Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XL - W miłości i na wojnie


- Ani trochę mu nie ufam – poskarżył się ciemnowłosy chłopak. – Nie wiem jak możesz być tak spokojny.

- A co niby takiego strasznego miałby zrobić Kubie? – Drugi chłopiec przewrócił oczami. Mimo to uśmiechał się. Chyba nie traktował słów swojego partnera do walki poważnie.

- Złamać mu serce? – Ciemnowłosy jednak nie miał chyba zamiaru zmienić zdania. – Widziałeś jak on na niego patrzy. Oczy mu się świecą. Pojęcia nie mam dlaczego.

- Cass nie jest takim bezdusznym dupkiem na jakiego wygląda – zaprzeczył Sky.

- Może i nie, ale to nie zmienia faktu, że nie ma szans, żeby nagle cudownie zakochał się w Kubie, do Diabła.

Nie miał pojęcia czego dotyczyła ta rozmowa. Chłopcy jednak nie przerywali ćwiczeń, więc nie czuł potrzeby im przeszkadzać.

Zauważył już pierwszego dnia. Ich nadnaturalną wręcz synchronizację. Wystarczyło im parę godzin, żeby osiągnąć lepsze wyniki niż on kiedykolwiek osiągnął poza tym jednym, pamiętnym razem. Przyszło mu do głowy, że to zabawne. To, jak niespodziewanie układały się czasem losy. To, jak wiele zależało od przypadku.

Unosząc noże, dłonie obu chłopaków zawisały na tej samej wysokości. Palce na rękojeściach zdawały się zaciskać z tą samą siłą. Identycznie uginali kolana. Tak samo patrzyli na siebie, oddychając w równym tempie.

Zazdrościł im. Jemu udało się dojść do takiego poziomu dopiero po latach ćwiczeń, wielu kłótniach, miesiącach frustracji, treningach do upadłego – wszystko to nie mając ani grama pewności, że strategia zadziała.

Teraz, obserwując jak Sky i Even wykonują razem kolejne techniki, zsynchronizowani jak dwa zegarki, można było odnieść wrażenie, że ludzie zostali do tego stworzeni. Wspólne treningi przychodziły chłopcom tak naturalnie, że ciężko było uwierzyć, że to, czego Lucyfer właśnie próbował ich nauczyć nie było jedną z umiejętności zaprogramowanych w ludziach i aniołach przez Boga. Z drugiej strony jednak, fakt ten napawał króla lekką dumą. Chyba zasłużył, żeby być z siebie zadowolonym, skoro to on był twórcą tego stylu walki. Stylu walki, który nie mógł się mierzyć z żadnym innym. Stylu, który mógł uczynić wojownika niezniszczalnym.

Był tylko jeden problem. Czy Even da sobie radę z najtrudniejszą częścią?

- Mówię ci, że wszystko będzie ok. Mam przeczucie, że to się dobrze skończy – zapewnił Evena Sky.

- Niby jak? Myślisz, że wrócą z tej całej misji trzymając się za rączki? Jaki z ciebie optymista... - nie zgodził się drugi chłopak.

- Ooh, mówicie o tej dwójce, która wybiera się szukać Eevi. – Lucyfer dopiero teraz załapał.

Sky z Evenem natychmiast odwrócili się w jego stronę, zaskoczeni. Noże wypadły im z rąk w tym samym momencie.

- Tato - Sky wyglądał na odrobinę zażenowanego swoją reakcją. Szybko schylił się po swój nóż i wyprostował. Jego przyjaciel był chyba lekko wystraszony. Za każdym razem tak na niego patrzył. Chyba jego obecność trochę go stresowała. Lucyfer czasem naprawdę nie lubił tego całego bycia królem. W sumie nigdy się na to nie pisał, a musiał użerać się z ludźmi patrzącymi na niego tak, jakby w każdej chwili mógł skrócić ich o głowę, jeśli tylko naszłaby go taka ochota. Spojler: nie mógłby.

- Nie najgorzej wam idzie – powiedział, czy raczej nie dopowiedział. Lepiej było, żeby nie nabrali zbytniej pewności siebie i arogancji.

- Dziękuję... - powiedział Even, wyglądając jakby wahał się między ukłonem, a uśmiechem.

- Ćwiczymy dopiero drugi dzień – odezwał się Sky. – I rzeczywiście to całe naśladowanie się nawzajem idzie nam chyba dobrze... ale... co to właściwie ma na celu? – spytał. Even wyglądał na równie zmieszanego. Widać też było jednak, że nie chce tego okazać. Kurczę, chłopak mógłby trochę wyluzować.

- Wyćwiczenie synchronizacji – odpowiedział Lucyfer prosto.

- No... tak, ale... w jakim celu? – w końcu Even odważył się spytać.

- Hm... - Lucyfer westchnął. – Najchętniej bym wam to zademonstrował, ale nie mam z kim...

- Dlaczego nie? – zdziwił się Sky.

- Bo jedyna osoba na świecie, która jest w stanie walczyć tym stylem, to Even, który nie potrafi nim walczyć... - Król wzruszył ramionami. – No więc to tak trochę niewykonalne.

Even zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany. Dłuższą chwilę jednak zajęło mu odważenie się, żeby zadać kolejne pytanie.

- Czemu jestem jedyny? Jedyne, co jest we mnie wyjątkowe, to Bariera... - Przygryzł wargę niepewnie.

- A o czym innym bym mówił? – Zaśmiał się Lucyfer, klepiąc chłopaka w ramię. Ten zareagował zamarciem w totalnym bezruchu. – No, więc Bariera. Bardzo, niewiarygodnie wręcz przydatna rzecz. Z nią jesteś właściwie niezniszczalny. Oczywiście, wciąż mógłbyś zostać zabity przez człowieka lub anioła, ale to na pewno się nie wydarz... To znaczy, mamy nadzieję, że nigdy się nie wydarzy – poprawił się.

- Ale nie przydaje się w walce. Ta Bariera – przypomniał Even. – Szczególnie, że nie potrafię walczyć – dodał, lekko chyba zawstydzony.

- Nauczysz się. – Uśmiechnął się Lucyfer. – Ale nie tak, jak próbowali cię tego nauczyć wcześniej Sky i Raphael – zaznaczył. Even nie wyglądał na przekonanego. – Widziałem jak walczysz. – Na te słowa na policzkach chłopaka wykwitła czerwień. – Idealnie – oznajmił wtedy król. Obaj, Sky i Even, spojrzeli na niego z niedowierzaniem. – A przez idealnie – kontynuował więc, żeby wyjaśnić – mam na myśli beznadziejnie. – Chłopcom synchronicznie opadły trochę szczęki. – Chodzi mi o to, że nie potrafisz atakować, ale umiesz robić uniki. Robienie uników to właśnie to, co będziesz musiał wyszlifować.

- Po co? – Chłopak był chyba zbyt zdziwiony, żeby pamiętać o ładnym wysławianiu się w obecności króla. – Przecież Demony i tak mnie nie dotykają. Po co mam robić uniki?

- Masz rację. – Lucyfer pokiwał głową. – Demony nie dotykają cię, bo chroni cię Bariera. Dopóki cię chroni, jesteś całkowicie bezpieczny. Wtedy jednak na nic się nie przydasz jako Strażnik. Jeśli chcesz nauczyć się chronić innych, będziesz musiał poświęcić własne bezpieczeństwo. Innymi słowy, pozbyć się Bariery.

- Pozbyć się?? – Sky otworzył szeroko oczy w niedowierzaniu. – To nie ma żadnego sensu. I zresztą nie jest możliwe. Jak miałby niby się jej pozbyć? I po co? Nie rozumiem-

- Daj mi skończyć. – Westchnął Lucyfer, delikatnie rozbawiony paniką swojego syna. Musiało naprawdę zależeć mu na tym chłopcu. – Kiedy Even odda swoją Barierę, będzie całkowicie bezbronny i narażony na atak. Dlatego musi nauczyć się robić uniki i dlatego potrzebujecie idealnej synchronizacji – tłumaczył. Widząc jednak zmieszane miny chłopców, zrozumiał, że musi zacząć od początku. – No to inaczej... Cofnijmy się o jakieś... dwieście tysięcy lat. Stworzenie ludzi, pierwszy grzech, blablabla, i lądujemy w Piekle. Demony są wszędzie, bez przerwy walczymy o przetrwanie. Tu dochodzimy do tego, co nas w tej chwili interesuje. Wyobraźcie sobie jak ciężko było przetrwać zanim zbudowaliśmy Piekło, czy raczej najpierw Hades, otoczyliśmy miasto murami i zebraliśmy tyle aniołów, żeby uformować Straż. Jeden wielki, hardkorowy survival. Musieliśmy wymyślić coś nowego. Nasza siła i noże nie wystarczały. Była nas tu na dole zaledwie garstka. Na samym początku właściwie tylko trójka. No, wtedy nie było jeszcze tak źle, zanim pojawili się inni, bo tylko ja musiałem martwić się o swoje życie. Ale nie będziemy teraz wchodzić w szczegóły historii. Sedno w tym, że trzeba było wymyślić jakiś sposób obrony przed Demonami. Nowy sposób walki, który zapewniłby większą skuteczność. I wymyśliliśmy. Ja i Adam.

- Adam?? – Even zamrugał, nagle wyrwany z historii własnym zaskoczeniem. – Ten Adam??

- Tak. – Lucyfer przytaknął z uśmiechem na wspomnienie przyjaciela. – Właśnie ten. On też posiadał Barierę – powiedział Lucyfer, patrząc zszokowanemu Evenowi w oczy. – Nie mam pojęcia jak się tego nauczył, ale... odkrył, że jest w stanie oddać ją. Dokładniej, przekazać ją komuś.

- Barierę? – Sky otworzył szeroko oczy.

- Tak – przytaknął Lucyfer. – W ten sposób mógł przekazać ją na przykład mi, chroniąc mnie przed atakami. Problem w tym, że kiedy to robił, sam był narażony. Bariera nie może chronić więcej niż jednej osoby na raz. Z początku więc uznaliśmy, że taka zdolność nie ma w ogóle sensu. To tak jakby piłkarz umiał świetnie rzucić piłką do nogi do kosza. Fajnie, super, tylko na co mu to? Potem jednak, wpadliśmy na pewien pomysł. On miał Barierę, ja siłę i szybkość. Gdyby ktoś mógł posiadać te dwie umiejętności jednocześnie, miałoby to nieco więcej sensu. Gdybym posiadał Barierę, Demony może i nie chciałyby atakować mnie, ale ja je jak najbardziej. Biorąc pod uwagę mój potencjał bojowy, nie mogłyby nawet przede mną uciec, a ja mógłbym walczyć znacznie bardziej skutecznie, jeśli posiadałbym „zbroję" w postaci Bariery.

- Ale wtedy jakiś inny Demon mógłby zabić Adama, kiedy ty walczyłbyś z jednym – zwrócił uwagę Sky.

- Dokładnie – zgodził się Lucyfer. – Dlatego oddanie Bariery to nie wszystko. Szczególnie, że Even nie byłby w stanie, na przykład, przekazać tobie swojej Bariery, a potem schować się w najlepiej strzeżonych częściach Piekła, bezpieczny. To nie działa na taką odległość. Barierę da się utrzymać poza swoim ciałem tylko na odległość jakiegoś metra. I dlatego właśnie, Even musi się nauczyć bronić. Nie walczyć, nie atakować, tylko unikać ciosów.

- Ale – natychmiast przerwał mu syn – to narażałoby jego bezpieczeństwo! I to niewyobrażalnie bardzo. Mowy nie ma! – oznajmił, tak jakby miał prawo podejmować za chłopaka decyzje.

- Ja dalej nie rozumiem po co ta cała synchronizacja... - wtrącił Even. Bardzo słusznie.

- Heaven, nawet nie waż się tego rozważać. Nie będziesz narażał życia tylko po to, żebym ja mógł lepiej walczyć!

- Posłuchajmy najpierw co twój ojciec ma do powiedzenia – odezwał się, znacznie spokojniej, Even.

- Do powiedzenia mam tyle, że synchronizacja to właśnie kluczowy element w tym wszystkim. Ona pozwoli wam walczyć razem, jak jeden wojownik, jeden zespół. Even będzie tarczą dla Sky'a, ale Sky również będzie tarczą dla Evena.

- Jak? – spytał krótko Sky, mrużąc oczy nieufnie.

Lucyfer uznał, że przyszedł czas na demonstrację.

- Wstańcie – polecił. Podczas opowieści cała trójka siedziała na ziemi, nie przejmując się pyłem, który brudził ich stroje treningowe. Wszyscy byli w końcu przyzwyczajeni, że nikt nie wraca po całodniowych ćwiczeniach czysty.

Chłopcy posłuchali, aczkolwiek wyglądali na jeszcze bardziej zmieszanych niż dziesięć minut temu. Obaj trzymali w rękach noże, już z przyzwyczajenia ustawiając się w identycznych pozach.

- I co teraz? – Sky zdecydowanie nie ufał mu ani odrobinę. Chyba zmartwienie o bezpieczeństwo przyjaciela tak na niego działało.

- Ustaw się tutaj... - Lucyfer, bez dalszych wyjaśnień, chwycił syna za ramię i ustawił go odpowiednio. – A ty tutaj... - Tak samo złapał Evena i ustawił go w odpowiedniej pozycji.

- Eh? – Chłopcy wciąż nie rozumieli.

- To wasza pozycja wyjściowa do walki – wyjaśnił Lucyfer, przyglądając się im. Chłopcy stali tyłem do siebie, niemal stykając się plecami, trzymając w rękach noże jak swoje lustrzane odbicia. – Sky, ty ustawiasz się zawsze przodem do Demona. Even jest za tobą, skupiając się na otoczeniu cię Barierą i na... cóż, przeżyciu. Twoim głównym zadaniem nie jest zabicie Demona, tylko osłanianie Evena. Demona zabijesz tak czy tak. Nie ma w tym żadnej trudności, kiedy ten nawet nie może cię dotknąć. Even oddaje ci swoją „tarczę", ale ty stajesz się jego tarczą. Rozumiecie?

- Eem... - Sky zamrugał z niedowierzaniem. Even zmarszczył brwi, próbując chyba poukładać sobie to wszystko w głowie. – To nie brzmi na... wykonalne – stwierdził w końcu białowłosy.

- Wiem – przyznał Lucyfer, rozbawiony. – Wnosi synchronizację na zupełnie inny poziom, kiedy nie jesteście w stanie zobaczyć co robi druga osoba, bo stoicie tyłem do siebie, prawda? Ale widziałem jak świetnie wam idzie z naśladowaniem się. Mi i Adamowi dojście do waszego poziomu zajęło znacznie więcej czasu, dlatego wiem, że na pewno uda wam się to wyćwiczyć, skoro nam się udało. To wszystko kwestia pamięci mięśniowej, poznania dobrze swojego partnera i, przede wszystkim, zaufania. Even musi całkowicie ci zaufać, że go obronisz, bo inaczej jego Bariera wróci do niego, a ty musisz całkowicie zaufać sobie, że dasz radę go chronić – powiedział. Odpowiedziały mu niepewne, zmieszane spojrzenia chłopców. – Nie mówiłem, że to będzie łatwe. Ale jeśli to opanujecie, będziecie niezniszczalni.

***

Nie miał zamiaru tego robić. Mowy nie było.

Rozejrzał się wokół. Właściwie nie miał dokąd uciekać. W zasięgu wzroku otaczała go tylko ogromna, pusta przestrzeń. Trawiaste równiny ciągnące się po horyzont. Mimo to, musiał jakoś uciec lub schować się. Nie namyślając się już dłużej, puścił się biegiem przed siebie.

Mowy nie było, żeby pocałował ojca Sky'a. Chyba po jego trupie.

Nie wiedział jak długo biegł. We śnie czas zawsze zdawał się biec inaczej.

Czas.

Z jakiegoś powodu to słowo wzbudziło coś w jego umyśle. Iskrę. Odkąd dowiedział się kim jest mężczyzna z jego snu, Even miewał chwilami to dziwne uczucie jakby coś schowanego głęboko pod warstwami niepamięci dobijało się o jego uwagę. Nieważne jednak ile wytężał umysł, na nic się to zdawało. Sny pozostawały niezmienne, mimo, że jakaś furtka w świadomości została uchylona.

Biegł dalej. Niektórzy mówili, że nie da się uciec od swojego przeznaczenia. Kiedy jednak twoim przeznaczeniem jest całować się każdej nocy z tatą twojego prawie-chłopaka, warto chyba spróbować.

Rozejrzał się. Nigdzie go nie widział. Tyle dobrze. Odwrócił się, żeby biec dalej, kiedy poczuł, że trafia stopą w pustkę. Nie zdążył krzyknąć zanim zorientował się co się stało. Nie patrząc przed siebie, dobiegł nad brzeg niewielkiego jeziora. Od powierzchni wody jednak dzieliła go odległość co najmniej kilku pięter wysokości kiedy ześlizgnął się z klifu. Uczucie pustki, wnętrzności podchodzące do gardła, brak czegokolwiek do złapania się. A potem uderzenie w taflę wody, która pod wpływem prędkości z jaką spadał chłopak zamieniła się w betonową posadzkę.

Even pocieszył się myślą, że może chociaż to w jakiś sposób go obudzi.

...

Czy znacie to uczucie? To uczucie kiedy myślisz, że właśnie wybudziłeś się ze snu, po czym zdajesz sobie sprawę, że wciąż jesteś więźniem własnego umysłu, z tą różnicą, że tkwisz teraz w nieco innym scenariuszu?

Impakt uderzenia nie ominął chłopaka. Nie czekało go już jednak zderzenie z powierzchnią jeziora, a z... drzewem. W ostatnim odruchu, Even puścił kierownicę i zasłonił się rękami, zupełnie jakby to mogło uchronić go przed pędzącym w jego stronę pniem. Następną rzeczą jakiej doświadczył był ból. Hałas. Potem cisza. Otworzył oczy. Nie mógł oddychać. Nic nie widział. Dym szczypał go w oczy. Odchylił głowę na oparciu fotela. Zobaczył pognieciony dach. Nie mógł się ruszyć. Poczuł jak coś spływa mu po policzku, po czole. Och, to nie dym, to zalewająca mu oczy krew tak szczypała. Potem ciemność zabrała go z tego miejsca.

Kiedy otworzył oczy po raz kolejny, nic już nie bolało. Jedynie jasność, której się nie spodziewał ukłuła go w pierwszej chwili swoją intensywnością. Kiedy przyzwyczaił się do światła, rozejrzał się. Stał w jakimś dziwnym, białym z każdej strony miejscu, na białej posadzce, otoczony białymi ścianami. Po prawej znajdowały się jedne drzwi, po lewej drugie. Skąd miał wiedzieć, które wybrać? Rozejrzał się w poszukiwaniu wskazówek. Kiedy jednak obszedł niewielki pokój wokół i nie znalazł absolutnie nic, uznał, że musi zdecydować się na któreś z tajemniczych drzwi. Podszedł najpierw do tych po lewej. Nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Poczuł zryw paniki. Co, jeśli drugie też się nie otworzą? Jeśli utknie tu na zawsze? Oczywiście, najpierw musiał spróbować, zanim pozwoli lękowi go ogarnąć. Zdążył się jednak tylko odwrócić, kiedy dobiegł go odgłos otwieranych drzwi. Tych po prawej.

- Dobry wybór – powiedział młody chłopak o białych włosach, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Even zamarł, nie wiedząc jak zareagować. – Ale nie otworzysz ich sam – kontynuował nieznajomy. – Najpierw musiałbyś przejść Sąd, do którego to w tamtą stronę. – Wskazał na drzwi po prawej, przez które przed chwilą sam wszedł.

- Sąd? – Even był w stanie wykrztusić tylko tyle.

- Aha. Sąd Boski. No, może nie taki boski, odkąd Bóg odpuścił sobie robotę Sędziego, ale, wiesz, nazwa została – mówił chłopak. Evenowi już zupełnie odebrało mowę. Białowłosy przewrócił oczami. – Czemu wszyscy zawsze muszą gapić się na mnie jakbym był wariatem? Nienawidzę tej roboty. – Westchnął chłopak. – Na szczęście – uśmiechnął się pod nosem – w końcu będę mógł z nią skończyć. Sto tysięcy lat, uwierzysz? Sto tysięcy lat musiałem użerać się z nieogarniającymi co się dzieje ludźmi, tłumaczyć im dlaczego tu są, blabla... Tylko po to, żeby w końcu... doczekać się na ciebie. A najlepsze jest to, że nawet mnie nie pamiętasz, co? Starego znajomego? – Even pokręcił głową, zaczynając sobie uświadamiać, że to wszystko musi być jakimś dziwnym snem. Ale nie przypominał sobie, żeby coś brał. Ostatnio nawet nie palił trawki. Poza tym, dobrze pamiętał co stało się przed chwilą. Może po wypadku zapadł w śpiączkę i teraz miał jakieś senne halucynacje?

- Nie mam pojęcia kim jesteś – przyznał zgodnie z prawdą chłopak.

Białowłosy zmrużył oczy.

- W sumie to bez znaczenia. – Wzruszył ramionami. – I tak już się nigdy nie zobaczymy.

Even nie wiedział co powiedzieć, więc w końcu zdecydował się na pytanie.

- Um, hm, więc mówisz, że mam pójść na prawo, tak? – spytał, chcąc już zakończyć tą dziwną rozmowę.

- Na prawo? – Białowłosy uniósł brwi. – Oh, nie. – Zaśmiał się krótko. – Nie, nie ty – powiedział, a wyraz jego twarzy zmienił się natychmiastowo. Even poczuł jak włoski na ciele stają mu dęba. – Ty – powiedział białowłosy, podchodząc do chłopaka powolnym krokiem – nigdzie nie pójdziesz. – Even wzdrygnął się na ton jego głosu i cofnął. – Pozwól, że otworzę dla ciebie te drzwi – powiedział białowłosy, wyciągając z kieszeni spodni pęk kluczy. Even, zupełnie zmieszany, patrzył tylko jak chłopak wybiera spośród nich najmniejszy, czarny z przywieszką, na której niedbałym pismem zostało napisane „Piwnica".

- Piwnica? – Zdziwił się Even.

- A, to? – Białowłosy uniósł klucz i uśmiechnął się. Potem podszedł do drzwi i otworzył je. Skrzypnęły. – Wy i ci z dołu mówicie na to Piekło.

- Eh? – zdołał tylko wykrztusić Even.

- Ja wolę mówić piwnica. W końcu jakby na to nie patrzeć, tym to przeklęte miejsce jest, nie? – Białowłosy zaśmiał się głucho. – Oh, myślisz, że tam trafisz? – spytał, a uśmiech nie schodził z jego warg. – Wybacz, to nic osobistego, ale... - zaczął chłopak, po czym chwycił Evena za materiał koszulki i pchnął w stronę otwartych już drzwi. Even krzyknął, zaskoczony, po czym zerknął za siebie. Ledwie stał w progu, zaciskając palce na rękawie trzymającego go chłopaka. Za nim znajdował się tylko długi ciąg białych jak śnieg schodów.

- Co ty odwalasz?! – wykrzyknął, czując jak serce tłucze mu się w piersi. – Zabiję się, jeśli mnie puścisz! – powiedział gorączkowo, zaciskając uchwyt na rękawie białowłosego jeszcze mocniej.

- Przetestujemy to – rzucił chłopak, a na jego ustach wykwitł najbardziej złowrogi uśmiech jaki Even kiedykolwiek widział. – Podobno wszyscy jesteśmy nieśmiertelni. Co się jednak stanie, kiedy ktoś rozwali się na miazgę spadając w wysokości tysięcy pięter? Zawsze chciałem wiedzieć.

- Jesteś chory... n-nie możesz... nie możesz! – Oddech Evena przyspieszył, chłopak poczuł jak ogarnia go panika. Świadomość, że to wszystko było pewnie tylko snem jakoś nie pomagała.

- Hahaha! – Białowłosy wybuchnął śmiechem. – Co się stało z twoją odwagą, co? Życie na Ziemi tak cię zmieniło? Oh, no tak. Przecież ty nic nie pamiętasz. Wychodzi więc na to, że zabijam... lub przynajmniej okaleczam, niewinnego... Jak myślisz, poślą mnie za to na dół? Pewnie by posłali. Gdyby, oczywiście, dowiedzieli się o tym. Ale zgadnij co? Jesteś jedynym świadkiem. Powodzenia w oskarżeniu mnie, jeśli przeżyjesz. No i pamiętaj, to nic osobistego. To dla większego dobra. Musimy uratować ten świat przed waszym chorym spiskiem.

Even poczuł jak palce chłopaka, zaciśnięte do tej pory na jego koszulce, rozluźniają się.

- Czekaj! Nie możesz-

- W miłości i na wojnie wszystko można. – Uśmiechnął się białowłosy. – Nigdy nikogo nie kochałem, ale wojna już dawno trwa. Szkoda tylko, że granice stron są w niej takie rozmyte. Ciężko stwierdzić kto jest wrogiem, kto sprzymierzeńcem, szczególnie, że większość nie zdaje sobie nawet sprawy, że biorą w tej wojnie udział. Ale jednego jestem pewien. Obecnie, największym wrogiem jesteś ty.

I znów wpadł w ramiona pustki. A kiedy obudził się, dysząc z emocji w swoim łóżku w siedzibie Straży, Even uświadomił sobie jedną rzecz. Jego sny nigdy nie były snami. To były wspomnienia.

_____________________________


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro