Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V - Niezdecydowany

Even musiał się z tym wszystkim przespać. Tak przynajmniej twierdzili Vivianne i Antti, a on nie miał większych obiekcji. Obolały i zmęczony, zdecydowanie nie miał zamiaru narzekać na taką propozycję. Cieszył się, że może zostać w końcu sam i po prostu odpocząć.

- Skończyły nam się pokoje, ale poddasze się chyba na razie nada - powiedział Fynn przepraszającym tonem, prowadząc Evena po stromych, drewnianych schodkach na górę. - Chociaż nie wiem co na to Sky... - dodał pod nosem.

- Sky? - zaniepokoił się chłopak. - To chyba nie jego pokój?

- No, oficjalnie nie... - Fynn przystanął na szczycie schodków prowadzących do pojedynczych, miniaturowych drzwi i podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Ale w sumie to tak. To zależy.

- Od czego? - Even zmarszczył brwi.

- Od jego widzimisię tak właściwie... - westchnął Fynn. - Eh, ten dzieciak. Robi, co mu się podoba i wszyscy mu wybaczają, bo jest ładny... Raz przychodzi tu spać i zostaje na tydzień, a potem nie ma go miesiąc. Potem znowu przychodzi, zostaje na kolację i znika. Serio, robi, co tylko chce... Jakby chociaż się określił czy chce ten pokój czy nie! A on mówi, że to nie nasza sprawa. Jak to nie nasza sprawa, ja się pytam, jak to my zbudowaliśmy ten dom, ha? A właściwie to w większości ja zbudowałem. I on mi mówi, że to nie moja sprawa czy tu będzie spał czy nie! - Mimo ostrych słów, Fynn nie wyglądał na naprawdę zdenerwowanego. Brzmiał raczej jak rodzic karcący z dezaprobatą swoje nieposłuszne dziecko, które i tak kocha.

Mimo, że wyglądał na góra piętnaście lat. A Sky na rówieśnika Evena. Nie, żeby to było w tym wszystkim najdziwniejszą rzeczą.

- Mogę o coś zapytać? - odezwał się ostrożnie Even.

- No? - Fynn wyglądał na zaskoczonego.

- Ile masz lat? I Kuba? I Sky? - Niby nieistotna sprawa, ale był ciekawy.

- Lat? - Z jakiegoś powodu Fynn wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. - Lat, mówisz... - zastanowił się. - Urodziny świętuję co roku... ale ile ich już było to szczerze mówiąc pojęcia nie mam... Kuba ma prawie szesnaście, chociaż zginął jak miał piętnaście... no, różnie tutaj liczą. Niektórzy mówią ile mieli, kiedy umarli, a inni liczą aż do teraz. Są nawet tacy, którzy liczą od śmierci... Ja miałem piętnaście, wiesz, wtedy, ale teraz to nie wiem. Sky, z tego co wiem, ale tak naprawdę to nikt nic o nim nie wie na pewno, chyba dziewiętnaście. A ty? - Chłopak skończył swoją wypowiedź pytaniem. Even długo nie załapał, że Fynn czeka na odpowiedź, nie będąc w stanie przetrawić tego, co właśnie usłyszał.

- Dziewiętnaście - wykrztusił po nieco za długiej chwili ciszy.

- Aha! Czyli wieczny nastolatek, co? - Fynn wyszczerzył się w uśmiechu, po czym, chyba przypominając sobie po co w ogóle go tu przyprowadził, otworzył drzwi na poddasze. Nie miał najmniejszego problemu ze zmieszczeniem się w obrębie framugi, za to Even musiał uważać na głowę.

Jak zapowiadał rozmiar miniaturowych drzwiczek, przestrzeni na piętrze nie było za wiele. Even nie miał jednak klaustrofobii, nie bał się ani duchów, ani pająków, więc niski, skośny sufit i pajęczyny w każdym rogu nie zrobiły na nim większego wrażenia. Niemal cała jego uwaga skupiła się na łóżku, zajmującym prawie połowę rozmiaru pokoju, całkiem sporym i wyglądającym na wygodne. Do tego pościelonym.

- Na pewno mogę tu spać? - spytał, nie mając najmniejszego zamiaru wkurzać Sky'a. Nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że karą za zirytowanie chłopaka było zadźganie pilniczkiem do paznokci. Nawet jeśli ta cała historia z Piekłem i wiecznym życiem po śmierci była prawdziwa, doświadczenie i tak byłoby dostatecznie bolesne, nawet jeśli nie zabójcze.

- Pewnie! - oznajmił Fynn wesołym głosem, ale Even jakoś mu nie ufał.

- Jesteś pewny, że nie zostanę zamordowany przez sen, jeśli Sky dzisiaj stwierdzi, że ma ochotę tu spać?

- Ahahah - zaśmiał się Fynn. - Nie gwarantuję niczego... ale wiesz - tu spojrzał porozumiewawczo na chłopaka - nie gwarantuję też, że nie przyjdą mu do głowy ciekawsze pomysły jak cię zobaczy w łóżku...

Even nie skomentował.

- Wygodne! - stwierdził tylko, kiedy w końcu pozwolił sobie paść na łóżko, dochodząc do wniosku, że sen był teraz ważniejszy od możliwości zostania zamordowanym tępym narzędziem.

- No to ja cię tu zostawiam. Wyśpij się i nie rób gwałtownych ruchów, żeby nie uszkodzić sobie barku, a jutro poczujesz się już znacznie lepiej. Dobranoc! - pożegnał się Fynn, po czym wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

„Wyśpij się i nie rób gwałtownych ruchów" było wszystkim, czego Even potrzebował w tamtej chwili. Nie zdążył nawet przykryć się kołdrą czy porozmyślać choćby przez chwilę nad całym tym dziwnym dniem zanim jego powieki opadły.

***

Even spodziewał się jednej z dwóch rzeczy po przebudzeniu - poranka w małym, drewnianym domku wypełnionym chaosem i krzykami Fynna i Kuby, albo otwarcia oczu we własnym łóżku i uświadomienia sobie, że te wszystkie dziwne wydarzenia były tylko osobliwym snem. Rzeczywistość jednak po raz kolejny w ostatnim czasie postanowiła go zaskoczyć, wyrywając go z przyjemnego zapomnienia w środku nocy.

Ok, może to nie tyle „rzeczywistość" go obudziła, co Sky.

- Co ty robisz w moim łóżku, Heaven? - zapytał chłopak zimnym tonem.

- Cso... - Even zmusił się do uchylenia powiek i zorientowania w sytuacji. Jakaś czarna postać klęczała na łóżku, górując nad nim. Nie dało się wyczytać nic z okrytej cieniem twarzy. - Śpię... - mruknął po dłuższej chwili ciszy, kiedy w końcu jego mózg rozbudził się na tyle, żeby zrozumieć, co się dzieje.

- Widzę, że śpisz. W moim łóżku - odpowiedział głos wyzuty z emocji.

- Mhm... - na tyle zdobył się Even, zbyt rozespany, żeby przejąć się gniewem pilniczkowego mordercy. - A ty mi w tym przeszkadzasz... - dodał po chwili namysłu.

- Nie mam gdzie spać. To ty mi przeszkadzasz. - Maska chłodnego braku emocji powoli zaczęła opadać i Sky brzmiał na coraz bardziej rozdrażnionego. Even pewnie mniej więcej w tym momencie zacząłby się go bać w normalnych warunkach. Środek nocy jednak do normalnych warunków się nie zaliczał, a niewyspany Even to Even, którego nie obchodzi nic poza powrotem do snu. Pieprzyć więc Sky'a i jego pilniczki.

- Ja nie przeszkadzam - zaprzeczył chłopak, ziewając w połowie zdania. - Masz jeszcze caaałą resztę łóżka. - Wskazał na pozostałe miejsce, przesuwając ręką po prześcieradle.

Na chwilę zapanowała cisza. Even już zdążył się ucieszyć, że to koniec dyskusji i że w końcu wolno mu pójść spać, kiedy usłyszał prychnięcie, najwyraźniej oburzonego Sky'a.

- Nie będę z tobą spał w łóżku - powiedział.

- Nie będziesz spał ze mną, tylko obok mnie - mruknął Even, zmęczony i coraz bardziej rozdrażniony.

- To jedno i to samo. Nikt mnie nie pytał czy wolno ci tu spać.

- Podobno nie przyznajesz się do tego łóżka - przypomniał sobie Even.

- Ja... - Chłopak urwał, chyba nie spodziewając się tak sensownego argumentu. - Sypiam tu już od dawna. Ty nie spędziłeś na dole nawet jednej nocy, więc nie będziesz mi mówił, co mam robić.

Even westchnął, sfrustrowany. Zdawał sobie sprawę, że był tu nowy, Sky go nie znał, a łóżko, na którym właśnie leżał wcale nie należało do niego, ale coś w tym chłopaku i sposobie, w jaki się odzywał niezmiernie go chwilami irytowało. W tonie jego głosu była jakaś wyniosłość, jakby patrzył na innych z góry. Mimo więc, że miał do tego łóżka jeszcze mniejsze prawa niż Sky, miał zamiar o nie walczyć.

- Uh, po prostu się zamknij – powiedział, prawie warknął. – Możemy się bić – dodał, zbyt rozespany, żeby przejmować się tym, jak głupio to brzmi. – Znam dużo zabójczych chwytów z samoobrony – dodał, tylko trochę blefując. Pomijając fakt, że w samoobronie prawdopodobnie nie było żadnych „zabójczych" ruchów, Even poszedł na zajęcia tylko raz, po czym stwierdził, że to za dużo bliskiego kontaktu fizycznego z chłopakami w jego wieku. Albo tak sobie tłumaczył własne lenistwo.

Sky chwilę mierzył go nieodgadnionym spojrzeniem, po czym potrząsnął głową, westchnął i w końcu ułożył się obok niego na łóżku. A przez obok, Even miał na myśli najdalej od niego, jak się tylko dało.

- Nie wiem, co to „chwyty" z tej „samoobrony", ale proponowanie komuś w środku nocy, żeby się bić o miejsce w jego własnym łóżku nie jest normalne. Jesteś dziwny – powiedział.

- A trafiają do tego waszego Piekła normalni ludzie? - spytał Even.

- Tak - zaperzył się chłopak. - Większość jest normalna. Tutaj nie trafia się za... skłonności do agresji... tylko za głupoty. Jak homoseksualizm czy ateizm.

- Serio? – Even ziewnął.

- Tak.

- To dużo wyjaśnia – mruknął, już przysypiając. - A ty? - spytał jeszcze, zanim odpłynął. - Za co tu trafiłeś?

- Ja? - zdziwił się Sky. - Za nic.

- Jasne - prychnął jeszcze Even, czując już jak ciemność wypełnia jego umysł.

- Nie kłamię - mruknął urażony chłopak. - Ja nic nie zrobiłem. Gdybym chciał, mógłbym przenieść się na górę.

- Gdybyś chciał?... - powtórzył Even nieprzytomnie.

- Mhm. I może nawet to zrobię. Jeszcze nie zdecydowałem.

- Można się... nie zdecydować?...

- ...nie. W każdym razie nie każdy może.

Even może nawet chciałby usłyszeć, co było takiego niezwykłego w Sky'u, co odróżniało go od reszty potępionych, ale senność była silniejsza od ciekawości.

***

Poranek był znacznie przyjemniejszy niż poprzednia pobudka w środku nocy. Pierwszym, co Even zauważył był brak bólu. I choć na co dzień nie zauważało się tego prostego faktu, że coś człowieka nie boli, po sturlaniu się schodami do Piekła każdy doceniłby wartość dobrego samopoczucia.

Podniósł się z łóżka, zauważając nagle o jaki dyskomfort przyprawiały go bandaże, jeszcze wczoraj przynoszące ulgę. Z kilkoma jękami frustracji i wysiłku, udało mu się z nich wyswobodzić.

Czuł się całkowicie dobrze. Nic nie bolało, nic nie krępowało ruchów, nie uwierało. A oczywiście, jak nie trudno zauważyć, tak być nie powinno. Kości nie zrastały się w ciągu jednej nocy.

Even jednak postanowił zastanowić się nad tym zagadkowym fenomenem później, albo po prostu zapytać Fynna lub Vivianne przy najbliższej okazji. Zdążył już nawet polubić trochę tę dwójkę. Co do reszty miał swoje obiekcje.

Teraz spojrzał na Sky'a, śpiącego nieprzytomnie, zaplątanego w pościel. W normalnych warunkach, w normalnym życiu, Even nie posiadałby się z radości widząc kogoś z jego urodą w swoim łóżku. Chyba nie trzeba było precyzować skąd się brał jego brak entuzjazmu.

Mimo wszystko, Sky wyglądał słodko, kiedy spał. Zupełnie niewinnie i bezbronnie, wydając się nawet młodszym niż te dziewiętnaście lat, o których wspomniał Fynn. Jego błyszczące, białe pukle włosów leżały rozsypane wokół głowy w niemal artystyczny sposób. Dopiero przyglądając się chłopakowi, Even uświadomił sobie pewien fakt.

Było ciemno. Nie tak ciemno jak wcześniej, ale z pewnością nie otaczała go świeża, promienna jasność poranka. Nieco zaskoczony, odwrócił się od łóżka i podszedł do niewielkiego okienka po przeciwnej stronie miniaturowego pokoju. To z niego właśnie do pomieszczenia wpadało zagadkowe, niezbyt mocne światło.

No tak. Czego się spodziewał? Był przecież pod ziemią. Skąd niby miałoby się w tym miejscu wziąć światło słońca?

Zgodnie z logiką, po słońcu nie było ani śladu. To, co jednak zobaczył, wprawiło go w osłupienie nie mniejsze, niż gdyby rzeczywiście ujrzał pod ziemią blask gwiazdy.

Na horyzoncie rozciągało się miasto. Miasto rozświetlone tysiącami jasnych punkcików, jak każde inne zgrupowanie budynków. Do miasta prowadziła wyraźnie oświetlona latarniami droga. Nie byłoby w tym widoku nic szczególnie niesamowitego, gdyby nie fakt, że to wszystko znajdowało się wiele pięter pod ziemią, w dodatku - podobno - miało to być Piekło przez duże "P". Sala tortur potępionych i dom samego Diabła, również przez duże "D". Mroczna otchłań zapomnienia. I choć niebo rzeczywiście było niczym więcej niż ciemną pustką, poświata miasta w oddali kojarzyła się Evenowi raczej z widokiem Londynu nocą niż z piekielną czeluścią.

- I jak wrażenia? - Z rozmyślań wyrwał Evena głos. Natychmiast się odwrócił, przestraszony. To Sky się odezwał, podnosząc się właśnie do siadu, poprawiając rozczochrane przez noc włosy, wyglądając perfekcyjnie, nawet mimo pomiętych ubrań i rozespanego wyrazu twarzy. Nadawałby się do tych selfie z podpisem „I woke up like this".

- Co to za miasto? - spytał Even, próbując odwrócić swoją uwagę od wyglądu chłopaka. Jego uroda była teraz bardziej irytująca niż zachwycająca. Utrudniała tylko skupienie, nie przynosząc żadnych korzyści.

- Jak to „co to za miasto"? - Sky uniósł brwi, zdziwiony. - Przecież wczoraj ci tłumaczyliśmy. - Westchnął.

- No przecież to chyba nie jest Piekło, nie? - Even zmarszczył brwi.

- A co innego miałoby tu być? Niebo? Czyściec? Jesteś w Piekle, więc Piekło. Czego nie rozumiesz? - Sky przewrócił oczami, zniecierpliwiony.

- Aha. - Even potrzebował chwili, żeby przetrawić nowinę. - Czyli Piekło to... miasto?

Chłopak spojrzał na niego jak na idiotę.

- A czego się spodziewałeś? Wiesz ile ludzi tu już trafiło od renowacji?

- Od czego? - zdziwił się Even.

- Od renowacji. Przed Piekłem był Hades, ale od około dwudziestu wieków większość ludzi mieszka tutaj. Ruiny Hadesu można sobie jeszcze pozwiedzać, jeśli ktoś chce. Wszyscy przenieśli się do Piekła, bo to nowocześniejsze, lepiej rozwinięte miasto. No więc, rozumiesz, jak jest dużo ludzi, to jest miasto, a nie wioska czy coś innego. Nie uczą was tego w szkołach? Jesteś z dwudziestego pierwszego wieku, prawda? Teraz już jest dobra edukacja... - zamyślił się Sky.

- Uh... - Even przymknął na chwilę oczy, czując już nadchodzący ból głowy. - Czy was wszystkich tu popieprzyło? – podsumował chaos w swojej głowie. - Nic się tu nie trzyma kupy. To jest jakiś żart czy coś?

Sky tylko westchnął, po czym wstał z łóżka.

- To, jak szybko dasz sobie spokój i pogodzisz się z rzeczywistością zależy tylko od ciebie - powiedział, chwytając za klamkę od drzwi. - Ja jestem głodny - dodał jeszcze, po czym wyszedł, zostawiając Evena samego ze swoimi myślami.

***

Sky miał rację – a przynajmniej do takiego wniosku doszedł Even po pół godzinie rozmyślania, siedząc na niepościelonym łóżku na poddaszu, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w zawieszone wśród półmroku światła miasta w oddali.

Nie było wyjścia. Mógł teraz oburzać się na brak sensu w tym wszystkim, co mu się przytrafiło; mógł irytować się i zaprzeczać faktom. Mógł. Tylko po co? Co przyszłoby mu z szargania sobie nerwów? Nie wiedział, co się dzieje, wciąż przypuszczał, że to mogły być jakieś jego przedśmiertne wizje w śpiączce w szpitalu, albo ukryta kamera, ale jeśliby się głębiej nad tym zastanowić, jakie to miało znaczenie? Ktoś kiedyś powiedział „życie jest teraz" i Even zawsze się z tym zgadzał. Nawet jeśli to wszystko było snem lub żartem, nie zmieniało to pewnego istotnego faktu. Choćby i wszystkie te wydarzenia, łącznie z ludźmi, których poznał w ciągu ostatniej doby, były tylko jakąś dziwną iluzją, i tak były przecież częścią jego życia. I choć taka racjonalizacja mogła być dość kiepska, z braku lepszych opcji tak właśnie postanowił do tego podejść.

Z tą myślą, zebrał się w końcu z łóżka, wziął głęboki oddech i skierował się do drzwi. Wiedział, co musiał zrobić jako pierwsze.

Schodząc po wąskich, drewnianych schodkach musiał uważać, żeby nie uderzyć głową w sufit. Nie tylko dlatego, że domek był najprawdopodobniej zbudowany dla kogoś mniejszych rozmiarów, ale też z tego prostego powodu, że klatkę schodową rozświetlał tylko jeden mały kinkiet, rzucający słabe, ciepłe światło, ledwie wyłaniając z mroku zarysy drewnianych ścian i wiszących na nich niewielkich, obrazów w prostych, niewymyślnych ramkach. Jak już wcześniej Even zauważył, wystrój całej chatki zdawał się być wynikiem zbierania co popadnie i wciskania do ciasnej przestrzeni wszystkiego co się zmieści, niezależnie od tego, czy dana rzecz pasuje do wystroju czy nie i czy w ogóle ma jakieś zastosowanie.

Kiedy znalazł się na parterze, jego uszu dobiegł gwar żywej rozmowy. I chaos. Przede wszystkim uderzył go chaos.

- Kuba, zejdź z tego stołu!

- Czytam wiadomości. Wiecie, że książę Anglii się jutro żeni?

- Kto?

- Fynn, jajecznica ci się pali.

- Jaki książę?...

- Na serio śmierdzi spalenizną.

- Idzie ktoś dzisiaj na Festiwal?

- W Anglii mają księcia?!

- I się spaliła...

- Serio mają księcia w Anglii?! I Króla i tak dalej?!

- Idzie ktoś na festiwal dzisiaj??

- No, Anglicy są trochę dziwni... Nikt nie wie po co im ta monarchia, ale jak jest, to jest... Ja idę dzisiaj, muszę kupić parę części do laptopa.

- Przecież już w moich czasach nie było króla... Dziwni ci Anglicy... Bez obrazy dla Evena, oczywiście. Muszę go zapytać czy oni tak na serio z tymi królami i księciami...

- Książętami.

- Tak powiedziałem.

- Sky, ty idziesz?

- Nie.

- Spalona, ale da się zjeść.

- Czyli wszyscy oprócz Sky'a idą... Czyli co, zajmiesz się Evenem?

- Że co proszę...?

- To on nie idzie z nami?

- Jest tu dopiero drugi dzień...

- Ja na pewno z nim sam nie zostaję.

- Czemu nie? Boisz się, że cię... uwiedzie?

- Raczej zamorduje. Ma nie po kolei w głowie. W nocy chciał—

- Przepraszam. – Even w końcu uznał, że powinien uświadomić reszcie swoją obecność. Natychmiast wszystkie oczy w pomieszczeniu zwróciły się w jego stronę. Poczuł się niezręcznie i przestąpił z nogi na nogę. – Dziękuję za pomoc wczoraj... I... przepraszam za kłopot. I jeszcze... - zawahał się, wiedząc jednak, że powinien to zrobić. – Sky, przepraszam za zeszłą noc. Byłem zmęczony i zmieszany tym wszystkim. Nie tylko zająłem twoje łóżko, ale do tego się na ciebie wściekałem. Przepraszam – powiedział, skruszony, z zażenowaniem przypominając sobie swoje zachowanie.

- O. – Chłopak wyglądał na zaskoczonego. Chwilę wpatrywał się w Evena bez słowa, po czym wstał z kanapy i podszedł do niego, stając naprzeciwko i mrużąc oczy groźnie. – Więc mówisz, że to się już nie powtórzy? – spytał, odrobinę wyniosłym głosem. Even pokiwał głową, choć ton chłopaka mu się nie podobał. Przecież właściwie nie zrobił nic takiego wielkiego, za co musiałby przepraszać. Kazał mu się tylko uciszyć i pogroził mu swoimi wątpliwymi umiejętnościami z samoobrony. I przepraszał mimo to.

- Co się stało? – zainteresował się Fynn.

- Nic takiego – mruknął Even pod nosem, postanawiając odpuścić.

- Poza tym, że podejrzewam, że Heaven może mieć jakieś skłonności do agresji, to rzeczywiście nic takiego – odezwał się Sky, wzdychając lekko. – Dobra. Zjedz coś – zwrócił się do Evena. – I może rzeczywiście weźmiemy go dzisiaj do miasta. W końcu musi się powoli wdrażać.

- Weźmiemy? Czy ja słyszałam „weźmiemy"? – Vivianne obrzuciła Sky'a zszokowanym spojrzeniem. – Czyli, że idziesz z nami? Do miasta? Z nami?

Chłopak tylko wzruszył ramionami, po czym zajął się zaglądaniem Kubie przez ramię na ekran laptopa.

- No to postanowione! – Fynn wyszczerzył się od ucha do ucha. – Even, idziesz dzisiaj z nami do Piekła! I masz tu jajecznicę...

Jajecznica nie smakowała tak źle, jak Even sięspodziewał. Piekło musiało najwyraźniej również nie być tak złe, jak mogłobysię wydawać, biorąc pod uwagę podekscytowanie wszystkich obecnych. Przeżuwająclekko przypalone jajka, próbował oswoić się z myślą, że jeszcze tego dniaznajdzie się w najprawdziwszym Królestwie Ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro