Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16

Nerwowo schowałem prezent do plecaka. Wrzuciłem do niego też kilka ubrań na zmianę — trzy pary bokserek, koszulek i skarpetek. Zastanawiałem się, czy nie spakować uprasowanej koszuli, w razie gdyby rodzice Cheryl okazali się okrutnie konserwatywni, a podczas obiadu trzymają serwetkę na kolanach i nie dopuszczają noszenia t–shirtów.

Nie, na pewno tacy nie są.

Oczywiście, że się stresowałam, to jasne. Miałem zaraz spędzić kilka najbliższych godzin z laską, w której się bujam oraz jej tatusiem.

Mam nadzieję, że nie wygląda jak typowy kark — wiecie, tatuaże i mięśnie tak wielkie, że koszulki od nich pękają.

Nie, to nie możliwe, skoro Cheryl jest ich córką, to musi być do nich chociaż trochę podobna.

Cheryl czasem wspominała o swoich rodzicach, ale naprawdę tylko czasem. Raczej staraliśmy się omijać tematy rodzinne, myślę, że po prostu nie chciała, żebym poczuł się nieswojo. Całkiem to rozumiem. Tylko raz doszło do takiej szczerej rozmowy, nigdy więcej.

Siedzieliśmy u niej w pokoju, próbowałem pomóc jej z klasówką z fizyki. Teraz już wiem, że nie ma co, jest uparta jak osioł. Jeśli postanowiła sobie, że się czegoś nie nauczy, to się nie nauczy. Strasznie mnie to irytuje, ale z drugiej strony lubię tą jej stanowczość.

— Jezu, Peter, daj spokój, to jest taki syf.

— Oj, przestań tak mówić. Jest naprawdę w porządku.

Moje nieszczęsne ambicje przerastały jej chęci, co nie było dobrym motorem napędowym.

— Nie.

Myślałem, że złapie za te nieszczęsne zbiory zadań, które dla niej przygotowałem i trzaśnie nimi o ścianę, albo co gorsza, wyrzuci za okno. Była w takim stanie, że niewiele brakowało.

Zdmuchnęła pasemko włosów, które opadło jej na oczy. Lubiłem, jak to robiła, dostałem gęsiej skórki.

Siedziałem na krześle, kręcąc się na prawo i lewo. Opierałem nogi o łóżko, na którym leżała Cheryl. Było chyba koło dwudziestej drugiej, a następnego dnia miała pisać tę okropną klasówkę. Znaczy — okropną w jej mniemaniu. Ja nigdy nie narzekałem na mechanikę.

— Uparta jesteś.

Wywróciła oczami. Kolejny prosty gest, który tak strasznie mi się podobał.

— Czy nie łatwiej by było gdybyś napisał za mnie ten durny sprawdzian?

— Jak?

— Nie wiem. Jeny, jakbyś się zgodził, to bym coś wymyśliła. Zgadzasz się?

— Nie.

— Ale jesteś okrutnie oporny — odparła, wolno się przy tym podnosząc.

— To ty jesteś oporna na wiedzę, ale jak przedstawisz mi jakiś sensowny plan, to może na to pójdę.

— Może?

— Tak, może.

— Okej — usiadła po turecku na swojej pościeli i zaczęła zdanie tak, jakby za chwilę miała zdradzić mi plany unicestwienia planety — co powiesz na takie mini słuchawki, co wkłada się do ucha, a potem wyciąga magnesem? Sprzedają je na AliExpress i słyszałam, że da się nimi ściągać nawet na LSATach. Tylko trzeba cicho szeptać polecenia.

Parsknąłem śmiechem.

— To najgłupszy pomysł, jaki słyszałem.

— To wcale nie jest zabawne, jestem w szczycie desperacji — obruszyła się i skrzyżowała ręce na piersi.

— Już chyba łatwiej byłoby, gdybym założył perukę i... ej!

Dostałem poduszką w twarz.

— Nie kpij z mojego nieszczęścia.

— Nie kpię. Po prostu nie wiem, jakim cudem chcesz zdobyć słuchawkę z chińskiego marketu internetowego w — spojrzałem na ekran telefonu — dziesięć godzin.

— Nie wiesz, ile mam tu znajomości, Parker.

Przybliżyła się niebezpiecznie do mojej twarzy, a ja poczułem, że wszystko wewnątrz mnie zaczyna się gotować. Wziąłem płytki oddech i głębokim głosem dodałem:

— Myślę, że już szybciej bym ci taką słuchawkę sam zrobił, Haynes.

Wstała i machnęła ostentacyjnie rękami.

— Nie rozumiem, na co w takim razie, cholera jasna, czekamy — westchnęła — Boże Peter, starzy mnie zabiją.

— Za jedną jedynkę?

— No z fizyki nie jedną.

Usiadła i zrobiła wydech, garbiąc się. Szturchnąłem ją stopą, uśmiechnęła się nieco.

— Moja mama uczy fizyki w szkole, no i jakby cierpimy na kompleks nauczycielski — skonsternowany przysłuchiwałem się dalej — Jeśli twoje dziecko nie jest najlepsze z przedmiotu, którego uczysz, to w takim razie kiepsko uczysz. Bo nie potrafisz wklepać tego do głowy nawet własnemu dzieciakowi.

— Przecież to nie ma sensu.

— No co ty.

— Na wszystko masz odpowiedź. Jak prawnik.

— Dziękuję. Chciałoby się.

— Być prawnikiem?

— Zarabiać przynajmniej tyle kasy, co Harvey Specter.

Westchnęła.

— Zakładam więc, że twój tata nie skończył prawa? Ani nie odstawiał akcji w stylu Mike'a Rossa?

— Nie, na szczęście nie — zaśmiała się — wtedy miałabym w domu istne piekło. Jedno by chciało, żebym aplikowała na Harvard, a drugie na MIT.

— I to i to jest w Bostonie, więc w sumie nie ma różnicy.

Zamilkliśmy na moment, cisza wypełniła pomieszczenie, ale nie było niezręcznie. Wręcz przeciwnie, ze spokojem patrzyłem na Cheryl, która kreśliła kółka na pościeli, a po chwili ona podniosła wzrok i uśmiechnęła się.

— A twoi rodzice? Czym się zajmowali?

Bałem się tej rozmowy. Nie chciałem, żeby widziała mnie w jakichkolwiek chwilach słabości, a jednak temat rodziców był dla mnie bolesny.

— Nie wiem, tak naprawdę — zacząłem — Zajmowali się chyba biofizyką, tak myślę. Prowadzili dużo badań. Nigdy nie znalazłem żadnych dokumentów w ich rzeczach, nic. Tylko mnóstwo rysunków, zdjęć maszyn i obliczeń, z których nic nie rozumiem. Może wujek by wiedział.

— A May?

— May raczej nie.

Cheryl wzięła mnie za rękę.

— No to już wiadomo, po kim jesteś taki zdolny.

Uśmiechnąłem się blado.

— Dzięki.

— Mam nadzieję, że drzemie w tobie jeszcze talent pedagogiczny, bo zostało nam niecałe dziesięć godzin do godziny zero, a ja nie mam zamiaru pojawić się na tym durnym sprawdzianie nieprzytomna.

Zamyśliłem się na moment, a ona dodała:

— Hej, przecież wiesz, że nie musisz zgrywać twardziela.

Zerknąłem na nią, a potem na nieszczęsną dłoń, która nagle znalazła się na moim kolanie.

— Okej — dodałem, otrząsnąłem się i złapałem za kolejne czyste kartki.

Po tej rozmowie wróciliśmy do fizyki, Cheryl dostała wymodloną trójkę z minusem, a ja byłem jakiś spokojniejszy. W sumie nie wiem dlaczego. Cieszyłem się, chyba że dostałem wsparcie z jej strony, choćby takie niewielkie. Naprawdę miałem wrażenie, że się zainteresowała i nie pomyliłem się, bo kilka dni później przyniosła mi grubą teczkę wydruków badań, które prowadzili moi rodzice.

— Całą noc grzebałam w necie i tylko tyle udało mi się znaleźć. W sumie dużo biologicznych bzdetów, pewnie nie to cię interesuje, ale...

— Ale?

— Jest też kilka powiązań ze Stark Industires. Dotarłeś do tego?

— Nie — odparłem zgodnie z prawdą — do Starka nie.

Potem kilka dni szukałem jakiś nowych informacji, ale do niczego konkretnego nie znalazłem. Tak jakby ktoś wymazał ich przeszłość wielką gumką do ścierania, albo zamalował korektorem. Zostawiłem to wszystko, licząc, że może kiedyś do tego wrócę, jak będę miał ochotę rozgrzebywać stare rany.

Temat rodziców wrócił jak bumerang, gdy Cheryl próbowała wyciągnąć mnie na spacer, a ja akurat wybierałem się na cmentarz. Powiedziała, że nie ma sprawy i może iść ze mną. Poszliśmy.

Staliśmy w ciszy przed nagrobkami, nie bardzo wiedziałem co mam powiedzieć. Cheryl mnie uściskała. Po prostu przysunęła się bliżej mnie i złapała pod ramię.

— W zimę chodziliśmy na łyżwy — zacząłem, ale nie dałem rady nic więcej mówić, bo głos wiązał mi się w gardle.

Wiatr rozwiewał jej włosy i karmelowy płaszcz. Naciągnęła go na siebie mocniej.

— Przed świętami i w ferie... chodziliśmy na łyżwy — znowu zacząłem — A potem na gorącą czekoladę z automatu.

Nic nie mówiła. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że nie wie co powiedzieć, żeby mnie nie urazić, czy po prostu ma dość słuchania moich jęków.

— Chcesz się przejść na czekoladę później? — szepnęła po chwili.

I to jedno zdanie, te kilka słów sprawiło, że się autentycznie rozkleiłem. Tak wewnętrznie, nie popłakałem się przecież na jej ramieniu. W tej chwili wiedziałem, że nic więcej mnie nie interesuje, tylko pójście z nią na pieprzoną gorącą czekoladę. Czułem się tak cholernie dobrze w towarzystwie Cheryl.

I nie mogłem tego, cholera jasna, spieprzyć. Te głupie urodziny miały wszystko zmienić.

Cóż, miały i zmieniły.

Próbowałem dodać sobie trochę otuchy przed lustrem, układając włosy. Co jeśli jej starzy mnie nie polubią? Będę skreślony?

Dlaczego ja nie zastanawiam się nad imprezą, tylko nad jej rodzicami?

Nie wiem, czego mogę się spodziewać. Wielkiej młodzieżowej balangi? Nie wierzę, że użyłem takiego słowa. Mam nadzieję, że moje przypuszczenia się nie sprawdzą i alkohol nie będzie lał się strumieniami.

Kogo ja oszukuję, na pewno będzie alkohol.

Może powinienem wziąć krawat?

Przed oczami mignął mi jasny ekran. Cheryl przesłała mi wiadomość, że niedługo po mnie będą. Zapobiegawczo wrzuciłem do torby jeden ciemnogranatowy, niezawiązany i zanurzyłem się w szafie w poszukiwaniu koszuli.

— Będziesz wyglądał jak stary nudziarz.

May stała w drzwiach opierając się o białą framugę drzwi. Spojrzała na mnie, jednocześnie pewnie oceniając mnie, jak wyciągałem zmiętolony koszulo podobny kawałek materiału.

— Z tej twojej szafy, to gorzej niż psu z gardła.

Jęknąłem zirytowany i obdarzyłem ją oceniającym spojrzeniem.

— Ty najchętniej wrzuciłabyś mnie w jakieś emo ciuchy — odparłem, próbując strzepywać zagniecenia — Bluzę z Nike, skórzane spodnie z łańcuchami. Za dużo Projekt Runway się naoglądałaś.

— A ty chciałbyś wyglądać jak menel — rzuciła. — Albo nerd z lat osiemdziesiątych.

— Cheryl lubi mnie takiego, jakim jesteś. — odparłem

— Nie zmienia to faktu, że jakbyś się ubrał ładnie i elegancko, to...

— To co? — przerwałem jej szybko, zanim przyjdzie jej na myśl wspominanie o czymś niestosownym.

— To będzie jej na pewno bardzo miło, że się postarałeś. 

9 kwietnia, wtedy skończyłam pisać ten rozdział, a kiedy go publikuję?? kiedy go czytacie?? es es es, ciekawe czy ktos tu jeszcze jeeeest

Haynes skończę. Oczywiście, że skończę, myślę, że przed wakacjami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro