabija nas to tak samo szybko jak ludzi – dodał, nie mogąc powstrzymać małego uśmiechu triumfu – Nieźle jak na śmiecia, co? – powiedział jeszcze, mrużąc oczy – Dobra robota, Even. I dobrze, że nie użyłeś krwi z podłogi. Toksyczność trucizny demonów maleje kiedy krew traci świeżość.
- Skurwysyn – wycedził przez zęby Cassiel – Przecież nie zabijesz mnie, tak na serio. Żaden z was – powiedział, ale to jak szybko unosiła się i opadała jego klatka piersiowa świadczyło o tym, że był znacznie mniej pewny swoich słów niż by chciał.
- Kuba ma piętnaście lat. Czternaście, jeśli liczyć tylko jego lata na Ziemi. Jest moim przyjacielem, tak samo jak zresztą Sky'a. Ty za to jesteś aroganckim śmieciem, który wywyższa się ponad innych i który omal nie pozwolił mi zginąć z rąk demonów, mimo, że jedyne, co musiał zrobić, to ostrzec mnie przed zagrożeniem atakiem. Ciekawe, na czyim życiu zależy mi bardziej? Naprawdę, trudny dylemat – wycedził sarkastycznie Even – Zresztą, nie mamy na to czasu – uświadomił sobie – Pomożesz mu, albo po prostu cię zabiję – oznajmił, znów dociskając nóż mocniej, nie bez satysfakcji patrząc jak Cassiel krzywi się z bólu.
- Ok, ok! – wykrzyknął Strażnik, kiedy zrozumiał, że Even nie żartuje – Zrobię to, tylko mnie puść – warknął.
- Mowy nie ma – prychnął Even.
- Uh... - Cassiel oddychał szybko i zdawał się myśleć gorączkowo – Ok, dobra. Ale muszę być w stanie chociaż na niego patrzeć – powiedział. Miał trochę racji.
Even, bardzo niechętnie, poluzował chwyt na włosach chłopaka, pozwalając mu opuścić nieco głowę. Fynn i Collin pomogli już Kubie podnieść się odrobinę i odsłonili jego rany na brzuchu, które wyglądały jeszcze gorzej niż ta na szyi. Jednocześnie ze Sky'em, Even syknął na ten widok. Poczuł też jak Cassiel przełyka ślinę.
- Pospiesz się – ponaglił.
Wszyscy teraz obserwowali każdy ruch Cassiel'a uważnie. Even z nożem na jego gardle, Sky ze sztyletem przystawionym do pewnie jakichś jego ważnych organów, reszta po prostu mordując go wzrokiem. Chłopak wyraźnie się poddał. Przymknął oczy, zaklął po raz ostatni, po czym wyciągnął ręce w stronę Kuby i dotknął delikatnie jego rany na szyi. Even obserwował z niedowierzaniem jak rozcięcie zasklepia się, a na twarzy rannego chłopca odmalowuje się lekka ulga. Wkrótce Cassiel uporał się też z obrażeniami na brzuchu Kuby, a wtedy Even zabrał w końcu nóż z jego szyi i odepchnął go od siebie.
Przed chwilą jeszcze ranny chłopiec wyglądał teraz o wiele lepiej. Fynn pomógł mu usiąść ostrożnie, po czym rzucił się na jego szyję z płaczem. Wszyscy odetchnęli z ulgą i nawet Sky przymknął oczy i wyszeptał coś pod nosem, zupełnie jakby dziękował Bogu za obrót spraw. Być może dziękował Diabłu. W każdym razie, wszystko dobrze się skończyło i nagły spadek adrenaliny pozbawił Evena resztek energii, które pozostały mu po wcześniejszym wypadku samochodowym i uciekaniu przed demonem.
- Wszystko w porządku? – chłopak uświadomił sobie, że na chwilę odpłynął, kiedy usłyszał głos Sky'a zaskakująco blisko swojego ucha. Jak się szybko okazało, Even omal nie upadł na ziemię, więc białowłosy złapał go i teraz chłopak opierał się plecami o jego klatkę piersiową.
- W-Wszystko ok... - wymamrotał Even, nagle uderzony wspomnieniami pijackiego pocałunku z aniołem. W sytuacji takiej jak ta, kiedy jeden z jego przyjaciół omal nie zginął, a on sam był o mały włos od zabicia kogoś, pewnie nie powinien myśleć o takich trywialnych rzeczach, ale jego zmęczony umysł najwyraźniej miał inne plany.
- Jak wy mnie wkurwiacie... - wtrącił się nagle Cassiel, siedzący na brudnej od krwi posadzce i usiłujący zrobić sobie sam opatrunek na płytkie rozcięcie na szyi, które zafundował mu Even – Ale zresztą... róbcie co chcecie – uznał, a na jego twarzy odmalowała się mina obrażonego dziecka.
- Ja dalej nie mam zielonego pojęcia o co ci chodzi... - mruknął półprzytomny ze zmęczenia Even.
- Nie słuchaj go – powiedział Sky, wciąż pozwalając Evenowi wspierać na nim swój ciężar.
- Sky? – do rozmowy włączył się nagle Antti, pomagający Fynnowi utrzymać Kubę na nogach.
- Tak? – spytał rozkojarzony białowłosy.
- Jesteś Strażnikiem – było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Wszyscy teraz skoncentrowali spojrzenia na Sky'u.
- Nie będziecie go chyba traktować inaczej? – chciał się upewnić Even.
- Pewnie, że nie – prychnął Fynn – Sky to Sky. Zresztą, on i tak już zachowywał się jak jakiś szlachcic. Jedyne co mnie dziwi to to, że ty wiedziałeś – chłopiec wycelował w Evena oskarżycielski palec – I do tego nic nam nie powiedziałeś.
- Kuba też wiedział – bronił się Even.
- Zdrajca! – wykrzyknął Fynn, ale odpuścił młodszemu chłopcu zemstę, pewnie odkładając ją na czas, kiedy ten nie będzie ledwie przytomny.
- Czemu zadajesz się z tymi wyrzutkami? – musiał wtrącić się Cassiel. Patrzył na Sky'a z chyba szczerym zagubieniem.
Wszyscy spojrzeli na dwójkę z ciekawością. Chyba Cass nie był jedynym, który zadawał sobie to pytanie.
- Jak śmiesz mnie o to pytać? – brzmiała odpowiedź Sky'a – Nie możesz zadawać takich pytań, kiedy nie zasługujesz, żeby stać z nimi w jednym pomieszczeniu lub oddychać tym samym powietrzem – stwierdził, a w jego głosie nie słychać było złości. Chłopak mówił takim tonem, jakby stwierdzał jeden z najbardziej oczywistych faktów, na przykład, że Ziemia jest okrągła... czego w sumie Even nie był już taki pewny. Co do czego nie było jednak wątpliwości, to to, że, jeśli w relacji Sky'a i Cassiel'a było choć ziarno przyjaźni, w tamtym momencie umarło.
***
- Ciekawe co się dzieje, kiedy ktoś umiera w Piekle...
Wszyscy oderwali się od swoich zajęć, żeby spojrzeć na Kubę, który wyszedł właśnie z łazienki, w końcu czysty i nie wyglądający na pół martwego.
- Po prostu umiera – odpowiedział mu Sky, przestając na moment polerować swój sztylet, który pobrudził się od wszechobecnej w piwnicy krwi.
- To mi tak nie pasuje do całego tego świata – Kuba zmarszczył brwi, niezadowolony – Już się pogodziłem z jego absurdalnością, a tu nagle coś, co ma sens: jak umierasz, to cię nie ma – westchnął.
- Z tym też się pogódź – Sky wzruszył ramionami i wrócił do swojego zajęcia.
Po doprowadzeniu się do porządku i upewnieniu, że nigdzie w pobliżu nie ma demonów, wszyscy wzięli się za sprzątanie chatki, która wyglądała jakby przetoczył się przez nią huragan. Wszyscy oprócz Sky'a, oczywiście. Ten stwierdził, że to nie jego dom i że pielęgnacja ostrzy jego noży jest ważniejsza, bo nieoczyszczone stracą swoje właściwości. Even podejrzewał, że była to zwykła wymówka, ale, tak jak reszta, zignorował lenistwo chłopaka. Taki już po prostu był i trzeba się było z tym pogodzić.
- Nie musisz wracać do pracy? – spytał za to Antti.
- Jestem w pracy – padła odpowiedź Sky'a. Wszyscy zmierzyli go oceniającymi spojrzeniami.
- On na serio jest leniwy, nie? – zaśmiał się Fynn, który doszedł w końcu do siebie po tym jak niemal zemdlał ze strachu podczas całego zamieszania z Kubą.
- Ochranianie obywateli to moja praca – Sky przewrócił oczami – Nie mogę zostawić was tu samych po tym, co się stało.
- No tak, ale musimy zawiadomić o tym kogoś... - Fynn zastanowił się - ...ważniejszego? – dokończył niepewnie.
- Cass się tym zajmie – Sky tylko wzruszył ramionami, nie czując się najwyraźniej urażony zostaniem określonym „mniej ważnym".
- Ee... ja bym się zastanowił nad jego... kompetencją? – podsunął Antti.
- Nie odważy się przegiąć po raz drugi... po raz trzeci, właściwie, bo nie tylko Kuba omal dzisiaj nie zginął przez jego... niekompetencję – Sky brzmiał na absolutnie pewnego swoich słów.
- Oh, przesadzacie trochę. Przecież w końcu mi pomógł – powiedział Kuba, na co wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Tak, kiedy Even przystawił mu nóż do gardła – przypomniał Sky.
- E tam, na pewno nie mówił poważnie. Nie dałby komuś tak po prostu umrzeć – stwierdził Kuba optymistycznie.
Wszyscy rzucili mu jeszcze bardziej zaskoczone spojrzenia.
- On chyba nie doszedł jeszcze całkiem do siebie... - stwierdził Collin, przyglądając się chłopcu ze zmartwieniem.
- Przesadzacie – Kuba przewrócił oczami, po czym rzucił się na kanapę, pomiędzy Fynna i Collina, i odpalił swój komputer – Cassiel nie może być taki zły. Jest przecież aniołem. Upadłym, ale jednak aniołem – stwierdził, po czym wyłączył się z analogowego świata, zakładając słuchawki.
- Serio coś jest z nim nie tak – stwierdził Fynn, po czym ktoś w końcu wzruszył ramionami i wszyscy porzucili temat.
Pół godziny później, salon wyglądał już lepiej. A przynajmniej można chyba było stwierdzić, że nadaje się do użytku. Wszystkim wystarczyło to, żeby w końcu zdecydować się na pozostawienie reszty porządków na później. Odpoczynek po emocjonującym dniu był teraz bardziej istotny niż estetyka wnętrz.
Vivianne i Antti wyłożyli się na zaciągniętym z innego pokoju materacu, bo ich sypialnia wciąż była niezdatna do użytku, Fynn i Collin przysypiali razem na kanapie, trzymając się za ręce, a Kuba wciąż przeglądał coś na swoim laptopie. Even, mimo tego ile energii stracił w ciągu tego długiego dnia, nie był w stanie po prostu wcisnąć się na kanapę obok chłopców i zasnąć. Emocje wciąż w nim buzowały. O dziwo, nie były one jednak męczące. Jego spojrzenie padło na drobnego, rudego chłopca, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na sofie. Na jego twarz, wzrok utkwiony w ekranie komputera, wyraźnie czymś zafascynowany. Ledwie widoczne ślady po ranach na jego szyi, które znikły tak niedawno. Przyjrzał się też Fynnowi i Collinowi, wyglądającym młodo, niewinnie i bezbronnie. Vivianne i Anttiemu, sprawiającym wrażenie szczęśliwych w swoich ramionach.
Emocję, która nie pozwalała mu teraz rozluźnić się i odpocząć, można by chyba nazwać determinacją.
Nie mogąc więc spać, Even skierował swoje kroki w stronę białowłosego chłopaka, przycupniętego pod ścianą, polerującego wciąż swoje ostrza.
- Robisz to już chyba godzinę – odezwał się, przysiadając na podłodze obok Sky'a.
- Ludzka krew ciężko się zmywa – otrzymał odpowiedź. Nie mógł zdecydować czy chłopak był obecnie nastawiony do niego przyjaźnie, czy wręcz przeciwnie, ale postanowił nie zaprzątać sobie tym za bardzo głowy.
- Dlaczego tak się błyszczą? – spytał, nie musząc wcale udawać zainteresowania. Wyciągnął z kieszeni nóż, który dostał wcześniej od Sky'a. Ostrze było zabarwione krwią Kuby i Cassiel'a, ale mimo to zdawało się wciąż wychwytywać z otoczenia każdą drobinę światła, odbijając ją z całą mocą, w efekcie niemal świecąc.
- Światło przyciąga uwagę demonów – odpowiedział Sky – Dlatego też nosimy białe stroje. Ściągamy na siebie demony, chroniąc innych. To taka pułapka. Jak rosiczka, która przyciąga owady zapachem, po czym je uśmierca.
- Łał... - skomentował Even, kiwając głową – A ja myślałem, że po prostu chcecie wyglądać fajnie – przyznał, nic sobie nie robiąc z oceniającego spojrzenia, które posłał mu Sky chwilę później – Myślisz, że ja wyglądałbym fajnie?
- Co? – Sky zamrugał powoli, nie spodziewając się chyba pytania takiej natury.
- No czy myślisz, że wyglądałbym fajnie w bieli? Tobie pasuje do włosów i w ogóle – wyjaśnił Even.
- Nie mam... pojęcia jak byś wyglądał... I jakie to w ogóle ma znaczenie? – Sky wyglądał na zmieszanego. Może też odrobinę zawstydzonego. A może Even tylko miał taką nadzieję. Wspomnienie pocałunku, wreszcie odzyskane, nie chciało zostawić go w spokoju, budząc motyle w jego brzuchu za każdym razem, gdy oczy jego i białowłosego się spotkały.
Jak zawsze jednak, istniały ważniejsze sprawy.
- Ma znaczenie – odpowiedział Even – Bo chciałbym wstąpić do Straży.
Zabawne, jak bardzo może się zmienić spojrzenie człowieka na pewne sprawy w ciągu jednego popołudnia.
____________________________________________
Rozdział wyszedł dość długi... mam nadzieję, że dobry ;) Jak się podobał? I jak bardzo nie lubicie Cassiel'a?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro