Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LVI - Imię

Sky wyważył drzwi celi bez problemu. Wciąż jednak pomagał siostrze iść, więc nie mogli poruszać się zbyt szybko.

- Poradzę sobie. – Eevi zaprotestowała. – Jestem tylko zmęczona tkwieniem w jednym miejscu. Nie umieram.

Sky popatrzył na nią ze zmartwieniem, ale posłuchał.

- Jak właściwie chcesz się zobaczyć z Bogiem? – Even nie był ani trochę przekonany do tego całego planu. Najchętniej uciekałby stąd najszybciej jak to możliwe, niestety Eevi nie mogła opuścić granic Nieba, dopóki jej nadgarstki pozostawały skute kajdankami.

- To nie powinno być takie trudne. – Sky sam nie wyglądał na przekonanego. – W każdym razie, w tej chwili musimy się skupić na wyjściu stąd.

Miał rację. Biały korytarz, którym szli nie wydawał się już tak prostą drogą, kiedy nie mieli ze sobą przewodnika. Dopiero teraz Even zauważył ile odnóg i zakrętów musieli minąć, żeby dojść do windy, którą się tu dostali. Miał tylko nadzieję, że dla Sky'a ten labirynt miał więcej sensu niż dla niego.

- To miejsce jest gorsze niż więzienie w Hadesie – odezwała się w pewnym momencie Eevi. Even zauważył jak jej wzrok przesuwa się nerwowo po obdartych ścianach i zszarzałych kątach, które w zestawieniu z wszechogarniającą bielą wyglądały niepokojąco, jakby coś czaiło się w ich subtelnym cieniu. – W Hadesie przynajmniej wiesz na co się piszesz. Tutaj powinno być przyjemnie.

- Niebo też potrzebuje więzienia. Nie za każde przewinienie można kogoś zrzucić do Piekła. Mielibyśmy na dole problem z przeludnieniem – skomentował Sky.

- Elsy nie zrzucili.

Sky zatrzymał się, chyba zaskoczony słowami siostry. Even nie miał pojęcia o co chodzi, ale też przystanął.

- Elsy? – Sky popatrzył na Eevi pytająco. – A co ma do tego Elsa?

Even uznał, że to nie odpowiedni moment na żart o księżniczce Disney'a, więc tylko przysłuchiwał się rozmowie.

- Wszystko – powiedziała Eevi. – To z jej powodu tutaj jestem.

Na twarzy Sky'a odmalowało się niedowierzanie, które szybko przekształciło się w gniew.

- Przez Elsę?

- Nie, nie. – Eevi zamachała rękami. – Nie z jej winy. Ona nic nie zrobiła. Złamała tylko prawo, żeby się ze mną spotkać. Ja złamałam prawo, żeby się z nią spotkać. Obie jesteśmy winne, ale kara, którą nam wymierzono – spojrzała na swoje dłonie skute kajdankami – to nie kara. To plan B.

- O czym ty mówisz? – Sky wyglądał tak samo, jak Even się czuł: na totalnie zmieszanego.

- Nie rozumiem całej sytuacji, ale wiem tyle, że ja jestem tutaj jako karta przetargowa w razie gdyby coś poszło nie tak. Muriel coś planuje, nie wiem co, ale wciągnął w to Elsę i mnie. Ją zabrał gdzieś daleko. Na tyle daleko, że prawie nie czuję jej obecności. Wiem tylko, że żyje. Mnie zatrzymał tutaj na wszelki wypadek. W sensie, lepiej mieć córkę króla Piekieł niż nie mieć.

- Kim jest Muriel, do Diabła? – Sky uniósł brwi.

- Nie jestem pewna, ale... - Eevi przygryzła wargę, wyraźnie zaniepokojona. – Od Elsy wiem tyle, że ma jakąś swoją organizację, która chce wprowadzić jakieś zmiany. Z tego co mi mówiła, nie brzmiało to na nic poważnego. Nie wiem jak, ale najwyraźniej ta jego organizacja jest grubszą sprawą niż myślała, skoro temu skurwielowi udało się mnie zamknąć. Jego ludzie słuchali się go jak potulne pieski, mimo, że nie wyglądał na silnego, a jego płomień duszy wydawał się mieć całkowicie przeciętną moc.

- Tacy są najgorsi. – Wtrącił Even. Eevi i Sky spojrzeli na niego pytająco. – No... wiecie. Niepozorni, nie rzucający się w oczy. Nieraz mogą zrobić najwięcej szkód, bo kiedy dojdą do jakiejś władzy, odbija im.

- Możesz mieć rację. – Eevi przytaknęła. – A do jakiejś władzy doszedł na pewno, bo... - Spojrzała na Sky'a nerwowo. – Arysto- To znaczy, żołnierze tutaj noszą odznaki. Zależnie od stanowiska i funkcji wyglądają inaczej. Widziałam jego odznakę i... to nie miało sensu, szczerze mówiąc. Zupełnie. Ale jeśli coś miało oznaczać, to właśnie władzę.

- To znaczy? – spytał Sky.

Eevi przygryzła wargę.

- Jeśli miałabym zapisać twoje imię w formie pieczęci... wyglądałoby dokładnie jak symbol na jego odznace – powiedziała, patrząc bratu w oczy z niepokojem.

Even zmarszczył brwi.

- Huh? – Przekrzywił głowę na bok. – To znaczy? Ale Muriel to nie... to znaczy... huh?

Cała trójka spojrzała po sobie z równą dezorientacją. W końcu jednak ktoś musiał powiedzieć to na głos.

- Czemu, do Diabła, Muriel miałby nosić na odznace imię Stwórcy?

***

Po tym jak pytanie wybrzmiało w ciszy więziennego korytarza, między całą trójką zapadło milczenie. Każdy myślał intensywnie, ale żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła na myśl.

- A czemu, na Boga, syn Lucyfera miałby je nosić?

Cała trójka drgnęła i odwróciła się szybko w stronę, z której doszedł ich obcy głos.

Korytarzem w ich stronę szedł chłopak. Nie wyglądał na nikogo szczególnego. Nie był ani wysoki, ani niski, chuderlawy, ani świetnie zbudowany; jego włosy były białe jak śnieg. Za nim podążała jednak dwójka uzbrojonych w miecze aniołów, ubranych w białe mundury niebiańskich żołnierzy. W przeciwieństwie do nich i ich ostrych spojrzeń, chłopak, który zadał pytanie, wyglądał na zrelaksowanego. Cała trójka pewnie znalazła się tu po tym, jak Angelo zawiadomił kogoś o sytuacji.

- Hm? – odezwał się obcy jeszcze raz. – Kto dał ci prawo nosić imię naszego Stwórcy, synu Szatana? – Jego twarz była poważna, ale delikatny błysk w oku zdradzał jego tajemnicę. Z pewnością była to tajemnica, bo kto postanowiłby podążać za szaleńcem? Even, mimo że przeżył tylko dwadzieścia lat na tym świecie, miał już raz okazję spotkać kogoś z tym właśnie błyskiem w spojrzeniu. Spojrzeniu, w którym kryło się nieco zbyt dużo ambicji i samozwańczości; przekonania o sprawiedliwości własnych działań. Widział to spojrzenie u tylko jeszcze jednej osoby: kiedy patrzył w twarz Raphael'a, który zatopił nóż w jego ciele, wierząc, że wyświadcza światu przysługę. Teraz wszystkie instynkty Evena kazały mu uciekać. Strach i dezorientacja, które zawładnęły nim, gdy leżał w ciemności wykrwawiając się na śmierć, powróciły do niego ze zwalającą z nóg siłą.

- Ojciec dał mi to imię. – Sky nie odwrócił wzroku. Mierzył się spojrzeniem z obcym z nieugiętą pewnością siebie. – Ale możesz mówić mi Sky, jeśli ci się nie podoba. A ja jak powinienem do ciebie mówić? Muriel? Czy wystarczy zdrajca?

Dwójka żołnierzy stojących za chłopakiem poruszyła się niespokojnie.

- Kogo nazywasz zdrajcą? – Muriel przekrzywił głowę, niemal zaczepnie.

- Kogoś, kto najwyraźniej przejął nie swoją funkcję. – Sky zmrużył oczy i wyciągnął rękę, wskazując na odznakę na piersi chłopaka. – Kim jesteś? Bo na pewno nie tym za kogo się podajesz.

Muriel uniósł brwi, chyba zaskoczony. Potem roześmiał się bez ostrzeżenia. Even, Sky i Eevi patrzyli tylko na niego z niedowierzaniem.

- Mówisz o tym? – Muriel chwycił za swoją odznakę. – Nie podaję się za Stwórcę, to niedorzeczne. I nie jestem żadnym zdrajcą czy uzurpatorem. – Oczy błyszczały mu ze szczerym rozbawieniem. Popukał palcem w odznakę. – Dostałem ją od samego Pana. Zaufał mi na tyle, żeby przekazać mi dowodzenie nad naszymi zastępami. Nie zrobiłem nic złego. – Uśmiechnął się. – Prawda? – zwrócił się do swoich strażników.

- Muriel zdrajcą? – odezwał się jeden z nich. – Jedynymi zdrajcami są ci, którzy stoją po stronie ciemności.

- To zabrzmiało jak wyjęte z Władcy Pierścieni. – Even nie mógł potraktować słów żołnierza całkiem poważnie. Strona ciemności? Skąd ci ludzie się urwali?

Żołnierz zignorował go kompletnie.

- A czym jest ta strona ciemności? – Sky zmrużył oczy. Zamiast jednak odpowiedzieć, strażnik przesunął spojrzenie z jego twarzy na Eevi i tam je pozostawił.

- To tylko fryzura. – Eevi wzruszyła ramionami. – Wiem, że wy z góry nie przywykliście do widoku czerni w jakiejkolwiek postaci, ale to już przesada. Naprawdę myślicie, że Upadek to taka wielka sprawa? Albo że tak bardzo różnicie się od nas?

Nie dostała odpowiedzi, tylko groźne spojrzenia. Najwyraźniej białowłosi mieli mały problem z rasizmem, o ile można było to tak określić. Nie licząc Sky'a, oczywiście.

- Jeśli według was zdrajcami są upadli, to znaczy, że do mnie nic nie macie, tak? I do mojego przyjaciela, oczywiście.

Przyjaciela? Co się stało z narzeczonym?

- Kolor waszych włosów nie ma znaczenia. – Muriel pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. – Wychowałeś się na dole. Ponadto, jesteś synem największego zdrajcy w historii tego świata. A twój przyjaciel – spojrzenie chłopaka po raz pierwszy skoncentrowało się na Evenie – przybył z tobą z Piekła. Co znaczy, że na nie właśnie zasługuje.

Even nie wytrzymał.

- Czyżby? – wyrwało mu się, zanim zdążył się powstrzymać. Do tej pory starał się uniknąć tej konfrontacji, nie rzucać oskarżeń, dopóki istniała szansa, że Muriel być może nie ma zamiaru wrzucić ich z powrotem do więzienia. W końcu jednak złość przebiła się w nim ponad strach. – Naprawdę zasługuję na Piekło? Skoro jesteś o tym tak przekonany, to dlaczego nie pozwoliłeś o tym zdecydować sędzi?

Oczy wszystkich skierowały się na niego. Muriel patrzył tak, jakby chciał zamordować go wzrokiem, zanim powie cokolwiek więcej.

Na twarzy Sky'a odbiło się zrozumienie.

- Ty? – Zamrugał, patrząc na Muriel'a pustym wzrokiem. – Ty zrzuciłeś go do Piekła bez procesu? I mówisz, że Stwórca tobie powierzył swoją armię? To jakiś żart. – Głos chłopaka był opanowany, ale w jego spojrzeniu kryła się furia.

Jeden z żołnierzy Muriel'a spojrzał na swojego dowódcę ze zmieszaniem. Szybko jednak na jego twarz powróciła chłodna maska.

- A dlaczego sędzia miałby być bardziej kompetentny ode mnie? – Muriel nie stracił wiele ze swojej nonszalanckiej pewności siebie. – To tylko anioł, jak my wszyscy. Dlaczego jego decyzja miałaby być bardziej ostateczna od mojej? W końcu to ja jestem dowódcą.

- To o czym mówisz to dyktatura. – Even zmarszczył brwi. – Musi istnieć podział władzy, bo inaczej jedna osoba może robić właściwie wszystko, co chce, a to nigdy dobrze się nie kończy.

- Ten świat od zawsze był pod władzą dyktatury, czyż nie? – Muriel wyglądał na bardziej rozbawionego niż poruszonego jego słowami. – Piekło jest pod dyktaturą Szatana, Niebo i Ziemia Stwórcy. A nasze szeregi pod moją. Nie ma w tym nic nienaturalnego. Los tego świata nie zależy od systemu, tylko od osoby, która sprawuje władzę.

- Co ty właściwie chcesz osiągnąć? – Even zmarszczył brwi. – Podobno chcesz wprowadzać jakieś „zmiany", ale przecież jesteś tylko dowódcą armii. Nigdy nie będziesz miał prawdziwej władzy w Niebie. Nieważne ile ludzi cię popiera i się z tobą zgadza, ostatecznie wszystkie decyzje należą do Boga. Jak sam powiedziałeś: to dyktatura.

Muriel nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko pod nosem, po czym wydał krótki rozkaz:

- Złapcie ich.

Żołnierze ruszyli bez zastanowienia. Even już miał rzucić się do ucieczki, kiedy zauważył, że Sky ani drgnął z miejsca. Stał tylko z rękami założonymi na piersi, mierząc biegnących w jego stronę żołnierzy lodowatym spojrzeniem. Eevi zrobiła dokładnie to samo.

- Stać – odezwali się jednocześnie, a dwójka podwładnych Muriel'a... posłuchała. Zatrzymali się, z mieczami wyciągniętymi już z pochw, a na ich twarzach odmalował się wyraz szoku i konsternacji.

- Powiedziałem: złapcie ich. – Muriel zacisnął zęby w źle skrywanej złości. Jeden z jego żołnierzy drgnął, ale nie ruszył się z miejsca. Spojrzał tylko na Sky'a i Eevi szeroko otwartymi oczami. – Na Boga, to irytujące. – Muriel zgrzytnął zębami.

- Jak sam mówiłeś: to dyktatura. – Na usta Sky'a wpłynął złośliwy uśmieszek. Even dopiero wtedy przypomniał sobie ten jeden raz, kiedy książę próbował mu rozkazywać. Nie podziałało na niego, pewnie przez to, że nie był zwyczajnym człowiekiem, ale i tak mógł poczuć jak głos Sky'a i zawarta w jego słowach królewska wola próbuje zmusić go do działania. Siła rozkazów księcia, a więc też z pewnością księżniczki, była realna. Pewnie na podobnej zasadzie, co zdolność Cassiel'a do leczenia ludzi.

Muriel westchnął.

- Czego chcecie? – powiedział w końcu. Nie brzmiał na zastraszonego mocą królewskiego rodzeństwa; raczej na zirytowanego.

- Wyjść stąd? – podsunął Even.

- Proszę bardzo. – Muriel rozłożył ręce, jakby puszczał ich wolno.

- Eevi nie może „wyjść stąd" dopóki ma na sobie te kajdanki – zauważył trzeźwo Sky.

- I nie wyjdzie. W przeciwieństwie do was dwóch, twoja siostra bezdyskusyjnie popełniła przestępstwo. Nie mogę po prostu puścić jej wolno.

Brew Sky'a drgnęła niebezpiecznie.

- To nie twoja decyzja – wycedził przez zęby. – Eevi jest obywatelem Piekła i podlega naszemu prawu. Nie ważne jak wysoka jest twoja ranga, sprawy Piekła nie są twoimi sprawami.

Muriel nie odpowiedział. Rozbawiony błysk w jego oku pozwalał jednak wierzyć, że nie tyle brakowało mu argumentów, co milczał w jakimś celu.

- W takim razie musimy się targować – powiedział w końcu. – Pozwolę wyjść stąd tobie i spadkobiercy Ewy, ale twoja siostra odpowie za swoje przestępstwo według naszych praw.

Even wiedział, że o takim układzie nie było mowy.

- Nie mam zamiaru się targować o wolność mojej siostry.

- A ja nie zamierzam gnić w celi, nie mając pojęcia co zrobiłeś z Elsą. – Wzrok Eevi mógłby zabijać.

- W takim razie mamy problem. – Muriel wzruszył ramionami. – Nie możecie dostać wszystkiego.

Przez twarz Sky'a przemknął błysk zrozumienia. Even sam siebie zaskoczył faktem, że to zauważył. Znał chłopaka ledwie kilka miesięcy, a był już w stanie odczytywać jego myśli z wyrazu twarzy, spojrzenia czy ułożenia ciała. Żałował teraz, że nie mógł rzeczywiście czytać w jego myślach, bo nie miał absolutnie najmniejszego pojęcia na co Sky właśnie wpadł.

- Rozumiem. – Postawa Sky'a zupełnie się zmieniła. – Ale wciąż nie mam zamiaru się targować. Przynajmniej nie z tobą. – Zmrużył oczy. – Chcę porozmawiać z twoim szefem.

Na jego słowa usta Muriel'a wykrzywiły się lekko w wyrazie rozbawienia. Nie wyglądał na ani zaskoczonego, ani przestraszonego, ani nawet zirytowanego jak wcześniej. Uśmiechnął się.

- Nie wiem co planujesz tym wskórać, ale nie ma problemu – powiedział. – W takim razie dobiliśmy targu. Dostaniesz swoją audiencję u Stwórcy, ale w zamian żadne z waszej trójki już stąd nie wyjdzie.

Eevi i Sky wymienili szybkie spojrzenia. No właśnie. Czy nie mówili wcześniej o tym, że nie ma nic prostszego od ucieczki z Nieba dopóki nie nosiło się kajdanek? A Even był prawie pewny, że na nieupadłego nie działały. Jak w takim razie Muriel planował zatrzymać tu Sky'a, który mógł pewnie wyważyć drzwi każdej celi mocniejszym kopniakiem? Musiał mieć jakiś plan, skoro tak po prostu się na to zgadzał. Koniec końców jednak, czy mieli jakiekolwiek opcje poza zostawieniem tu Eevi, co nie wchodziło w grę?

- Niech będzie – zgodził się Sky.

Muriel uśmiechnął się po raz kolejny. Z takim sympatycznym wyrazem twarzy wyglądał zupełnie normalnie. Jak jeden z niewinnych aniołów. Even nie dał się jednak zmylić. Znanego mu błysku szaleństwa w oczach nie był w stanie zamaskować najszerszy z uśmiechów.

- Pamiętajcie, że wasze rozkazy na mnie nie działają – powiedział Muriel, odwracając się już i wskazując, żeby podążyli za nim. – Taka bezużyteczna moc ma władzę jedynie nam ludźmi słabej woli.

Słabej woli Even nie mógłby mu zarzucić.

- Czekałeś sto tysięcy lat, żeby zepchnąć mnie z tamtych schodów, dobrze pamiętam? – powiedział. Muriel nie zareagował na te słowa w żaden sposób. Szedł dalej korytarzem; jego ochroniarze dołączyli do swojego dowódcy, chowając miecze do pochw. Każdy nerw w ciele Evena kazał mu odwrócić się i uciekać; umysł podsuwał wspomnienia obezwładniającego zimna, które zostawiła po sobie wyciekająca z niego krew, kiedy dał się zwieść Raphael'owi. Sky jednak ruszył za Muriel'em pewnym krokiem, prawdopodobnie świadomy, że wkraczają w pułapkę. – Nie zabiło mnie dziesięć tysięcy stopni, ani żaden Demon, ani Raphael, ani jego brat i nawet nie Lucyfer – powiedział Even, mrużąc oczy i ruszając z miejsca. – Nie wiem, co planujesz, ale będziesz się musiał bardzo postarać.

______________________________________

Uhhh... wiem, że powoli mi idzie to pisanie i że w tym rozdziale nie wydarzyło się nic ważniejszego, ale, kurczę, czym bliżej końca, tym jest trudniej! D':

Mam nadzieję, że mimo wszystko będziecie czytać Heavena do końca ToT

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro