Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXX - Filer

Dopadł Go w zaledwie kilka minut. Zobaczył Go już z daleka, mimo ciemności. Jego jasne włosy, skóra, ubrania – wszystko zdawało się emanować światłem.

Wylądował na ziemi i bez chwili wahania chwycił Go w ramiona. Poczuł bicie Jego serca i nierówny, płytki oddech.

- Skäi?! – wykrzyknął z paniką, dopiero teraz uświadamiając sobie w jakim chłopak jest stanie. Był cały we krwi, ledwie stał na nogach. – Co się stało?! Co ty tu robisz?!

- Lucifer... - Stwórca odezwał się cicho, również otaczając go drżącymi rękami. – Chyba... - Oparł czoło o jego ramię. – Chyba... się udało.

Lucyfer nie wiedział nawet czy się cieszy na Jego słowa. Przerażał go widok chłopaka w takim stanie.

- Ale to nie potrwa... wieczność – jęknął Skäi. – Na chwilę to powstrzymam... Ale to jest takie silne... już zapomniałem... jakie to uczucie...

Lucyfer poczuł lodowaty dreszcz na plecach, wnętrzności ścisnęły mu się boleśnie.

- Czy ty... - nie dokończył. W jego głowie zapanował chaos. – S-Skäi... - wykrztusił słabym głosem, patrząc mu w oczy z przerażeniem. – Co ty zrobiłeś?

Skäi odwzajemnił spojrzenie. Był blady, Jego oczy, mimo że promieniowały światłem, były przekrwione, włosy sklejone potem. Wyglądał, jakby był o krok od upadnięcia i stracenia przytomności. Lucyfer pomyślał, że pewnie za moment świat usunie się im spod stóp i wszystko przepadnie. Nie mógł jednak bardziej się mylić – zrozumiał to, kiedy Stwórca uścisnął jego ramię krótko, jakby mówił „wszystko będzie w porządku".

I uśmiechnął się.

***

Sky nie mógł w to uwierzyć. Właściwie, chyba nikt nie mógł. Mieszkańcy Piekła, tak samo zresztą jak uratowani z klatek obywatele Nieba, do tego stopnia nie mogli uwierzyć w to, co właśnie się działo, że po prostu pozwolili sytuacji się rozwijać. Oni chociaż myśleli, że Lucyfer i Stwórca omawiają w pałacu jakieś ważne polityczne sprawy. Taka sytuacja była, oczywiście, trudna do wyobrażenia i całkowicie bezprecedensowa, ale technicznie rzecz biorąc względnie logiczna. Po całym zamieszaniu z Muriel'em, klatkami i akcją ratunkową to, że dwójka władców zaświatów postanowiła się naradzić i poustalać pewne kwestie miało jako tako sens. Tak obecną sytuację widzieli ludzie. Sky jednak nie miał komfortu błogiej niewiedzy. Zupełnie nie miał pojęcia jak się czuć ze świadomością, że jego ojciec i Stwórca świata omawiali właśnie ważne polityczne sprawy... w sypialni.

Mógł, ledwie, jeśli się skupił, usłyszeć ich ściszone głosy zza drzwi pokoju. Gdyby podszedł jeszcze jeden krok i przyłożył ucho do drewna...

- Sky!

Podskoczył, na szczęście nie wydając z siebie żadnych odgłosów zaskoczenia.

- Heaven?

Chłopak stał na środku korytarza ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i przymrużonymi oczami. Sky nie był pewny czy powieki opadały mu ze zmęczenia, czy był poirytowany.

- Szpiegujesz? – spytał Heaven unosząc brew.

Sky odsunął się od drzwi sypialni ojca, wykonał bliżej nieokreślony gest pomiędzy wzruszeniem ramionami, a poprawieniem włosów bez powodu, po czym parsknął cicho.

- Nie? – powiedział ze stanowczością godną Fynna wypowiadającego się na temat iphonów.

Heaven rzucił mu ciężkie spojrzenie, po czym przewrócił oczami.

- Chodź – polecił krótko, odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem.

Sky przygryzł wargę i rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę drzwi sypialni, po czym podążył truchtem za chłopakiem.

- Należy im się chyba trochę prywatności, nie uważasz? – odezwał się Heaven, kiedy zrównał z nim krok.

- Ale to mój tata! – zbuntował się Sky.

Heaven rzucił mu nieokreślone spojrzenie.

- Tym bardziej – stwierdził.

- To historyczny moment. – Sky próbował uzmysłowić mu wagę sytuacji.

- Obaj akurat wiemy, że o politykę tu nie chodzi.

- To bez znaczenia. – Sky przymrużył lekko powieki. – To król Piekła i władca Nieba. Nieważne o czym rozmawiają, to i tak najdziwniejsze i największe wydarzenie w historii od dobrych paru milionów lat. Mogliby nawet rozmawiać o ulubionej marce szamponu i tak byłoby to historyczne.

- Sky, jesteś księciem Piekła. Sam jesteś postacią historyczną.

- Powiedziało drugie wcielenie Ewy, które zapoczątkowało nową rasę ludzi.

Heaven pokręcił głową z rozbawieniem.

- Mi moja historyczność i wyjątkowość nie przeszkadza, ani nie sprawia, że byłbym mniej wkurzony, gdyby ktoś nas szpiegował, no bo przecież to historyczny moment, kiedy syn samego Lucyfera traci ze mną swoje cenne dziewictwo.

Sky'owi odebrało mowę, ale tylko na moment. Już trochę przyzwyczaił się do bezpośredniości i poczucia humoru chłopaka. Nie umiał tego jednak nie skomentować.

- Po pierwsze, na pewno nikt tam teraz – odruchowo obrócił głowę i spojrzał za siebie – nie traci dziewictwa. Chyba. A po drugie – przełknął ślinę i trochę zapiekły go policzki – raczej nikt by nas wtedy nie dał rady szpiegować... - mruknął pod nosem, już żałując, że się odezwał.

- Hmm? – W oczach Heavena tańczyły teraz iskierki rozbawienia. – No ja nie wiem – powiedział. – Nie byłbym taki pewny z nimi. Sam mówiłeś o tym, jak bardzo Lucyfer go kocha, nie? A co do nas – na usta wpełzł mu zadziorny uśmieszek – może drugi raz też byłby dostatecznie historyczny?

- Uh, nie wiem czy... czy kocha go w taki sposób... Poza tym, nie wiem nawet czy Stwórca może... no wiesz. Jak byłem dzieciakiem ta cała historia z Ewą i Upadkiem całkowicie śmierdziała mi typową zazdrością, ale teraz... sam nie wiem. Na pewno są dla siebie nawzajem ważni. Ważniejsi niż... ktokolwiek inny dla kogokolwiek innego pewnie... Ale... sam nie wiem. Trochę ciężko to sobie wyobrazić, prawda? – zaśmiał się Sky.

Heaven zatrzymał się nagle i znów założył ręce na piersi. Zmrużył oczy.

- No nie wierzę – powiedział. – Ja ci właśnie proponuję seks, w bardzo głupi i żenujący sposób, jak to ja, a ty nawet tego nie skomentujesz.

Sky poczuł cisnący mu się na policzki rumieniec i ciepłą falę zawstydzenia na słowa chłopaka, ale nie dał nic po sobie poznać. Też przystanął, uniósł lekko podbródek i zmierzył Heavena spojrzeniem. Od jego krótkich, jasnych włosów, przez błękitne jak ziemskie niebo oczy, po prosty zestaw czarnych ubrań, będących prawdopodobnie jego dzisiejszą piżamą. Zaschło mu w gardle, kiedy uderzyła go jego zwykła, ludzka uroda, ale tego również nie miał zamiaru zdradzać. Wrócił tylko spojrzeniem do jego oczu i odezwał się z udawaną pewnością siebie, która na szczęście zabrzmiała całkiem naturalnie.

- Niczego nie musisz proponować – powiedział. – Jest środek nocy, wszyscy śpią po tym niemożliwym dniu, ale zdaję sobie sprawę, że mam błędy do naprawienia. I przecież idziemy właśnie do mojej sypialni.

Oczy Heavena, przed chwilą przyćmione zmęczeniem, zabłysły.

- Jakie błędy? – prychnął. – Nie mogłeś niczego spieprzyć, skoro przecież nic nie robiłeś – powiedział, uśmiechając się prowokująco.

Sky nie mógłby narzekać na choćby sekundę z ich pierwszego razu (pomijając oczywiście przestrzelony obojczyk i truciznę demonów we krwi), bo dobrze pamiętał to uczucie, jakby miał za moment stracić zmysły z rozkoszy, kiedy cały świat zdawał się mu rozmywać, znikać i zapadać w siebie w tamtej chwili, w której liczył się tylko dotyk Heavena i nic więcej. Mimo to, przyjemność (i ból z rany postrzałowej, bądźmy szczerzy) nie były jedynymi odczuciami, jakie mu wtedy towarzyszyły. Sky był w końcu księciem. I nie chodziło nawet o wstyd czy upokorzenie, które teoretycznie powinien w tamtej chwili czuć, będąc nie w tej roli, w której powinien być. Może czułby coś takiego z inną osobą, ale nie z Heavenem. Nie, nie chodziło o wstyd, tylko o frustrację. Niemal nie mogąc się wtedy ruszyć, myślał że zwariuje od tego, jak każdy centymetr jego ciała i każdy odłamek jego świadomości kazały mu coś zrobić, a najlepiej przejąć kontrolę, kiedy on po prostu nie był w stanie.

Absolutnie musiał to naprawić.

Nic nie mówiąc podszedł do Heavena, powoli sięgnął po jego rękę i splótł ich palce razem, po czym ruszył korytarzem. Chłopak też się nie odezwał, tylko pozwolił się poprowadzić, a na jego ustach pojawił się szczęśliwy uśmiech.

***

Even pomyślał, że to nie jest dobry moment. Oczywiście, że to nie był dobry moment. Obaj byli wykończeni po akcji ratunkowej, która trwała godzinami, nastroje ludzi w mieście były mieszane z uwagi na to, że niemałej części obywateli nie podobała się za bardzo obecność aniołów i zbawionych, a wspomnienie umierającego Cael'a wciąż było żywe w jego pamięci. Ta noc pod żadnym pozorem nie była odpowiednim momentem.

Sky jednak splótł jego palce ze swoimi i pociągnął go delikatnie korytarzem. W tamtym momencie logiczne argumenty straciły znaczenie i Even poddał się chwili. Dał się zaprowadzić chłopakowi do jego pokoju, z uśmiechem na ustach, i po prostu pozwolił się sobie zrelaksować. Odgrodził się od rzeczywistości, stawiając w głowie mur między wydarzeniami minionego dnia, a ciepłym błyskiem w oczach Sky'a.

Wciąż nie wybaczył mu Cael'a, poza tym pokojem wciąż znajdował się świat na krawędzi chaosu. Być może jutro mieli dowiedzieć się jak potoczą się dalsze losy Piekła, Nieba, ich władców i mieszkańców, zależnie od tego do jakich wniosków dojdą Lucyfer i Stwórca i jak odpowiedzą na to ludzie. Ale to miało się wydarzyć jutro. Ta noc była naprawdę nieodpowiednim momentem, ale jednocześnie była dokładnie tym, czego w tej chwili potrzebował. Odgrodzić się od rzeczywistości, od tego napięcia, od wspomnień ciał ludzi, którzy nie doczekali w klatkach ratunku.

Zamknął oczy i postawił ten mur, skupiając się jedynie na własnym oddechu. Kiedy podniósł powieki, myślał już tylko o stojącym przed nim Sky'u.

- Wszystko w porządku? – Chłopak wyglądał na zmartwionego.

- W jak najlepszym – odpowiedział Even, uśmiechając się i cofając o krok, w stronę łóżka. – No? – Przechylił głowę zaczepnie. – Co z twoją deklaracją o naprawianiu błędów?

Widział jak Sky przełyka ślinę, więc domyślał się, że mimo fasady pewności siebie, stresował się. Całkiem dobrze jednak wychodziło mu ukrywanie tego.

Sky podszedł do niego i odgarnął kosmyk jego włosów za ucho patrząc mu w oczy. Zmienił się. Z wyglądu. Jego oczy nie były już granatowe. Czerń niemal całkiem pochłonęła kolor, który przebijał się małymi błyskami. Może nawet bardziej przypominały teraz nocne niebo. Włosy opadały mu na czoło czarne jak krew demona. Biel, świadcząca o niewinności i boskim pochodzeniu, pozostała już tylko w kolorze skóry i pewnie płomieniu duszy, którego Even nie był jednak w stanie wyczuć. Nie miał nawet na sobie białego stroju Strażnika, tylko czarne spodnie i ciemno granatową koszulę wykrojoną w sposób typowy dla arystokracji. Brakowało mu tylko skrzydeł upadłego anioła, żeby wyglądał jak jeden.

Even, chcąc przyjrzeć się mu bliżej, położył dłonie na jego policzkach i niemal dotknął jego nosa swoim.

- Naprawdę nie są całkiem czarne – stwierdził z zadowoleniem, z łatwością dostrzegając z bliska granatowe przebłyski w jego tęczówkach. – Już zawsze pozostanie w tobie coś ludzkiego – powiedział, uśmiechając się. – Chociaż wiem, że za bardzo się z tym nie identyfikujesz.

- Nie zaprzeczam, że moja matka była człowiekiem. – Sky zmarszczył brwi.

- Może i nie zaprzeczasz, ale nikogo nie oszukasz. Kiedy okazało się, że Stwórca odebrał wam waszą anielską moc, byłeś przestraszony i wkurzony.

- Bez tej mocy nie mogliśmy walczyć z demonami. To oczywiste, że nie byłem szczęśliwy z tego powodu.

- Oczywiście. – Even opuścił ręce, przesuwając je z policzków chłopaka na jego klatkę piersiową. – Ale dalej jesteś wkurzony, co? Że mógłbym teraz wygrać z tobą w walce na pięści. – Wyszczerzył się. Mięśnie twarzy Sky drgnęły ledwie zauważalnie. Mógł udawać ile chciał, Even i tak wiedział swoje. – Czemu zakochałem się w takim wkurzającym gościu, który ma więcej niepotrzebnej dumy niż rozumu? Do tego jest cholernym księciem i tak w pięciu procentach rasistą.

Sky przybrał groźniejszą minę, pokazały się jego zęby. Even po raz pierwszy zauważył, że były inne niż ludzkie. Odrobinę inaczej ułożone i brakowało wśród nich kłów. Pewnie dlatego, że anioły nie były mięsożerne.

- Nie wiem, Heaven. Może to twój typ? – Sky pochylił się odrobinę w jego stronę, Even poczuł jego oddech na twarzy. – Raphael, Cassiel... nie powiedziałbym, że twój typ to grzeczni, ułożeni chłopcy.

- Ha? – Even się oburzył. – Cassiel? Cassiel? Niby kiedy?!

- Nie pamiętasz waszego pierwszego spotkania? – Sky był wyraźnie rozbawiony.

Even skrzywił się, przypominając sobie ten moment.

- Największy błąd mojego życia – przyznał, czując się pokonany. – A teraz... - Wzdrygnął się. – On i... On i Kuba... Nie... Niee – jęknął, nie chcąc o tym myśleć. – Dlaczego??

- Nie wiem, ale to dość zabawne. Ty zabrałeś mu mnie, a on tobie Kubę.

Even zmrużył oczy.

- Dziwne porównanie. Kuba to moje dziecko, nie pierwsza miłość. Nie lecę na dzieciaki.

- Szesnastoletnie dziecko, co? – Sky pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nigdy nie zrozumiem ludzi.

Even znów położył mu dłonie na policzkach, tym razem tylko po to, żeby wyszczerzyć się mu w twarz i go wkurzyć.

- Tu mam dwudziestoletniego dzieciaka, który tak stresuje się przed pójściem ze mną do łóżka, że woli przeciągać tą głupią rozmowę w nieskończoność.

Zamiast odpowiedzi, Even dostał kolejne groźne spojrzenie i, zanim się zorientował, stracił równowagę, kiedy Sky pchnął go do tyłu z wystarczającą siłą, żeby wylądował na łóżku na plecach. Sekundę później chłopak do niego dołączył, usadawiając się między jego nogami i opierając na łokciach tak, że patrzył mu teraz w twarz z góry.

- Nie stresuję się i to nie ja przeciągałem rozmowę – powiedział niższym niż zwykle głosem.

- Wow, riposta godna dziesięciolatka. – Mimo swojego komentarza, Even poczuł dreszcz, kiedy do jego świadomości dotarła bliskość Sky'a, jego ciepły oddech na twarzy, głos, ciężar ciała, ostry błysk w spojrzeniu.

Gdy ich oczy się skrzyżowały, z tak małej odległości, Even zupełnie zapomniał o czym przed chwilą rozmawiali, oddech na moment zamarł mu w gardle. Sky obrzucił jeszcze jego twarz spojrzeniem, a potem pochylił się do pocałunku.

Już pierwszy kontakt, dotyk miękkich warg na ustach, kosmyk czarnych włosów łaskoczący go w czoło i szelest pościeli, kiedy Sky zmienił nieco pozycję, sięgając ręką, żeby wplątać mu palce we włosy; te pierwsze chwile niemal wyrwały mu z gardła odgłos. Nie jakiejś nieopisanej przyjemności czy podniecenia, ale po prostu ulgi. Bliskość chłopaka pomogła jego mięśniom rozluźnić się, natłokowi myśli zupełnie już rozproszyć. Wyciągnął ręce, jedną kładąc Sky'owi na karku, drugą obejmując jego plecy, przyciągając go bliżej do siebie.

Evenowi nie zależało. Czy był na górze, czy na dole – nie robiło mu to większej różnicy, chyba że osoba, z którą to robił ewidentnie nie nadawała się do jednej z ról. W dodatku ze Sky'em już raz to zrobił. Już widział jak zachowuje się i jaką minę robi, będąc pod nim, nie mając większej kontroli nad tym, co się dzieje. Mimo to nie mógł powstrzymać się przed choćby próbą dokuczenia mu.

Podniósł się nieco z pościeli, podpierając się na łokciu i pociągnął lekko Sky'a za włosy z tyłu głowy tak, żeby obrócić go trochę na bok. Nie przestając go całować, przesunął jedną rękę na jego talię, po czym szybkim ruchem pchnął go i obrócił ich tak, że chłopak znalazł się pod nim, a on usadowił się mu na kolanach. Pochylił się, przyciskając go mocniej do pościeli i przesuwając się z pocałunkami na jego szyję. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy Sky wydał z siebie sfrustrowane westchnięcie.

Chwilę później poczuł jego palce w swoich włosach zaciskające się odrobinę za mocno.

- Nie potrafisz po prostu trzymać się swojej roli, co? – mruknął mu do ucha niskim i szorstkim głosem.

Even odsunął się odrobinę i spojrzał mu w oczy.

- W miłości nie ma ról – powiedział krótko. – A ty nie jesteś dla mnie księciem, tylko Sky'em.

Zobaczył jak w jego oczach coś łagodnieje. Sky zawahał się, po czym pocałował go delikatnie. Kiedy jednak odsunął się i znów spojrzał mu w oczy, jego mina mówiła „dość tego".

- Kocham cię, ale zaczynasz działać mi na nerwy – mruknął, po czym podniósł się szybko do siadu. Pochylił się, położył mu jedną rękę na karku, przygryzł skórę na szyi, drugą ręką zabierając się za jego koszulkę. Even przygryzł wargę, czując jego gorący oddech, usta i język drażniące miejsce, w którym krew wybijała puls. Zadrżał lekko na uczucie jego dłoni pod materiałem koszulki, która szybko zniknęła, odrzucona na podłogę.

Nie był nieśmiały czy niepewny w kwestii swojego ciała. Nie chodził na siłownię, żeby wyglądać jak model z sześciopakiem, ale swoim własnym zdaniem jego naturalna szczupła figura była wystarczająca. Sky przesunął po jego torsie spojrzeniem, a zaraz potem palcami, pozostawiając za swoim dotykiem gęsią skórkę. Even nie poczuł zawstydzenia, tylko dreszczyk podniecenia. Ze zniecierpliwieniem sięgnął do guzików koszuli chłopaka, mając trochę kłopotów z rozpinaniem ich, bo nie potrafił przestać go całować.

Już się nie opierał i nie wykłócał, kiedy Sky pochylił się do przodu, przywracając ich do ich pierwotnej pozycji. Tym razem w momencie, gdy ciało chłopaka na niego naparło, Even nie poczuł tarcia materiału, tylko dotyk skóry na skórze, twarde mięśnie Sky'a na swoim płaskim brzuchu. Przełknął ślinę, czując jak bicie serca mu przyspiesza, a oddychanie staje się trudniejsze.

Znów się całowali, Sky mając już na tyle doświadczenia, żeby być w stanie narzucić własny rytm. Evena nie zdziwiło, że chłopak lubił przygryzać jego wargi lub czasem całować go tak długo, że brakowało mu powietrza.

Drgnął, czując dotyk dłoni na wewnętrznej stronie uda. Palce Sky'a zsunęły się po jego zgiętej w kolanie nodze niżej, Even wyczuł lekkie wahanie zanim chłopak dotknął go w końcu przez materiał dżinsów.

Poruszył się pod nim, sięgnął do własnego zapięcia spodni, ale Sky go uprzedził, odtrącając jego ręce na bok. Even wstrzymał na moment oddech, kiedy chłopak przesunął się niżej, składając pocałunki wzdłuż jego brzucha, jednocześnie zajmując się rozporkiem. Szybko pomógł mu wyswobodzić się z za ciasnych teraz spodni, a Even poczuł nagle przemożną chęć rozładowania napięcia, choć właśnie to napięcie sprawiało, że potrafił teraz nie myśleć o niczym innym niż usta i język Sky'a wodzące po jego skórze tuż nad linią bokserek. Kiedy chłopak przymierzył się już do pozbawienia go ostatniego elementu garderoby, Even nie wytrzymał.

- A takie rzeczy przystoją Waszej Wysokości?- musiał powiedzieć coś głupiego.

Sky zamarł z ustami na jego podbrzuszu i palcami trzymającymi już za krawędź materiału. Powoli podniósł głowę, patrząc na niego z niedowierzaniem. Po dłuższej chwili ciszy zmrużył oczy.

- Jesteśmy w Piekle, a ja jestem jego księciem – powiedział powoli, jakby tłumaczył coś dziecku. – Jedyne, co mi nie przystoi to dziewictwo.

Even uniósł brwi trochę rozbawiony.

- I bycie „na dole" podobno. To nie jest trochę podobne? – Wskazał nieokreślonym gestem na ich obecną pozycję.

Sky zamrugał zmieszany. Chyba się z nim nie zgadzał.

- Przecież to ja mam kontrolę – powiedział tylko, po czym po paru sekundach ciszy i marszczenia brwi z niezrozumieniem, wrócił do tego, co mu przerwano. – Ale ty mi działasz na nerwy – mruknął jeszcze pod nosem, po czym ściągnął z niego bokserki i chwilę później nie był już w stanie się odezwać.

Even sapnął, wstrzymał powietrze, po czym wypuścił z siebie drżący oddech, zaciskając palce dłoni na pościeli. Nie miał w zwyczaju wydawać z siebie żadnych zawstydzających jęków czy mówić jakichś żenujących rzeczy podczas seksu. Był cichy, wręcz skupiony, po prostu doświadczał, co było kompletnym przeciwieństwem jego niezdarności i rozkojarzenia podczas treningów w Straży.

Wyciągnął rękę, wsunął palce we włosy Sky'a i zacisnął je mocno, samemu odchylając głowę i zagryzając wargę. Książę nie był zły, jak na pierwszy raz. I miał chyba trochę racji co do tego, kto miał kontrolę w takim ustawieniu. Even ledwie panował nad samym sobą, co dopiero nad sytuacją.

Sky nie dał mu skończyć, za co Even miał ochotę mu przywalić. W powstrzymaniu się przed tym nie pomagała świadomość, że była to jedna z niewielu okazji w jego życiu, kiedy pół anioł pozbawiony mocy rzeczywiście mógł odczuć tego skutki. Even jednak powstrzymał się, lub może został powstrzymany, bo Sky szybko do niego wrócił, wbijając go znów w pościel ciężarem swojego ciała.

Nie miał już ochoty go bić czy drażnić się z nim. Chciał tylko być jak najbliżej, więc zacisnął palce na materiale jego rozpiętej koszuli na plecach i przyciągnął go do siebie na tyle, na ile miał siły, otaczając nogami jego biodra. Wsunął dłonie pod materiał koszuli badając idealne ciało anioła, z zaskoczeniem zauważając delikatne zgrubienia przypominające blizny w miejscach, z których powinny wyrastać skrzydła. Sky zadrżał, kiedy go tam dotknął.

- Boli? – spytał Even szeptem, nie czując potrzeby mówienia głośniej będąc tak blisko.

- Nie... - Głos Sky'a był niski i lekko zachrypły. – Wiesz, to nie blizny tylko... po prostu się z nimi urodziłem. Nie boli, tylko skóra jest tam bardziej wrażliwa.

- Mhm... - Even mruknął, uspokojony. Nie tylko dlatego, że nie zrobił chłopakowi krzywdy, ale też po części temu, że czuł się odrobinę lepiej ze świadomością, że Sky nie był w stu procentach idealny.

- Nikt ich nigdy wcześniej nie dotknął... nie przez materiał – dodał chłopak.

- Ciebie w ogóle nikt przede mną nigdy wcześniej nie dotknął nie przez ubrania, tak że wiesz, nic nowego – zaśmiał się Even. Głos jednak szybko zamarł mu w gardle przez ściskający jego wnętrzności nagły atak rozczulenia, kiedy poczuł, jak temperatura policzków Sky'a rośnie. Udawał takiego pewnego siebie, a wciąż rumienił się na wspomnienie ich pierwszego razu. Lub może rumienił się, bo tym razem nie mógł tylko zamknąć oczu i poddać się mu. Tym razem na nim spoczywała odpowiedzialność. Even skłamałby, gdyby powiedział, że myśl o Sky'u sięgającym po to, czego chce, zamiast tylko brać to, co dostaje, nie przyprawiała go o dreszczyk.

Wyplątał palce z jego włosów, puścił materiał koszuli. Położył głowę na poduszce, ręce opuszczając luźno nad nią. Sky, zaskoczony jego nagłą uległością, odsunął się nieco, siedząc na jego biodrach niemal wyprostowany, patrząc mu w oczy z góry. Even zobaczył jak przełyka ślinę, po czym przesuwa po nim wzrokiem. Chłopak wciąż miał na sobie spodnie i koszulę, choć rozpiętą. Even nie miał już nic i czuł się z tym dobrze. Wzrok Sky'a na jego ciele zdawał się parzyć w przyjemny sposób.

- Cała arystokracja to szaleńcy, skoro twierdzą, że ludzie nie mogą być piękni. – Głos Sky'a był cichy, ale doskonale słyszalny w środku nocy. Jego spojrzenie było łagodne, a jednocześnie wyostrzone, policzki czerwone w kontraście z białą skórą. – Nie wierzę, że jesteś mój...

Even poczuł jak zaciska mimowolnie zęby. Nie w złości, tylko z czystego napięcia.

- Uh, skoro jestem twój to weź mnie w końcu – wykrztusił przez zaciśnięte gardło. Sky posłuchał, pochylając się w jego stronę z szerzej otwartymi oczami, źrenicami pochłaniającymi niemal wszystkie resztki koloru. Kiedy znów go dotknął, Even po raz pierwszy w życiu się nie powstrzymał.

Jęknął cicho.

I po raz pierwszy tej nocy poczuł jak jego własne policzki stają w ogniu. Sky'owi chyba dodało to śmiałości i chwilę potem obaj nie mieli już na sobie żadnych ubrań, kołdra spadła na podłogę, a Even zaciskał palce na krawędzi poduszki nad głową, kiedy ból i przyjemność oszołomiły go swoją intensywnością. Tamtej nocy wydał z siebie zdecydowanie więcej odgłosów niż chciałby przyznać i gdzieś nad ranem doszedł do wniosku, że królewska krew miała jednak w sobie coś szczególnego.

______________________________

Ja nie wiem czym jest ten rozdział XD Miałam taki brak weny, że nie mogłam nic napisać i w końcu napisałam to coś... Wybaczcie taką długą przerwę, może w końcu coś ruszę z tym pisaniem :/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro