II - Dziesięć tysięcy stopni
Pierwszym, na co Even zwrócił uwagę zaraz po przebudzeniu, był wyraźnie wyczuwalny w powietrzu zapach siarki.
- Uh - jęknął, gdy minimalny ruch przyprawił go o silny ból w okolicach żeber i barku. Obawiając się kolejnej fali cierpienia, postanowił najpierw otworzyć oczy i zorientować się choć odrobinę w sytuacji, zanim znów spróbuje się poruszyć. Wiedział tyle, że z pewnością nie leżał w łóżku. Było mu zbyt twardo i niewygodnie. Uchylił powieki.
Miał rację. A może i nie? Po otworzeniu oczu nie zobaczył właściwie nic. Poczuł się jakby wcale nie uniósł powiek, a tylko kolor obrazu zmienił się z kompletnej czerni na całkowitą biel. Zamrugał kilkakrotnie, próbując rozproszyć dziwną iluzję, ale na niewiele się to zdało. Dopiero po jakimś czasie zdał sobie sprawę, że to nie z jego wzrokiem jest coś nie tak. Po prostu wszystko wokół niego było idealnie białe - sufit, ściany i podłoga, na której leżał. Właśnie, leżał na podłodze. Po paru minutach bezczynności i prób przypomnienia sobie jakim cudem mógł się znaleźć w takim miejscu, w końcu zdecydował się spróbować pozbierać z ziemi. Nie było łatwo, bo niemal każdy centymetr jego ciała zdawał się pulsować bólem.
- Cholera! - zaklął głośno, gdy w końcu udało mu się podnieść do siadu. Stawiałby na połamane żebra.
Zupełnie zdezorientowany, nie potrafiąc się skupić właściwie na niczym poza bólem, zmusił się do wstania na nogi. Nie mógł przecież siedzieć tak bezczynnie i czekać na ratunek. Miał zamiar sam go sobie poszukać.
Zrobił jeden krok naprzód. Ból, który powstrzymał go przed zrobieniem kolejnego, właściwie uratował mu życie. Dopiero stając na krawędzi, Even zauważył gdzie tak naprawdę się znajduje. „Podłoga", na której chwilę temu leżał, była właściwie tylko jej skrawkiem, a dokładniej niewielkim wypłaszczeniem przed kolejnym ciągiem stromych schodów. Chłopak uniósł wzrok, spoglądając za siebie i poczuł jak włoski na przedramionach stają mu dęba. Jakim cudem zdołał nie zabić się spadając z takiej wysokości?
Choć może to tylko ta zupełnie biała przestrzeń zaburzała jego percepcję, kondygnacje za nim zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Jeśli rzeczywiście sturlał się z tych wszystkich schodów, połamane żebra były jak zadrapania na kolanach po wjechaniu w ciężarówkę. Na autostradzie. Do tego rowerem.
Ale sturlać się chyba musiał. Z jakiego innego powodu miałby czuć się, jakby przywalił o kant stołu każdym centymetrem ciała? I dlaczego leżałby nieprzytomny w połowie tych schodów? Właściwie, chyba go to nie obchodziło. Miał gdzieś to, jak się znalazł w tym dziwnym miejscu i dlaczego. Bolało go jak cholera – wszystko – i chciał po prostu coś z tym zrobić. Zacisnął więc zęby i ostrożnie zaczął wchodzić w górę, stawiając kroki uważnie. Mniej więcej po trzech uznał, że ma już dość. Gdzieś tu musiała być chyba winda. Jeśli nie, to zabicie się tu i teraz skacząc ze schodów było chyba lepszą opcją niż wspinanie się na jakieś dziesięć tysięcy stopni w stanie, w którym prawdopodobnie powinno się leżeć w szpitalu.
Rozejrzał się. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, na ścianie, która stykała się z wypłaszczeniem pomiędzy kondygnacjami, dostrzegł zagadkowe rysy. Które, jak się okazało, wcale nie były rysami, tylko konturami białych drzwi, zaskakująco podobnych do drzwi od zwyczajnej windy, nie licząc faktu, że były tak samo pozbawione koloru, jak wszystko wokół, w efekcie niemal doskonale zlewając się ze ścianą. Z niedowierzaniem i sporą dawką wahania, podszedł do windy i rozejrzał się za przyciskami. Chwilę później odnalazł niewielki guzik i wcisnął go, nie oczekując właściwie niczego. Był cholera wie gdzie, czując się jakby ktoś przejechał po nim traktorem, mając wrażenie, że zaraz zwariuje od tej wszechogarniającej bieli i winda miałaby najzwyczajniej w świecie zadziałać?
Najwyraźniej.
Even nie miał zamiaru narzekać i po prostu wszedł do środka, gdy drzwi się rozsunęły. Odszukał panel z przyciskami, po czym, ignorując fakt, że prawdopodobnie żaden istniejący budynek nie posiadał tysiąca trzystu pięter, wybrał parter. To była najsensowniejsza opcja, skoro nie wiedział gdzie się znajdował.
Winda jednak ani drgnęła, a przycisk „0" zgasł zaraz po tym, jak dotyk chłopaka go zapalił.
Ok, starał się nie panikować i nie tracić zdrowego rozsądku, zimnej krwi czy co tam jeszcze gubi się w takich sytuacjach, ale nie był w stanie doszukać się ani grama sensu w obecnej sytuacji.
Skoro panika na nic jednak by się zdała, zamknął oczy, wziął głęboki oddech - na tyle głęboki oczywiście, na ile pozwoliły mu jego obolałe żebra - usiłując się uspokoić i zastanowić. Jeśli parter odpadał, co było drugim najbardziej logicznym wyborem?
Z lekkim wahaniem, wcisnął przycisk najwyższego piętra. Skoro spadł z góry, to znaczy, że tam właśnie powinien wrócić, prawda? Ku jego rozczarowaniu, przycisk zgasł chwilę po jego naciśnięciu.
- To jakiś żart?! - Wściekł się. Potem znów głęboki wdech. Spokojnie. To pewnie tylko głupi sen. Przecież zwykle, gdy nie pamiętało się jak znalazło się w jakimś miejscu, wszystko okazywało się tylko wytworem śpiącego mózgu. Jeszcze jedna próba. Jeśli ta winda w ogóle działała, to może mogła go zabrać choćby na sam dół. Było mu już właściwie obojętne dokąd się stąd wyniesie. Przytłaczająca biel i widok ciągnących się w nieskończoność stopni były jak scena z koszmaru. Wolał już znaleźć się gdziekolwiek indziej.
Wcisnął przycisk „-66". Brakowało tylko jednej szóstki, żeby wybuchnął śmiechem na absurdalność sytuacji. Coraz bardziej zaczynał wierzyć, że to wszystko mu się śni.
Chwilę później podskoczył zaskoczony, gdy winda ruszyła, wydając z siebie mało przyjemny zgrzyt. Sześćdziesiąt sześć pięter plus czterysta trzydzieste, z którego wyruszył... to mogło zająć chwilę. Czując, że już nie da rady ustać na nogach, oparł się plecami o ścianę windy i zsunął na podłogę, przymykając oczy.
To prawdopodobnie tylko sen - powtarzał w myślach, wsłuchując się w odgłos zgrzytu metalu o metal, gdy wina przesuwała się w dół, zabierając go cholera wie dokąd. Myśl o zjeżdżaniu coraz niżej i niżej w nieznane nie była najprzyjemniejsza. Skoro jednak nic nie mógł poradzić na sytuację, w której się znalazł, a przecież i tak to wszystko było tylko wymysłem jego bujnej wyobraźni, która od dziecka fundowała mu najwymyślniejsze koszmary, nie miał zamiaru się przejmować. Ani faktem, że nie miał pojęcia, co się dzieje, ani tym, że jego ostatnie wspomnienie aż za dobrze wryło mu się w pamięć.
Zbliżający się w jego stronę pień drzewa na poboczu drogi.
***
Jakimś cudem rytmiczne zgrzytanie windy okazało się na tyle dobrą kołysanką, że w połowie drogi Even kompletnie odpłynął. Albo stracił przytomność z bólu. Istniała też taka możliwość.
Obudziły go głosy. Z początku wydawały mu się tylko częścią snu, jednak po niedługim czasie stały się zbyt głośne i wyraźne, żeby je zignorować.
- ...ciekawe, nie? - Usłyszał fragment pytania.
- Raczej normalne - odezwał się ktoś inny. - Jak ktoś widzi pierdyliard schodów w jedną i w drugą stronę i nie pojedzie windą, to ma chyba coś z głową, nie na odwrót.
- Nie licząc tego, że tej windy, kurde, nie widać! - Uszów Evena dobiegł trzeci głos.
- Hm... Może przydałoby się pozawieszać tabliczki? Oczywiście w jakimś innym kolorze niż biały.
- No. Ale komu się chce?
Even nie rozumiał nic z tej rozmowy i mało go to w sumie obchodziło. Czuł się tak wyczerpany i obolały, że nie miał siły ani motywacji, żeby otworzyć oczy i nawet najdziwniejsza wymiana zdań nie skłoniłaby go do jakiegokolwiek działania. Dopiero coś, co dotarło do niego z poważnym opóźnieniem, rozbudziło jego zaspany umysł. Nie był to jednak fakt, że to osobliwe miejsce, niekończące się schody i połamane żebra okazały się najwyraźniej nie być jedynie snem, ale to, że każda z osób biorących udział w tej rozmowie mówiła w innym języku. Nie. To w sumie nie było najbardziej zaskakujące. Fakt, że Even zrozumiał całą rozmowę bez problemu, znając tylko angielski i polski, był.
- O. Obudził się - odezwał się najmłodszy z otaczającej Evena grupki, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Tylko jakim cudem Even wiedział o czym ten mówi, skoro sam po niemiecku umiał się co najwyżej przedstawić?
- Ja bym się najpierw zastanowiła czemu w ogóle spał... - powiedziała dziewczyna o sięgających pasa, turkusowych włosach. Chyba po francusku.
- Zapytamy go - odezwał się właściciel trzeciego głosu. Wysoki chłopak z tunelami w uszach i długimi włosami. Znów nie po angielsku ani po polsku. Tego języka Even za cholerę nie rozpoznawał, wciąż jednak, jakimś cudem, rozumiał słowa. - Ale to może poczekać. Teraz trzeba by mu pomóc. Chyba się poobijał jak go wyrzucali.
Chłopiec, który wyglądał na nie więcej niż 14 lat pochylił się, żeby obrzucić go badawczym spojrzeniem.
- Rzeczywiście! - podsumował swoje oględziny, marszcząc czoło w wyrazie konsternacji, która sprawiała, że jego dziecięca twarz okolona blond lokami wyglądała jeszcze młodziej. - Hej, nowy, jak się czujesz? - spytał. Dopiero po kilku długich sekundach Even załapał, że pytanie było skierowane do niego. Ale jak miał odpowiedzieć? Nie znał niemieckiego.
- Deutsche... nicht... sprechen...? - Spróbował, podnosząc się z podłogi. Ból jednak szybko go powstrzymał.
Dzieciak wybuchnął śmiechem.
- Dawno nie słyszałem niemieckiego! Mów po swojemu. - Posłał mu anielski uśmiech.
- Znasz angielski? - spytał Even, wciąż próbując podnieść się choćby do siadu.
- Naprawdę jest z tobą kiepsko - odezwała się jedyna tutaj dziewczyna, brzmiąc na autentycznie zmartwioną. Szybko podeszła do Evena i ukucnęła przy nim, pomagając mu podnieść się z podłogi i oprzeć plecami o ścianę.
- Dz-Dziękuję... - wyjąkał zszokowany, że w tym dziwnym miejscu ktoś przejął się jego losem. Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie.
- Już go lubię – powiedziała. - Jest miły. Uprzejmy. Nie jak cała reszta was. - Wykonała ręką ruch, który miał chyba wskazywać grupkę osób zgromadzonych wokół Evena w niewielkiej windzie. O dziwo, było ich więcej niż dwóch. Po prostu jedna osoba nie odezwała się jeszcze ani słowem. Chłopak, jak Even zgadywał po sylwetce, stał trochę na uboczu. Ubrany na czarno, na głowę zarzucił kaptur, który całkiem skrywał jego twarz w cieniu.
- I stwierdzasz to po jednym słowie, które wypowiedział? - Długowłosy chłopak uniósł brwi.
- Biorąc pod uwagę, że jego pierwszym zrozumiałym słowem było „dziękuję"... Nawet nie „dzięki", tylko „dziękuję"!... to tak. Mam podstawy twierdzić, że jest miły. - Żachnęła się dziewczyna.
- U-Uh... Ja... jeśli jest tu gdzieś szpital... myślę, że bym skorzystał... - Even w końcu wtrącił się do rozmowy, bo zaczynał powoli czuć, że przytomność gdzieś mu się wymyka.
Dziewczyna skupiła na nim na powrót uwagę.
- Już cię stąd zabierzemy i przyprowadzimy kogoś, kto się zna na medycynie. Szpitala jako tako nie mamy, wybacz.
- Co się właściwie stało? - spytał długowłosy, podchodząc do Evena i kucając obok niego, żeby razem z dziewczyną postawić go na nogi. - Spadłeś ze schodów?
- Um... Nie wiem... - wyjąkał chłopak, zaciskając zęby z bólu, żeby jakoś utrzymać się na nogach. - Obudziłem się na schodach i... więcej nie pamiętam...
- Większość ludzi nie pamięta. - Przytaknął długowłosy, otaczając plecy Evena ramieniem, żeby utrzymać go w pionie.
Even nie wiedział, jak rozumieć to „większość ludzi", ani co odpowiedzieć, ale była jedna rzecz, o której musiał wspomnieć.
- Jakim cudem ten budynek ma tyle pięter? Tysiąc trzysta w górę i sześćdziesiąt sześć w dół?... To przecież... niemożliwe.
- Jakie sześćdziesiąt sześć?! - niespodziewanie wykrzyknął blondynek. - Te skurczybyki z góry znowu to zrobiły?! Już chyba z pięćdziesiąt razy dopisywałem tą trzecią szóstkę i oni za każdym razem muszą robić mi na złość i ją zmazywać?!
- Nie wydaje mi się, że ktoś chce ci robić na złość. Po prostu nie podoba im się, że im bazgrzesz mazakiem po windzie... - Ktoś próbował załagodzić jego oburzenie.
- Ale przecież to jest śmieszne, prawda? „666" jest na pewno śmieszniejsze od „66"... - Upierał się dzieciak.
- Szczerze? - wtrąciła się dziewczyna. - Tak trzy na dziesięć...
- Tsk... Brakuje wam poczucia humoru - obruszył się chłopiec i założył ręce na piersi niczym obrażone dziecko. Potem zmarszczył brwi, poklepał się po kieszeniach i wyciągnął czarny flamaster. – Ok, wy zaprowadźcie nowego do domu, a ja was dogonię później. - Wyprostował się dumnie i zmrużył oczy z determinacją. - Mam misję do wykonania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro