Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Hazel, boisz się? zapytał mężczyzna. Na jego twarzy malował się uśmiech wyższości i dumy. Jego spojrzenie utożsamiać by można z samą istotą nienawiści.

Otaczająca mnie ciemność zaczęła zaciskać się wokół mojego ciała. Brakowało powietrza. Dusząc się, patrzyłam na wykrzywioną w przeraźliwym uśmiechu twarz. Potwór podszedł do mnie i przyłożył nóż do gardła. Nie potrafiłam złapać oddechu, a oczy zaszły nieproszonymi łzami, ograniczając i tak znikomą już widoczność. Zamrugałam kilka razy, by je powstrzymać.

Śpij powiedział, szepcząc mi do ucha. Niespodziewanie stal zagłębiła się gardle, a ja zaczęłam dławić się własną krwią.

***

Prędkość z jaką zerwałam się do pionu spowodowała nieuchronne zawroty głowy. Instynktownie złapałam się za gardło. Pot pokrywał moje plecy i czoło. Drżałam z zimna i przerażenia. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego dźwięku, oprócz ciężkich, świszczących oddechów. Panikowałam. Gdzie byłam? Kim jestem? Kiedy to się skończy? Kiedy się w ogóle zaczęło? Nagle przez moje ciało przelała się fala olśnienia. Poczułam wręcz, jak moje wnętrze się trzęsie. Chyba traciłam zmysły. Zdawało mi się, że serce, płuca i żołądek są poza moim ciałem, a ja unoszę się bezwładnie w powietrzu.

O moje poliki nie odbijało się światło lampy, a -  poświata księżyca.

Wtedy to poczułam. Twardy materiał wbijał się w moje pośladki i nogi. Kiedy opuściłam głowę, zrozumiałam, że siedziałam na materacu. Czy ktoś przyniósł mi go i na nim położył? Nie. To było zupełnie inne pomieszczenie. Było tam okno. Ściany nie pokrywał już mech. Kamień posadzki, jak i murów zdawał się być wyszlifowany. Stworzony tylko po to, aby odbijać, lub pochłaniać, światło naturalnej satelity planety. W powietrzu nie czułam unoszącej się wilgoci, tylko... las.

Na przeciw mnie stały masywne żelazne drzwi, prawdopodobnie zrobione z jakiegoś ciemnego kamienia. Nie doszukałam się żadnego sposobu na ich otworzenie. Opadłam więc powoli na materac, porządkując myśli. Czyli przeniesiono mnie. Dlaczego się nie obudziłam? Czyżby podali mi środek nasenny? Prawdopodobnie. Sięgnęłam automatycznie w stronę lewego ramienia. Weszło mi już w nawyk gładzenie tej rany. Prawie się już zagoiła. Pozostały jednak dwa wgłębienia. Pomyślałam, że z pewnością zostanie blizna. Możliwe, że taki był cel. Jednak wciąż, nie byłam w stanie wymyślić czym był Znak Luny. Zdawało mi się, że odzyskiwanie pamięci jest stopniowe i wiąże się z przypominaniem sobie usłyszanych na nowo sentencji, czy poprzez zobaczenie czegoś. Jednak nic, o żadnych Znakach wycinanych na skórze nie przychodziło mi do głowy. Możliwe, że wcześniej ich nie znałam.

W całym pomieszczeniu zapadła ciemność, gdy chmury przysłoniły księżyc. Wtedy poczułam impuls, tak jakby ktoś strzelił we moja klatkę piersiową strzałą z mocno napiętego łuku. Rozpacz. Rozdzierała moje narządy wewnętrzne, jak pasożyt. Czułam się jak wyciskany, zgniły owoc, którego soki są mieszane z ogromnym oceanem. W ten sposób przepadałam w otchłani nieskończoności. Wtapiałam się w tło, stawałam niewidzialna. Znikałam. Samotność dopadła mnie, tak szybko jak zmierzch przechodzi w noc, a świt w dzień - w mgnieniu oka. Emocje wymykały mi spod kontroli. Czułam ich tak wiele, że na sekundę zapragnęłam śmierci, aby skrócić te katusze. Złapałam się na wysokości mostka i zgniotłam pozostałości materiału. Drugą dłonią zacisnęłam usta i zaczęłam krzyczeć. Wrzeszczałam tak długo, aż zabrakło mi sił, a gardło zaczęło samoistnie płonąć. Zgięta w pół, z głową między ugiętymi nogami wylewałam z siebie każdą kroplę łzy. Płakałam dopóki nie straciłam przytomności.

***

Chłód dostał się pod moje ubranie i otulił nagą skórę, przyprawiając o gęsią skórkę. Zobaczyłam otwarte drzwi, w których stała postać - dość niska i szczupła. Ubrana w długi, sięgający podłogi czarny płaszcz z kapturem, skrywający twarz w cieniu. U jej boku wisiał długi miecz. Nie poczułam nic - strachu, radości, ciekawości. Byłam przekonana, że wcześniej pozbyłam się wszelkich ludzkich uczuć i stałam się zwykłym pustym worem. Obcy zamachnął się ręką w swoim kierunku. Czy miałam do niego podejść? Co chce mi zrobić? Nie był to z pewnością poznany wcześniej mężczyzna - ze względu chociażby sylwetki. Ciemność dostarczyła, więc mi kolejnego potwora. Chwiejąc się, podeszłam do progu i oparłam się prawą dłonią o, jak się okazało, ciepłą metalową framugę.

Szliśmy prostym korytarzem. Brak jakichkolwiek przedmiotów, czy nawet innych zamkniętych cel - wszędzie kamień.  Przybysz wziął pochodnię wiszącą na ścianie i weszliśmy w kolejny korytarz, nieróżniący się niczym od poprzedniego. Po stu, jak mi się zdawało, krokach dotarliśmy do kolejnych żelaznych drzwi. Ręka towarzysza sięgnęła po klucze ukryte gdzieś w fałdach grubego materiału, przekręcając odpowiednim skomplikowany zamek.

Długie, niemające końca, spiralne schody wyłoniły się zza rogu. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa na samą myśl o ich pokonaniu. Obejrzałam się przez ramię w głąb mrocznego korytarza, mając nadzieję, iż nigdy tam nie wrócę, a potwory w ludzkiej skórze nie podążą za mną.

***

Nie miałam pojęcia, ile czasu zajęło mi ich pokonanie. Mięśnie w całym ciele trzęsły się ze zmęczenia, ostrzegając przed samozniszczeniem. Wiedziałam, że zbliżałam się do wyjścia w momencie, gdy oślepiające promienie słoneczne dotarły do moich oczu. Wtem na głowę narzucono mi worek i zaciśnięto wokół szyi, nim zdążyłam cokolwiek dostrzec. Nie śmiałam się poruszyć. Oddychałam cicho i nasłuchiwałam. Zacisk się rozluźnił. Moje spięte barki również, nieco opadły.

— Rusz się — ostrzegł mnie kobiecy głos, oddalając się. Czy to ta obca w czarnym płaszczu? Ktoś inny zaczął ciągnąć mnie do przodu, wciąż przytrzymując szorstką tkaninę wokół mojej suchej skóry. Miękka, drewniana podłoga zdawała się uginać pod moim ciężarem. Oczekiwałam na drzazgi, które mogły w każdej chwili wbić się w nagie stopy, lecz powierzchnia zdawała się być ich pozbawiona. Niespodziewanie zdjęto mi worek. Zanim zdążyłam się rozejrzeć, nieznajoma zdjęła kaptur z głowy i zobaczyłam jej rysy. Lekko falowane, jasne włosy spływały jej po ramionach, kończąc się na wysokości odznaczającego wyraźnie biustu. Ciemnoniebieskie oczy wydawały się lśnić tysiącem gwiazd. Pełne, malinowe usta i mały nos podkreślały olśniewającą urodę. Idealnie gładka cera, bez żadnego zadrapania zdawała się zachęcać do dotknięcia. Wpatrywałam się w nią dopóki nie powiedziała:

— Zamknij buzię.

— Co? — odchrząknęłam. Od razu odwróciłam wzrok w kierunku podłogi, a moją twarz zalał rumienie wstydu. Czy otworzyłam z podziwu usta?

— Jestem Alice — powiedziała po chwili. Jej głos był tak delikatny i wręcz wyszlifowany. Głoski dźwięczały w idealnym tonie. Nie brzmiała piskliwie, ani zbyt nisko. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie śnię. To chyba by się zgadzało. Jakim cudem cała sytuacja zmieniła się tak szybko. Jeszcze niedawno potwór z ciemności mnie dręczył, a teraz córka Afrodyty zwyczajnie mi się przedstawia. Co tam się odpierdalało? Pogubiłam się. Nie nadążałam za rozwojem wydarzeń. Już nawet nie wiedziałam, jak powinnam się czuć. Zdezorientowana, przerażona, czy uradowana chwilową, nieoczekiwaną wolnością?

Moje oczy otworzyły się ze zdziwienia i ponownie przeniosłam na nią wzrok.

— Alice? Czemu się tak nazywasz? — to było chyba najgłupsze pytanie, jakie mogłam w tamtym momencie zadać. Wydawało mi się, że czas się wtedy dla mnie zatrzymał. Wpatrywałam się w nią tak intensywnie, jakby odpowiedź na to pytanie decydowała o moim życiu, lub śmierci. Nie myślałam racjonalnie, ani nawet logicznie. Cała zdolność rozumowania mnie momentalnie opuściła. Czułam się jak małe dziecko porzucone daleko od domu i rodziny. Chociaż to chyba się nawet zgadzało z rzeczywistością. Ile ja tak właściwie miałam lat?

— Imię każdego członka naszej organizacji nadawane jest przez zarządców. W razie zamachu bądź porwania posługujemy się właśnie nimi, by nie zdradzić prawdziwej tożsamości — wyjaśniła. — Jak zahipnotyzowana słuchałam jej kojącego głosu. Odpowiedziała mi. Tak po prostu.

— Za tymi drzwiami powinnaś wszystko zrozumieć. — Wskazała ręką na drzwi i kiwnęła głową, po czym odeszła. Osłupiała stałam jeszcze chwilę z zamglonym wzrokiem, pogrążając się w bezmyślnej otchłani własnego umysłu. Nie śmiałam się nawet rozejrzeć, bojąc że to wszystko zniknie. Wpatrywałam się tylko w zbite deski, tworzące wejście do kolejnego pokoju. Czyżbym właśnie zamierzała wejść, z własnej woli do kolejnej klatki? A czy miałam inny wybór? Stałam nieruchomo przed wejściem i badałam każdy fragment drewna, szukając jakiejś wskazówki, co do wnętrza i obiecanych odpowiedzi. Deski wydawały się tak kruche, że za jednym dotknięciem mogłyby się rozsypać. Chwyciłam dłonią klamkę i otworzyłam skrzypiące drzwiczki. Jedną nogą byłam już w pomieszczeniu, gdy zatrzymałam się, a z mojej twarzy odpłynęła krew.

Odwrócony plecami w moją stronę stał On. Pieprzony Sadysta. Potwór z ciemności. Wpatrywał się w widok za oknem. Powstrzymałam odruch wycofania się. I tak nie wiedziałam, gdzie mogłabym się ukryć, czy uciec. Weszłam do pokoiku i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Mężczyzna nawet nie drgnął. W środku znajdowało się niewielkie jednoosobowe łóżko z baldachimem, a obok stolik nocny, na którym stała zgaszona świeca. Po prawej stronie całą ścianę przysłaniała ogromna szafa, a po lewej znajdowały się kolejne drzwi.

Odchrząknęłam i skrzyżowałam ręce na piersi. Stanęłam tak, aby "Znak Luny" był na widoku. Przełknęłam strach, który nagle nawiedził skrawki mojej jaźni. Odwrócił się, jakby dopiero teraz wyczuł moją obecność. Na jego twarzy nie było żadnych emocji. Patrzyliśmy się na siebie przez kilka sekund po czym powiedziałam:

— O co tutaj chodzi?— Udało mi się wykrztusić, mimo ściśniętego gardła.

Nie odpowiedział.

— Chcesz mnie tam zabrać znowu? — Również jak on starałam się zachować obojętny wyraz twarzy. Nie potrafiłam. Emocje, które starałam się ukryć przelewały się przez moje ciało. Ściągałam i rozluźniałam brwi. Głośno przełykałam ślinę. Zaciskałam dłonie wokół łokci. Niecierpliwie przenosiłam ciężar z jednej nogi na drugą.

Nie odpowiedział.

Próbowałam uspokoić oddech. Nie zwracając na niego uwagi, ruszyłam w stronę tajemniczych drzwi, podobnych do poprzednich. Za nimi znajdowała się łazienka. Ogromna wanna prezentowała się wspaniale na środku pomieszczenia. Podłogę zamiast kafelków wypełniały kamienie, a w niektórych miejscach dostrzegałam wyłaniającą się spomiędzy nich parę. Toaleta i umywalka znajdowały się z lewej strony wanny. Na przeciwległej ścianie rozciągało się olbrzymie okno. Po obu jego stronach wisiały szare zasłony, sięgające podłogi. Mój wzrok przyciągnął krajobraz. Góry. Byliśmy wysoko w górach. Chmury wydawały się na wyciągnięcie ręki. Dotknęłam szyby i zmrużyłam oczy, dostrzegając własne odbicie.

Wyglądałam tragicznie.

Krótkie do ramion kasztanowe włosy zmieniły się w pole bitwy dla robaków. Cera biała jak śnieg. Zmarszczki w wielu miejscach i zapadnięte policzki. Mały nos i usta całkowicie pokryte brudem. Gdy cofnęłam się o krok, rzuciłam okiem na ciało, którego nie było prawie widać pod skrawkami granatowego, podziurawionego worka, który miałam na siebie narzucony. Skóra wisiała mi na kościach. Czym się stałam? Kim byłam? Dlaczego zostałam nazwana przestępcą? Co takiego uczyniłam? Dlaczego, do cholery, nic nie pamiętałam?

Po zwiedzeniu przyległego pomieszczenia wróciłam do sypialni. Mężczyzna nie ruszył się z miejsca. Lekki dreszcz przebiegł po moich plecach. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Może powinnam rozbić okno i przez nie wyskoczyć. Jednak co miałabym zrobić później? Na dworze grunt pokryty był śniegiem. Umarłabym w sekundę. Czy to z głodu, osłabienia, otwarcia niedawno zasklepionych ran, czy zamarznięcia.

— Nie radzę — w końcu się odezwał. Zerknął za siebie, patrząc przez okno i jednocześnie podążając za moim wzrokiem. — Umrzesz, właściwie to, od samego upadku.

Odwróciłam wzrok, patrząc w bok, przyglądałam się z wyraźnym zaciekawieniem przylegającej szafie, zbudowanej z ciemnego drewna. Miała liczne wgłębienia tworzące rozmaite zawijasy i wzory. Może nawet miała wyryte po bokach słowa, lecz nie mogłam ich z daleka rozczytać.

Mężczyzna ruszył z miejsca, a ja gwałtownie wbiłam w niego spojrzenie.

— Nie zbliżaj się do mnie. — Słowa opuściły moje usta, zanim je powstrzymałam. Przez jego oblicze przemknęło delikatne zaskoczenie. Czyżby był zdziwiony siłą w moim głosie? Jednak stałe szeptanie do siebie dało w końcu rezultat. Z całej mojej postaci, jedynie głos pozostał krzepki.

— Ja jestem od wydawania rozkazów. — Odgarnął z czoła gęste loki, odsłaniając liczne blizny. Orientując się, że bezczelnie się w nie gapiłam przykrył je znowu włosami. — Teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać.

Zamieniłam w słuch. Krew w żyłach płynęła tak szybko, że czułam pulsowanie pod cienką skórą. Odpowiedzi na które czekałam. Równocześnie przeklinałam się w duszy za to, że mój stan fizyczny był nie najlepszy. Chciałam się prezentować dumniej. Źle się czułam we własnym ciele. Jak cień człowieka. Tak jakby ciemność pochłonęła moje człowieczeństwo i tkankę.

— Tak jak wspomniałem wcześniej, weźmiesz udział w turnieju, który odbędzie się za kilka tygodni. Do tego czasu wyzdrowiejesz i nabędziesz sił. Jak pewnie się zorientowałaś nie pamiętasz zbyt wiele. To było zaplanowane działanie. Z czasem odzyskasz wspomnienia. Chociaż może to potrwać nawet kilka lat.

Kilka lat?

Zaniemówiłam. Co takiego? Za kogo on się uważał? O co, do jasnej, chodziło tym ludziom? Traktują mnie jak groźne zwierzę, albo jakieś monstrum, a później jak gdyby nic zmieniają nastawienie normlanie ze mną rozmawiając.

— A kim ty niby jesteś? Czemu mi to robicie? O co wam chodzi? — pytania wylały się ze mnie niepowstrzymanie.

Mężczyzna rzekł następująco:

— Pod drzwiami będzie stać wartownik. Nie myśl nawet o ucieczce, ponieważ i tak od razu zginiesz, nie wspominając o straży. Jeżeli chcesz być wolna, wygraj turniej. Odpowiadając na twoje pytanie, jesteśmy tajną organizacją najwyższego króla, łapiącą przestępców. Zamiast zwykłych egzekucji, tworzymy urozmaiconą rozrywkę w postaci turnieju.

— Ilu nas jest? Tych... przestępców? — wyszeptałam pod nosem. — Czy oni wszyscy są tutaj?

Na twarzy mężczyzny pojawił się złośliwy uśmieszek. Serce zaczęło walić mi szybciej. Z pewnością umrę, nie wiedząc nawet kim jestem.

— Nie, w całym kraju mamy bazy. Ten pokój jest do twojej dyspozycji na dzisiejszy dzień i noc. Posiłek zostanie dostarczony niebawem.

Podszedł do drzwi jednak zawahał się przed pociągnięciem za klamkę.

— Uratowaliśmy ci życie. — powiedział cicho, patrząc gdzieś w przestrzeń, po czym wyszedł. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro