Rozdział 14 - Decyzia
Kiedy dotarła do obozu, słońce, znajdowało się tuż nad widnokręgiem, rozgrzewając świat ciepłym blaskiem. Mgła, powoli się rozrzedzała, ziemia i lśniące, krwawe liście, grzały się pod jej łapami, pękając z trzaskiem. Skrzące się w świetle poranka igiełki szronu, przemieniały się stopniowo w krople wody.
Skrząca się ciecz, opadała na trawę, przywaloną stertami liści, oraz futerko Hawk.
Mimo chłodu, gruba warstwa puchatej sierści samicy rysia, ochraniała i grzała ją wystarczająco, by skutki chłodnej pory nie dawały jej się we znaki.
Cichy szelest, towarzyszący jej z każdym ruchem, budził instynkt myśliwski, który szybko zaspokoiła, uderzywszy kilkakrotnie w rdzawą warstwę opadłych liści.
Hawk, radośnie machnęła ogonem, widząc w krzewach przypruszonych ognistymi centkami, poruszenie.
Do jej uszu dobiegły szybkie uderzenia serca małego gryzonia, który biegał pędem, między swoją norką, będącą dobrym schronieniem, a pełnym niebezpieczeństw lesie, usianym drobnymi owocami i roślinami.
Ogon kotki zadrgał, kiedy przywarła do ziemi, gotowa do skoku.
Jej organizm w jednej chwili przygotował się do wyuczonej od dziecka czynności.
Łapy na boki.
Ogon w dół.
Brzuch skierować ku dołowi.
Uszy położyć.
Następnie powolny, pewny ruch przed siebie.
Wiele pauz, lecz wszystkie w odpowiednich momentach.
Krew tętniąca pod wpływem adrenaliny głucho wali w uszach, płomienie energii, ograrniające łapy.
Jeden, szybki skok, kilka skoków pomiędzy liśćmi.
Wszystko idealnie.
Nagle trzask.
Wszystko zamiera.
I kotka, i mysz.
Ciemne oczy błyszczą, gdy odwraca się w stronę norki.
Ruch jasnego ogona i szybki skok Hawk połączony z uderzeniem łapy, perfekcyjnie, po środku kręgosłupa.
Małe zwierzątko upadłszy na ziemię, krwawiąc z jamy gardłowej umarło.
Samica rysia, oddetchnęła spokojniej, a następnie śmiejąc się, wyraźnie spojrzała na zdobycz. Było nawet lepiej, niżby się spodziewała. Zwierzę, które uznała wpierw za mysz, było w rzeczywistości całkiem dorodnym szczurem.
Zadowolona, chwyciła w zęby istotkę, a następnie ruszyła w stronę małej wyrwy, gdzie pod skałami ukryła kilka zasuszonych liści szałwii, których używała, by maskować zapach laboratorium i oczywiście Violet'a.
Ujęła w łapy pojedynczą skałę, a następnie sięgnęła do szczeliny, zagłębiając łapę w mroku.
Nagle, codzienny rytuał, przerwał dreszcz strachu.
W starej norce, nie było nawet jednego liścia owego zioła.
- Tego szukasz? - krew w żyłach Hawk, zmroził dobrze znany głos nauczyciela.
- Fell....fell Fire? - kotka opuściła uszy, powoli obracając się w stronę drzewa z którego dochodził dźwięk.
- Owszem. Zastanawia mnie jednak, cóż tutaj robisz o tak wczesnej porze i dlaczego nie nocowałaś w dziupli...
- Ja... - kotka wbiła wzrok pod łapy czarnej pantery, wbijającej w nią złowrogie, oskarżycielskie spojrzenie.
- Byłaś w laboratorium? - zapytał, właściwie wcale nie oczekując odpowiedzi - Cóż... Nie chcę mówić ci, co powinnaś robić, a czego nie... Wiedz jednak, że nie wszyscy chcą twego dobra. Każdy dba tu o siebie... Szczególnie jeśli należycie do różnych klanów....To do niczego nie doprowadzi... Zastanów się dobrze, nim uczynisz coś, czego będziesz potem żałowała....- kocur odwrócił się i odszedł bez słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro