Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✙ chapter four ✙






   Gwendoline często kryła swoją twarz za maskami. Nakładała różnobarwne, zdobione przedmioty na głowę, które dostawała od przedsiębiorców dosłownie z całego świata. Biznesmeni, mniejsze mafie czy szajki dbali o jedyną osobę, która miała przejąć spadek i dziedzictwo rodziny Celeste. Od najmłodszych lat Gwendoline była rozpieszczana, a mimo wszystko podchodzono do niej z umiarem nie zaniedbując ważnych kwestii jakimi była edukacja i kształcenie. Dziewczynka podchodziła sumiennie do polecanych jej zadań, nie podnosiła głosu, potakiwała, a czas pielęgnowała z należytym szacunkiem. Dosłownie jakby każda sekunda była drobnym listkiem na gałązce, którego musiała musnąć opuszkiem palców.

   Spotkania biznesowe oraz służbowe wyjazdy były częste i nadmierne. Zabierały mnóstwo energii zwłaszcza od tak małego dziecka jakim była niegdyś Gwendoline. Dziewczynka o czerwonych włosach wychodząc z powozu czy jednych z pierwszych luksusowych aut nie ruszała się bez odpowiednio nałożonej maski i co najmniej tuzina sobowtórów. Wszystko po to, aby uniknąć zamachu. Państwo Celeste na każdym kroku musieli być czujni i chronić Gwendoline ze wszystkich sił, bowiem starsze małżeństwo nie mogło mieć więcej dzieci. Kathleen i Roger nie okazywali uczuć. Szefowa wydawać by się mogło przywiązywała większą uwagę do łańcuszka, który zaplątał jej się w futro niż do dziecka idącego tuż przy niej. Szef natomiast rzadko kiedy spoglądał na córkę, prawie w ogóle nie wypowiadał jej imienia, lecz to wszystko robił dlatego, aby nie zdradzić jej prawdziwego położenia. Nawet we własnej rezydencji przyjął tę zasadę i unikał spotkań z małą, czerwonowłosą dziewczynką. Kathleen poszła w ślady ukochanego męża i powstrzymywała swe matczyne emocje, które przekładała na miłość wobec drogocennych ubrań czy drogiej, wyszukanej biżuterii. Pani mafii lubowała się także w makijażu i aksamitnych perfumach sprowadzanych z zagranicy państwa.

   Hollande będąc sługą państwa Celeste od lat nie przywiązywał dużej uwagi do relacji łączącej Gwendoline z jej rodzicami. Starannie wykonywał swe obowiązki nie ingerując w zasadowość będącą solidną konstrukcją mafii. Uznał, że to nie było istotne. Niektóre rodziny przytulały się na powitanie, świętowały w gronie najbliższych, lecz w tej rezydencji panowała chłodna atmosfera, która nie przeszkadzała nikomu.

   Zmieniło się to po latach, gdy to nie Hollande a detektyw Murray zaczął przyglądać się dziwacznym, coraz bardziej osobliwym zachowaniom pani Celeste.

   Były szpieg znów nie mógł zmrużyć oka i zakradł się ponownie pod drzwi prowadzące do ogromnego salonu. Z pomieszczenia padał blady blask pojedynczo ustawionych świec. W salonie - jak za każdym razem - dostrzegł Gwendoline, która siedziała pod ścianą w rogu, jakby znów wróciła do młodzieńczych lat i spędzała tam całe dnie. Określenie młodzieńcze wydawało się dla Murraya lekko niestosowane zważywszy na fakt, że głowa rodu Celeste nadal była niepełnoletnia. Siedemnaście minionych wiosen nastąpiło dwa dni temu, lecz nie celebrowano jej przyjścia na świat zważywszy na plany, które się rozgrywały. Jeden z planów dotyczył Gwendoline i jej spotkania z rodziną Sullivan, a drugi dotyczył detektywa Murraya, który starał się dowieść swej racji co do zabójstwa państwa Celeste. Główną podejrzaną była obecna pani mafii, lecz bez dowodów bazując jedynie na własnym przeczuciu sam mógł wejść na szafot i nałożyć na szyję pętlę zawiązaną z grubego sznura.

   Murray przybył pod drzwi zdecydowanym, pewnym krokiem, choć gdy już znalazł się na miejscu nogi miał jak z waty. Pomimo, że Gwendoline miała na sobie maskę, a jej wzrok skierowany był na ścianę mężczyzna czuł, że dziewczynka wiedziała o jego obecności. Jakby ściany miały uszy, jakby cienie rysujące się na meblach i podłodze miały go lada chwila dopaść. Murray stoi sztywno, z rozszerzonymi oczami nasłuchiwał szeptu Gwendoline. Młoda dziewczyna siedziała na podłodze w męskich ciuchach i mówiła coś do siebie, co dostrzegł mężczyzna z nawet tak dużej odległości. Ta konkretna maska bowiem zakrywała tylko oczy i górną część twarzy pani, a nie jej całość. Ruchy warg, niski ton głosu który powtarzał:

Przepraszam
Przepraszam
Przepraszam


   Murray nie spodziewał się, że takie słowa kiedykolwiek mogłyby paść z ust takiego demona jak Gwendoline. Mężczyzna o czarnych włosach nie usłyszał w tych słowach żadnej skruchy, ani poczucia winy. Padały one od niechcenia, cyklicznie bez krzty szacunku do... do kogo? Do kogo Celeste mówiła? Do samej siebie?

   Gdyby pan detektyw nie znał swej pani wcześniej uznałby, że młoda kobieta odczuwała żal wobec czynów jakie popełniła. Zabiła wielu niewinnych ludzi, skazała Linksa na brutalną karę, swoją pokojową Josephine rzuciła na pożarcie wygłodniałym i niewyżytym górnikom, którzy gwałcili ją przez bite trzy dni. Zbrodni tych było więcej i Gwendoline wcale się z nimi nie kryła, zabijała bez większego zaangażowania. Nie sprawiało jej to nawet radości a i tak postanowiła nie raz odebrać komuś życie. Zwykły kaprys przerodził się w szaleństwo. To samo planowała względem rodziny Sullivan, ponieważ właściciele cennej ziemi odmówili z nią spotkania. Próbowali wyjechać poza granice, gdzie spędzali jedną drugą całego roku w drugiej posiadłości, lecz nim zdołali opuścić kraj słudzy Celeste złapali ich w drodze do domu. Gwendoline czekała na nich w rezydencji. Wiedziała, że niebawem miała dostać ich w swoje ręce. Zastawiła pułapkę, sidła. Nie chciała negocjować, pragnęła odebrać ich dobytek siłą. Od początku tak było o czym Murray doskonale zdawał sobie sprawę. Sullivanowie byli skazani na śmierć odkąd zaczęli zawadzać Celeste. Zaplanowany dialog i rozmowa o przywłaszczeniu ziemi miała być tylko głupią grą na planszy czerwonowłosej. Na każdym polu była zastawiona zasadzka. Kazała Sullivanom wybierać drogę którą mieli podążyć, lecz nie zdawali sobie oni sprawy, że jakiegokolwiek wyboru by nie dokonali czekała ich porażka. Czteroosobowa rodzina była mała w obliczu Diabła w pięknej postaci. Gwendoline wydawać by się mogło, że stała przed nimi ze schowanymi za plecami rękoma. Kazała wybierać, w której dłoni skryła cukierka, a tak naprawdę obie ręce były puste. Rodzina nie miała żadnych szans. Takie postępowanie pani Celeste utwierdzało Murraya w przekonaniu, że wypowiadane przez nią słowo przepraszam nie miało żadnej wartości. A skoro jej nie posiadało to nie istotne było też to do kogo było ono mówione. Mężczyzna wiedział, że Sullivanów czekał marny los, lecz ich śmierć miała przyczynić się do pomocy w śledztwie. Tylko tak były szpieg mógł dowieść niewinności lokaja Linksa i skazać Gwendoline za zabójstwo rodziców.

   Murray chciał zmyć z siebie poczucie winy, lecz czy było to możliwe skoro przelał świadomie krew niewinnych?

   Mężczyzna, gdy upewnił się, że pani była jak zwykle w tym samym miejscu siedząc na podłodze w salonie zaczął się cofać w ciemność. Wiedział, że musiał iść naprzód, zakraść się do pomieszczenia pełnego kluczy. Zrobił to już kilka nocy wcześniej, aby dokładnie przyjrzeć się zdobyczy, którą chciał podmienić. Falsyfikat. Fałszywy klucz mający otworzyć pokój należący niegdyś do Aleksandra Linksa. Murray zmusił się do odwrócenia krocząc w głębszą ciemność. Posuwał się dalej. Liczył kroki, pilnował oddechu, uważał na szczury grasujące w rezydencji. Gryzonie zachowywały się tak jak koty, jakby były pupilami tejże posiadłości. Skąd się wzięły? Czemu tutaj urzędowały? Na te pytania Murray nie potrzebował teraz odpowiedzi. Serce uderzało mocniej w jego piersi, a każdy obraz wiszący na ścianach wydawał się być obserwatorem. Namalowane oczy historycznych postaci, głów rodu Celeste. Detektyw nie potrafił nad sobą zapanować, ręce drżały, gdy otworzył właściwe drzwi prowadzące do pomieszczenia pełnego kluczy. Wieloletnia przerwa od zawodu szpiega pozbawiła go sprytu i wprawy. Nie był tym samym beztroskim młodzieńcem, a podstarzałym człowiekiem, który nosił w sercu olbrzymi ciężar. Z jego winy zginęło trzynastu innych szpiegów. Pomylił się. Skazał ich na rzeź. Do tej pory nie potrafił odpowiedzieć czy było to przyczyną przypadku czy zdawał sobie sprawę z takiego obrotu sprawy? Miał na sumieniu kilkanaście dusz, doliczył do tej listy również niewinnych Sullivanów, którzy mieli przyjechać o świcie do rezydencji. Gwendoline zbliżała się do ziszczenia swego planu, Murray był tylko o krok za młodą kobietą. Murray sięgnął po klucz z czerwonym, zakurzonym paskiem i podmienił go na prawie identyczny. Szybkim ruchem dłoni dokonał zamiany, lecz odwieszając przedmiot musiał kilka razy spróbować trafić na niewielki haczyk. Mężczyzna z zarostem westchnął i przeklął pod nosem, a pot spływał po jego czole pomimo późnej jesieni. Tętno wzrosło, gdy Murray przekroczył próg pomieszczenia i wyszedł na korytarz. Zdawało mu się, że jakaś postać stoi na środku podłużnego łącznika, lecz to była tylko jego wyobraźnia. Był sam nielicząc szczurów. Włożył rękę do kieszeni płaszcza, tę w której trzymał klucz i szybkim krokiem odszedł spod drzwi jakie nie wydawały żadnego skrzypnięcia. Bezpiecznie dotarł do pokoju, w którym Celeste rozkazała mu zostać w okresie zbliżającej się zimy. Młoda kobieta odwlekała spotkanie z Sullivanami, lecz w końcu miało się ono ziścić. Tej nocy zaczął padać śnieg, temperatura była bliska zera, a mimo tego Murray nie mógł opędzić się od uczucia gorąca. Czarnowłosy opadł na łóżko i wyjął z kieszeni skrywany klucz mający rozwiązać zagadkę. Detektyw wpatrywał się w niego i był pewien, że w pokoju Aleksandra Linksa znajdował się jakiś dowód.


***


   Dokładnie o świcie do gargantuicznego salonu z wysokim zdobionym sufitem i pompatycznym wystrojem wepchnięto siłę rodzinę Sullivan. Ojciec, matka i dwoje dzieci: sześcioletnia Freya i dziesięcioletni Noah. Szanowani, prości ludzie, którzy dorobili się majątku z roli i handlu trafili w sidła, z jakich nie mieli szans się wydostać. Głowa rodziny Sullivan pan William został rzucony na kolana i gdy podniósł swój wzrok spojrzał na kobietę będącą winną całemu incydentowi. Ubrana była jak zwykle w elegancki garnitur, na który o tej porze roku i prędko nastałej zimie narzuciła ciemny, długi płaszcz. Na dłoniach widniały rękawiczki, a starannie dobrany krawat przypominał o elegancji pani Kathleen. Córka jednak nie była podobna do matki. Tak twierdził Murray, który zamierzał usunąć się na bok nie chcąc widzieć masakry. Widział wzrok Gwendoline, choć ponownie zakryła twarz za maską. Dziś nie ukazała swej śnieżnobiałej cery, jakby Sullivanowie nie zasłużyli, aby ujrzeć swego oprawcę. Nim William zdołał cokolwiek powiedzieć pani Celeste gładziła lufę pistoletu i wypowiedziała ze znużeniem:

   — Zabić — polecenie było rozkazem dla ochroniarzy.

   Słowo to wywołało również przerażenie w oczach Miry Sullivan.

   — Jak zabić? Nie możesz! — wykrzyknęła i starała się wyrwać z uścisku rosłego mężczyzny.

   — Jestem skłonny do negocjacji! — do tej abstrakcyjnej rozmowy błyskawicznie włączył się William, który własnym ciałem starał się zasłonić dzieci.

   Gwendoline od dłuższego czasu właśnie na nie patrzyła. Odkąd tylko przekroczyły próg salonu. Dziewczynka powstrzymywała łzy, a w chłopcu pojawiło się ziarenko uczucia, które było bliskie pani Celeste. Wyczuła w nim nienawiść a nie strach. To go odróżniało od reszty. Tego chłopca o kruczoczarnych włosach spostrzegła i nie odwracając od niego wzroku wydała następny rozkaz swemu ochroniarzowi:

   — Zastrzelić.

   — Nie rób nam krzywdy!

   — MAMO!!! — pisk wyrwał się z gardła dziewczynki i wtedy usłyszano dwa strzały.

   Jedna kula przeszła na wylot przez głowę, mózg i nerwy Williama, natomiast druga poleciała wprost w szyję Freyi. Dziewczynka i jej ojciec zginęli na miejscu pozostawiając tylko dwa pionki w grze. Zrozpaczona matka ze skrępowanymi z tyłu dłońmi osunęła się na podłogę i pobrudziła się ciepłą krwią która nie przestawała płynąć z ciała Freyi ubranej w różową sukienkę z białymi falbankami. Kolejna tragedia rozgrywała się w tym salonie i gdy szloch przemieszany z niewyobrażalną rozpaczą Miry rozbrzmiał Murray wykorzystał moment i wymknął się z pomieszczenia.

   Mira Sullivan z otwartymi ustami starała się utulić nieżyjące już dziecię. Krzyki wydawała z siebie miarowo, lecz nawet tak dramatyczny rozwój sytuacji nie sprawił, że Gwendoline choćby zerknęła w jej stronę. Z wyciągniętą prawą ręką nadal patrzyła na chłopca, który klęczał przed nią ozdobiony martwymi ciałami najbliższych. Pani Celeste trzymała broń, której lufa rozgrzała się po oddanym strzale i spoglądała zza maski na młodzieńca. Widziała jego brązowe oczy, pragnęła ujrzeć w nich swoje odbicie, lecz prawdziwą chęć odczuła, gdy wywołała w nim nie strach a nienawiść.

   — Cudowny — szepnęła  będąc oczarowana chłopcem.

   Gwendoline podniosła się z fotela, a długi płaszcz opadł na podłogę. Wtedy pociągnęła za spust raz jeszcze, potem kolejny częstując deszczem kul zrozpaczoną Mirę. Kobieta po paru minutach zmarła od utraty krwi i zdeterminowana do ostatniego tchu zaciskała dłoń na nogawce syna. Tylko ją mogła dotknąć, natomiast swój policzek stykała z chudą nóżką córeczki.

   Nastała cisza, którą przerwały kroki pani Celeste. Młoda kobieta o czerwonych włosach podeszła do chłopca i uklęknęła przed nim na jednym kolanie. W otoczeniu ciał i krwi jaką wchłaniały stare deski ściągnęła z twarzy maskę, jakby Noah został wybrankiem spośród rodziny Sullivan. Dostąpił on zaszczytu i ujrzał twarz morderczyni  którą pragnął rozszarpać na strzępy. Chłopca nawiedziło otępienie, nie rozumiał przez kilka minut co się wydarzyło. Słyszał krzyki siostry i matki, chęć negocjacji zainicjowanej przez ojca, lecz nie zareagował. Skupił się wtedy na emocji, która się w nim tliła, a teraz urosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Noah zerknął w kierunku broni jaką miała przy sobie Gwendoline, lecz czujność ochroniarza zatrzymała jego maleńką dłoń.

   Celeste uznała, że Noah był na tyle wyjątkowy, aby obdarować go także uśmiechem. Zrobiła to. Gwendoline uniosła kąciki ust i nakazała wtrącić chłopca do lochu.

   — Zabrać go i skuć w łańcuchy przytwierdzone do ściany — odparła z pełnym przekonaniem i po chwili wstała z podłogi przypominając prawdziwe monstrum.

   Noah uznał, że Gwendoline Celeste była teraz naprawdę wielka i niedostępna. Chłopca zabrano. Noah zaczął się szarpać, lecz nie wskórał nic. Pani rezydencji nie okazała żadnej litości dla dziecka, ojca i matki. Zabiła, a chłopca skazała na męki w zapomnianej, niedostępnej dla nikogo sali tortur.













***

Gwendoline nie wie co to litość i poczucie winy. Zabija bez opamiętania. Czy ktoś jest ją w stanie powstrzymać?

Kolejny rozdział przyniesie z pewnością wiele kontrowersji, jeszcze więcej niż dotychczas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro