Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Into the snow

Wśród drzew wypełniających polanę, rozlegały się pojedyncze ryki i okrzyki.

W dole, pod łapami kotów, po ziemi miotał się olbrzymi, kremowo-szary niedźwiedź.

Mist, okryta cienką płachtą materiału, z niezwykłą gracją i elegancją, jak na dzielącą ją od ziemi odległość, przechadzała się wzdłuż konarów pokrytych śniegiem i lodem. W przeciwieństwie do pozostałych, kotów, była w dosyć dobrym stanie. Przynajmniej na to, że kilka dnie wcześniej wzięła udział w bitwie z psami, prawie zakończyła żywot w rzece i odkryła zdradę w klanie.

Kotka usiadła koło małej, brązowej kotki, lekko drżącej na całym ciele. 

- Wszystko dobrze Hedgehog?

- T-tak... - wydusiła z siebie kotka z przerażeniem spoglądając na sceny grozy, dziejące się poniżej.

Biała, jak śnieg istota, wielkości sporej zaspy, rozdzierała na strzępy zwłoki kotów, które zginęły w bitwie, jaka się tu rozegrała. Ich krew, pokrywała cienką warstwę śniegu różnorakimi, mnogimi kałużami. Grozy dopełniały, kładące się po ziemi cienie gałęzi.

- Klan lodu, zawsze zapomina o swojej własności. - miauknęła liderka, by przerwać ciszę, siląc się na pogodny ton. 

Istota wspięła się na tylne łapy, dziko wieżgając pazurami w powietrzu, aby dosięgnąć kotek.

Hedgehog odskoczyła w tył, zderzając się z grubym konarem i upadając pod nogi Mist.

Liderka stłumiła śmiech i pomogła młodej wojowniczce się podnieść.

- Ja się nie nadaję! - wybuchła płaczem.

- Nie mów tak. Niebiańskie plemię cię zaakceptował. Przetrwałaś wojnę. Walczyłaś za klan. Dalej tu jesteś... To wystarczający dowód, że się nadajesz. A teraz przestań się nad sobą użalać i broń klanu nadal. On cię potrzebuje.

- Tak zrobię! - oczy kotki zalśniły determinacją.

- Dobrze... - uśmiechnęła się pręgowana kotka i odeszła w stronę żłobka.

Pewnie stąpała po gładkich, połyskujących w blasku księżyca gałęziach, zmierzając do największej dziupli w centrum drzewa. Ostrożnie wybiła sie do góry, podciągając na kolejną gałąź i dotarła do żłobka. Był on wyżłobiony w Wiecznym drzewie, olbrzymim dębie, rosnącym w puszczy na terenie klanu lasu. Samo jego położenie, było takie, aby ciężarne kotki, łatwo mogłyby się tam dostać, ale również, by uniemożliwić dostęp drapieżnikom.

- Witaj Owl! Dobrze się czujesz? - kotka zasunęła za sobą zasłonę z lian.

- Tak. Dziękuje, że pytasz! Tylko... Żałuje, że nie mogłam wziąć udziału w bitwie... - posmutniała bura kotka.

- Nie masz czego żałować... 

- Mist! - Do groty wtargnęło lodowate powietrze i Magic.

- Tu jestem... Co się stało? Coś ważnego? 

Dopiero w tej chwili kotka zdała sobie sprawę z dzwoniącej ciszy. Niedźwiedź zniknął.

- Fire eye i Stone, zeszły na dół...

- Zabroniła...

- Był powód! Tam... Było kocię... I właśnie o to chodzi... Ten niedźwiedź je zaatakował, ale żyje. Stone je ma. Zanieść je Leaf'owi?

- Ty jeszcze się pytasz!? - Kotka wyskoczyła na zewnątrz, nawet nie żegnając się z Owl i biegnąc do cętkowanej kotki, wyrywając z jej pyska małe, srebrne kociątko.

Cały pochód składający się z trzech kotek, wpadł gwałtownie do jaskini medyka.

Leaf, był masywnym, burym kocurem, pokrytym ciemnymi pręgami. Jego futro, grube, puszyste i miękkie, zdawało się jeszcze powiększać jego sylwetkę. Uszy przy końcu zdobiły długie pędzelki przypominające te, należące do kotów z plemienia rysi.

Medyk gwałtownie poderwał się z posłania, jerząc sierść. Widząc, że to nic groźnego, usiadł na podłożu i rozpoczął szybką toaletę.

- Co się dzieje? - Miauknął po kilku sekundach.

- Znaleźliśmy na patrolu to kociątko. Ktoś je porzucił. Nawet napisał list... Ale nie znam tego języka.

W czasie, kiedy Fire eye rozprawiała o wszelkich szczegółach historii, medyk delikatnie badał kotkę. Była ona niezwykle chuda, o połyskującej sierści. Całe jej srebrzyste futerko, było idealnie gładkiego koloru. Jej oczy pozostawały zamknięte. Jednak jej drobna sylwetka, była w całości pokryta na wpół zakrzepłą krwią. Z ramienia wystawała złamana kość, a ucho, było skrzywione pod dziwnym kontem. 

Medyk dotknął jej pyska, rozwierając szczęki i ślepia. Kiedy otworzył na krótką chwilę jej powieki, cofnął się nagle, ze świstem wydychanego powietrza.

- Wszystko w porządku Leaf? - pisnęła Cętkowane futro.

- Nie! Ma zatrute oczy! To znak! Jesteśmy zagrożeni!

- Zagrożony, to jest twój łeb mysi móżdżku! - syknęła Magic

- Co się tu dzieje? - Do legowiska medyka wtargnął cień, a za nim niewielki, czarny kocur. 

- Fell fire?!  Przecież zakułam cię osobiście w łańcuchy! - Warknęła.

- Jak wiesz, łańcuchy nie są dla mnie przeszkodą... - Kocur, nic więcej nie mówiąc zbliżył się do kociczki i delikatnie przebiegł smukłą łapą, wzdłuż jej grzbietu, zatrzymując ją dłużej na czole, karku i ramieniu. 

Następnie spokojnym krokiem ruszył do ścianki, z zawieszonymi ziołami, wybrał kilka liści i włożył do pyszczka kotki. Chwycił ją za ramię, szybkim ruchem nastawiając złamaną kość. 

- Wszystko z nią dobrze. Ma tylko złamaną łapę i gorączkę. 

Kotki przyglądał mu się nie ufnie. Ciszę przerwała dopiero Mist.

- Jestem w imiemiu klanu wdzięczna za pomoc. A teraz łaskawie... Wróć do swojej celi.. I daj się związać Magic...

- Z największą przyjemnością... - kocur lekko się uśmiechnął. Wiadome było, że i tak się uwolni, jeśli zechce.


***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro