8
Tak, jasne. Czemu pytasz?
Następnego dnia zamiast błogo spać ciesząc się weekendem, obudził mnie głośny telefon dzwoniący tuż przed dziesiątą. Przyznam szczerze, że miałem naprawdę gdzieś, kto do mnie dzwoni o takiej porze, doskonale wiedząc, że sobota to dzień mojego odpoczynku. Chyba wrócę do taktyki wyciszania komórki na noc.
Kiedy jednak zorientowałem się, że te połączenie raczej nie jest od jakiegoś losowego dostawcy pizzy, który zamiast szóstki na końcu numeru wpisał dziewiątkę, ani od gościa z radia, który dzwoni do każdego, kto kiedykolwiek wysłał mu SMS-a na loterię, podniosłem się od razu. Na ekranie zobaczyłem najbardziej pożądane przeze mnie imię w tym momencie.
– Cześć Cheryl. Coś się stało? – odebrałem telefon z ewidentnym zmęczeniem na twarzy. Po raz pierwszy od początku naszej znajomości, Cheryl Haynes zadzwoniła do mnie.
– Obudziłam cię? Boże przepraszam! – usłyszałem ewidentnie zawstydzony głos koleżanki, a potem jakiś energiczny trzask – Cholera! – w tle dziewczyna przeklęła i znowu w słuchawce zaczęło trzeszczeć – Wybacz! Telefon mi wypadł z ucha. Błagam, powiedz mi, że nie tylko ja tak trzymam komórkę, jak mam obie ręce zajęte. Wiesz o czym mówię? Przykładasz ją do ucha i przyciskasz ramieniem.
– Nie obudziłaś mnie – dodałem , lekko uśmiechając się do siebie.
Ucieszyłem się, gdy usłyszałem jej pocieszny głos w słuchawce. Poniekąd przyzwyczaiłem się do jej nieogarnięcia i naprawdę nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, zawsze wywoływało to na mojej twarzy uśmiech, i nie tylko na mojej; Cheryl nigdy nie przejmowała się tym, że się potknęła, czy że coś zrzuciła. Zawsze uśmiechnięta poprawiało swój błąd i to chyba rzecz, którą najbardziej w niej lubię: ona nigdy nie przejmowała się porażkami.
– Co się stało? – dopytałem po chwili.
– Wydaje mi się, że zepsułam naszą pralkę w internacie.
Przysiadłem na chwilę na kanapie i wsłuchałem się w jej wywód. Rozbawiła mnie tym i naprawdę, rozumiem, że mogła mieć problem, ale jakim cudem można popsuć pralkę?
– Ja naprawdę nie wiem, jak to zrobiłam, ale tak jak zwykle, wrzuciłam swoje rzeczy, wsypałam proszek, wlałam płyn, a jak po godzinie wróciłam, to cała pralnia stała w wodzie! – była wyraźnie zestresowana, ale też śmiała się sama z siebie – Koniec końców okazało się, że to nie tylko ta, w której ja prałam się zepsuła, ale też trzy inne. Wszystko zalane, więc dzwonię do ciebie w interesie.
Nie odezwałem się, więc Cheryl przyjęła to jako moją aprobatę do naszej współpracy.
– Mam prostą prośbę. Podrzuciłabym ci kilka moich koszulek, okej? Resztę wezmę do domu, ale te są po prostu mi niezbędne. Mogę je wyprać u ciebie?
Bez większego zastanawiania się przytaknąłem i wysłałem Cheryl adres, proponując jej też, że może po nią wpadnę i przejdziemy się razem. Odmówiła. Zdziwiłem się trochę, bo to naprawdę kawał drogi, ale cóż, jej wybór. Zapytałem ją więc, o której wychodzi, odparła, że za jakieś czterdzieści minut, bo musi zjeść śniadanie i się ogarnąć. Miałem więc trochę czasu.
Najpierw zabrałem się za ogarnięcie pokoju – po wczorajszym powrocie od Starka został wielki pieprznik. Nie chciałem wyjść na nieroba, więc to, co nie leżało na swoim miejscu wrzuciłem do szafy i po kilkunastu minutach moja sypialnia sprawiała wrażenie w miarę czystej.
Czego nie powiedziałbym o kuchni i salonie.
Ciocia poszła do pracy i wszystko zostało na mojej głowie. Chipsy porozrzucane po podłodze, kieliszki, szklanki i butelka niedokończonego wina. Całe szczęście nie było tego jakoś mnóstwo, więc stan dużego pokoju szybko wrócił do normalności.
Jeszcze jakieś dwadzieścia minut zanim wyjdzie.
Zamknąłem drzwi na klucz od środka, założyłem kostium i bez zjedzenia śniadania wyskoczyłem przez okno na patrol.
Tak Peter, wmawiaj sobie, że akurat WTEDY kiedy Cheryl wybierała się do ciebie w odwiedziny, wybrałeś się na patrol w JEJ okolicę, wcale nie po to, by ją ŚLEDZIĆ.
Po tym, co powiedział mi Kapitan Ameryka poczułem jakieś uskrzydlenie na dzisiejszym wyjściu. Zwracałem większą uwagę na szczegóły, mimo tego, że ogromnie się spieszyłem. Rozglądałem się dookoła siebie, starałem się patrzeć na wszystko i wszystkich.
Z tego całego skupienia nie zauważyłem Cheryl, która nagle wysiadła z pociągu. Przyjrzałem się jej dokładnie i naprawdę nie mogłem skupić się na niczym innym.
Włosy związane miała w niskiego kucyka, a wypadające z niego pasma dodawały jej uroku. Mimo założonej na sobie wielkiej, siwej bluzy i napompowanej puchowej kurtki, nie wyglądała na tęższą, niż w rzeczywistości. Do tego spodnie jeansowe, z wysokim stanem i długie, naciągnięte na nie skarpetki i obowiązkowo czarne adidasy. Wyglądała świetnie, naprawdę świetnie.
I do tego miała w ręku wielką bagietkę!
Dlaczego przez nią ja zawsze jestem głodny?
– Mam udać się na policję, że jakiś typ w czerwonych rajtkach śledzi mnie i obleśnie mi się przygląda? – zapytała, a ja wyrwałem się z transu.
– Nie czerwonych, tylko niebieskich – poprawiłem ją – Góra od kostiumu jest czerwona, a dół niebieski – Haynes uśmiechnęła się, a ja zszedłem i po krótkiej chwili stanąłem obok – Podzielisz się? Nie jadłem śniadania.
– A skąd wiesz, może mam zamiar cię otruć?
Całe szczęście, że szliśmy dość pustą ulicą. Wydaję mi się, że gdyby ktokolwiek nas spotkał; nas, w sensie dziewczynę i Spider-Man'a, to nieźle by się zdziwił. Rzadko kiedy schodzę do przechodniów, kiedy jestem na patrolu, raczej skaczę po budynkach i obserwuję wszystko z góry. A teraz? Żeby przypodobać się koleżance, Spider-Man wybrał się na spacerek.
– Liczę na twoje dobre serce – odparłem, a Cheryl podała mi bułkę. Urwałem sobie trochę i śmiało podniosłem maskę, tak, że widać było mój podbródek i usta. Już wyobrażałem sobie jak Cheryl szybkim ruchem zrywa mi z twarzy nakrycie, robi mi zdjęcie, dzięki czemu przestaję być anonimowy. Pan Stark obraża się na mnie, twierdzi, że jestem nieodpowiedzialny, zabiera mi kostium. Kapitan Ameryka krzyczy na mnie, sądząc, że zachowałem się szczeniacko i jedyne, co mi pozostaje to bezbolesne samobójstwo. Ale wtedy cioci byłoby przykro.
Ugryzłem, zasłoniłem twarz, przełknąłem i nadal żyję.
– Gdzie się wybierasz? – zapytałem – Jest sobota rano, powinnaś smacznie spać.
– Zepsuła mi się pralka i poprosiłam kolegę, żeby przeprał mi rzeczy – zerknęła w telefon, sprawdzając, czy idzie w dobrą stronę. Dopóki nie dojdzie do mojej dzielnicy, miałem jeszcze czas na chwilę rozmowy z nią.
– Kolega? Ten kolega z którym ostatnio pisałaś, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy?
– Brawo, Sherlocku! Nie wierzę, że to pamiętasz. Zdolności dedukcji, czy chamskie szpiegowanie?
– Ja osobiście uważam się za dżentelmena, nie szpieguję kobiet.
– Więc w takim razie, od dzisiaj jesteś Sherlock-Man, a nie Spider-Man, okej? – zażartowała i lekko uderzyła mnie pięścią w ramię. Odblokowała telefon, sprawdziła gdzie jest i weszła w Messenger.
Nie.
Nie.
Nie!
Napisała do mnie. Napisała wiadomość. Wysłała mi swoja lokalizację i zapytała, gdzie teraz ma iść. Za to ode mnie z kostiumu słychać było dźwięk przychodzącego SMS-a. Wymownie na mnie zerknęła i chyba nie skojarzyła faktów. Nie jest głupia, ale mam nadzieję, że niekoniecznie skojarzyła, że odbiorcą byłem ja.
Krzyknąłem, że się zmywam, strzeliłem pajęczyną, a Cheryl mi pomachała. Zatrzymałem się w jakimś zaułku i odpisałem jej. Wytłumaczyłem jej, gdzie teraz ma iść, prowadząc ją okrężną drogą, żeby zyskać trochę czasu. Na szczęście zdążyłem wejść do środka i zdjąć kostium. Po chwili usłyszałem dzwoniący telefon i lekko zmachany wyszedłem na zewnątrz, do Cheryl.
: : :
Następny rozdział pojawi się dopiero po 14 kwietnia. Mam egzaminy i muszę sie do nich porządnie przygotować, póki mam jeszcze chwilę czasu. Tak jak pewnie zauważyliście; rozdziały pojawiają się w nierównych odstępach czasu i jest ich mało. Nie chcę, żeby moje prace wyglądały w ten sposób. Dlatego robię przerwę, niedługą, bo tylko dwutygodniową, na uporządkowanie w szkole.
Dziękuję za zrozumienie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro