Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*

Z dedykacją dla cudownej Człowiek Przypał aka Za ile ten ryż onlyhuman181 - Stefan woli urny

W hotelowym pokoju po raz dziewiąty w ciągu ostatnich czterdziestu sekund rozległo się kichnięcie. Wysoki blondyn zamknął za sobą drzwi, niosąc w ręku parujący kubek. Odszukał wzrokiem właściwe łóżko, na którym leżało zawinięte w białą pościel coś, co kiedyś przypominało jego wieloletniego przyjaciela, Stefana Krafta. Biedaka złapało paskudne przeziębienie i od kilku dni był cieniem samego siebie. Kadrowy lekarz monitorował jego stan i pozwalał opuszczać łóżko wyłącznie w ekstremalnych przypadkach, do jakich należały między innymi dzisiejsze kwalifikacje. Austriak czuł się paskudnie i ledwo dowlókł się na skocznię, ale miał tylko jedno zadanie - dostać się do konkursu. Mógł być nawet i na ostatnim miejscu, ale awans był najważniejszy. Grunt to wrócić do łóżka i podkurować się na następne zawody. Co prawda było mu trochę nudno bez Michaela, którego w obawie przed zarażeniem wysłali do innego pokoju, by ograniczył z nim kontakt. Tylko co z tego, skoro blondyn ten kontakt sam wytwarzał, przychodząc w odwiedziny. Chociaż tyle, że potrafił wpadać niezauważonym przez trenera czy ich lekarza, bo wiszące nad nim widmo otrzymania solidnego ochrzanu nie należało do najprzyjemniejszych... Nie to, żeby kiedyś go doświadczyli.

- Hej, Stef, śpisz? - spod kołdry dało się słyszeć pomruk oznaczający zaprzeczenie. - Czas na Gripex, czy co to tam musisz pić.

Podszedł do łóżka i kucnął, odstawił kubek na szafkę nocną, po czym ogarnął pościel. Kraft uchylił jedno oko i delikatnie uniósł kąciki ust.

- Dzięki - mruknął cicho. - Ale nie powinieneś tak często przychodzić, przecież mogę Cię zarazić.

Michael położył swoją dłoń na czole bruneta, uśmiechając się w odpowiedzi.

- Gdybym miał się od Ciebie zarazić, to stałoby się to już dawno, Stef. Poza tym, mam wysoką odporność i, jak widzisz, wciąż żyję - sięgnął po leżący na stoliku termometr. - A teraz zmierz temperaturę, bo mam wrażenie, że powoli odpuszcza.

Brunet jęknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, a Hayboeck podniósł się na nogach i podszedł do okna. Roztaczał się stąd widok na piękną przyrodę Oberstdorfu i razem z młodszym mieli w planach wyjście do centrum, by zająć głowę ulicznymi dekoracjami, ale trzeba było to niestety przełożyć na moment, w którym Stefan nie będzie myśleć o spisaniu testamentu. Z rozmyślania wyrwał go odgłos pikania, oznaczającego zmierzenie temperatury.

- I jak?

- Lekarzem to ty, Michi, nie zostaniesz.

- Ile kresek? - zaniepokoił się, wracając w stronę łóżka przyjaciela. - Podwyższyła się? - brunet podał mu termometr, po czym na nowo zakopał się w pościeli. - Stefan!

- No co?

- Nie strasz mnie! - roześmiał się. - Masz 37,8°C, to dobrze! Wczoraj było 38,5°C.

- To w dalszym ciągu dużo! Czuję się, jakbym zbliżał się do końca...

- Końca czego?

- ... Życia! Chyba widzę jakiś błysk... Światło, które każdy widzi przed śmiercią...

- Aha. I zamierzasz sobie umrzeć w przeddzień konkursu, bez spisanego testamentu? Stefan, ty nawet jeszcze trumny nie masz wybranej.

- Trumny? Ale ja nie chcę trumny, tylko urnę.

- Urnę? - Michi prawie parsknął, nie mogąc powstrzymać rozbawienia.

- Tak. Czarną, ze złotym paskiem...

- A myślałem, że z logo Mannera - mruknął, ale Stefan albo nie dosłyszał, albo go zignorował.

- ...I jak już umrę, to musisz mi obiecać, że rozsypiesz moje prochy na zeskoku Bergisel, to będzie idealne dopełnienie. Szczątki znakomitego austriackiego skoczka leżące na postrachu skoczni narciarskich. Genialne!

- Wtedy to już nawet nie będą gadać, że jest głupią świnią, tylko nawiedzonym popapraństwem - chrząknął, żeby nie było widać jego rozbawienia. - Poza tym, zamiast Bergisel to na twoim miejscu wybrałbym inną skocznię. Wiesz, Twoją ulubioną.

Stefan uniósł brew, czekając na ciąg dalszy. Michael dłużej nie mógł powstrzymywać uśmiechu i roześmiał się, mamrocząc:

- Tę w Garmisch-Partenkirchen!

Schował twarz w skrzyżowanych rękach na materacu, chichocząc. Po chwili, poczuł jak Stefan bije go po głowie, wyraźnie oburzony.

- No wiesz! Ja tu umieram, a ty się ewidentnie ze mnie nabijasz!

Blondyn chciał odpowiedzieć coś sensownego, ale zanim się uspokoił, drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanął ich kadrowy lekarz. Trudno powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony - Herbert, czy Michael, za to Kraft wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha.

- Herbert...-

- No wy to chyba sobie ze mnie żartujecie. Michael, ja nie po to Was rozdzieliłem z troski o Twoje zdrowie, żebyś do niego przychodził jak gdyby nic! Co tu się wyprawia?!

- Wybieramy trumnę dla Kraftiego - poinformował go spokojnym tonem blondyn.

- Co proszę?

- Twierdzi, że umiera.

- Nie trumnę, tylko urnę! - wtrącił chory.

- Gorączka mu skoczyła? - zaniepokoił się Leitner.

- A skąd, nawet spadła. Im dłużej siedzi sam, tym bardziej mu odbija. Wiem z doświadczenia.

- Michael, grabisz sobie - burknął.

- Widzisz? Do tego halucynacje. Twierdzi, że grabię. Herbercie, czy ja mam przy sobie jakieś grabie?

Mężczyzna przetarł twarz dłonią.

- Co mnie podkusiło, żeby z Wami pracować - westchnął cierpiętniczo. - Michael, w tym momencie wracasz do swojego pokoju i nie wyściubiasz z niego nosa do śniadania. Spróbuj znowu tu przyjść, a osobiście sprawię, że nie wystąpisz w konkursie.

Blondyn uniósł ręce w poddańczym geście i skierował się do wyjścia. W drzwiach spojrzał w stronę łóżka i powiedział przesłodzonym tonem:

- Tylko wypij ten nieszczęsny Gripex, póki jeszcze ciepły, Krafciku.

W ostatniej chwili uchylił się przed odpowiedzią Stefana - hotelowa poduszka uderzyła w otwarte drzwi. Roześmiał się i, w niesamowicie dobrym humorze, wrócił do pustego pokoju. Niech jego krasnal szybciej zdrowieje, bo jeszcze chwila, a sam oszaleje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro