Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✙ chapter one ✙




   Zmiana pory roku z późnej jesieni na początek zimowej aury kojarzyła się Murrayowi z niepewnością. Drobnym niewyjaśnionym elementem, który był tak nieznośny jak drzazga uwierająca go pod paznokciem. Kawałeczek maleńkiego odłamku drewienka wreszcie potrafił spowodować ropienie i uporczywy, pulsujący ból. Można było go zobaczyć gołym okiem. Obrzmiały, zaczerwieniały palec, który z jakimkolwiek napotkanym dotykiem przypominał o swojej obecności. Murray skrywał to uczucie głęboko w sercu i pomimo mijających lat od morderstwa państwa Celeste nadal twierdził, że sprawa ta była nierozwiązana a śmierć poniósł niewinny człowiek. Nieustający głos szeptający w jego głowie nakazywał mu nieprzerwanie szukać prawdziwego sprawcy, dlatego też Murray od czasu do czasu przychodził na leśną polanę, gdzie do głębokiego, ciemnego dołu zrzucono ciało rzekomego zabójcy. Mężczyzna ubrany w beżowy, długi płaszcz, pod którym ukrywał elegancki ciemnoniebieski garnitur odpalił raz jeszcze papierosa i myślał. Myślał o niezgodności. W głowie towarzyszył mu Szeptacz będący atrybutem każdego detektywa i szpiega na zlecenie. Murray byłby osobą skazaną na straty, gdyby nie przyjął pracy u najwyżej postawionych w hierarchii bossów mafii. Rodzina Celeste dała mu dach nad głową i często wysyłała na misje płacąc niewyobrażalne dla Murraya sumy. Od początku przeczuwał fałsz, wykorzystywanie, z czasem zaczął się obawiać o własne życie, ponieważ zaczynał się zastanawiać co by było gdyby przestał być dla nich użyteczny? Po latach jednak przekonał się, że jego pracodawcy jakimi była pani Kathleen i Roger Celeste byli ludźmi z zasadami. Otuleni własnym prawem oraz tradycjami dbali o swoich zaufanych ludzi, zatem Murray wypaliwszy papierosa powrócił z polany, w której zapach zgniłych zwłok nigdy nie znikał nawet deszczową porą, wsiadł do samochodu i wrócił do domu oddalonego parę kilometrów od wzgórza, na którego szczycie widniała olbrzymia rezydencja państwa Celeste. Mężczyzna widział posiadłość z okna swojego zakątka i potrafił gołym okiem stwierdzić, że od dokonania karygodnej zbrodni przez jednego z lokajów mrok panował tam nawet w środku ciepłego lata.

   Murray oparł czoło o szybę w okiennicy i wyjmując z kieszeni zapalniczkę przyglądał się rezydencji, w której panował teraz ktoś zupełnie inny. Pomimo tego, iż dziewczynka była córką Kathleen i Rogera tak jednak mężczyzna o czarnych włosach i mocnym zaroście nie potrafił obdarzyć tego dziecka szacunkiem czy też służyć jej bezgranicznie. Odkąd po raz pierwszy ujrzał panienkę tak od tamtego czasu nie zmienił swego zdania.

   Córka państwa Celeste była inna niż każde dziecko. Jakby była liściem klonu na dębowych konarach.




Rok 1920




   Zbliżająca się zima dawała znaki pod postacią mroźnego wiatru i choć nie zanosiło się na żadne opady białego puchu każdy mógł odczuć mróz. Szefowa mafii otulona futrem i grubym kocem siedziała przy kominku, a jej zaczerwieniony koniuszek nosa odróżniał się na tle jasnego pudru. Tuż u jej boku siedział mąż kobiety - Roger. Mężczyzna o brązowych włosach na dźwięk skrzypnięcia ogromnych drzwi odłożył gazetę na stolik tuż obok popielniczki i podszedł się przywitać z wynajętym szpiegiem, który tamtego przeszywającego skórę dnia postawił swoją stopę po raz pierwszy.

   Mężczyźni przywitali się serdecznie i choć Murray tamtego czasu był podejrzliwy jak nikt inny postanowił poprowadzić rozmowę o interesach. Pan Celeste zlecił mu zdobycie dokumentów poświadczających o niewinności jego człowieka, którego schwytano pod zarzutem brutalnego mordu. Murray wypełnił swoje zadanie i choć jako szpieg, a jednocześnie detektyw wiedział, że gwałtu i morderstwa dopuścił się niejaki Brown należący do mafii Celeste to jednak przemilczał sprawę. Dokument nie był również żadnym ułaskawieniem sprawcy, a haczykiem przytwierdzającym do ściany inną, rywalizującą o władzę mafię. Mężczyzna w płaszczu siedział okrakiem oraz ze złączonymi ze sobą dłońmi tuż obok zleceniodawcy i spoglądał z przygnębieniem na płomyk kołysający się na knocie.

   — Dobra robota, Murray — powiedział Roger przyglądając się dokumentacji, która pomogłaby zrujnować mafię Romanov. — Wiem, co sobie myślisz — urwał w połowie zdania, a wtedy Murray ocknął się, choć tak naprawdę odkąd tylko wszedł do rezydencji nie tracił czujności i od samego początku, z racji zboczenia zawodowego obserwował wszystko i wszystkich znajdujących się w olbrzymim pomieszczeniu.

   — Brown zarżnął ich jak świnie, ale przedtem zgwałcił dzieci na oczach rodziców — odparł z niesmakiem.

   Na samą myśl o tejże zbrodni skręcało go w żołądku, a szum tętniącej krwi w uszach potęgował jego poczucie winy, że mimo tak nieludzkiego czynu uratował zabójcę.

   — Może pan tego nie zrozumieć, ale naprawdę nie mogę w tej chwili stracić Browna. Jest moim asem w rękawie. Nie boi się śmierci, a ja muszę go popchnąć przez bramę prawdziwego piekła, aby moje interesy nabrały większego tempa.

   Roger mówił otwarcie. Murray też nie pomyślał o tym, aby powstrzymywać się od przekleństw czy brutalnych określeń nawet jeśli w głębi imponującego salonu dostrzegał dziecko państwa Celeste.

   Długowłosa dziewczynka rysowała po ścianie kredą. Siedziała na zimnej podłodze z nogami skrzywionymi w kolanach nie odczuwając żadnego bólu. Ciało i rozciągliwość mięśni u tak drobnych istotek różniła się od spróchniałej starości ludzi po czterdziestce. Krótkie wizyty w rezydencji państwa Celeste powtarzały się cyklicznie. Rozmowy niezmiennie dotyczyły przebiegu misji i pojedynczych zleceń, lecz praca polegająca na wykradaniu ważnych papierów czy przedmiotów stała się statyczna. Murray natomiast nie odczuwał znużenia, ponieważ w niezdobytej przez żadną inną konkurującą mafię twierdzy zawsze była Gwendoline.

   Dziewczynka upodobała sobie lewy róg przy ścianie i to tam zwykle przesiadywała. Niekiedy bazgrała coś na ścianie, innym razem - dokładnie kwietniowego wieczoru - przeczytała książkę, która sprawiłaby trudność niejednemu dorosłemu. Dotyczyła ona finansów i metod strategicznych na rynku pracy. Murray nie miał rodziny ani dzieci, ale był przekonany, że bajką na dobranoc powinna być inna historia, a nie wykresy czy akcje. Jej długie, farbowane na ciemną czerwień włosy związane były w opadający na plecy kucyk. To co przykuwało uwagę i odróżniało Gwendoline od innych jeszcze bardziej był sam jej ubiór. Służące państwa Celeste ubierały panienkę w chłopięce ciuchy. Gwendoline nigdy nie miała styczności z wytwornymi, pięknymi, dziewczęcymi sukienkami. Od zawsze była widziana w czarnych lakierkach, getrach po kolana, które jeszcze bardziej wysmuklały jej chudziutkie nogi. Krótkie spodenki spłaszczały jej figurę, a biała koszula wkasana przy biodrach ozdobiona była dwoma pasami szelek.

   Chłopięce ciuchy, ale dziewczęca, piękna twarz pozbawiona pozytywnych emocji. Oczy przypominały wieczne skupienie, a sama aparycja wojowniczkę. Gwendoline od samego początku była dla Murraya zagadką, którą z czasem chciał rozwiązać. Nie był w stanie przewidzieć co kryło się w jej głowie zwłaszcza kiedy siedziała w ciszy przed ścianą i uderzała czołem o własne malunki. Mężczyzna sądził, że dziewczynkę dosięgnęła choroba umysłowa, ale wyniki z jej prywatnych lekcji były znakomite. Jej inteligencja przyćmiewała małymi krokami własnych rodziców, przez co Murray był pewien, że za parę lat Gwendoline stanie się godną zastępczynią rodziców. Była ich jedynym dzieckiem. Tylko ona mogła zostać spadkobierczynią fortuny i stać się szefową mafii.

   Pewnego dnia, a właściwie późnego popołudnia Murray przychodził do rezydencji jak do własnego domu. Minęło od tamtego czasu cztery lata. Był szanowanym przez Celeste gościem i to właśnie wtedy mężczyzna zobaczył jak dwunastoletnia Gwendoline szła ze stosem książek do nieczęsto odwiedzanej piwnicy. Sama otworzyła ciężkie drzwi i idąc przed siebie w krótkich spodenkach skrawających jej kobiece kształty, które z wiekiem zaczęły się uwydatnić i zeszła na sam dół. Murray postanowił pójść za dziewczynką nie obawiając się żadnej reprymendy. W końcu na zaufanie zasłużył sobie już dawno temu. Mężczyzna przed zejściem w ciemność sam poczuł chłód na karku i pewien niepokój. Piwnice nie były jego ulubionymi pomieszczeniami, ale nie chcąc być większym tchórzem od dwunastolatki włożył rękę do kieszeni spodni i poszedł za panienką. Gwendoline nie mogła zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Skrawek podłogi w salonie już jej nie wystarczał i często szwędała się po rezydencji bez konkretnego celu. Tym razem było inaczej, ponieważ czerwonowłosa zabrała ze sobą dość spory balast pod postacią książek. Jej usta poruszały się nieznacznie krocząc przy ścianie korytarza, jakby szeptała sama do sobie. A może nuciła jakąś piosenkę? Tylko od kogo usłyszała by treść pieśni? Jej matka, Kathleen, nie często się odzywała, a Roger nie wyglądał na człowieka, który przepadał za muzyką. W końcu stary gramofon był tylko ozdobą.

   Murray zszedł krętymi schodami na sam dół i odczuł jeszcze bardziej przytłaczający go chłód. I choć logiczne było, że niżej było zimniej niż na wyższych poziomach tak jednak nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Mężczyzna szedł jedyną drogą prowadzącą w głąb piwnicy i mijał jedynie boczne pomieszczenia wypełnione po brzegi sprzedawanym towarem czy wyśmienitym winem. Bezustannie podążał za dziewczynką, która przystanęła w jednym miejscu i zaczęła robić coś, czego Murray by się nie spodziewał. Książki z wielkiej biblioteki rodzinnej Gwendoline zaczęła wrzucać przez szczelinę w ścianie, co nie tylko wywołało zaskoczenie w mężczyźnie, ale przede wszystkim zrodziło wiele pytań. Nie chcąc się dłużej zastanawiać zwyczajnie podszedł do panienki i oparł się o ścianę. Gwendoline nie była zaskoczona jego obecnością, a Murray wcale nie starał ukrywać swej obecności. Długowłosej nie robiło to różnicy, że mężczyzna przyszedł za nią aż do tego miejsca. Detektyw rozejrzał się powierzchownie po tym wyobcowanym pomieszczeniu i sądząc po śladach krwi, kajdanach przytwierdzonych do ścian oraz oznak niejednokrotnej walki o życie znów całą swą uwagę skupił na dziecku, które wyrzucało cenne książki do wnętrza ściany.

   — Czemu to robisz? — spytał, wyjmując papierosa z paczki. — Czemu wyrzucasz tak cenne książki? Mogą ci się kiedyś przydać w przyszłości — odparł i nim zdążył odpalić używkę otrzymał odpowiedź:

   — Nieprawda. Są kompletnie bezwartościowe, bo już je przeczytałam — powiedziała bezdusznie oraz bez cienia zaangażowania, jakby w jej ciele nie było ducha, ani małej iskierki oznaczającej tego, że żyła wśród innych.

   Murray zaciągnął się dymem papierosowych, a gdy opuścił jego płuca mężczyzna odchylił swoją płaszcz i kucnął tuż obok niskiej dziewczynki.

   — A co jeśli zapomnisz jakiegoś ważnego niuansu? Co wtedy? — próbował swoimi słowami wzbudzić w niej jakikolwiek impuls, lecz to pewność Gwendoline zaatakowała Murraya.

   — Zapamiętałam wszystko — popatrzyła na pracownika swojego ojca ze zobojętnieniem. — Pamiętam ich treść.

   Mogłoby wydawać się to irracjonalne, bo książka z tych książek miała ponad czterysta stron, lecz mimo tego Murray nie odważył się przepytać dziewczynki z ich treści.

   Było wiele rzeczy, które budziły w nim strach. Siedzenie przy ścianie z czołem przyszpilonym do tynku. Uczucia wymalowane na twarzy dziewczynki nie można było nazwać smutkiem i choć Murray był spostrzegawczy tak w tamtym czasie nie miał bladego pojęcia jak opisać emocje, które wyrażała Gwendoline. Czysta, zadbana nie pasowała do pokoju tortur. Mężczyzna sądził, że z czasem panienka się zmieni, zacznie nosić suknie i pokazywać się na ważnych aukcjach i wydarzeniach jako pani. Murray w kwestii rodziny Celeste często się mylił, a zwłaszcza jeśli sprawy dotyczyły Gwendoline.

   Nie rozmawiali ze sobą zbyt często. Nie było ku temu powodów, ani wystarczającej ilości czasu. Krótkie odwiedziny Murraya zaczęły przybierać inną formą, a czas płynął nieubłaganie, dlatego - choć znów była to oczywistość - mężczyzna w beżowym płaszczu zdziwił się, gdy panienka wyrosła na piękną nastolatkę. Aparycja wciąż pozostałą niezmienna, ale szelki zniknęły za elegancką, czarną marynarką. Dziewczynka podrosła o kilkanaście centymetrów i wzrostem prawie dogoniła Murraya.



Rok 1927



   Do tragedii doszło na przełomie jesieni a zimy. Ziąb, dżdżysta pogoda i zakrwawione dwa ciała leżące w salonie. Kathleen i Roger zostali zamordowani. Wystrzelono dla każdego po jednej kuli. Dwie kule na osobę i jeden sprawca, który za nic nie chciał przyznać się do winy. Wszystko wskazywało na lokaja. Proch na ręku, krople krwi pod podeszwą buta, motyw... lecz nie przeraźliwe błaganie o życie.

   — To on to zrobił, Murray? — piętnastoletnia Gwendoline stanęła tuż u boku detektywa patrząc z pogardą na tarzającego się, nagiego mężczyznę skutego w kajdany.

   — TO NIE JA ICH ZABIŁEM! PANIENKO! TO NIE JA! — wrzeszczał w niebogłosy, jego łzy i chlupocząca w nosie wydzielina spływała z dziurek na twarz oraz usta. — LITOŚCI! TO NIE JA ICH ZABIŁEM!

   — Murray?

   Mężczyzna nie mógł w to uwierzyć, że państwo Celeste zostali zabici w pozornie najbezpieczniejszym dla siebie miejscu. Posiadali wielu wrogów, którzy mogli ustawić się w kolejce i wystrzelić tak samo jak zabójca jedynie po jednej kuli. Rezultat byłby taki sam. Kathleen i Roger by zginęli.

   — To on zabił — stwierdził słabym tonem głosu będąc przygłuszony żałobą, która odcięła mu drogę rozsądnego przemyślenia sytuacji.

   — NIE!!! — przerażenie i pisk wydany przez sprawcę był nie do zniesienia dla Gwendoline.

   — Zabrać go do lasu — powiedziała. — Przywiązać za nogi do powozu i mocno uderzyć batem konie. Niech jego ciało zostanie poranione w najbardziej okrytny sposób — odparła z dużym spokojem pomimo tego, iż nadal stała w pomieszczeniu, w którym doszło do karygodnej zbrodni.

   Murray wtedy ze spuszczoną głową popatrzył na wpół przytomnym wzrokiem na panienkę i wreszcie coś zrozumiał. Choć potwory kojarzone były z wielkim, przeraźliwym monstrum tak po latach zrozumiał, że Szatan mógł zamieszkać w wiotkim ciele ośmiolatki. Dostrzegał to przy każdej wizycie, lecz tylko podświadomie. Dopiero po latach był pewny, że młoda kobieta, córka Celeste była wcieleniem mroku, co udowadniała z każdym dniem po objęciu władzy nad mafią. Siała postrach tak wielki, że tylko jeden z najstarszych służących, lokaj Hollande nie odczuwał strachu. Służył Gwendoline bezgranicznie i tego samego podjął się Murray. Częściowo ze współczucia osieroconej nastolatce, poniekąd z szacunku do Kathleen i Rogera, którzy dali mu warunki do życia na wyższym poziomie, lecz jakiś procent tej decyzji był oparty na zagadkowości Gwendoline. Dopiero kilka dni po pogrzebie Murray poczuł, że popełnił błąd. Dziewczyna o czerwonych, długich włosach rozpoczęła szybko swe działania na rynku i kontynuowała biznes trwający od pokoleń z tą różnicą, że na własnych, przerażających zasadach.

   Murray zachowywał swoje przemyślenia tylko dla siebie, do Celeste stracił zaufania z dniem śmierci szefa i szefowej, a przeczucie odnośnie ich zabójstwa nie dawało mu spokoju nawet teraz.















***

Poznanie głównej bohaterki trochę bliżej, opisy postaci Murraya i zagadkowość, którą uwielbiam opisywać ❤ mam nadzieję, że książka Was choć trochę wciągnęła i zostaniecie na dłużej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro