XVI - Marzenie
Lucyfer siedział na swoim pięknym, bogato zdobionym tronie. Gdyby ktoś wszedł właśnie do wielkiej sali tronowej, odczułby pewnie respekt, uznałby, że władca wygląda dostojnie i godnie. Gdyby jednak słuch ów śmiałka zakłócającego spokój króla był na tyle dobry, aby dosłyszeć wymamrotane pod nosem słowa swojego pana, nie brzmiałyby one już tak wykwintnie.
- Niewygodne cholerstwo... - parsknął sfrustrowany Lucyfer, po czym zerwał się energicznie z bardzo gustownego fotela. Projektanta najwyraźniej nie interesował komfort jego pana. Samego Diabła nie obchodził zresztą ani design tronu, ani wygoda. Był dziś po prostu nad wyraz zdenerwowany – Znowu znikła... - odezwał się do samego siebie.
Pewnie nie powinien się przejmować. W końcu nie był to pierwszy raz. Jego córkę czasem nudził pałac, poddani i Piekło i nie mógł mieć jej tego za złe. Była jeszcze młoda. Szesnaście lat. Co to było, szesnaście lat? Nawet nie mógł sobie wyobrazić jakie to uczucie mieć za sobą mniej niż dwie dekady.
Nie było jej ledwie parę dni, ale już zaczynał się martwić. Wiedział, że nie ma jej ani w obrębie miasta, ani w Hadesie, bo byłby wtedy w stanie wyczuć jej obecność wyraźnie. Teraz mógł jedynie stwierdzić, że prawdopodobnie żyje. To mogło oznaczać dwie rzeczy: zabawiała się gdzieś na Ziemi, wśród żywych, albo... no, w sumie to była tylko ta jedna opcja. Chyba, że dziewczyna postanowiła porzucić Piekło na rzecz Nieba. Ale przecież nawet to nie było już możliwe. Nie wpuściliby jej.
Miesiąc. Tyle postanowił jej dać. Jeśli do tego czasu nie wróci, wyśle na Ziemię jakichś zaufanych ludzi... zaufanych ludzi? A komu niby miałby powierzyć los jego ukochanej córki?...
- Do Diabła! – zaklął, kopiąc ze złości w jeden z podłokietników tronu. Sekundę później dobiegł go odgłos czegoś ciężkiego toczącego się po posadzce. Westchnął. I do Diabła z tym.
Czy raczej do kogokolwiek innego. On akurat nie miał zamiaru zajmować się naprawą tego idiotycznego fotela. I tak go nie lubił.
A więc kto? Kto nadałby się do tak ważnej sprawy jak odnalezienie jego dziecka? Oczywiście, wiedział kto, ale, będąc szczerym, wolał nie pytać. Wiedział, że się zgodzi i z pewnością pospieszy Eevi z pomocą, jeśli dowie się, że dziewczyna może być w niebezpieczeństwie, ale...
Albo mógł posłać tego chłopczyka. Spotkał go tylko raz w życiu, ale uparty, nieprzejęty swoim losem blondynek zrobił na nim spore wrażenie. Jak mu było na imię?... Jakoś po niemiecku. Musiał popytać. Może i chłopak nie miał powodu spełnić jego prośby, ale na tą chwilę Lucyferowi nie przychodził do głowy nikt bardziej nadający się do zadania niż mały Portier. Już kilka razy... ekhem, oficjalnie raz, odwiedził Ziemię po śmierci i zawsze z jakiegoś szlachetnego powodu. Pierwszy raz, żeby uratować życie swojego przyjaciela. Od kiedy usłyszał jego historię, Lucyfer postanowił, że oczyści chłopca z zarzutów za każdym razem, gdy ten wymknie się na górę. Nie mógł wyrządzić za wiele szkód, a w oczach Diabła był małym bohaterem, który zasługiwał na parę przywilejów. W końcu cholerna arystokracja je miała, chociaż rzadko do czegoś się przydawała. Jasne, Straż była potrzebna, nie twierdził, że nie. Fakt jednak, że spora część tych paniczyków stawiała się wyżej od ludzi, zawsze go zniesmaczał. Połowa arystokracji i tak trafiła do Piekła z powodów tak trywialnych jak nieumiejętność zachowania celibatu. Pieprzyć ich wszystkich. Lucyfer zawsze bardziej lubił ludzi – to oni trafiali do jego królestwa za wykazanie się odwagą. Nie potępiał wszystkich Upadłych, ale nie było też powodu, żeby patrzyli na innych z góry. Jednak mimo, że był królem, nie potrafił w żaden sposób wpłynąć na ich sposób myślenia. Zresztą, gdyby umiał przekonywać ludzi do swoich racji, Piekło wyglądałoby teraz zupełnie inaczej.
A może wcale by go nie było? – zastanowił się, po czym westchnął głęboko, masując sobie skronie, żeby pozbyć się migreny – Żadnego Piekła. Czy właśnie to jest twoim marzeniem? - spytał pustki wypełniającej dom po brzegi.
***
Even spędził jeszcze z wszystkimi trochę czasu, poznając bliżej Collina, dowiadując się w końcu w jakim zawodzie pracował Antti i unikając rozmów na temat ich białowłosego przyjaciela. W końcu jednak przyszedł czas się pożegnać.
- Będziesz nas odwiedzał, nie? – Kuba wpatrywał się w niego z czymś na kształt lęku w oczach.
- Pewnie, że tak – Even wyszczerzył się i zburzył fryzurę chłopca palcami – A co, już tęsknisz?
- Tylko ty jako tako ogarniasz czym jest komputer. Potrzebuję cię tutaj! – rudzielec wydął lekko wargi, z pewnością nieświadomy, że wygląda teraz jak małe, obrażone dziecko – I nie rób tak! – dodał, poprawiając włosy – Ile myślisz, że mam lat?!
Even tylko zachichotał, powstrzymując się od odpowiedzi, która pewnie nie spodobałaby się Kubie.
- No, trzymaj się tam! – Vivianne uściskała go mocno. Zdecydowanie o wiele milsze „Trzymaj się", niż to z poprzedniego dnia.
- Pamiętaj, że każda praca poniżej tysiąca kłów jest niewarta uwagi. Nie daj się wykorzystać – Antti zdecydował się na praktyczną poradę, zamiast czułych pożegnań. Pierwotny plan był taki, że chłopak miał go odwieźć do Piekła, w końcu jednak wszyscy uznali, że skoro i tak w najbliższym czasie nie mają zamiaru ruszać się z Portierni, lepszym pomysłem będzie pożyczenie samochodu Evenowi.
- Nie spiesz się z wyborem. Możemy ci wszyscy pożyczać pieniądze tak długo jak nie znajdziesz jakiejś pracy, która naprawdę ci się podoba! – zapewnił Fynn.
- Powodzenia – Collin posłał nieśmiały uśmiech. Even zauważył, że on i Fynn praktycznie nie odstępowali się na krok. Teraz też stali blisko, a wyższy chłopak odruchowo trzymał jedną z rąk w okolicy talii blondyna, jakby podświadomie cały czas próbował go chronić.
- Boże, zobaczymy się pewnie za tydzień, nie za rok – Even przewrócił oczami, walcząc ze szczęśliwym uśmiechem cisnącym mu się na usta. Nigdy nie sądził, że mógłby tak szybko się z kimś zaprzyjaźnić. Teraz udało mu się to w cztery dni. Z czwórką ludzi.
- Even! – dosłownie wszyscy zwrócili mu uwagę.
- Boż- Do Diabła, niech wam będzie! – pokręcił głową z niedowierzaniem. Stare nawyki ciężko było wykorzenić. Nie miał pojęcia jakim cudem Collin tak szybko podłapał piekielny styl przeklinania.
- A, i przekaż od nas „cześć" Sky'owi jak się z nim zobaczysz. Nie widzieliśmy go od ataku – rzucił jeszcze Fynn, gdy Even postąpił już kilka kroków w stronę samochodu. Zatrzymał się na moment. Powinien im powiedzieć?
- ...przekażę – rzucił z krótkim uśmiechem, po czym podszedł do auta, wrzucił na fotel pasażera plecak z ciuchami, obiadem i paroma najpotrzebniejszymi rzeczami. Pomachał jeszcze wszystkim na pożegnanie, wsiadł i przekręcił kluczyki w stacyjce.
- Jak nie poderwiesz go w ciągu miesiąca, to nie wracaj! – krzyknął Kuba, kiedy Even wyjeżdżał już z małego podjazdu.
- Jak ty nie umówisz się z kimś do miesiąca, to nie wracam! – odkrzyknął chłopak, z zadowoleniem patrząc jak wyraz twarzy Kuby zmienia się z rozbawionego na oburzony i lekko zażenowany.
- I dobrze! I tak cię tu nie chcemy w tej sukience! – było ostatnimi słowami, które Even usłyszał przed wyjazdem.
***
Piekło wyglądało teraz inaczej. Festiwal, który wcześniej tchnął w miasto życie, powoli dogasał. Na ulicach wciąż można było spotkać ludzi, ale nie trzeba już było się między nimi przeciskać. Taka bardziej wyciszona atmosfera pasowała Evenowi, który zostawił swoje rzeczy w mieszkaniu Vivianne i wybrał się na spacer. Przyjemnie przechadzało się wąskimi, brukowanymi chodnikami, wdychając specyficzne powietrze, które nie zawierało w sobie tego powiewu świeżości, znanego chłopakowi z poprzedniego życia, ale za to niosło cichy nastrój spokojniejszego już miasta.
Even uniósł głowę. Sklepienie nie migotało już tak wyraźnie jak w dniu rozpoczęcia Festiwalu. Szkoda. Ta jedna rzecz zmieniła się na gorsze. I gdyby chłopak sobie pozwolił, pewnie doszedłby do wniosku, że to nie imitacji gwiazd na niebie mu brakowało, tylko towarzysza, który wcześniej je z nim oglądał. Even jednak sobie nie pozwalał.
Wałęsając się tak między uliczkami, rozmyślając na milion nieistotnych tematów, chłopak przypadkiem zawędrował na rynek, który odwiedził już parę dni wcześniej. Tutaj ludzi było trochę więcej niż w innych częściach miasta, ale wciąż nieporównywalnie mało z tym, co Even zapamiętał z ostatniego razu. Kiedy znalazł się na placu, tym, co zwróciło jego uwagę, nie byli jednak ludzie, a muzyka. Prawdopodobnie jeden z ostatnich koncertów. Nie mając nic ciekawszego do roboty, chłopak skierował swoje kroki w stronę dźwięków, które zaprowadziły go pod niewielką scenę, jedną z tych pobocznych. Koncert chyba dobiegał końca, a słuchaczy nie zostało już wiele. Muzyka jednak była w jego stylu, więc Even postanowił zostać i posłuchać.
Chłopak, śpiewający w jakimś słowiańskim języku czystym głosem, był dobrym wokalistą. Sięgające ramion blond włosy nadawały mu raczej dziewczęcego niż metalowego wyglądu, jednak to, co się liczyło, to talent. Perkusista dawał z siebie wszystko, choć Even zauważył, że ma małe braki pod względem technicznym. Na basie i gitarze grały dwie dziewczyny, bliźniaczki, co chłopak zauważył z zainteresowaniem. Wszystko było w porządku. Rytm się zgadzał, perkusista trzymał tempo, a głos długowłosego pasował do muzyki, jednak czegoś brakowało. Even zastanawiał się czy zostanie przy jednej gitarze było świadomym wyborem zespołu, czy mieli problem ze znalezieniem kogoś chętnego. W przypadku pierwszej opcji – popełnili błąd. Zdecydowanie przydałyby im się jakieś solówki, urozmaicające melodię. Co do drugiej opcji - ...może by skorzystał?
Zanim się zorientował, koncert dobiegł końca, a zespół został nagrodzony brawami. Even przyłączył się do ogólnego aplauzu, czując nagle lekki stres i szybsze bicie serca. Z jednej strony, nie szkodziło zapytać. Z drugiej – grupa mogła być zadowolona ze swojej muzyki i odebrać jego pytanie jako krytykę.
Wahał się więc długo, przygryzając policzek od środka, to postanawiając odpuścić i odchodząc już kilka kroków, to znów wracając i przyglądając się jak zespół pakuje nieśpiesznie swój sprzęt. Kiedy został pod sceną sam, zaczął czuć się już bardzo niezręcznie.
- Hej, ty!
Wzdrygnął się, kiedy wokalista odezwał się nagle głośniej. Na wszelki wypadek, rozejrzał się.
- Ja? – upewnił się jeszcze.
Blondyn uniósł brwi, po czym rozłożył ręce, pokazując, że gdyby mówił do kogoś innego, to chyba do głosów w swojej głowie.
- Um... - Even podszedł bliżej sceny – O co chodzi?
- Stoisz tu już od jakiegoś czasu. To raczej my powinniśmy pytać o co chodzi. Chcesz autograf? – spytał chłopak, a w jego głosie wyraźnie zadźwięczała nadzieja.
- Chciałbyś – jedna z bliźniaczek uderzyła blondyna w głowę pałeczką od perkusji.
- Daj mi pomarzyć! – jęknął chłopak, rzucając koleżance spojrzenie kopniętego psa – No, więc? – chyba przypomniał sobie o Evenie – Co tu jeszcze robisz? – spytał, krzyżując ramiona na piersi. Stał na metrowym podwyższeniu, więc wyglądał, jakby groził chłopakowi.
- Um... - Even zawahał się. Nagle uświadomił sobie, że gdyby zespół zgodził się go przyjąć, musiałby zacząć spędzać z jego członkami sporo czasu. A on nie lubił spędzać z ludzi sporo czasu. Lub w ogóle... czasu... Fynn i reszta byli chyba wyjątkiem. Sky oczywiście też, gdyby nie fakt, że już go pewnie nie spotka. Skoro jednak z nimi dał radę, może i z blondynem i jego przyjaciółmi mogło udać mu się zaprzyjaźnić. Teraz już cały zespół przyglądał mu się z zaciekawieniem, więc chyba nie miał wyjścia – Pomyślałem... - zawahał się, niepewny jak sformułować swoje pytanie, żeby nikogo nie urazić – Że może przydałaby się wam druga gitara? Solowa? To znaczy... oczywiście, jeśli w ogóle szukacie... - poprawił włosy nerwowym gestem.
Po jego pytaniu nastąpiła chwila ciszy, podczas której cały zespół wpatrywał się w niego, jakby mówił w jakimś obcym języku... to znaczy, mówił, ale nie w tym rzecz-
- POWAŻNIE?! – Even omal się nie przewrócił, kiedy blondyn zeskoczył ze sceny, wpadając prosto na niego i zamykając go w silnym uścisku. Nawet nie wiedział jak zareagować.
- P-Poważnie... - wykrztusił, kiedy pierwszy szok minął.
- Chcesz z nami grać?! – ściskający go chłopak odsunął się na tyle, żeby spojrzeć mu w twarz z szerokim uśmiechem – A umiesz grać? – spytał, jakby nagle uświadamiając sobie, że warto by się dowiedzieć.
Even tylko pokiwał głową, wciąż mrugając nienaturalnie w szoku, nie wiedząc czy powinien wyswobodzić się siłą z ramion blondyna, czy czekać, aż ten się opamięta.
- Mogę coś zagrać, a wy ocenicie czy się nadaję – podsunął, powoli już przenosząc ręce na ramiona entuzjastycznego wokalisty, żeby delikatnie go od siebie odsunąć.
- Pewnie! Brzmi jak plan! – entuzjazm chłopaka ani trochę nie zmalał.
- Fajnie... - Even powiedziałby, że zaczyna się czuć niekomfortowo, gdyby nie to, że tak to zaczął się już czuć dawno – Em... - rozejrzał się po twarzach reszty zespołu w poszukiwaniu pomocy. Bliźniaczki wyglądały na rozbawione sceną, za to perkusista o jaskrawo niebieskich włosach zdawał się podzielać jego ból. Kiedy nawiązali kontakt wzrokowy, Even już wiedział, że za moment zostanie ocalony.
- Sasza... - odezwał się niebieskowłosy, podchodząc do blondyna i kładąc mu dłoń na ramieniu – Chcesz nam odstraszyć kandydata na solówkę?
Sasza w końcu chyba zauważył co robi i odsunął się od Evena z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Wybacz... - odezwał się, bawiąc się swoimi włosami, nagle chyba zawstydzony swoim zachowaniem – Tylko, wiesz, strasznie się cieszę, bo naprawdę przydałaby się nam druga gitara, a chętnych nie ma... Wiesz, nie jesteśmy zbyt znani...
- Da się z tego utrzymać? – było tym, co interesowało Evena. Granie w zespole byłoby świetnym hobby, ale na pierwszym miejscu na jego liście rzeczy do załatwienia była jednak praca. Nie mógł pożyczać pieniędzy od Fynna i reszty w nieskończoność.
- Pewnie, że tak! – Sasza pokiwał poważnie głową. Po wyrazie twarzy niebieskowłosego, który obrzucił chłopaka niedowierzającym spojrzeniem, Even zgadywał, że chyba jednak nie.
- To zależy – odezwał się perkusista – Nam wystarcza to ile zarabiamy. Da się żyć, ale... nic poza tym. Większości to nie odpowiada, więc-
- Mi tak – Even poczuł jak jego usta rozciągają się w uśmiechu zanim zdążył sobie uświadomić jak bardzo się cieszy. Jego marzenie z dzieciństwa. Zawsze, zawsze, zawsze tego właśnie chciał. Nie pieniędzy ani sławy, tylko po prostu tego. Życia z muzyki. To było wszystkim, o czym marzył.
Sasza wyglądał na bardziej ucieszonego od Evena.
– No to witamy w zespole! Jak masz na imię?
- W zespole? – nie zrozumiał Even – Przecież jeszcze niczego nie zagrałem... Nie wiecie czy w ogóle potrafię...
- Hahah – Sasza roześmiał się głośno i machnął ręką w geście „nieistotne" – Szczerze? Przyjęlibyśmy każdego, kto by się zgłosił. Wystarczy, że umiesz zagrać trzy akordy. No wiesz, w końcu masz całą wieczność, żeby się nauczyć!
Niebieskowłosy i bliźniaczki zmierzyli przyjaciela oceniającymi spojrzeniami, jednak nie zaprzeczyli.
Nagle dołączenie do ich zespołu wydało się Evenowi nie być tak dobrym pomysłem. Z drugiej jednak strony – co ryzykował? Sam wiedział, że potrafi grać choćby przyzwoicie. A jeśli miał wybierać między swoją wymarzoną pracą, nawet jeśli musiał przez nią żyć oszczędnie i widywać się codziennie z Saszą, którego zaczynał podejrzewać o jakąś wrodzoną nadpobudliwość, a jakimikolwiek innym, choćby i dobrze płatnym, zawodem, nie miał zamiaru się wahać.
„Każda praca poniżej tysiąca kłów jest niewarta uwagi" – przypomniał sobie słowa Anttiego.
- To ile bym tak średnio zarobił na miesiąc? – Even spytał niewinnie.
- Z... - niebieskowłosy zamyślił się.
- Tak z... czterysta kłów? – odezwała się jedna z bliźniaczek.
- To jak, wchodzisz w to? – Sasza skierował na Evena błyszczące z podekscytowania oczy.
Antti chyba by go zamordował.
- Wchodzę – odpowiedział, bez cienia wahania w głosie – A na imię mam Even.
***
Prosto, krzywo, prawo, lewo. Czy te sprawy naprawdę miały takie wielkie znaczenie? Even zdecydował, że nie. Z drugiej strony może po prostu nie był w stanie uznać w tamtym momencie inaczej.
Dwadzieścia lat. Tyle skończył. Dwie dekady żył na tej ziemi. Mniejsza o to, że końcówkę dobił już po śmierci. Nie był już nastolatkiem, co z jakiegoś powodu strasznie go bawiło. Nie, żeby rzeczywiście było w tym coś zabawnego. Przy odpowiedniej ilości dobrego humoru, po prostu wszystko bawiło.
Skończył dwadzieścia lat, ale jego ciało już nigdy miało nie dojrzeć. Na zawsze miał pozostać takim, jaki był. Nigdy nie zobaczy dorosłej wersji siebie. Starej wersji siebie. Nigdy nie zobaczy już wielu rzeczy.
Za to ile zobaczył i doświadczył w ciągu ostatnich dni!
Uświadomił sobie, że się śmieje, bo po raz kolejny musiał oprzeć się o uliczną latarnię, żeby nie przyrżnąć w chodnik. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był tak pijany.
W końcu dwudziestkę trzeba było uczcić! Sasza, Michael i dziewczyny byli tego samego zdania. Więc skończyło się, jak się skończyło. Wszystko świetnie, wszystko zajebiście... tylko jak on miał teraz trafić do domu?... Pojęcia nie miał gdzie jest, ani jak się chodzi prosto. Chodnik chwiał się dziwnie, ściany kamienic zdawały się to przybliżać, to oddalać, nic sobie nie robiąc z jego wysiłków włożonych w utrzymanie się na nogach.
A może powinien odpuścić? Położyć się na drodze i zasnąć? Komuś by to przeszkadzało? Na pewno nie jemu, nie w tej chwili. A biorąc pod uwagę jak rozwijała się jego kariera w zespole, nie wykluczał, że w pewnym momencie wyląduje na ulicy. Nie, żeby ta myśl skłoniła go do szukania jakiejkolwiek bardziej opłacalnej pracy. Żyło mu się tak dobrze, jak jeszcze nigdy. Do pełnego szczęścia brakowało mu tylko aseksualnej natury. Naprawdę, to byłoby o wiele prostsze niż szukanie miłości swojego życia.
Nic nie mógł poradzić na to, że patrzył na Saszę i Mike'a z lekką zazdrością. Cholerni szczęśliwi zakochani. Ale kochał ich. Szczerze. A może nie. Ciężko stwierdzić, kiedy świat wiruje, a tobie tak trochę zbiera się na wymioty.
- Co, do cholery? – Even nie zauważył nawet, że mówi do siebie na głos. Nazbyt był zszokowany faktem, że kamienica, na którą właśnie patrzył była tą, w której mieszkał. A więc cuda jednak się zdarzały. Bóg, albo Szatan, był po jego stronie. A może i obaj, bo Even nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że potrafiłby trafić do domu w stanie, w którym obecnie się znajdował. Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było coś innego. Coś, co chłopak zauważył ze sporym opóźnieniem.
Migotanie jasnych kosmyków, kiedy postać siedząca na schodach jego kamienicy podniosła głowę.
_______________________________________________________
No ciekawe, któż to może być? Tajemnicza postać w białych włosach... '-,-
Wiem, że nie za wiele się działo w rozdziale, za to obiecuję, że następny pojawi się bardzo niedługo ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro