LX - O ile nikt się nie dowie i tylko jeden raz
Even nie uważał się nigdy za osobę nadzwyczaj opanowaną. Potrafił wybuchnąć gniewem, jeśli miał ku temu powód lub wzruszyć się smutnym zakończeniem książki. Kiedy ktoś rzucił w jego stronę chamskim komentarzem, nie zawsze miał na końcu języka kąśliwą odpowiedź. Jeśli coś kiedyś poszłoby nie tak, pewnie po prostu wpadłby w panikę – tak zawsze uważał. Ostatnie miesiące spędzone w zaświatach pokazały mu jednak, że się mylił. Nie był tak wrażliwy jak sądził. Gdy kilka razy dosłownie otarł się o śmierć, dusząca bezradność wcale nie przejęła nad nim kontroli. Przystawił Cassiel'owi zatruty nóż do gardła, kiedy zaszła taka potrzeba, a gdy Demony atakowały miasto, które zdążył już polubić i zacząć nazywać domem, był w stanie myśleć dostatecznie trzeźwo, żeby pomóc przerażonym ludziom, mimo braku szczególnych umiejętności.
Mimo to były takie momenty, kiedy nic nie można już było zrobić. Sytuacja czasem była tak beznadziejna, że niezależnie od tego jak bardzo komuś zależało, jak opanowany był i jak silna była jego wola, stawianie oporu było po prostu bezcelowe.
Sky oparł się o jego klatkę piersiową plecami, a Even poczuł ciepło przesiąkające przez materiał koszuli, barwiące również jego skórę czerwienią. Kula nie przeszła na wylot, co oznaczało, że Even pozostał niedraśnięty. Oznaczało to jednak również, że pocisk wciąż musiał tkwić gdzieś w ciele Sky'a, podczas gdy czarna trucizna wyciekała z niego do jego krwi, barwiąc ją kolorem kojarzącym się w tym świecie jedynie ze śmiercią.
Ani drgnął, a Sky zsunął się na kolana. Realność sytuacji do niego nie dotarła. Lufa pistoletu znów celowała w niego, a on nie czuł nic. Nic tylko bicie serca, które nie wydawało się wcale zbyt szybkie. To reszta świata jakby nagle zwolniła.
Choć były takie momenty, kiedy nic nie można zrobić, ta chwila nie była dla Evena jednym z nich. Gdy Raphael przeszył jego ciało zatrutym sztyletem, wtedy było już za późno. Teraz jednak wciąż mógł się poruszać, wciąż oddychał, a jego myśli zdawały się pędzić, przyspieszone uderzeniem adrenaliny.
Muriel raczej nie spodziewał się tego, co zrobi i pewnie tylko dlatego w niego nie trafił. Even zamiast stać w bezruchu sparaliżowany strachem, czy paść na kolana i rozpłakać się nad śmiertelnie rannym Sky'em, rzucił się natychmiast do tyłu, obrócił i schował za plecami Stwórcy. Muriel drgnął i wycelował broń w chłopaka, ale zawahał się. Jeśli zastrzeliłby go, świat skończyłby się tu i teraz, a jego misterny plan rozsypałby się w proch. Even zyskał więc trochę czasu. Przykucnięty na podłodze i oparty plecami o plecy Stwórcy, przesunął po posadzce wzrokiem, szukając czegoś, czegokolwiek, co mogło przydać mu się w tym momencie.
Znalazł.
- Jeśli uda mi się stąd wydostać, przysięgam, że sprowadzę pomoc – szepnął tak cicho, żeby tylko Stwórca go usłyszał.
- Pomoc? – Chłopak był chyba w szoku. W żaden sposób nie zareagował, choć zobaczył właśnie jak syn jego dawnego przyjaciela pada trafiony śmiertelnym ciosem. A przecież był Stwórcą. Mógł wszystko. A w każdym razie, mógł stworzyć wszystko.
- Pomóż mi i Sky'owi przeżyć, a obiecuję, że sprowadzę pomoc. To wszystko jeszcze da się odkręcić – powiedział pośpiesznie, zaciskając powieki w niemej modlitwie do nikogo w szczególności, żeby Sky wytrzymał jeszcze trochę.
- Uratujesz go? – spytał cicho Stwórca. – Jeśli pomogę wam się stąd wydostać?
Even przytaknął.
- Musicie dostać się do Piekła. Tam pewnie znajdziecie kogoś, kto będzie w stanie go wyleczyć. Więc ja go zatrzymam, a wy uciekajcie – polecił Stwórca.
Even wziął głęboki oddech, przygotowując się do błyskawicznego działania. Szansa, że Muriel nie trafi go w chaosie, który miał za chwilę nastąpić była niewielka. Niewielka szansa oznaczała jednak nadzieję i Even trzymał się jej teraz jak tonący liny ratunkowej. Wciąż mogło się udać. Sky z pewnością jeszcze żył.
- Myślisz, że możesz się tak chować w nieskończoność? – Muriel odezwał się głosem pełnym rozbawienia i irytacji jednocześnie. – Z każdą sekundą twój przyjaciel jest bliżej końca. Nie wolisz dać się zastrzelić od razu, żeby nie musieć patrzeć, jak oddaje ostatnie tchnienie? Gdzie się podział romantyzm?
Even nie słuchał go, próbował tylko jak najmocniej się skoncentrować na swoim celu. Kajdanki, Sky, drzwi. Nawet jeśli dobiegłby do tych ostatnich w ciągu sekundy, kula z pistoletu Muriel'a i tak miała aż nadto czasu go sięgnąć.
- Teraz! – szepnął Stwórca, zrywając się nagle z podłogi. Even drgnął, po czym rzucił się przed siebie. Chwycił kajdanki, które zostawiła po sobie Eevi, usłyszał strzał, odwrócił się na pięcie i podbiegł do leżącego na podłodze Sky'a. Bez sekundy namysłu wziął go na ręce, choć w każdej innej sytuacji uznałby, że nie jest na to dostatecznie silny, po czym podniósł głowę.
Broń Muriel'a leżała na podłodze, Stwórca trzymał go unieruchomionego w uścisku.
- Biegnij! – krzyknął, a Even przez chwilę nie rozumiał dlaczego. Przecież wygrali. Muriel nie miał chyba szans w walce z samym Bogiem? Z opóźnieniem zauważył plamę czerwonej krwi, odcinającej się wyraźnie na śnieżnobiałej podłodze. Ciecz kapała z koszuli Stwórcy na posadzkę, jego twarz wyrażała cierpienie. To ten strzał Even usłyszał. – Nie powstrzymam go zbyt długo... - wykrztusił, krzywiąc się. – Wydostańcie się stąd jak najszybciej. Dam wam tyle czasu, ile zdołam. Jeśli uda wam się dostać na najniższe piętro, zyskacie go trochę więcej. Tam medytowałem wcześniej, przed rozbudowaniem wieży – wytłumaczył pośpiesznie, po czym zmienił uchwyt, którym przytrzymywał Muriel'a, sięgnął wolną teraz ręką do kieszeni i rzucił coś w stronę Evena. – To pieczęć, Muriel nie powinien jej przełamać.
Even nie złapał małego, błyszczącego przedmiotu, bo wciąż trzymał na rękach nieprzytomnego Sky'a. Musiał schylić się po... klucz? Przynajmniej na klucz wyglądał.
- Nie możesz go po prostu zabić? – spytał na wszelki wypadek, choć wiedział, że ta opcja nie wchodzi w rachubę. Gdyby Stwórca zabił Muriel'a, musiałby przyjąć na siebie jego chęć zniszczenia świata, co mogłoby mieć katastrofalne skutki.
Zgodnie z jego przewidywaniami, Stwórca zacisnął usta i pokręcił głową.
- I nie umrzesz, prawda? – Even musiał się upewnić, bo wyraźnie widoczna rana postrzałowa tuż nad biodrem chłopaka pewnie zabiłaby pierwszego lepszego człowieka.
- Myślę, że Muriel zadba o to, żebym przeżył. Ja zadbam o świat. Ty uratuj jego syna.
Even skinął głową i skierował się do drzwi.
- Nie uda wam się to – warknął za nim Muriel. – Nic nie możecie zrobić. Ten świat się rozpada, a ja go dobiję!
Even nie odwrócił się, żeby popatrzeć ostatni raz na Stwórcę, którego zdążył nawet polubić. Nie było takiej opcji, żeby ten umarł i to było ich ostatnie spotkanie, chyba, że świat by się skończył. Ale wtedy i tak nic nie miałoby znaczenia. Zamknął więc tylko za sobą drzwi i bez pożegnania zaczął zbiegać po niekończących się schodach wieży, ściskając w ręce klucz z pieczęcią i kajdanki, a w ramionach syna pierwszej osoby, którą Stwórca pokochał. Jeśli Sky by umarł, nawet koniec świata nie miałby znaczenia.
***
Kuba nie posłuchał. Jeśli Cassiel naprawdę myślał, że wystarczy, że powie „nie idź za mną", żeby został grzecznie w Piekle i pozwolił mu spędzić resztę wieczności sam na Ziemi, która wciąż zaskakiwała go ciepłą wodą w kranie i bezprzewodowymi telefonami, to chyba nie znał go zbyt dobrze.
Kuba tylko krzyknął, żeby ten czekał na niego po drugiej stronie drzwi, albo w tamtym hotelu w Londynie, a on dogoni go za parę dni. Musiał tylko przejść jeszcze raz tą samą drogę od bram Piekła do tylnego wejścia przez Czyściec i Niebo. Bez odpoczynku czy czegoś do jedzenia. Trudno. W końcu i tak był nieśmiertelny.
Pierwszy raz znalazł sobie chłopaka i nie miał najmniejszego zamiaru już nigdy go nie zobaczyć tylko dlatego, że Bóg, kimkolwiek był, zaspawał jedyne drzwi, przez które ten mógłby dostać się do domu. Dom w końcu to przecież ludzie, na których ci zależy, nie miejsce, ani budynek. Nawet jeśli musiał zostawić swoich przyjaciół z Portierni, których naprawdę kochał. Musiał wybrać między nimi, a Cass'em i był to łatwy wybór, bo w obu przypadkach wciąż miał kogoś. Cassiel po drugiej stronie natomiast był zupełnie sam.
***
Even słyszał tylko swój szybki, rwący się oddech i czuł jak nogi trzęsą mu się ze zmęczenia, ale poza tym nic do niego nie docierało. Nie miał wcale ochoty odpocząć, przysiąść na schodach i dać sobie chociaż chwili. Gdyby był fizycznie w stanie, biegłby jeszcze szybciej. Sky umierał przecież w jego ramionach.
Zatrzymał się gwałtownie, kiedy wypadł nagle na zewnątrz, pod jego stopami pojawiła się trawa, wokół kolory. Zamrugał, oślepiony na moment jasnym sklepieniem, po czym odwrócił się pośpiesznie, żeby wrócić do wieży w poszukiwaniu drzwi, do których pasowałby klucz z pieczęcią. On i Sky potrzebowali czasu, żeby wydostać się z Nieba. Potrzebowali miejsca, do którego nikt nie mógłby się dostać.
Dopadł do pierwszych drzwi z brzegu, zataczając się już z wykończenia, mroczki zatańczyły mu przed oczami. Ułożył nieprzytomnego Sky'a pod ścianą i włożył klucz do dziurki drżącymi rękami. Nie pasował. Zaklął i ruszył do drzwi naprzeciwko. Pomodliłby się przed przekręceniem klucza po raz drugi, gdyby nie wiedział już, że pomaganie ludziom w ich problemach nie było jedną z umiejętności Boga. Szczególnie Boga zajętego właśnie siłowaniem się z aniołem i próbami nie zginięcia od postrzału z pistoletu.
Los jednak mu sprzyjał. Drzwi ustąpiły.
Wrócił się i zaniósł Sky'a do pustego pokoju, po czym zamknął drzwi na klucz. Wziął kilka oddechów, próbując powstrzymać dłonie od drżenia i podszedł do chłopaka, klękając przy nim na podłodze.
- S-Sky? – szepnął. Nawet jego głos się trząsł. – Sky... - Dotknął jego policzka, próbując go ocucić. Nie spotkał się jednak z żadną reakcją. – Uhh... Ok... - jęknął, zacisnął powieki, nie chcąc pozwolić czarnym myślom nad sobą zawładnąć. Jeśli mieli się stąd wydostać i przeżyć, Sky musiał się obudzić. W pierwszej kolejności jednak trzeba chyba było zająć się kulą, która tkwiła w ciele chłopaka i wciąż zatruwała jego krew trucizną. Nie miał zielonego pojęcia jak, ale wiedział, że musi to zrobić.
Rozpiął guziki przesiąkniętej krwią koszuli chłopaka, odsłaniając ranę po pocisku, który rozerwał jego skórę tuż pod kością obojczyku. Wyglądało to poważnie, ale właściwie nie miało to znaczenia. To nie utrata krwi czy przebicie ważnych organów miało go zabić, tylko wypełniony krwią Demona pocisk.
- Może i dobrze, że jesteś nieprzytomny... - Even mruknął do siebie pod nosem. – Tylko lepiej, żebyś potem się obudził, bo nie wyobrażam sobie jak inaczej stąd wyjdziemy... To i tak jest już cholernie dziwne... - Myśl o tym, co muszą zrobić, żeby wydostać się z Nieba rozbawiła go mimo tragicznej sytuacji, w jakiej się znajdowali. Nie wiedział czy humor człowieka naturalnie ostawał się nawet w najgorszych chwilach, czy po prostu już mu trochę odbijało ze stresu.
Drżącymi rękami sięgnął krwawiącej rany. Miał nadzieję, że kula nie tkwiła zbyt głęboko.
Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu zatopić palce w czyimś ciele w takim makabrycznym sensie. Krew była ciepła i czerwona i wypłynęło jej więcej, kiedy sięgnął po kulę pod skórę i między kości chłopaka. Zacisnął zęby, ale o dziwo nie poczuł mdłości. Jego umysł już od pierwszego wystrzału na górze działał na pełnych obrotach i odsuwał od niego wszystko, co nie było mu w tej chwili potrzebne do przetrwania i uratowania Sky'a. Mdłości czy obrzydzenie przed krwią nie były mu w tej chwili potrzebne.
Zaklął entuzjastycznie, kiedy poczuł koniuszkiem palca coś twardego i metalicznego w dotyku. Zacisnął znów zęby i chwycił pocisk, wyciągając go na zewnątrz dzięki nieobciętym paznokciom.
Przyjrzał się kuli. Nie wyglądała na mocniej uszkodzoną. Trucizna wyciekała z niej małymi kroplami, ale pocisk nie zniszczył się na tyle podczas trafienia, żeby rozlać w ciele Sky'a całą swoją zawartość. Dzięki Bogu. Czy raczej dzięki niezbyt godnym podziwu zdolnościom inżynierskim Muriel'a.
- Sky. – Potrząsnął chłopakiem. – Sky! – szepnął głośniej, klepiąc go po policzku. Fakt, że wyciąganie kuli go nie obudziło oznaczał, że nie będzie łatwo przywrócić go do rzeczywistości. Potrzebne było coś mocniejszego niż ból czy wołanie go po jego imie... ksywce? Even patrzył na jego twarz, piękną, ubrudzoną krwią i zlaną potem, jasną i nieruchomą, jakby spał. Przyglądał się jej, kiedy coś nagle przeskoczyło w jego głowie. Coś, co od dawna już wiedział, co jednak kryło się gdzieś pod powierzchnią. Nagle to coś wyłoniło się z mroku, stając się oczywiste. Otworzył usta, a jego wargi same uformowały się w słowo, którego nigdy tak naprawdę nie usłyszał i które zawierało w sobie litery, których wcale nie znał. – Skäiðeli... - Imię miało w sobie moc, paliło przechodząc przez jego gardło i poczuł, że wreszcie je poznał, bo na to zasłużył. – Skäi – powtórzył, czując się jakby wyznawał chłopakowi miłość po raz pierwszy, choć już przecież wcześniej to zrobił. Imię miało jednak moc i znaczyło dokładnie to, co chciał przekazać. Kochał go, Sky był dla niego wszystkim i nie mógł pozwolić mu umrzeć.
Drgnął.
Mięśnie jego twarzy drgnęły delikatnie, a chwilę potem całkiem ściągnęły jego rysy w wyrazie cierpienia. Jęknął i otworzył oczy.
- Sky! – odruchowo, a może i częściowo z zażenowania znaczeniem stojącym za brzmieniem imienia chłopaka, Even wrócił do nazywania go tak, jak zawsze. – Jak się czujesz? Jesteś w stanie mówić, ruszać się?
Sky zacisnął powieki i spróbował się podnieść. Even natychmiast podtrzymał go, żeby się nie przemęczał.
- Jak bardzo boli? – spytał przez zaciśnięte gardło.
- Bardziej niż od miecza – jęknął chłopak. – Ale do przeżycia. Co się stało? – spytał, a jego powieki nieco opadły.
- Nie zasypiaj! – Even natychmiast delikatnie nim potrząsnął. – Muriel cię postrzelił. Tym pistoletem z zatrutymi kulami. Kulę wyciągnąłem, ale i tak masz już trochę trucizny we krwi.
- Uh huh... - Sky pokiwał głową, znów przymykając oczy i opierając czoło na ramieniu podtrzymującego go Evena. – Gdzie my jesteśmy?...
- Nieważne. – Nie mieli na to czasu. – Musimy się stąd wydostać. Nikt nie powinien tu wejść, ale jeśli tu zostaniemy, umrzesz... - Even zawahał się. – Myślisz, że masz na to siłę?
Sky rzucił mu zmieszane spojrzenie. Potem zmrużył powieki i parsknął cicho śmiechem. Even wytrzeszczył oczy.
- Co cię niby bawi? – odezwał się z oburzeniem.
- Czyżbyś to zaplanował? – Sky popatrzył na niego znacząco. – Żebym nie mógł odmówić, bo inaczej zginiemy? – Poruszył brwiami.
- Do Diabła, Sky! – Even pokręcił głową z niedowierzaniem. – To sprawa życia i śmierci. Dosłownie! Wiem, że to dziwne i wybrałbym każde inne warunki, ale nie mamy wyjścia! – Poczuł ciepło na policzkach, choć powinien martwić się teraz milionem innych rzeczy, ważniejszych od swojego zażenowania.
- Ciekawe czy jeszcze ktoś w historii musiał się z kimś przespać, żeby ratować sobie życie?... – Sky wyglądał na rozbawionego i Even zaczynał podejrzewać, że to utrata krwi była w części odpowiedzialna za nieadekwatny do sytuacji humor chłopaka.
- Myślę, że z pewnością tak, ale w znacznie gorszych warunkach. Ty musisz tylko zrobić to ze swoim narzeczonym, jak przypominam sam mnie nazwałeś, a nie na przykład z żołnierzem obcych wojsk podczas wojny albo jakimś świrem grożącym ci nożem w zaułku, więc chyba nie masz na co narzekać – stwierdził Even, zniżając się do poziomu dyskusji półprzytomnego Sky'a, żeby przemówić mu do rozsądku. – Musimy to zrobić, żebyś upadł i się stąd wydostał. Potem ja jakoś stąd ucieknę, a może uda mi się spaść z tobą. Rozumiesz? To sprawa życia i śmierci. No, chyba że wolisz mnie zabić. W ten sposób też możesz upaść – dodał sarkastycznie.
Półprzytomny Sky chyba nie wyczuł żartobliwego tonu wypowiedzi, bo przybrał oburzony wyraz twarzy.
- Nigdy! – zaprzeczył bardzo poważnie. Chyba naprawdę nie myślał do końca trzeźwo w tej chwili.
- Ok. – Even przełknął ślinę. – W takim razie... Zapomnijmy na chwilę gdzie jesteśmy i dlaczego i... - Było mu głupio. Bardzo głupio, choć nie powinien teraz przejmować się takimi drobiazgami. Jego chłopak był jednak ranny, nie do końca przytomny, za drzwiami pokoju ważyły się właśnie losy świata, a Sky musiał stracić dziewictwo, bo inaczej trucizna płynąca w jego żyłach zabije go w ciągu paru godzin, może krócej. – To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek musiałem zrobić – stwierdził Even.
Sky spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Dziwniejsza niż rozmawianie z Bogiem o tym jak bardzo kocha mojego tatę, który jest twoim byłym z poprzedniego wcielenia? – podsumował.
Do Evena właśnie dotarło jak to brzmi.
- Fakt. Po prostu to zróbmy – stwierdził. Jego życie, jak Sky bardzo ładnie podsumował, i tak było żartem.
Kiedy wypowiedział jednak te słowa, humor gdzieś się ulotnił. Sky patrzył na niego dużymi, granatowymi oczami z poważnym, trochę niepewnym wyrazem twarzy. Nie wyglądał teraz na księcia. Nie przypominał tej potężnej wersji siebie, kiedy potrafił wydawać ludziom rozkazy, którym ci muszą się podporządkować lub gdy w walce rzucał na kolana kolejnego przeciwnika. Teraz był tylko nieco zestresowanym chłopcem, który mimo swojego wieku miał zero doświadczenia w takich sprawach. Był też śmiertelnie rannym aniołem, zamkniętym w pokoju za magicznymi drzwiami, a jego czas uciekał właśnie przez palce, ale na moment takie szczegóły straciły znaczenie i Even poczuł się zupełnie normalnie. Tak, jakby nigdy nie umarł, tylko poznał jakiegoś niesamowitego chłopaka, zakochał się w nim i teraz właśnie miał uprawiać z nim seks po raz pierwszy, kiedy rodzice wyjechali na weekend z domu. Jakimś cudem zapomniał o reszcie okoliczności.
Ułożył go delikatnie na podłodze, z braku innych opcji, uważając na jego rany. Sky przełknął ślinę, nie spuszczając z niego wzroku.
- Co potem zrobimy? – spytał cicho. – Muriel chce cię zabić i zniszczyć cały świat...
- Nieważne. Damy sobie radę. – Even zbył zmartwienia chłopaka, nie chcąc kłopotać go teraz szczegółami swojego planu. O ile jego naprędce sklecony pomysł można było nazwać planem. – Nie myśl o tym teraz – dodał, pochylając się nad leżącym na podłodze Sky'em i składając pocałunek na jego policzku. Teraz mieli inne priorytety.
Oparł się łokciami po bokach jego głowy i pocałował go lekko, ledwie muskając jego usta. Może i w sytuacji takiej jak ta powinni się spieszyć, ale Even nie miał do tego serca. Sky był ranny i wyraźnie spięty. Zresztą, trudno było mu się dziwić. Chyba nikt nie chciał przeżywać swojego pierwszego razu w takich warunkach, nie wspominając już o rozpraszających uwagę myślach na temat końca świata.
Pocałował go znowu, tym razem mocniej, wsuwając palce w jego białe włosy i zamykając oczy, żeby zatopić się w chwili i zapomnieć o całym czekającym ich na zewnątrz bałaganie.
Sky odpowiedział na pocałunek, ale jego oddech drżał, tak samo jak ręce, które próbował podnieść, żeby go objąć. Mogło się okazać, że jednak nie miał na to siły.
- Jak dokładnie trzeba to zrobić, żebyś upadł? Są tu jakieś zasady? – Even dopiero teraz sobie uświadomił, że nie miał pojęcia jak to właściwie działało.
- Nie wiem... - Sky szepnął i skrzywił się z bólu, kiedy spróbował odrobinę przesunąć bark. – Ogólnie, to chyba bez znaczenia...
Even skinął głową i znów pochylił się w jego stronę, całując go najpierw w usta, potem przesuwając się niżej, na szyję.
- Jeśli nie będziesz w stanie zapomnieć o bólu, to raczej się nie uda... - powiedział cicho, sam nie mogąc przestać myśleć o sytuacji chłopaka.
Sky jednak zareagował na to cichym parsknięciem.
- Uda się, uda... - powiedział z nutą zażenowania w głosie, uciekając wzrokiem. – Zbyt długo tego chciałem, żeby teraz... uh... - przełknął ślinę – nie wczuć się...?
Even też odpowiedział śmiechem.
- Poważnie? – spojrzał na niego z rozbawieniem. – Zapomnisz, że właśnie umierasz? Jestem taki zarąbisty?
- Nie mówiłem nic o tobie. – Sky rzucił złośliwie.
- Aa, czyli to mógłby być ktokolwiek? – Evenowi już chyba nie było go tak bardzo szkoda. Rozbawiony uśmiech też wykwitł mu na ustach, więc atmosfera znacznie zelżała. – A więc to tak. Niewinny książę nie jest taki niewinny, hm?
- Nigdy się za takiego nie podawałem – stwierdził na to Sky, też rozbawiony. – Po części po prostu myślałem, że moja rodzina jest przeklęta w tych sprawach. Popatrz na mojego ojca. Przespał się z jedną dziewczyną i zepsuł dosłownie wszystko.
- Hm... W sumie, patrząc na okoliczności... może coś w tym jest. – Even się zaśmiał. – To w sumie brzmi trochę jak klątwa rzucona przez jakąś złą wróżkę. „Twój pierwszy raz będzie w kałuży krwi, na podłodze, z pół-człowiekiem, pół-demonem o oczach czarnych jak sama ciemność..."
- Hahah, przestań! Mam ciarki... - Sky pokręcił głową z udawanym przerażeniem. – Ał... - jęknął sekundę później. – Dobra, mam dość... Pospiesz się z tym, zanim stracę przytomność czy coś...
- Hah, „pospiesz się"... Nie sądziłem, że usłyszę kiedyś coś takiego z twoich ust w takiej sytuacji... - Zaśmiał się jeszcze Even, po czym posłuchał. Podniósł się odrobinę, nie zrywając kontaktu wzrokowego, i sięgnął do guzików koszuli Sky'a, których nie zdążył rozpiąć wcześniej.
- Uh, mamy czas na takie drobiazgi? - Znów ponaglił go Sky. Even zamrugał, nieco w szoku, choć wiedział, że chłopak mówi to tylko ze względu na fakt, że nie mieli wieczności.
- Jak sobie życzysz, książę – odpowiedział z rozbawieniem, pochylając się do pocałunku, sięgając jednocześnie do zapięcia spodni Sky'a. Palce jednej dłoni wplątał mu znów we włosy, uważając na jego rany, drugą rozpiął sprzączkę paska, po czym wsunął ją pod materiał spodni. Poczuł na ustach jak oddech chłopaka gwałtownie przyspieszył, jego palce, zaciśnięte na kołnierzu Evena, zmięły materiał koszuli jeszcze mocniej. Rzeczywiście potrafił zapomnieć o ranie pod obojczykiem, Even poczuł jego podniecenie w dłoni, którą zacisnął mocniej i którą zaczął poruszać, żeby sprawić chłopakowi przyjemność. Nie wiedział czy to wystarczy, żeby włosy Sky'a zmieniły kolor, ale warto było spróbować, bo chłopak mógł nie mieć w swoim stanie siły na cokolwiek więcej.
Mimo, że był ranny, Sky podniósł się odrobinę z podłogi, chowając twarz w szyi Evena i oplatając ją mocno rękami. Znów jego poza władczego księcia gdzieś się ulotniła, między cichymi, tłumionymi jękami. A tak przynajmniej Even myślał, dopóki chłopak nie odchylił odrobinę głowy i nie spojrzał mu w oczy, z lekko przymrużonymi powiekami i delikatnie uchylonymi ustami, bezgłośnie żądając więcej. Evenowi nawet przez myśl nie przeszło, żeby się sprzeciwiać. Położył znów Sky'a na ziemi, sięgnął do własnego zapięcia spodni i wrócił do całowania chłopaka ze znacznie większą dozą namiętności, której zmartwienie o zdrowie ukochanego nie potrafiło już stłumić. Przygryzał jego wargi, nie przejmując się, że teraz z jego własnych ust wyrywały się ciche odgłosy, a rytm oddechu się pogubił.
Nogi Sky'a były ugięte w kolanach, miał je po bokach swoich bioder. Starając się nie napierać własnym ciężarem na ciało rannego chłopaka, zsunął powoli dłoń po jego udzie, rozsuwając jego nogi bardziej, przyprawiając go o dreszcz i przygryzienie wargi. Wiedział, że kiedyś to zobaczy, a jednak był w szoku. Sky leżący pod nim, z połową guzików koszuli rozpiętą, również rozpiętymi spodniami, zsuniętymi niemal poniżej bioder i wyrazem twarzy, który hipnotyzował. Wiedział, a jednak na moment wstrzymał oddech, zachwycony tym, jak włosy chłopaka leżały rozsypane wokół jego głowy mieniąc się w świetle nieskończonością kolorów ukrytych w bieli, i jak jego oczy, duże i utkwione w nim, wyrażały czyste pragnienie.
Sam czuł, że musi go mieć. Tu i teraz, mimo wszystko. Drżąc ze zmęczenia, emocji i podniecenia pochylił się znów w jego stronę, całując go niezdarnie, czując jak pożądanie go pochłania, przeganiając wszelkie rozsądne myśli z jego głowy. Sky też chyba nie myślał już o niczym innym. Zaplótł znów ręce na jego szyi, przyciągnął go do siebie tak mocno, jak tylko był teraz w stanie i odpowiedział równie niezdarnym pocałunkiem, wyginając się lekko pod nim i oddychając jakby brakowało mu tchu, choć nie zaszli jeszcze wcale daleko. Było to jednak dalej niż kiedykolwiek wcześniej i teraz obaj mieli świadomość, że w końcu wolno im przekroczyć granicę i oddać się temu pożądaniu bez reszty.
Even zsunął jego spodnie niżej, przygryzł skórę na jego szyi i odchylił mu głowę do tyłu, ciągnąc niezbyt delikatnie za włosy. Sky zacisnął zęby i rzucił mu spojrzenie, które mogło wyrażać albo złość, albo podniecenie. Kiedy Even sięgnął palcami, żeby przygotować go na to, co miało nadejść, chłopak zmrużył oczy i sapnął, po czym przełknął ślinę.
- Wiesz, że to właściwie nielegalne? – odezwał się zachrypłym głosem. Nie było już w nim słychać ani trochę wcześniejszego bólu, tylko pragnienie.
- Co jest nielegalne? – Even nie bardzo potrafił skupić się na treści słów chłopaka, zbyt rozproszony własną naglącą potrzebą, której nie pozwalał jednak przejąć jeszcze nad sobą kontroli, nie chcąc sprawić Sky'owi bólu. Przygotowanie było istotne, nawet kiedy osoba, z którą masz zamiar uprawiać seks ma w ciele ranę postrzałową, która z pewnością boli bardziej niż pierwszy raz bez lubrykantu... Po namyśle, może nie było to takie istotne.
- To, co ze mną zrobisz... - Sky wykrztusił, przygryzając wargę. Jego kolana odruchowo próbowały się złączyć pod natłokiem nowych wrażeń i obcego dotyku, jednak w obecnej sytuacji mogły jedynie zacisnąć się mocniej wokół bioder Evena. – To nielegalne, żeby ktoś niższy rangą... uh, dominował... w łóżku z arystokratą... - chłopak powiedział niemal na bezdechu.
Evena rozbawiły jego słowa, ale nie był w stanie się teraz roześmiać, bo był zbyt spięty i przepełniony chęcią odebrania Sky'owi zdolności koherentnego mówienia. Z jego ust wydobyło się tylko krótkie sapnięcie i pokręcił głową.
- W tych okolicznościach chyba można nieco nagiąć zasady? – spytał, nie dając Sky'owi szansy na odpowiedź, zamykając mu usta pocałunkiem.
- Mh... - Sky wyswobodził się i odezwał: - O ile nikt się nie dowie i jeśli to tylko jeden raz...
Usta Evena rozciągnęły się w uśmiechu. Chwalić się nie musiał nikomu, ale nie było mowy, żeby w całej wieczności, którą być może miał spędzić z chłopakiem przejął kontrolę tylko ten jeden raz. Teraz jednak nie było sensu się o to spierać, kiedy ten „jedyny raz" miał właśnie miejsce.
- Powiedz, jeśli coś zaboli lub ci się nie spodoba – powiedział Even, jak zawsze w takiej chwili dając drugiej osobie do zrozumienia, że jej komfort jest najważniejszy.
- Heaven... - Sky pokręcił głową. – Mam przestrzelony obojczyk, a w żyłach truciznę, która dosłownie mnie w tej chwili zabija. Do Diabła z tym.
Mimo swoich słów, syknął, kiedy Even poszedł za jego poradą. Jęknął i zacisnął zęby, ale nie zaprotestował. Even zareagował podobnie, lecz z powodu nieco innych doznań. Przyjemność wstrząsnęła jego ciałem i schował twarz w szyi chłopaka, żeby stłumić jęk, który ściskał mu gardło. Na chwilę omal nie stracił panowania nad sobą, ale opamiętał się i podniósł głowę, poza tym nie poruszając się, żeby obrzucić twarz Sky'a spojrzeniem i ocenić czy wszystko w porządku.
- Boli jak Diabli... - poskarżył się chłopak. – Ale pieprzyć to – dodał bez zastanowienia. – Chcę... - nie dokończył, ale przyciągnął Evena mocniej do siebie i zacisnął powieki, dając jasno do zrozumienia czego chce.
Nie zważając więc już na nic, Even pozwolił sobie stracić kontrolę, pocałował znów Sky'a i zaczął poruszać się do rytmu, który wyrwał z ust wciąż jeszcze białowłosego chłopaka nie tak już ciche odgłosy.
Sky pewnie nie byłby taki uległy, gdyby był w pełni sprawny. Pewnie zmusiłby go swoją nadludzką siłą do przyjęcia rytmu, który jemu odpowiada i pewnie zostawiłby na jego skórze sporo śladów, tracąc kontrolę nad anielską mocą, którą na co dzień udawało mu się trzymać w ryzach. Teraz jednak odchylił tylko głowę, zacisnął dłonie na jego ramionach i od czasu do czasu przeklinał swojego ojca – co, po namyśle, brzmiało dziwnie, ale co mógł poradzić na to, że wychował się w miejscu, w którym wszyscy powtarzają „do Diabła"?
Był piękny, kiedy tak klął i oddychał zbyt szybko. Even nie miał już ochoty go całować, bo chciał na niego patrzeć, czerpiąc niewysłowioną przyjemność z faktu, że to właśnie on doprowadzał go właśnie do utraty zmysłów. Sam czuł narastające gorąco, gromadzące się nisko i rozchodzące na całe ciało. Miał ochotę krzyczeć, ale jednocześnie miał ochotę słuchać jego krzyków, więc zaciskał zęby w bezgłośnej euforii.
Jeszcze trochę, jeszcze tylko moment – jednocześnie chciał, żeby to trwało wiecznie i żeby już znaleźć się poza tą granicą. Sky wtedy odszukał wzrokiem jego wzrok, dłonią jego dłoń i zacisnął palce.
- H-Heaven... - wykrztusił między płytkimi wdechami, a potem otworzył szerzej oczy, uchylił usta i Even zobaczył jak w jego tęczówkach rozlewa się nagle czerń, drobną siateczką kresek, w parę sekund zapełniając niemal całą przestrzeń, zmieniając piękny granat, który zdążył pokochać w równie piękną czerń, głęboką jak nieskończoność nocnego nieba, zaburzoną kilkoma plamkami koloru, które się ostały. Zafascynowany, Even ledwie zarejestrował, że sam też przekroczył już swoją granicę, rozkosz zmieszała się z jego zachwytem. Rzęsy Sky'a rzucały teraz na jego oczy mocniejszy cień – czarne i gęste. Ciemne jak sama ciemność włosy leżały rozsypane w nieładzie wokół jego głowy, wpadając mu też do oczu. Jego oddech powoli uspokajał się, uchwyt palców dłoni zaciśniętych na palcach Evena również nieco zelżał.
Even odsunął się trochę. Wciąż patrząc na chłopaka z fascynacją, poprawił ubrania, których żaden z nich do końca nie zdjął – swoje i Sky'a. Nie odezwali się jeszcze ani jednym słowem. Trwało to sekundę, dwie, pięć... Odgłos pękania zaburzył ciszę. Even w ostatniej chwili przypomniał sobie gdzie się właśnie znajdują, po co tu są i co musi zrobić, zanim...
Na szczęście zdążył złapać leżące w pobliżu kajdanki zanim podłoga pod nimi ustąpiła. Świat wypełniony światłem, praworządnością i czystością wyrzucił ich obu jak niechcianych intruzów. Stracili grunt pod sobą i runęli w nicość.
____________________________________________________________
Po 60 rozdziałach, w końcu to zrobili! XD Jak wrażenia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro