Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVIII - Zdrada


Even nigdy nie lubił, kiedy budziły go promienie słońca. Wolał zasunąć rolety nad oknem i spać tak długo jak miał ochotę. Po dwóch miesiącach spędzonych w Piekle, gdzie naturalne światło nigdy nie miało dotrzeć, jego podejście trochę się jednak zmieniło. Kiedy przez cały czas otacza cię ciemność, zaczynasz tęsknić za tym ciepłym dotykiem promieni słońca na skórze. Krótko mówiąc, budzenie się w Piekle mogłoby być uznane za nieco przygnębiające. I pewnie takie właśnie było, dla niektórych osób. Dla wszystkich tych, którzy nie mieli na tyle szczęścia w życiu, żeby nie musieć budzić się samemu.

Even uchylił powieki i od razu dostrzegł po swojej lewej śpiącego chłopaka. Jego chłopaka. Może nie oficjalnie, ale na co komu takie szczegóły.

Wyglądał bezbronnie i niewinnie, jak zawsze podczas snu. Jego białe włosy – poniekąd bezpośredni dowód jego niewinności – leżały rozsypane na poduszce, mieniąc się odbitym światłem mimo panującego w malutkim pokoiku na poddaszu półmroku. Jego usta były delikatnie uchylone, brwi odrobinę zmarszczone – chyba coś mu się śniło. Even nie umiałby sobie wyobrazić doskonalszego sposobu na pobudkę niż budzenie się każdego ranka z rękami tej piękności zaplecionymi wokół szyi.

Jego piękność. Jego kochany chłopak. Kochany nie za to wszystko, co było w nim tak niezaprzeczalnie doskonałe, a raczej za to, w czym niemal wszyscy inni widzieli zdradę i marnotrawstwo potencjału.

Even po raz pierwszy był zakochany. Po raz pierwszy też przyznał się do tego na głos.

„Kocham cię, Sky".

Jak mógł go nie kochać? Piękno rysów jego twarzy wystarczyłoby, żeby nie był w stanie oderwać od niego wzroku. Sposób w jaki traktował napotkanych ludzi, patrząc na nich jak na równych sobie, mimo, że miał pełne prawo tego nie robić. To, jak widział świat i jak o tym opowiadał. Wreszcie to, jak podejmował decyzje, opierając je na pełnym zrozumieniu, że nie potrafi udawać kogoś, kim nie jest. Wszystko to, co zwróciło oddanych mu od urodzenia ludzi przeciwko niemu, w Evenie poruszyło struny, o których istnieniu nie miał pojęcia. Zanim go poznał, jego emocje przypominały gitarę basową – cztery struny. W sam raz, wydawało mu się. Kiedy zaczynał swoją przygodę z muzyką, też zaczął od basa. Cztery struny – w sam raz, żeby nic za bardzo się nie skomplikowało. Kiedy jednak po raz pierwszy wziął do rąk gitarę klasyczną i poczuł pod opuszkami palców drgania wszystkich sześciu strun, idealnie ze sobą zharmonizowanych, od razu się zakochał i nie był już w stanie grać na niczym innym. Sky był więc chyba jego gitarą klasyczną, a melodia, którą pozwolił mu zagrać, nowymi uczuciami, które w nim wzbudził.

Albo po prostu Even miał świra na punkcie muzyki i że nie grał od ponad miesiąca, niedobór dźwięków nieco siadł mu na psychice.

Prawdopodobnie to drugie.

Uśmiechnął się do swoich myśli i zebrał się z łóżka. Nie miał serca budzić chłopaka, widząc go tak wygodnie zakopanego w pościeli, więc przebrał się najciszej jak potrafił i wyszedł z pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.

Wąskie schodki nieco skrzypiały. Mimo remontu Portierni, miejsce wciąż miało ten sam przytulny, trochę staroświecki klimat. Even uwielbiał wracać tu przy każdej okazji.

Musiało być jeszcze dość wcześnie rano, bo chatkę nie wypełniał na razie standardowy chaos. Even słyszał tylko jakieś dwa głosy dochodzące z kuchni. Wiedziony głównie głodem, skierował się w ich stronę.

Oh.

Zamarł w miejscu. Natychmiast zatkał sobie własne usta dłonią i cofnął się tak, żeby schować się za uchylonymi drzwiami kuchni. Może udało mu się powstrzymać okrzyk podekscytowania, ale szerokiego uśmiechu już nie.

Fynn i Collin śmiali się z czegoś, nieco ściszonymi głosami, pewnie nie chcąc obudzić reszty. Mimo jednak, że to stwierdzenie samo w sobie nie brzmiało jak powód, żeby cofnąć się i nie przeszkadzać, Even nie śmiałby teraz wejść do kuchni. Rozmowa chłopców może i nie była poważna ani nawet w żaden sposób prywatna, za to to, jak blisko siebie stali i jak na siebie patrzyli mówiło więcej niż wszelkie słowa. Fynn opierał się o blat lady za sobą. Collin też się o niego opierał, tyle, że stojąc do niego przodem. Tak, to co Even chciał przekazać to to, że wyglądali jakby znajdowali się o krok od pocałunku, Fynn właściwie nie mając dokąd uciec – Collin będąc tego powodem, stojąc bardzo blisko, opierając się rękami po obu stronach niższego chłopca. A jednak wciąż się nie całowali. Mówili o czymś głupim i niepoważnym i chichotali jak zakochane nastolatki, ale wciąż nie-

- Now... kiss!

Even podskoczył, kiedy obok jego ucha odezwał się znajomy szept.

- Sky?

- Mm, Heaven. Jak mogłeś mnie zostawić? Nikt nie lubi budzić się sam – wyszeptał chłopak, udając obrażonego.

Even prychnął i przewrócił oczami. Mimo to, na usta wpełzł mu niemożliwy do powstrzymania uśmiech.

- W ogóle, skąd ty się znasz na memach? – zaśmiał się cicho, odwracając się tak, żeby znów spojrzeć na chłopców w kuchni.

- Przez Kubę – wyjaśnił Sky. Potem westchnął i oparł brodę na ramieniu Evena. – Więc co, czekamy aż w końcu to zrobią?

- No ba.

- Czekacie aż w końcu się ogarną i pocałują?

Even i Sky drgnęli teraz obaj, zaskoczeni pojawieniem się reszty mieszkańców chatki. Vivianne, wciąż w piżamie, i Antti stali za nimi, też przyglądając się dwójce chłopców w kuchni.

- Oni są niemożliwi. – Even westchnął z niedowierzaniem, bo ci wciąż rozmawiali, stojąc tak blisko jak to tylko możliwe bez przytulania się lub całowania.

- Wiemy. – Vivianne przewróciła oczami. – Mieszkamy z nimi. I ja tego nie rozumiem. Collin wie, że Fynn się w nim kocha. Fynn wie, my wszyscy przecież wiemy, że Collin zszedł dla niego do cholernego Piekła! Jaki oni jeszcze mają problem??

- Może już są razem, ale nam nie powiedzieli? – podsunął Sky.

- Niee... Popatrz na nich. – Antti pokręcił głową z rozbawieniem. Miał rację. Chłopcy wyglądali jakby ze sobą flirtowali. Jednocześnie widać jednak było ich obustronne zawstydzenie, którego nie widzi się już między ludźmi nazywającymi swoją relację jakoś konkretnie.

- Więc czekamy?

- Mhm, czeka- tak! – Sky zamknął usta Vivianne dłonią. Wszyscy zamarli w radosnym podekscytowaniu, z całych sił starając się nie uwolnić swoich emocji w postaci krzyków i pisków.

Nareszcie. Fynn zaplótł ręce wokół szyi Collina. Collin uniósł go odrobinę i posadził na blacie. Evenowi ciężko było wbić sobie do głowy, że patrzy właśnie na całujących się dorosłych, którzy mogliby obaj być jego pradziadkami, widząc przed sobą parę zakochanych nastolatków. Poza tym dziwnym konfliktem jego logiki z obrazem przed oczami, chłopak zwrócił na coś uwagę. Tamten poranek, kiedy zobaczył chłopców przytulonych do siebie na łóżku. Tamto ukłucie smutku i delikatnej zazdrości, kiedy myślał, że on nigdy nie doświadczy takiej prawdziwej miłości. Tamto uczucie, w końcu go opuściło. Uśmiechnął się do siebie i spojrzał na Sky'a.

Chłopak odwzajemnił spojrzenie i uniósł brew.

- Co? – spytał, zmieszany.

- Naprawdę cię kocham.

Sky nie trzymał już dłoni na ustach Vivianne, więc dziewczyna nie powstrzymała się od pisku.

- Co tu się dzieje?? – Kiedy już okrzyk radości Vivianne ucichł, a Sky, oblany rumieńcem na pół twarzy, przyłożył Evenowi, Fynn wychylił się przez drzwi kuchni, Collin za nim.

- Nic absolutnie! – Antti spanikował.

- Szliśmy właśnie na śniadanie – próbowała Vivianne.

Sky i Even milczeli, świadomi, że nie wybronią się z tej sytuacji.

- Wy chyba nie... - Fynn zmierzył wszystkich podejrzliwym wzrokiem. – Kuby nie ma, więc teraz wy zachowujecie się jak on?! Podglądaliście?!

- Wcale nie! – odezwali się wszyscy chóralnie.

Collin tylko oblał się rumieńcem na pół twarzy i schował za Fynnem.

- Hah, na pewno wybaczysz mi jak ci powiem co Even właśnie powiedział Sky'owi- - zaczęła Vivianne i tym razem Even zatkał usta dziewczynie.

- Jak mu powiesz, on później powie Kubie i nie będziemy mieć ze Sky'em spokoju! – syknął chłopak.

- I tak powiemy Kubie. – Antti wzruszył ramionami.

- Jesteście okropni! – jęknął Even.

- Trzeba było nie mówić czegoś takiego przy wszystkich. – Sky patrzył na niego z chęcią mordu w oczach.

- Hah – żachnął się Even. – Ja to przynajmniej powiedziałem, a ty? – Uniósł jedną brew.

Sky otworzył usta, ale szybko je zamknął, nie wiedząc chyba co powiedzieć. Even poczuł satysfakcję jakby wygrał jakąś istotną walkę.

- Even wyznał ci miłość, a ty jemu nie? – Na twarzy Vivianne odmalował się szok i niedowierzanie. Sekundę później, wszyscy obecni w chatce przybrali ten sam wyraz twarzy, kierując oskarżycielskie spojrzenia na Sky'a.

- Przypomnij mi, po co tu przyjeżdżaliśmy? – Sky spytał Evena, posyłając mu cierpiętnicze spojrzenie.

- Bo jesteśmy waszymi przyjaciółmi i zasługujemy na usłyszenie tego – oznajmił Fynn, krzyżując ręce na piersi. – Jesteście razem, tak?

- Tak – przytaknął Even, zanim Sky zdążył się odezwać.

- Tak razem-razem?

- Tak – powtórzył Even, kątem oka dostrzegając wyraz twarzy zszokowanego Sky'a, ale postanawiając go zignorować.

- I wyznałeś mu miłość? – pytał dalej Fynn.

- Mhm.

- A on tobie nie?

- Aha.

Sky wyglądał jakby skurczył się w sobie pod karcącymi spojrzeniami wszystkich obecnych. Even musiał się powstrzymywać od wybuchu śmiechu. Sky, syn Lucyfera, książę Piekieł, prawdopodobnie jedna z najpotężniejszych istot we wszechświecie, bojący się grupki własnych przyjaciół i dwóch głupich słów.

„Kocham cię".

Nie, oczywiście, że Even nie chciał usłyszeć tego w takich warunkach, przy ich wścibskich znajomych. Co do nieco innej kwestii jednak...

- Hej, spokojnie. Mój chłopak wcale nie musi mówić mi przy każdej okazji jak bardzo mnie kocha! – rzucił Even, otaczając szyję Sky'a ramieniem i przyciągając go do siebie. – Prawda? – Spojrzał chłopakowi w oczy i wyszczerzył się. Widział jak Sky przełyka ślinę, po czym kiwa głową. Jego kochany chłopak.

Jednak oficjalnie.

***

- Trochę dziwnie tak, bez Kuby – stwierdził Even, bawiąc się zakrętką od soku, którą znalazł gdzieś na podłodze. Wszyscy przyznali mu rację cichym pomrukiem. Spokojnie spędzane popołudnia w towarzystwie Vivianne, Anttiego, Fynna i Collina były miłe, ale czegoś jednak brakowało. No, i było odrobinę nudno. Nie to, że gdyby Kuba był teraz z nimi, robiliby coś innego niż wylegiwanie się na kanapie w salonie, ale odczytywane przez chłopca z laptopa skróty wiadomości z Ziemi czy jego wypowiadane na głos komentarze do seriali, które oglądał zawsze dodawały czegoś do ogólnej atmosfery. – Nawet Cass'a bym przecierpiał. – Znów wszyscy mruknęli zgodnie w odpowiedzi. – Kiedy to mieli wracać?

- Jakoś niedługo – odezwał się Fynn, obecnie skulony pod ciepłym kocem razem z Collinem, któremu kleiły się powieki.

- Czegoś brakuje... - zgodziła się Vivianne.

- Czy ja wiem? Jest cisza i spokój – zaoponował Sky, również przysypiając z głową na ramieniu Evena.

Cisza i spokój. Przyjemnie, miło i bez zamieszania. Aż za bardzo.

- Czegoś brakuje... - mruknął Antti.

- Brakuje... - zaczął Fynn, po czym raptownie zamilkł. Nikt nie zareagował na nagłą ciszę z jego strony, dopóki chłopiec nie zerwał się z kanapy, budząc przy okazji niczemu winnego Collina. – Kishitani Juna! - wykrzyknął. Wszyscy skrzywili się na głośny dźwięk.

- To nie było po niemiecku... - Collin zmarszczył brwi, próbując chyba skupić rozespany wzrok na swoim chłopaku.

- To imię! – pośpiesznie wyjaśnił Fynn. Wyglądał na przejętego. – Kishitani Jun, o ile dobrze pamiętam. Brakuje go. A powinien... - głos chłopaka oddalił się, kiedy ten opuścił salon w tylko sobie znanym celu. Po chwili wrócił z jakimś notesem. Even przypomniał sobie, że był to ten sam notes, w którym Portier szukał jego niefortunnego imienia, kiedy trafił tu parę miesięcy temu. – Kishitani Jun. Japończyk – odczytał. – I jeszcze Sanaa Zuri z Afryki. Nie pojawili się.

Teraz już wszyscy nieco bardziej się rozbudzili.

- Kiedy mieli się pojawić? – Vivianne wyglądała na zmartwioną.

- Jun dwa tygodnie temu. Sanaa jakieś pięć dni – odpowiedział Fynn. – Ale przecież wiedzielibyśmy, gdyby przekroczyli przejście – mruknął pod nosem, przyglądając się zegarkowi na swoim nadgarstku. Popukał w szkiełko i zmarszczył brwi. – Działa – powiedział i zmarszczył brwi jeszcze mocniej. – Więc skoro to nie mój Zwiastun się zepsuł, to znaczy, że nie przekroczyli przejścia. Co znaczy, że tu nie dotarli.

- Zwiastun? – Even pierwszy raz słyszał.

- To urządzenie. – Kuba wskazał na swój zegarek. – Daje mi znać, kiedy ktoś przekroczy granicę Piekła. Wtedy wychodzę odebrać nowego. Ale tym razem nic. – Przygryzł wargę.

- Może po prostu nie zauważyli windy i schodzą po schodach. To może trochę zająć – podsunął Antti.

- Nie aż tyle. – Fynn pokręcił głową. – Może Sanaa tak, ale to niemożliwe, żeby Jun schodził dwa tygodnie.

- Może się zgubił?

- Zgubił gdzie? Można iść tylko w dół albo do góry. – Westchnął Fynn.

- Może poszedł do góry? To już się zdarzało, że ktoś chciał dostać się do Nieba.

- Poważnie? – To zaciekawiło Evena. – A udało się komuś?

- Raz. – Fynn przysiadł z powrotem na kanapie, nieco się uspokajając. – Ale chyba nie tym przejściem. Słyszałem, że jest jeszcze jakieś inne. Coś w stylu tylnych drzwi.

- Też o tym słyszałam – zamyśliła się Vivianne.

- Tak czy tak, będzie trzeba to zgłosić. – Antti westchnął. – Zajmiecie się tym? – zwrócił się do Evena i Sky'a.

Białowłosy skinął głową.

- Mieliśmy wracać do Straży jutro, ale możemy wybrać się wcześniej i zgłosić te zaginięcia – powiedział.

- Jeszcze nie wiemy czy to zaginięcia – poprawił go Fynn. – Może po prostu coś się zepsuło. Na przykład winda. Jun do niej wszedł i zatrzymała się gdzieś między piętrami.

- Brzmi prawdopodobnie – stwierdził Even, starając się sobie nie wyobrażać jak czułby się w takiej sytuacji. Zamknięty w ciasnej przestrzeni windy, całkiem sam, bez jedzenia czy wody. Oczywiście, nie umarłby z pragnienia, bo w końcu już nie żył, jednak doświadczenie samo w sobie byłoby okropne. – Może lepiej chodźmy już? – zwrócił się do Sky'a. – Może to coś poważnego.

- Tak chyba będzie najlepiej – zgodził się z nim chłopak, już zbierając się z kanapy. Wstał, poprawił pomięte ubrania i przeciągnął się. – Koniec tej sielanki. Trzeba wracać do prawdziwego życia – powiedział. Even doskonale rozumiał, co chłopak miał na myśli.

Prawdziwe życie nie było wypełnione przytulnymi chatkami, ciepłymi kocami i uśmiechającymi się przyjaciółmi. Poza tą bezpieczną przestrzenią, czekał ich powrót do twardej rzeczywistości, w której nie można było ufać nikomu.

W tamtym momencie Even nie miał jeszcze pojęcia jak bardzo miał rację.

***

- Khem... - odchrząknął, próbując zebrać się na odwagę, żeby to powiedzieć. Od rana nie byli ze Sky'em sami, otoczeni przyjaciółmi i ich sprawami. Teraz, kiedy wyruszyli razem do miasta, zapadła między nimi cisza. Dziwny rodzaj ciszy, którego charakter ciężko było uchwycić. – Więc... - spróbował znów, ale sam sobie przerwał. Westchnął.

- O co chodzi? – Sky już chyba miał dość jego nieudanych prób ubrania swoich myśli w słowa.

- N-...No wiesz... - Even przygryzł wargę, na wszelki wypadek starając się iść w bezpiecznej odległości od białowłosego. – Co do tego, co powiedziałem rano... No wiesz... W kwestii... Em...

- Wykrztuś to z siebie. – Sky spojrzał na niego dziwnie, pewnie zastanawiając się dlaczego Even trzyma się w odległości dwóch metrów od niego.

- W kwestii... - Even wziął głębszy oddech. – Jeśli masz ochotę mnie zabić po tym jak powiedziałem, że jesteś moim chłopakiem to mnie uprzedź, bo chcę się schować w razie, gdybyś mówił poważnie – wykrztusił w końcu jednym tchem.

Sky tylko uniósł brwi. Może i jego uniesione brwi wyglądały nieco straszniej niż u przeciętnego człowieka, ale nie na tyle, żeby bać się o swoje życie. Even odetchnął z ulgą.

- Chłopakiem... - powtórzył Sky, jakby wypróbowywał brzmienie słowa. – Brzmi infantylnie – stwierdził.

- Ha? – Even prychnął. – A jakie niby inne propozycje ma Wasza Wysokość?

Sky zmierzył go na to lodowatym spojrzeniem.

Potem wzruszył ramionami.

- Kochanek? – zaproponował. Even tylko parsknął śmiechem.

- Może dla ciebie nie brzmi to dziwnie, bo angielski to nie twój pierwszy język, ale uwierz mi, że to zły pomysł. „Kochanek" brzmi jakbym kogoś z tobą zdradzał.

- Zdradzał? – powtórzył Sky.

- W sensie sypiał z tobą, a był z kimś innym – wyjaśnił Even.

- Hm... - Sky uniósł wzrok na sklepienie. – Dziwnie to określacie. „Zdrada" to coś znacznie poważniejszego niż seks, prawda? Na przykład szpiegowanie dla przeciwnej strony podczas wojny. Albo złamanie jakiejś bardzo ważnej obietnicy. Albo...

- To on? – rozmyślenia Sky'a przerwał obcy głos. Chłopcy dotarli już pod bramę miasta, gdzie zastali parę Strażników stojących na straży. Oceniając po tym jak mierzyli ich obu spojrzeniami, rozmawiali właśnie o nich.

- Pewnie, że on. Człowiek w stroju Strażnika. Kto inny miałby to niby być? – odpowiedział drugi Strażnik pierwszemu.

- Macie jakiś problem? – Sky zdążył już przybrać groźny wyraz twarzy.

- Tak się składa, że tak, książę. – Jeden ze Strażników odezwał się lodowatym tonem, w którym można było wyczuć nutę szyderstwa. – Ale tym razem akurat nie związany z tobą – dodał, po czym jego wzrok padł na Evena.

Chłopak zamrugał, zaskoczony. Od czasu urodzin Sky'a, on i białowłosy nie raz musieli użerać się z ludźmi, którym bardzo kiepsko wychodziło ukrywanie wrogości wobec księcia, który dopuścił się „zdrady" odstępując od tronu i nie pozbywając się swoich białych włosów przed upływem dwudziestu lat od swoich narodzin. Po raz pierwszy jednak wyraźna wrogość została skierowana na Evena, który do tej pory widziany był głównie jako pechowiec, któremu szansa na zdobycie pozycji drugiego w kolejności kandydata do tronu uciekła sprzed nosa.

- O co chodzi? – Even zauważył, że Sky położył jedną dłoń w okolicy uchwytu swojego noża.

- To naprawdę nie związane z tobą, Wasza Wysokość – powiedział Strażnik. Jego mina wyrażała jednak coś na kształt triumfu. – Chodzi nam o niego. – Wskazał palcem na Evena.

Potem wszystko potoczyło się za szybko. Drugi Strażnik wyciągnął zza pasa na broń coś, co wyglądało na świecące się kajdanki. Sky wyciągnął nóż. Even kazał mu się nie wtrącać.

Kiedy zimny materiał kajdanek dotknął jego nadgarstków, Even krzyknął, nie spodziewając się bólu, który z nim przyjdzie. Upadł na kolana, zszokowany doznaniem, czując jak energia natychmiast ulatuje z jego ciała.

- Heaven Christian. Jesteś aresztowany pod zarzutem oszustwa pierwszego stopnia. Odbieram ci odznakę Strażnika, tytuł arystokraty i prawo do wolności. Możesz zachować milczenie do chwili rozprawy sądowej – powiedział Strażnik, który założył ku kajdanki.

- Co z nim? – Drugi Strażnik chwycił go za materiał kurtki i podniósł na nogi.

- To kajdanki, idioto – warknął Sky. – Na niego działają inaczej niż na nas.

- Chciałeś chyba, Wasza Wysokość, powiedzieć „na was". Z tego co wiem na aniołki wcale nie działają – zaszydził jeden ze Strażników.

- O jakie oszustwo w ogóle chodzi?? Co to ma być, do Diabła?? – Sky nie przejął się głupim komentarzem.

- Nielegalne dołączenie do naszych szeregów. – Strażnik wzruszył ramionami. – Ludzki arystokrata? Dobry żart.

- Nielegalne?? O czym ty pieprzysz?? – oburzył się Sky. – Bariera upoważnia go do dołączenia do Straży.

- Bariera to mit – prychnął tylko Strażnik. – A teraz, jeśli Wasza Wysokość pozwoli, wykonam swój rozkaz i zabiorę aresztowanego do lochów. Jeśli naprawdę jest niewinny, dowiemy się o tym na rozprawie, więc co za problem?

Sky wyglądał jakby był o krok od rzucenia się na Strażnika i rozszarpania go na strzępy. Zamiast tego jednak zadał tylko pytanie.

- Czyj to był rozkaz? – brzmiało. Even trzymał się na granicy zachowania przytomności, oszołomiony działaniem magicznych kajdanek, ale dostrzegł to w jego oczach. Strach przed usłyszeniem odpowiedzi. Strach, jakiego jeszcze w jego oczach nie widział.

Strażnik uniósł brwi. Wyglądał na rozbawionego.

- Rozkaz z samej góry, Wasza Wysokość. Od samego króla!

Zanim stracił przytomność, Even miał wrażenie, że udało mu się odczytać coś z ruchu warg Sky'a. Wyglądało jak

„zdrada".

__________________________

Co myślicie? Zmotywujcie mnie komentarzami, bo sama się nie umiem zmotywować, proszę >o<

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro