IX - Mury Piekła
Tłum po niedługim czasie rozproszył się na tyle, że Even i Sky byli w stanie dość swobodnie spacerować, zamiast przeciskać się między ludźmi.
- Muzyka mi się podoba – rzucił Even.
- Tak, to na pewno mamy lepsze niż w Niebie – zgodził się Sky.
- Hahah.
- Co? Powiedziałem coś śmiesznego? – zdziwił się białowłosy.
- Jest taki żart... że „wolę iść do Piekła, bo mają tam lepszą muzykę" – wyjaśnił Even, rozbawiony zagubioną miną drugiego chłopaka.
- Aha – Sky najwyraźniej nie zrozumiał.
Chwilę szli w ciszy, rozglądając się dookoła, chłonąc Festiwal. Wszyscy zdawali dobrze się bawić, niektórzy już dość spici.
- Czego chciałbyś się napić? – spytał w pewnym momencie Sky, odrobinę niepewnym głosem.
- Hm... Szampana? – zastanowił się Even – Ale przecież nie mam żadnych pieniędzy... - uświadomił sobie.
- Wiem, że nie masz. Postawię ci. Oddasz jak zaczniesz jakąś pracę – powiedział białowłosy – Ale... szampan? Poważnie? Wyrafinowany gust, jak na takiego niewychowanego dzieciaka – stwierdził.
- Haa? Dzieciaka? Niewychowany? Ile ty masz lat, co? – lekko oburzył się Even. Zdawał sobie sprawę, że Sky jest prawdopodobnie znacznie starszy od niego, ale jakoś tego nie czuł. Poza tym, rozmawianie z chłopakiem na zasadzie przekomarzania się jakoś już weszło mu w krew.
- Dziewiętnaście – padła odpowiedź.
- Eh? – zdziwił się Even, zanim przypomniał sobie słowa Fynna z poprzedniego dnia. Niektórzy podawali swój wiek z momentu śmierci, nie to, ile czasu spędzili łącznie na Ziemi i w Piekle. Mimo to, postanowił wykorzystać nieprecyzyjną odpowiedź Sky'a – Ja prawie dwadzieścia, więc jestem starszy. Nie powinieneś zwracać się do mnie z większym szacunkiem?
Białowłosy tylko prychnął i przewrócił oczami.
- O, tu sprzedają wina. Może będzie też szampan – zmienił temat. Even odpuścił i stanął z chłopakiem w kolejce po alkohol. Ludzi nie było na szczęście aż tak dużo, bo większość najwyraźniej wolała piwo lub wódkę.
Kiedy nadeszła ich kolej, Sky zamówił dwie lampki białego szampana. Z jakiegoś powodu, zauważył Even, po angielsku. Chciał zapytać o tą nagła zmianę języka, ale smak alkoholu za bardzo go rozproszył.
- Cholernie dobry! – wykrzyknął ze zdumieniem.
- Całkiem dobry – Sky tylko wzruszył ramionami, biorąc niewielki łyk.
- W ogóle... - co innego teraz zwróciło uwagę Evena – Wydaje mi się czy wszyscy wyglądają tu naprawdę młodo? – spytał.
- Niezależnie od tego w jakim wieku umierasz, po śmierci wracasz do równej pełnoletniości, czyli tutaj dwudziestu lat. Chyba, że ktoś zginął wcześniej, jak na przykład Fynn. Taki ktoś zachowuje swój wiek.
- A co z dziećmi? – zainteresował się Even.
- Dzieci do trzynastego roku życia w ogóle tu nie trafiają – wyjaśnił Sky.
- Idą do Nieba?
- Nie. Z powrotem na Ziemię.
- Eh? W sensie... jak reinkarnacja? – Even zamrugał powoli, musząc znów poukładać sobie rzeczywistość od nowa w głowie – To coraz bardziej odbiega od Biblii...
- Mówiłem ci – przypomniał Sky.
- Mhm... A... - rozmowa o młodym wyglądzie ludzi skierowała znów myśli Even na Lucyfera – Kim były te dwie kobiety, które stały z Lucyferem na balkonie? – spytał.
Sky wziął kolejny łyk szampana, po czym westchnął.
- Będę ci musiał wszystko dzisiaj tłumaczyć, co? Ta ruda to pewnie jego nowa kochanka, a ta młoda to jego córka.
- Eh? On ma dziecko?! – Even aż przystanął w miejscu. To mu nie przyszło do głowy.
- Mhm. Co w tym dziwnego? – Sky uniósł brwi – Musi przecież mieć następcę. I wyszło mu całkiem nieźle. Wszyscy kochają Eevi. Jest idealną następczynią tronu.
- No ale przecież... - Even zmarszczył brwi, nie rozumiejąc – Lucyfer nigdy nie umrze, więc po co mu następca?
- Kiedyś może mieć po prostu dość rządzenia – Sky wzruszył ramionami – Albo i umrzeć. Mówiłem ci już, że to możliwe. Nieśmiertelność jest męcząca. Rządzenie pewnie jeszcze bardziej.
Even pokiwał głową, przyznając chłopakowi rację. Kiedyś rzeczywiście Lucyfer mógł po prostu znudzić się swoją robotą. Myśląc o następcy, udowodnił, że jest odpowiedzialnym władcą.
- Chcesz jeszcze szampana? – Sky przerwał rozmyślania chłopaka, wskazując na jego pustą szklankę.
- Pewnie. Dzięki – uśmiechnął się Even. O dziwo, zaczynał czuć się całkiem dobrze w towarzystwie białowłosego. Może nawet mogło udać im się z czasem zaprzyjaźnić. Być może i wymagałoby to naprawdę sporo tego czasu, ale to była akurat rzecz, której nikomu tu nie brakowało. Nieśmiertelność miała swoje plusy.
***
W cholerę i jeszcze więcej. Różnego rodzaju bibelotów, rzeczy przydatnych, nieprzydatnych, ładnych i takich, których zastosowania Even za chiny nie mógł się domyśleć, było naprawdę bardzo dużo. Rozłożone na stołach, stolikach, ławach, bruku. Teraz już chłopak mniej się dziwił, że Kuba chciał tu gdzieś znaleźć części do laptopa. Na oko, na ogromnym markecie sprzedawano chyba wszystko.
- Wszystko – przytaknął Sky – Niektórzy sprzedają nawet siebie, jeśli jesteś zainteresowany – dodał białowłosy, machnięciem ręki wskazując opierającego się o jeden ze straganów młodego chłopaka w skąpym stroju – Ale nie masz na razie pieniędzy, a na to ci nie pożyczę.
- Eh? Naprawdę myślisz, że bym chciał? – Even poczuł się delikatnie urażony – Seks za pieniądze to nie moja działka – mruknął, podnosząc z jednego ze stolików jakiś kamień szlachetny, oszlifowany i zawieszony na łańcuszku, przyglądając mu się uważnie, udając, że nie widzi powątpiewającej miny Sky'a.
- Ładne – białowłosy chłopak też dotknął kamienia, chyba odpuszczając temat – To chyba malachit z obsydianem...
- Wow, znasz się na tym – zdziwił się Even.
- Mhm, lubię kamienie... - powiedział cicho Sky, więcej uwagi teraz poświęcając wisiorkowi niż rozmowie – Pasowałby do tego stroju... - zamyślił się, przykładając naszyjnik do szyi Evena na próbę – Ale i tak rzadko w nim chodzę... - przygryzł wargę, przekrzywiając głowę lekko na bok – Ale z drugiej strony jest tani, a naprawdę dobrze wykonany... - mruczał pod nosem. Even tylko obserwował go, zaskoczony. Nie spodziewałby się, że Sky aż tak pasjonuje się kamieniami szlachetnymi czy ogólnie biżuterią, biorąc pod uwagę jego codzienny strój – I'll take this necklace – zdecydował się w końcu chłopak. Even zmarszczył brwi, zauważając znów chwilowe przerzucenie się na angielski.
- Piętnaście kłów – właścicielka straganu podała, jak Even przypuszczał, cenę – Zapakować czy chłopak od razu założy? – uśmiechnęła się, wskazując podbródkiem Evena.
- To nie dla niego – burknął Sky, podając dziewczynie pieniądze i odbierając od niej wisiorek – I nie jest moim chłopakiem – dodał, po czym odwrócił się na pięcie i chwycił Evena za nadgarstek, odciągając go od straganu.
- Jestem prawie pewny, że w żaden sposób nie obchodzi jej czy ze sobą chodzimy czy nie – Even zaśmiał się, obserwując zachowanie białowłosego.
- Mnie obchodzi – żachnął się chłopak – Masz – odezwał się zaraz potem, podając Evenowi naszyjnik.
- Przecież to nie dla mnie – przypomniał chłopak.
- Ale będzie ci teraz pasował do ubrań. Oddasz ciuchy, oddasz wisiorek – wzruszył ramionami Sky.
- Ok... - Even spojrzał na chłopaka odrobinę zmieszany, odrobinę rozbawiony, po czym przyjął tymczasowy prezent. Chwilę mocował się z zapięciem, ale nigdy nie był dobry w takich precyzyjnych zadaniach, szczególnie kiedy nie widział, co robi – Zapniesz? – mruknął, odwracając się plecami do Sky'a.
- Zachowujemy się jak na jakiejś randce... - mruknął niezadowolony chłopak, spełniając prośbę Evena.
- Hahah. Nie martw się, nie odbieram żadnych mylących sygnałów. O ile przypilnujesz, żebym nie upił się do utraty przytomności, nie musisz się martwić, że zacznę cię podrywać czy coś.
- Aha. To może zastosujemy środki ostrożności i będziesz już pił tylko sok, co?
Even nie był pewny czy Sky świadomie próbował być zabawny czy nie, ale i tak go to rozbawiło.
- Jestem jeszcze całkowicie trzeźwy – zaśmiał się, odwracając twarzą do chłopaka, który uporał się już z zapięciem wisiorka.
- Nie-e. Zero alkoholu dla ciebie, skoro grozisz mi czymś takim – Sky pokręcił głową z teatralnym oburzeniem.
- Tak z ciekawości... - Even nie był pewien czy powinien pytać – Ogólnie lubisz facetów czy nie?
Na to pytanie Sky zmarszczył zabawnie nos i odwrócił wzrok. Jego wcześniejsza irytacja powróciła, a chwilowy lepszy nastrój gdzieś się ulotnił.
- Nie twoja sprawa – mruknął.
- N-No tak, przepraszam – Even przygryzł wargę, nagle zażenowany – Byłem tylko ciekawy – wzruszył ramionami.
Na to Sky obrzucił go badawczym spojrzeniem.
- Tylko ciekawy? Na pewno nie próbujesz się ze mną przespać? – spytał. Jego ton był poważny.
- Naprawdę – Even pokiwał głową. Szczerze. Bo przecież i tak nie miał szans u kogoś takiego jak białowłosy. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że do czegoś takiego mogłoby między nimi dojść. Sky pewnie musiałby uwieść prawdziwego anioła albo na przykład Lucyfera, bo raczej żaden zwykły śmiertelnik nie dorównywał mu urodą.
- W sumie... płeć jest mi chyba obojętna – wyznał w końcu chłopak, odrobinę chyba zawstydzony.
- O... - Even przełknął ślinę, za wszelką cenę próbując zatrzymać swoje myśli zanim dotrą w zakazane rejony – Ok.
- Ok? – Sky uniósł jedną brew.
Even westchnął z frustracją.
- A co niby mam ci powiedzieć? Śliczny jesteś, ale nie jestem idiotą. Będę się trzymał z daleka, tak jak mi kazałeś – powiedział.
Sky mierzył go chwilę uważnym spojrzeniem.
- To dobrze – powiedział w końcu, posyłając Evenowi lekki uśmiech – Teraz mogę kupić ci tego szampana.
***
Wzrok Eevi przesunął się po zgromadzonym tłumie, ale żadne informacje nie dotarły do jej świadomości. Wszyscy, absolutnie wszyscy wydawali się podekscytowani Festiwalem, tylko nie ona. Co roku ta sama impreza, czy raczej jedno wielkie nieporozumienie. Z czego było się tu cieszyć?
Lucyfer ogłosił minutę ciszy i wszyscy spełnili posłusznie polecenie, ale tylko nieliczni wiedzieli czym dokładnie było te kilkadziesiąt sekund w roku, podczas których Diabeł zamykał oczy i spuszczał głowę. Dla ludzi zgromadzonych u dołu, musiało to wyglądać na skupione milczenie. Z miejsca, w którym stała, Eevi już od dziecka była w stanie zauważyć delikatny ruch warg ojca. Wiedziała czym była ta minuta ciszy. Od zawsze wiedziała, ale od niedawna naprawdę rozumiała.
Tego roku obserwowała twarz Lucyfera, ale jej myśli znajdowały się zupełnie gdzie indziej. Rozumiała, że dzielą teraz z tatą podobne emocje, choć jej ojciec nie miał o tym pojęcia.
Festiwal był jednak idealną okazją. Sposobnością, żeby wymknąć się niepostrzeżenie, pośród całego tego chaosu i hałasu. Zostawić za sobą Pałac, służących, nudę i samotność i zakosztować trochę prawdziwych, może odrobinę niebezpiecznych emocji.
Kiedy sztuczne ognie wystrzeliły w niebo i muzyka rozdarła ciszę, zniecierpliwienie nie pozwoliło dziewczynie stać dalej na balkonie i obserwować podekscytowany tłum z góry. W końcu jej też należało się trochę radości w życiu.
- Idę na dół! – poinformowała ojca, unoszącego się dzięki swoim wspaniałym skrzydłom ponad zgromadzeniem.
- Idź, idź! – Lucyfer uśmiechnął się szeroko – Baw się dobrze!
I już jej nie było.
Odwróciła się na pięcie, pchnęła ciężkie balkonowe drzwi, po czym niemal biegiem spłynęła po kilku klatkach schodowych, minutę później wydostając się tylnymi drzwiami na zewnątrz Pałacu. Zamiast jednak skierować się w stronę kiermaszu i koncertów, Eevi przemknęła cicho i niepostrzeżenie na obrzeża miasta, które tego dnia wydawały się niemal wymarłe. I dobrze. Nie musiała się martwić, że ktoś będzie czegoś od niej chciał. Wiedziała, że ma swoje obowiązki jako córka Lucyfera, ale tego dnia naprawdę nie miała ochoty na jakiekolwiek kontakty z poddanymi.
Opuszczenie Piekła niepostrzeżenie nie było prostym zadaniem. Eevi jednak od dziecka lubiła się wymykać i szukać rozrywki poza murami miasta. Ruiny Hadesu od zawsze fascynowały ją swoją mroczną, niemal magiczną aurą. Teraz jednak wcale nie kierowała się do starożytnego miasta, nie. Jej mały wypad był znacznie bardziej ryzykowny.
Kiedy dotarła do muru zewnętrznego otaczającego Piekło na moment zatrzymała się, żeby ocenić dokładnie odległość, pochyliła się żeby zawiązać poluzowaną sznurówkę, po czym z rozpędem kilku metrów wpadła na ścianę, odbiła się stopą od chropowatej powierzchni, zaraz potem chwytając ręką górnej krawędzi. Wtedy już wystarczyło tylko podciągnąć się i zeskoczyć po drugiej stronie.
- Uh – jęknęła, gdy uderzył ją lekki ból po gwałtownym spotkaniu z ziemią. No tak. Eleganckie buty, które założyła z okazji Festiwalu nie nadawały się najlepiej do wspinaczek po murach Piekła. Dziewczyna jednak szybko pozbierała się z ziemi i, po sprawdzeniu czy aby na pewno nikt jej nie widział, ruszyła przed siebie.
Dopiero w połowie drogi uświadomiła sobie pewną istotną rzecz. Silny przypływ adrenaliny przyspieszył nagle bicie jej serca, kiedy poklepała badawczo kieszenie. Zapomniała o swojej broni. Natychmiast rozejrzała się wokół, nagle świadoma każdego swojego oddechu, czując delikatne mrowienie na karku, zupełnie jakby ktoś ją obserwował. Była przecież jednak w połowie drogi. To czy zawróciłaby teraz czy nie niewiele by zmieniło. Poza tym, minęło już tyle tygodni od ostatniego razu. Nie mogła tak po prostu wrócić do domu i udawać, że cieszy ją Festiwal, zamiast więc zawrócić, przyspieszyła tylko kroku.
Dziwne – pomyślała – jak bardzo moje spojrzenie na otaczający mnie świat może zmienić fakt, że nie mam przy sobie ostrza. Nagle ciemność wydała się ciemniejsza, cisza bardziej niepokojąca i wypełniona drobnymi odgłosami, na które wcześniej nie zwróciłaby uwagi. Nawet odgłos jej własnych kroków wydawał się podejrzany.
Ale była już blisko. Może i miejsce, do którego zmierzała nie było najbezpieczniejszym z możliwych, z pewnością jednak groźba zostania przyłapanym na łamaniu prawa była mniej przerażająca niż to, co czyhało na nią w ciemności. Blisko, była już blisko – powtarzała sobie w myślach niczym mantrę – Blisko. Jeszcze tylko-
Krzyknęła, kiedy ciemność zasnuła jej pole widzenia, a niespodziewana siła wycisnęła powietrze z płuc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro