Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII - Anioły i Demony

Morza traw, wspaniała równina rozciągała się dalej niż mogło sięgnąć oko. Nad tym oceanem niebieskie niebo otulało ziemię swoim blaskiem. Nie istniało nic piękniejszego niż ta przestrzeń. Doskonała. Lub przynajmniej tak bliska doskonałości jak to możliwe. Wciąż nie skończone, nigdy nie ostateczne dzieło. Nigdy niedostatecznie idealne.

- Jest piękne – Even czuł jak jego usta poruszają się, żeby sformułować słowa, jednak miał wrażenie, że to nie on je wypowiada.

- Nie mogę sobie wyobrazić jak mogłoby być piękniejsze – zza jego pleców dobiegł inny głos. Coś jednak się nie zgadzało. Even śnił ten sam sen odkąd pamiętał i scenariusz był zawsze niezmienny. Noc w noc taki sam. Według tego, co pamiętał, głos miał brzmieć obco. Tym razem jednak chłopak odniósł delikatne wrażenie, że już gdzieś go słyszał.

Zgodnie ze scenariuszem odwrócił się i napotkał postać młodego mężczyzny o błyszczących w słońcu, białych włosach i pięknej jak otaczający go widok twarzy.

- Dla niego nigdy nie będzie dostatecznie doskonałe – powiedział Even, a jego głos jak zawsze brzmiał obco. Spuścił wzrok. Jego dłonie nie były jego dłońmi. Drobniejsze i ciemniejsze. Piękne. Ale nie należące do niego.

Mężczyzna o białych włosach zaśmiał się.

- Nie mów tak. Wierzę w niego – uśmiechnął się.

- Ja też, tylko... Nie jesteś już trochę zmęczony? – spytał Even – Tym czekaniem. Przecież jest taki cudowny – rozłożył ręce i spojrzał znów w zapierający dech w piersiach ogrom błękitu – Wystarczy jedna jego decyzja. Dlaczego nie może jej podjąć?

- Wiesz dlaczego. Chce, żeby był doskonały. Żeby wszystko poszło zgodnie z planem...

W tym momencie Even zawsze robi to samo. Popełnia błąd. Błąd, którego nie żałuje, choć powinien. Postępuje krok w stronę białowłosego mężczyzny, kładzie mu dłonie na policzkach, po czym składa na jego ustach pocałunek.

Kiedy się odsuwa, mężczyzna patrzy na niego w szoku.

- C-Co ty-

- To moja decyzja. On nie jest jedynym, który może je podejmować – odpowiada wtedy Even, pewny swoich słów – I wiem, że ty też to do mnie czujesz. Te... emocje – jego serce przyspiesza, a policzki stają się cieplejsze, choć przecież Even wcale nie kocha tego mężczyzny. Nawet go nie zna. To nie on. To wszystko... to nie on.

- Ja... - Even dostrzega w oczach białowłosego łzy. Nigdy wcześniej nie widział, żeby płakał – Czuję... czuję do ciebie... te emocje, o których mówisz, ale... Ale...

Ale nie taki był plan.

Nie taki był plan.

W tym momencie sen zawsze urywa się, a Even otwiera oczy, czując jak serce wali mu o wiele za szybko. Pot skrapla czoło. Od dziecka. Od zawsze. Tym razem jednak chłopak nie poznał sufitu, na który padł jego wzrok. Rozespany, zmęczony powtarzającym się koszmarem, podniósł się do siadu i rozejrzał.

Leżał na kanapie w niewielkim salonie. Trochę zaśmieconym i zaniedbanym, ale za to osobliwie opustoszałym. Poza prowizorycznym łóżkiem i niewielkim stolikiem do kawy, pomieszczenie było puste.

Próbując sobie przypomnieć co robił przed snem, Even zebrał się z kanapy i wyruszył na poszukiwanie łazienki. Po otworzeniu pierwszych drzwi, szybko jednak cofnął się i zamknął je zaraz za sobą, czując jak ciepło uderza go w twarz.

- Even? Wstałeś? – zza drzwi dobiegł go głos Vivianne.

- T-Tak, tak... - przytaknął – Przepraszam! – dodał jeszcze, zamykając oczy i próbując wyrzucić z głowy obraz nagiej pary, Vivianne i Anttiego, tulących się w dużym, małżeńskim łożu. Nie, żeby coś miał do ich związku, ale chyba nikt nie przepadał za widokiem swoich znajomych nago.

- O, Even, obudziłeś się – ucieszył się Fynn, wchodząc właśnie do salonu – Głodny?

- Trochę... - Even uśmiechnął się do blondyna.

- Chodź do kuchni, zjesz coś – Fynn podszedł do niego, po czym chwycił go za rękaw i pociągnął za sobą. Wtedy Even zauważył, że ciągle jeszcze ma na sobie ubrania Sky'a. Właśnie, Sky'a... Przystanął nagle, a Fynn, chcąc nie chcąc, razem z nim - Co jest? – zdziwił się chłopiec.

- Sky... Sky... nic mu nie jest?! W ogóle, wszyscy są cali?? – spytał Even gorączkowo, kiedy wspomnienia Festiwalu wróciły do niego z całą mocą. Przez chwilę chłopak skrzywił się, zupełnie jakby wspomnienie rozsadzającego głowę krzyku potwora mogło go zranić.

- Co do Sky'a nie wiemy. Oddał nam tylko ledwie żywego ciebie, a potem zniknął. Reszcie nic się nie stało. Podobno było trochę rannych, ale na szczęście żadnych ofiar śmiertelnych. Chyba jakimś cudem. Demonów było kilkanaście – opowiadał Fynn, z oczami szeroko otwartymi z podekscytowania.

- Żadnych śmiertelnych? – tylko to teraz interesowało Evena – To znaczy, że ze Sky'em wszystko w porządku??

- Tak, tak, nie martw się – Fynn poklepał go po ramieniu – Ataki się zdarzają, ale odkąd tu jestem nikt nigdy nie zginął. Straż o to dba.

- Straż? – powtórzył Even, próbując oderwać swoje myśli od Sky'a, uzbrojonego w noże i silnego, wciąż jednak śmiertelnego jak wszyscy inni. Skoro Fynn mówił, że nic mu nie jest i nawet nie wyglądał na zaniepokojonego, chyba nie było powodu do zmartwień.

- Mhm, Straż. Elitarna jednostka do obrony przed Demonami – tłumaczył Fynn, prowadząc Evena do kuchni – Jajecznica? Kanapka? Mamy też zupę.

- Co? – mruknął Even. Jak mógł się nie martwić o Sky'a i skupić na tym co woli na śniadanie? – A... obojętnie. Co mówiłeś o tej Straży?

- No to kanapka. Pomóż mi. Weź chleb, jest tam, w siatce.

- Mhm.

- No to jeszcze raz. I skup się, twojemu chłopakowi na pewno nic nie jest, bo dowiedzielibyśmy się. Wiesz jak rzadko ktoś tu umiera? Wszyscy już by wiedzieli. Nawet jak został ranny, to pewnie już wyzdrowiał. Straż. Elitarna jednostka. Słuchasz?

- Słucham, słucham.... A co jeśli Sky-

- Elitarna jednostka. Even, na pewno nic mu nie jest. Do walki z Demonami. To ci w białych ciuchach, nie wiem czy widziałeś. Szkolą ich do walki. Mają takie fajne, błyszczące ostrza.

- Eh? Sky...

- Skończ już z tym Sky'em-

- Nie, ja mam na myśli-

- Szkolą ich do walki. Są w tym świetni. Nikt się nie spodziewał takiego ataku, bo normalnie demony nie umieją się przedrzeć tak po prostu przez mury i wartę Straży, ale może, nie wiem, może to przez Festiwal. Bo wiesz, należenie do elitarnej jednostki bojowej może i być fajne i prestiżowe i w ogóle, ale komu się chce stać na warcie, kiedy inni bawią się na imprezie? Może większość Straży po prostu zeszła ze stanowisk, żeby się pobawić? I stąd ten cały atak. Nie wiem. Ale możliwe. W każdym razie odwalili dobrą robotę, wybili demony i po kłopocie – Fynn zakończył swoją przemowę uśmiechem i podaniem Evenowi kanapki w wyciągniętej dłoni – Nie mamy talerzy, wybacz. Właściwie nic tu nie ma. To stare mieszkanie Vivianne. Już tu nie mieszka, więc no, pusto tu. Nie wolno nam na razie wrócić do Portierni, bo jest ciągle zagrożenie atakiem. W mieście jesteśmy bezpieczniejsi. To znaczy, do Portierni by się skurczybyki nie zbliżyły, bo jest za blisko Nieba, ale mogłyby nas zaatakować w drodze. Więc na razie tu zostajemy.

- Straż... - Evena mało co obchodziło w tej chwili.

- Wiesz, ta kanapka sama się nie zje – Fynna najwyraźniej mało obchodziły przemyślenia Evena – No, jedz – upomniał go niczym matka. No, może i babcia, biorąc pod uwagę jego rzeczywisty wiek – Może i mamy tu zarąbistą zdolność regeneracji, ale jedzenie ci nie zaszkodzi. Mocno oberwałeś. Ale tylko po uszach, prawda? Tak powiedział Sky.

- Mhm, chyba pękły mi bębenki. Poza tym nic mi się nie stało... - przytaknął Even z roztargnieniem – Straż...

- Co ty masz z tą Strażą? Chcesz wstąpić? Pozabijać demony? Osobiście bym odradzał... o, Kuba! Wstałeś w końcu!

- Hej, Even – przywitał się chłopiec.

Czyżby o to chodziło? Straż? Elitarna jednostka bojowa do walki z demonami? Dlatego Sky wyglądał i zachowywał się jak paniczyk, miał w cholerę pieniędzy, co Even zauważył podczas włóczenia się z nim po kiermaszu, nosił przy sobie zestaw noży... cholera wie, może nawet z tego powodu chodził w kapturze? Może Strażnikom nie wolno ujawniać swojej tożsamości? Ale jeśli tak było, Even doszedł do wniosku, że powinien pozostawić sekret Sky'a sekretem.

- Jesteś pewny, że z nim wszystko ok?... – dopiero to pytanie Kuby przywróciło Evena do teraźniejszości. Obaj chłopcy patrzyli na niego ze zmartwieniem.

- Nic mi nie jest! Tylko... myślę... - wzruszył ramionami, po czym zabrał się w końcu do swojej kanapki.

- Nie wiedziałem, że myślenie to dla ciebie tak niezwykła czynność, żeby przeszkodziła ci w funkcjonowaniu... - skomentował Kuba. Even tylko przewrócił oczami.

- Martwi się o Sky'a – wyjaśnił Fynn.

- Ooo! No ja wiedziałem, że coś z tego będzie!

- No przecież te ich imiona, to nie może być przypadek.

Even tylko westchnął, pokręcił głową i odwrócił się od chłopców, żeby nalać sobie wody do-

- Nie ma szklanek?

- Nie ma – Fynn i Kuba odezwali się jednocześnie. Byli do siebie tak podobni, że Evenowi ciężko było uwierzyć, że dzieli ich prawie sto lat różnicy wieku.

- W ogóle... - chłopak uznał, że może warto będzie zejść na jakieś lekkie, przyjemne tematy – Udało ci się znaleźć tą kartę graficzną? – zwrócił się do Kuby.

- O, w końcu ktoś wie o co chodzi! Ratujesz mnie, Even! – ucieszył się dzieciak – No znalazłem, tylko potem zgubiłem przy ewakuacji... Dzisiaj znowu się przejdę i poszukam. Podwoili straże, więc na pewno żaden demon się nie przedrze.

- Może lepiej będzie nie wychodzić na razie – Even przygryzł wargę. Nieważne ile mówili o tym jak małe jest zagrożenie i jaka Straż jest wspaniała. Martwił się o te dzieci.

- Even – ton Kuby stał się nagle śmiertelnie poważny – Laptop nie działa mi od wczoraj. Ja już jestem na granicy mojej wytrzymałości...

- O Boże, te dzieci dwudziestego pierwszego wieku.... – zaśmiał się Even.

- Even!

- Jak niby mam mówić? O Diable? – chłopak przewrócił oczami z rozbawieniem.

- Do Diabła. Nie słyszałeś nigdy? – Kuba pokręcił głową z dezaprobatą.

- Ok, ok, do diabła!

- O, co tu tak wesoło? – w drzwiach kuchni pojawili się Antti, bez koszulki, i Vivianne, zawinięta w koc.

- Even, dobrze się czujesz? Byłeś pół żywy – martwiła się dziewczyna.

- Dobrze, dobrze – uśmiechnął się Even. Spędził z tymi ludźmi ledwie dwa dni, a zaczynał czuć się z nimi jak w domu.

- Jak ci się podobał Festiwal, tak w ogóle? – zainteresowała się dziewczyna – W sensie, przed atakiem.

- Dobra muzyka – było oczywiście tym, co najbardziej zapadło chłopakowi w pamięć.

- No, a jak randka z naszą pięknością? Wiesz, że specjalnie was zgubiliśmy?

- Haaaaa?? – oburzył się Even – Wiecie jakie to było stresujące zostać z nim samemu?! Jak mogliście?!

- Hahahaha – cała kuchnia wybuchła śmiechem.

- Tak było źle? – Antti uniósł brwi z rozbawieniem.

- N-No nie, ale... - Even poczuł, że się rumieni – I to nie była żadna randka... Nic między nami nie ma. Przynajmniej nie to, co myślicie... Sky jest... Poza tym... Nie. Nie i koniec – gdyby miał o dziesięć lat mniej pewnie wydąłby policzki, obrażony.

- Dobra, jasssne – Vivianne przewróciła oczami – Nic między wami nie ma, tylko Sky tak po prostu zaczął nagle zachowywać się zupełnie inaczej. Przecież on odzywa się zwykle raz na tydzień... no dobra, raz na dzień, a przy tobie... - wzruszyła ramionami - Ale niech ci będzie, nic nie ma. No to w takim razie, powiedz, co myślisz o Lucyferze?

- Ha? – chłopak zamrugał na nagłą zmianę tematu – O Lucyferze?

- No, bo wiesz. Antti jest hetero – wskazała palcem swojego chłopaka – Kuba to dzieciak. Fynn dalej się kocha w Collinie. Sky się na takie tematy nie wypowiada. Więc w tej grupce tylko ja umiem stwierdzić, że król jest zarąbisty. Proszę, powiedz, że nie jestem jedyna? – dziewczyna spojrzała na Evena błagalnie.

- Nie jesteś jedyna – przytaknął chłopak bez wahania.

- Cholernie przystojny, nie? – oczy dziewczyny zabłysły, kiedy znalazła wreszcie sojusznika.

- Mhm. Nie taki śliczny jak Sky, ale zajebisty – Even nie potrafił kłamać, a już szczególnie, kiedy sprawa była tak jednoznaczna, jak atrakcyjność Diabła – Podobno ma kochankę. Jest hetero?

- Nikt nie wie. Chodzą tylko plotki. Jedni mówią, że jak na ironię, jest tu jedynym heterykiem. Inni, że jest bi, tylko tak się złożyło, że zwykle ma kochanki.

Chyba nikt poza Evenem i Vivianne nie był zainteresowany tematem.

- Nawet nie chodzi tylko o wygląd – dodała dziewczyna – On ma taką... aurę, wiesz?

- Hahah, no. Wiem.

- I uwielbiam jego przemówienia. Ma tyle lat, a umie się dostosować z humorem i luzem do obecnych czasów. Jest za-je-bis-ty. Rzuciłabym dla niego Anttiego w każdej chwili.

Na tą deklarację, wszyscy w kuchni, poza Evenem oczywiście, przewrócili oczami.

- Taaak, zeszłaś dla niego do Piekła, a rzuciłabyś go dla takiego kobieciarza jak Lucyfer – Fynn brzmiał, jakby musiał powtarzać to po raz setny.

- Zeszłaś do Piekła? – zdziwił się Even.

- Oj tam, oj tam – Vivianne machnęła ręką lekceważąco.

- Żadne oj tam. Even, musisz wiedzieć, że ona cały czas tak ściemnia. Dla każdego by rzuciła Anttiego, ale tylko w słowach. Tak naprawdę wszystko dla niego zrobi. Oboje zginęli w wypadku. Antti trafił do Piekła za ateizm. Ją przydzielili do Nieba. Praktycznie zero przewinień. Nie musiała nawet przechodzić przez Czyściec. A ona im zwiała i zeszła do Piekła, krzycząc na odchodnym, że skoro Bóg ma zamiar rozdzielać prawdziwą miłość, to ona nawraca się na ateizm. Więc nie słuchaj jej jak mówi, że rzuci swojego jedynego dla kogokolwiek.

Even spojrzał na Vivianne z szokiem i podziwem. Z każdą chwilą czuł coraz większy szacunek do wszystkich, których do tej pory poznał na dole. „Stworzenie, które zakosztowało ciemności" – tak określił mieszkańców Piekła Lucyfer. Even wymyśliłby im jakąś bardziej chwalebną i wpadającą w ucho ksywkę...

- Czemu on w ogóle tak nas nazywa? – zastanowił się.

- Co? Kto? Jak? – Fynn popatrzył na niego ze zdziwieniem.

- Lucyfer. „Zwracam się do całego stworzenia, które zakosztowało ciemności". Tak rozpoczął tą całą przemowę. Jakiej ciemności? I czy to nie jest zbyt poetyckie jak na resztę tego jego monologu?

Kiedy Even powrócił ze swoich myśli na ziemię i rozejrzał się po kuchni, w której nagle zapadła całkowita cisza, wszyscy wpatrywali się w niego z czymś w rodzaju niezrozumienia i szoku wypisanym na twarzach.

- O co chodzi? – zaniepokoił się.

- Even – pierwszy odezwał się Fynn – Skąd ty wiesz co on powiedział?

- Hm? – chłopak zamrugał zdziwiony – Jak to skąd? Byłem na rozpoczęciu Festiwalu...

- Wszyscy byliśmy. Co roku jesteśmy... - powiedział powoli Antti.

- Ale... to, co powiedziałeś... To był sam wstęp do przemowy, tak? – dokończył Fynn.

- No... No tak... - Even czuł się coraz bardziej przytłoczony badawczymi spojrzeniami przyjaciół.

- Nikt... Zdajesz sobie sprawę, że Lucyfer mówi w języku, którego praktycznie nikt inny nie zna? W sensie nikt z dołu... - kontynuował Antti.

- Ale przecież tu każdy rozumie każdy język... - zdziwił się Even. Nic z tego nie miało sensu.

- Tak, ale... - Fynn zawahał się – Chodzi o to, że każdy wie, że wstęp jest nieprzetłumaczalny na żaden inny język, dlatego nikt nie jest w stanie zrozumieć go tak po prostu jak w przypadku innych języków... Ktoś to dla ciebie przetłumaczył?

Even przełknął ślinę, przypominając sobie, że Sky wyjaśnił mu to w prawie identycznych słowach. Nieprzetłumaczalne na żaden inny język... po czym przetłumaczył.

- Tak? – odpowiedział z wahaniem na pytanie.

- Na pewno? – wszyscy spojrzeli na niego podejrzliwie.

- Tak, ktoś to dla mnie przetłumaczył. W czym problem? – nie rozumiał.

- No... problem w tym, że ten język rozumieją tylko aniołowie. A w Piekle nie ma aniołów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro