✙ chapter seven ✙
✙
Rok 1937
Ciepła krew zaczęła cienkim strumieniem płynąć po nożu należącym do najdroższej zastawy. Pani Celeste spojrzała kątem oka na jeden ze sztućców i poczuła po chwili piekący ból na swojej wardze. Delikatne nacięcie wywołało dyskomfort, który nie zakłócił momentu przeżuwania krwistego kawałka steka. Gwendoline kosztowała dania, które początkowo przeszło przez kilku testerów. Na przestrzeni lat zdarzyło się, że Celeste próbowano otruć piętnastokrotnie, lecz te próby ustały, gdy ludzie w kraju dowiedzieli się o jej zmartwychwstaniu. Gwendoline pozostawała natomiast czujna i nadal nie zjadła niczego niesprawdzonego. Hollande wedle jej rozkazu trzymał odpowiedni dystans, ale jego oczom i myślom towarzyszyła nuta niespójności. Mężczyzna zastanawiał się czemu pani Celeste uważała na trucizny skoro przeżyła postrzał w głowę. Przeżyła? Zmarła, lecz wydostała się spod ziemi. Powróciła i jadła od wielu lat przy stole swoje posiłki, a do jej uszu dochodził dźwięk przejeżdżających pociągów z węglem.
Gwendoline Celeste wyniosła się na wyżyny handlu i stała na szczycie mafii kontynuując tradycję jej przodków. Zapracowała na sukces przelewając krew niewinnych rozwijając przedsiębiorstwa i sprzedaż na czarnym rynku. Dokonała tego za młodu, a z biegiem lat pielęgnowała imperium, którego pionki trzymała w swych szponach. Wieść o jej zmartwychwstaniu rozpoczęły się od podstarzałego włóczęgi. Bezdomny ostrzegał, aby nie zbliżać się do rezydencji Celeste. Mieszkańcy kraju wyśmiewali go, właściciele tawern wyrzucali na bruk, ale gdy ktoś inny powiedział, że powrót Gwendoline z objęć śmierci był prawdą nikt nie śmiał przeciwstawić się kobiecie. Dorosła już Gwendoline obmyślila sprytne strategie, przemyślała ruchy innych przedsiębiorców i niższych mafii, co dało jej przewagę w walce o pieniądze i dominację. Kobieta o czerwonych, długich włosów nie czuła żadnego zagrożenia aż do chwili, gdy nie została zaproszona na aukcję mającą za zadanie wzmocnić poszczególne sojusze.
— To dobre posunięcie — decyzję o pojechaniu na aukcję, po której miał nastąpić wystawny bankiet poparł doradca Feng. — Uzyska pani wtedy nowych sprzymierzeńców. Interesy można poszerzyć o ziemie potencjalnych liderów i radziłbym się zastanowić nad propozycją pana Gibsa, który ma najwięcej do zaoferowania.
Gwendoline skończyła swój posiłek i zaczęła wsuwać na swoje dłonie rękawiczki. Nie musiała tego robić, ponieważ na jej skórze ślady sińców czy zadrapań padły w niepamięć. Kobieta jednak z przyzwyczajenia zasłaniała jak najwięcej części swego ciała. Naciągała ich materiał z niebywałą precyzją, a Feng zastanowił się przez chwilę czy pani Celeste w ogóle go wysłuchała.
— Gibs to nierozważny idiota, który nie potrafi sam podetrzeć sobie dupy, a co dopiero złożyć mi propozycję — brązowe oczy przeniosły się na Fenga, a chuderlawy mężczyzna w okrągłych okularach zacisnął nieznacznie wargi, co oczywiście nie umknęło Gwendoline. — Wiele osób chce mnie widzieć na aukcji — zauważyła. — A raczej... — kobieta naciągnęła drugą rękawiczkę i spojrzała ponownie na Fenga. — Na bankiecie.
— Czyż to nieoczywiste? — spytał doradca, jakby swymi słowami chciał zamaskować strach, który zaczął go ogarniać. Feng zaczął swój monolog. Jego słowa były jasne, klarowne i na swój sposób banalnew, ale między wierszami chciał ukryć kłamstwa, o jakich Celeste doskonale zdawała sobie sprawę. — Każdy chce panią zobaczyć. Rzadko bywa pani na wystawnych przyjęciach, kolacjach czy aukcjach połączonych z negocjacjami. Uniemożliwia to wielu przedsiębiorcom spotkania pani i jakiejkolwiek próby nawiązania współpracy. Trzyma pani w garści obecny rynek, a w handlu węglem nie ma pani sobie równych. Dodatkowo... — mężczyzna zawahał się czy wypowiedzieć się dalej, lecz pokusił się o to mimo niepewności. — Pewnie każdy ze zgromadzonych tam ludzi będzie chciał spojrzeć na osobę, która zmartwychwstała — głos Fenga się załamał, jak pęknięcie gałązki zniszczonej przy użyciu kolana. — Niech mi pani wybaczy moje słowa. Nie powinienem był...
Gwendoline przyglądała się doradcy, którego zaprosiła do stołu, a następnie nie trzymając go dłużej w niepokoju odparła:
— Twoje słowa dały mi dużo do myślenia — wyznała, a stojący przy drzwiach Hollande zmarszczył brwi.
Lokaj nie musiał czekać zbyt długo na to, aby zobaczyć jakie skutki wywarło takie posunięcie. Feng zaczął się niekontrolowanie pocić i przełykać ślinę. Wzrok szwankował mimo tego, że okulary nadal miał na nosie. Słowa pani Celeste docierały do niego jak przez gęstą mgłę.
— Od początku czuję, że ktoś manipuluje moimi co rusz to nowymi doradcami — wyznała bez ogródek, a wtedy Feng chwycił za kieliszek i wypił z niego zimną wodę podaną do posiłku.
— Co się ze mną dzieje? — zapytał przestraszony szukając wzrokiem kolejnych naczyń wypełnionych wodą, ale nie był w stanie tego zrobić, ponieważ zaczął tracić panowanie nad ciałem.
— Ktoś widocznie chce, abym pojawiła się na bankiecie, ale nie w sprawach biznesowych, mam rację? — Gwendoline uniosła swój kieliszek w górę, natomiast Feng uderzył głową o stół pokryty śnieżnobiałym obrusem i patrzył sparaliżowany na kobietę ubraną w dostojną czerń. — Twoje starania poszły na marne. Zaryzykowałeś życiem niepotrzebnie, ponieważ ja i tak zamierzałam pojechać do rezydencji na aukcję.
Pani Celeste wstała ze swojego miejsca i pozostawiła gościa przy stole. Mężczyzna okazał się być kolejnym fałszywym doradcą, który miał wyciągnąć Gwendoline z jej rezydencji na wzgórzu. Kobieta dziwiła się nieco, że nie brakowało śmiałków przekraczających progi jej domu, lecz nimi kierował jakiś szczur skrawający się w cieniu. Najpierw próby zatrucia, następnie kolejne próby wyciągnięcia czerwonowłosej na zewnątrz poza bezpieczne mury. Gwendoline idąc korytarzem spoglądała na oddalone drzwi wyjściowe i im bliżej nich była czuła jak serce rosło w jej piersi. Krok za krokiem był coraz szybszy, a oddech stał się synonimem ekscytacji. Dwudziestopięcioletnia piękność straciła na ułamek sekundy kontrolę nad sobą i chciała zerwać łańcuchy łączące ją z tą rezydencją. Trwało to tylko przez chwilę. Wyraz twarzy pani Celeste z dziecięcej radości znów powrócił do smutku i statycznej powagi będącej odzwierciedleniem jej osobowości. Gwendoline przystanęła w lekkim rozkroku i złapała się za głowę pochylając się gwałtownie wprzód.
— Nie trać kontroli — szepnęła do siebie, a następnie z obawą przekręciła głowę i spojrzała na bordową ścianę o podobnym odcieniu jak wino, które Gwendoline skosztowała wczorajszego wieczoru.
Na ciemnej barwie ściany dostrzegła skazy, które przypominały o tym jak stary był to budynek. Wybudowano go prawie trzysta lat temu i skrywał w sobie historię, a także zagadki. Tajemne przejścia, mnóstwo zakamarków, ukryte kosztowności, lecz Gwendoline dostrzegła w rezydencji coś jeszcze. Wskazówki. Sięgnęła pamięcią do przeszłości i im bardziej zaczęła sobie uświadamiać pewne kwestie zaczęła rozumieć więcej.
— Zaginiony chłopiec — ponownie szept wbił się w panującą ciszę jak szpikulec.
Chcesz mnie zabić.
Pani Celeste usłyszała głos z przeszłości, która stała się jej bliższa i nie była tak odległa jak w rzeczywistości.
Twoje oczy mówią mi, że nie jesteś jeszcze na to gotowy.
Zaczekam na ciebie.
Kiedyś mnie zabijesz.
— To ty — kącik jej ust drgnął niekontrolowanie. — To musisz być ty, Noah.
***
Tawerna u Billa oddalona była od ścisłego centrum miasta. Deszcz padał nieustannie od kilku dni, prze co kilka gospód zostało doszczętnie zalane. Dla mężczyzny w porwanym, zwiotczałym płaszczu było bez różnicy czy na dworze panował skwar, burza z piorunami czy szalejąca wichura. Przechylał kolejny kieliszek wódki siedząc jak zwykle przy tej samej ławie z dala od jadła. Interesował go jedynie alkohol i nic poza nim. Stracił wszystko i nie pozostawało mu nic. Mimo tego nie chciał umierać, coś tajemniczego trzymało go przy życiu, choć nie potrafił tego określić. Gdzieś głęboko w podświadomości czuł, że musi wykonać na tym świecie jakieś zadanie, lecz wlewając w siebie kolejny kieliszek z pewnością oddalał się od wysunięcia racjonalnych wniosków. Mężczyzna z zapyziałym zarostem odstawił niewielkie naczynie na drewniany blat i usłyszał charakterystyczny dźwięk. Z tym dźwiękiem pojawił się również znajomy odgłos, który sprawił, że po jego ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Murray z najprawdziwszym strachem przechylał głowę w stronę odgłosu i przełknął ślinę, gdy ujrzał w rogu taniej tawerny niewielkiego szczura. Puszysty zwierzak o czerwonych oczach również przyjrzał się byłemu detektywowi i wtedy Murray podskoczył na podłużnej ławeczce, a następnie wskoczył po niej na stół.
— Co ty wyprawiasz?! — krzyknął właściciel. — Złaź stamtąd!
Murray kucał na stole i przyjął taką samą pozycję jak o poranku, gdy oddawał kał przy śmietniku. Mężczyzna zasłonił swoje uszy i kilka wspomnień z rezydencji wróciło do niego tak szybko jak wystrzelone pociski. Państwo Celeste, podłoga we krwi, Gwendoline - okrutny demon nie mający sumienia, ani żadnej litości. Temu wszystkiemu towarzyszyły szczury biegające jak koty. Domowe zwierzaki najprawdziwszego Szatana.
— Ona jest nieśmiertelna — powiedział pospiesznie. — Patrzy na mnie i używa do tego ślepi tych szczurów. To jej oczy na mnie patrzą. To ona, to ona, to ona!
— Spieprzaj stąd wariacie! — krzyknął jeden ze stałych klientów.
Następnie odezwał się stary myśliwy, który często spotykał Murraya w tawernie:
— A ten znów to samo — pokiwał głową na boki. — Tylko zobaczy jakiegoś gryzonia i traci zmysły — odparł ze współczuciem, po czym przechylił swój kieliszek i wypił do dna nie przejmując się mężczyzną.
Deszcz uderzał o dach budynku. W pomieszczeniu dodatkowo było głośno przez gwar rozmów, a także histerię Murraya, który uspokoił się, gdy tylko właściciel przegonił szczura. Były detektyw ponownie usiadł jak człowiek na ławeczce i dostał od właściciela jeszcze kufel piwa, który zwykle działał na zarośniętego tułacza jak leki nasenne. Barman nie lubił niczego dawać na koszt swej małej firmy, ale patrząc na Murraya poświęcał się współczując mężczyźnie.
Nagle drzwi do tawerny się otworzyły, co wywołało pewne zdziwienie wśród klientów oraz samego właściciela. Zwykle towarzystwo było niezmienne, nawet przyjezdni wybierali bardziej przyjazne bary, a ten kąt omijali szerokim łukiem. Tak nie było w przypadku młodzieńca, który zdjął kaptur i ukazał swoją nieco dzięcięcą twarz przybierającą dopiero męskie rysy. Chłopak miał może około siedemnastu, być może osiemnastu lat. Tak na oko ocenili go bywalcy tawerny, którzy zdziwili się jeszcze bardziej jak czarnowłosy młodzik podszedł bezpośrednio do samotnie siedzącego Murraya. Mężczyzna ufajdany był w błocie i końskim łajnie, cuchnął, ponieważ nie miał okazji zbyt często brać kąpieli, a w dodatku nie był stabilnie psychicznie i często miewał takie napady paniki jak dziś. Nieznajomy chłopak przysiadł się do byłego detektywa i zaczął przyglądać się człowiekowi, którego pamiętał sprzed kilku lat. Drążąc wzrokiem szukał tylko pewności, natomiast Murray chwiał się delikatny na siedzeniu i nie raczył obdarzyć chłopaka spojrzeniem bojąc się, że zaraz zostanie wyrzucony z tawerny.
Dopiero po wypowiedzeniu pierwszych słów przez młodzieńca zorientował się, że wcale nie chodziło o to, że go wygonią i z tego miejsca. To było coś dużo gorszego i zatęsknił przez moment za tym jak lądował twarzą w błocie.
— To był pan. Pan pracował dla Gwendoline Celeste.
Murray słysząc imię i nazwisko kobiety, w której ciele zamieszkał demon zacisnął złączone ze sobą dłonie i zbierając się na odwagę po dłuższej chwili zdołał popatrzeć na młodzieńca, który rzucił sakiewkę z pieniędzmi.
— Powiedz mi o niej wszystko. O każdej jej słabości.
***
Witam po dłuższej nieobecności!
Wracam wypoczęta po urlopie i ponownym nawale w pracy, który zwalnia tempo 😁
Mam nadzieję, że nadal kogoś tu spotkam i wspólnie będziemy brnąć do zakończenia Hear the Silence 🖤 jestem ciekawa jak się Wam wgl podoba ta historia?
Do następnego ☺
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro