5. Leave Out All The Rest
Zimny, listopadowy wiatr zatrząsł gołymi gałęziami ogromnych drzew. Żałobnicy zebrani wokół głębokiego grobu, powoli odchodzili zostawiając milczącego mężczyznę samemu sobie. Poły jego czarnego płaszcza delikatnie powiewały na wietrze, tak samo jak jasne, niemal platynowe włosy. Wpatrywał się w ciemny dół, na którego dnie spoczywała drewniana, elegancka trumna i wspominał wszystkie minione lata, które spędził razem z ojcem. Niektóre z nich mógł nazwać szczęśliwymi. Jako mały chłopiec z uwielbieniem wpatrywał się w twarz ojca, dumną i pełną wyższości w swych rysach. Zawsze uważał go za niedościgniony wzór i starał się, by Lucjusz mógł być z niego dumny. Jako ojciec, mężczyzna i czarodziej czystej krwi. Jednak z biegiem lat coś zaczęło się zmieniać. Draco zaczął dostrzegać to, czego nie widział w swoim ojcu jako dziecko. Na idealnej fasadzie jego rodziny, zaczęły pojawiać się rysy i pęknięcia, aż w końcu, podczas wojny, obraz uległ całkowitemu zniekształceniu.
Lucjusz nie był już tak pewny siebie jak kiedyś. Zlękniony i milczący kulił się w sobie, gdy Voldemort panoszył się po jego dworze, niczym król. Bez słowa sprzeciwu wykonywał rozkazy, które niejednokrotnie nie miały najmniejszego sensu. Draco, przyglądając się temu z boku zrozumiał, że to co widział w ojcu nie było dumą, lecz pychą. Dotarło też do niego, że tą samą pyszałkowatość i zadufanie w sobie, widzą w nim inni. Palący wstyd i upokorzenie lizały jego lodowate i niewzruszone dotychczas serce. Postanowił to zmienić. Spróbował żyć inaczej, co nie było proste. Chociaż przez większość czasu musiał posypywać głowę popiołem i znosić nieprzychylne komentarze, po latach ciężkiej pracy w końcu stał się Aurorem.
W dniu w którym Kingsley Shacklebolt wręczył mu odznakę, poczuł się tak, jakby dano mu drugą szansę. Pomimo wad i wcześniejszych błędów. Pomimo tych wszystkich rzeczy i słów, którymi ranił przez lata. Poszedł wtedy do ojca, do Azkabanu i pokazał mu srebrną blaszkę z wygrawerowanym na przedzie imieniem i nazwiskiem. Lucjusz wydawał się być nieobecny. Chory i na wpół oszalały spojrzał na syna i po chwili dotknął jego twarzy. Draconowi wydawało się, że ojciec chce mu przekazać coś tym gestem, lecz zaraz potem Lucjusz znów odpłynął, by nigdy więcej nie powrócić do prawdziwego siebie. Blondyn wiedział, że za ten stan rzeczy odpowiada również zaginięcie i prawdopodobna śmierć jego matki. Gdyby wtedy wilkołak nie porwał Narcyzy, to kto wie? Może jego ojciec nie postradałby zmysłów...
Draco spojrzał na grób swojej rodzicielki, znajdujący się obok świeżej mogiły Lucjusza. Zastanawiał się czy jego ojciec się zdziwi, nie zastawszy Narcyzy po drugiej stronie. Chciał w to wierzyć. Wierzył, że ojciec znalazł spokój i szczęście. Miał nadzieję, że w miejscu do którego trafił, w końcu będzie mógł być lepszym człowiekiem... Nagle coś jasnego przykuło jego uwagę. Spojrzał na gęsto zarośniętą część ogrodu i dostrzegł znikające w cieniu blond włosy. "A więc jednak przyszła" pomyślał. Stawiła się na pogrzebie męża i pożegnała go w możliwy dla siebie sposób. W końcu, kimkolwiek by się nie stała, kiedyś wspólnie z nimi tworzyła rodzinę.
Draco znów spojrzał na grób ojca i po chwili, za pomocą zaklęcia, zasypał go ziemią. Piękny pomnik który zamówił u goblinów, na zawsze miał zamknąć tę część jego życia.
*
Stała wpatrując się w widok za oknem. Jej nieruchome ciało mogło przywodzić na myśl posąg, lecz zmiana pozycji co jakiś czas zdradzała, że dziewczyna mimo wszystko nie jest rzeźbą. Dwa długie, brązowe pasma włosów spięła srebrną klamrą, pośrodku której pysznił się niewielki czarny szafir. Czuła się gotowa na to, co miało niebawem nastąpić, jednak jej umysł zaprzątała zupełnie inna myśl. Co gorsza, serce również wydawało się być niespokojne. Czym było owe uczucie? Co tak bardzo ją rozpraszało? Przymknęła powieki i przed jej oczami po raz kolejny stanęła jego sylwetka. Miała wrażenie że jeśli wyciągnie rękę, to będzie mogła go dotknąć. Jego jasnych kosmyków, silnych ramion, ciepłych dłoni... Westchnęła, gdy jej serce zabiło na samo wspomnienie apetycznej krwi chłopaka. Pojedyncze uderzenie było niczym bicie dzwonu, przypominające jej o swojej nowej, niebezpiecznej naturze. Czy to co czuła było jedynie pragnieniem krwi? Ile z tego miało być prawdziwe, a ile podyktowane żądzą? Nie potrafiła jeszcze na to odpowiedzieć. Wiedziała jednak, że Draco Malfoy stał się dla niej niezwykle ważny. Ważniejszy niż ktokolwiek inny i zamierzała go chronić, nawet przed samą sobą, jeśli będzie trzeba.
Nagle jej wzrok przykuły sylwetki dwóch osób, które pojawiły się przed domem. Podejrzewała że muszą być to goście Viktora, o których wspominał jej Louis zeszłego wieczoru. Odwróciwszy się od okna, wzięła głęboki wdech i wyszła z pokoju. Miała nadzieję, że obecność nowo przybyłych pozwoli jej uspokoić myśli.
~
- Blodwynie, Trocarze... - zaczął Viktor schodząc po schodach. - Witajcie.
Hermiona, stojąc w pewnej odległości od drzwi wejściowych, przyglądała się dwóm wampirom. Wymieniwszy uściski z panem domu, Blodwyn i Trocar rozejrzeli się po holu.
- Dawno nas tutaj nie było - powiedział Blodwyn, który wyglądem całkowicie różnił się od szczupłego, długowłosego Viktora. Jego krótkie, ostrzyżone na jeża włosy miały barwę miodu. Był wysoki i barczysty, co przywodziło Hermionie na myśl zawodnika bokserskiego. Stojący obok niego Trocar był nieco niższy od towarzysza i posiadał ogniście rude włosy, sięgające ramion.
- Pięćdziesiąt lat, jeśli nie więcej - zauważył Trocar z powagą.
- Gdzie jest Louis? Znowu się przed nami chowa? - zapytał Blodwyn śmiejąc się pod nosem. Jego wzrok zatrzymał się na kasztanowłosej, co nieco dziewczynę zestresowało.
- To ona? - zapytał Trocar, również spojrzawszy na szatynkę.
- Tak - odparł Viktor. - Poznajcie się - dodał podchodząc do młodej wampirzycy. - Blodwynie, Trocarze, oto Hermiona.
Dziewczyna wyciągnęła rękę w geście przywitania, jednak ku jej zaskoczeniu obaj mężczyźni ukłonili się nisko.
- To zaszczyt cię poznać, Hermiono - zaczął Blodwyn i uścisnął jej dłoń. Zaraz po nim zrobił to Trocar.
- Mnie również jest miło - odparła Hermiona z uśmiechem.
- Louis! - wrzasnął Blodwyn, którego uwagę przykuł schodzący po schodach długowłosy blondyn. - Kopę lat!
- W istocie - powiedział Louis z widoczną irytacją na twarzy, gdy Blodwyn zaczął ściskać go niczym pluszową zabawkę.
- Viktorze, w liście pisałeś o dwóch nowych członkiniach swojego klanu. Gdzie jest zatem twa druga córka? - zapytał Trocar, ignorując przekomarzającego się przyjaciela.
Hermiona przez chwilę poczuła się dziwnie. Słowo "córka" było zarezerwowane wyłącznie dla jej rodziców, jednak dla nich ona już nie żyła. Spojrzała na stojącego obok Viktora. Musiała przyznać, że gdyby nie on i jego wyrozumiałość, zapewne nie miałaby szansy na prowadzenie w miarę szczęśliwego życia. Nie było ono takie, jakie sobie niegdyś wymarzyła, ale jednak było. Wciąż mogła cieszyć się wolnością i czarować w zaciszu swojego kamiennego domku. Co jakiś czas Viktor zabierał ją w nieznane dotąd miejsca, by mogła choć na chwilę zapomnieć o tęsknocie za bliskimi i przyjaciółmi. Wspierał ją i do niczego nie zmuszał. Wiedziała, jak wiele mu zawdzięcza. Nawet Louis, który od czasu do czasu lubił się z nią droczyć, stał się dla niej namiastką prawdziwej rodziny.
- Narcyza powinna niedługo się zjawić - odparł Viktor. - Zapraszam was do salonu - dodał i ruszył w kierunku pokoju gościnnego.
Gdy czwórka wampirów opuściła hol, Hermiona wciąż stała w bezruchu. Wiadomość o śmierci i pogrzebie Lucjusza Malfoya niezmiernie ją zasmuciła. Nie ze względu na uczucia do zmarłego. Samego Lucjusza darzyła chłodną obojętnością, chociaż był czas, kiedy szczerze go nie znosiła. Wiedziała jednak ile znaczył dla Narcyzy i Dracona, którzy teraz zapewne opłakiwali stratę. Przed oczami znów stanął jej jasnowłosy chłopak. Pragnęła móc pocieszyć go w żałobie, objąć ramionami i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Jednak, co do ostatniego nie mogła mieć pewności. Nazajutrz, wraz z pozostałymi, miała ruszyć do walki przeciw Fenrirowi. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, dopóki sfora zmutowanych wilkołaków, panoszyła się po Zakazanym Lesie.
*
Anthony Manson po raz dziesiąty przyglądał się mapie, dostarczonej mu przez wielkiego, czarnego ptaka. Nadawcą wiadomości był nie kto inny, jak Viktor Daquin, który w ten sposób wskazał Aurorom leże Greyback'a. Stary Auror wwiercał się wzrokiem w pożółkły pergamin i nie mógł uwierzyć w położenie kryjówki wilkołaka.
- Szefie, uważa szef że właśnie tam znajduje się Greyback? - zapytał Oliver, który stanąwszy obok Anthony'ego, zaglądał mu przez ramię.
- Nie mam pojęcia - odparł szczerze Manson i przeczesał palcami rzadkie włosy.
- Coś sugerujesz, Coon? - powiedział Draco, zwróciwszy się w stronę Olivera.
- Nie... - zmieszał się chłopak, lecz po chwili dodał. - Wiem, że zawarliśmy układ z klanem Daquin, ale mimo wszystko...
Draco zmarszczył brwi. Oliver nie był jedynym, który podawał w wątpliwość szczere zamiary wampirów. Większość osób z Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami była przekonana, że współpraca czarodziejów z wampirami jest bezsensowna, a wykreślenie całego gatunku z listy i tak nigdy nie nastąpi. Nieco odmiennego zdania byli członkowie Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, którzy zgodnie przyznali, że od wielu lat wampiry nie stanowiły problemu dla magicznej społeczności. Co prawda, zdarzały się pojedyncze incydenty, jednak w porównaniu do kłopotów jakie ściągali nań sami czarodzieje, wampiry zdawały się być wręcz nieszkodliwe. Żyły w pojedynkę, lub stanowiły mniejsze, bądź większe grupy. "Zimnokrwiści" jak ich niektórzy nazywali, unikali waśni i nie angażowali się w konflikty. Oczywiście sprawy wyglądały nieco inaczej, w zależności od miejsca w którym mieszkali, jednak Wielka Brytania mogła poszczycić się najmniejszą liczbą ataków, od niemal stu lat.
- Coś jest nie tak z tym miejscem? - zapytała Martha, stając po drugiej stronie stołu.
Z odpowiedzią przyszedł jej Harry.
- Przed laty miał tam swoją kryjówkę Aragog, pająk z gatunku akromantuli.
Stojącego obok Rona, na samo wspomnienie, przeszedł dreszcz.
- Oooch no tak, zapomniałam! - zawołała Martha z uśmiechem. - Te pająki potrafią mówić i w ogóle...
- Jeżeli naprawdę właśnie tam chowa się Greyback, będziemy musieli mieć na uwadze również pająki - powiedział Anthony i zwinął mapę. - To nieco komplikuje sprawę - dodał i wyszedł z biura.
Draco rozumiał obawy swojego szefa. Wystarczyło iż zmutowane wilkołaki stanowiły nie lada wyzwanie dla czarodziejów. Ich siła, zwinność i odporność na zaklęcia zdawały się być nie do pokonania. Dodając do tego jeszcze przeszkodę w postaci synów i córek Aragoga, bitwa nie malowała się w zbyt kolorowych barwach. Nikt nie mógł być pewny, czy jeszcze wróci do domu.
*
Granicę szkolnych błoni i Zakazanego Lasu spowijała cisza. Zamek, który czarodzieje mieli za swoimi plecami opustoszał, gdyż Minerva McGonagall zarządziła bezwzględną ewakuację na czas walki. Spotkało się to z głośną aprobatą rodziców, gdyż nikt nie chciał powtórki sprzed sześciu lat, gdzie tak wielu uczniów oddało życie za sprawę.
- Jeżeli zajdzie taka potrzeba, będziemy bronić zamku i ruszymy wam z pomocą - powiedziała dyrektor, a pozostali nauczyciele przytaknęli ochoczo na te słowa. - Bądźcie bezpieczni - dodała Minerva i spojrzała na Rona, Harry'ego oraz Dracona, który kiwnął głową na znak podziękowania za troskę.
W tym samym momencie, na skraju lasu, pojawiło się aż siedem tajemniczych postaci.
- Witam panie ministrze - powiedział Viktor w stronę Kingsley'a Shacklebolta, który również zasilał szeregi czarodziejów.
- Witam panie Daquin - odparł Kingsley z szacunkiem. - Czy poprzednio nie było was czworo? -zapytał z lekką podejrzliwością w głosie.
Wampir przytaknął.
- Owszem, lecz pomyślałem, że przyda się nam wsparcie - odparł Viktor i wskazał na jednego ze swoich towarzyszy. - Sanguiniego zapewne znacie.
Wysoki mężczyzna, o brązowych, sięgających ramion włosach ukłonił się nieznacznie.
- Tak, miło mi pana widzieć, Sanguini - powiedział Kingsley, który tak jak profesor Slughorn dobrze kojarzył bladego wampira.
- Blodwyn i Trocar - kontynuował Viktor, wskazując pozostałą dwójkę. - Moi serdeczni przyjaciele.
Dracona kompletnie nie interesowała wymiana uprzejmości między ministrem, a wampirami. Spojrzał na stojącą obok Viktora dziewczynę, która w czarnym, rozkloszowanym płaszczu i z ciemną przepaską na oczach, również mu się przyglądała. Miał ochotę do niej podejść i zapytać jak się czuje, dotknąć jej chłodnych dłoni. Znów czuł to dziwne przyciąganie. Przez ostatnie dwa dni powtarzał sobie, że to wszystko było tylko iluzją. Konsekwencją bycia żywicielem wampirzycy, która po bitwie, o ile ją wygrają, zapewne zniknie z jego życia.
Odepchnął od siebie tę bolesną myśl i skupił się na misji. Idąc przez gęsty las, który z każdym metrem stawał się coraz bardziej posępny i przygnębiający, wsłuchiwał się w otaczającą go ciszę. Oprócz kroków współtowarzyszy, niczego nie był w stanie zarejestrować. Żadnego wycia, czy odgłosów biegu. Czuł jednak że jest obserwowany i tak jak pozostali co chwilę rozglądał się na boki, w poszukiwaniu zagrożenia. Znów spojrzał w stronę kasztanowłosej. Szła obok jego matki, która także miała oczy przewiązane czarną, aksamitną przepaską. Nagle, robiąc kilka nieświadomych korków w kierunku wampirzycy, usłyszał to, na co wszyscy tak bardzo czekali i czego obawiali się od kilkunastu dobrych minut.
- Nadchodzą! - krzyknął Viktor który zatrzymał się w miejscu. - Macie za zadanie ich oślepiać i w miarę możliwości oszałamiać - rzucił w stronę czarodziejów. - My zajmiemy się resztą.
Wszyscy kiwnęli głowami na znak zrozumienia i mocniej zacisnąwszy różdżki, przygotowali się do ataku. W tym samym momencie, spomiędzy drzew, wyskoczyła na nich horda rozjuszonych wilkołaków.
*
Pierwszy zareagował Draco. Mając już jakieś doświadczenie w walce z wilkołakami, rzucił zaklęcie oślepiające, które na moment spowolniło pierwszy rząd bestii. Hermiona zadziałała błyskawicznie. Rzuciwszy się w stronę oślepionej sfory, zdążyła skręcić kark pięciu wilkołakom, zanim te znów odzyskały zdolność widzenia. Po chwili wszyscy ruszyli do ataku. Zaklęcia rozjaśniały mrok i oślepiały szarżujące wilkołaki, które wyjąc, charcząc i warcząc, z wściekłością rzucały się na czarodziejów. Wszyscy starali się unikać wilczych zębów, parę razy ktoś o mały włos nie został ukąszony, jednak wtedy na czas zjawiał się któryś z wampirów i powstrzymywał wilkołaka, zadając mu śmiertelny cios. Drzewa łamały się jak zapałki, gdy rzucony przez wampira wilkołak wylądował na którymś z nich. Odgłosy walki mroziły krew w żyłach i Draco był pewny, że słyszeli je nawet nauczyciele w Hogwarcie. Blondyn śledził ruchy kasztanowłosej, która dopasowywała się do rzucanych przez niego zaklęć. Raz czy dwa pozwolili sobie na krótką wymianę spojrzeń, jakby chcieli tym samym przekazać sobie słowa wsparcia.
Nagle uszu blondyna dobiegł krzyk ministra.
- Jesteśmy blisko gniazda! - wrzasnął Shacklebolt do Malfoya. - Spróbujcie się do niego przebić!
Draco skinął głową na znak zrozumienia. Wraz z Hermioną, Louisem i Narcyzą u boku, przedzierał się przez kolejne hordy wilkołaków. W pewnej chwili dołączył do niego Harry i Ron, którzy tak jak on, rzucali w bestie zaklęciami oślepiającymi.
- Jasny gwint! - wrzasnął Weasley, gdy spomiędzy drzew wyłoniły się olbrzymie, włochate pająki.
- Arania Exumai! - wrzasnął Harry na całe gardło. Moc jego zaklęcia powaliła kilka pająków naraz.
Korzystając z kilkunastu wolnych sekund, Kingsley wyznaczył dwie grupy. Jedna połowa walczących miała zająć się wilkołakami, druga pająkami. Bitwa robiła się coraz bardziej zaciekła. Żadna ze stron nie chciała się poddać.
- Musimy dostać się do leża - powiedział Draco do Harry'ego. - Zajmijcie się pająkami - dodał w stronę Rona.
- A ty? - zdziwił się Weasley.
- Heri, Nari... - Draco spojrzał w stronę Narcyzy i Hermiony. - Idziecie ze mną.
Wampirzyce przytaknęły i ruszyły przed siebie niczym dwie strzały. Draco wiedział że je naraża. Wiedział że walka może kosztować ich wszystkich życie, jednak nie mógł pozwolić wymknąć się Greyback'owi po raz kolejny. Zbyt długo czekał na możliwość wykończenia go osobiście. Fenrir był brutalny i bezwzględny, więc i on postanowił taki być. Choćby na czas bitwy. Oszałamiając i oślepiając kolejne wilki parł do przodu, aż w końcu stanął przed wejściem do wielkiej jamy. Otwór tonął w mroku i pajęczych sieciach. Z wewnątrz wyziewał odór tak okropny, że wszystko w Draconie buntowało się przed wejściem do środka.
- Zostańcie tutaj i pilnujcie wejścia - powiedział Draco w stronę obu kobiet.
- Idę z tobą - powiedziała Hermiona robiąc krok do przodu.
- Powiedziałem żebyś została tutaj - odparł chłopak ze złością. Nie chciał nawet słyszeć o takim pomyśle. W środku z pewnością czekał na nich Greyback, a Dracona na samą myśl o konfrontacji kasztanowłosej z szalonym wilkołakiem przeszywały dreszcze.
- Nie mamy czasu, chodź - powiedziała nagle szatynka, gdy w ułamku sekundy znalazła się w wejściu do pieczary.
Blondyn zazgrzytał zębami i ruszył za wampirzycą. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie w stronę matki zagłębił się w mroku i zrównał krok z kasztanowłosą.
- Lumos - powiedział cicho i po chwili ciemność rozjaśnił blask jego różdżki. - Jak się czujesz? - zapytał szeptem idącą obok dziewczynę.
- Bywało gorzej - przyznała Hermiona. - A ty?
- Bywało lepiej - odparł z przekąsem.
Idąc w ciszy, otoczeni półmrokiem, poczuli dotyk swoich rąk. Delikatnie złączyli palce, ciepło do zimna, zimno do ciepła, tak by choć przez chwilę móc siebie poczuć. Wciąż nie wiedzieli kim tak naprawdę dla siebie są. Nie potrafili odszyfrować zawiłości uczuć, magii i pragnień, jednak w tym właśnie momencie ucieszyli się, że mogą być razem.
Nagle stanęli jak na komendę. Długi korytarz zaczął się zmieniać. Ubitą ziemię pełną wystających konarów, pnączy i pajęczyn zastąpiła budowla, przypominająca wielkie kanały. W oddali widać było blask sztucznych świateł.
- Niemożliwe żeby Greyback sam to zbudował - powiedział Draco marszcząc brwi. - Jest na to zbyt głupi i za biedny - dodał z pogardą.
Hermiona nic na to nie odpowiedziała. Wiedziała że chłopak ma rację. Fenrira Greyback'a nigdy nie byłoby stać, na wybudowanie podziemnych katakumb. Kto więc za tym stał? Co jeżeli wilkołak był tylko pionkiem? Nagle zatrzymała się, gdy ręka Dracona zagrodziła jej przejście.
- Zaczekaj - powiedział ściszając głos do szeptu. - Słyszysz to?
Hermiona wytężyła słuch. W oddali rozbrzmiewało pełne bólu wycie. Cierpienie wydobywające się z wilczych gardeł ścisnęło ją za serce. Bała się iść dalej. Bała się zobaczyć co znajduje się za rogiem. Czuła że jest to coś, czego nigdy nie chciałaby zobaczyć. Coś, co zapamięta na zawsze.
Gdy po kilku minutach w końcu minęli zakręt, stanęli jak sparaliżowani. Po obu stronach korytarza mieściły się olbrzymie klatki, w których zamknięte były ogromne wilki. Nie były to wilkołaki, ani zwykłe leśne zwierzęta, lecz potomkowie dwóch skojarzonych ze sobą wilkołaków, które po przemianie wydały na świat młode. Hermiona dowiedziała się kiedyś, w wielkiej tajemnicy przekazanej jej przez Albusa Dumbledore'a, że w Wielkiej Brytanii takich istot była zaledwie dwójka. Dzieci wilkołaków, spłodzone i narodzone pod wilczą postacią. Cechowały się wielką, ponadprzeciętną inteligencją i nie atakowały ludzi ani czarodziejów. Nie posiadały ani ludzkich, ani wilkołaczych cech, jednak ich umysły były o wiele bardziej rozumnie niż u zwierząt. Były też większe od człowieka, czy samego wilkołaka.
Lecz te które Hermiona miała przed oczami, w niczym nie przypominały wilków z opowieści dawnego dyrektora. Zamiast dużych, pięknych istot o inteligencji dorównującej człowiekowi, w klatkach zamknięto wychudzone, oszalałe bestie z widocznymi śladami tortur na ciele. Najwidoczniej Greyback pragnął uczynić z nich swoją armię, jednak tresura jak dotąd nie przynosiła efektów.
Nie mogła mu tego wybaczyć! Tak jak gryzienia niewinnych ludzi, czy porywania dzieci, by zmieniać je w wilkołaki. Poczuła że całe jej ciało przeszywa dreszcz. Furia i żądza mordu wypełniła każdą komórkę jej ciała, a oczy zaszły mgłą o barwie czerwieni. Pierwszy raz w życiu naprawdę miała ochotę kogoś zabić. Ruszyła przed siebie, a przerażony Draco popędził jej śladem. Znalazł ją na końcu korytarza, wewnątrz wielkiej komnaty, która służyła Greyback'owi jednocześnie za pokój, jak i salę do tortur i eksperymentów.
- Już myślałem, że się was nie doczekam - powiedział Fenrir, któremu z ust spływała krew.
Draco spojrzał na byłego poplecznika Voldemorta. Wyglądał tak samo jak przed laty. Jego wysokie, potężne ciało pokrywały włosy i liczne blizny. Paznokcie u dłoni były niczym szpony, długie i ostre. Spomiędzy zakrwawionych warg, rozciągniętych w szyderczym uśmiechu, wystawały kły, podobne do wilczych, które nigdy nie zmieniały swojego kształtu. Arystokrata był przekonany, że Greyback już dawno poddał się zaklęciom z zakresu czarnej magii. Jednak najstraszniejsze i najmniej ludzkie wydawały się być jego oczy. Czarne i pozbawione głębi, wpatrywały się w Hermionę i Dracona z wyraźną chęcią zadawania bólu.
- Co u ojca? - zapytał Fenrir odrzucając na bok truchło olbrzymiego jelenia. Niedbale wytarł dłonią usta, co jeszcze bardziej rozmazało krew na jego twarzy.
- Nie żyje - odparł Draco i ścisnął różdżkę jeszcze mocniej.
Greyback wybuchnął głośnym śmiechem, który odbił się od ścian komnaty i pognał korytarzami dudniącym echem.
- Tyle było warte jego nędzne życie - powiedział utkwiwszy wzrok w Draconie. - A cały czas miał się za lepszego... - dodał mrużąc powieki. - Powiedz mi, Draco. Kiedy do ciebie dotarło, jak słaby był Lucjusz?
Chłopak nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, że wilkołak chce go sprowokować. Nie miał zamiaru dać mu tej satysfakcji.
- To koniec Greyback - odparł Draco po chwili. - Cała armia z ministerstwa już tutaj jest.
Wilkołak nie wyglądał na poruszonego. Jednak coś w jego spojrzeniu zdradzało, że nie do końca podoba mu się sytuacja w której się znalazł.
- Myślałem że będę miał więcej czasu... - powiedział i w tym samym momencie ruszył na Dracona z całym impetem. Hermiona, niczym pocisk, wystrzeliła w jego stronę.
Chwyciwszy wilkołaka za grubą, umięśnioną szyję obróciła się w powietrzu i niemal zawisła nad Greybackiem, próbując zacisnąć na nim swoje ramiona. Paznokcie Fenrira zaryły o jasną skórę wampirzycy, lecz nie zdołały jej zranić. Mimo to, wilkołak rozwarł jej ręce i cisnął nią o przeciwległą ścianę.
- Nie dam się pokonać komuś takiemu jak ty! - wrzasnął odrzucając dziewczynę z całej siły.
Trzask tłuczonego szkła i łamanych mebli rozszedł się po sali.
- Hermiona! - krzyknął Draco i pobiegł w jej stronę. Przez kurz i odłamki nie był w stanie dostrzec sylwetki kasztanowłosej, lecz drogę do dziewczyny zagrodził mu Greyback.
- Ciekawe jak zareagowałby Lucjusz, na wieść że jego synek układa się z wampirami - powiedział Fenrir i znów naparł na chłopaka. Draco miotał zaklęciami oślepiającymi które dawały mu sekundową przewagę nad wilkołakiem, jednak wiedział że wieczna ucieczka nie ma sensu.
Gdy szpony mężczyzny już miały wbić się w ramię arystokraty i zamknąć go w śmiertelnym uścisku, nagle na plecach Fenrira znów znalazła się Hermiona. Było w niej jednak coś innego. Draco nie wiedział czy tylko mu się wydaje, ale miał wrażenie że kły wampirzycy zrobiły się nieco dłuższe, tak samo jak paznokcie u jej dłoni, a w pięknych brązowych oczach zalśnił szkarłat. Chłopak nie przypominał sobie, by wampir mógł przechodzić jakąkolwiek przemianę, gdy już stał się długowieczny.
Oszołomiony stanął pod ścianą i wpatrywał się w wampirzycę która wbijając swoje długie szpony w Greybacka, próbowała rozerwać mu szyję na strzępy. Jednak Fenrir nie był zwykłym wilkołakiem. Wciąż walczył o życie i wydawać by się mogło, że niedoświadczona w walce dziewczyna znowu zostanie przez niego zrzucona.
- Klatki! - krzyknęła nagle w stronę Dracona, który stał jak zahipnotyzowany. - Otwórz klatki! - powtórzyła i z wrzaskiem wbiła swoje paznokcie jeszcze głębiej. Greyback zawył niczym ranione zwierzę.
Blondyn spojrzał w stronę korytarza. Kłębiące się w zamknięciu wilki chodziły w tę i z powrotem, co chwilę rzucając się na kraty. Nie miał czasu na wahanie. Nie wiedział czy pomysł wampirzycy wypali i jakie będą tego konsekwencje, jednak sytuacja nie pozostawiała mu wyboru.
- Alohomora! - wrzasnął, celując różdżką w stronę cel. Drzwi klatek otworzyły się jedna po drugiej. Przez chwilę nic się nie działo, jakby uwięzione wewnątrz wilki nie od razu zrozumiały że są wolne. Jednak po kilku sekundach stało się coś, czego Draco zupełnie się nie spodziewał.
Były niczym jedna masa, pełna kłów i szponów, szarżująca prosto na swojego wieloletniego oprawcę. Wilki wszelkiej maści, o lepszym i gorszym wyglądzie, rzuciły się na Greyback'a niczym stado wygłodniałych bestii.
- Hermiona!!! - wrzasnął Draco, nie wiedząc czy dziewczyna zdołała uciec przed wilczą lawiną. Jednak ona, niczym zwinny kot, zeskoczyła z jednej z szaf i wylądowała tuż przy nim. Po opasce która zasłaniała jej twarz, nie pozostał nawet ślad.
Ryki i piski wypełniły komnatę. Wilcze dzieci z wściekłością i nienawiścią rozszarpywały ciało wilkołaka, który był odpowiedzialny za ich marny los. Draco nie wiedział ile to trwało. Samosąd będący krwawą jatką mógł trwać minutę, ale również dobrą godzinę. Blondyn już dawno stracił rachubę czasu. Gdy w końcu z Greyback'a została jedynie krwawa, bezkształtna miazga, wilki zaczęły się wycofywać. Blondyn miał ochotę uderzyć się w czoło. Zamiast stać i się przyglądać, powinien był jak najszybciej wyprowadzić Hermionę z pieczary. Zasłaniając ją własnym ciałem był gotowy do ataku, jednak dziewczyna położywszy mu dłoń na ramieniu, pokręciła głową. Minęła go i stanęła przed grupą wilków, którym z pysków wciąż kapała krew.
Na widok tego niecodziennego widoku, Draco opuścił różdżkę. Przyglądali się sobie w milczeniu, wilki i wampirzyca, która wydawała się być nieziemską istotą. Piękna i zarazem napawająca trwogą... Ku przerażeniu chłopaka kasztanowłosa wyciągnęła przed siebie dłoń, lecz żaden z wilków nie zatopił w niej swoich kłów. Osobnik stojący na przedzie, podszedł do dziewczyny wolnym krokiem i pozwolił dotknąć swojego szarego, grubego futra. Była to jedynie chwila, po czym całe stado ruszyło ku wolności.
Oboje, Draco i Hermiona żywili nadzieję, że znajdą dla siebie miejsce, które będzie dla nich domem.
*
Elegancki dwór zasypał pierwszy, listopadowy śnieg. Stojąc przed domem ubrana w ciepły płaszcz, wyciągnęła dłoń by złapać płatek śniegu. W przeciwieństwie do lat kiedy była człowiekiem, śnieżynka nie roztopiła się podczas kontaktu ze skórą. Mogła spokojnie i bez pośpiechu przyjrzeć się indywidualnemu płatkowi, którego wzór nigdy się nie powtarzał. Wspominała wydarzenia sprzed dwóch tygodni, podczas których wydarzyło się tak wiele niezrozumiałych dla niej rzeczy... Inne jednak były banalnie proste.
Gdy razem z Draconem walczyła w podziemnej komnacie Fenrira Greyback'a, pozostali czarodzieje, wraz z wampirami, rozprawiali się z armią wilkołaków i olbrzymich pająków. Aurorzy wpadli do pieczary w momencie, w którym Hermiona zasłoniła twarz zrobioną naprędce przepaską, z kawałka i tak już zniszczonego płaszcza. Nikt nie mógł uwierzyć w to, że breja na posadzce sali była kiedyś niebezpiecznym i sadystycznym wilkołakiem. Dłuższy czas zajęło Draconowi tłumaczenie tego, co się wydarzyło, jednak w końcu Kingsley Shacklebolt kiwnął głową w geście zrozumienia i kazał pozostałym zabezpieczyć dowody. Hermiona obawiała się o dalsze losy wilków które uciekły do Zakazanego Lasu, jednak słyszała że Minerva McGonagall wstawiła się za watahą tłumacząc, że od lat w lesie żyje para podobnych stworzeń, które nigdy nie zaatakowały ani czarodzieja, ani człowieka, ani tym bardziej ucznia na terenie Hogwartu. Postanowiono dać im spokój, chyba że zaczną stanowić zagrożenie.
Kasztanowłosa ucieszyła się również na widok Harry'ego i Rona, którzy nieco zakrwawieni, ale jednak cali i bez większych ran, wraz z innymi Aurorami dziękowali wampirom za pomoc. Zdawać by się mogło, że jej życie wróci do normalności. Znów będzie posilać się od czasu do czasu, zwiedzać okolice wraz z Viktorem i spędzać dnie na sporządzaniu wszelkiej maści eliksirów w swoim kamiennym domku.
Jednak nic już nie miało być takie samo. Jako członkini Elitarnej Jednostki Do Zadań Specjalnych, walczących u boku ludzi, wiedziała że kiedyś znowu przyjdzie czas, by stanąć do kolejnej walki. Nie wiedziała co ją czeka, mimo to jednego była pewna. Zło w końcu da o sobie znać.
Zanim jednak miało to nastąpić, czekało ją pożegnanie.
- Hermiono!
Odwróciła się słysząc wołający ją głos. Uśmiechnięty Blodwyn szedł w jej stronę z szeroko rozpostartymi ramionami. Gdy tylko znalazła się w jego uścisku, uniósł ją lekko do góry.
- Będziemy tęsknić! - powiedział odstawiwszy ją na śnieg. - Prawda Trocar? - zapytał zwróciwszy się w stronę przyjaciela.
Ognistowłosy wampir uśmiechnął się i przytaknął.
- Prawda - odparł i również uścisnął Hermionę, jednak o wiele delikatniej i z większą gracją.
- Pożegnaliśmy już Narcyzę - powiedział Blodwyn i spojrzał za siebie.
- Ja też już to zrobiłam - przyznała Hermiona. Tydzień po bitwie Narcyza oznajmiła, że pragnie samotnie ruszyć w świat. Nikt nie wypytywał ją o powody takiej decyzji. Możliwe iż chciała w spokoju opłakać śmierć męża, lub po prostu czuła, że tego jej właśnie potrzeba. Przez sześć lat siedziała w Zakazanym Lesie i chyba uznała, że czas na zmiany. Viktor, niczym czuły ojciec, życzył jej powodzenia i zaopatrzył we wszystko, co mogłoby się jej przydać w trakcie podróży. W tym pierścień z małym szmaragdem, pasującym do jej broszki, by nie zapomniała gdzie jest jej dom, do którego zawsze może wrócić.
- Odwiedzimy was znowu - powiedział Blodwyn i po raz kolejny ścisnął Hermionę niczym niedźwiedź.
- Chyba masz gościa - odezwał się Trocar do kasztanowłosej, która stanąwszy na ziemi spojrzała między drzewa.
Rozpoznała go od razu. Jego widok znów zadziałał na nią niczym zastrzyk adrenaliny. Ruszyła więc w jego stronę zwykłym tempem i zatrzymała się niecały metr od niego.
- Witaj - powiedział Draco uśmiechając się łagodnie. Mimo iż panował lekki mróz, nie założył rękawiczek.
- Witaj - odparła Hermiona, której kły, paznokcie i kolor oczu wróciły do normalności zaraz po bitwie. Nic nie przypominało w jej wyglądzie o tym, co miało wtedy miejsce. Sama jeszcze nie rozumiała co się stało i wątpiła by ktokolwiek znał na to odpowiedź. Postanowiła na razie nie dzielić się tą wiedzą nawet z Viktorem.
- Kilka minut temu pożegnałem się z matką - powiedział Draco i zrobił krok w kierunku kasztanowłosej.
- Też się z nią pożegnałam - odparła Hermiona i również zrobiła krok w jego stronę.
Blodwyn i Trocar spojrzeli po sobie i po krótkim kiwnięciu głowami zniknęli między drzewami. Hermiona usłyszawszy ich kroki zrozumiała, że jest teraz z Draconem sam na sam.
- Co słychać w Ministerstwie? - zapytała robiąc kolejny krok.
- W porządku - odparł Draco. - Manson zastanawia się nad przejściem na emeryturę. Mówi, że ta ostatnia bitwa nieźle go nadwyrężyła... - ciągnął zbliżając się do niej coraz bardziej. - Pewnie zastąpi go Potter, bo kto inny... - dodał, lecz w jego głosie nie było żalu.
W tej chwili dla niego istniała tylko ona. Jej długie włosy, na których osadzały się płatki śniegu. Blade policzki nie marznące od zimna. Brązowe oczy, w których dostrzegł własne odbicie. Pragnął jedynie jej dotknąć. Poczuć w swoich dłoniach jej ręce... Możliwe iż było to przywiązanie które, jak mówił Viktor, miało osłabnąć pod wpływem rozłąki. "Jeżeli przestaniecie się widywać na jakiś czas, obustronne pożądanie osłabnie", powiedział. Draco już nie wiedział, co było prawdą a co nie. Nie potrafił ustalić z jakim uczuciem oboje próbowali walczyć. Nie chciał jednak, by stali się dla siebie jedynie dawcą i biorcą. Dziwiło go to, jednak tego waśnie pragnął. By to co czuł, okazało się być prawdziwe.
Stając przed nią na odległość kilku centymetrów, znów spojrzał jej w oczy.
- Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy - powiedział i sięgnął po jej zimną dłoń. Dziewczyna nie zaprotestowała.
- Też mam taką nadzieję - odparła Hermiona i splotła z nim palce. Nie chciała pozwolić sobie na większą bliskość, jednak Draco szybko przyciągnął ją do siebie.
Stali przytuleni pośród padającego śniegu i upajali się swoim wzajemnym zapachem. Wspomnienia ostatnich tygodni były dla nich niczym sen, który miał dobiec końca. Nie wiedzieli co ich czeka i jakie przyjdzie im znieść cierpienia, jednak chcieli wierzyć, że to co zaczęło się między nimi tworzyć, było prawdziwe. Hermiona zaczęła powoli się odsuwać, jednak Draco ją przytrzymał i ku jej zaskoczeniu nachylił się nad nią. Odsunąwszy jej włosy na bok, odsłonił białą szyję i złożył na niej delikatny, lecz pełen pasji pocałunek.
- Do zobaczenia - powiedział wypuszczając dziewczynę z objęć.
Wciąż za nim patrzyła, gdy odchodził. Dotknąwszy miejsca gdzie poczuła jego usta, usłyszała jak wewnątrz niej coś wymierza głośne, niemal bolesne uderzenie. Miała nadzieję, że w przyszłości jej serce znów zabije tylko dla niego.
~~~~~~~ KONIEC KSIĘGI PIERWSZEJ ~~~~~~
INFORMACJA OD AUTORKI:
Kochani! Dziękuję Wam za te kilka niesamowitych dni, podczas których stworzyłam początek tej historii! Dziękuję za wsparcie, komentarze i głosy! A najbardziej za docenienie i motywację do (bądź co bądź, ciężkiej) pracy :) Księga druga pojawi się po zakończeniu opowiadania "Świt". Mam nadzieję że spotkamy się wszyscy w nowej części :) Buziaki i SZCZĘŚLIWEGO HALLOWEEN!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro