Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

jag alskar (inte) dig

Codziennie widywałem go w szkole. Zawsze otaczała go grupka znajomych, często się śmiał i wygłupiał. Wyglądał na normalnego, szczęśliwego nastolatka, jednak gdyby tak przyjrzeć mu się dokładniej, można dostrzec, że jego radość nie obejmowała oczu. Skrywały one w sobie tak głęboką samotność i smutek, że za każdym razem, gdy to zauważałem, miałem ochotę usiąść w kącie i zacząć płakać. Ssoby, które podawały się za jego przyjaciół, zdawały się tego nie widzieć, jego wzroku, fałszywego uśmiechu, drżących z nerwów dłoni i często łamiącego się głosu. Założę się, że nikt nawet nie spostrzegł, że zniknął.

Był z nimi dla zasady, żeby mieć z kim czasem porozmawiać, czy spisać notatki, gdyby zachorował. Grał przed nimi kogoś innego, jego prawdziwej strony nie znało żadne z nich. Oni nawet nie wiedzieli, że takowa druga twarz w ogóle istnieje. Nikt nie wiedział, poza nim.

Moja sytuacja niewiele się różniła od jego, jednak moi znajomi nie dostrzegali czegoś innego. Nie zauważyli, że powoli zamykam się w sobie i staczam. Zacząłem trzymać się na uboczu, patrzyłem wrogo na każdego, kto próbował się do mnie zbliżyć. Stopniowo traciłem wszystkich, którzy do tej pory mnie tolerowali. Wielu ludzi zaczęło mną gardzić, stałem się złośliwy i oschły, nienawidziłem samego siebie. Nie potrafiłem zaakceptować mojej miłości do chłopaka, do Phila.

Została ze mną tylko Louise. Była dla mnie jak promyk słońca po długiej, bezsennej nocy. Sprawiła, że zacząłem się akceptować, jednak w dalszym ciągu stroniłem od ludzi. A oni z kolei zdawali się mnie już całkiem nie dostrzegać, czasem zerkali na mnie z politowaniem, kręcąc przy tym głowami, jednak nic poza tym.

Po prostu zniknęli.

Tak samo, jak Phil.

W jednym momencie przestał istnieć. uciekł, zabierając ze sobą moją duszę i kawałek serca.

Pamiętam ten dzień doskonale, stale krąży po mojej głowie i, jak na złość, nie potrafię się go pozbyć, nieważne, jak bardzo się staram.

Impreza organizowana przez jednego ze snobów z trzecich klas, wstęp dla każdego. Nie miałem ochoty na żadne tego typu spotkania; alkohol polewany litrami i spoceni, ocierający się o siebie ludzie zdecydowanie nie należeli do moich ulubionych form spędzania czasu wolnego. Louise zaciągnęła mnie tam siłą, twierdząc, że to wyjście może naprawdę wiele zmienić. Była pewnego rodzaju człowiekiem zagadką, zawsze mówiła ogólnikami i rzadko kiedy tłumaczyła, co chodzi jej po głowie. Praktycznie przez cały czas żartowała, jednak kiedy stawała się poważna, należało się po prostu dostosować i zgodzić na wszystko. Nie chodziło o strach przed nią, owszem, budziła respekt, jednak nie bałem się, że coś mi zrobi. Nie należała do takich ludzi. wbrew pozorom była wyjątkowo spokojna i delikatna, zawsze chciała dla mnie jak najlepiej. Dzisiaj jestem jej niesamowicie wdzięczny, że przekonała mnie do tej imprezy.

Przez cały ten czas miałem wrażenie, jakoby ktoś mnie obserwował. Chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, chowałem się za nią. Tak spędziłem większą część tego wieczoru; obserwując plecy najbliższej mi przyjaciółki. Mokre od potu blond włosy kleiły się do jej szyi i plątały o naszyjnik koloru złotego, który, moim skromnym zdaniem, idealnie pasował do białej sukienki sięgającej połowy ud. W porównaniu do moich czarnych jeansów i t-shirtu, jej strój wyglądał, jakby został przygotowany dla kogoś, kto miał zamiar pójść na jakąś niezwykle drogą galę, a nie na zwykłą domówkę dla niewyżytych emocjonalnie i fizycznie nastolatków. Nigdy nie zrozumiem kobiet, ale Louise była dla mnie już szczególną tajemnicą; tajemnicą, która czytała ze mnie jak z otwartej księgi.

Ruchem ręki poprosiła mnie o przystawienie ucha do jej ust. Spojrzałem na nią pytająco, po czym lekko się do niej przybliżyłem. Powiedziała wtedy:

— Teraz pójdę potańczyć i wyrwać jakieś gorące kąski, a ty musisz odwiedzić ogród. — Stwierdziła stanowczo. — Idź kuchnią. Najlepiej jak najszybciej, bez przerw na siusiu, Danie słaby pęcherz Howell — a ja, ignorując jej docinki, zrobiłem to, co mi kazała. Z lekkim niesmakiem na twarzy kroczyłem w stronę drzwi, wpadając po drodze na ludzi, którzy w najlepsze się bawili, kiedy ja umierałem ze stresu, nie wiedząc czego się spodziewać na zewnątrz.

Było niezwykle ciepło, jak na jesienną noc; niebo pełne gwiazd, lekki wiatr. I on. Phil siedział przez cały czas przy stoliku ustawionym w rogu posesji, skąpany w blasku księżyca, wpatrywał się w dal myśląc nad czymś prawdopodobnie dla niego ważnym. Mógłbym go tak obserwować całą noc, a może nawet i dłużej, jednak w pewnym momencie jego wzrok padł na moją osobę. Speszony utkwiłem spojrzenie w swoich butach, które w tamtej chwili wydały mi się bardzo ciekawe.

— Piękna noc, nie sądzisz? — powiedział.

— Przepraszam, już idę. Nie chciałem ci przeszkodzić — jąkałem się, nadal nie będąc w stanie spojrzeć w oczy chłopaka. Może to wszystko jest jedynie moim snem? Snem, w którym sam Philip Lester gestem ręki zachęca mnie do zajęcia miejsca obok niego. Nigdy nie stresowałem się tak bardzo, jak tamtego dnia. Powoli podszedłem do krzesła i usiadłem na nim, starając się opanować, co szło mi, jak się można spodziewać, nie najlepiej. Uśmiechnąłem się do niego mimowolnie i zawiesiłem wzrok w oddali, dokładnie jak on sam chwilę temu, próbując doszukać się tam czegoś, co mogło zainteresować samego Lestera.

— Sądzę, że jest tylko jedno miejsce, w którym księżyc mógłby wyglądać równie wspaniale — dodał, ani na chwilę nie odrywając wzroku od nieba. Nie wiedziałem wtedy o czym mówił, dlatego kiwnąłem tylko głową.

Nigdy nie sądziłem, że milczenie może być tak przyjemne. Przesiedzieliśmy w ciszy z dobrą godzinę, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Mimo wszystko nie czułem się tą ciszą skrępowany, czy spięty. Byłem wtedy wolny, miałem dużo czasu na pomyślenie chociażby o sobie, a obecność Phila w jakiś dziwny sposób mi to ułatwiała. Tymi prostymi słowami uwolnił kawałek mojej duszy z pułapki, w której ciągle była zamknięta. Przestałem czuć ten ciężar, który mnie przytłaczał, wszystko wydało się jakieś inne.

Byłem wtedy taki szczęśliwy, dlaczego więc mi to zabrał?

Przecież nie powinno się odbierać raz danej rzeczy, prawda?

On jednak wyrwał mi to wszystko siłą, a cała nienawiść do samego siebie i świata wróciła.

A szczęście przepadło, szkoda tylko, że wraz z Philem.

Kłamałbym, gdybym powiedział, że nie zdziwiło mnie zniknięcie Phila.

Stałem się wrakiem człowieka w ciągu zaledwie dwóch dni.

Zawsze udolnie chowane uczucia zdawały się teraz wręcz ze mnie wypływać;

a jednak jego przyjaciele udawali, że nie zauważyli, że kogoś tutaj brakuje. Jak żałuję, że Louise powstrzymywała mnie, kiedy stwierdziłem, że świetnie by było ich za to ukarać.

Dni mijały dłużąc się niesamowicie, odnosiłem wrażenie, że ktoś specjalnie przedłużył dobę, żebym cierpiał dłużej i bardziej, sadystycznie śmiejąc się z moich bólów pod nosem.

Siedząc w klasie matematycznej zastanawiałem się dlaczego zniknął, dlaczego nie zostawił po sobie żadnej wskazówki? To pytanie było niczym pocisk, za każdym przeszywał mnie wskroś z taką samą siłą, zadając taki sam ból, który towarzyszył mi nawet wtedy, gdy profesor kazała podejść mi do tablicy i rozwiązać jedno z prostszych równań; choć na ogół grała oschłą, z łatwością dostrzegłem litość w jej oczach, jakby wiedziała o tym, co się stało i mimo swojego problemu z empatią, nie omieszkała poklepać mnie krzepiąco po plecach, kiedy zbolałym wzrokiem wpatrywałem się w liczby zapisane kredą, tak samo ulotną jak Phil.

Nocami wcale nie było mi prościej, kiedy deszcz uderzając o moje okna kusił mój wzrok. Wtedy jedynym, co potrafiłem dostrzec, był właśnie księżyc. Porównywałem się wtedy do gwiazd dookoła, które go adorują. To jednak było lekiem tylko przez chwilę; wystarczyło 5 sekund, by zburzyć mi naiwne wyobrażenie o szczęściu, bym uświadomił sobie, że nigdy nie będę tak blisko księżyca, jak one, a już szczególnie teraz.

Cholera, tak strasznie mi go wtedy brakowało. Chciałem jeszcze raz móc spojrzeć na jego wspaniały uśmiech i głębokie, błękitne oczy. Od dłuższego czasu planowałem wreszcie rozmowę z obiektem moich westchnień i akurat, kiedy byłem już tak blisko celu, wszystko postanowiło mi się przeciwstawić.

Teraz tak bardzo żałuję, że nie przemyślałem słów Phila głębiej; że przez następne kilka tygodni nie udało mi się wpaść na to, że zostawił mi wskazówkę.

Księżyc.

Księżyc był wskazówką.

Od zawsze uważałem, że nikt nie powinien czuć się samotnie, choć siebie traktowałem zupełnie inaczej. Twierdziłem, że zasłużyłem na samotność. Dopóki nie poznałem Phila, nawet mi to nie przeszkadzało. Z czasem jednak zacząłem czuć się, jakby ktoś powoli rozrywał mnie na kawałki, wyjątkowo boleśnie, z idealnym spokojem, z każdą sekundą coraz bardziej rozdziawiając twarz w złośliwym uśmiechu.

Stale jednak myślałem, że zasługuję na takie traktowanie.

Jedynym miejscem, w którym Phil przebywał po szkole, było obserwatorium na skraju miasta. Louise często wspominała, że widuje czasem chłopaka spacerującego w stronego owego budynku, bowiem sama mieszkała niedaleko.

Niegłupim pomysłem było więc dla mnie udanie się tam, aby jedynie zaspokoić swoją ciekawość. Chciałem pozbyć się z siebie swoich uczuć, wyznać chłopakowi wszystko, co się we mnie gotowało od tak długiego już czasu.

***

Wchodzę do budynku, w którym panuje idealna cisza. Podchodzę prosto do teleskopu i wtedy też wpadam na chłopaka o bladej, nieskazitelnej skórze, błękitnych oczach, niby dwóch oceanach pośród lądu i kruczoczarnych włosach zaczesanych w charakterystyczny dla Phila sposób.

Tak bardzo za Tobą tęskniłem, Phil.

Łzy zaczynają lecieć prosto na chłodną podłogę, ledwie widzę twarz chłopaka, ledwie widzę jego wspaniały uśmiech gasnący na widok mojego płaczu, rozmazuje się przede mną moment, w którym próbuje mnie złapać, gdy upadam.

Słyszę jedynie, jak mnie przeprasza, to wszystko wydaje się być tak niezwykle odległe. I całkiem możliwe również, że tak naprawdę nigdy się nie zdarzyło.

I nigdy więcej już go nie widuję. Ani w szkole, ani w pracy, ani nawet w internecie. Nie jestem w stanie odnaleźć kogoś, kogo szukam całe życie, bo on zwyczajnie nie chce być odnaleziony, i jedyne co mogę zrobić, to to zaakceptować.

Księżycowy pył ze spokojem opada na moje chłodne dłonie. Obserwuję cię, moją najpiękniejszą i najbardziej świecącą z gwiazd z miejsca, o którym wszyscy już zapomnieli. Bawię się pyłem, wciąż go przesypując między palcami, aby ostatecznie na niego opaść z braku sił.

Jestem tylko zagubionym austronautą, który marzy o tym, aby zbudować swój dom na księżycu tylko po to, żeby obserwować cię z bezpiecznej odległości. Przestrzeń kosmiczna jest chłodniejsza niż najmroczniejsze z mórz i nic nie może tu żyć, ale daję sobie radę dopóki jestem niedaleko ciebie. Czasem jeszcze śnią mi się te słonneczne dni, w których byliśmy tylko we dwoje, a ty z wdziękiem uśmiechałaś się do mnie jaśniej niż jakakolwiek z gwiazd na naszym niebie.

Marzę jedynie o tym, aby móc ponownie usłyszeć twój delikatny głos, tak pięknie wybrzmiewający wśród głośnej teraz dla mnie ciszy. Czuję, jak coś ściąga mnie na dno, zapadam się w samym sobie i jedyne, co jestem w stanie teraz zobaczyć przed oczami to kilka gwiazdozbiorów, które nic mi nie mówią. Całe niebo do mnie milczy i jedynym dźwiękiem jaki dociera do moich uszu, jest mój własny płacz.

Jestem tak daleko od ciebie i choć kocham cię całym swoim sercem, wciąż decyduję się na to, żeby zakopać moją miłość do ciebie w księżycowym pyle. Tylko po to, aby oddać ci cały mój świat;

Kopię więc jak najgłębiej potrafię, co rusz scierając z policzków płynące, chłodne łzy i coraz bardziej zanurzam się w swoich emocjach. Gdy przestaję kopać, wszystko wydaje się być idealnie statyczne i nienaruszone, w tym również i ja. Wszystkie emocjie powoli mnie opuszczają, wraz kawałkiem mojej duszy, kiedy przykrywam moją miłość do ciebie księżycowym pyłem. Duszę się od jego nadmiaru, nie poddaje się jednak tylko po to, a by podarować ci cały mój świat.

I choć marzę o tym, aby spotkać jeszcze raz, i choć rozrywa mi to serce na kilkadziesiąt kawałków, wciąż decyduję się na to, aby zakopać moją miłość do ciebie w księżycowym pyle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro