Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LIV - Wszystko przeciwko nam

- Zajmij się moim synem. – Słowa ledwo przeszły Lucyferowi przez zaciśnięte z emocji gardło. Podszedł do chłopaka, ujął jego twarz w dłonie i zmusił go do spojrzenia sobie prosto w oczy. – Chroń go tak długo jak to tylko możliwe. Jeśli zajdzie taka potrzeba, oddaj za niego życie – powiedział, szukając w oczach Evena jakiejkolwiek iskry zwątpienia. Nie odnalazł jej. – I najważniejsze – poczuł jak kącik ust unosi się mu do góry, mimo że nie był ani odrobinę rozbawiony – nie waż się doprowadzić do jego upadku.

- Tak zrobię, Wasza Wysokość – odpowiedział Even, stanowczym tonem. Pewnie pokiwałby głową, gdyby nie to, że dłonie Lucyfera na jego policzkach mu to uniemożliwiały.

- Do samego końca, rozumiesz? Do samego końca świata jego włosy mają pozostać białe, a wy macie nie opuszczać najwyższych sfer Nieba.

- Rozumiem. – Mina chłopaka nie wyrażała nic poza powagą.

- W takim razie w porządku. – Lucyfer odsunął się od Evena i wypuścił powietrze, przymykając oczy. Nie miał pojęcia jak miał pożegnać się z synem. Dłuższą chwilę stał przed chłopcami z opuszczoną głową i zamkniętymi powiekami, tocząc ze sobą walkę. Wciąż miał ochotę wycofać się ze swojego postanowienia, zaprowadzić Evena na kraniec świata i zrzucić go w przepaść. Wciąż nie mógł pogodzić się z myślą, że kiedyś wszyscy, których kocha zginą.

W końcu uniósł wzrok i spojrzał w twarz syna. Wyglądał na szczęśliwego. Na kogoś, kogo życie właśnie zostało uratowane, choć w rzeczywistości było zupełnie na odwrót. Mimo to, płakał.

- Tato... - wykrztusił ze łzami spływającymi mu po policzkach. – Nie chcę cię tu zostawiać...

- Nic mi nie będzie. Demony nie powinny rozprawić się z nami jeszcze przez wiele lat. – Lucyfer spróbował go pocieszyć, ale chyba nie na wiele się to zdało. – Wszystko będzie dob—

Urwał, kiedy Sky rzucił się mu na szyję, obejmując go mocno.

- Przepraszam, tato... - szepnął, głosem przerywanym płaczem. – Przepraszam, że jestem taki samolubny... że nie potrafię myśleć jak król... myśleć o poddanych i—

Lucyfer poczuł na własnym policzku wilgoć. Zamknął oczy i uścisnął drżącego od łez chłopaka. Jego ciało wydawało się takie drobne, takie kruche w jego ramionach, zupełnie tak, jak kiedy trzymał je po raz pierwszy, gdy chłopiec był jeszcze niemowlęciem. Teraz był już dorosły, dorównywał mu wzrostem. Wcale jednak nie zmieniło to sposobu, w jaki go postrzegał. Dla niego wciąż był tylko jego dzieckiem.

- To chyba rodzinne. – Zażartował, choć wcale nie było mu do śmiechu. – Też nie nadawałem się na władcę – powiedział, opierając czoło na ramieniu syna. – Byłem tylko dobrym żołnierzem... - przyznał. Potem dodał: - I nie przepraszaj za ratowanie życia kogoś, kto stoi pół metra dalej...

- Nie, w porządku, ja rozumiem. – Even uniósł ręce w obronnym geście. – Wiem, że to głupia decyzja...

- Nie głupia. – Lucyfer w końcu odsunął się od wciąż płaczącego syna. – Po prostu impulsywna. – Kiedy chłopcy nie zrozumieli, dodał: - Cały ten świat zrodził się z impulsu. Z pragnienia miłości. I przez miłość się skończy. – Popatrzył po nierozumiejących twarzach chłopców. – Niech tak będzie.

Potem patrzył jak odchodzą. Zupełnie tak samo, jak gdy patrzył na odchodzącą Ewę. Wtedy jednak wiedział, że jej życie zakończy się wcześniej niż jego. Teraz sytuacja była zupełnie inna. Dlaczego więc bolało wciąż tak samo?

***

Kiedy zniknęli mu z oczu, a ich płomienie duszy przygasły w jego świadomości, kiedy oddalili się wystarczająco, upadł. Nie wiedząc jak, znalazł się na kolanach, nie mogąc powstrzymać drżącego oddechu i łez spływających mu po policzkach na posadzkę.

Znów został sam. Tym razem już zupełnie sam. Nie miał już swoich dzieci, nie miał ukochanej, nie miał przyjaciela, nie miał nikogo. Pozostali już tylko ludzie, których obowiązek kazał mu chronić. Demony, od wieków próbujące obrócić jego świat w nicość. I ból. Poza tym, nie pozostało już nic innego.

Nie miał pojęcia ile czasu spędził nie potrafiąc podnieść się z podłogi. Nie będąc w stanie nawet pomyśleć o tym, że powinien to zrobić. W końcu łzy w jego oczach wyschły, ale to nie złagodziło bólu w żaden sposób. Teraz już nie płakał, tylko wpatrywał się pustym wzrokiem w skomplikowany wzór kamiennej posadzki komnaty.

W końcu, jakimś sposobem, przez jego myśli i zagłuszający rzeczywistość ból przebił się do jego świadomości odgłos pukania do drzwi. To pozwoliło mu rozproszyć uwagę na tyle, żeby wstać chwiejnie na nogi.

- O co chodzi? – odezwał się. W jego głosie dało się słyszeć wyraźną chrypkę.

- Ktoś domaga się pilnie audiencji u Pana – dobiegł głos zza drzwi.

- Niech wróci jutro. – Lucyfer odpowiedział i skierował się chwiejnym krokiem w stronę stojącego przy kominku fotela. Musiał usiąść.

- Najmocniej przepraszam – odezwał się znów głos zza drzwi – ale podobno to bardzo pilne.

- Środek nocy to nie pora na rozmowy z poddanymi – odmruknął na to Lucyfer, ale na tyle cicho, że pewnie służący wcale nie usłyszał go zza drzwi.

- Podobno to sprawa życia i śmierci. A przynajmniej eee... tak twierdzi...

- Kto twierdzi?... – Lucyfer schował twarz w rękach opartych o kolana, czując się kompletnie wykończony i wyzuty z wszelkich emocji czy zainteresowania problemami poddanych. Poczuł na skórze ciepło bijące od kominka i na tym postanowił się skupić.

- Nie mam... pojęcia, Wasza Wysokość. Jakiś człowiek.

Lucyfer zacisnął mocno powieki, aż zobaczył mroczki przed oczami, po czym zebrał się w sobie, żeby powiedzieć:

- Niech wejdzie.

Usłyszał skrzypnięcie drzwi, ale nie zebrał w sobie na tyle energii, żeby unieść głowę i spojrzeć na osobę, która przeszkadzała mu w przeżywaniu jednej z najcięższych chwil jego życia.

Usłyszał kroki, potem ciszę. Ktokolwiek właśnie wszedł do pomieszczenia i zatrzymał się przed nim, nie odważył się odezwać. Dopiero po jakiejś minucie ciszę przerwał czyjś niepewny głos.

- Wszystko w porządku? – spytał. Brzmiał na głos należący do młodej osoby. Kimkolwiek ta osoba była, nie użyła żadnych oficjalnych zwrotów w rodzaju „wasza wysokość", co było pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Lucyfera na tyle, żeby uniósł głowę. – Dobrze się czujesz?

Lucyfer zmarszczył brwi. Sytuacja wydawała mu się surrealistyczna. Nikt, poza kilkoma przyjaciółmi, którzy upadli do Piekła niedługo po nim, nie zwracał się do niego w taki sposób. Wszyscy traktowali go z szacunkiem i dystansem, który nie pozwalał na zwracanie się do niego przez „ty". A jednak to działo się naprawdę, chyba, że po wszystkich wydarzeniach tej nocy zaczęło mu odbijać. Zakładając jednak, że nie stracił jeszcze całkiem rozumu, stojący przed nim nastoletni chłopiec naprawdę spytał go właśnie czy dobrze się czuje w tak zwyczajny sposób, zupełnie jakby zwracał się do swojego kolegi.

- Coś się stało? – spytał jeszcze raz chłopiec. Lucyfer zamrugał powoli, wciąż niedowierzając, po czym pokręcił głową.

- Nic mi nie jest – powiedział. Odchrząknął, wyprostował się w siedzeniu, po czym wskazał ręką na drugi fotel. – Usiądź – polecił. Chłopiec uśmiechnął się na to z wdzięcznością i zajął miejsce przy kominku. Wyglądał na zmęczonego. – Co to za pilna sprawa, z którą do mnie przychodzisz? – Lucyfer przeszedł do rzeczy. – Sprawa życia i śmierci?

- Em... - Chłopiec podrapał się po głowie z zakłopotaniem. – No, nie do końca... Trochę przerysowałem sytuację, bo nie chcieli mnie wpuścić. Ale to naprawdę ważna sprawa!

Lucyfer pokiwał głową.

- Opowiadaj – zachęcił, przyglądając się chłopcu z zaciekawieniem. Nie spodziewał się, że takiej nocy jak ta cokolwiek byłoby w stanie poprawić mu nastrój, a jednak nastolatkowi udało się to tym prostym faktem, że nie rozmawiał z nim jak z królem, tylko zwyczajną osobą.

- Um, więc chodzi o to... - Chłopiec zaczął, po czym przerwał, spojrzał na niego nerwowo, wziął głęboki oddech i kontynuował. – Mam nadzieję, że nie wyląduję za to w więzieniu... - powiedział cicho.

Lucyfer uniósł brwi.

- Hm... Cokolwiek zrobiłeś, za przyznanie się mogę obiecać złagodzony wyrok...

Chłopiec spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. Przełknął ślinę.

- Nie przeżyję w więzieniu... - szepnął. – Nie przeżyję bez internetu...

Lucyfer zmarszczył brwi, coraz bardziej zagubiony.

- Może zaczniesz od początku? – podsunął.

Chłopiec pokiwał głową.

- Ale chyba lepiej będzie jak zacznę od tego, że przepraszam, że złamałem prawo, żeby się tu dostać, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że gdybym tego nie zrobił, nie rozmawialibyśmy teraz – zastrzegł. Lucyfer pokiwał powoli głową, wciąż zmieszany. – Chodzi o to, że... Musiałem się tu dostać tylnym wejściem, bo to główne jest zamknięte. Nie da się wejść do Piekła główną bramą, więc poszedłem naokoło. I wiem, że to nielegalne i w ogóle, ale jak inaczej miałem to zrobić? Cass nie chciał mnie puścić, ale no przecież ktoś musiał coś zrobić, a on nie mógł, bo do tylnego wejścia trzeba iść przez Niebo, a on jest Upadłym. Bał się, że zaatakują mnie Demony, bo od tego wejścia do miasta jest kawałek drogi, ale nie mieliśmy za bardzo wyjścia, bo nikt po nas nie przychodził, mimo, że przecież Fynn powinien się już zorientować, że coś jest nie tak i gdzieś to zgłosić. Cassiel powiedział, że to możliwe, że nikt nie umie zdjąć tej całej pieczęci, ale przecież ty byś chyba potrafił? Więc... czy ktoś już to zgłaszał czy... jestem pierwszy? I w ogóle przepraszam, że ja tak na „ty", ale no nie wygląda pan na starszego od Evena, więc jakoś tak dziwnie by mi było mówić jak do dorosłego. – Chłopiec zakończył swój chaotyczny monolog wzruszeniem ramion.

Lucyfer potrzebował chwili, żeby przetrawić nawał informacji.

- Cassiel? – Zmarszczył brwi. – Pieczęć?... Brama? Kim ty w ogóle jesteś?

- A, um, racja, zapomniałem się przedstawić. – Chłopiec wyglądał na odrobinę zażenowanego. – Kuba jestem. Ten „znawca parteru", którego wysłałeś na misję z Cass'em. Czy raczej... Sky wysłał... Nie, w sumie to Sky wysłał Cass'a, żeby ten zapytał mnie czy chcę iść na tą misję i powiedział, że to ty mu kazałeś, ale to by nie miało sensu...

- To ty szukałeś mojej córki na Ziemi. – Lucyfer w końcu zrozumiał. Chłopiec potwierdził skinieniem głowy. – I nie znalazłeś jej.

Kuba uniósł brwi zaskoczony.

- Skąd wiesz?

- Bo nie ma jej na Ziemi. Dowiedziałem się niedawno – wyjaśnił.

- Oh, więc gdzie... - Kuba zaczął, ale zaraz zamknął usta, jakby sam sobie przerwał. – Teraz nieważne. Ważna jest brama. Trzeba ją... odpieczętować, czy jak to się tam mówi. Cass powiedział, że to silna pieczęć, więc najlepiej będzie jak ty spróbujesz ją zdjąć. Mi to wygląda na spawanie, ale podobno się nie znam i tu chodzi o jakieś anielskie czary. A kto byłby w nich lepszy niż sam Diabeł?

- Wejście do Piekła jest zapieczętowane? – Szczęka opadła Lucyferowi nieco w szoku. – Dlaczego miałoby być? Kto by zrobił coś takiego?

- Nie mam pojęcia. – Kuba rozłożył ręce. – Wiem tylko, że po drugiej stronie czekają ludzie, którzy nie jedli nic od tygodni i którzy już uwierzyli, że piekłem jest właśnie wieczne czekanie pod bramą. No i Cassiel. Pewnie się zastanawia czy jeszcze żyję... - Chłopiec zaśmiał się nerwowo. – Więc... moglibyśmy... przejść się teraz pod bramę i ją otworzyć? – spytał niepewnie. – Em... Wasza Wysokość? – dodał w końcu, jakby dopiero teraz zorientował się, że rozmawia z królem.

- Oczywiście, że tak. – Lucyfer zerwał się z fotela. – Bez zwłoki.

Wejście do Piekła zapieczętowane? Co tu się, na Boga, działo? Świat już zupełnie chyba stanął na głowie.

- A, um... - Kuba odezwał się jeszcze nieśmiało. – Nie pójdę do tego więzienia, prawda? Za to nielegalne przechodzenie tylnym wejściem? A jeśli już musisz mnie tam posłać, mogę zabrać ze sobą laptopa? W ramach złagodzenia kary...?

Lucyfer naprawdę nie spodziewał się, że ta noc może stać się jeszcze dziwniejsza.

***

- Szukaliśmy wszędzie, naprawdę! – Chłopiec nie przestawał mówić. Lucyfer, o dziwo, nie był tym faktem zirytowany. Wolał słuchać o jego przygodach na Ziemi niż myśleć o wcześniejszych wydarzeniach tej nocy. W miarę jak oddalał się z Kubą w stronę Portierni i bramy wejściowej do Piekła, czuł jak świadomość obecności Sky'a i Evena w jego umyśle słabnie. Pewnie byli już blisko przejścia do Nieba. Tego samego, którym musiał się tu dostać Kuba, idąc naokoło. Pewnie wyminęli się o parę minut. – Odwiedziliśmy wszystkie kraje, Cassiel w każdym szukał jej obecności, ale nigdzie jej nie było. Więc mówisz, że cały ten czas była w Niebie? Ale jak to możliwe? Przecież Upadli nie mają tam wstępu...

Lucyfer spojrzał kątem oka na chłopca. Nie wyglądał najlepiej. Z pewnością był zmęczony po przejściu tylu kilometrów od zapieczętowanej bramy, przez Czyściec, dolne partie Nieba, aż do tylnego przejścia w pobliżu Hadesu. Mimo to upierał się, żeby wyruszyć od razu, bez odpoczynku czy przekąszenia czegoś. Teraz, kiedy szli w dwójkę królewskim traktem prowadzącym od bramy wjazdowej do miasta do Portierni i dalej, aż do wejścia do samego Piekła, Lucyfer zauważył, że chłopiec zachowuje się bardzo nerwowo. Być może nawet ten jego niekończący się słowotok był jednym z przejawów stresu. Nie denerwował się jednak przebywaniem w obecności króla, co pewnie dotyczyłoby większości osób w jego sytuacji. Lucyfer był niemal pewny, że nie o to chodziło. Chłopak ledwie powstrzymywał się od przyspieszenia, hamując się żeby dostosować się do jego tempa. Ciągle wypatrywał czegoś w ciemności przed nimi, prawdopodobnie zastanawiając się jak duża odległość dzieli ich jeszcze od celu.

- Podejrzewam porwanie. – Lucyfer postanowił odpowiedzieć na jego pytanie, rozproszyć trochę myśli chłopca, uspokoić go. – Upadły nie może sam wejść do Piekła, ale jeśli jakiś potężny archanioł zechciałby go do niego zaciągnąć siłą, byłoby to możliwe. Jest na to parę sztuczek.

- Czemu ktoś miałby ją porwać? – Kuba brzmiał na zdziwionego, ale jego spojrzenie wciąż było nieobecne. Naprawdę musiał przejąć się tą sprawą z pieczęcią.

- Mam kilka teorii. – Lucyfer postanowił nie wchodzić w szczegóły.

- I co teraz zrobisz? – Kuba wciąż zwracał się do niego na „ty". – Nie można po nią wysłać żadnego anioła, a ludzie są chyba za słabi do takiej misji ratunkowej?

- Już to załatwiłem. – Lucyfer uśmiechnął się lekko do siebie. To była jedyna dobra rzecz, która wynikła z tej całej sytuacji. Sky z pewnością był w stanie poradzić sobie z uwolnieniem siostry. Gdyby nie ona, nie wysłałby go z Evenem do Nieba już teraz. Mogliby zostać jeszcze parę lub nawet paręset lat i uciec dopiero, kiedy sytuacja z Demonami zaczęłaby się wymykać spod kontroli. Z drugiej strony, obawiał się też, że Sky nie dałby rady utrzymać swojego statusu niewinnego w Piekle i w końcu uległby pokusie i upadł, a wtedy jego szansa na ucieczkę do Nieba w przyszłości przepadłaby. Teraz będzie mu łatwiej, będąc tam, gdzie powinien być, otoczony ludźmi dbającymi o przestrzeganie zasad bardziej niż o cokolwiek innego.

- Huh, to dobrze. – Kuba uśmiechnął się lekko. – Nigdy nie spotkałem księżniczki, ale skoro nawet Cass ją lubi, to musi być w porządku.

- Cass traktuje ją jak przybraną siostrę. – Lucyfer uśmiechnął się do siebie na wspomnienie swoich dzieci i Cassiel'a bawiących się razem w pałacowych ogrodach, zanim jeszcze poróżniła ich polityka, interesy ich rodziców i złamane serca.

- Hm, więc nie wszyscy poza mną uważają go za bezdusznego potwora – powiedział Kuba, a Lucyfer spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem. Cassiel znalazł sobie przyjaciela człowieka? Co tu się wyprawiało ostatnimi czasy?

Chwilę szli w milczeniu. W absolutnej ciszy i ciemności rozproszonej jedynie oświetlającymi drogę lampami ich kroki na bruku i oddechy słychać było niepokojąco głośno.

- Więc przyjaźnisz się z Cassiel'em. – Lucyfer postanowił przerwać ciszę lekką rozmową. – Do tego wspominałeś coś o Evenie i moim synu. Mówisz też, że mieszkasz z Portierem i jego przyjaciółmi... a teraz rozmawiasz ze mną. Wygląda na to, że znasz prawie wszystkie najważniejsze osoby w Piekle. Ciekawe z ciebie dziecko.

Kuba posłał mu zaskoczone spojrzenie.

- Nie, nie. – Zamachał rękami i zachichotał. – Nie jestem nikim ważnym. Po prostu mam szczęście do poznawania fajnych ludzi. No, może Cassiel'a większość zdrowych na umyśle ludzi nie uznałaby za fajnego, Even jest trochę wkurzający z tym swoim byciem wyjątkowym choć się nawet nie stara, a Sky potrafi czasem doprowadzić człowieka do szału tą swoją upartością i rządzeniem się, bez obrazy, ale tak, i tak ich wszystkich uwielbiam. Hej, może my też się zaprzyjaźnimy? – Uśmiechnął się szeroko, prezentując niemal wszystkie swoje zęby. Lucyfer uniósł brwi w niedowierzaniu. – Albo nie. – Kuba uniósł ręce w obronnym geście. – Nie zmuszam, to była tylko propozycja...

Lucyfer już miał otworzyć usta i odpowiedzieć, kiedy ich rozmowę przerwał czyjś okrzyk.

- Kuba?!

Zajęci rozmową, obaj przeoczyli fakt, że zbliżyli się już do Portierni. Niewielka chatka stała przy drodze jakieś dwadzieścia metrów przed nimi, a z jej okna właśnie wychylała się jakaś blond czupryna. Chłopiec, wyglądający na rówieśnika Kuby, wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami, trzymając w ręce szmatkę – zapewne do mycia okien. Kiedy otrząsnął się już z szoku, wypuścił materiał z dłoni, zniknął w oknie, po czym wypadł chwilę później przez drzwi frontowe i popędził w ich stronę.

- Fynn! – Kuba cały się rozpromienił i powitał blondyna z otwartymi ramionami. Chłopcy wpadli na siebie, znieruchomieli na chwilę w mocnym uścisku, po czym Fynn odsunął się i zaczęły się pytania.

- Co ty tutaj robisz? Czemu z tej strony? Gdzie jest ten dupek Cassiel? I dlaczego... - chłopiec urwał, przełknął ślinę i powoli skierował wzrok na Lucyfera. – Dzień dob- to znaczy... Dobrej nocy? To znaczy- - Przerwał i ukłonił się. – Wasza Wysokość. – Nagle jego głos zabrzmiał na kilka tonów wyższy. – Co tu robisz z królem?? – szepnął do Kuby, cały czas mrugając i spoglądając to na niego, to na przyjaciela.

Lucyfer dopiero wtedy skojarzył chłopca.

- To ty jesteś tym Portierem, który wykradł się na Ziemię, żeby ratować przyjaciela jakieś... osiemdziesiąt lat temu, dobrze pamiętam?

- Um... - Chłopiec spojrzał na niego z przerażeniem.

- Taak, to nasz bohater! – Kuba zarzucił chłopcu rękę na ramię i wyszczerzył się. – I został ułaskawiony w sądzie! Przez... ciebie, racja. – Zmarszczył brwi. Portier spojrzał na przyjaciela z paniką.

- Przez „pana" – poprawił go szeptem i szturchnięciem w bok.

- Jeszcze się nie wkurzył, że tak mówię, więc chyba mu to nie przeszkadza. – Kuba wzruszył ramionami z nieprzejętym wyrazem twarzy. – Prawda?

Lucyfer nie wiedział co powiedzieć, więc po prostu pokiwał głową. Fynn przez chwilę to otwierał, to zamykał usta, jakby nie mógł się zdecydować od czego zacząć. W końcu jednak wykrztusił:

- W każdym razie, o co chodzi? Gdzie jest Cassiel? Czemu-

Kuba skrzywił się.

- Teraz nie mamy czasu. Ludzie czekają po drugiej stronie i pewnie już myślą, że o nich zapomniałem, albo że Demony mnie pożarły po drodze, bo naprawdę długo się tu idzie naokoło, a jeszcze musiałem kłócić się ze służbą w pałacu jakąś godzinę, zanim mnie wpuścili. – Westchnął. – Później wszystko ci wytłumaczę. Teraz musimy iść z Lucyferem odblokować przejście i...

Oczy Portiera rozbłysły z nagłym zrozumieniem.

- Zablokowane przejście! – podłapał. – Właśnie! Parę tygodni temu miał się pojawić nowy, a parę dni temu jeszcze ktoś. Zorientowaliśmy się dopiero wczoraj i Sky z Evenem poszli wcześniej do miasta, żeby to zgłosić...

Lucyfer zamrugał. Przez to całe zamieszanie z kwestią nieistniejących potomków Evena nie było czasu na przekazanie takiej informacji. Postanowił nie poruszać teraz tego tematu. W końcu była to poniekąd jego wina, że w konsekwencji nikt niczego nie zgłosił. Gdyby nie Kuba, mogłyby minąć kolejne tygodnie zanim ktoś zwróciłby uwagę, że coś jest nie tak.

- Ktoś zapieczętował bramę, czy coś. Nie znam się na tym. Cassiel został po drugiej stronie, ja przyszedłem tym tylnym wyjściem, o którym mi kiedyś mów- - urwał. – To znaczy, o którym dowiedziałem się dopiero, kiedy zaszła taka potrzeba i Cassiel mi powiedział – wyrecytował sztywno. Był beznadziejnym kłamcą. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia, bo Lucyfera nie mogłoby bardziej nie obchodzić, że jacyś ludzie wiedzą o nieautoryzowanych przejściach. Szczególnie tej nocy. Tej nocy niewiele w ogóle go obchodziło.

- Chodźmy już – powiedział, czując jak powraca do niego zmęczenie, które nie pozwoliło mu pozbierać się z podłogi zanim pojawił się Kuba i zmotywował go nagłą sytuacją awaryjną. Chciał już to załatwić, wrócić do domu, zakopać się pod pościelą na parę tygodni i poczekać aż wróci choć trochę do siebie po pożegnaniu z synem.

Kuba zgodził się z nim, energicznie kiwając głową.

- Pójdę z wami! – Portier zgłosił się na ochotnika. – W końcu to moja praca... - Wyglądał na zawstydzonego.

- Nie mogłeś tego przewidzieć, to nie twoja wina. – Lucyfer machnął ręką.

- Ale powinienem wcześniej się zorientować, że coś się nie zgadza... - Blondyn nie odrywał wzroku od własnych butów.

Lucyfer pokręcił głową i ruszył dalej drogą.

- Jesteś najlepszym Portierem w historii Piekła, a sporo ich było przed tobą, bo każdy nudził się tą robotą po paru latach – rzucił. – Nie wiem jak to robisz, ale nikt jeszcze nie złożył na ciebie skargi. No i bardzo ułatwiasz mi sprawę tym, że jeszcze nie zrezygnowałeś. Szukanie chętnych co kilka lat było męczące.

Te słowa chyba poprawiły chłopcu nastrój, bo podbiegł razem z Kubą i zrównał z nim krok.

Droga z Portierni do granicy Piekła nie była długa, zaledwie krótki spacer. Po paru minutach z ciemności wyłoniły się więc ciężkie, stalowoszare wrota. Chłopcy zostali nieco z tyłu, a Lucyfer podszedł do bramy i z zaciekawieniem i niepokojem dotknął wypalonego na drzwiach łączenia. Zmarszczył brwi. Dlaczego? Nie przychodził mu do głowy ani jeden pomysł na to kto lub po co miałby zapieczętować przejście. Postanawiając jednak odłożyć pytania na później, przeszedł do działania.

- Cassiel?! – zawołał. Z drugiej strony dobiegły odgłosy szurania, jakaś stłumiona rozmowa, a potem głos chłopaka:

- Wasza Wysokość? – odezwał się. W jego głosie dało się słyszeć ulgę. – Kuba, jesteś tam?

- Jestem! – Chłopiec podbiegł do bramy i przyłożył do niej dłonie. – Jak się tam trzymacie?!

- Udało ci się. – Cassiel brzmiał radośniej niż zwykle. – Miałeś szczęście! Gdybym miał rację i po drodze natknąłbyś się na Demony—!

Kuba przewrócił oczami.

- Gdybym cię posłuchał, ciągle byśmy tam tkwili! – zauważył. – A teraz po prostu odsuńcie się z Junem i Saaną od bramy i Lucyfer złamie pieczęć!

- Jun i Saana! – Portier brzmiał na przejętego. – Właśnie oni mieli się pojawić!

- Ugh... - zza bramy dobiegł jęk Cassiel'a. – A co on tutaj robi?

- A co masz do Fynna? – Kuba wyglądał na zmieszanego.

- Raz prawie mi przyłożył, tylko dlatego, że przyszedłem po ciebie, żeby cię zapytać czy chcesz iść ze mną na tą misję. Wkurza mnie.

Portier zmrużył oczy.

- Jestem od ciebie starszy o jakieś siedemdziesiąt lat! – Oburzył się. – Poza tym, nie ufam ci. Dalej żałuję, że pozwoliłem Kubie iść z tobą na tą cholerną misję!

- Możecie to załatwić później?! – Zza drzwi dobiegł jakiś dziewczęcy głos. – Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia!

- Właśnie. – Kuba się zaśmiał, nieprzejęty kłótnią przyjaciół. – Rzucicie się sobie do gardeł jak już otworzymy te drzwi!

Lucyfer był zmęczony, a te dzieci miały za dużo energii.

- Odsuńcie się – polecił i przyłożył obie dłonie do symbolu pieczęci, zamykając oczy w koncentracji. Nie miał w tej chwili za dużo siły, ale złamanie zaklęcia nie powinno przysporzyć mu zbyt wiele trudu.

Nie powinno.

Otworzył oczy i cofnął się o krok. Jego dłonie drżały. Kuba i Fynn spojrzeli na niego pytająco. Przełknął ślinę, przetarł ręce i podszedł do bramy jeszcze raz. Przyłożył dłonie do pieczęci. Anielski symbol rozżarzył się pod jego powiekami. Spróbował go naruszyć jeszcze raz, ale ramiona pentagramu ani drgnęły. Zacisnął zęby i skoncentrował się mocniej. Nieważne jednak ile siły wkładał w próby rozerwania pieczęci, ta pozostawała nienaruszona.

Cofnął się o krok do tyłu.

- Wasza Wysokość... - odezwał się cicho Portier.

- Co się dzieje? – Usłyszał stłumione pytanie Cassiel'a.

Spróbował jeszcze raz. Dotknął pieczęci najpierw palcami, potem umysłem. Znów zajaśniała pod jego powiekami silnym, białym światłem; bijąca od niej energia sparzyła jego dłonie. Silna, czysta, przytłaczająca energia. Poznawał ją. A jednocześnie wydawała się obca. Obca i znajoma jednocześnie. Obca, ale... nie. Znajoma, ale nierozpoznawalna.

W tym momencie puzzle układanki złożyły się w jego głowie w całość. Całość, która nie miała sensu, ale wyjaśniała jedno dziwne zdarzenie sprzed kilku tygodni.

Przełknął ciężko ślinę.

- Dlaczego... - wyszeptał.

Znajoma, ale nie do rozpoznania. No tak. On pewnie też by go nie poznał po tych wszystkich latach. Każdy się zmieniał z biegiem czasu, a wraz z nim barwa – jak ją określał w myślach – jego płomienia duszy. Nie znał barwy osoby, która nałożyła pieczęć, ale był pewny, że poczuł jej obecność tamtego dnia. Podczas ataku Demonów na siedzibę Straży, kiedy odczuł czyjąś silną, obcą obecność w mieście. Tamtego dnia, kiedy poznał prawdę o Evenie. Niemal zapomniał o tym zdarzeniu, teraz jednak powróciło do niego i uderzyło go jak policzek w twarz, kiedy uświadomił sobie, że powinien był go rozpoznać.

Dlaczego??

Była tylko jedna osoba, która była zdolna stworzyć pieczęć, której nie będzie potrafił złamać. Osoba, która już raz to zrobiła, zamykając przed nim wszystkie wyjścia z miejsca dziś zwanego Piekłem, pozostawiając je jednak otwarte dla tych, którzy nigdy nie zgrzeszyli. Tym razem odebrała możliwość wyjścia jak i wejścia wszystkim, bez wyjątków.

Dlaczego???

- Proszę pana... - Fynn spojrzał mu w oczy z niepokojem. Kuba przygryzał wargę nerwowo. – Coś jest nie tak z tą pieczęcią?

Lucyfer wziął drżący oddech, jego dłonie się trzęsły.

- Nie mogę jej złamać – przyznał wprost, czując jak wzbiera w nim panika połączona z niemal obezwładniającym zmęczeniem. Dlaczego wszystko musiało być przeciwko niemu?

- Nie może pan? – Oczy Portiera otworzyły się szeroko.

- To niemożliwe – dobiegł zza drzwi głos Cassiel'a. – Nikt nie mógłby stworzyć pieczęci, której nie dałby pan rady złamać, poza... - zamilkł. Potem dało się słyszeć jak opiera się ciężko plecami o bramę, zsuwa po niej i w końcu opada na ziemię. – To jakiś żart...

Lucyfer nie mógł poruszyć się, wpatrując się w pieczęć jak zahipnotyzowany.

- Dlaczego zrobiłeś coś takiego... - wyszeptał, czując jak łzy, które powstrzymywał od wielu godzin po tym jak pożegnał się na wieczność z synem, wydostają się z jego oczu i spływają mu na policzki. – Dlaczego miałbyś...

- C-Cassiel... - Głos Kuby drżał, kiedy chłopiec podszedł do bramy i przyłożył do niej dłoń. – Co teraz? – spytał urywanym głosem. – Przecież cię tam nie zostawimy... - Wciągnął drżący oddech. – Może... Może wrócę tam tak jak przyszedłem i... możemy wrócić na Ziemię... - mówił, brzmiąc jakby za wszelką cenę próbował powstrzymać się od płaczu.

- Ludzie na Ziemi nawet cię nie widzą. Jak niby zamierzasz tam żyć? – odpowiedział mu Cassiel, głosem wyzutym z emocji. – Będzie trzeba kogoś przysłać po Jun'a i Saanę, a ja jakoś sobie dam radę. Może masz rację, wrócę na Ziemię...

- Ale ja nie chcę... - Kuba zaczął, ale Cassiel mu przerwał.

- Nie ma znaczenia czego chcesz. Skoro nawet Stwórca jest przeciwko nam, Diabeł wie z jakiego powodu, co niby możemy poradzić? – Prychnął.

- Chciałbym wiedzieć z jakiego powodu – odpowiedział Lucyfer. Nawet w takiej chwili humor wydostał się jakoś z jego ust, choć nie było mu ani trochę do śmiechu.

Jak można się było tego spodziewać, nikt się nie zaśmiał.

Cisza, która zapadła, została brutalnie rozerwana głośnym okrzykiem złości i odgłosem uderzenia pięści o metalowe wrota. Po palcach Kuby stoczyła się krew, ale chłopiec ani trochę się tym nie przejął, tylko oparł się o drzwi i zsunął po nich na ziemię.

Lucyfer i Fynn nic nie powiedzieli, patrząc na niego bezsilnie.

- A wszystko szło tak dobrze... - jęknął chłopiec, pociągając nosem i przyciągając kolana do klatki piersiowej, żeby oprzeć na nich czoło. – Raphael poszedł do Diabła, ty w końcu choć trochę mnie polubiłeś, mieliśmy właśnie wrócić spokojnie do domu, przekazać Evenowi czego się dowiedzieliśmy... wszystko szło tak dobrze i...

Lucyfer poczuł ukłucie żalu, kiedy usłyszał imię Evena. Kuba właśnie stracił jednego przyjaciela, oddzielonego od niego pieczęcią, a niedługo miał się dowiedzieć, że nie spotka już też nigdy drugiego, który właśnie pewnie zbliżał się do jedynego już wyjścia z Piekła, razem z jego kolejnym przyjacielem.

- Przekaż ode mnie Evenowi, że gratuluję. Może się jeszcze spotkamy na Ziemi, kiedy przyjdzie zobaczyć tego swojego dzieciaka – powiedział Cassiel, brzmiąc na zupełnie nieporuszonego wybuchem złości Kuby. – Tylko niech się pospieszy, bo skoro zamknęli to przejście, z drugim też szybko się uwiną. Po co zamykaliby tylko jedno?

Lucyfer był absolutnie wykończony, wyzuty z energii i do tego roztrzęsiony kwestią pieczęci, ale jedno słowo w wypowiedzi Cass'a natychmiast zwróciło jego uwagę.

- Co powiedziałeś? – spytał, otwierając szeroko oczy, czując jak serce zaczyna mu bić coraz szybciej.

- Żeby się pospieszył... - mruknął Cassiel.

- Wcześniej! – Lucyfer poczuł nagle ogromny strach przed tym, że może jednak się przesłyszał.

- Że mu gratuluję? – Cass brzmiał na zmieszanego.

- Mówiłeś o dziecku! Dziecku?! Evena??

- Even ma taką słodką, malutką córeczkę. Tak bardzo chciałem mu powiedzieć, ale teraz... - Kuba mówił przez łzy.

Lucyfer przełknął ślinę.

- Dziecko... - szepnął. – Jesteście pewni?

Kuba pokiwał głową.

- Ma takie same oczy jak on.

Lucyfer poczuł jak przetacza się przez niego potężna fala emocji, chęć działania i panika jednocześnie.

- Nie zdążę... - szepnął do siebie. Mimo to, odwrócił się na pięcie i puścił biegiem przed siebie. Po kilku krokach rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze. Wciąż czuł ich płomienie duszy w swojej świadomości, nie potrafił już jednak określić czy znajdowali się jeszcze w Piekle, czy nie.

Tak czy tak, nie mógł zdążyć.

____________________________________

Co myślicie? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro