10
– Gdzie jest Cheryl?
– Nie mam pojęcia.
– Która godzina?
– Dwadzieścia po ósmej.
Siedzieliśmy w szkole, w sali od matmy, na trwających już kilkadziesiąt minut zajęciach. Matematyka w szkole według mniemania Cheryl była cudowna, według mnie – znośna, według Neda – okropna. Więc kiedy ja z Nedem narzekaliśmy na to, że znowu jest zadane mnóstwo przykładów z planimetrii, Haynes nie odzywała się, bo byłaby to zwyczajna walka z wiatrakami.
Problemem była jej obecność na tej lekcji, a raczej nieobecność.
Mimo ogromnego ryzyka, wyjąłem telefon i napisałem do niej wiadomość. Ned krył mnie przez chwilę, zajmując nauczyciela, a ja udałem, że szukam czegoś w plecaku.
Gdzie jesteś?
Cheryl zazwyczaj odpowiadała mi na wiadomości w przeciągu kilkunastu sekund – zresztą ja robiłem tak samo. Tym razem jednak nie doczekałem się od niej żadnej odpowiedzi i już miałem zamiar, pod pretekstem wyjścia do łazienki, przejść się pod jej campus albo chociaż do niej zadzwonić. Jednak szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. Zamiast tego napisałem kolejnego sms'a.
Halo???
Cheryl często się spóźniała, ale nigdy aż tak długo!
Wtedy, gdy stałem przy tablicy mordując funkcje trygonometryczne, usłyszeliśmy stanowcze kroki za drzwiami. Wiedziałem, że to nie skończy się dobrze. Postać z korytarza zapukała, a nauczyciel skrzyżował ręce na klatce piersiowej i prychnął z pogardą proszę!.
Ale kto mógłby to być, jak nie Haynes?
Weszła pewnym krokiem do sali, ubrana w żółtą jeansową spódniczkę i biało–czarną bluzkę w paski. Z zarzuconym na jedno ramię plecakiem i okularach przeciwsłonecznych postawiła kilka kroków ku ławkom, nie zwracając uwagi na nauczyciela, który jej spóźnienie zinterpretował jako brak okazywania wobec niego szacunku.
Widać było lekko wilgotne końcówki jej włosów, które wyglądały, jakby ją kopnął prąd. Zostawiając okulary na twarzy wyjęła podręcznik, zeszyt i zapisała temat, który od pół godziny widniał na tablicy.
– Dzień dobry panno Haynes – odezwał się w końcu profesor, a ja nadal stałem przy tych idiotycznych funkcjach, próbując przypomnieć sobie coś, czego nigdy nie umiałem.
– Dzień dobry – odpowiedziała Cheryl, chyba jednak nie zwracając uwagi na pretensjonalny ton, z jakim facet od matmy się do niej odezwał.
– Spóźniłaś się.
Geniusz!
Zauważyłem po jej minie, że przewróciła oczami. Całe szczęście, że ten gość nie zna jej aż tak dobrze i nie potrafi wyczuć nonszalancji w jej zachowaniu, czy tonie mówienia. Stwierdziłby, że jest nadzwyczaj bezczelna, chociaż to w pewnym stopniu była prawda. Cheryl Haynes była nieco bezczelna, ale to dodawało jej uroku. I charakteru.
– Tak, wiem o tym. Przepraszam? – dodała pytająco, a nauczyciel otwierając dłoń, zaprosił ją gestem do tablicy. A ja nadal tam byłem!
Cheryl stanęła obok mnie i lekko trąciła mnie w bok. Delikatnie się do mnie uśmiechnęła.
– Peter, siadaj i tak nic już nie wymyślisz – z ulgą wróciłem do ławki, gdzie czekał na mnie Ned, który chyba nie bardzo wiedział, co tu się działo – Cheryl, może jakiś mały pokaz umiejętności? – z cwaniackim uśmieszkiem dolał oliwy do ognia.
– Słucham zadania – odparła podnosząc głowę do góry i spojrzała w moją stronę – Mam rozumieć, że to taki typ odpowiedzi ustnej, za który nie dostanę oceny, chyba że rozwiążę źle, prawda? – podrzuciła kredę do góry, a ja widziałem, że jest w swoim żywiole.
To był najbardziej arogancki nauczyciel, jaki uczył w naszej szkole. Mimo to uczniowie darzyli go sympatią; przygotowywał nas do egzaminów tak porządnie, jak się tylko dało. Cheryl też go lubiła, nie zwracała uwagi na jego komentarze dotyczące jej pomalowanych paznokci, czy też nie zmienienia znaku w działaniu na kartkówce. Jedyne co ją ratowało to fakt, że umiała matmę i nie dostawała słabych ocen.
– W okręgu o promieniu osiem centymetrów – zignorował zaczepkę Haynes – dwie średnice AC i BD przecinają się pod kątem sześćdziesięciu stopni. Połącz odcinkami kolejno punkty A, B, C, D. Oblicz obwód czworokąta ABCD.
– To już te zadanie, czy rozgrzewka? – rzuciła, rozpoczynając rysowanie rysunku i pisania objaśnień. Klasa zaśmiała się, a ja byłem z niej dumny.
Po chwili skończyła obliczenia, zdmuchnęła pył z kredy i pewnym krokiem nie patrząc za siebie z zadowoleniem na twarzy kroczyła ku swojej ławce.
– Czemu się spóźniłaś? – zapytał Ned Cheryl, gdy już wyszliśmy z klasy.
– Miałam dosłać gotowy layout do ósmej. Musiałam go dzisiaj skończyć.
– O której ty wstałaś, że zdążyłaś się ogarnąć i jeszcze robić layout? – zapytałem, licząc na to, że prędzej, czy później wytłumaczy mi co to do cholery jest.
– Nie kładłam się wcale – i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, pod którymi miała przekrwione i podpuchnięte oczy.
– Całą noc robiłaś projekt!? – zaskoczony zatrzymałem ją na środku korytarza.
– Jestem odpowiedzialna, musiałam to dosłać – westchnęła, a ja spojrzałem na nią ze współczuciem – Muszę dbać o swój tyłek, skoro chcę tam pracować – dodała – Nie poświęcasz się tak niczemu? Nie masz czegoś takiego, że czujesz, że to twój obowiązek, twoje powołanie? Ja tak mam, Peter. I doskonale wiem, że nie chcę robić w życiu nic innego.
Jestem Spider–Man'em – miałem ochotę powiedzieć – Poświęcam się temu, mimo niebezpieczeństw, które na mnie czyhają. Rozumiem cię lepiej, niż myślisz.
Pracuję z Tony'm Starkiem. Ostatnio siedziałem z nim pół nocy, żeby pomóc mu z kostiumami. Rezygnuję ze szkoły, z dobrych ocen dla dobra innych. Ty pracujesz, a ja jestem wolontariuszem.
Wolontariuszem, który patrzy na Ciebie, za każdym razem, gdy widzi Cię samą na mieście.
Wolontariuszem, który pilnuje każdy Twój krok, martwiąc się, czy nic Ci się nie stanie.
Pieprzonym Spider–Man'em, który chyba się w Tobie zakochał, Cheryl Haynes.
Reszta dnia nie minęła jakoś szczególnie zaskakująco. A co może dziać się w szkole? Raczej spędziłem ten czas zastanawiając się, dlaczego Tony Stark nie odzywa się do mnie. Ostatnio nie wysyłał mi żadnych wiadomości, nie dzwonił, kompletne zero. Może sprawa ucichła? Póki mogłem spędzałem czas ze znajomymi, ale po szkole starałem się zawsze przywdziewać maskę superbohatera.
Rozmawiając z Cheryl nigdy nie usłyszałem nawet jednego słowa o jej znajomych z Allentown, z którego przyjechała. Nie chciała najwidoczniej o tym mówić, a ja nie pytałem. Być może był to dla niej wrażliwy temat. Raz usłyszałem imię, gdy rozmawiała z mamą, a ja pobierałem sterowniki do nowej drukarki – Joe. Joe się o ciebie pytał. Dziewczyna wtedy wstrzymała na chwilę oddech i zerknęła na mnie kątem oka. Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu co u mnie słychać. Nie wiem kim był bądź jest dla niej Joe, ale nie wspominała o nim. Może i dobrze?
Nie wspominała mi też o MJ. Za to, gdy rozmawiała ze swoją koleżanką, ja i Ned zawsze byliśmy wspomnieni. Czy to przelotem, czy tylko zapytani o zdanie, ale nie odbyła się rozmowa bez udziału naszych imion. Odpowiadało mi to.
Przyłapałem się na tym, że zerkałem na nią kilka razy w ciągu jednej lekcji. Czasem orientowała się i również zwracała na mnie uwagę wzrokiem, a innym razem nie odwracała się, albo udawała, że nie widzi tego żenującego zachowania.
Lubię się uczyć, co nie oznacza, że uwielbiam szkołę. Zdecydowanie bardziej wolałbym sam zgłębiać to, co najbardziej jest dla mnie interesujące. Nie czuję się kujonem, choć niektórzy tak mnie nazywają. Flash twierdzi, że mnie to rusza i wyzywa moją osobę na każdym możliwym kroku, a Cheryl woła tak na mnie raczej z czystej sympatii. Świat potrzebuje jednak nie mądrego Petera Parkera, a supersilnego Spider–Man'a, który ratuje tyłki ludziom w Nowym Jorku.
– Uprałem w domu czarne – odezwałem się do Haynes wychodząc z sali lekcyjnej. Było chwilę po dzwonku, więc złapałem ją koło klasowych drzwi.
– Jezu Peter, kocham cię – odparła szybko, najprawdopodobniej nawet nie zastanawiając się nad słowami, które wypowiedziała. Zrobiłem się bledszy, co sprytnie zauważyła – Wszystko okej? – przytaknąłem – Podrzucisz mi ciuchy dzisiaj? Nie ma znaczenia o której godzinie, cały dzień siedzę u siebie, pewnie będę spała, ale to nie szkodzi. Pokój szesnasty. Do zobaczenia.
Szybkim krokiem podeszła do mnie i znowu to zrobiła! Znowu delikatnie musnęła mój policzek swoimi gorącymi i czerwonymi ustami. Zacząłem szybciej oddychać, a Cheryl już nie było. Poszła, zostawiając mnie samego z rewolucją w umyśle. Potarłem delikatnie miejsce, które pocałowała i na palcu zostało mi trochę szminki, która odcisnęła się na mojej skórze. Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie i stałem pewnie na korytarzu dobre kilka minut, dopóki nie pchnął mnie jeden z przydupasów Flash'a. Zignorowałem go i poszedłem dalej.
Po obiedzie i odrobieniu wszystkich lekcji zabrałem ubrania Cheryl i skierowałem się w kierunku szkoły i jej akademika. Z plecakiem wypchanym po brzegi pociągnąłem za drzwi budynku i znalazłem się w holu. Słyszałem cichą muzykę.
Poszukiwania pokoju szesnastego nie było trudne; znajdował się na pierwszym piętrze, w prawym korytarzu, po prawej stronie. Zapukałem zaintrygowany, ale nikt mi nie odpowiadał.
Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Haynes.
– Jestem w kuchni, parter, korytarz po lewej, na samym końcu – powiedziała zaraz po odebraniu połączenia.
Wróciłem się na dół, a do kuchni zaprowadziły mnie dźwięki This is Gospel. Cheryl musiała tam być.
I nie myliłem się za bardzo. Stała przy kuchence smażąc coś na patelni, a jednocześnie słuchając muzyki i ruszając biodrami w rytm. Gdy zauważyła moją osobę, pomachała mi i rozpromieniła się. Złapała szybko za telefon i przyciszyła.
– Zrobiłam kalafiora z boczkiem, chcesz?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro