Rozdział 1 - Into the snow
Wśród drzew wypełniających polanę, rozlegały się pojedyncze ryki i okrzyki.
W dole, pod łapami kotów, po ziemi miotał się olbrzymi, kremowo-szary niedźwiedź.
Mist, okryta cienką płachtą materiału, z niezwykłą gracją i elegancją, jak na dzielącą ją od ziemi odległość, przechadzała się wzdłuż konarów pokrytych śniegiem i lodem. W przeciwieństwie do pozostałych, kotów, była w dosyć dobrym stanie. Przynajmniej na to, że kilka dnie wcześniej wzięła udział w bitwie z psami, prawie zakończyła żywot w rzece i odkryła zdradę w klanie.
Kotka usiadła koło małej, brązowej kotki, lekko drżącej na całym ciele.
- Wszystko dobrze Hedgehog?
- T-tak... - wydusiła z siebie kotka z przerażeniem spoglądając na sceny grozy, dziejące się poniżej.
Biała, jak śnieg istota, wielkości sporej zaspy, rozdzierała na strzępy zwłoki kotów, które zginęły w bitwie, jaka się tu rozegrała. Ich krew, pokrywała cienką warstwę śniegu różnorakimi, mnogimi kałużami. Grozy dopełniały, kładące się po ziemi cienie gałęzi.
- Klan lodu, zawsze zapomina o swojej własności. - miauknęła liderka, by przerwać ciszę, siląc się na pogodny ton.
Istota wspięła się na tylne łapy, dziko wieżgając pazurami w powietrzu, aby dosięgnąć kotek.
Hedgehog odskoczyła w tył, zderzając się z grubym konarem i upadając pod nogi Mist.
Liderka stłumiła śmiech i pomogła młodej wojowniczce się podnieść.
- Ja się nie nadaję! - wybuchła płaczem.
- Nie mów tak. Niebiańskie plemię cię zaakceptował. Przetrwałaś wojnę. Walczyłaś za klan. Dalej tu jesteś... To wystarczający dowód, że się nadajesz. A teraz przestań się nad sobą użalać i broń klanu nadal. On cię potrzebuje.
- Tak zrobię! - oczy kotki zalśniły determinacją.
- Dobrze... - uśmiechnęła się pręgowana kotka i odeszła w stronę żłobka.
Pewnie stąpała po gładkich, połyskujących w blasku księżyca gałęziach, zmierzając do największej dziupli w centrum drzewa. Ostrożnie wybiła sie do góry, podciągając na kolejną gałąź i dotarła do żłobka. Był on wyżłobiony w Wiecznym drzewie, olbrzymim dębie, rosnącym w puszczy na terenie klanu lasu. Samo jego położenie, było takie, aby ciężarne kotki, łatwo mogłyby się tam dostać, ale również, by uniemożliwić dostęp drapieżnikom.
- Witaj Owl! Dobrze się czujesz? - kotka zasunęła za sobą zasłonę z lian.
- Tak. Dziękuje, że pytasz! Tylko... Żałuje, że nie mogłam wziąć udziału w bitwie... - posmutniała bura kotka.
- Nie masz czego żałować...
- Mist! - Do groty wtargnęło lodowate powietrze i Magic.
- Tu jestem... Co się stało? Coś ważnego?
Dopiero w tej chwili kotka zdała sobie sprawę z dzwoniącej ciszy. Niedźwiedź zniknął.
- Fire eye i Stone, zeszły na dół...
- Zabroniła...
- Był powód! Tam... Było kocię... I właśnie o to chodzi... Ten niedźwiedź je zaatakował, ale żyje. Stone je ma. Zanieść je Leaf'owi?
- Ty jeszcze się pytasz!? - Kotka wyskoczyła na zewnątrz, nawet nie żegnając się z Owl i biegnąc do cętkowanej kotki, wyrywając z jej pyska małe, srebrne kociątko.
Cały pochód składający się z trzech kotek, wpadł gwałtownie do jaskini medyka.
Leaf, był masywnym, burym kocurem, pokrytym ciemnymi pręgami. Jego futro, grube, puszyste i miękkie, zdawało się jeszcze powiększać jego sylwetkę. Uszy przy końcu zdobiły długie pędzelki przypominające te, należące do kotów z plemienia rysi.
Medyk gwałtownie poderwał się z posłania, jerząc sierść. Widząc, że to nic groźnego, usiadł na podłożu i rozpoczął szybką toaletę.
- Co się dzieje? - Miauknął po kilku sekundach.
- Znaleźliśmy na patrolu to kociątko. Ktoś je porzucił. Nawet napisał list... Ale nie znam tego języka.
W czasie, kiedy Fire eye rozprawiała o wszelkich szczegółach historii, medyk delikatnie badał kotkę. Była ona niezwykle chuda, o połyskującej sierści. Całe jej srebrzyste futerko, było idealnie gładkiego koloru. Jej oczy pozostawały zamknięte. Jednak jej drobna sylwetka, była w całości pokryta na wpół zakrzepłą krwią. Z ramienia wystawała złamana kość, a ucho, było skrzywione pod dziwnym kontem.
Medyk dotknął jej pyska, rozwierając szczęki i ślepia. Kiedy otworzył na krótką chwilę jej powieki, cofnął się nagle, ze świstem wydychanego powietrza.
- Wszystko w porządku Leaf? - pisnęła Cętkowane futro.
- Nie! Ma zatrute oczy! To znak! Jesteśmy zagrożeni!
- Zagrożony, to jest twój łeb mysi móżdżku! - syknęła Magic
- Co się tu dzieje? - Do legowiska medyka wtargnął cień, a za nim niewielki, czarny kocur.
- Fell fire?! Przecież zakułam cię osobiście w łańcuchy! - Warknęła.
- Jak wiesz, łańcuchy nie są dla mnie przeszkodą... - Kocur, nic więcej nie mówiąc zbliżył się do kociczki i delikatnie przebiegł smukłą łapą, wzdłuż jej grzbietu, zatrzymując ją dłużej na czole, karku i ramieniu.
Następnie spokojnym krokiem ruszył do ścianki, z zawieszonymi ziołami, wybrał kilka liści i włożył do pyszczka kotki. Chwycił ją za ramię, szybkim ruchem nastawiając złamaną kość.
- Wszystko z nią dobrze. Ma tylko złamaną łapę i gorączkę.
Kotki przyglądał mu się nie ufnie. Ciszę przerwała dopiero Mist.
- Jestem w imiemiu klanu wdzięczna za pomoc. A teraz łaskawie... Wróć do swojej celi.. I daj się związać Magic...
- Z największą przyjemnością... - kocur lekko się uśmiechnął. Wiadome było, że i tak się uwolni, jeśli zechce.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro