Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XV - Kiedy wszystko wraca na swoje miejsce


Odkąd Even wrócił z Kubą z kiermaszu, Fynn miał wrażenie, że coś jest nie tak. Dodatkowo, był chyba jedynym, który zauważył. Even był bardziej cichy, nieobecny niż zwykle. Prawie nie zadawał pytań, a to była nowość. Być może było mu po prostu smutno, że się wyprowadza, Fynn jednak szczerze w to wątpił. Chłopak ich polubił, co do tego miał pewność, ale nie zachowywałby się tak, jak się zachowywał z tego powodu, skoro była to jego własna decyzja. Zresztą, całą drogę próbował namówić go do zostania, a ten za każdym razem odmawiał.

Kiedy dojechali w końcu na miejsce, Fynn poczuł wreszcie, że wrócił do domu. Lubił Piekło, ale Portiernia zdecydowanie była obecnie jego ulubionym miejscem na świecie. Wszyscy pozbierali swoje kilkudniowe zakupy i wygramolili się z auta. Fynn, który prawie nic nie kupił, a co kupił, to zjadł, ruszył przodem, wyciągając po drodze klucz do chatki. Dopiero kiedy wsunął go do zamka i spróbował przekręcić, zauważył, że drzwi są delikatnie uchylone. Poczuł jak rytm jego serca przyspiesza gwałtownie. Ktoś włamał się do Portierni??? Jedyny kandydat do zrobienia czegoś takiego jaki przychodził mu do głowy, to demon. Ewentualnie szpieg z Nieba. Jak Kuba jednak zapewniał, w Piekle nie było żadnych szpiegów, a demony podobno nie zbliżały się nigdy do tego miejsca.

Chłopak słyszał za plecami głosy przyjaciół, sprzeczających się o to, które zakupy są czyje, ale, choć lęk ścisnął mu gardło, postanowił zbadać sprawę sam, a nie narażać resztę. Nic więc nie mówiąc, pchnął ostrożnie drzwi domku, które otworzyły się ze znajomym skrzypnięciem.

- Halo? – odezwał się niezbyt głośno. Nie chciał, żeby reszta go usłyszała – J-Jest tu ktoś? – zająknął się ze strachu, czując gęsią skórkę na ramionach. Już zdążył dojść do wniosku, że być może wyjeżdżając zapomniał zamknąć drzwi na klucz, kiedy z głębi chatki dobiegł go odgłos skrzypiącej podłogi – Halo? – chciał powtórzyć, ale z jego gardła wydobył się tylko zduszony szept. Kiedy nie dostał żadnej odpowiedzi, rzucił jeszcze jedno spojrzenie przez ramię na, wciąż nie mogących dojść do ładu ze swoimi zakupami, przyjaciół, po czym przełknął ciężko ślinę i wszedł do środka.

W salonie, do którego wchodziło się od razu bez przedsionka, panował półmrok. Fynn, sparaliżowany strachem, bał się poruszyć nawet na tyle, żeby pstryknąć przełącznik światła.

- Czy jest tutaj ktoś? – powtórzył w końcu głośniej – Jestem właścicielem tego domu i nie życzę sobie intruzów...

- Ktoś tu mieszka? – Fynn podskoczył, kiedy dobiegł go głos z głębi domku – Przepraszam, nie wiedziałem...

- Kim jesteś? Pokaż się – zażądał chłopak, ściskając wciąż w ręku klucz od drzwi. Wahał się sekundę, po czym podszedł szybko do włącznika światła i chwilę później zmrużył oczy, kiedy jego źrenice musiały nagle dostosować się do znacznie jaśniejszego wnętrza. Usłyszał jeszcze cichy okrzyk zaskoczenia intruza, jak teraz już mógł zobaczyć, skulonego na bujanym fotelu w rogu pokoju, zakrywającego oczy przed zbyt mocnym światłem.

Oh. Wyglądał na zwykłego człowieka.

O.

O, kurczę.

Fynn poczuł jak rumieniec wstydu wpełza mu na policzki. Zaaferowany Evenem, Sky'em, który nagle zechciał iść z nimi na Festiwal i samym Festiwalem oczywiście, zupełnie zapomniał wyznaczyć kogoś na zastępstwo w Portierni. Myślał o tym jeszcze dzień przed całym zamieszaniem i sprawdzał nawet czy są jacyś bliscy śmierci kandydaci do Piekła (nie było), ale ostatecznie całkowicie zapomniał. Teoretycznie prawdopodobieństwo, że ktoś trafi na dół w którymś z tych paru dni było niesamowicie niskie, nigdy jednak zerowe. Cholera. Zawalił swoją robotę.

- Hej – odezwał się łagodnie, podchodząc powoli do wciąż skulonego na fotelu i chowającego twarz chłopaka – Jak ci na imię? Przepraszam, że nie było mnie tu, żeby cię odebrać. Dobra robota, że udało ci się trafić do chatki – powiedział – Miałeś co jeść? – zmartwił się.

- Um... - chłopak opuścił w końcu ręce, którymi zasłaniał oczy przed światłem i, wciąż odrobinę mrużąc powieki, podniósł wzrok na Fynna.

Brązowe. Taki pospolity kolor. Tak zwykły – uważała większość, ale nie on. Fynn od zawsze je uwielbiał. Pech jednak chciał, że pieprzony Hitler nie. Może miał jakiś kompleks, bo według Fynna ciepła, brązowa barwa oczu zawsze była najpiękniejsza. Szczególnie, kiedy były to oczy jego najlepszego przyjaciela.

Gdyby nie one, nie poznałby go. W końcu nie miał powodu tu być, a już na pewno nie pojawić się teraz, po tylu latach. Jego twarz też nieco się zmieniła z dorastaniem. Wyglądał na szesnaście lat. Zawsze, odkąd Fynn sięgał pamięcią, mimo braku różnicy wieku, wszyscy brali jego za starszego. Jego przyjaciel po prostu wyglądał jak dzieciak, z tymi swoimi wielkimi oczami i uroczą, okrągłą buzią. Nie, żeby cokolwiek z tego miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie.

- Collin? – Fynn nie mógł się zdobyć na nic głośniejszego niż szept.

Chłopak patrzył na niego bez słowa, z szeroko otwartymi, pełnymi niedowierzania oczami. Potem zaczął kręcić głową.

- To... - odezwał się, a jego głos był niższy niż Fynn zapamiętał – To nie może się dziać naprawdę... Powiedzieli mi, że gdzieś tu jesteś, wśród tysięcy ludzi i że pewnie nigdy cię nie znajdę... i pierwszą osobą na jaką wpadam jesteś ty?... Czy naprawdę jestem w Piekle, a to jedna z tortur i zaraz znikniesz?... – wyszeptał chłopak, a do jego oczu napłynęły łzy.

- Collin, to naprawdę ty! – wykrzyknął Fynn, na co chłopak w fotelu aż podskoczył ze strachu – Zszedłeś do Piekła, żeby mnie znaleźć?! – wykrztusił, czując już pieczenie oczu.

- To naprawdę ty, Fynn? – odezwał się znów chłopak – Powiedz, że to naprawdę ty – szepnął, a po jego policzkach stoczyły się krople.

Fynn tylko pokiwał energicznie głową. Co innego miał zrobić? Jak udowodnić mu, że to działo się naprawdę? Jak udowodnić sobie, że to nie był sen?

Nie zdążył nawet zadać żadnych pytań czy zastanowić się dłużej nad sytuacją, kiedy Collin zerwał się z fotela i już sekundę później Fynn poczuł jak otula go ciepło ramion przyjaciela. Nie tak zapamiętał ich uściski – dawniej to on był wyższy, zawsze zadowolony z tego jak drugi chłopiec musiał stawać na palcach, żeby zapleść mu ręce na szyi. Teraz to on zatonął w uścisku przyjaciela.

- Fynn? Nie płacz. Przepraszam, że to trwało tak długo... - wyszeptał Collin, pewnie też czując się dziwnie z faktem, że przewyższał przyjaciela o głowę.

- Ja nie płaczę, ja... - Fynn pociągnął nosem, wtulając się mocno w ciepłe ciało Collina. Może i nie wyglądał już tak jak dawniej i być może nawet jego głos brzmiał inaczej, ale zapach i temperatura ciała były cudownie znajome. Fynn poczuł jak pierwszy raz od niepamiętnych czasów jego własne mięśnie całkowicie się rozluźniają – J-Ja tylko... - próbował coś wykrztusić, ale żadne sensowne słowa nie chciały uformować się w jego ustach – T-Tylko... tak się cieszę... A-Ale!... C-Co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś w Niebie? Myślałem, że... Zawsze myślałem, że jesteś tam i że już nigdy cię nie zobaczę...

- W Niebie?... – odezwał się Collin. Chwilę później Fynn poczuł jak klatka piersiowa chłopaka drży delikatnie. Parę sekund zajęło mu zrozumienie, że to cichy śmiech – Nie byłem w Niebie...

Zaskoczony, Fynn podniósł głowę z ramienia przyjaciela, żeby spojrzeć mu w twarz.

- Więc gdzie...

- W Nowej Zelandii.

- Co? – Fynn zamrugał, nie rozumiejąc.

- Po tym jak pomogłeś mi uciec, udało nam się wyemigrować z rodziną do Nowej Zelandii i nawet po wojnie nie wróciłem do Niemiec. Nie było powodu. Ty i tak już... - w oczach chłopaka znów pojawiły się łzy.

Dopiero po tych wyjaśnieniach Fynn zrozumiał. A więc... cały ten czas wierzył, że jego przyjaciel jest w Niebie, a on...

- Dopiero teraz... umarłeś? – szepnął w szoku.

Collin pokiwał głową.

- Trochę mi to zajęło, co? – na jego ustach pojawił się lekki, niepewny uśmiech – Fynn... dobrze zrobiłem? – spytał, przygryzając wargę – Nie chciałem iść do Nieba, skoro ciebie do niego nie wpuścili. Nie rozumiem dlaczego potraktowali cię jak przestępcę, grzesznika. Przecież ty...! To, co dla mnie zrobiłeś...!

Fynn poczuł jak uśmiech rozjaśnia mu twarz.

- Do Diabła, cały czas tak się o ciebie martwiłem, a ty żyłeś sobie spokojnie w Nowej Zelandii? – objął mocno szyję chłopaka rękami – Nie bój się! Niebo jest przereklamowane. Tutaj wszyscy mamy się całkiem dobrze!

- Wszyscy...?

- Ja i moi przyjaciele. Poznasz ich – uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy – Tu są prawie sami dobrzy ludzie, wiesz? Do Nieba wpuszczają prawie wszystkich. Tutaj tylko tych, którzy tego chcą.

- Chciałeś... iść do Piekła? – nie zrozumiał Collin.

- Znasz mnie – Fynn spojrzał chłopakowi w oczy – Czy ja potrafię kłamać? Albo się poddawać? Dali mi szansę na Niebo, ale odmówiłem, skoro warunkiem było zaprzeczenie... - tu chłopak zawahał się, czując jak na policzki wpełza mu gorąco – Um... zaprzeczenie... n-no wiesz... moich... moich uczuć do ciebie... - wykrztusił w końcu. Wcale nie musiał się przyznawać, ale niepodważalną prawdą było to, że ani trochę nie umiał kłamać.

Collin wpatrywał się w niego w sposób, którego Fynn nie umiał rozszyfrować.

- Więc to, co powiedziałeś wtedy oficerowi było prawdą? – odezwał się w końcu cicho. W jego głosie dźwięczało niedowierzanie.

Fynn zarumienił się po same uszy, ale przytaknął.

- Widzisz? Nie potrafię kłamać. Wtedy nawet nie musiałem – zaśmiał się nerwowo, wyswobadzając się z uścisku przyjaciela i odwracając wzrok, nagle zestresowany. Minęło tyle czasu, a on wciąż zachowywał się jak zakochany nastolatek. Widocznie nie było dużej różnicy w byciu zakochanym stulatkiem.

- Fynn, ja... - zaczął Collin, zbliżając się znów do chłopaka i sięgając do jego dłoni – Nie patrz na mnie z takim lękiem, ja przecież...

- Po co ty to kupiłeś?! Nie mów, że będziesz to nosił?!

Tok rozmowy przyjaciół spotkanych po latach został całkowicie przerwany nagłym zamieszaniem, które wtargnęło przez drzwi chatki razem z czwórką przyjaciół Fynna. Kuba sprzeczał się z Evenem, nie pojmując dlaczego ten ma zamiar nosić spódnicę, Vivianne narzekała na ciężkie torby pełne farb do włosów i wymyślnych sukienek, a Antti śmiał się z jej wyboru doczepianych, żółtych pasemek.

Czy można w gorszy sposób zepsuć atmosferę?

- To nie spódnica, ani nawet sukienka, tylko tunika. Poza tym, jakby mi się zachciało nosić spódnicę to co ci do tego? – Even kręcił głową z niedowierzaniem.

- Pomóż mi z tymi farbami, a nie stój i się śmiej! – Vivianne uderzyła Anttiego trzymanymi rękawiczkami.

Collin, którego obecności nikt jeszcze nie zauważył, patrzył na całą czwórkę szeroko otwartymi oczami. Wyglądał jak małe, zagubione dziecko, które nie wie do końca co się wokół niego dzieje. Jego mina sprawiła, że Fynn aż westchnął, rozczulony. Tak bardzo za nim tęsknił. Zawsze się bał, że gdyby kiedykolwiek jeszcze się spotkali, jego przyjaciel zmieniłby się nie do poznania.

Nigdy jeszcze tak się nie mylił odnośnie czegokolwiek.

- Fynn, a ty uważasz, że Evenowi będzie pasować sukienka? – Kuba był pierwszym, który skierował na niego wzrok. Pytanie szybko jednak wyleciało mu z głowy, kiedy zauważył, że chłopak nie jest w chatce sam – O! – wyglądał na zaskoczonego, ale z pewnością mniej niż wcześniej Fynn. No tak, skąd ktokolwiek miałby wiedzieć jak Collin wygląda? Nie stali już przytuleni do siebie, więc w oczach reszty scena musiała wyglądać dość zwyczajnie – Nowy? – spytał, przenosząc wzrok na Collina i uśmiechając się przyjaźnie.

Teraz już wszyscy zwrócili uwagę na nowego przybysza.

- O cholera! – Vivianne zakryła usta dłonią – Zapomnieliśmy dać kogoś na zastępstwo! Kurczę, nowy, miałeś co jeść?!

Collin pokiwał głową, wciąż wyglądając na trochę zagubionego i przestraszonego.

- Znalazłem jedzenie w lodówce... Przepraszam! Nie wiedziałem, że ktoś tu mieszka... To miejsce wyglądało na opuszczone... Kiedy znalazłem jedzenie, pomyślałem, że może jednak się pomyliłem, ale byłem strasznie głodny, więc...- tłumaczył się.

- Nie, nie, nie przepraszaj! – Antti zamachał rękami, chyba też trochę zażenowany faktem, że wszyscy zapomnieli o swojej pracy. No, teoretycznie była to praca Fynna, ale w praktyce każdy, kto mieszkał w Portierni pomagał w witaniu nowych i wdrażaniu ich w życie w Piekle – Powinniśmy tu być i się tobą zająć... To my przepraszamy...

- Um... - Collin przestąpił z nogi na nogę i zaczął bawić się swoimi ciemnymi włosami nerwowo. Spojrzał pytająco na Fynna.

- A, już cię przedstawię i wszystko wyjaśnię! – pospieszył chłopak, wciąż rumieniąc się przez swoje wyznanie, które tak nietaktownie przerwali jego przyjaciele – Więc, ekhem – odchrząknął – To jest Vivianne, Antti, Kuba i Even, który trafił tu dopiero trzy dni temu – przedstawił wszystkich, wskazując każdego po kolei – Czasem przychodzi tu też Sky, ale dzisiaj go pewnie nie będzie. A to jest... - głos mu zadrżał kiedy przyszła kolej przedstawić nowego – To jest Collin.

***

Do Piekła trafiały dwa rodzaje ludzi. Ci, którzy kręcili głową, zaprzeczali, wykłócali się i robili sceny, bo przecież to wszystko było niemożliwe i ci, którzy siedzieli grzecznie, przytakując, od czasu do czasu zadając pytania i chłonąc informacje z szeroko otwartymi oczami i uchylonymi ustami. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się który rodzaj nowicjuszy wolał Fynn. Łatwo też zgadnąć, do którego z nich należał Collin.

- Żadnych tortur? – upewnił się chłopak, a wszyscy obecni zgodnie pokiwali głowami. Nawet Even przyłączył się do wdrażania nowego – Więc czemu w ogóle jest to kara? Trafić tutaj? – nie rozumiał Collin.

- Bo gdyby nie Lucyfer, który zorganizował Straż, wszyscy padlibyśmy ofiarą demonów – cierpliwie tłumaczył wszystko Fynn. Kuba pomagał, a reszta głównie się przysłuchiwała.

- Demonów? – oczy Collina znów otworzyły się szerzej.

- Tak, ale nie przejmuj się tym. Tutaj i w mieście jesteśmy bezpieczni, a raczej nie masz ochoty włóczyć się w ciemności otchłani, co? – uśmiechnął się Fynn.

Z początku wszyscy byli w równym mu szoku, kiedy dowiedzieli się kim jest nowy. Parę godzin później traktowali już Collina jak każdego innego. Tylko Kuba rzucał Fynnowi porozumiewawcze uśmieszki. Reszta miała takt.

Collin naturalnie pokręcił przecząco głową na pytanie. Siedzieli wszyscy przy małym stoliku kawowym w salonie. Część na kanapie, reszta na rzuconych na podłogę poduszkach. Może i w Portierni nie było za dużo miejsca, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało. Przyjazna atmosfera między ludźmi i przytulność ciasnych pomieszczeń były ważniejsze niż luksus przestrzeni.

- Fynn? – odezwał się Collin niepewnie, unosząc wzrok na przyjaciela – Chyba mi starczy na dzisiaj. Głowa mnie rozbolała od tego wszystkiego... - przygryzł wargę. Wszyscy roześmiali się na jego słowa, przyznając mu rację.

- Ja miałem do tego mniej cierpliwości – uspokoił chłopaka Even – Przespanie się z tym wszystkim dobrze mi zrobiło – dodał.

- Ja dalej nie mam do tego cierpliwości – mruknął Kuba pod nosem, ale nikt się nim nie przejął. Chłopak mógł powtarzać ile chciał, że nie wierzy w zaświaty. W praktyce i tak jego życie po drugiej stronie toczyło się zwyczajnie.

- W sumie jest już późno i wszyscy jesteśmy zmęczeni po Festiwalu, więc możemy się już kłaść – odezwał się Antti, zauważając chyba jak powieki Collina wyraźnie stają się coraz cięższe i dochodząc do wniosku, że Even mógł mieć rację.

- No, ale mamy mały problem – wtrącił się Kuba, a na jego ustach tańczył podejrzany uśmieszek. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco – Nie mamy wystarczająco łóżek – chłopak rozłożył ręce w geście „nic nie poradzimy", choć jego mina mówiła raczej „zwycięstwo!". O jakie zwycięstwo jednak chodziło, Fynn nie miał pojęcia.

- Przecież ja się wyprowadzam – przypomniał Even, na co Kuba zgromił go spojrzeniem.

- Przecież nie dzisiaj – przewrócił oczami.

- Mogę dzisiaj – wzruszył na to ramionami Even.

- A kto cię niby zawiezie do Piekła? I po co tu niby przyjeżdżałeś, jak chcesz od razu wyjeżdżać? – Kuba skrzyżował ręce na piersi.

- Po moje glany...

- Po buty?! Przyjechałeś tu po buty?! – Kuba był najwyraźniej oburzony.

- Chodzę w nich odkąd skończyłem trzynaście lat. Są prawie jak członek rodziny – bronił się Even.

- Jesteś nienormalny – skwitował Kuba – Ale i tak nikt cię dzisiaj nie odwiezie, a nie możesz iść na nogach, bo może cię zaatakować demon. Jest już późno i wszyscy są zmęczeni, więc musisz poczekać do jutra.

- Więc co z tymi łóżkami? Sam zacząłeś ten temat – nie rozumiał Even. Fynn, niestety, zaczynał rozumieć. Cholerny Kuba i ta jego natura swatki. Dopóki chodziło o Sky'a i Evena, było zabawnie. Kiedy jednak przyszło do relacji jego i Collina, Fynn nagle zrozumiał rozdrażnienie wyżej wspomnianych chłopców. Cholera. Nigdy już nie będzie się wtrącał do niczyich związków, niedoszłych związków i całej reszty.

- No nie wiem – na usta Kuby powrócił pół-uśmieszek – Musimy się zastanowić gdzie będzie spał Collin. Ty, wiadomo, na poddaszu. Sky'a nie ma, więc nie ma problemu. Ja śpię na kanapie, Vivianne i Antti w swojej sypialni, Fynn w swojej. Żadnych innych łóżek ani nic podobnego nie mamy, więc ktoś będzie się musiał z Collinem podzielić swoim. U mnie na kanapie nie ma miejsca. Z nimi – wskazał Vivianne i Anttiego – byłoby raczej bardzo niezręcznie. Zostajecie więc tylko ty i Fynn – wzruszył ramionami, udając niewiniątko – Ty i Collin się nie znacie, więc ja bym podał na kandydata Fynna – wyszczerzył się. Dopiero po tym całym monologu, Even chyba załapał. Zamrugał powoli, uniósł brwi, po czym zmierzył Collina wzrokiem.

- Jesteście w podobnym wieku, prawda? – zwrócił się do nowego, wskazując na dwójkę przyjaciół.

- Mhm – przytaknął Collin – Chociaż nie wyglądamy, bo Fynn umarł wcześniej... Właśnie! Dlaczego wyglądam jak kiedy miałem dwadzieścia lat?

Na twarzy Evena odmalowało się zdziwienie.

- A wyglądasz?... – spytał.

- Po śmierci każdy wraca do dwudziestki. Tutaj to pełnoletniość – wyjaśnił Antti, ignorując niedowierzanie Evena – Ja i Vivianne byliśmy po trzydziestce - wszyscy obecni spojrzeli na chłopaka z zaskoczeniem – Więc nic w tym dziwnego, że wyglądasz jak... - zawahał się i zmierzył Collina jeszcze raz spojrzeniem – dwudziestolatek... tak?

- Ale na serio? – Even wciąż nie mógł wyjść z szoku – Ja mam dwadzieścia, zawsze miałem problemy z kupowaniem alkoholu bez dowodu, a ty... hm...

- Ja nie mogłem kupić piwa do trzydziestki... – przyznał Collin, a jego nakrapiane piegami policzki zaszły delikatnym rumieńcem wstydu – Wiem, że nie wyglądam...

- I bardzo dobrze – odezwał się Kuba, na co Even przesunął się bliżej niego na kanapie, tylko po to, żeby uderzyć go lekko otwartą dłonią w głowę.

- Daj biednemu Fynnowi spokój – zaśmiał się.

Dopiero po tych słowach Evena, Fynn uświadomił sobie, że przysłuchuje się rozmowie ze wzrokiem wbitym we własne kolana i policzkami piekącymi rumieńcem. Wiedział co Kuba miał na myśli mówiąc „bardzo dobrze", a już z pewnością rozumiał dlaczego chłopak tak chciał zatrzymać Evena w Portierni, żeby zajął ostatnie wolne łóżko. Collin na szczęście chyba niczego się nie domyślał.

- Rzeczywiście możemy się już kłaść – oznajmił Fynn, wstając pośpiesznie z kanapy, byle tylko zakończyć tą niedorzeczną rozmowę. To, że parędziesiąt lat temu był zakochany w Collinie nic nie znaczyło. Zresztą, jego przyjaciel i tak z pewnością nie gustował w mężczyznach. A w wyglądających na czternaście lat chłopcach już z pewnością nie. Nie miało więc żadnego znaczenia w czyim łóżku spędzi noc – Wolisz spać z Evenem czy ze mną? – rzucił nonszalancko, zwracając się do Collina.

- Z tobą – odpowiedź chłopaka była natychmiastowa. Kątem oka Fynn dostrzegł szeroki uśmiech Kuby. Eh, ten dzieciak – To znaczy... wybacz, Even. To nie tak, że cię nie lubię, tylko po prostu chciałem teraz spędzić trochę czasu z Fynnem. Mamy sobie dużo do opowiedzenia – powiedział, uśmiechając się przyjaźnie.

Even znów musiał zmniejszyć entuzjazm Kuby, tym razem mocnym szturchnięciem.

- Pewnie. Nie widzieliście się tyle czasu – przytaknął bardziej taktowny z dwójki przepychających się teraz na kanapie chłopaków. Vivianne i Antti jedynie przyglądali się wszystkiemu z rozbawieniem. Chyba tylko Collin nie pojmował jeszcze o co chodzi, co ani trochę nie dziwiło Fynna. Chłopak zawsze był zaskakująco niewinny jak na chłopca w nastoletnim wieku.

Pół godziny później wszyscy byli już gotowi do snu. Fynn pożyczył Collinowi jedną ze swoich dwuczęściowych piżam. Zdawał sobie sprawę, że jego ciuchy będą bez cienia wątpliwości za małe dla jego przyjaciela, ale alternatywy nie było. Kuba był nawet niższy od niego, Antti zawsze spał w samych bokserkach, a Even w tym, co nosił za dnia, minus spodnie. Twierdził, że to oszczędność czasu i pieniędzy, czego Fynn postanowił nie komentować.

Wykąpany, z włosami pachnącymi słodkim szamponem i z piżamą zapiętą na ostatni guzik, chłopak czekał w łóżku aż Collin wróci z łazienki. Z jakiegoś powodu serce biło mu trochę za szybko. Nie rozumiał. Nie miał się przecież czym stresować...

Kiedy drzwi jego niewielkiego pokoiku skrzypnęły, serce przyspieszyło mu jeszcze bardziej. Dlaczego?!

- Ładnie pachnie ten szampon – odezwał się Collin, wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi. Jego włosy też były mokre. A więc musieli teraz pachnieć tak samo. Zupełnie jak dawniej, kiedy nocowali u siebie nawzajem. Collin zawsze wtedy przesiąkał wonią jego mydła, proszku do pościeli, domu. Nie wiedział dlaczego, ale zawsze mu się to podobało. Collin noszący na sobie jego zapach. Teraz jednak, dawniej niewinna, myśl wydała mu się jakoś dziwnie dwuznaczna. Rumieniec znów wpłynął mu na policzki.

Collin przysiadł na krawędzi łóżka. Rękawy i nogawki pożyczonej piżamy rzeczywiście były trochę za krótkie, jeśli jednak chodziło o budowę ciała, chyba nie różnili się tak bardzo. Chłopak z pewnością nie wyglądał jak dorosły. Po Evenie, który przecież powinien wyglądać na jego rówieśnika, było widać, że nie jest chłopcem. Rysy jego twarzy wciąż były dość delikatne, a sylwetka szczupła, ale dało się dostrzec w nim jakieś zadatki na mężczyznę. Collin jednak, poza niższym niż dawniej głosem, nie zdradzał za bardzo owych zadatków. Jako nastolatek wyglądał jak dziecko, teraz jak nastolatek. Widocznie tak po prostu działało jego ciało. Najgorsze w tych obserwacjach Fynna było to, że przypomniały mu słowa Kuby, które miały więcej sensu niż chciałby im przyznać. „I bardzo dobrze" – powiedział rudzielec i Fynn wiedział, że ma rację. On i Collin pasowali teraz do siebie prawdopodobnie lepiej niż za życia. Wcześniej jego przyjaciel wyglądał trochę za młodo, teraz na jedynie trochę starszego od niego. Nikt nie dopatrzyłby się w tym niczego dziwnego, gdyby byli razem. Na co oczywiście nie było najmniejszych szans, ale pospekulować sobie zawsze można.

- Fynn...

- Tak?! – chłopak natychmiast oderwał wzrok od przyjaciela.

- Przyglądasz mi się – na ustach Collina widniał uśmiech – Pewnie dziwnie ci się przyzwyczaić , bo wyglądam inaczej... Ty za to ani trochę się nie zmieniłeś – powiedział, sam teraz przyglądając się chłopakowi.

- Wyglądam jak dziecko, wiem – przytaknął Fynn, trochę zasmucony. Nigdy nie przeszkadzało mu to jak wygląda, teraz jednak poczuł się z tym dziwnie.

- Nie jak dziecko... - zaprzeczył Collin. Fynn zastanawiał się czy to z grzeczności – Tak jak kiedy widziałem cię ostatni raz – powiedział, a w jego głosie zabrzmiał nagle ogrom emocji, które sprawiły, że wszelkie średnio poważne i mało istotne myśli uciekły Fynnowi z głowy – Uratowałeś mnie od Piekła na Ziemi... prawdziwego piekła – w oczach Collina zabłysły łzy – I byłeś gotowy pójść do niego razem ze mną. Jak ja mam ci się odwdzięczyć, Fynn? Nigdy nie będę w stanie wystarczająco ci podziękować...

Wspomnienia z poprzedniego życia, które Fynn wierzył, że pogrzebał już pod latami swojego czasu w zaświatach, z przyjaciółmi, których uwielbiał i pracą, która nigdy nie nudziła, nagle zalały jego świadomość. Ten strach, którego nie można porównać z niczym innym. Nie wiedział nawet czy bardziej bał się wtedy o swojego przyjaciela, czy po prostu długiej i męczącej śmierci w obozie. Jakkolwiek jednak brzmiała odpowiedź, wiedział, że nie może zostawić Collina samego. Podjęcie decyzji zajęło mu ułamek sekundy. Wiedział, że będzie z nim do końca. Choćby i rozdzielili ich po przyjeździe w tamto miejsce, miał zamiar pozwolić się rozstrzelać lub zaprowadzić do komory gazowej, byle nie żyć z myślą, że jego przyjaciel przechodził przez to sam. Niestety, ojciec zniszczył jego plan pociągnięciem za spust. Ostatecznie jednak, Fynn nie miał powodu mieć o to żalu. W końcu dzięki temu wszystko dobrze się skończyło. Collin przeżył i tylko to się liczyło.

- Patrzyłem jak umierasz – odezwał się znów Collin – Nawet teraz, mimo, że wiem, że masz się dobrze... Ciągle to pamiętam i nie mogę tego znieść. Fynn... proszę powiedz jeszcze raz, że nie cierpiałeś – łzy, które zaszkliły wcześniej oczy chłopaka, teraz stoczyły się po jego policzkach.

Wszelkie niepoważne rozterki sprzed paru minut, kiedy to chłopak rozważał czy to dziwne, żeby spali z Collinem w jednym łóżku czy nie całkowicie już straciły znaczenie. Fynn nie rozumiał jak przed chwilą mogły obchodzić go takie sprawy. Teraz po prostu rzucił się przyjacielowi na szyję, przewracając ich obu na pościel.

- Nie bolało – wykrztusił przez łzy – Nic nie poczułem. A teraz wszystko jest w porządku. Wszystko. Teraz... - Fynn oparł się na łokciach, żeby spojrzeć Collinowi w twarz – Teraz już wszystko jest dobrze... - powiedział, z ulgą i radością, której nie czuł odkąd umarł, patrząc jak jego własne łzy spadają na policzki chłopaka leżącego pod nim – Teraz wszystko jest na swoim miejscu.

***

Even planował wstać zanim chaos zawładnie jego światem – który obecnie ograniczał się do niewielkiej chatki na peryferiach Piekła – niestety o tym nie było mowy. Już w momencie, gdy otworzył oczy usłyszał stłumione głosy przyjaciół, dochodzące z piętra niżej. Co było ciekawe, nie rozpoznawał wśród nich tych należących do Fynna i Collina.

Uśmiechając się do siebie pod nosem mimowolnie, wygramolił się z łóżka i, wciąż otrząsając się jeszcze z nieprzyjemnego posmaku nawiedzającego go jak zawsze koszmaru o morzach traw i białowłosym mężczyźnie, zabrał się do poszukiwań jakiejś świeżej koszulki.

Właściwie nie wiedział dlaczego był to koszmar. Nic strasznego się nie działo. Krótka rozmowa i pocałunek – zawsze to samo. A jednak każdego ranka budził się zlany potem. Nawet po śmierci nie mógł się od tego uwolnić.

I, pewnie, mógłby teraz zastanawiać się: może białowłosy mężczyzna z jego snu był aniołem? Może to była jakaś przepowiednia, która całe życie podpowiadała mu, że kiedyś spotka Sky'a? Ale, oczywiście, Even nie miał zamiaru poświęcić temu podobnym myślom ani sekundy swojego czasu. Nie widział w tym najmniejszego sensu. Sny nie miały żadnego znaczenia. Nie były przepowiedniami. Co najwyżej odbiciami lęków i zmartwień ludzi, ale Even nigdy nie bał się otwartej przestrzeni, ani tym bardziej przystojnych, białowłosych mężczyzn.

Przejrzał się w lustrze. Oczywiście, że ją założył. Z jakiegoś powodu myśl o nim w tunice nie mieściła się Kubie w głowie i Even miał zamiar ubrać ją choćby i na złość chłopakowi. To, co nosił nie było niczyją sprawą.

Przedłużana bluzka sięgała mu niemal kolan, oczywiście czarna i w stylu jak najbardziej metalowym. Spodnie z przetarciami i agrafkami, jak i znoszone glany, pasowały do niej idealnie. Even zawahał się na moment z wisiorkiem, po czym zdjął go i odłożył na schludnie poskładane ciuchy Sky'a, ułożone na skraju pościelonego teraz łóżka. Wychodząc z ciasnego pokoiku, jeszcze raz powiódł po nim wzrokiem. Nie wiedział czy zdarzy mu się kiedykolwiek tu wrócić. Oceniając w końcu, że Sky nie miał powodu doczepić się do czegokolwiek – łóżko pościelone, ubrania oddane – westchnął cicho, po czym zamknął za sobą drzwi. Czuł, jakby żegnał się nie z pokojem, a z samym chłopakiem.

Planował zejść od razu do kuchni, na śniadanie, porozmawiać trochę z przyjaciółmi, a potem poprosić Anttiego o podrzucenie go do miasta, w połowie schodów na parter zatrzymał się jednak na moment. Z dołu wciąż dochodziły go jedynie głosy Kuby, Vivianne i Anttiego. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie był ciekawy co takiego robili Collin i Fynn, skoro jeszcze nie wstali. Hamując więc cisnący mu się na wargi uśmiech rozbawienia, po pokonaniu wąskich schodków, zamiast skierować się do kuchni, zboczył trochę z trasy. Sam byłby wkurzony, gdyby ktoś okazał taki brak szacunku wobec jego prywatności, ale co mógł poradzić na swoją ciekawość? Starając się więc zachowywać najciszej jak to możliwe, podszedł do drzwi do sypialni Fynna i uchylił je na tyle, żeby zajrzeć do środka. To, co zobaczył sprawiło jednak, że niemal cofnął się, rumieniąc mocno. Niemal.

Spodziewał się zobaczyć jedną z dwóch rzeczy: albo zwyczajnie śpiących chłopców, zmęczonych emocjami poprzedniego dnia, albo może – choć co do tego miał wątpliwości – tych samych chłopców podczas sesji namiętnych pocałunków. Czy coś. To, że Fynn był zakochany w Collinie było bardziej niż oczywiste. Even nie był tylko pewny uczuć drugiego chłopaka. Rzeczywistość jednak zaskoczyła go, sprawiając, że poczuł się znacznie bardziej jak niechciany intruz niż gdyby chłopcy rzeczywiście nie mogli utrzymać rąk przy sobie.

I nie mogli. Ale w zupełnie inny sposób niż Even się spodziewał.

Zastał ich leżących na łóżku, przytulonych. Tak blisko, jak to tylko możliwe. Fynn chował głowę w klatce piersiowej chłopaka, ręce zaplatając na jego szyi, bawiąc się leniwie kosmykami jego włosów na karku. Collin z kolei opierał brodę na czubku głowy blondyna, przyciągając go do siebie mocno. Nie odzywali się ani słowem, zatopieni w spokojnej, przyjemnej ciszy, ciesząc się intymnym, całkowicie niewinnym kontaktem fizycznym. Czy można było podejrzeć coś bardziej prywatnego? Even doszedł do wniosku, że wpadnięcie na parę uprawiającą seks byłoby mniej niepowołane. Powoli więc i cicho, cofnął się na korytarz, zamykając za sobą drzwi, od których długi czas potem nie mógł oderwać wzroku.

Czy to właśnie była miłość? Czy zobaczył przed momentem najczystszą rzecz w swoim życiu?

Zdziwił się, kiedy poczuł delikatne pieczenie oczu. Potem nieprzyjemny ścisk żołądka. I nie chodziło o to, że nie cieszył się, że Fynn w końcu znalazł prawdziwe szczęście. Uświadomił sobie tylko, że jemu się to nie udało. W ciągu jego krótkiego życia na Ziemi, nigdy nie był w poważnym związku, ani nie przyjaźnił się z nikim w taki sposób jak ta dwójka. Nie czuł tej szczególnej więzi. Nie znał miłości innej niż wątpliwe uczucia jego rodziców i kota. Miał kilku chłopaków i nawet jedną dziewczynę, zanim jeszcze zdał sobie sprawę, że nie jest zainteresowany, ale nigdy nie chodziło o więcej niż seks. Ciekawość, podekscytowanie, pożądanie, nuda – to były powody, dla których spotykał się z ludźmi. Nie był nawet pewny czy wierzy w istnienie czegoś głębszego. Aż do tej chwili. Natychmiast zmienił zdanie. Teraz, gdyby miał się zastanowić, ludzie wokół niego powinni już dawno mu to uświadomić.

Vivianne i Antti. Emilia i Arthur – jego znajomi z liceum. Para z jego snu. A teraz Fynn i Collin. Ci wszyscy ludzie z pewnością się kochali. Miłość nie istniała tylko w bajkach.

Po prostu on najwyraźniej nie był do niej zdolny.

___________________________________________

Od razu przepraszam, że nie było ani trochę Sky'a. Inni bohaterowie też jednak muszą dostać swoje pięć minut ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro