Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II

Autorka: Śrenio jestem zadowolona z tego rozdziału. Mam wrażenie, jakby czegoś w nim brakowało, jednak nie mam pomysłu czego :/ 

Będę wdzięczna za komentarze, ponieważ one naprawdę potrafią dać niezłego kopa, a tego mi ostatnio brakuje...

***************************** 

Po śniadaniu spędzonym z przyjaciółmi, Louis pomógł im posprzątać, nim skierował się z synkiem do własnego mieszkania. Tam zmienił swoje ubrania i po przebraniu malca z piżamy, zabrał wózek, telefon i portfel, i wyszli z domu. Postanowił skorzystać z pięknej pogody i zabrać Alexa na spacer, do pobliskiego parku, gdzie znajdował się niewielki plac zabaw. Przy wyjściu z kamienicy spotkał panią Martin, która wracała z zakupów i zatrzymała go na krótka pogawendkę. Gloria Martin była starszą kobietą, która mieszkała na parterze ich kamienicy. Rok wcześniej owdowiała i teraz towarzystwa dotrzymywał jej kundelek Mix. Była przemiła, piekła wyśmienite ciasto z wiśniami i uwielbiała Louisa, jak i Alexa, którym chętnie się opiekowała, gdy szatyn nie miał go z kim zostawić.

Po krótkiej rozmowie, Tomlinson pożegnał się z Glorią i ruszył w stronę parku. Dziesięć minut zajęło mu dotarcie na miejsce. Zostawił wózek przy ławce, stojącej najbliżej piaskownicy i razem z chłopcem, poszli w kierunku huśtawek. Posadził go w tej, przeznaczonej dla małych dzieci i zaczął bujać chłopca. O tej porze nie było tutaj zbyt wielu ludzi. Wiedział, że najwięcej ich się zbiera dopiero po południu, dlatego też Louis wolał przychodzić tutaj rano. Nie musiał się bać, że w tłumie zgubi syna. W piaskownicy siedziały dwie dziewczynki, podczas gdy ich matki plotkowały na jednaj z ławek. Na zjeżdżalnie wspinał się chłopiec, a huśtawkę obok zajmowała mała dziewczynka, którą huśtała matka.

- Tatusiu, wyzej – piszczał Alex, śmiejąc się głośno. Louis również nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu, który widniał na jego twarzy. Widok szczęśliwego chłopca, sprawiał, że zapominał o wszystkich swoich problemach.

*****

Opuścił przeszklony budynek, kierując się do swojej ulubionej kawiarni, kilka metrów dalej. Była piękna pogoda, on miał czas, dlatego tym razem zamiast posłać kogoś po kawę i jego ulubioną bułkę z orzechami i syropem klonowym, postanowił się przespacerować.

Mały metalowy dzwoneczek rozbrzmiał, gdy pchnął drzwi, a znajomy zapach kawy i ciasta czekoladowego dotarł do jego nosa. Uśmiechnął się, widząc przy ladzie właścicielkę tego miejsca – Barbarę. Starsza kobieta z krótkimi, rudymi włosami, okularami na nosie i w firmowym fartuchu, uśmiechała się ciepło do Stylesa. Podeszła do ekspresu i rozpoczęła przygotowanie dla niego kawy.

- Witaj, kochany.

- Barbara – skinął jej głową – Jak zwykle wyglądasz czarująco – pochylił się nad blatem, podpierając na nim przedramionami.

- Mógłbyś być moim wnukiem – zaśmiała się, trzepnęła go lekko ścierką, którą zdjęła z ramienia – Powinieneś sobie poszukać kogoś zbliżonego wiekiem.

- Nic nie poradzę, że jesteś najważniejszą kobietą mojego życia – wzruszył ramionami.

Oczywiście, Harry traktował kobietę jak własną babcię. Znał ją od dziecka, mieszkała po sąsiedzku z rodziną kędzierzawego i bardzo pomagała rodzeństwu, gdy Anne po raz kolejny nie było w dom lub spała na kanapie pijana i naćpana. Oboje ją kochali, podobnie, jak ona ich. Po tym, jak Harry'emu udało się odnieść sukces, gdy został najmłodszym prezesem wytwórni muzycznej, pomógł Barbarze w spełnieniu jej marzenia – otwarciu własnej kawiarni. Oczywiście był jej stałym klientem i starał się odwiedzać kawiarnię tak często jak to możliwe.

- To urocze, ale Gemma może być zazdrosna – postawiła przed nim tekturowy kubek z czarną, gorzką kawą (taką, jaką mężczyzna najbardziej lubił).

- Myślę, że tutaj nie będzie miała nic przeciwko – sięgnął po ciepły kubek i czekał, aż kobieta zapakuje mu do papierowej torebki drożdżówkę – Jak ma się Arthur? – zagadnął, zmieniając temat.

- Jak to on, narzeka na bóle w plecach, ale do lekarza nie pójdzie – zaśmiała się, kręcą głową na swojego męża – Ostatnio wspominał, że dawno nie wiedział ciebie, ani Gemmy. Musicie wpaść do nas na obiad – zarządziła, dając mężczyźnie do zrozumienia, że to nie prośba, a rozkaz.

- Oczywiście – chętnie spotkałby się z Arthurem i zjadł domowy obiad, przyrządzony przez Barbarę – Skontaktuję się z Gemmą i dam ci znać, kiedy oboje będziemy wolni.

- Czekam – puściła oczko do kędzierzawego.

- Do zobaczenia – nachylił się nad blatem, cmokając ją w policzek i kładąc na ladę 5 funtów. Odwrócił się i pospiesznie udał do drzwi, nim Barbara zdążyłaby go zatrzymać i kazać zabrać pieniądze, bo przecież on nie musi płacić. Pomachał jeszcze starszej kobiecie, będąc przy drzwiach i opuścił lokal.

Z szerokim uśmiechem przeszedł na drugą stronę jezdni, rozglądając się czy nic nie jedzie, i ruszył wzdłuż kutego płotu, poszukać wejścia do parku. Nie miał ochoty wracać jeszcze do wytwórni, zamiast tego postanowił wypić kawę i zjeść bułkę na świeżym powierzu, rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca i w miarę ciepłym dniem.

Zajął jedną ze swoich ulubionych ławek, kilka metrów dalej znajdował się plac zabaw, a na naprzeciwko niego rozciągał się widok na niewielki staw, po którym pływały kaczki i łabędzie. Kilku ludzi krążyło dookoła, dokarmiając ptaki. Uwagę Harry'ego, szczególnie przykuła dwójka z nich.

Niski szatyn, którego znał z klubu; któremu powiedział wiele niemiłych słów i mały chłopiec, przy którym kucał. Widział jak uśmiecha się, rozmawiając z malcem i podając mu trochę suchej bułki, aby mógł ją rzucić kaczkom. Nie ukrywał, że był zaintrygowany tym widokiem. Najpierw myślał, że dorabia sobie jako opiekun lub to jego młodszy brat, jednak chwilę później usłyszał, jak chłopiec woła na niego „tatusiu". Kolejna dziwka wychowująca dziecko. Pewnie zapłodnił go jakiś „klient". Złość rozpaliła się w jego piersi, jednak sam nie potrafił jej ukierunkować. Dlaczego był zły? Dlatego, że Louis tak, jak jego matka zarabiał tyłkiem, chociaż miał dziecko, czy dlatego, że był zupełnie inny od Anne. Kobieta nigdy nie wzięła jego i Gemmy do parku, nigdy się z nimi nie bawiła i nigdy nie obchodziła się z nimi tak łagodnie i delikatnie, jak szatyn ze swoim synkiem. Sam nie wiedział czemu, ale to bardzo go zaintrygowało. Zawsze uważał dziwki, że jedyne co interesuje to sprzedawanie swojej dupy, aby mieć na narkotyki i alkohol. Ten obraz jednak pokazywał mu, że Louis troszczy się o swoje dziecko.

To w ogóle nie pasowało do jego wyobrażeń i tylko mieszało mu w głowie. Jednak nie zmieniało to faktu, że wciąż uważał Louisa za dziwkę.

Dopił swoją kawę i wyrzucając pusty kubek, oraz torebkę po bułce i pospiesznie opuścił park, nie chcąc, aby „tancerz" go dostrzegł.

*****

Właśnie skończyła się jego kilkuminutowa przerwa, dlatego odsunął się od lady barowej, gdzie rozmawiał z Todem – barmanem. Teraz jego zadaniem było krążyć pomiędzy stolikami i zabawiać gości, nie zdążył jednak podejść do pierwszego stolika, kiedy przed nim pojawił się Liam.

- Kto?

- Styles – usłyszał i poczuł, jak gruby supeł oplata się dookoła jego żołądka. Ostatnio miał przerwę od wizyt tego mężczyzny, jak widać nie zapomniał o nim i postanowił się ponownie na nim znęcać. Na miękkich nogach ruszył za ochroniarzem, który prowadził go w dobrze znane mu miejsce. Zatrzymali się przed jednym z pokoi, za którym zapewne znajdował się mężczyzna.

- Dasz radę? - zmartwienie było wymalowane na twarzy Payne'a. Przez ten czas, jak szatyn tutaj pracował, zaprzyjaźnili się i nawet zapoznał go z Niallem i Zaynem.

- Jak zawsze – posłał mu słaby uśmiech.

- Pamiętaj, nie zwracaj uwagi na jego słowa – przytulił krótko szatyna, chcąc mu dodać otuchy.

- Postaram się – mruknął i zniknął za drzwiami, chcą mieć już ten taniec za sobą.

Jak zawsze, mężczyzna siedział na kanapie, jego zielone spojrzenie było utkwione w szatynie. Muzyka zaczęła grać, a Louis zbliżył się do rury, gdzie zazwyczaj zaczynał „pokaz". Wiedział, że póki jest tak daleko nie usłyszy słów kędzierzawego, dlatego ociągał się z podchodzeniem do niego. Niestety i ten moment musiał nadejść. Podszedł do Stylesa, siadając na jego kolanach, poruszając swoimi biodrami. Z mocno bijącym sercem, czekał aż ten się odezwie. Tak się jednak nie stało. Przez cały czas milczał, jedynie jego zielone spojrzenie ciągle było utkwione z szatynie. Kiedy występ się skończył, Louis jak zawsze wrócił do rury i obserwował jak Harry podnosi się z kanapy i zwyczajnie bez słowa opuszcza pokój.

Tomlinson nie miał pojęcia co się dzieje? Co się właściwie stało? Harry Styles zamówił go na prywatny pokaz, ale ani razu się nie odezwał. Ani razu go nie obraził. Niby dobrze, ale z drugiej strony nie wiedział co siedzi w głowie mężczyzny i trochę się tego obawiał.

Trzymał się rury, tępo wpatrując się w drzwi i w takim stanie zastał go Liam.

- Louis, wszystko dobrze? – chłopak nie wychodził od dłuższej chwili co go zaniepokoiło.

- Tak – ocknął się, podchodząc do przyjaciela – To było dziwne – zmarszczył brwi, spoglądając na ochroniarza.

- Co?

- Nie powiedział ani słowa.

- Naprawdę? – to nie było podobne do Stylesa – Może jest chory?

- Jeśli tak jest, to niech nie zdrowieje – zażartował, wychodząc z pokoju i kierując się na główną salę.

*****

Po tym, jak po raz pierwszy zobaczył Louisa w parku, starał się tam być codziennie. Sam nie wiedział co go do tego pchało, jednak odczuwał silną potrzebę spotkania ich. Upewnienia się, że to co zobaczył nie było tylko snem. Niestety ich nie było i może to było spowodowane złym czasem - odwiedzili park wcześniej bądź później, a może nie przychodzili z powodu gorszej pogody. Dlatego też, dzień wcześniej, udał się do klubu, po swojej dłuższej nieobecności. Po co? Odczuwał silną potrzebę zobaczenia chłopaka, może nawet przeproszenia? Jednak ostatecznie nie wypowiedział ani słowa, tylko uważnie obserwował jak ten drobny szatyn wije się przed nim.

Dzisiaj ponownie postanowił odwiedzić park, po tym, jak zakupił kawę i swoją ulubioną bułeczkę w kawiarni Barbary. Usiadł na swojej ulubionej ławce i uważnie się rozglądał w poszukiwaniu Louisa i jego syna. Tym razem miał szczęście – dostrzegł ich na placu zabawa. Siedzieli w piaskownic i lepili coś z piasku. Z tej odległości mógł usłyszeć ich śmiech i dostrzec szerokie uśmiechy na twarzach. Musiał przyznać, że szatyn wyglądał niesamowicie gdy w jego niebieskich oczach nie było widać smutku, zamiast tego błyszczały szczęściem, a jego usta układały się w uśmiechu.

Czuł, jakby zawsze pragnął widzieć go takiego. Jego nastawienie do chłopaka powoli zmieniało się po tym, jak po raz pierwszy zobaczył go z chłopcem, jednak nie można było powiedzieć, że nie wiedział w nim już brudnej dziwki. Jednak nie umiał mu już tego wypominać. Nie chciał.

*****

- Tatusiu, dlacego ten zamek nie wygląda jak w bajkach? – naburmuszył się maluch.

- Bo to bardzo trudne, skarbie – zaśmiał się, poprawiając czapkę na głowie synka – Nie mam takich zdolności.

- Chciałby umieć taki wybudować – burczał, zakładając malutkie ramionka na piersi.

- Jeśli będziesz dużo ćwiczył, na pewno ci się uda – pocałował głowę chłopca, nim wyszedł z piaskownicy, otrzepując spodnie z piasku – Czas wracać.

- Jus? – marudził. Nie chciał wracać do domu, wolał zostać i pobawić się ze swoim tatą – Tatusiu, tam są kacki – wskazał paluszkiem, w kierunku stawu – Chodźmy je dokalmić – poderwał się i pobiegł we wcześniej wskazanym kierunku.

- Alex, poczekaj – wołał za chłopcem, chcąc by się zatrzymał – Muszę wziąć wózek.

Maluch jednak go nie słyszał, był zbyt zafascynowany ptakami. Pędził w ich stronę, kompletnie ignorując nawoływania ojca. Louis z kolei, biegł za synkiem, modląc się, aby maluch nie wpadł przypadkiem do wody. Alex znajdował się praktycznie przy brzegu, Louis miał łzy w oczach ze strachu, kiedy ktoś pojawił się przed małym Tomlinsonem, powstrzymując przed dalszym biegiem. Szatyn zatrzymał się, czując ogarniającą go ulgę. Szybko otarł zebrane w kącikach oczu łzy i podbiegł do mężczyzny, który trzymał Alexa i coś mu tłumaczył.

- Bardzo panu dzię... - przerwał, kiedy rozpoznał osobę, która zatrzymała jego syna. Harry Styles we własnej osobie. Przełknął gulę, tworzącą się w jego gardle i modląc się w duchu, aby mężczyzna nic nie wspomniał na temat jego pracy, dokończył – Dziękuję, że go złapałeś – sięgnął po chłopca, kiedy kędzierzawy mu go podał. Mocno go przytulił kołysząc w swoich ramionach i całując w głowę.

Harry nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową, nim odwrócił się i zaczął odchodzić. Zatrzymał się jednak po kilku krokach, słysząc, jak Louis upomina chłopca, aby więcej tak go nie straszył. Jeśli to ścisnęło go za serce, a jedna samotna łza, spłynęła po policzku, nikt się o tym nie dowie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro