Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LIII - Zadanie rodzica


Even siedział po turecku przed lustrem w ogromnej pałacowej komnacie, przyglądając się swoim włosom. Przez wszystkie wydarzenia ostatnich miesięcy, nie miał głowy do martwienia się o swoją fryzurę. Teraz odrost jego naturalnych włosów sięgał już niemal połowy ich długości. Na szczęście udało mu się znaleźć nożyczki w jednej z szuflad bogato zdobionej komody. Nie mógł przecież udać się na swoją śmierć i ratować przyszłości świata wyglądając tak idiotycznie.

Podniósł nożyczki na wysokość głowy i chwycił za pierwszy kosmyk włosów. Wkrótce podłogę wokół niego zaśmieciły niebieskie pasma. Kiedy skończył, spojrzał na siebie.

W słabym świetle padającym z kominka i pochodni przymocowanych do ścian jego znacznie krótsze teraz włosy migotały nieznacznie, nasuwając mu na myśl białe kosmyki Sky'a. Wystarczyło, żeby zmrużył delikatnie oczy, a wyglądał niemal jak anioł – jego naturalny odcień włosów, który odziedziczył po matce był tak bliski bieli jak to tylko możliwe bez nazywania go bielą. Iluzję wzmacniał jeszcze fakt, że chłopak wciąż miał na sobie biały strój Strażnika. Teraz to będzie znacznie bardziej godna śmierć – pomyślał, przyglądając się efektowi swojej pracy z aprobatą.

W tym momencie drzwi komnaty otworzyły się, na co Even podskoczył z przestrachem. Kiedy tylko rozpoznał w intruzie Sky'a, natychmiast zerwał się z podłogi, a jego twarz rozjaśnił wreszcie uśmiech.

- Czemu tak długo? – zapytał z pretensją, podchodząc w pośpiechu do chłopaka. Nie zwracając uwagi na jego poważną minę, przyciągnął go do pocałunku nie czekając na odpowiedź.

Sky nie odepchnął go, ale nie oddał też pocałunku z większym zaangażowaniem. W innych okolicznościach Even odsunąłby się i zapytał go w czym problem, ale tej nocy panowały inne zasady. Nie mógł odejść z tego świata dopóki włosy Sky'a pozostawały białe. To nie wchodziło w rachubę.

- Heaven, nie. – Sky delikatnie, ale stanowczo odsunął go od siebie, kiedy palce Evena zawędrowały w okolice guzików jego białego stroju. – Nie możemy – powiedział.

Even zmarszczył brwi.

- Chciałeś chyba powiedzieć „musimy" – poprawił go. – Sky – wypowiedział jego imię z naciskiem, kiedy chłopak pokręcił przecząco głową. – W każdej innej sytuacji nie prosiłbym nikogo o coś takiego. Rozumiem, że możesz nie być w nastroju w takiej chwili, ale... proszę. – Ujął jego dłonie delikatnie i złożył pocałunek na jego palcach, patrząc mu w oczy błagalnie. – Proszę. Nie chcę umierać nie wiedząc jak to jest być z tobą. To moja ostatnia noc. Proszę – powtórzył. W każdym innym możliwym scenariuszu proszenie kogoś o seks byłoby co najmniej dziwne, a może nawet niemoralne. W każdej sytuacji poza tą. – Skoro mam umrzeć...

- Nie umrzesz – rzucił Sky krótko, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Even już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymał się, kiedy zauważył wyraz twarzy chłopaka. Ten spojrzał mu w oczy z napięciem i przyłożył palec do ust w geście „nie odzywaj się". Even zmarszczył brwi, ale posłuchał. Potem Sky podszedł do drzwi komnaty, zamknął je i odwrócił się znów do niego. – Uciekniemy – oznajmił ściszonym głosem. Even poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku.

- To nie jest śmieszne – mruknął i odwrócił wzrok. Nie zamierzał nawet na sekundę dopuszczać do siebie myśli o ucieczce.

- Nie żartuję. – Sky podszedł do niego i dotknął jego policzka. Even przygryzł wargę, przymknął oczy, po czym spojrzał w końcu na niego. Wstrzymał oddech, kiedy zobaczył łzy w oczach chłopaka. – Nie pozwolę ci umrzeć w tak głupim celu. Ani w żadnym innym zresztą.

Even przełknął gulę rosnącą mu w gardle i pokręcił głową.

- To nawet nie ma znaczenia czy to głupi cel czy nie – powiedział. – I tak nie mogę stąd uciec. Nie ma jak ani dokąd. – Rozłożył ręce. – Twój ojciec może wyczuć moją obecność i tutaj i na Ziemi, a potem posłać po mnie nawet całą armię.

- Piekło i Ziemia to nie cały świat. – Spojrzenie Sky'a wciąż nie zmieniło się ze zdeterminowanego. – Zapominasz o jego największej części.

- Nie mogę uciec do Nieba. – Evenowi aż zbierało się na śmiech. – Przecież granice Piekła i Nieba są podobno nieprzekraczalne. Czy sam mi tego przypadkiem nie mówiłeś?

- Tylko w teorii. – Sky chwycił go za ręce i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. – W praktyce przekroczenie granicy przez jednego człowieka to tak nieistotna sprawa, że nikt nawet nie zauważy. W każdym razie, dopóki wejdziemy tylnym wejściem. – Even tylko pokręcił głową. Nie obchodziły go żadne tylne wejścia. Już się pogodził z tym, co musi zrobić i nie chciał budzić w sobie złudnej nadziei. – Even, mówię poważnie – naciskał dalej Sky. – Jeśli uda nam się dostać do Nieba, nikt stąd już nas tam nie znajdzie. Tylko ludzie są jako tako w stanie wkraść się na górę, Upadli nie. Fizycznie nie są w stanie przekroczyć granicy.

- Zaraz... nam? – To jedyne na co Even zwrócił uwagę. Sekundę później otworzył szeroko oczy. – Uciekłbyś ze mną? Ale przecież ty nie moż... - Spojrzał na jego białe włosy. – Możesz! – wykrzyknął trochę zbyt głośno. Sky natychmiast go uciszył syknięciem, po czym odwrócił się, rzucając spojrzenie na zamknięte drzwi komnaty.

- Możemy uciec razem – potwierdził. – Nie jestem Upadłym.

Kąciki ust Evena drgnęły w uśmiechu, jednak nadzieja szybko w nim zgasła.

- Ale to i tak niemożliwe. – Pokręcił głową z rezygnacją. – Jesteśmy w pałacu. W samym centrum Piekła. Nie uda nam się stąd wydostać tak, żeby nikt nie zauważył.

Sky zmarszczył lekko brwi, jakby przez chwilę nie rozumiał o co mu chodzi.

- Jestem synem Diabła – przypomniał. – Myślisz, że ktoś mógłby mnie powstrzymać?

Even przypomniał sobie jak na treningach wszyscy bali się uderzyć Sky'a nawet w ramach ćwiczeń. Według legend posiadał połowę siły swojego ojca, którego moc z kolei była najbliższa tej boskiej. Pewnie mógł wygrać w pojedynku z każdym, nawet najlepiej wyszkolonym wojownikiem już jako dziecko. Pozostawał jednak jeden problem.

- Jesteś synem Diabła – tu się Even z nim zgodził. – Ale to Diabeł chce mojej śmierci – wskazał na oczywistość.

- Dlatego musimy uciekać teraz, zanim się zorientuje. To nie jest niemożliwe, Heaven. Nie dam ci zginąć. Ojciec przecież mnie nie zabije, jeśli przyjdzie mu ze mną walczyć. Nie własnymi rękoma. Myślę, że nawet jeśli nie jestem dla niego najważniejszy i tak kocha mnie na tyle.

Even poczuł, że się pogubił.

- Jak to nie najważniejszy? To twój ojciec, Sky. Kocha cię. Myślisz, że dla kogo robi to, co robi? Woli, żebym to ja umarł niż wszyscy, w tym ty. Założę się, że najbardziej zależy mu właśnie na tobie i twojej siostrze. – To wydawało się mu oczywiste. – I rozumiem go. Życie jednego za wszystkich? W tym własnych dzieci? To taki prosty wybór. A ja... Ja... - Nadzieja znów go opuściła, tym razem zamiast smutku pozostawiając po sobie dziwny spokój. – Ja nie chcę przeszkodzić mu w ratowaniu świata. I ciebie – powiedział, puszczając ręce chłopaka i odsuwając się o krok.

Jego słowa nie zrobiły jednak na Sky'u wrażenia. Uśmiechnął się tylko pod nosem.

- On nie próbuje ratować świata. – Pokręcił głową. – Ani mnie. Ani mojej siostry. Nie jest typem osoby, która ratowałaby czyjeś życie wbrew jego woli. Ewie pozwolił odejść. Nawet jeśli później tego żałował, wiem, że gdyby historia się powtórzyła, zrobiłby znów to samo. Zawsze szanował decyzje i wolną wolę innych. Powiedziałem mu, że wolę skończony czas z tobą niż wieczność bez ciebie i nie zmienił zdania. Nie dlatego, że tak bardzo mnie kocha, bo wtedy pozwoliłby mi podjąć decyzję. I nie dlatego, żeby ratować nieśmiertelność wszystkich innych. Nikt nie jest aż takim altruistą. Jest tylko jeden powód dla którego może to robić.

- Jaki? – Even nie rozumiał.

- Miłość – powiedział prosto Sky. – Jest tylko jedna silniejsza od tej, którą czuje się do własnych dzieci.

- Nie ma takiej. – Even pokręcił głową, nie rozumiejąc dlaczego w takiej chwili Sky'owi zebrało się na filozoficzne rozmyślania.

- Jest – nie zgodził się Sky. – Ale tylko jedna na świecie.

Even nic z tego nie rozumiał, ale zaczynał się już poddawać.

- Więc mówisz, że Lucyfer nie jest taki święty i chce mnie poświęcić tylko dlatego, żeby ratować kogoś na kim zależy mu bardziej niż na czymkolwiek innym? A skąd to możesz wiedzieć?

Sky uśmiechnął się do niego, co zupełnie nie pasowało do obecnej sytuacji.

- Bo rodzice często dają swoim dzieciom imiona osób, które kochają – powiedział. Potem wyciągnął do niego dłoń. – Chodź ze mną. Skoro mój ojciec może stawiać jedną osobę ponad wszystkim innym, mi też wolno.

Even wahał się tylko moment, po czym ujął dłoń chłopaka. Skoro w tym wszystkim i tak od zawsze chodziło tylko o miłość, wybrać ukochaną osobę mimo konsekwencji nie mogło być grzechem.

- Miło w końcu poznać twoje imię – powiedział z uśmiechem.

***

Heaven w końcu zgodził się na jego plan. Sky poczuł się jakby z jego ramion zdjęto nagle jakiś ogromny ciężar. Nie dlatego, że miał pewność, że wszystko pójdzie po jego myśli, ale dlatego, że nareszcie istniała jakaś szansa.

Przyłożył palec do ust, pokazując chłopakowi, żeby zachowywał się najciszej jak to możliwe i podszedł ostrożnie do drzwi. Pewnie gdyby jego uwaga nie była rozproszona tysiącem myśli wirujących w tamtym momencie w jego głowie, nie nacisnąłby klamki. Skupiony jednak głównie na próbie obliczenia najlepszej trasy ucieczki z Pałacu, nie zwracał uwagi na swoje anielskie instynkty ostrzegające go przed niebezpieczeństwem. Może była to kwestia tego, że nigdy wcześniej nie przyszło mu rozpoznawać tej właśnie obecności jako stanowiącej jakiekolwiek zagrożenie. Nacisnął więc klamkę.

- Sky.

Kiedy tylko zderzył się z osobą stojącą za drzwiami, chciał natychmiast cofnąć się, uciekać. Jego ciało zamarło jednak w bezruchu. Opuściła go wszelka nadzieja. Zza pleców usłyszał gwałtowny wdech Heavena, wciągnięty do płuc z zaskoczeniem.

- Tato... - Sky cofnął się wreszcie o krok, uświadamiając sobie, że Lucyfer niekoniecznie słyszał całą ich rozmowę. Być może wciąż istniał jeszcze strzępek nadziei. – Co... Co tu robisz? Powiedziałeś, że mogę się pożegnać z Heavenem. Nie sądzisz, że przydałaby się nam odrobina prywatności? – Jego słowa brzmiały rozsądnie, zdradzał go jednak podwyższony i lekko drżący ton głosu.

Ojciec spojrzał na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Potem westchnął i... włożył mu coś ciężkiego w ręce. Sky, zmieszany, przyjrzał się okładce książki. Nie widniał na niej żaden tytuł.

- Nie rozumiem... - mruknął pod nosem.

- Zaczynam się zastanawiać czy aby nie pomyliliśmy się co do twojego chłopaka – powiedział Lucyfer. Sky spojrzał na niego z zaskoczeniem, zupełnie nic już nie rozumiejąc. Chwilę później usłyszał kroki Heavena i poczuł jego dłoń na ramieniu.

- O co chodzi? – spytał cicho chłopak.

- Nic takiego, po prostu nie rozumiem jak to możliwe, że zastałem was wciąż w ubraniach i nie w łóżku. Może jednak nie kochasz mojego syna tak bardzo. Może jednak naprawdę chodziło ci o tron? - Lucyfer zmarszczył brwi w zamyśleniu. - I tak swoją drogą, kiedy zmieniłeś fryzurę?

Sky poczuł jak opada mu szczęka. Lucyfer zaśmiał się.

- To tylko żart!

- To nie czas na żarty! – chłopak poczuł jak lęk ustępuje w nim miejsca złości. W tej chwili po raz pierwszy w życiu nabrał ochoty zabić własnego ojca.

- Spokojnie, spokojnie. – Lucyfer podszedł do niego i spróbował dotknąć jego ramienia, ale Sky odepchnął go bez zastanowienia.

- Wynoś się stąd! – warknął, nie chcąc nawet na niego patrzeć.

- Sky... - Heaven próbował coś do niego powiedzieć łagodnym głosem, ale nie miał zamiaru go słuchać.

- Ok. – Lucyfer cofnął się i uniósł ręce, jakby pokazując, że już go nie dotknie. Odchrząknął. – Źle zacząłem – powiedział. – Więc... pozwólcie mi jeszcze raz. – Sky ani trochę mu nie ufał i nawet nie zareagował na jego słowa. Heaven skinął jednak głową. Lucyfer spojrzał synu w oczy. – Miałeś rację. – W komnacie na dłuższą chwilę zapadła cisza. – Nigdy nie przestałem tęsknić. I nie chcę, żeby umarł. Nawet za milion lat. – Sky tylko przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Rozumiał go, ale to nie miało znaczenia. I tak nie mógł mu wybaczyć. – Ale... Potem pomyślałem... jak to byłoby być na twoim miejscu. Jeśli naprawdę kochasz Evena tak bardzo, jak twierdzisz... Przecież zadaniem rodzica jest chronić dzieci przed niepotrzebnym bólem, którego samemu się zaznało. I pomyślałem... że nie mogę ci tego zrobić. Mimo wszystko. – Sky zamarł na te słowa, po czym spojrzał na ojca w szoku. – Nie mogę. – Lucyfer powtórzył, spuszczając głowę. – Są granice, których się nie przekracza. Mimo wszystko. – Mówił teraz cicho, niemal szeptem. Wydawał się w tej chwili o wiele lat młodszy. – Nie wybaczono mi złamania jednej zasady, jak można by wybaczyć mi morderstwo? – Wciągnął drżący oddech. – Even będzie żył. Tak długo jak to tylko możliwe. Ale... mam jeden warunek. – Chłopcy skinęli głowami, wciąż w szoku. – Nie będzie żadnej zmiany planów.

- Huh? – Sky nie zrozumiał.

- Innymi słowy – powiedział Lucyfer – wynosicie się do Nieba.

Sky i Heaven wymienili zmieszane spojrzenia.

- Dlaczego? – spytał Sky.

- Bo Niebo upadnie ostatnie – wyjaśnił Lucyfer. – Będziecie żyć znacznie dłużej ode mnie. Z tą świadomością będzie mi się lepiej umierało, kiedy Demony w końcu po nas przyjdą.

Sky'owi zaschło w gardle, kiedy dotarła do niego treść tych słów. Jego ojciec umrze. Wszyscy w Piekle zginą znacznie wcześniej niż on.

- A co z Eevi? – spytał cicho.

Lucyfer uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły.

- Tak się składa, że wszystko ułożyło się idealnie – powiedział. – Nie ma jej tutaj, ani na Ziemi. Jest teraz w Niebie.

- Co-- przecież... To niemożliwe... Skąd wiesz? Od kiedy o tym wiesz? – Sky otworzył szeroko oczy.

- Od... jakiejś godziny. – Lucyfer wzruszył ramionami.

- Ale jak to? – Zdziwił się Heaven. – Kuba i Cassiel wrócili?

- Nie, wciąż nic jeszcze od nich nie słyszeliśmy. – Lucyfer pokręcił głową. – Wiem, bo znalazłem to. – Wskazał palcem książkę trzymaną wciąż przez Sky'a.

- A co to jest? – spytał chłopak.

- Pamiętnik twojej siostry.

______________________________________

I co myślicie? :] 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro