Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLII - "Tak wyszło"

Kuba się martwił. Powinien podskakiwać teraz z podekscytowania przygodą - do tego przygodą u boku Cassiel'a - a zamiast tego wlókł się dość smętnie chodnikiem. W pewnym momencie niemal wszedł w słup lampy, w ostatniej chwili zepchnięty przez Cass'a z jej trajektorii. Chociaż to on w teorii w nią wszedł, więc raczej była to jego trajektoria. Z jakiegoś jednak powodu odnosił wrażenie, że było na odwrót. I już nie wiedział czy to on wszedł w lampę, czy to ona wpadła na niego. Właściwie z punktu widzenia fizyki stan ruchu zależał od punktu odniesienia, więc-

- Co jest z tobą? – Cass przywrócił go pytaniem do rzeczywistości.

Kuba zatrzymał się.

- Martwię się o Evena – powiedział, przygryzając wargę. Na szczęście dopiero wyszli z tamtego klubu i wciąż był środek nocy. Ulice były prawie puste, więc raczej nikt nie miał powodu uznać Cassiel'a za wariata rozmawiającego z powietrzem.

- Czemu niby? – parsknął w odpowiedzi chłopak.

- Widziałeś go tej nocy. Nie wyglądał dobrze...

- A czemu miałby wyglądać dobrze? Parę dni temu mój brat prawie go zamordował, po czym jego chłopak zafundował mu brak możliwości odziedziczenia tronu. Też pewnie nie wyglądałbym dobrze. – Cass wzruszył ramionami. Kuba nieco się pogubił.

- Jakiego tronu? – Nie zrozumiał.

- Nie słyszałeś? Sky wyrzekł się tronu. Gdyby tego nie zrobił i przespał się z Evenem, ten stałby się drugim w kolejce do korony.

- O, łał... - Kuba zamrugał, zdziwiony, że tyle go ominęło. – Ale to nie to... - Jego myśli odpłynęły już w zupełnie inną stronę. – Even by się czymś takim nie przejął. Nie mogę sobie go wyobrazić na miejscu Lucyfera. – Nawet rozbawiła go ta myśl. – Na pewno chodziło o coś innego. Naprawdę nie wyglądał dobrze... - Martwił się. Ze strony Cass'a dobiegło go tylko westchnienie. Potem ruszyli dalej chodnikiem. – A ty masz jakieś pomysły co może być nie tak? – Kuba nie mógł odpuścić.

- Nie – odpowiedź chłopaka była krótka, a jego głos pozbawiony emocji. – Chociaż... - chyba się wahał – może mieć to coś wspólnego z Raphael'em...

- Z Raphael'em? – Kuba nie miał pojęcia skąd przyszło to Cassiel'owi do głowy.

- Nie wiem, może... Wszyscy myślą, że Raph zwariował, albo że mówił prawdę w sądzie o tym dlaczego chciał go zabić... Ale coś mi w tym nie pasuje. Za bardzo mu zależało. Nie dziwi mnie, że chciał zabić pierwszego człowieka w Straży od czasów Adama, ale... Żeby był w stanie z tego powodu zabić też Sky'a i mnie? To tak, jakby chodziło o coś większego. Ale nie mam pojęcia o co. Może Even wie i go to prześladuje? – Wzruszył ramionami.

Pomysł Cass'a od razu rozpędził trybiki w głowie Kuby.

- Może chodziło o Barierę? – zgadywał.

- O Barierę? – Cass chyba nie był przekonany. – W jakim sensie? Wiadomo, że bez Bariery Even nie dostałby się do Straży, ale... to tyle.

- Nie tyle – nie zgodził się Kuba. – Może nie chodziło mu o Evena, tylko o samą Barierę? – Widząc powątpiewające spojrzenie Cass'a, Kuba postanowił wyjaśnić dokładniej. – Even jest pierwszym, tak? Od czasów tego całego Adama, tak? Pierwszym, który ma Barierę? – Cass pokiwał głową. – Może... Raphael bał się, że Even nie jest jedynym, który ją ma, tylko pierwszym z wielu? No wiesz, że, na przykład, ludzie ją wyewoluowali? Tą Barierę. Chociaż nie wiem za bardzo czy to możliwe, bo w sumie z punktu widzenia ewolucji nie ma to najmniejszego sensu. Na Ziemi nie ma Demonów, więc ludzie nie mieliby powodu jej wyewoluować...

- Tak? – Cassiel wyglądał na zaskoczonego. – Jesteś pewny? Ja zakładałem, że właśnie tak się to stało. Bo niby z jakiego innego powodu miałby mieć Barierę? Ludzie jej nie mają.

- Nie można wyewoluować jakiejś cechy, która nie przydaje się w środowisku. Nikt nie rodzi się przystosowany do oddychania na Marsie, bo żyjemy na Ziemi. Ludzie nie mogą wyewoluować odporności na Demony, skoro Demonów nie ma na Ziemi... No, chyba, że to taka mutacja genetyczna. Taka totalnie przypadkowa i nikt inny już się z Barierą nie urodzi. Tylko, że wtedy Raphael nie miałby powodu martwić się, że ludzie przejmą Straż, czy czym on się tam martwił... A tak w ogóle, czemu Adam miał Barierę, a reszta ludzi jej nie ma?

- Reszta ludzi? – spytał Cass, wyglądając na odrobinę zmieszanego. Potem chyba coś sobie uświadomił, bo spojrzał na Kubę z lekkim szokiem i niedowierzaniem. – No tak... zapomniałem, że większość ludzi nie ma o tym pojęcia.

- O czym? – Kuba przekrzywił głowę na bok, zdezorientowany.

- To dlatego, że nie mówimy tym samym językiem. Wy nie macie w swoich ziemskich językach tego słowa, więc pewnie słyszycie je tak samo jak „ludzie". – Cass wyraźnie starał się coś wytłumaczyć, ale Kuba nie miał pojęcia o czym ten mówi.

- Ha? – Zmarszczył tylko brwi.

- Posłuchaj jak je wypowiadam – poradził Cassiel.

- Jak co wypowiadasz? – wciąż nie rozumiał Kuba.

- Te dwa słowa. Kiedy mówię o was, o „ludziach". I kiedy mówię o nich, o „ludziach".

W pierwszej chwili, umysł Kuby przeskoczył brzmienie słów, przechodząc od razu to zrozumienia znaczenia w jego własnym języku. Dopiero po dłuższej chwili do chłopaka dotarło, że choć słowa znaczą to samo, brzmią inaczej. Podobnie, ale inaczej.

- Kim są oni? Kim są ci „ludzie", którzy nie są nami? – spytał Kuba, kiedy zrozumiał, że, rzeczywiście, dwa słowa odnoszą się do czegoś innego.

- Raczej kim byli – poprawił go Cassiel. – Wszyscy już nie żyją. Takie nieszczęśliwe zrządzenie losu. Choć, w sumie, nietrudno było temu losowi ich wykończyć, skoro była ich tylko dwójka. Gdyby tylko zrobili sobie dziecko... kto wie, może to oni rządziliby światem.

- O kim ty tak właściwie mówisz? – Kuba wciąż nie był pewny czy rozumie.

- O ludziach. – Cass wzruszył ramionami. – O tych prawdziwych. Wy jesteście tylko ich marną podróbką.

***

A więc już wiedział.

Spojrzał ukradkiem na Sky'a, zakładającego właśnie białą kurtkę stroju Strażnika. Sam nie wiedział czy patrzył, bo próbował doszukać się w zachowaniu przyjaciela jakiegoś śladu fałszu, czy dlatego, że szkoda byłoby nie skorzystać z okazji do przyglądania się przebierającemu chłopakowi.

- Nie czujesz się z tym dziwnie? – Even w końcu nie wytrzymał. Musiał zapytać. Sky spojrzał na niego z zaskoczeniem. Udawanym zaskoczeniem, z pewnością. – Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. – Even przewrócił oczami z lekkim rozbawieniem. – Na pewno myślisz, że to trochę dziwne, że... - Nie dokończył, bo nagle zabrakło mu słów. Słowa, dokładniej. Takiego, które określiłoby jego obecną relację z księciem. Cholera, księciem. Ciągle zapominał. – Że... zanim całowałem się z tobą, robiłem to z twoim ojcem? – spytał w końcu, wymijająco.

Sky skończył się ubierać na trening i spojrzał na niego, mrużąc delikatnie oczy.

- Już ci mówiłem, że ty i twoje poprzednie wcielenie to dwie zupełnie różne osoby. Po co to roztrząsać? – spytał. Even przysiągłby jednak, że chłopak nie podchodził do sprawy z taką nonszalancją, jaką udawało mu się odegrać.

- Pewnie masz rację – przyznał Even. – Gdyby, oczywiście, pominąć fakt, że codziennie śni mi się właśnie to. Z wszystkich wspomnień jakie mogła zachować sobie matka rodzaju ludzkiego, musiało to być akurat całowanie się z Lucyferem w jakichś polach. Tak poza tym, to oczywiście. Ja i ona nie mamy ze sobą nic wspólnego – rzucił sarkastycznie.

- Nie była matką ludzkości... - Sky poprawił go, chyba automatycznie. Z pewnością automatycznie i nieprzemyślanie, bo sekundę później przymknął oczy i przygryzł wargę, jakby przeklinał się w duchu.

- Nie? – Od razu zainteresowało to Evena. – Jak to nie?

Sky zgromił go spojrzeniem.

- Heaven, zrobiłem to, o co prosiłeś. Nie skłamałem, kiedy sam odgadłeś kim ona była. Ale skończ już z pytaniami. – Prośby Sky'a zawsze brzmiały bardziej jak rozkazy i ten raz nie był wyjątkiem.

- Mogę zapytać kogoś innego. – Even wzruszył ramionami, raczej blefując. Liczył na to, że w ten sposób przekona Sky'a.

Ten posłał mu kolejne mordercze spojrzenie.

- Co mam zrobić, żebyś przestał? – pół warknął ze złości, pół jęknął z frustracji chłopak.

- Odpowiedzieć? – podsunął Even, już po tym, jak zdusił w sobie wszystkie niestosowne propozycje.

- Naprawdę nie sądzę, że ta wiedza na coś ci się przyda – oznajmił Sky, krzyżując ręce na piersi.

- Przyda mi się do zaspokojenia ciekawości – przyznał wprost Even. Kiedy zauważył zdecydowanie nieprzekonaną minę Sky'a, spróbował być nieco bardziej kreatywnym. – Może to pomogłoby mi przy nauce tej całej techniki przekazywania komuś Bariery, o której mówił twój ojciec?

- Jak niby wypytywanie mnie o nieistotne sprawy z historii miałoby ci w tym pomóc? – Sky uniósł brwi.

- Nieistotne...? - Even nawet nie miał zamiaru tego komentować. – Po prostu pomyślałem... że może jeśli dowiedziałbym się o niej więcej, o Ewie, to może... odzyskałbym więcej wspomnień? Może wtedy dowiedziałbym się jak to robić? Bo nawet... nie wiem od czego zacząć. Przez całe swoje życie nie miałem pojęcia, że mam jakąś Barierę, a teraz nagle mam nauczyć się wyciągać ją poza własne ciało? Nie wiem nawet od czego zacząć!

Chyba brzmiało to dość przekonująco?

Sky westchnął.

- Odpuść – powiedział tylko. A więc nie brzmiało przekonująco. – Poza tym... na pewno ci się uda samemu do tego dojść. Czemu miałoby ci się nie udać, skoro Adam to opanował? On też pewnie nie wiedział jak to działa, dopóki nie spróbował.

- W sumie to nie powinno być takie trudne. – Even westchnął, postanawiając na razie odpuścić i wrócić do wypytywania Sky'a innym razem. – Skoro już raz mi się udało. Powinienem pamiętać jak to zrobić... ale nie pamiętam.

Dopiero po dłuższej chwili Even zauważył, że Sky wpatruje się w niego szeroko otwartymi oczami.

- Udało ci się... kiedy? – Chłopak zamrugał, zbity z tropu. – Kiedy w ogóle próbowałeś?

- No... tak mi się wydaje, że to było to... - Even podrapał się po głowie w zamyśleniu. Przeszły go ciarki, kiedy był zmuszony powrócić do tamtej chwili wspomnieniami. – Kiedy znalazłeś mnie jak umierałem... po tym jak Raphael mnie dźgnął. Pamiętasz? Leżałem wtedy sparaliżowany i słyszałem jak Demon się zbliża... Nie byłem w stanie cię ostrzec, ale jakoś tak... nie wiem, udało mi się cię osłonić? No i macka odbiła się od ciebie jak od jakiejś tarczy, a potem ty zauważyłeś Demona i go zabiłeś...

Even nie spodziewał się, że przywoływanie tego typu wspomnień mogło spowodować u kogoś rumieniec na pół twarzy. Smutek, grymas, nawet łzy – to wszystko miałoby sens, ale... rumieniec??

Sky otworzył usta, zamknął je, otworzył jeszcze raz, przygryzł wargę. Odwrócił wzrok.

- Um... T-Ty... E... byłeś wtedy przytomny? – wyjąkał książę. Evenowi na moment odebrało mowę.

- Myślałeś... - zaczął, ale potrzebował chwili, żeby poukładać sobie fakty w głowie - ...że nie pamiętam? – spytał, oczywiście domyślając się o co chodzi. Przypominał sobie tylko jedną rzecz, która mogła wywołać w tej sytuacji u Sky'a taką reakcję. Wspomnienie rozpaczliwego pocałunku, który złożył wtedy na jego ustach chłopak oraz jego słowa natychmiast stanęły mu przed oczami. – Myślałeś, że nie pamiętam, że powiedziałeś mi, że się we mnie zakochałeś? – powtórzył z niedowierzaniem.

- Byłeś praktycznie nieprzytomny! – Rumieniec Sky'a jeszcze bardziej się pogłębił, a sam chłopak jakby zupełnie stracił umiejętność utrzymywania kontaktu wzrokowego.

- Ale przecież... - Evena zatkało. – Przecież... to, co jest teraz między nami... Przecież... to właśnie dlatego, prawda? Te pocałunki... to, że spędziłem dziś właśnie resztę nocy po tym koszmarze w twoim łóżku... to wszystko... to chyba właśnie dlatego, prawda? Dlatego, że ja cię... l-lubię... b-bardzo... i że ty... uh... - Even zupełnie stracił pewność siebie, kiedy okazało się, że jego relacja, czymkolwiek ona była, ze Sky'em nie była tak trwała, oficjalna i pewna jak do tej pory sądził. – Jeśli nie dlatego... to dlaczego? – spytał.

- Uh... - Sky wciąż unikał jego wzroku. – Dlatego, że... tak wyszło? – Przygryzł wargę.

Evenowi powinno zrobić się smutno, prawda? Chłopak, którego lubił... pierwszy chłopak, w którym kiedykolwiek się zakochał... właśnie powiedział, że... tak wyszło? Powinno zbierać mu się na płacz. A jednak...

- Mówiłem to już wiele razy, ale pozwól, że powtórzę... - zaczął. Nie czuł żadnych nadchodzących łez. – Sky, jesteś zajebisty... ale bywasz wkurzający. Na przykład teraz – powiedział, wzdychając. – Czy ci się to podoba, czy nie, powiedziałeś to. Powiedziałeś, dokładnie, że się we mnie zakochałeś. To dość, powiedziałbym, bezpośrednie wyznanie uczuć. To, że myślałeś wtedy, że umrę w żaden sposób cię nie usprawiedliwia. Więc, o ile nie zamierzasz teraz cofnąć swoich słów, odpuść. Żadne „tak wyszło". Lubisz mnie, przyznaj to – skończył, patrząc chłopakowi w oczy z niezachwianą pewnością, którą szybko odzyskał, mimo zostania tak nagle zbitym z tropu. Jak teraz o tym myślał, może tak łatwo było mu przeciwstawiać się księciu, bo posiadał duszę Ewy? Może jakoś podświadomie to na niego wpływało? Dawało mu więcej pewności siebie? W końcu był w poprzednim wcieleniu jednym z legendarnych, pierwszych ludzi jacy kiedykolwiek chodzili po Ziemi. Musiało to mieć na niego jakiś wpływ poza przekazaniem mu magicznej tarczy przeciw Demonom. Co nie?

- H-Heaven... - Głos Sky'a zadrżał. Może rzeczywiście coś w tym było. Może naprawdę Even posiadał w jakiś sposób większą władzę niż książę? Jeśli Raphael nie był takim świrem, za jakiego z początku go miał, może mówił prawdę, kiedy zmusił Evena do klęknięcia przed nim na kolana, żeby poczuć się potężniejszym. Powiedział, że Even jest być może jedyną osobą, przed którą aniołowie powinni klękać i dlatego musi go zabić. Czy coś w tym stylu. Ale być może, i ta myśl podobała się chłopakowi znacznie bardziej, Sky po prostu był zawstydzony. I przejęty. Even z pewnością był.

- Powiedz to – poprosił Even. Nie rozkazywał. Nawet jeśli mógł, a być może mógł, nie miał zamiaru kiedykolwiek tego robić. – Powiedz proszę, że mówiłeś wtedy poważnie.

Sky spuścił wzrok, nerwowym gestem zaplótł ze sobą palce, sekundę później rozplatając je i wkładając ręce do kieszeni. W końcu spojrzał mu w oczy.

- Nie zaprzeczę – zaczął, poważnym, oficjalnym tonem. Być może w ten sposób próbował odgrodzić się trochę od swoich uczuć? Even miał wrażenie, że coraz łatwiej przychodziło mu rozszyfrowywanie chłopaka. – Nie zaprzeczę, że... coś do ciebie czuję – skończył białowłosy. Jego ton nie wyrażał żadnych emocji, za to oczy: wszystkie możliwe. Even poczuł jak jego serce na moment zgubiło rytm.

- No, nie były to te magiczne słowa... - powiedział z opanowaniem, mimo, że jego wnętrzności skręcały się w tamtym momencie i podskakiwały z radości - ...ale je zaakceptuję – oznajmił, imitując poważny ton białowłosego. Minęła chwila nieco niezręcznej ciszy, kiedy obaj chłopcy próbowali utrzymać niewzruszone wyrazy twarzy, po czym Even nie wytrzymał. Na jego usta wpłynął chyba najszerszy uśmiech w jego życiu, po czym chłopak przemierzył niewielką odległość dzielącą go od Sky'a i-

Został przez niego pocałowanym. Trochę pokrzyżowało to jego plany, ale nie miał powodu narzekać, kiedy uderzył plecami o drzwi szafy – jedynego, poza łóżkiem, mebla w pokoju każdego Strażnika – zostając natychmiastowo zaatakowanym przez usta i dłonie Sky'a w najbardziej niezwiązany z przemocą sposób. Poczuł jak nadnaturalna siła chłopaka, o której ten na moment chyba zapomniał, wyciska mu powietrze z płuc, ale nie śmiał zaprotestować. Całkowicie zatracony w pocałunkach, nie miał czasu przejmować się swoim zdrowiem. W końcu i tak był nieśmiertelny.

Even nie potrafiłby opisać w słowach uczucia, które wzbudzały w nim pocałunki ze Sky'em. Całowanie się czy seks zawsze kojarzyły mu się z zabawą, czymś przelotnym, chwilowym. Przede wszystkim z czymś, co takie właśnie miało pozostać. Ze Sky'em jednak, każdy pocałunek, każde muśnięcie jego ust, każdy dotyk, wzbudzał w nim lęk. I lęk ten w jakiś sposób był przyjemny. Bo był to lęk przed stratą, strach przed końcem. A Even nigdy nie chciał przestać. Nigdy nie chciał przestać go całować.

Oplótł rękami jego szyję, przyciągając go do siebie jeszcze mocniej. Podobało mu się jak ciało chłopaka napierało na niego, przyszpilając go do drzwiczek mebla za jego plecami. Podobało mu się jak Sky z każdym pocałunkiem nabierał coraz większej pewności siebie, nie czując już oporów przed przygryzaniem jego warg czy muskaniem fragmentów jego skóry w miejscach, gdzie koszulka chłopaka od czasu do czasu nieco się podwinęła. Even wiedział, że w najbliższym czasie nie może liczyć na więcej, ale choć ta myśl bolała, to, co dostawał i tak potrafiło wzbudzić w nim więcej emocji niż wszystkie jego „przygody" zapamiętane z życia na Ziemi.

I mimo, że były to tylko pocałunki, Even poczuł, że zbliża się do tej niebezpiecznej granicy, kiedy ciężko będzie mu powstrzymać się przed sięgnięciem po więcej. Po tempie, w jakim oddychał Sky, domyślał się, że nie jest w swoich odczuciach osamotniony. Położył więc już, niechętnie, ale jednak, dłoń na klatce piersiowej chłopaka, żeby to przerwać, kiedy nagle drzwi do pokoju Sky'a z hukiem stanęły otworem. Obaj zaskoczeni i lekko przestraszeni chłopcy odsunęli się od siebie i skierowali wzrok w stronę źródła hałasu. Kiedy Even napotkał oczy osoby, która właśnie stanęła w drzwiach, poczuł jak wnętrzności ściskają mu się natychmiast w supeł, a plecy oblewają zimnym potem. Sky za to wyglądał jakby wsadził głowę do garnka z zupą pomidorową. To znaczy, zarumienił się bardziej niż Even sądził, że ktokolwiek jest w stanie się zarumienić.

- Co tu robisz, tato? – wykrztusił chłopak pośpiesznie, starając się poprawić zburzoną fryzurę. Even milczał, przerażony.

Lucyfer zmierzył ich obu badawczym wzrokiem.

- Jeśli trafiłem właśnie w najgorszym momencie w historii i na mnie spadnie wina za to, że mój syn nie odziedziczy tronu, wybaczcie, zaraz was zostawię i możecie kontynuować – oznajmił. – Ale jeśli tylko marnujecie czas, spóźniając się na trening ze mną, żeby się trochę pomiziać i pocałować jak jakieś świętoszkowate trzynastolatki, nie daruję. - Even i Sky jednocześnie uchylili usta w szoku i zawstydzeniu. - No, chociaż synchronizacja wam wychodzi. – Zauważył Lucyfer. - A teraz jazda na plac treningowy. Dostajecie dwie dodatkowe godziny za spóźnienie.

________________________________

Krótki, ale jest ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro