III
Sobota zaczęła się słonecznie. Nigdzie nie było widać chmur, a temperatura, jak na koniec września, była dość wysoka. Nikt więc nie przypuszczał, że około południa, ciemne chmury pojawią się znikąd przykrywając cały błękit nieba i spowodują ulewę. Louis właśnie opuszczał park, z Alexem w wózku, gdy lunęło. Wiedział, że nim dojdzie do kamienicy oboje zmokną (i to porządnie), dlatego skierował się do kawiarni, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy, chcąc się ukryć przed deszczem. Lokal powoli się zapełniał, najwyraźniej więcej ludzi miało pomysł, aby się tutaj ukryć. Szybko skierował się do lady, za którą stała uśmiechnięta, starsza kobieta.
- Co dla was kochaniutki?
- Em...um... - przeglądał menu rozpisane na wielkiej tablicy, która wisiała pod sufitem, jednak nie potrafił zdecydować się na nic konkretnego.
- Wyglądasz na takiego, co woli herbatę – swoimi słowami zaskoczyła szatyna, zwłaszcza, że miała rację – W takim razie proponuję herbatę z cytrusami, imbirem, goździkami i miodem. Idealna na aktualną pogodę. Do tego świetnie pasuje rogal z marmoladą. A dla tego młodego kawalera – spojrzała do wózka, gdzie spokojnie siedział mały Tomlinson – gorącą czekoladę i maślaną bułeczkę. Co myślisz? – pytanie skierowała do Alexa.
- Taaaak! – pisnął zadowolony – Tatusiu, chcę cekoladę.
- Niech będzie – zgodził się, wyciągając portfel z kieszeni kurtki i płacąc.
- Idź skarbie, zajmij sobie stolik. Przyniosę wam zamówienie, będzie ci ciężko z wózkiem – odgoniła zaskoczonego chłopaka od lady, posyłając mu ciepły uśmiech.
- Dziękuję – pchnął wózek w kierunku pierwszego wolnego stolika, jaki zauważył. Znajdował się on w rogu pomieszczenia, przy dużym oknie. Posadził Alexa na jednym z trzech krzeseł, a wózek umieścił za krzesłem malca, po czym usiadł na przeciwko syna. Nie musieli długo czekać, na swoje zamówienie. Barbara – jak przedstawiła się kobieta, życzyła im smacznego i zachęciła, aby ponownie ją odwiedzili. Louis zapewnił ją, że tak będzie, nim kobieta wróciła za ladę, gdzie zdążyła utworzyć się już kolejka.
Herbata był bardzo dobra i świetnie rozgrzewała, z kolei rogalik wciąż ciepły i chrupiący. Alexowi również smakowało jego zamówienie, o czym świadczyła buzia wypchana bułką i czekoladowe wąsy na górnej wardze oraz nos pobrudzony bitą śmietaną.
- Zwolnij trochę, co kolego? – zaśmiał się, sięgając po serwetkę i wycierając buzię trzylatka.
- Ale to jest pysne, tatusiu! – krzyknął, prawdopodobnie zbyt głośno, bo zwrócił tym uwagę innych ludzi. Widział, jak Barbara, która przyjęła ich zamówienie uśmiecha się do nich szeroko, zza lady.
- Domyślam się, ale nikt ci tego nie zabierze. Więc trochę zwolniej, bo się zakrztusisz – wyjaśnił malcowi.
- Dobze – skinął, tym razem biorąc niewielki kęs bułki.
Louis uśmiechnął się czule, spoglądając na swojego małego mężczyznę i sięgnął po własny kubek herbaty, delektując się jej smakiem.
- Przepraszam, wolne? – usłyszał za sobą głęboki, odrobinę zachrypnięty głos, który był dość znajomy – Wszystkie miejsca są zajęte, po za tym jed... - odwrócił się, a mężczyzna zamarł. Za nim stał Harry Styles, trzymając w dłoni filiżankę z kawą i talerzyk z bułeczką. Mężczyzna odchrząknął, otrząsając się – Mogę się dosiąść?
Louis rozejrzał się po kawiarni i musiał stwierdzić, że rzeczywiście jedyne wolne miejsce znajdowało się przy jego stoliku.
- Um...proszę – nerwowo odpowiedział, kiwając głową i ponownie odwracając się do Alexa.
Harry usiadł po drugiej stronie chłopca, kładąc swoje zamówienie na blacie niewielkiego stolika. Czuł na sobie zaciekawione spojrzenie malucha, z kolei Louis za wszelką cenę starał się na niego nie patrzeć. Widział jak nerwowy w jego obecności stał się szatyn.
- Nie jesteś dziewcynką – wypalił nagle mały Tomlinson, czym zaskoczył dwójkę mężczyzn.
- Słucham?
- Mas kosulę w kwiatki – wskazał palcem na odzienie Stylesa – Dziewcyny nosą takie zecy – wyjaśnił.
Louis dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Rzeczywiście kędzierzawy miał na sobie czarną koszulę, w pomarańczowe, różowe i niebieskie kwiaty.
- Alex, nie wol... - chciał upomnieć syna, ale Harry mu przerwał.
- To w porządku, nic się nie stało – zwrócił się do szatyna, nim spojrzał na chłopca – To nic dziwnego, że noszę takie rzeczy – zaczął mu wyjaśniać – Niektórzy mężczyźni lubią takie ubrania i dobrze się w nich czują, na przykład ja.
- Tak, jak na psykład tatuś lubi nosić majtki dla dziewcynek? – dopytywał, zawstydzając tym Louisa, którego twarz stała się czerwona. Nie miał pojęcia, że jego syn widział go w damskiej bieliźnie, zwłaszcza, że rzadko ją nosi.
- Alex – syknął – Nie mówi się takich rzeczy – skarcił syna.
Harry jedynie się zaśmiał, słysząc malucha. Musiał przyznać, że już go lubił.
- Jak się nazywasz?
- Alexandel Aiden Tomlinson – odpowiedział dumnie – A ty?
- Jestem Harry Styles – wyciągnął dłoń w kierunku chłopca, który uścisnął ją swoją mniejszą rączką.
Chwilę później Louis w ciszy obserwował, jak Harry rozmawia z jego synem. Nie spodziewał się takiego zachowania ze strony mężczyzny. Myślał, że po tym, jak zobaczy, do kogo chciał się przysiąść, odpuści, ewentualnie usiądzie udając, że ich tam nie ma, bądź milcząc i posyłając zniesmaczone spojrzenia szatyna.
Dwadzieścia minut później, deszcz przestał padać i zza chmur ponownie wyjrzało słońce. Louis uznał, że to odpowiednia pora, aby wrócić do domu. Po pierwsze bał się, że pogoda znowu może się pogorszyć, po drugie czuł się niekomfortowo w towarzystwie kędzierzawego (nawet jeśli ani razu nie nawiązał do jego pracy) i chciał, jak najszybciej stąd odejść.
- Musimy tatusiu? – marudził, błagająco spoglądając na ojca.
- Tak, skarbie – podniósł się ze swojego miejsca i sięgnął po wózek, który stał za krzesłem chłopca – Czas najwyższy.
- Tludno – mruknął smutno, nim spojrzał na Harry'ego – Ceść Hally – pomachał do mężczyzny, kiedy Louis brał go na ręce i sadzał do wózka.
- Pa maluchu – uśmiechnął się do chłopca, również do niego machając – Do zobaczenia, Louis – tym razem zwrócił się do szatyna, po którego plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Tomlinson jedynie skinął głową i pchnął wózek w kierunku wyjścia.
*****
Jak co dzień, od dwóch tygodni, Harry ponownie pojawił się w klubie. Oczywiście wynajął Louisa, jednak jak podczas wcześniejszych wizyt tutaj, nie powiedział do niego ani jednego słowa. Tylko uważnie śledził, każdy ruch szatyna.
Oczywiście przez całe show próbował się odezwać, chcąc jakoś nawiązać rozmowę, był tylko jeden problem – nie bardzo wiedział, jak to zrobić. Jak miał zacząć zwykła rozmowę, z osobą, którą obrażał? Wciąż nie podobało mu się to, czym zajmował się Louis i dalej uważał, że tak naprawdę pracuje, jako dziwka, jednak w tym momencie nie potrafił się o to na niego złościć, tak jak dawniej. To, jaki szatyn był względem swojego dziecka, pokazywało mu, że nie każdy musi być taki, jak jego matka. Tak więc cały występ milczał i, jak co dzień, opuścił pokój będąc złym na siebie. Tym razem, jednak postanowił nie odpuszczać. Musiał porozmawiać z Tomlinsonem.
*****
To był ciężki dzień w pracy. Nie to, aby inne były lepsze, ale ten był wyjątkowo trudny. Jeden z pierwszych klientów Louisa, dzisiejszego dnia, za wszelką cenę próbował przekonać młodego mężczyznę, aby się z nim przespał. Nie rozumiał, że oni takich usług nie świadczą i kiedy po raz drugi, zamówił prywatny taniec u Tomlinsona, zaczął się do niego dobierać. Na szczęście Liam w porę zareagował, wywalając „klienta" z klubu.
Po przebraniu się w swoje ubrania, założył ciepła kurtkę i zarzucił plecak na ramię, kierując się do wyjścia. Przechodząc przez główną salę, pomachał do Toda, który kończył czyścić bar. Zimne, nocne powietrze uderzyło w jego rozgrzaną twarz, a chłodny wiatr mierzwił jego włosy. Odwrócił się w prawo, chcąc wrócić do domu, jednak zatrzymał go nieznany mu głos.
- Myślałem, że się nie doczekam – przed nim pojawił się nachalny „klient". Jego tłusta twarz, błyszczała od potu, która (razem z łysą głową) błyszczała się w świetle latarni. Miał na sobie ten sam pognieciony i poplamiony garnitur, i z tej odległości Louis mógł wyczuć zapach alkoholu.
- Skończyłem pracę – mruknął niegrzecznie i próbował go wyminąć.
- Czekaj! – warknął, chwytając mocno Louisa za ramię. Czuł, że będzie miał po tym siniaki – Ciągle na coś czekam – szatyn skrzywił się czując, jak mężczyzna pluje, gdy mówi.
- Ale tego nie dostaniesz – próbował być stanowczy, chociaż wewnątrz był przerażony – Puść mnie – starał się wyrwać rękę z mocnego uścisku.
- Dopiero, jak dasz mi się pieprzyć – szarpnął Louisa, w kierunku swojego samochodu, który cały czas próbował się uwolnić.
- Zostaw!
- Louis coś powiedział! – usłyszeli ostry głos, dochodzący zza szatyna.
- Spieprzaj! – parsknął z oburzeniem, że ktoś mu przeszkadza. Mimo to, jego uścisk na ręce Louisa się zmniejszył, dzięki czemu Tomlinsonowi udało się wyrwać. Od razu się cofnął, a Harry stanął przed nim, chowając go za swoimi plecami – Dzisiaj moja kolej, jeśli go chcesz, musisz poczekać – próbował dosięgnąć szatyna, jednak Harry go odepchnął. I to dość mocno, ponieważ mężczyzna się zatoczył i upadł na chodnik.
- Radzę ci stąd odejść, nim zadzwonię na policję, zgłaszając napastowanie.
- To dziwka – wypluł – Chce tego – w Harrym się zagotowało, chociaż sam jeszcze niedawno miał podobne podejście do szatyna. Jego pięść zderzyła się z twarzą mężczyzny, który zdążył się podnieść.
- Inaczej to widzę – stanął nad nim, zaciskając dłonie w pięści – Trzymaj się od niego z daleka – odwrócił się, chwytając dłoń roztrzęsionego Tomlinsona i ciągnąc go w kierunku swojego samochodu. Otworzył drzwi, wpychając szatyna na siedzenie pasażera, po czym obszedł samochód, zajmując miejsce kierowcy. Dopiero wtedy spojrzał na tancerza. Widział, jak wciąż lekko się trzęsie i jest przestraszony.
- Zrobił ci coś?
- Nie – pokręcił głową - Dziękuję – uśmiechnął się nieśmiało do kędzierzawego, który jedynie skinął głową.
- Podaj adres, odwiozę cię.
- Nie trzeba, mogę sam wrócić – chciał wysiąść z pojazdu, ale drzwi były zablokowane.
- Daj spokój – opalił silnik – Jest ciemno, zimno, więc skorzystaj z propozycji – włączył się do ruchu.
Nie mając większego wyboru, podał mu swój adres i ponownie podziękował. Jechali w ciszy, która wcale nie była komfortowa. Wręcz przeciwnie, była ciężka, nieprzyjemna i dusząca. Może to popchnęło Louisa do odezwania się, a może okazja, aby wyjaśnić swoją sytuację.
- Nie jestem dziwką – cichy, przepełniony goryczą głos, rozbrzmiał w pojeździe – Wiem, że tak uważasz. Wiem, że wielu ludzi tak myśli, ale prawda jest taka, że nie sypiamy z klientami. Tylko taniec, nic więcej. Oczywiście nie jestem dumny z tego co robię, ale potrzebuję pieniędzy, a tam dobrze płacą – przerwał na moment, uważnie przypatrując się kędzierzawemu. Ten wciąż wpatrywał w drogę przed sobą, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Kontynuował – Rodzice Aidena – mojego chłopaka nie akceptowali naszego związku. Dlatego odetchnęliśmy, gdy wyjechaliśmy do Londynu. Studiowałem literaturę. Chciałem pracować w wydawnictwie, może coś napisać. Na drugim roku okazało się, że jestem w ciąży. Oboje cieszyliśmy się na to. Aż... - głos szatyna, zaczął niebezpiecznie drgać – byłem w 8 miesiącu ciąży, gdy Aiden zginął w wypadku. Było ciężko, bardzo. Na szczęście miałem do pomocy Nialla i Zayna. Musiałem zrezygnować ze studiów, nie było mnie stać, a także musiałem mieć czas dla Alexa. Pracowałem w kawiarni i wychowywałem syna, dopóki nie straciłem posady. Gdy natknąłem się na ogłoszenie pracy w klubie, byłem zdesperowany. Dodatkowo dobrze płacili, a w połączeniu z napiwkami, jestem w stanie utrzymać siebie, Alexa i coś odłożyć. Chciałbym innej pracy, ale kto przyjmie mnie, za wystarczającą pensję, jeśli jestem tylko po szkole średniej. To nie proste, wiem, bo próbowałem.
Louis zakończył cicho, licząc w duchu, że Harry jakoś zareaguje. Tak się jednak nie stało. Wciąż milczał, co nie oznacza, że słowa Tomlinsona nic nie zmieniły. Poczuł się głupio, za to, jak traktował chłopaka na początku. Nie znał jego historii i nie wiedział co go w życiu spotkało. Było mu wstyd, bo Louis nie miał w życiu łatwo, a on jeszcze to wszystko pogarszał. Teraz widział swoje błędy. Potępiał innych, za to, jak zarabiali, chociaż nie znał ich historii, nie wiedział, co ich do tego pchnęło. Był zaślepiony obrazem swojej matki, uważając, że wszyscy są tacy jak ona. Liczy się tylko seks, alkohol i narkotyki. Teraz widział, że to był błąd.
- Jesteśmy – mruknął cicho, wciąż nie patrząc na Louisa. Nie był w stanie spojrzeć na szatyna, po tym, jak go traktował.
- Dziękuję – mruknął, otwierając drzwi pojazdu. Wysiadł z samochodu i chwilę późnej, zniknął wewnątrz kamienicy. Cały czas śledził go wzrok zielonych tęczówek, przepełnionych poczuciem winy i wstydem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro